Pogromcy mitów 13 marca 1985 | Lyra Vandenberg & Barnaby Williamson
Salon, Stare Miasto
First topic message reminder : Pogromcy mitów 13 marca 1985 | Lyra Vandenberg & Barnaby WilliamsonSalon, Stare Miasto |
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 76, 3 |
Oblałeś się? powtórzone w czeluści garderoby do — o, dobry wieczór — nowej lokatorki szafy; uniesiona w górę brew nie osądzała. Knuła. Brudne spodnie — w przeciwieństwie do brudnych myśli — łatwo wymienić na świeże; szare, miękkie, przygotowane na perspektywę kolejnego zalania. Czysta koszula podążyła za jeansami; wyglądałby idiotycznie w staro—nowym zestawieniu — i bez tego Vandenberg zanosiła się właśnie śmiechem — więc na plecy naciągnął koszulkę. Nie była ani nowa, ani szara, ale posiadała ukrytą funkcję sentymentu; oto tajna broń garderobianego arsenału — rekin. — Nie co — dziesięć dni temu — kilka metrów na lewo, za ścianą — podobna rozmowa tonęła w złotym świetle żarówki. — Kto. Pierwszy błąd — przeniesienie spojrzenia na łóżko przed dotarciem do celu; dresy nagle wydały się złym pomysłem. Drugi błąd — przekonanie, że Vandenberg pozostawiona bez nadzoru to Vandenberg spokojnie czekająca w tej samej pozycji. Trzeci nie—błąd — wzrok przeskakujący po jasnej połaci pościeli to wzrok odkrywający kontrast. Kołdra—skóra, skóra—bluzka, bluzka—obojczyk, obojczyk—nieranny, nieranny, więc pozwala na kontrolne zerknięcie niżej. Czwarty błąd — krytyczny. — Vandenberg. Próba mówienia, kiedy myśli nie do końca wiedzą, co próbują przekazać. Ramię oparte o framugę garderoby to jedyny punkt wspólny z poczuciem rzeczywistości. Cała reszta — Lyra—ukrzyżowana, Lyra—uśmiechnięta, Lyra—uwalona na samym środku łóżka — podsycała odrealnienie; na ścianach tego mieszkania nie było kalendarza — ten istniał w głowie i właśnie kartkował strony. Trzynasty marca; Williamson nie wrócił do pustej, ułożonej pościeli po raz pierwszy od— — Fałsz — prawda — stwierdziło energicznie potrząśnięcie głową; pewnie wypadłoby lepiej, gdyby Vandenberg nie szorowała włosami po kołdrze. Zmarszczone brwi wydały wyrok — bujda na kołach, resorach i w chuj mięciutkim łóżku — wprawiając ciało w ruch; odkleił się od framugi, płynąc w stronę łóżka z rekinem na koszulce. — Zmyślasz i na twoje szczęście — coś srebrnego podskoczyło z jego dłoni; podrzucony przedmiot po krótkim locie — na chmurkę? — grzecznie wrócił w uchwyt palców — nie zamierzam dziś dochodzić. Na pewno? — Do sedna sprawy. Tak lepiej. Kolejne podrzucenie drobnostki zbiegło się w czasie z zaklęciem; coś powinno dotrze do łóżka zanim zrobi to on — tylko tak odzyska część okupowanych ziem. — Dormi. Głupio wyjdzie, jeśli magia odmówi posłuszeństwa. Dormi | próg 35 | k100 + 28[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Wto Sty 16 2024, 10:55, w całości zmieniany 2 razy |
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 8 |
Po Bombasticu nie prowadź, nie kop i nie używaj Dormi; trajektoria lotu zaklęcia przypominała spacer lokalnego konesera napojów wyskokowych. Przedmiot, wokół którego czar owinął się głównie z litości, płynął przez powietrze zygzakiem — dwa razy prawie zderzył się z zagłówkiem łóżka i do przystanku końcowego dotarł dopiero, kiedy jedynym punktem kolizyjnym mogło być czoło Vandenberg. — Niedawno zacząłem zauważać — niedawno to czas zawieszony w niebycie; mógł być tygodniem, miesiącem albo ulepionym naprędce kłamstwem — że ma grawer rekina. Gdyby szybująca nad nosem Lyry zapalniczka potrafiła mówić, szeptałaby to naprawdę ty?; tyle wystarczyło — jedna z rozrzuconych na boki rąk wystrzeliła w kierunku unoszonego w powietrzu przedmiotu, więc Williamson runął na łóżko; zwolniony przyczółek materaca zapadł się pod impetem ciała. Jego kolej. — Poznałem Orestesa, kiedy próbował mi wcisnąć wróżbę za dwie dychy — kłamstwo; Zafeiriou czytał z jego dłoni tylko raz, dotyk przypłacając odsłuchaniem. — Prawda czy fałsz? Nagie ramię zahaczyło o materiał bluzki; miejscami był bardziej szorstki, niż wyglądał — łaskotanie w opuszkach domagało się empirycznego upewnienia; zaciśnięte na pościeli palce powstrzymały dłoń przez odruchem. — Nie gryzie cię? Interpretacja dowolna; rekin na zapalniczce, top na ciele, zarost na przysuniętym do ramienia policzku? Kłamstwo Barnaby'ego: 8 + k100 Percepcja Lyry: 11 (6 + 5) + k100 PMG: 23 k6 na bombastyczne skutki |
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 49, 11 -------------------------------- #2 'k6' : 5 |
Brudne spodnie zniknęły; brudne myśli pojawiły się w momencie, gdy Williamson domowy pojawił się oparty o framugę. Wzrok Lyry — poniesiony — najpierw na znajomego rekina, chociaż był bardziej napięty, niż go pamiętała. Jakiś bardziej zadowolony z faktu, że jego rękawy opinały się ciasno na jego— Szybkie spojrzenie w dół — fatalny błąd — szare dresy wcale nie ukrywały więcej. Jedyne, co mogło uratować sytuację, to elokwentne pociągnięcie tematu. Dlatego właśnie— — Czy to— hik Czkawka? Owszem. — Moja— hik Miało być koszulka, ale nie dotarła już do tej części wypowiedzi. Lyra pijana to Lyra łatwo rozpraszana — lecący w jej stronę metalowy przedmiot wystarczająco skupił jej uwagę (oraz ręce), więc ktoś mógł zanurkować na pościeli obok, podstępem wypracowując sobie kawałek miejsca. Tajemnica przedmiotu była badana zmarszczonymi brwiami i obracającymi ją opuszkami palców. Kolejny, znajomy rekin do niej się uśmiechnął. Spojrzała najpierw na niego, potem na leżącego obok Williamsona, znów na rekina i doszła do wniosku, że— — To moja zapalniczka. Hip. Próbowała sobie przypomnieć gdzie widziała ją po raz ostatni. U Orestesa? Nie; po prostu Williamson właśnie coś o nim mówi. Aktem własności zapalniczki była rysa na pyszczku rekina. Doskonale pamięta, kiedy mu ją zrobiła. — Prawda — odpowiedziała bez większego przemyślenia. Ores—wróżby; ma to sens. — Skąd masz moją zapalniczkę, Williamson? Kradniesz mi wszystko, co ma rekina? Sprawa zaginionych własności przyćmiła na moment wszystko inne; aż do momentu, gdy coś — ktoś — inny stał się wszystkim innym. Zarośnięty policzek dotykał jej ramienia; gryzło, miał rację, ale— — Lubię czasami, jak gryzie — cicha deklaracja padła z jej ust, a oczy utrzymujące linię komunikacji między frontem złotym, a zielonym, przypieczętowały jej prawdziwości. — To mój ulubiony top — dodała. Wciąż grali — czy kiedykolwiek przestają? — Prawda czy fałsz? Fałsz; doszła do wniosku, że jej ulubiony wyglada lepiej na Williamsonie, niż na niej. |
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 92, 35 |
Punkt dla garderobianego spisku; koszulka rozpoznana to koszulka obserwowana — rekin na materiale uśmiechnął się porozumiewawczo, a później zatroskał. Uwagę odebrał mu większy drapieżnik, żerujący trochę niże— Williamson, naprawdę? Naprawdę; pomyślał, co nazmyślał i zamilkł pod wrażeniem czyjegoś łgarstwa oraz czkawki; właściwie — głównie czkawki. Po raz pierwszy kobieta zareagowała na niego w ten sposób; wciąż decydował, czy to dobrze. — To moja— Hip; bez hurra na końcu — okazuje się, że nie tylko ziewanie jest zaraźliwe. — Za—hip—niczka. Moja. Podstępność zaimka dzierżawczego — nieważne, ile razy go powtórzy, nie zmieni rzeczywistości. To była jego zapalniczka od momentu przywłaszczenia — ile? Rok? Dwa? — lata temu. Głód nikotynowy nie wybierał; zwłaszcza tamtego wieczora, zwłaszcza w barze, zwłaszcza kilka minut przed zaciągnięciem domorosłego alchemika w zaułek i próba zrozumienia, co zamierzał powiedzieć, zanim stracił— Cóż; więcej niż zapalniczkę. — Fałsz. Rzucaj hip—ania. Nowy odłam magii; hip—otetyczny; jak czkawka, która nie chce zniknąć. — Powstania. Orestes—wróżbita, Orestes—słuchacz, Orestes—sprawiedliwy, bo przez system sprawiedliwości poturbowany; jeśli Vandenberg będzie się upierać, zasięgną opinii specjalisty. — Znalezione, nie kradzione. Są takich tysiące, niczego nie udowodnisz. Nie ma dowodów na to, że Williamson wiedział, kto był poprzednim właścicielem zapalniczki — nie ma dowodów na to, co stłumiło ostatnie hip i wysłało je do nirwany. Może to wstrzymany oddech — podobno pomaga; zwłaszcza, kiedy rozpoczyna się na złocie i kończy na słowach. Coś o gryzieniu, coś o preferencjach; coś o tym, że— — Zapamiętam. Pamięć ma dobrą, nawet bez multiwitaminy. Oko też ma niezłe — to, które spod przymrużonej powieki obserwowało ramiączko bluzki, podjęło decyzję. — Prawda — fałsz? Cichym mhm położył kres wyobraźni; ile innych bluzek miała w szafie, że akurat ta nie zajmowała pierwszego miejsca w stawce? — Od teraz to mój ulubiony top. Chociaż osobiście zostanie przy koszulkach; szerokie ramiona źle wypadłyby w tym kroju. — Uważam, że masz talent — zawieszone słowa i potencjalna kropka po nich; to byłoby stwierdzenie, nie prawdo—fałsz — do magii odpychania. Prawda czy fałsz? Nieudane Ordinatio to żaden dowód; ten czar i tak rzadko wychodził — próby mówiły więcej niż efekty. Kłamstwo Barnaby'ego: 8 + k100 Percepcja Lyry: 11 (6 + 5) + k100 PMG: 23 k6 na bombastyczne skutki |
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 1, 100 -------------------------------- #2 'k6' : 1 |
Nie tylko był złodziejem, ale również bezczelnym naśladowcą. Przy pierwszym hip była pewna, że się z niej naśmiewa; przy drugim sama zaczęła się z niego pod nosem naśmiewać, przypłacając to własną onomatopeją. Uniesiona brew była ostrzeżeniem; temat zapalniczki jeszcze powróci, jednak zasady to zasady. Co do zasady ich nie przestrzegała, ale dzisiaj robiła wyjątek. Nim będzie mogła rzucić zaklęcie, potrzebowała odzyskać oddech — wraz z oddechem mowę — co było ciężkie, gdy patrzył na nią w ten sposób. Ramiączko bluzki również poczuło się obserwowane. — Ty masz na sobie moją ulubioną — dopełniła opowieści, odpłacając się spojrzeniem za spojrzenie. On nie miał wąskich ramiączek; oko jednak nie narzekało na brak punktów zaczepienia. — Zamiana? Wizja Williamsona w mahoniowej bluzeczce była wystarczająca, by mogła zlokalizować zagubione z płuc powietrze. Ta prawda była trudna — stwierdzenie nie brzmiało, że miała talent, a że on tak uważa. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć, że nie wie, co o niej myśli, ale byłoby to kłamstwem. W mentalnej notce zgromadziło się już wystarczająco, by mogła snuć teorie, że— — Najprawdziwsza prawda. Najprawdziwszy uśmiech. Obecny tylko wtedy, gdy ktoś w ciebie wierzy. Ręka — ta zewnętrzna, która nie czuła na sobie drapania jego zarostu — poderwała się lekko do góry, powolną trajektorią lotu docierając do jego ucha. Nie miał włosów długich, jak ona, ale wciąż można było je za nie schować. — Czy— Decybele głosu ściszone tak, jak tylko było to możliwe i słyszalne. Teleportareobjectum; zobaczymy, co powstanie. rzut na teleportareobjectum: próg 20
|
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 99 -------------------------------- #2 'k3' : 3, 2 |
— —to twoja moneta? — między jej palcami pojawiła się złota moneta, teleportowana prosto z jego kieszeni. Błysnęła mu ją przed nosem, zdecydowanie zbyt dumna z tego, że jej się to udało. Wątpiła do ostatniego momentu. Była jego, (nie)odpychająca prawda. Teraz czas na jej własną. — Kiedyś — zaczęła historię, obracając się delikatnie ciałem na bok. Czym były dziś centymetry? Żadne z nich nie miało wobec nic szacunku. — próbowałam dormi podnieść plecak w lesie, ale mój naturalny talent sprawił, że wraz z nim poderwały się wszystkie śmieci zakopane w ziemi. Ręka, która wciąż trzymała ukradziony magią przedmiot, zewnętrzną częścią palców ślizgała się po jego ręce. Pędziła — nieśpiesznie — w dół, aż— — Prawda czy fałsz? —odnalazła jego dłoń, zaciśniętą na pościeli. Tap—tap; otworzysz?, spytały opuszki palców, cierpliwie czekające, by zwrócić monetę. Ciężko będzie zmusić potem dłoń do odwrotu. Kłamstwo Lyry: 19 (14 + 5) + k100 Percepcja Barnaby'ego: 34 (14 + 20) + k100 PMG: 15 |
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 10, 69 |
— Vandenberg — obojczyk pod skórą poruszał się w rytmie oddechów; ramiączko chyba—czerwonej bluzki przesunęło się o kolejny centymetr. — Istnieją łatwiejsze sposoby, żeby zobaczyć moje ramiona. Jakie? Dopiero przed momentem pokazał łokcie — naprawdę istniały; być może za cenę wydechu, który zgubił drogę z płuc i zabłądził w nieistniejącą przestrzeń między dłonią i uchem. Uniesiona brew była odruchem; nagle wypuszczone z ust powietrze — obietnicą śmiechu. — Ryzykowne — zabawne; zmarszczony nos zwiastował proces myślowy — skąd miał w spodniach dziesięciocentówkę? — Nigdy nie wiadomo, co ktoś trzyma w kieszeniach. Szczególnie pod numerem szóstym na Staromiejskiej; odruch wędrującej do zakamarków spodni dłoni zastygł pod świadomością ruchu. Ktoś obracał się na bok, ktoś zamieniał odległość w mgliste wspomnienie; ktoś nosił na skórze łagodny zapach kwiatów — dla kogoś wiosna była zawsze. W inną wiosnę — sześć lat temu — napędzała go pewność; nigdy więcej krew nie zamieni się w lawę pod dotykiem czyjejś dłoni; nigdy więcej nie zapomni o wdechu, kiedy wydech zwieńczy udaną próbę nieodsunięcia się od dotyku. Nigdy więcej palce na jego ramieniu nie będą błądzić w ten sposób — jakby chciały; jakby nie musiały się spieszyć; jakby— — Byłem pewien, że to twoje oczy będą moją ulubioną częścią wieczoru — słowa płynące znikąd; zaczynały się w lewym kąciku jej ust i kończyły w prawym — wzrok nie próbował udawać, że zabłądził. — Ale wtedy się uśmiechnęłaś. Butelka przy łóżku domagał się uwagi; znów mógłby użyć jej jako wymówki do ucieczki, gdy nie— Tap—tap; pytanie, nad którym nawet nie musi się zastanawiać. — Prawda — dłoń na pościeli zwinięta w pięść — przez sześć lat był pewien, że nie będzie musiał poluźniać uścisku. Tej nocy ręka obraca się sama — knykcie zanurzają się w kołdrze, a rozchylana dłoń akceptuje łapówkę dziesięciocentówki; napiwek odbiera sam. Palce przeciwko palcom; te szorstkie, usłane rozpierzchniętą mozaiką wyblakłych blizn zanurzają się między tymi smukłymi — ciepło miękkiej skóry spełnia obietnicę; splecione z sobą dłonie ciężko zmusić do odwrotu. — Chcę, żebyś została — kciuk na drobnych knykciach; opuszek spacerował pomiędzy kolejnymi wzniesieniami, odmierzając sekundy zanim— — Na noc. Prawda? Czy fałsz? Niedokończone pytanie — w co właściwie grają? — nie akceptowało fałszu; trudno ukryć kłamstwo, kiedy pogranicze między płynnym złotem i wyblakłą zielenią rozciąga się na trzech — dwóch; obrócona w bok głowa osuwa się na poduszce; współdzielone powietrze z trudem dociera do płuc — centymetrach odległości. PMG: 23 nie rzucam na percepcję i kłamstwo, because of reasons |
— Jakie? Pytała nie tylko Lyra, ale i naprężony rekin, który na szczęście nie potrzebował tlenu, by oddychać. Mógłby się udusić; ściśnięty między jego— Wzruszyłaby ramionami — gdyby jedno z nich nie było przyblokowane ciężarem całego ciała i całych myśli — zamiast tego wzruszyła ramieniem. Liczba pojedyncza wymuszona, wymuszająca również kolejny ruch ramiączka. Czyjeś oczy na to reagowały; czujność godna warującego psa. — Ponoć czasami działam zbyt pochopnie — echo ostrzeżenia z wnętrza śmietnikowego auta było słabym podmuchem wiatru — wiatr był wydechem skraplającym się na czyjejś skórze; wiosenną bryzą na wyziębionym przez zimę kamieniu — oraz czymś, co tutaj nie miało większego znaczenia. Pochopność nie istniała; mieli przecież kontrolę nad tym, co— Obserwowane kąciki uniosły się wyżej. Komplementowane oczy zabłysły — ciepło magii oddychania ma taką moc — zawieszając się na źródle nieoczekiwanej prawdy. Było w jego słowach coś naturalnego; coś szczerego. Był koszmarnym kłamcą i wreszcie zrozumiała, dlaczego przynosi jej to ulgę. Obserwowane wargi pochłonęły się wzajemnie; jedna zwilżyła drugą. Pięść zmieniła się w uścisk. Jej dłoń wpuszczona do środka rozgościła się między szorstkim materiałem skóry a długimi palcami, które zdążyła już poznać — z którymi zdążyła się oswoić, więc ich bliskość nie bolała; nie straszyła i nie zmuszała do odwrotu — złączenie kończyn było zaledwie początkiem, ale równie dobrze mogłoby być i końcem. Wciąż zasnęłaby szczęśliwa. — Chcesz — odpowiedziała; w jej głosie nie było nawet milimetra zwątpienia w prawdę. Nie musiała szukać na jego twarzy objawów fałszu. Wiedziała; wiedziała, bo— Nie była wielu rzeczy pewna, oprócz tej jednej. — A ja chcę zostać. Ich świat stał się światem dwójek — dwie, złączone dłonie; dwa centymetry (nie)bezpiecznej odległości i dwie pary oczu, które bez skrępowania dotykały twarzy drugiego. Dwa, pędzące przed siebie pulsy; miała wrażenie, że słyszy palcami rytm, w którym rozgrzewa się jego zastygłe ciało. Wiosna przyszła; czas obudzić się do życia. — Prawda? PMG: 15 because of reasons, yes |