FONTANNA ARADII Mieszcząca się w centralnym punkcie placu fontanna przedstawia sławetną postać Aradii — męczennicy, córy Lucyfera i Lilith. Rzeźbiona w kamieniu kobieta przy piersi ściska pentakl, a z jej ran wypływa krew, szybko mieszającą się z wodą, co symbolizować ma sposób, w jaki jej poświęcenie zesłało na ten świat magię. Wokół fontanny, ustawionych jest kilka ławek, z których czarownicy mogą podziwiać ten historyczny element Deadberry, na stałe już wpisany w krajobraz regionu. Plac uległ podpaleniu 26 lutego 1985, ale dzięki wzmożonym wysiłkom Kościoła, zgliszcza zostały szybko oczyszczone, aby nie razić kapłańskich oczu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 lutego 1985, 12:00 Nad miasteczkiem zawisła śmierć. Tak przynajmniej twierdził niski, pulchny mężczyzna o zarumienionej gryzącym wiatrem buzi. Stał na skraju fontanny znajdującej się pośrodku Placu, w zmechaconym swetrze i ciemnej kurtce, wykrzykując zachrypniętym głosem: - To Lucyfer zsyła na nas karę! Strzeżcie się niewierni, strzeżcie się wszyscy wy, którzy nie modlili się do Pana wystarczająco gorliwie. Mgła śmierci pożre was wszystkich! Początkowo ignorowany, zaczynał ściągać na siebie coraz więcej uwagi. W oknach kamieniczek otaczających Plac Aradii pojawiło się kilka anonimowych twarzy, ktoś uchylił okno, wrzeszcząc donośnie, żeby przestał snuć wyssane z palca teorie. Choć w istocie, nad Hellridge zawisła czerwona, gęsta chmura przeobrażającą dzienną szarówkę w karminowy krajobraz, to tego poranka w radiu wyraźnie powtarzano, że nie jest ona niczym groźnym. Mimo wszystko miasto wydawało się tego dnia opustoszałe, przeraźliwie ciche, nie licząc samozwańczego proroka rozpraszającego ostałe milczenie. Deadberry zwykło tętnić życiem. Liczne kawiarenki i restauracje w normalne dni gościły spore tłumy, czarodzieje przechadzali się beztrosko od sklepiku do sklepiku, w końcu mogąc oddychać pełną piersią — tu nie musieli się ukrywać. W powietrzu kipiało od magii, kolorowe kamienice chyliły się ku wąskim uliczkom zdając się ożywać wraz z przechodniami. Główna ulica wybrukowana szarym kamieniem, ciągnęła się wzdłuż całej magicznej dzielnicy, znajdując ujście na Placu; po obu jej stronach dało się znaleźć liczne lokale, kolorowe kamienice, flagi powtykane w fasady pnących się budynków i szyldy magicznych sklepów, wesoło zachęcających do zajrzenia do środka. Tego południa, wszyscy znaleźliście się w pobliżu Placu Aradii. Być może mieliście do załatwienia sprawy w którymś z lokali, może czerwona chmura wisząca nad głowami zaciekawiła was na tyle, że postanowiliście wybrać się na spacer, a może postanowiliście skorzystać z dzisiejszych pustek panujących w Deadberry, by sprawnie uwinąć się z niezbędnymi zakupami. Cokolwiek skłoniło was do wyjścia z domu, przywiodło was właśnie tu. Plac był szeroki, kwadratowy, ciągnący się na kilkadziesiąt metrów wzdłuż i wszerz. W jego centralnym puncie stała pokaźna fontanna z białego marmuru — figura pośród wody przedstawiała piękną, długowłosą Aradię, ściskająca przy piersi pentakl. Wokół dało się znaleźć kilka ławek i wiecznie kwitnących, zielonych drzewek, skrupulatnie podtrzymywanych przy życiu za pomocą magii. Na wschodnim krańcu pięła się zabytkowa wieża zegarowa z czerwonawego kamienia. Oprócz was i mężczyzny wyczytującego swoje szaleńcze domysły, w pobliżu znajdowało się tylko kilku przechodniów: trójka nastolatków, paląca cygaretkę na jednej z ławek, kobieta około trzydziestki z dużym psem — złudnie przypominającym wilka — posłusznie spacerującym u jej boku, oraz jakaś para, wpatrzona w karminowe sklepienie nieba. Zegar na wieży wybił dwunastą. Minutę później, przestrzeń wokół was przeciął huk — przeraźliwie głośny, jakby strop nieba przełamał się nad waszymi głowami. Mężczyzna balansujący na krawędzi fontanny zachwiał się, wpadając do lodowatej wody. Nastolatki okupujące ławkę, po początkowym przerażeniu wdzierającym się na ich gładkie twarze, roześmiały się gromko. Wilczur zawył głośno, przestraszony, puszczając się w bieg wzdłuż Placu; blondynka w beżowym płaszczu, która z nim spacerowała, rzuciła się w skazaną na porażkę pogoń, krzycząc donośnie: - Kai! Kai, wracaj natychmiast! Chłopak obejmujący partnerkę, dotychczas wpatrzony w dziwaczną chmurę, krzyknął głośno, nakrywając uszy dłońmi. Niewielkie, szmaragdowe pudełeczko wypadło mu z kieszeni kurtki, ale ani on, ani stojąca z nim brunetka, zdawali się nie zauważyć straty — znów wbili wzrok w górę, obserwując, białe punkciki wyłaniające się spomiędzy czerwieni. Im bliżej ziemi były, tym wyraźniej dało się rozpoznać, że to pióra. Plac Aradii zaczął okrywać się pierzem. A potem miasteczko przedarł kolejny huk. Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia I części wydarzenia. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór, zaznaczcie rzeczy nieznajdujące się w sklepiku mistrza gry, które macie ze sobą (np. papierosy, zapalnczka itd.). Powody, dla których znaleźliście się na Placu głównym w Deadberry wybierzcie sami. Mogą być związane z wykonywanym zawodem, z prywatnymi sprawami, albo nawet wolą przypadku. Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 akcje. Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Na ten moment nie możecie przyprowadzić ze sobą postaci NPC, które będą od Was zależne. Wasze akcje muszą być samodzielne i jesteście zdani na siebie. Jedyni NPC w grze to Ci prowadzeni przez Mistrza Gry. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Teresy. Punkty życia: Cecil Forgarty 174/174 Hamill Oatrun 166/166 Serafino Paganini 159/159 Terence Forger 164/164 Narcissa Laurier-Hart 152/152 Czas na odpis macie do 27.02. do godziny 20.00 Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Zmęczenie odciskało się wyraziście na Terencie, gdy lekko przygarbiony w tym samym ciemnym płaszczu co zazwyczaj oraz wysłużonych półbutach, skórzanych przemierzał Deadberry. Kilka godzin snu po powrocie z nocnego dyżuru nie przyniosło oczekiwanego wypoczynku, gdy męczące go od kilku tygodni myśli zmieniały się w trakcie snu w wyraziste obrazy. Był zirytowany i przygnębiony, zapewne nie wyszedłby w takim nastroju z domu, gdyby nie zamówienie konieczne do odebrania w księgarni. W dłoni trzymał zatem papierową torbę z dwoma podręcznikami medycznymi, a w kieszeni płaszcza – starym, niezmiennym zwyczajem – zapalniczkę oraz paczkę papierosów. Nie wyciągał ich, zamierzając jak najszybciej dostać się z powrotem w swoim mieszkaniu. Napięcie i pośpiech sprawiały, że początkowo nie dostrzegał dziwnych pustek w dzielnicy zwyczajowo wypełnionej czarownikami. Dopiero spojrzenie szybujące w kierunku nieba przyniosło tę odrobinę niepokoju, bo zamiast błękitu nieba czy bieli chmur, widział czerwień. Zmarszczył brwi, mimowolnie przyśpieszając kroku, zwłaszcza gdy docierały do niego krzyki samozwańczego proroka, które skomentował tylko pogardliwym prychnięciem. Pojawienie się znajomej twarzy na horyzoncie wywołało na twarzy lekki uśmiech, chociaż w oczach mężczyzny dalej lawirowało zatroskanie, a Forger przestał się zastanawiać nad osobliwymi zjawiskami, jakie miały miejsce. Przybliżył się i lekko pokłonił, na pozór tak jak do każdego innego znajomego, w wyobraźni obejmując go i całując czoło na powitanie. Zachował dla siebie wszystkie te — Miło cię widzieć, Cecilu — zwrócił się do niego, gdy dystans nie uniemożliwiał im wymiany choćby kilku zdań. Przyjrzał się lepiej jego twarzy, mając nadzieję, że cienie pod jego oczami nie stały się jeszcze bardziej kontrastujące. Nie potrafił wyminąć go na ulicy bez słowa, udając, że się nie znają, jednocześnie nie chcąc mu zajmować wiele czasu. Zwłaszcza, gdy dostrzegł po chwili towarzysza Fogarty’ego, który wyłonił się zaraz za nim z jednego z lokali. — Dzień dobry — przywitał się z nieznanym sobie mężczyzną uprzejmie, skutecznie odsuwając od siebie zniecierpliwienie. Nim wybiło południe, zauważył jak kroczy w ich stronę postać miejscowej perfumiarki, która musiała rozpoznać w nim swojego częstego klienta. Skinął głową na przywitanie, próbując uśmiechnąć jeszcze szerzej, by nie odstraszyć kobiety od siebie swoją nieprzejednaną miną bardziej niż miernym wyglądem. Splot przypadkowych spotkań i lekka rozmowa zostały prędko przerwane, kiedy rozległ się koszmarny huk. Odruchowo zamknął oczy, krzywiąc się i pochylając głowę, zaraz wypuszczając torbę na chodnik, by zakryć uszy obiema dłońmi. Gwałtowny dźwięk nie trwał długo, ale jego echo odbijało się jeszcze pod czaszką Terence’a, gdy popatrzył na to, co działo się na placu wokół fontanny. Dostrzegł jak mężczyzna dotąd stojący na marmurowym murku wpadł do wody i w odruchu miał ruszyć w jego kierunku, gdy dostrzegł pióra osiadające na jego płaszczu, a powietrze przeciął kolejny grzmot. — Co u diabła — warknął cicho, spoglądając w górę znowu zakrywając uszy. Obejrzał się po twarzach osób najbliżej niego się znajdujących, w niezrozumieniu sytuacji, jaka właśnie miała miejsce. Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Nie Lut 26 2023, 18:23, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Kark swędział nieprzyjemnie – zabłądziwszy palcami pod materiał szalki, syknął, gdy zimne opuszki zetknęły się z rozgrzaną skórą, płytkami paznokci próbował pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, jakby ktoś wbijał do potylicy drobne odłamki szkła. Żar tlącego się w kącikach ust papierosa powoli dogasł. Zaciągnął się nim ostatni raz i niedopałek wyrzucił na chodnik, ten zaskwierczał zduszony przez ciężką podeszwę sięgająca za kostki buta. - Tam - wycedził przez zaciśnięte zęby, ze wzrokiem wbitym w fasadę zadbanego budynku, wyróżniającego się na tle sobie podobnych prezentacją - nie był nagryziony przez zęby czasu, tynk nie schodził ze ścian, co znaczyć mogło tylko jedno – całkiem niedawno został odremontowany. Wsunąwszy między wargi kolejnego papierosa, zęby zacisnął na filtrze i dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na swojego towarzysza w osobie Serafino Paganiniego. Osobliwe zjawisko, jakie zawisło osiem kilometrów nad ziemią w postaci zabarwionej na karmazyn chmury, nie sprawiało, że pod cecilową czaszkę wślizgnął się strach na tyle duży, by przez chwile zapomnieć, jak się oddycha. Z trudem stłumił ekscytację – jej jedyny symptom rozlał się na jego skórze jego twarzy w postaci subtelnych rumieńców, choć lekki róż rozkwitły na policzkach równie dobrze mógł być winą kąsającego skórę mrozu. Uchwyciwszy wzrokiem skrawek z nieba, zdusił sobie chichot - z jego perspektywy płonął szkarłatem – i przez chwile wyobrażał sobie, że Lucyfer dokonał spóźnionej zemsty, wskutek czego anielska krew wsiąkła w firmament, roztaczając nad miastem panikę. W takich chwilach, jak te, szkicownik ciążący w kieszeni płaszcza, nieustępliwie przypominał o swojej obecności, jakby wyczuł, że jego właściciel chce uwiecznić anomalię na jednej z jego stronic. Napełniając wolną przestrzeń płuc dymem papierosowym, zwalczył w sobie tę pokusę. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Włochem, którego obecność czuł tak wyraźnie, jak przedostające się pod materiał płaszcza zimno. W dziesięciu zwiewnych krokach pokonał odległość, jaka dzieliła ich od fontanny, a dwa buchy później cecilowy wzrok skonfrontował z twarzą tak znajomą, że jej rys nie mogły zostać przezeń pomylone z żadnym przypadkowym przechodniem. Zapobiegawczo zacisnął mocniej zęby na filtrze, by skręt nie uciekł przez lekko rozchylone w wyrazie zdumienia wargi. Przez chwile wydawało mu się, że Terence nie może być prawdziwy, wmawiał sobie więc, że jest tylko iluzją uformowana z witek jego wyobraźni. Miło cię widzieć brzęczące w uszach uzmysłowiło mu, że był jak najbardziej prawdziwy, a "Cecil" wypowiedziane znajomym tembrem głosu napełniło jego skostniałe od mrozu ciało przyjemnym ciepłem. Wdychając do płuc łapczywą dawkę tytoniu, zachłysnął się powietrzem i zaklaskał, przez co jego twarz zniknęła w dymie i skroplonego w parę wydechu. - Ciebie również - zreflektował się po chwili, próbując unormować świszczący nieprzyjemnie oddech. – To Terence, łączy nas wspólna pasja, literatura - pod wpływem tych wypowiedzianych na jednym wydechu słów, wygiął usta w lekkim, ledwo zauważalnym uśmiechu, który zgasł równie szybko, co się na nich zatlił; Cecil podejrzewał, że tylko znany mu dłużej Forger, zanotować mógł pojawienie się tego grymasu, który przeznaczony był tylko dla jego oczu. – Serafino, przywiodły nas tu interesy – przedstawił ich sobie, a po tej prezentacji, nastąpiła krótka chwila na wymianę uprzejmości między nieznajomymi sobie mężczyznami, którą Cecil wykorzystał, zapewniając samego siebie, że obecność Terence'a nie ma żadnego znaczenia. Wszystkie uczucia, jakim obdarzał mężczyzny, zostały w jego mieszkaniu, w ciepłym od ich oddechów powietrzu i wilgotnej od potu pościeli. Serce – obijające się boleśnie o żebra – było odmiennego zdania. Dzisiejszy dzień nie spojrzał interesom. Cecil utwierdził się w tym przekonaniu, gdy kolejna znajoma personą pojawiła się na placu przy fontannie- zamierzała ku nich Narccisa, a potem, zanim między nimi wywiązała się jakiekolwiek rozmowa, nieprzyjemna kakofonia przecięła wysokim "C" powietrze. Rozdzierający huk trwał ledwie kilka sekund, ale jego echo zawisło w powietrzu jak zwiastun zbliżającej tragedii, która nadejść mogła w każdej chwili i z każdej strony. Gwizd w cecilowych uszach zniknął chwilę później. - Apokalipsa? - zasugerował z ożywionym błyskiem w spojrzeniu, a początkowe zdumienie zostało zastąpione przez lekki uśmiech zadowolenia. Kilka kroków Fogarty’emu wystarczyło, by zbliżyć się do fontanny, jakby za wszelką cenę chciał znaleźć się bliżej źródła tego dźwięku, ale czując pod butem opuszczony przez parę zakochanych przedmiot o nieregularnym kształcie, zatrzymał się w pół kroku i spróbował podnieść go z ziemi. Niezależnie od efektu swoich działań, deszcz piór sprawił, ze rozłożył ramiona, jak kapłan podczas błogosławieństwa, ale znacznie szerzej i wystawił twarz ku skąpanego w czerwieni słońcu, pierwszy raz, napełniony obłąkańczą wiarę, że Lilith mu sprzyja, nie obawiając się, że poparzy mu skórę. Deadberry przypominać zaczynało krainę z baśni. Wizja ta pochłonęła każdy skrawek cecilowego umysłu, zalewającą go nadzieją na lepsze jutro. Nie bał się, że rozpęta się piekło. Piekło było tu, na ziemi, zawsze, odkąd pamiętał nie zmieniło swojego położenia. ekwipunek: zapalniczka, paczka papierosów, szkicownik, ołówek, scyzoryk Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Pon Lut 27 2023, 17:54, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Serafino Paganini
Zauważył jej brak niemal od razu. Od kiedy pamiętał Giorgia trzymała ją w drewnianej szkatułce spoczywającej na stojącej w rogu pokoju toaletce. Niepozorna acz niezwykle kunsztownie wykonana broszka, którą ojciec chrzestny podarował jej w dniu, w którym jej nazwisko zostało wpisane do Księgi Bestii. Początkowo podejrzewał, że może to matka w ostatnim momencie postanowiła wsunąć ją do kieszeni tamtej błękitnej sukienki i pochować ją razem z nią. Szybko jednak wyszło na jaw, że ktoś zapewne w całym zamieszaniu związanym z pogrzebem, po prostu ją wykradł. Podobno na Fogartych nie można polegać. Podobno nie można im ufać. Serafino decyduje się jednak podjąć ryzyko, chociaż gdzieś z tyłu głowy wciąż kołacze się tamto wyuczone przekonanie, kolejne wbite do głowy porzekadło, gdy razem z Cecilem przemierzają kolejne ulice Deadberry. Jest w tym mężczyźnie coś niezdefiniowanego, coś, co rzeczywiście nie pozwala Serafino do końca mu zaufać, jednak gotów jest wziąć za dobrą monetę fakt, że jego usługi polecił mu jeden z zaufanych ludzi rodziny Paganinich. Podobno zdolny jest odnaleźć niejeden zaginiony przedmiot. Podobno. Podążając wzrokiem w kierunku wskazanym przez towarzysza, Serafino mimowolnie zaciąga się kolejnym haustem chłodnego lutowego powietrza, niemal w tym samym momencie, w którym Cecil wciąga w płuca morderczy dym papierosa. Sam chętnie zapaliłby jednego, zanim jednak decyduje się wypowiedzieć na głos to nagłe pragnienie, docierają do niego słowa samozwańczego proroka. Na wciąż okraszonej słonecznym dotykiem twarzy zakwita kpiący uśmieszek, nie sili się jednak na żadną uwagę, spoglądając w stronę szkarłatnego nieba, aby zaraz potem spuścić wzrok na obcego mężczyznę, który nagle pojawia się w jego polu widzenia, a którego Cecil przedstawia mu jako Terence'a. - Miło mi pana poznać. - Skłania się lekko, starając się ukryć lekkie zniecierpliwienie, gdy nagle zatrzymują się w połowie placu. Już otwiera usta, aby wypuścić z nich jakichś wyświechtany frazes, którego używa się w podobnych sytuacjach, zwłaszcza, że ich grupka zdaje się powiększać o zbliżającą się w ich kierunku kobietę, gdy wybija dwunasta. Huk jest ogłuszający. Instynktownie zasłania uszy dłońmi jakby obawiał się, że ten przenikliwy dźwięk zdolny będzie pozbawić go słuchu. Rzeczywiście lekko dzwoni mu w uszach, kątem oka dostrzega jak mężczyzna, który jeszcze chwilę temu wygłaszał na głos swojej wątpliwej jakości przekonania, znalazł się w fontannie. Mimowolnie wyciąga do góry dłoń, sięgając po jedno ze spadających z nieba piór. Działa instynktownie, wiedziony doskonale znanym sobie uczuciem, świadomy, że niekiedy wystarczy jedynie przelotny dotyk, aby wyczytać jakąś cząstkę skrywanej w tym przedmiocie historii. 9 (siła woli) + 93 (rzut w kostnicy = 102 |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : LITTLE POPPY CREST
Zawód : SKRZYPEK, EGZEKUTOR CYROGRAFÓW
Narcissa Laurier-Hart
ODPYCHANIA : 4
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 4
PŻ : 152
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 22
TALENTY : 7
Narcissa podążała szybkim krokiem przez Deadberry. Wybrała się na zakupy i spacer. Mimo grubego futra było dla niej za zimno. Krzywiła się czując kolejny mroźny powiew powietrza. Jej policzki przybrały różany kolor, włosy rozwiał wiatr, a okulary przeciwsłoneczne zaparowały. Przystanęła, by przetrzeć je, ale z irytacji schowała je jedynie do kieszeni. Wyjęła z torebki małe lusterko, by szybko się przejrzeć. Makijaż pozostał nienaruszony, może pomadka wymagała lekkiej poprawki. Nie zamierzała tego jednak robić pośrodku ulicy. Wyglądała pięknie i tak. Nie sądziła, że spotka kogokolwiek jej znajomego. Chciała już wrócić do domu. Niepokoiło ją kolor nieba, intrygujący, ale raczej wolałaby oglądać go zza okna. Przystanęła, by posłuchać kazania mężczyzny. Ustawił się w dość dobrze widocznym miejscu. Widziała, że nie jedyna zaciekawiła się tym, co mówi. Przez chwilę nawet zastanowiła się nad jego słowami. Zaśmiała się pod nosem na własne myśli. Jeśli tak wyglądała kara od Lucyfera to była dość stylowa i droga. Pokręciła głową i ruszyła dalej. Jej ciotka ukochałaby jego wywód. Laurier żyli w strachu przed gniewem Lucyfera. W domu nie można się garbić przy stole, bo Lucyfer widział i notował. Dostrzegła w oddali Terence'a, klienta. Uroczy mężczyzna - myślała za każdym razem, gdy mieli okazję porozmawiać. Podobało jej się, że miał maniery, które im starsza była, tym bardziej doceniała. Łatwiej było jej nawiązać relacje z takimi osobami, wiedziała czego się spodziewać. Postanowiła, że podejdzie, może wspólnie zapalą jak mieli w zwyczaju. Planowała już powoli wracać, ale pięć minut jej nie zrobi różnicy. Czuła, że już dusiło ją w płucach, potrzebowała zapalić. Miał towarzystwo, ale to jej nie przeszkadzało, zawsze można było przedstawić się i poznać kogoś nowego. Jeśli to nie dobry moment była pewna, że da jej znać w kulturalny sposób, a ona pójdzie w swoją stronę. Podeszła z uśmiechem, szerokim i promiennym. Zdążała towarzystwo owiać jedynie swoim zapachem. Dzisiejsze perfumy pachniały słodko z nutami owoców i przypraw. Z początku czuć było mocną przyprawę, intrygowały i ciekawiły. Dopiero po chwili czuć było słodkość przywodzącą na myśl coś pysznego do zjedzenia. Bazowa wanilia z fasolką tonką i mirrą, dawały ciepłą woń, który siedziała blisko skóry. Między tym przebijał się wyrazisty szafran, tańczący ze słodką czerwoną jagodą. Na otwarciu tangeryna komponowała się z czerwoną pomarańczą i imbirem. Ściągała już skórzaną rękawiczkę, by przywitać się, gdy donośny huk jej skutecznie w tym przeszkodził. Od razu nakryła uszy, by zagłuszyć ten hałas. Nie przyjrzała się nawet zbyt dobrze zebranym tutaj ludziom, nie było to teraz ważne. Z jej rąk spadła siatka z zakupami. Kucnęła, by ją podnieść. Wtedy poczuła coś na swojej głowie. Podniosła ją, by ujrzeć jak pióra lecą na nich, okrywając ulice i wszystkich tu zebranych. Chwyciła piórko, by przejrzeć mu się z każdej strony. Palcem zmierzwiła chorągiewkę, zgięła je w pół, by zobaczyć jak się zachowa. Próbowała ocenić czy to było zwykłe pióra czy może magiczny przedmiot. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś ptaka do którego mogło pasować. Wtedy rozległ się kolejny huk. Pisnęła wystraszona, ale tym razem nic nie upuściła. - Putain de bordel de merde- przeklęła głośno. Podniosła się i dopiero wtedy zauważyła Serafino, który stał praktycznie obok. Stres ścisnął jej żołądek.- Oh Serafino- zdębiała na jego widok. Zgrywaj głupią, może los będzie łaskawy. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Perfumiarz/Alchemik
Hamill Oatrun
Trzymasz się na uboczu, nie wchodząc łatwo w tłum. Unikasz zetknięcia się z obcymi ciałami, naciągając na głowę kaptur i weryfikując stan swoich bezpalcowych rękawiczek. Zakrywają większość obszaru, nienadającego się do prezentacji. Trudno jest wyjaśnić pierwsze objawy gnicia i plamy opadowe lubiące trupy. Czerwienie, fiolety i szarości migoczą ci przed twarzą, każdego dnia przed snem. Dostajesz od nich paranoi, dlatego, dzień w dzień, starasz się o zwyczajną prezencję, jedynie tak odrobinę zwieńczoną zmęczeniem. Sięgasz po sprawdzone produkty, masz konkretną kolekcję do swoich zleceń, maskując każde odstępstwo od normy. Szybciej pękająca, odchodząca skóra jest najtrudniejsza do wyjaśnienia. Kości w kolanach zgrzytają - dawno ich nie używałeś. Brakuje ci koszykówki. Dłonie chodzą jak u epileptyka. Dla rozróżnienia załatwiasz sobie towar, spoczywa w wewnętrznej kieszeni harringtonki włożonej zdecydowanie za wcześnie jak na tę porę roku. Pod spodem masz bluzę, gwarantuje ci zapewnienie, że nie zamarzniesz. Śmierć będąca wynikiem niezabezpieczenia się przed mrozem, nie jest szczytem twoich marzeń. Smrodu zgnilizny w Deadberry nie brakuje. Brakuje za to wyzwalającego zapachu uzdrawiających ziółek. Liczysz, że znajdzie się okazja na głównym placu w czasach szumnej wolności. Z oddali dobiega do twoich uszu gorączkowe nawoływanie. Lucyfer. Lucyfer i kara. Czy surowy ojciec piekielny zsyłał na nich coś innego? Coś odmiennego od swojego zagorzałego wroga, niebiańskiego boga? Całe miasto mogło stać na kamieniach stworzonych na zapewnieniach o nieuchronnej klęsce ludzkiego rodzaju. Ile razy to słyszysz? W swojej knajpie, obcych barach, między jednym posiłkiem a drugim? Ile słyszysz, że będziesz cierpieć za brak skruchy, samobiczowania, wylądowaniu na krzyżu, ale odwróconym, tuż obok Jezusa? Zero. Nic nie wyłapują twoje uszy, bo zawsze jest to zamknięte w czyichś spojrzeniach i w domysłach, którymi karmi się spragniony umysł. Jesteś tak głodny, tak pozbawiony obecnie smaku, że liczysz, że dobry towar od Chucka cię uratuje. To może uratować ten podstępny dzień w otoczeniu zaniedbanych kamieniczek, nieznanych twarzy, niewzruszonych cierpieniem męczenniczki, diabelnej Aradii. Krew miesza się z wodą, lecz nigdzie nie ma wina. Wino powstaje z ciasnego splotu płonących chmur w jednego bydlaka, promieniującego rozpaczą i dramatem. Nic jeszcze nie wypaliłeś, a już czujesz jakbyś odleciał. Dostajesz gęsiej skórki, jeden obraz pokrywa drugi. Błądzisz w szarościach i pomarańczach. Twoje całe ciało płonie. Prorok ciągle gdzieś tam jest. Wyraziście grzmi, a ty wręcz czujesz jak zaraz oskarżycielski palec się wydłuży i uderzy w twoją pierś. Twoja wina, wielka wina, jedyna wina. Idziesz z resztą pospolitego ruszenia, ledwo taszcząc za sobą własne nogi. Zaczerpujesz powietrza i trzymasz długo w płucach. Trzymasz tak długo, aż masz wrażenie, że umrzesz, już tak ostatecznie, jak nie przestaniesz. Flagi grają ci na nosie, przytłaczają, kolory wirują ci i dwoją w oczach. Nie chcesz patrzeć, uciekać rozsądnie spojrzeniem i na nowo pozwalasz klatce odżyć. Plac pożera, lokale pożerają, ludzie pożerają. Żywy zgiełk cię wchłania. Jest jak proszek ze skruszonego szkła przełknięty bez ostrzeżenia. Gorączkowo się rozglądasz i ostatecznie odbijasz w stronę wieży zegarowej. Czerwień, czerwień, czerwień. Więcej czerwieni. Szedłeś z nastolatkami, ale ci znaleźli miejsce dla siebie na jednej z ławek. Na dłużej zawieszasz wzrok na właścicielce potężnego psa. Pary nie przyuważasz, ucząc się ignorować podobne skrzywienia otoczenia. Łatwiej to ci przychodzi po tym jak żyjesz sam po rozstaniu, zdającym się jak nieśmieszny żart. Wskazówki odliczają czas - ich decyzją wybija dwunastą i wtedy dzieje się kilka rzeczy naraz. Sięgasz po samoróbkę, odpalasz od zapałek i zaciągasz się w akompaniamencie huku. Odlatujesz, z cudem powstrzymując ciało przed upadkiem, a wybuch jeszcze przez moment drażni twoje bębenki. Przegapiasz chlust wody, ale słyszysz śmiech dzieciaków. Takich jak ty niegdyś. Nikogo tu nie poznajesz, gubisz się i zaraz sam lecisz. Lecisz na łeb na szyję, ze skrętem między popękanymi sinymi wargami za potężnym Kaiem i blondynką. Gnasz, jakbyś należał do tej historii. Chwytasz się nieuzasadnionej szansy pod płonącym czerwienią niebem. Zaciągasz się przesadnie i zaraz kaszlesz wielką chmurą dymu. Czujesz nieuzasadnioną ulgę, biegnąc na oślep, jak szaleniec, chcący pomóc. Dostrzegasz upadek jakiegoś przedmiotu i na moment przystajesz, fiksując się na jego punkcie. Jesteś za daleko, ale wiesz, że coś wypadło. Po co biegniesz? Mija dłuższa chwila nim orientujesz się, że nie do końca ma to sens. Szukasz Kaia, ale już nie pamiętasz kim on jest. To pies, kobieta, mężczyzna od brunetki? Może to są pióra? - KAI. GDZIE JESTEŚ? - krzyczysz nagle, czując łaskotanie od spadających na ciebie piór. Jest też ulga, jest spokój i odprężający śmiech. To śmiejesz się ty? Nastolatkowie? - KAI. TO TY SIĘ ŚMIEJESZ? Szukasz powodu i w końcu znajdujesz. Sam wybuchasz od absurdu, w jakim lądujesz nieświadomie, w grotesce własnego życia. Czujesz się jak w transie. Jakbyś był niczym więcej, a elementem wizji proroka zażywającego orzeźwiającej kąpieli w fontannie. Ekwipunek: tasak (ukryty w zwyczajnym plecaku, jeśli można, a jeśli nie to w jakimś worku, który przy sobie mam), marihuana (wewnętrzna kieszeń kurtki), zapałki Skrót: zapalam skręta, latam po placu najpierw za psem i jego właścicielką, a teraz przystanąłem i szukam źródło śmiechu, który słyszę. Odległość od reszty postaci zostawiam w rękach MG, ale zapewne poza plac nie poleciałem, więc widzę fontannę i proroka i tak dalej. Nie wiem czy mam wykonywać rzut na percepcję, czy nie, więc będę wdzięczna za wskazanie. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Pióra opadały leniwie, wirując w swobodnym tańcu. Kładły się na jasnym bruku Placu, imitując zimową scenerię. Przez następne minuty nic więcej się nie wydarzyło. Cokolwiek trzasnęło nad waszymi głowami, wydawało się uspokoić, minąć na kilka pozornych minut spokoju, choć czerwień nieba gęstniała coraz intensywniej z każdym kolejnym uderzeniem serca. Terence, jedno z piór spadło dokładnie na twój rękaw. Jak wszystkie wokół — ma niespotykany, krystalicznie biały kolor, mierzący wzrok swoją jaskrawością. Pierz osiadły na twoim ubraniu, różni się nieco od pozostałych — jest odrobinę dłuższy, na oko ma około dwudziestu centymetrów, a jego czubek jest odcięty w poprzek wyraźnie i ostro. Cecil, z pudełeczka, które wypadło z kieszeni chłopaka, wyślizguje się pierścionek. Udaje ci się go podnieść — jest złoty, pośrodku świeci jadeitowe oczko mierzące jakiś centymetr. Skromna, acz wyraźnie wartościowa biżuteria lśni między opuszkami twoich palców, po wewnętrznej stronie możesz dostrzec grawer nie zapomnij o mnie J. Para, zdaje się jednak nie zauważać zguby, nadal wpatrzona w niebo. — Myślisz, że to burza? — pyta brunetka, moszcząc w swojej dłoni brzeg rękawa wybranka. — Może piorun trafił w klucz ptaków — sugeruje chłopak, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Najwyraźniej spadające pióra wydały mu się idealną okazją, by wdrożyć w życie dalsze plany, bo niespodziewanie klęka na jedno kolano, wkładając rękę do kieszeni. Na próżno szuka tam jednak pudełeczka z pierścionkiem. Nieco skonsternowana dziewczyna mruży oczy, pytając, co najlepszego wyprawia, on jednak zaczyna gorączkowo poklepywać się po kieszeniach i rozglądać dookoła w poszukiwaniu zguby. Spadające na ciebie pióra nie mają żadnego efektu. Dostrzegasz jedynie, że są zadziwiająco białe, wydają się lekko opalizować w czerwonym świetle, co dla podobnego pierza wydaje się właściwością dość nietypową. Serafino, udaje ci się pochwycić jedno z piór. Znasz dobrze uczucie towarzyszące tuż przed wśliźnięciem się w zakamarki twojego umysłu kolejnej wizji. Doświadczasz lekkie mrowienia, a świat nagle zwęża się do kliszy obrazów oraz subtelnego szeptu przeszłości. *Wizja została wysłana do Ciebie w wiadomości prywatnej. Możesz podzielić się nią z resztą graczy jedynie fabularnie.* Narcissa, piórko, które wpadło w twoje dłonie, ma na oko piętnaście centymetrów. Jest niezwykle symetryczne, o krystalicznie białej barwie — wydaje się niemal nienaturalne w swojej jaskrawości, lecz chorągiewka bez większego oporu ugina się pod twoimi palcami. Prócz koloru nadającemu mu nietypowy charakter, wygląda ono na zwykły pierz. Jednak, spoglądając w górę nie dostrzegasz żadnego ptactwa, które mogłoby je po sobie zostawić. Im dłużej się nad tym zastanawiasz, tym pewniej możesz stwierdzić, że nie znasz żadnego przedstawiciela magicznej ani niemagicznej fauny, który miałby równie białe, mierzące oczy dziwacznym blaskiem jasności upierzenie. Hamill, rzuciłeś się w pościg za psem skomlącym nieznośnie w biegu, lecz nie udało ci się go dogonić. Przystanąłeś, zauważając upadek niewielkiego, szmaragdowego pudełeczka i pierścionka, który z niego wypadł — na twoich własnych oczach, chwilę później podnosi je wysoki blondyn, następnie wyciągając ręce i pozwalając opaść na siebie wirującym wokół piórom. Znajdujesz się jakieś piętnaście metrów od niego. Niespodziewanie, czworonożny uciekinier zdaje się wysłuchać twoich wołań i pokornie podbiega do ciebie ze spuszczonymi uszami. Piszczy cichutko, kręcąc się wokół twojej nogi, w końcu kładąc się na twoim bucie. W ślad za nim podbiega do ciebie właścicielka — blondynka z delikatnymi rysami twarzy i konstelacją piegów na nosie i policzkach. Uśmiecha się ciepło, nieco zdyszana wyrzucając: — Dziękuję ogromnie — mówi, dostrzegając w powrocie psa twoją zasługę. Pochyla się lekko, opierając dłonie o uda, wyraźnie zmęczona gonitwą. Dopiero wtedy zdaje się zorientować o obecności piór rozsianych bielą po placu. — Co tu się dziś wyprawia? - pyta, kręcąc głową, po czym pochyla się nad psem, próbując zmusić go, żeby wstał. Kai jednak ani drgnie, przylepiony jak rzep do twojej nogi. Nastolatki, zachwycone chaosem, jaki rozsiał się wokół, wstały z ławki zaczynając zbierać opadłe pióra. Któreś wpadło na pomysł, żeby przypalić je ogniem zapalniczki — jak na złość nie chciało się zapalić, mimo płomienia liżącego chorągiewkę. — Niebo zasłoni się szkarłatem, a niebo przełamie się wpół. Wtedy fałszywy bóg ześle na dzieci Aradii… — Prorok, wynurzając się z wody kontynuuje swoje wywody, ślamazarnie usiłując wygramolić się z fontanny. Stając z powrotem na bruku, trzęsąc się jak osika, chwyta do ręki jedno z piór. — Ześle na dzieci Aradii pióra swego orszaku, pozbawiając ziemski motłoch magii! - Ledwo krzyczał, szczękając donośnie zębami. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu głośny świst. Wysoko, nad waszymi głowami, mogliście zobaczyć wielką strzałę przelatującą tuż nad Placem. Była długa na kilkanaście metrów, jej zaostrzony czubek płonął jasnymi językami ognia. Wydawała się zmierzać w kierunku głównej ulicy. Dzieliło was od niej jakieś sto metrów. — To prawda? — mruczy do siebie pokrzykujący mężczyzna, nagle zupełnie pobladły. Wielkimi oczyma wpatruje się w pocisk przemykający po niebie. Chwyta brzeg przemoczonego swetra, jakby mimo chłodu wody, zrobiło mu się bardzo gorąco. — Na Lucyfera — słyszycie stłumiony okrzyk brunetki, której partner nadal niezłomnie przeszukuje ziemię wypatrując pierścionka. Nakrywa ręce dłońmi, cofając się o kilka kroków. Podążając za jej spojrzeniem, możecie zobaczyć następną ognistą strzałę. Leci prosto w waszym kierunku. Druga tura. Tym samym rozpoczynamy drugą turę! Pamiętajcie o rzutach na zdolności. Punkty życia: Cecil Fogarty 174/174 Hamill Oatrun 166/166 Serafino Paganini 159/159 Terence Forger 164/164 Narcissa Laurier-Hart 152/152 Czas na odpis macie do wtorku 07.03. do godziny 20.00 Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Grzmot minął, ale przez dłuższą chwilę Terence nieufnie spoglądając na szkarłat nieba nie zamierzał nawet odsuwać dłoni od swoich uszu. Opuścił ręce i nachylił się, aby zebrać z bruku torbę, a prostując się zebrał ze swojego rękawa jedno z piórek. Obejrzał je dokładnie, dostrzegając jego nietypowy kolor. Dudka nie wskazywała na jego naturalne spadnięcie. Przypomniał sobie dziecięce powiedzenie porównujące przedwiosenne prószenie śniegu do “trzepaniu poduszek przez aniołki w niebie”, ale nie przypuszczał, że kiedykolwiek zobaczy jak pierz zaczyna pokrywać cały plac w magicznej dzielnicy Saint Fall. Gdyby nie dalszy wywód mężczyzny, któremu samodzielnie udało się wydostać z fontanny, prawdopodobnie nie zwróciłby tak szybko uwagi na obiekt lecący w ich stronę. Zmrużył oczy, czując jak zapiera mu dech w piersi, gdy zobaczył pocisk przypominający ogromną strzałę z płonącym grotem szybującą w kierunku Placu Aradii. Poczuł jak jego kark zalewa zimno, a żołądek zaciska się nieprzyjemnie mocno. Forger zbladł widocznie, ale nie mógł pozwolić strachowi na zdominowanie go. Tak jak niejednokrotnie wyciszał skrajne emocje w szpitalu, by trzymać się w ryzach w trakcie kryzysu, teraz również nie pozwolił sobie nawet na moment paniki, zmuszając się do prędkiego działania. Obrzucił tylko przelotnie spojrzeniem Serafino i Narcissa, którzy podobnie jak on zdezorientowani sytuacją wokół oglądali pióra, jakie trafiły w ich dłonie. Zaraz znów przypomniał sobie o obecności Cecila oddalonego od nich, z rozłożonymi ramionami przyjmującego na siebie ciepło słońca i biały deszcz w upiornej scenerii. Znowu cała jego uwaga skupiła się na cieniu, trzymając się kurczowo tej myśli i nie pozwalając jej na przemknięcie mu pomiędzy palcami. Podążając jego krokami zbliżył się do Cienia i chwycił go z całej siły za ramię wolną ręką, potrząsając, by ciemne oczy skupiły się w pełni na nim. — Do licha, czy ty chcesz umrzeć? To nie jest czas na pianie z zachwytu! — powiedział stanowczym głosem, wskazując palcem na niebo, by skoncentrował się całkowicie na zagrożeniu, jakie na nich w tej chwili czyhało. Nie pozwoli mu zginąć – nie jemu, nie ma na to szans. Nie wybaczyłby sobie tego prawdopodobnie nigdy. Terence również nie mógł dzisiaj zginąć, co uświadomił sobie w następnej sekundzie, kiedy wróciło do niego wspomnienie rozmowy sprzed miesiąca, która wydarzyła się na tym samym placu. Nawet jeśli osobę, o której pomyślał w tej chwili, mogło to nie obejść, to myśl o tak niespodziewanej śmierci i braku możliwości zobaczenia go jeszcze raz, skutecznie napędzała go do ruszenia z miejsca. Trzymając dalej Fogarty’ego, niezainteresowany potencjalnymi protestami z jego strony, zaczął biec w pierwszym kierunku, który wydał mu się bezpieczny – w stronę kościoła. Rzut: szybkość |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Stwórca
The member 'Terence Forger' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 82 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zapalone w spojrzeniu iskry szczerej radości nie zniknęły, gdy pod palcami wyczuł nieregularny kształt pudełka, którego wcześniej podniósł z ziemi, a o którym zapomniał, targany emocjami, które niczym żywe stworzenie gościły w jego trzewiach, przypominając mu to tym, jak bardzo bym im uległy. Wiedziony ciekawością, otworzył jego wieko. Biżuteria zabłyszczała w nieśmiałych promieniach słońca.. Zamknął je na powrót i wsunął do kieszeni płaszcza, tak głęboko, jak umożliwiła mu to podszewka. Nie towarzyszyły mu żadne myśli, ani złowróżbne przeczucie, które miało zwyczaj prowokować nieprzyjemne dreszcze przebiegające wzdłuż linii kręgosłupa rozgałęziające się po wszystkich segmentach ciała, wywołujące wewnętrzny niepokój, wślizgujący się pod sklepienie czaszki, jednocześnie sprawiając, że sparaliżuję go strach tak dotkliwy, że nie będzie wstanie wycedzić spomiędzy warg żadnego słów na granicy słyszalności. Ekscytacja, przez którą serce obijało się z radością od żeber, odżyła w cecilowej klatce piersiowej jak dogasająca nadzieja, że w końcu spotka go uśmiech od losu. Nie mógł powstrzymać zachwytu - przeciął jego twarz w formie delikatnego uśmiechu dosięgającego w równym stopniu ukrytych pod oblamówką gęstych rzęs oczu. Pióro, upadające na policzek, załoskotało go w czule w odsłonięty skrawek skóry, ale ani one, ani tym bardziej przebijające przez karmazynową chmurę słońce nie pobudziło do życia jednego z jego wewnętrznych lęków, parząc dotkliwie skórę, co spowodowało ukłucie rozczarowanie pod ostatnim żebrem. - Na waszym miejscu nie był bym takim wielkim optymistą - wtrącił się w rozmowę, która zarejestrowana została przez jego aparat słuchu. Powiódł spojrzeniem po chłopaku, a potem jego towarzyszce. W beztroskiej chwili rozluźnienia, podszedł ku nim, wyplątując z jej włosów pióro. By przyjrzeć mu się ze wszystkich stron, obrócił go między palcami. – Który ptak, według ciebie, ma tak nieskazitelnie białe pióra? - napełnił pustą przestrzeń swoich płuc powietrzem, gdy zerknął ku rozmówcy, z lekką drwiną słyszalną w tonie głosu. – Umrzecie, oboje. To... Pozostała sekwencja słów, zemsta Lilith za waszą wiarę w Lucyfera., Fogarty'ego utonęło w brutalności zakleszczających się na ramieniu boleśnie palców. Zadrżał pod wpływem tego nagłego kontaktu fizycznego i wbił spojrzenie w bezdusznie surowe oblicze Terence'a, inicjując kontakt wzrokowy. Dopiero chłodne jak toń oceanu spojrzeniu wybudziło go z letargu ekscytacji, jaki dotychczas czule i bez żadnej krępacji obejmowało jego ciało, a w stanowczości jego głosu wyczuł troskę, przez którą się zachwiał. - Nie pozwól mi umrzeć - odezwał się cichy szeptem, ledwie poruszając przy tym wargami, jakby się bał, że wypowiadając je na głos, zniknął wszelkie złudzenia, co do intencji Terence'a. Wtedy, gdy poznali się po raz pierwszy, wyłaniając się z mroku, tuż przed nimi, uratował go na wiele poziomach, czy powinien zaciągać u niego kolejny dług wdzięczności, ciążący na sumieniu jak kamień na szyi topielca? Forger dał mu tak wiele, nie oczekując nic w zamian – znowu miał nadużyć jego dobroci? Wyrwał się z zakleszczającego się na jego ramieniu imadło, tym razem jednak nie odmówił ofiarowanej mu pomocy. Myślał, że nie wiele ma do stracenia, ale znajomy tembr głosu przypomniał mu o chwilach szczęścia, jakie zaznał w swoim życiu, w głowie szkicując portrety tych, dla którego w jego sercu nadal biło – o Teresie, Lyrze, Thei. I nim – tym, co sprawił, że nie utonął w odmętach pożerającej jego człowieczeństwo desperacji. Palcami odnajdując palce Terence’a, splótł je sobą, jakby tym samym zgadzał się, by mężczyzna był jego przewodnikiem. Bez żadnego aktu sprzeciwu zaczął biec w kierunku, jaki wybrał Forger. Nadal nie był świadomy nadchodzącego zagrożenia - strzały zbliżającej się coraz bliżej do placu Aradii. Rzut: szybkość |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 66 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Serafino Paganini
Zanim jeszcze jego palce stykają się z piórem, do jego uszu dociera charakterystyczny kobiecy głos, którego nie słyszał od kilku dobrych lat. Zdecydowanie nie spodziewał się usłyszeć jego brzmienia, tych kilku wypowiedzianych po francusku przekleństw, tak doskonale znanych mu z przeszłości, właśnie tutaj, pośrodku Placu Aradii, w Deadberry, w samym centrum Maine, w chwili, gdy niebo zdaje walić się im na głowę! Powtórny huk nie daje mu jednak czasu na zastanowienie, na chociaż próbę sformułowania na ustach od razu nasuwającego się pytania: skąd się tutaj wzięłaś? Skóra styka się z pierzastą bielą, a on przymyka oczy, jakby chciał otworzyć spojrzenia swojego wnętrza na to, co zaraz zobaczyć. Serafino już teraz wie, że wizja potrwa jak zawsze zaledwie kilka sekundy, chociaż gdy nastąpi będzie miał wrażenie, że trwa o wiele dłużej. Wyrwie go z teraźniejszej chwili, zamknie w ramach niewyraźnych klisz pozbawionych granic, zmuszając umysł do szukania w nich jakiegokolwiek punktu zaczepienia, elementu, który pozwoli mu połączyć ze sobą chaotycznie zintensyfikowane bodźce zdolne uderzyć we wszystkie zmysły. Kiedyś te krótkie chimery obcej przeszłości sprawiały, że na kilka sekund niemal tracił oddech, teraz poddaje im się, pozwala się prowadzić, stara się wyłapać jak najwięcej szczegółów, zapamiętać detal, bo to właśnie one pozwalają mu potem wyciągnąć odpowiednie wnioski. Zgina się w pół, ręce, które chwilę wcześniej z takim zapałem przykładał do uszu, chcąc zagłuszyć nagły huk, teraz przyciska do oczu jakby usiłował osłonić wzrok przed oślepiającym go światłem. Zgina się lekko w pół, z tyłu głowy kołacze mu myśl, że musi zachować spokój, nie może pozwolić na to, aby wizja owładnęła jego umysłem na tyle, aby stracił kontrolę nad własnym ciałem. - Słyszę śpiew, chór złożony z setek głosów- szepcze wprost do ucha Narissy, gdy jego dłoń wystrzeliwuje w jej stronę i bezceremonialnie chwyta ją za przedramię, mimowolnie ciągnąc ją w dół. Nachyla się w jej stronę, instynktownie, nie chce, żeby uroniła nawet jedno ze słów, chociaż ich wypowiedzenie przychodzi mu z trudem. Nie jest przyzwyczajony do dzielenia się z innymi swoimi wizjami, zawsze zachowywał je dla siebie, trzymał w sobie jak kolejne rodzinne tajemnice, których nie należy nikomu wyjawić. Podszept intuicji daje mu jednak do zrozumienia, że ten moment jest inny. Już czerwień chmur powinni wziąć za zły omen. Nigdy nie wierzył w przepowiednie, w znaki będące zapowiedzią niedalekiej przyszłości, chociaż może powinien, skoro tak łatwo przychodziło mu spojrzeć w przeszłość. Wierzył jednak, że to, co przyszłe można jeszcze zmienić, nie dawał wiary przeznaczeniu; za to w czasy minione nie tak łatwo ingerować, mimo że od lat czynił to za pomocą magii iluzji. Było to jednak formą oszustwa, próbą deformacji cudzych wspomnień, a nie ich kompletnego wymazania. - I niecodzienny trzepot skrzydeł. Jest w nim coś niezwykłego... Trzepot wydawał mu się brzmieć anielsko. Otwiera gwałtownie oczy. Czuje zawroty głowy, pierwsze fale mdłości, które - wie to natychmiast, przyzwyczajenie nie pozwala mu zapomnieć - będą mu towarzyszyć przez kilka kolejnych dni (jeśli oczywiście te jeszcze dla niego kiedykolwiek nastąpią). Kątem oka dostrzega, że jego towarzysze rzucają się do ucieczki. A chociaż sam nie dostrzega zagrożenia, jest zbyt oszołomiony i zamroczony wizją, której obrazy wciąż przebijają mu się w głowie jak jakieś pieprzone filmowe stopklatki i nie ma siły podnieść wzroku w stronę szkarłatnego nieba, to instynkt podpowiada mu, że muszą znaleźć schronienie przed grożącym im niebezpieczeństwem. Ma nadzieję, że za moment jakiś impuls sprawi, że poderwie się do biegu równie szybko jak inni. Rzut: szybkość |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : LITTLE POPPY CREST
Zawód : SKRZYPEK, EGZEKUTOR CYROGRAFÓW
Stwórca
The member 'Serafino Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 21 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Narcissa Laurier-Hart
ODPYCHANIA : 4
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 4
PŻ : 152
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 22
TALENTY : 7
Czas na moment zwolnił, zatrzymał się jak wzrok Narcissy skupiony na bieli pióra. Wybuch na chwilę zdezorientował ją, czuła jak wyłącza się, ucieka w odmęty własnej głowy. Pomyślała o dzieciństwie. Przypomniała jej się biała zastawa, którą potłukła niosąc do salonu. Roztrzaskana porcelana leciała, obijając się o schody. Ciocia obszywała białe zasłony, narzekając, że krawcowe zbyt dużo biorą za usługi. Białe były róże w kwiaciarni na przeciwko i obrusy w kawiarni obok. Dzień w którym poznała Felicie, była ubrana w białe futro, a szyje oplotła perłami. Żaden z tych kolorów nie był tak jasny jak ten, czysty niemal niewinny. Jej blada skóra przybrała szarawą barwę, przyćmiona tym jasnym kolorem. Nigdy nie widziała czegoś nawet minimalnie podobnego. Żadne z tych wspomnień, nie pomogło jej w zidentyfikowaniu tego pióra. Pogrążyła się we własnych myślach, odpłynęła, zanurkowała zbyt głęboko. Wróciła czując czyjś dotyk. Wzdrygnęło nią, dreszcz przeszedł przez jej ciało. Usłyszała proroctwo szaleńca z fontanny. Słyszała je jak zza szyby, niewyraźnie. Niebo zasłoni się szkarłatem, a niebo przełamie się w pół. Wtedy fałszywy bóg ześle na dzieci Aradii…pozbawiając ziemski motłoch magii! próbowała zapamiętać. Bała się obawiając kolejnego wybuchu. Nie mogła się skupić na obecnej chwili. Ciepły szept Serafino owinął się wkoło jej ucha, lekko uspokajając jej nerwy. Miło było usłyszeć znajomy głos. Wzrok nadal miała wbity w pióro, które wypadło jej z rąk. Patrzyła jak powoli opada na ziemię. Sięgnęła za nim, by schować je do kieszeni. -...chór złożony z setek głosów. Niecodzienny trzepot skrzydeł- powtórzyła za nim. Błądziła wzrokiem, przyjrzała się mu z góry na dół. Wyciągnęła dłoń, jakby potrzebowała się złapać przed upadkiem. Próbowała znów nie utonąć we własnych wspomnieniach. Czuła bicie swojego serca, dudniło zwiastując lęk, który miał zaraz opętać jej głowę. Chwyciła się ramienia mężczyzny, ściskając mocno za materiał. Wynurzyła się, wróciła do rzeczywistości. Poczuła wszystko na raz, hałas i panikę dookoła, własny strach oraz dezorientację. Spojrzała na mężczyznę przed sobą, zszokowana jego widokiem. Wcześniej nie dała sobie czasu na reakcję. Czemu się spotykali właśnie tutaj w takiej chwili? Ile czasu minęło odkąd ostatni raz rozmawiali? Patrząc w jego błękitne oczy pomyślała, że coś się zmieniło. Jednocześnie zrozumiała coś, czego wcześniej chyba nawet się nie domyślała. Chciała z nim porozmawiać, zapytać co się stało. - Chéri...- zaczęła delikatnie z słyszalną troską w jej głosie. Wtedy rozbrzmiał świst. Spojrzała w górę, by dostrzec prawdziwe zagrożenie jakie ich czekało. Wróciła wzrokiem do Serafino, był nieobecny.- Chéri pobudka!!!- wrzasnęła. Już nie było miejsca na troski. Nie zastanawiając się długo, wymierzyła cios w policzek Serafino. Liczyła, że to go obudzi. Dłoń ją zapiekła, a jego skóra zaczerwieniła się. Ręce zadrżały nerwowo, bicie serca przyśpieszyło. Krew zagotowała się, pobudzając ją do działania. Ciało instynktownie rwało się do ucieczki. Zrobiło się gorąco, pierwsze krople potu spłynęły jej po karku. Musiała coś zrobić i to szybko. Rozejrzała się, szukała wzrokiem Terenca. To jego wcześniej jako pierwszego rozpoznała z towarzystwa. Uciekał z kimś w stronę kościoła. Postanowiła podążyć jego śladami. Rzuciła się do ucieczki. Złapała Serafino za dłoń, ściskając ją mocno. Nie zamierzała go puścić nawet na chwilę. Biegła w tym kierunku co Terence. Pociągnęła za sobą Paganini. Nie mogła go tutaj tak zostawić. Rzut:szybkość |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Perfumiarz/Alchemik