First topic message reminder : Droga nr 11 Droga nr 11 łączy Cripple Rock z ratuszem w Salem. Przy wejściach znajdują się czarownicy sprawdzający podróżnym pentakle. Sufit zdobią rozwieszone okrągłe lampy, które rzucają przyjemne, łagodne światło na wszystko wokół. Ich stare, mosiężne oprawy dodają klasycznego uroku, wprowadzając w magiczną atmosferę. Pod stopami rozciąga się drewniana podłoga, stworzona z myślą o komforcie kobiet w szpilkach. Drewno jest pięknie wypolerowane i zachowuje swoje naturalne barwy, nadając przestrzeni ciepłą i tradycyjną estetykę. Ten elegancki dodatek nadaje tunelowi wyjątkowego uroku i nadzwyczajnej wygody. W pewnej odległości ustawiono ławeczki, na których podróżni mogą zrelaksować się i odpocząć. Te solidne siedziska, wykonane z ciemnego drewna, zapewniają wygodne miejsce do odpoczynku i obserwacji otoczenia. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Elianne L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 18 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
W tunelu panowała nieznośna cisza. Im głębiej byliście, tym bardziej mogliście mieć wrażenie, że ta niemal huczy w uszach. Nie było to uczucie dziwne, bardziej tak, jakby ktoś z tego świata zabrał wszystkie samochody, wszystkich ludzi i każdy głośny sprzęt, a potem postawił was w tej samotni. Jedynym co słyszeliście byliście wy sami. Ściany nie osuwały się, nie pękały. Wzmocnione pojedynczymi nitkami, które wcześniej już dostrzegł Mallory, sprawiały wrażenie stabilnych. Tylko dlaczego pośrodku tego wszystkiego leżał trup? Byalu, gdy spoglądałeś na nieboszczyka, nie odkryłeś już nic więcej. Ubrania sprzed dobrych stu lat i ten spokojny wyraz twarzy. Nie miał na sobie śladów walki, ledwie trochę brudu pod paznokciami. Dopiero przy bliższym przyjrzeniu się im, odkryłeś, że te są popękane wzdłuż i rozdwojone. Opuszki jego palców były poranione. Nie wyglądało to na zadane przez kogoś obrażenia, bardziej jakby zrobił to sobie sam. Logiczny wydawał się wniosek, że mężczyzna drapał ściany, usiłując znaleźć wyjście. Jak widać — bezskutecznie. Prawdziwe sekrety miały skrywać jego ubrania. Nie musiałeś długo szukać. Oprócz paru farfocli w kieszeniach koszuli i spodni znalazłeś coś znacznie ciekawszego. Był to mały dziennik, którego okładka uszyta była z ciemnej twardej skóry. Łatwo mogłeś ocenić, że pochodzi z tych samych czasów co ubranie szanownego pana nieboszczyka. Na okładce nie było żadnych tytułów, wyglądał bardziej jak notatnik. Gdy go otworzyłeś, twoim oczom ukazały się drobne zapiski. Każda strona miała datę w górnym prawym rogu. Kilka z nich zwróciło twoją uwagę. Pismo było niemal dziecinne i bardzo krzywe, jak gdyby pisanie przychodziło autorowi z ogromnym trudem. Były to: kwiecień 30, 1885 Kierownik znowu nam zmianę przedłużył. Chłopi chcą rebelię podnieść, ale stary Philip Hudson im usta dolarami zatkał. Mnie dolary niepotrzebne, co by było do garnka włożyć, bo Mary kolejnego bajtla pod sercem nosi. maj 5, 1885 W górniczku wybuchł gorejący pożar, a ja starałem się wybyć. Jezus jedynie zna źródło tej pożogi. Uciekłem wraz z Donaldem, lecz gdzieś w trakcie tej drogi on mi zginął. Nie wiem, jakże to mi się tutaj udało zagościć, wszak te tunele nie były przez nas wykopane. Zgoda. Teraz szukam drogi ku wyjściu. maj 6, 1885 Tak mnie się wydaje, że już dzień minął, ale światła tu nie ma. Chodziłem wczoraj z ćwierć setki mili, nogi w dupę wchodzą. Chłodno nie jest, ino w plecy twardo. Głód bierze. maj 1885 Nie wiem jaki dzień. Zbłądziłem tu i Najświętsza Panienka mnie stąd nie słyszy. Co mnie się wydaje, że już jakiś tunel przeszedłem, to tak skręca, że znów se myślę, że nie. Nie ma co jeść, nie ma co pić, ani do kogo gęby otworzyć. 1885 Kilof zostawiłem, ściany nie przebije, a sił nie mam nosić. Ledwo na nogach się słaniam. Łeb sobie o te mury rozwalę. Nie ma wyjścia. ? Znalazłem trupa baby. Ubrana jak przebieraniec jakiś, a na szyi znak szatana. Za nią tunel był, a na końcu jego drzwi. Otworzyć nie ma jak. Wracam po kilof. Drogę krwią zaznaczam. ? Niech Pan Bóg pobłogosławi Mary i dziatki. Wieczna chwała starej pani Maitland, co mnie pisać za dzieciństwa naumiała, bo może ktoś te słowa kiedyś przeczyta. Dla mnie nie ma już nadziei. Na ostatniej stronie dzienniczek się kończył. Im dalej czytałeś, tym bardziej widziałeś, jak jego pismo słabnie. Wyraźnie tracił siły aż w końcu — co było dość logicznym wnioskiem — po prostu umarł. Mallory, gdy w dłonie chwyciłeś ołówek i skupiłeś cały swój umysł na przeczytaniu jego przeszłości, mogłeś poczuć, jak ta wciąga cię do siebie. Najpierw dostrzegłeś drzewo. Pojedyncze drzewo, którego lokalizacji nie mogłeś rozpoznać; potem nastała ciemność, a ktoś wyciągał ze ściany kawałek węgla; czyjeś ręce szlifowały go; a potem kolejne chwytały i zapisywały pojedyncze słowa. Niewyraźnie dostrzegłeś mężczyznę, który teraz leżał u twoich stóp — żywego, a obok niego żona i małe dziecko, jak zaglądają mu przez ramię. Ktoś roześmiał się, czyjś głos w tyle krzyknął z dziwnym akcentem „Oi, poprańcu, chowajże to i do roboty”, inny, jakby parę miesięcy później — poczułeś to dokładnie, że czas w wizji minął — dodał „Finn, chowaj łeb, zaraz się tu spalimy, jakieś czorty wlazły”. Wizje były klarowne, ale ich szczegółów nie byłeś w stanie pojąć. Mijały szybko, były niczym pojedyncze obrazy z przeszłości. Jakiekolwiek wnioski musiałeś wysnuć sam. Ołówek, jak to zwykle, niewiele mógł powiedzieć. Elianne, oznaczyłaś drogę szminką, w myśl, że w przypadku zgubienia się, będzie dobrym punktem odniesienia. Prawda była taka, że zgubiliście się już dawno, a właściwie — zostaliście wtrąceni pod ziemie, niby dziełem przypadku. Nie było żadnego podmuchu wiatru, mogłaś to stwierdzić, nawilżając palec śliną. Żaden chłodny powiew nie dotknął twojej skóry. Było to dość dziwne. W twoim odczuciu powietrze zachowywało się tak, jakby nie było tu żadnej dynamiki. Jakby wisiało niezdecydowane co ze sobą zrobić. Nitki babiego lata stworzonego z energii, które tu widziałaś, mimo wszystko poruszały się delikatnie. Zjawisko musiało być magicznym, nie było tutaj mowy o prostych fizycznych zależnościach. Im dłużej staliście w miejscu, tym bardziej ryzykowaliście. Jeśli Byal podzielił się z wami informacjami z notatnika, wiedzieliście, że jest tutaj sieć tuneli, istny labirynt, w którym przed wiekiem krążył już martwy mężczyzna. Nie mieliście przy sobie zapasów, latarek ani samo napełniających się butelek z wodą, a czas działał na waszą niekorzyść. Jeśli nie ruszycie do przodu teraz, kto wie, kiedy się stąd uwolnicie. Ciężko było myśleć o służbach porządkowych, które mogłyby was tu znaleźć. Świadczył o tym 100-letni nieboszczyk, niewzruszony i leżący pod ścianą. Mieliście dwie możliwe drogi i którąś z nich należało wybrać. O ile oczywiście nie chcieliście spędzić tu wieczności. Gdy wy staliście obok ciała, rozglądaliście się ze spokojem po ścianach i kontemplowaliście, coś nagle poruszyło się w tle. Jako pierwsza mogłaś dostrzec to ty Elianne, ale chwilę później widok dosięgnął też reszty grupy. W tunelu prowadzącym w dół mignął wam cień. Coś, co go rzucało, poruszyło się szybko, a w ferworze tego wszystkiego nie byliście w stanie wytypować ani wielkości istoty, która go rzucała, ani jakichkolwiek szczegółów jego kształtu. Równie dobrze mogło być to tylko złudzenie optyczne. Wasze bransoletki z kryształami górskimi dalej nie wskazywały na żadne zagrożenie. Tura 3 Jeśli zamierzacie szukać dowolnych śladów, zaznaczcie czego konkretnie (np. ślady stóp, krwi, konfetti). Takie poszukiwania powinny zawierać także rzut na tropienie. W waszej najbliższej okolicy i w zasięgu wzroku nie ma takich śladów, więc jeśli chcecie ich poszukać, powinniście ruszyć się w przód, jedną z dwóch dróg. Jeśli zdecydujecie się ich poszukać, powinniście poświęcić na to akcję. W przypadku, w którym będzie to pierwsza akcja, istnieje możliwość otrzymania posta uzupełniającego. Dokładne zasady opisałam na dole adnotacji. Kayra, z racji braku ruchu w tej turze, zostałaś na swoim miejscu. Byal, dziennik został dopisany do twojego ekwipunku. Możesz też przekazać go dowolnej osobie. Działające czary: Leviora (Byal, Elianne, Mallory) Punkty życia: Byal Faradyne - 160/160 Elianne L'Orfevre - 166/166 Mallory Cavanagh - 157/157 Kayra Fraser - 164/164
Termin odpisu do soboty (27.05) do 20:00. Termin odpisu w przypadku potrzeby posta uzupełniającego 25.05 (czwartek) do 20:00. Po otrzymaniu posta uzupełniającego można wykonać kolejną akcję w tej turze. Po dodaniu takiego posta proszę o poinformowanie mnie o tym prywatnie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
Wstępne oględziny denata w bliższej odległości nie podsunęły mu nic więcej, poza potwierdzeniem podejrzeń o autentyczności ubrań, które ten miał na sobie w stanie niemalże doskonałym. Przetrzepawszy kieszenie, Faradyne zwrócił uwagę na poranione opuszki palców i uszkodzoną płytkę paznokci, a potem skierował wzrok na krótko na gładką powierzchnię ściany tuż za nieboszczykiem poprzecinaną cienkimi nićmi elektrycznej mocy. Profesor historii magicznej uniósł rękę z światłem Leviory nieco wyżej, by odczytać zawartość opartego o kolano notatnika, oprawionego w skórę. Jego wzrok przebiegł początkowo niezbyt uważnie po koślawym piśmie, jednak zatrzymał się na dłużej na roku — 1885. Wykreślony rok. Konkretny wycinek czasu w historii magicznej, któremu poświęcił bardzo dużo czasu, by po kilkuletnich badaniach uzyskać uczelniany tytuł Alfy i Omegi. To było niczym pasujące koło zębate, które po dołączeniu rozpędzało mechanizm w jego umyśle, zachęcając do analizy danych. Philip Hudson, a jednak droga Faradyne’a znowu przecinała się z tym oto nazwiskiem, choć wielokrotnie w swoich artykułach naukowych podnosił temat tego, że kopalnia pod opieką tego rodu powinna zostać kompleksowo przebadania i sam wielokrotnie listownie składał prośby o wejście wyłącznie w takim celu na jej teren, lecz za każdym razem spotykał się z kategoryczną odmową z iście lakonicznym uzasadnieniem. Pożar z 1885, kolejny element układanki, więc może i mogło chodzić o katastrofę, w której palce maczali sami Fogarty. Czy los właśnie puszczał mu zalotnie perskie oczko w całym tym niefortunnym połknięciu przez ziemię w Cripple Rock? — W porządku — mruknął bardziej do siebie Faradyne, zatrzasnąwszy notatnik i przerywając panującą ciszę z dala od cywilizacji. Następnie profesor umieścił go w wewnętrznej kieszeni grafitowego płaszcza. Był to istotny dowód historyczny, który zamierzał stąd wynieść. Byal oparł się jedną ręką o ścianę, zerkając przez chwilę na twarz zmarłego z zamiarem przytoczenia obecnym zawartości notatnika i swoich założeń historycznych w tym temacie. — W oparciu o notatki tego człowieka: mamy do czynienia z nieżyjącym, jak zresztą widać, i niemagicznym pracownikiem kopalni Hudsonów. Jak daleko od jej serca się znajdujemy, tego nie wiemy. To, co nie budzi jednak żadnych wątpliwości… — Byal wykonał okrężny gest ręką, na której płonęło światło zaklęcia, wywołując tym samym migot na gładkich ścianach. — to to, że jesteśmy wewnątrz sieci tuneli. Ten mężczyzna najprawdopodobniej uciekał przed pożarem, za który zapewne odpowiedzialni byli Fogartowie w Wykreślonym roku, czyli 1885, to pasowałoby do przebiegu zdarzeń z tego okresu. Wiemy, że w tym czasie zaroiło się na terenie Hellridge od plotek, jakoby w tunelach występowały jakieś tajemnicze stworzenia, ale ile w nich strachu i opowieści z krypty, nikt nigdy nie dowiódł. Niemniej zaplątał się aż tutaj, próbował przebijać ściany, ale nie zdało mu się to na nic. Nasz nieboszczyk wędrował jednak po korytarzach, a w jednym z odgałęzień natrafił na drzwi niewiadomego pochodzenia i zwłoki kobiety z jak to określił znakiem szatana, co dla nas może okazać się dość pomocne. Oznaczał drogę krwią, więc możemy się za nią rozejrzeć i podążyć jej śladem. Faradyne wyprostował się w miejscu, lecz nie dostrzegł nigdzie nawet zarysu czwartej osoby, która wpadła z nimi wprost do osuwiska. Profesor historii magii nie zamierzał oddalać się od otaczających go po obu stronach osób, a przynajmniej w tej chwili. — Możemy zaznaczyć drogę szminką, gdy ruszymy po śladach krwi, o ile, oczywiście, uda nam się na nie natrafić — zasugerował w skupieniu historyk, przekrzywiając głowę w bok. Otaczały ich dwa rozwidlenia i żadne z nich nie wydawało się szczególnie zachęcające (zresztą przy jednym zamigotał jakiś cień, choć Faradyne liczył, że mu się po prostu to przywidziało), jednak czuł się poniekąd zobowiązany, aby przywołać zagubioną osobę z ich grupy i tym samym zachęcić do dołączenia do nich, zanim podejmą jakąkolwiek poważniejszą decyzję o wyborze drogi. — Proszę pani…? Czy może pani jak najprędzej do nas dołączyć? Nie wydaje mi się, aby rozdzielanie się w ciemnym tunelu, w którym znaleźliśmy już nieboszczyka, było najrozsądniejszym rozwiązaniem. — Faradyne starał się nie podnosić głosu, tak jakby nie chciał naruszać pewnej ciszy charakterystycznej dla tego miejsca odartego od znamion cywilizacji, a jednak przerywanej od czasu do czasu barwami ich głosów. Liczył, że dźwięk rozniesie się i dotrze do kobiety, która została gdzieś w tyle. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Elianne L'Orfevre
Obserwowała Malla i nieznajomego, którzy byli zajęci, samej rozglądając się dookoła. Co jak co, ale to miejsce ani trochę się jej nie podobało. Ciężko się w sumie temu też dziwić, skoro ledwie kilka godzin wcześniej miała trochę inną przygodę, przez co trochę jej odbijało i wszędzie szukała zagrożenia. Nawet ten trup wydawał się podejrzany, póki mężczyzna nie zaczął streszczać im jego notatnika. To by trochę wyjaśniało jego obecność w tych tunelach, jednak i tak Elianne obrzucała trupa podejrzliwym spojrzeniem, jakby miał zaraz wstać i chociażby zatańczyć im kankana. To nie byłby takie złe, pomijając sam fakt, że trup by się ruszał i tylko przypominał o niezbyt ciekawych wydarzeniach sprzed ledwo kilku godzin. Gorzej gdyby się najzwyczajniej w świecie na nich rzucił, chcąc ich zabić. Wysłuchała streszczenia tajemniczego notatnika i zerknęła chwilę potem za siebie, szukając wzrokiem kobiety, która z nimi wcześniej była. Gdzieś się zawieruszyła biedaczka. Miała nadzieję, że zaraz jednak do nich dołączy, wolałaby się nie rozdzielać i nie zmniejszać tym samym ich szans na przeżycie i wyjście z tych tuneli, czy też kopalni, jak określił przed chwilą to miejsce mężczyzna. — Rozejrzyjmy się za tymi śladami krwi, może będą jeszcze widoczne. Te drzwi brzmią obiecująco, możliwe, że są zamknięte magią, więc może będziemy w stanie je otworzyć i się jakoś stąd wydostać. — Zgodziła się z nim, stwierdzając, że to całkiem rozsądne podejście. Nie mieli pojęcia, gdzie są, a ta droga była w teorii oznaczona i prowadziła do miejsca, które potencjalnie mogło być zapieczętowanym wejściem. Warto było to sprawdzić. Zarejestrowała dziwny ruch w oddali, jednak nie była pewna, czy nic jej się nie przywidziało, dlatego po prostu ruszyła w tunel, gdzie nic się wcześniej nie ruszyło, a przynajmniej wydawało jej się, że nic się nie ruszyło tam i zaczęła rozglądać się za ewentualnymi śladami krwi, albo znakami, że to martwy górnik oznaczał swoją drogę. Nie zamierzała oddalać się jakoś bardzo mocno od reszty, jedynie na tyle, żeby dalej mieć ich w zasięgu wzroku i móc ocenić, czy gdzieś są jakieś tropy, za którymi mogliby podążyć. ________________ rzut na tropienie, bez bonusu, bo nie mam staty |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Stwórca
The member 'Elianne L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 94 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mallory Cavanagh
Zerknął z ukosa na Elianne i pokręcił głową. — Niestety nie. Z ogniem trzeba uważać. — Skrzywił się mimowolnie. Wierzył, że tyle wystarczy do wygaszenia tematu. To, co wydarzyło się na uniwersytecie, powinni tam pozostawić, lecz wiedział, że duchy nie cierpiały samotności. Najbliższe noce miały upłynąć pod znakiem nieproszonych gości ze wszystkimi ich smutkami, trwogami i słusznymi wyrzutami, nie było więc powodu, by sięgali ku nim przedwcześnie. Musiał istnieć inny sposób na wydostanie się z potrzasku. Podążenie za trupem brzmiało nierozsądnie, ale czyż nie uratowało go już wcześniej - przed samym sobą? Czy powinien dać temu sposobowi wiarę w nadziei, że skoro wcześniej nie wywiodło go w pole, tym razem również zadziała jak drogowskaz? Niekoniecznie. Odczyt ołówka wykonał wiedziony podobnym impulsem, a niewiele dostał w zamian. Drzewo, węgiel, dawno już martwe osoby i tak samo martwe fragmenty ich codzienności nijak się miały do ich sytuacji. Nie skreślał ich całkowicie, mogły się przydać później, może nawet, zakładając wielce optymistycznie, przy rozwiązywaniu tajemnicy, którą zapoczątkowała wizyta anioła. Odruchowo wcisnął ołówek do torby i przeniósł spojrzenie na Byala, wertującego skórzany notatnik. Czekając, aż sam będzie mógł położyć na nim ręce, kątem oka dostrzegł lukę. Tajemnicza nieznajoma została z tyłu, więc i on zaczął się cofać, ale prędko wyszła mu naprzeciw. Krzyżując spojrzenia, krótko kiwnął głową i nadstawił uszu, gdy grobową ciszę wypełnił profesorski wywód. — Przydałoby się więcej szczegółów a propos tego stworzenia. — Z przyzwyczajenia założyłby, że było one raczej halucynacją, ale w otoczeniu chłodnych, kamiennych ścian, niedostatku światła dziennego i morowej atmosferze gotów był rozważyć inne możliwości. Zupełnie, jakby każda informacja o tym, w jak złym położeniu się znaleźli, napełniała go wisielczą dozą optymizmu. Podążanie za śladami krwi wzbudzało zrozumiały niepokój, ale nie na tyle potężny, by przykuć do podłogi, w tak subtelny sposób popadając w znajomy, miażdżący uścisk bezsilności. Pytanie wyzierające z pustych, ciemnych korytarzy wciąż domagało się odpowiedzi, a zwlekanie z jej udzieleniem nie miało przynieść żadnych korzyści. Nie miał zbyt wiele doświadczenia w terenie, jedynym wyczynem podpadającym w survival było przetrwanie koszmaru po śmierci siostry, a i tak jakby miał je ocenić, dałby sobie solidną dwóję. Wertował w myślach stronice książek, poznawanych podczas posiadówek w miejskiej bibliotece, ale wiedza, która by się w tej sytuacji przydała, złośliwie nie chciała wypłynąć z morza tej niezbyt pożytecznej. Z braku lepszych pomysłów gotów był przystać na propozycję Elianne... Aż do momentu, gdy nagły ruch zakuł go w kącik oka. W każdym innym miejscu, w innym dniu, wolnym od smrodu dymu, połamanych skrzydeł i szkarłatnych oparów nie zdecydował by się na tak impulsywny ruch. Nogi pokierowały go same. Jak ćmę do światła, które paradoksalnie było jego brakiem. Od wielu lat dumą napawała go prezentowana postawa, zbudowana na racjonalności i nadmiernej ostrożności. Domek ten jednak okazał się nie ceglany, a zbudowany z kart. Ruszając bez słowa za złudzeniem, które chciał napełnić prawdziwością, myślał tylko o jednym. Nie pozwolę ci odejść. Nie tym razem. Instynkt samozachowawczy podkulił ogon niebezpodstawnie - pierścionek nie wykrył zagrożenia. Oczywiście, że nie; ona nim przecież nigdy nie była. Czyżby marzec miał przed nim otworzyć nowy, w końcu szczęśliwy rozdział bazgranej niechlujnie opowieści? Czy w ogóle na to zasługiwał, pozwalając, by tak długo czekała? Mógł się bardziej postarać. Nie był przygotowany na konfrontacje, zupełnie nie, nigdy nie był, ale nie miało to znaczenia. Żadnego. Nie sądził, by żądała odwetu, ale jeśli nawet, w milczeniu i w radości pochyliłby głowę, by przyjąć wydany wyrok. nie wiem, czy mam rzucać w tym wypadku na tropienie, ale rzucę, why not |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 85 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Kayra Fraser
Chociaż w głębi duszy Kayra liczyła się z porażką rzucanego czaru tak jednak dalej odczuła ukucie zawodu, gdy czar zakończył się wielką klapą. Magia dzisiaj nie była po stronie kobiety, z rana nie chciała pomóc jej w odnalezieniu najlepszych miejsc by zebrać przyszłe plony. Zrezygnowana wracała do sklepu, wiedząc, że dzisiejszy postęp oznaczania miejsc na mapie nie był zbyt duży. I do tego jeszcze ta sytuacja z pochłonięciem przez ziemie. Fraser o mało się nie roześmiała na ironię losu, gdy przypomniała sobie ilekroć błagała Lucyfera o dokładnie to w momentach największej wstydu, a proszę teraz tu jest! Na szczęście w ostatniej chwili wstrzymała swoją chęć do rechotu, by nie wystraszyć innych czarowników, którzy znaleźli się pod tą ziemią wraz z nią. W końcu mogli uznać ją za idiotkę i pozostawić na pastwę losu w tych tunelach. Jak się później okazało zakamuflowanie śmiechu kaszlem było dobrym pomysłem, bo z dziennika trupa, na którego się inni natknęli, wywnioskować można, że te tunele tu ciągną się przez mile i łatwo w nich zabłądzić. Kayra dogoniła grupę przypadkowych czarowników po dłuższej chwili. Nie chciała się przyznać, ale próbowała skontaktować się z kimś poza tunelem, by spróbować wezwać pomoc, niestety obce miejsce i obcy ludzie nie pomogli jej w skupieniu i jej wysiłki spełzły na niczym. Nawet specjalnie została lekko z tyłu, by reszta nie zwróciła na nią większej uwagi, co mogło podwyższyć jej szanse kontaktu z kimś poza tunelem, lecz lekki dreszcz zostania samemu w nieznanym ciemnym tunelu skutecznie zablokował jej duszę w ciele. Kobieta dogoniła grupę czarowników i sama zainteresowała się półsiedzącym trupem oparym o ścianę. Starodawne szaty wpierw wcale nie zwróciły uwagi kobiety, ale faktycznie były jakieś nieczasowe, co później potwierdził jeden z czarowników. Ciekawe, czyli umarł w 1885 roku… Fraser dopiero w momencie, gdy mężczyźni zaczęli przeszukiwać denata wpadła, by samemu sprawdzić swoje kieszenie w poszukiwaniu może przydatnych przedmiotów. Wymacała paczkę papierosów i zapalniczkę, jakiś długopis i swój dziennik oraz parę próbek różnych ziół i roślin. Chyba ktoś pytał i zapalniczkę jakiś czas temu, ale Kayra stwierdziła, że nie ma co się już o tym przypominać, bo sama uważała, że jeśli trafili na kopalniane tunele to lepiej nie igrać z ogniem bo jeszcze coś wybuchnie. Podobno metan jest niewyczuwalny i Kayra nie chciała zostać zapisana na deskach historii jako ta głupia blondynka co zapaliła zapalniczkę w obecności łatwopalnego materiału. Kątem oka dostrzegła ruch, po chwili zorientowała się, że pozostali jej towarzysze również byli tego świadkami, jeden z nich nawet ruszył żwawym krokiem w tamtym kierunku, co Kayrze wydało się odważnym bądź głupim posunięciem, ale stwierdziła, że zostać na samym końcu też już nie chce, bo nigdy nie wiadomo co zmaterializuje Ci się za plecami, nie? |
Wiek : 31
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Właścicielka sklepu zielarskiego
Opłaciło się przeszukać tajemnicze znalezisko. Byalu, mogłeś z pomocą tego dzienniczka odkryć część zamkniętej przed sobą historii, przeczytać naoczne zeznania świadka tragicznych wydarzeń 1885 roku — teraz zamkniętego w labiryncie tunelów pod postacią trupa. Leżał tam tak spokojnie. Dał wam wskazówki co robić, jak poruszać się i czego szukać — nie miał przecież powodu kłamać, nie przed samym sobą w ostatnim wyznaniu ujętym w koślawym piśmie. Wciąż tkwiliście w tym samym punkcie co wcześniej, a czas nie działał na waszą korzyść. Chociaż nitki energii zdawały się podpierać ściany, tak miejsce, przed które tu wpadliście, było już kompletnie zawalone — kto wie, jak wiele czasu miało jeszcze minąć, nim to samo dopadnie resztę przestrzeni. Należało wykonać kroki — kroki, na które gwałtownie zdecydowała się Elianne i Mallory. Mallory, ty zdecydowałeś się na ruch niemalże brawurowy i, co tu dużo mówić, zapewne dość niebezpieczny. Podążyłeś za czymś, co przypominać mogło halucynację, czymś nikłym i niezbadanym. Czymś, czego nie byłeś pewien, a jednak zaryzykowałeś w imię własnej brawury. Skupiony na celu, na szukaniu tej drobnej cienistej zmiany w otoczeniu, ostatecznie zniknąłeś z oczu swoim towarzyszom, a oni zniknęli z nich tobie. Skręciłeś w lewo, a potem w prawo, potem znów prosto i znów w prawo, aż w końcu znalazłeś się na rozwidleniu dróg. Wtedy znów dostrzegłeś ten sam cień, znów na ułamek sekundy i znów nie mogłeś wychwycić, czym właściwie był, ale tym razem — być może tylko ci się zdawało — ten cień miał oko. Zakołysało ci się w głowie. Chociaż w powietrzu nie brakowało powietrza, bez trudu mogłeś odczuć duszności. Jeśli to stworzenie — o ile w ogóle istniało, a nie było wytworem twojej wyobraźni — prowadziło cię gdzieś, to gdzie? Mogło wieść cię w pułapkę, a mogło prowadzić do wyjścia. Nie byłeś w stanie ocenić jego zamiarów. Ba! Nie byłeś w stanie stwierdzić jednoznacznie czy w ogóle istnieje. Jedno było pewne — dużo ryzykowałeś, być może zbyt dużo. Elianne, podążyłaś tunelem prowadzącym w górę, wypatrując na ścianach śladów krwi zostawionych tam przez górnika. Chciałaś mieć swoją grupę w zasięgu wzroku, więc twoje pole widzenia w korytarzu, w który weszłaś, było znacząco ograniczone. Gdzieś daleko w migotaniu drobnych nici elektrycznych mogłaś dostrzec małą czerwoną plamkę na ścianie, coś, co przypominało, przynajmniej z tej odległości krew. Jeśli zamierzałaś ruszyć w jej stronę, musiałaś — co tu dużo mówić — po prostu się ruszyć się z miejsca. Byal, Elianne, Kayra, wszystko, co mieliście w zasięgu wzroku, zostało już zbadane i sprawdzone. Wtedy też usłyszeliście dźwięk, pierwszy dźwięk inny niż wasze głosy i stukot podeszwy o kamienie, który rozległ się w otoczeniu. Brzmiał niczym kruszenie się skał. Jeśli spojrzeliście w stronę kamiennego pomieszczenia, z którego weszliście w tunel, dostrzegliście spadające tam pojedyncze kamyczki. Nie mieliście już czasu, żeby zwlekać. Drobny wstrząs sprawił, że należało ruszać dalej — o ile nie chcieliście zostać przykryci walącym się sufitem, o ile nie miała was ze sobą zabrać lawina zmierzającej tu ziemi. Nawarstwiała się, nadlatywała szybko i jeśli mieliście oczy, wiedzieliście, że to ostatni moment, żeby jej uciec. Mallory, usłyszałeś za sobą dźwięk łamania się skał, silnej lawiny ziemi zmierzającej gdzieś w oddali. Przeczucie nie mogło cię mylić — działo się to niedaleko za twoimi plecami, w miejscu, z którego dopiero przyszedłeś. Byłeś bezpieczny, ale kto wie jak długo? Tura 4 Mallory, oddaliłeś się od grupy. Przez zasypaną ziemię nie będzie to możliwe wrócenie do grupy. Jeśli ktokolwiek z twoich towarzyszy będzie chciał do ciebie dołączyć, będzie musiał wykorzystać na to akcję. Cień widziałeś w korytarzu numer 2. Byal, Elianne, Kayra, zmierza na was lawina ziemi - żeby jej uniknąć, musicie pokonać próg na sprawność (z bonusem za szybkość) wynoszący dla Byala i Kayry: 70, dla Elianne: 50. Taki rzut nie będzie akcją, ale musicie określić pozycję na mapie, do której próbujecie się z jego pomocą przemieścić. Rzut wykonajcie w Kostnicy, żeby móc odnieść się do niego w poście. W przypadku niepowodzenia ugrzęźniecie pod lawiną ziemi. Wydostanie się z niej, będzie wymagało pokonania progu na sprawność (z bonusem za udźwig, gibkość, szybkość lub jakąkolwiek inną zdolność, z której pomocą spróbujecie to zrobić). Taki próg wyniesie 60. Działające czary: Leviora (Byal, Elianne, Mallory) Punkty życia: Byal Faradyne - 160/160 Elianne L'Orfevre - 166/166 Mallory Cavanagh - 157/157 Kayra Fraser - 164/164
Termin odpisu do piątku (2.05) do 23:59. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mallory Cavanagh
Gnał przed siebie z oślim uporem, motywowany dla odmiany nie tylko kijem, a marchewką. Już po kilku krokach, po kilku szaleńczych uderzeniach serca zagubił się w czasie i w przestrzeni, ciemnej brei, która pochłonęła wszystko, co za sobą zostawił. Klarowność myśli i skupienie było barierą, odgradzającą napad niespokojnych szeptów. Narzucona odpowiedzialność przestała krępować ruchy, a zryw wolnościowy nie przerażał aż tak, by go spowolnić, a co dopiero zatrzymać. Nie, to byłoby najgorsze, czego mógłby się dopuścić. Zbyt wiele razy odrzucał okazje, będące na wyciągnięcie ręki. Trzymanie się ustalonych wzorców już dawno przestało być rutyną. Nie popadał jednak w szaleństwo, wręcz przeciwnie - mijał kolejne zakręty, goniąc za marzeniem. Od kiedy miał tyle śmiałości? Czyż nie spijał jej jak komar spragniony krwi tylko z jednego źródła? Czy nie znaczyło to więc, że przestało być wyschnięte? Niebezpieczne myślenie. Tu było jednak na miejscu. Ukryty sens układanki wychodził na światło dzienne. On - niekoniecznie. Jeszcze nie. Nie wierzył, że cień prowadził go na rzeź, choć przed chwilą wpadał w pajęczynę tego typu rozważań. Brał udział w pościgu, a role się odwróciły. Na mecie miała czekać nagroda, więc rozwidlenie dróg prawdopodobnie nią nie było, bo zaoferowała jedynie sekundowe spotkanie. Coś, co odwzajemniło spojrzenie, choć nie miało oczu. Otchłań. Zapadł się w nią, świat zawirował, a może tylko on, gdy krtań zacisnęła się pod naporem nieznanego. Odruchowo pokierował palce ku szyi, by zdjąć z niej wyimaginowany ciężar, bo zadziwiająco realnie utrudniał oddychanie. Chłód rękawicy zadziałał kojąco. Odrobinę. Wystarczająco, by powstrzymać atak niepokoju, który mógł się zakończyć katastrofalnie, gdy był pod ziemią... A ta znów ożyła. Otrząsnęli się równocześnie - on z nagłej fiksacji i pojedynczych kropli potu z czoła, ona z kamieni. Odgłos przybierał na sile, skrócając czas na podjęcie decyzji. Byłoby ciężej, gdyby się odwrócił. Jeden, fałszywy krok przemieniłby się w bieg i może by nawet zdążył wrócić. Oczami wyobraźni widział oburzenie Byala i Elianne, może nawet niezrozumienie w oczach tej nieznajomej. Chciał wierzyć, że będzie miał jeszcze tysiąc sposobności, by zobaczyć te ich miny na własne oczy. Że nie zostawiał ich na zawsze, tylko chwilowo. Nie przedkładał martwych nad żywych, po prostu naprawiał pierwszy błąd, na kanwie którego rozkwitły kolejne. Szansę na odkupienie miał przed sobą. Priorytet poganiał priorytet. Odetchnął głębiej. Tunele musiały być rozległe. Coś mogło się czaić w którymś z kątów, czekać na znak, więc ostatecznie ugryzł się w język. Cisza nie musiała być złowróżbna, prawda? Nic się nie stało. Zaraz go dogonią. Mógł, nie - musiał przeć dalej. Dobrze zrobiłeś, wyszeptała mu do ucha tak wyraźnie, jakby stała obok. Nie zwolnił, jedynie się wzdrygnął. Czy zawsze było tu tak chłodno? Skręcił w lewo, za śledzoną marą. Bliski był złożenia modłów, by raz jeszcze się pojawiła. Na dłużej, całą wieczność... A przynajmniej tyle, by zdążył ją zatrzymać. Przesłuchać. Przekonać się, że istniała również poza granicami jego świadomości. Nie pragnął w tym momencie niczego mocniej. Dziwne to było uczucie. Niemal nostalgiczne. Nie wytrąciło go jednak z równowagi. Szedł szybko, zerkając kątem oka po ścianach, podłodze, suficie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, które żywe widmo mogło pozostawić. rzut na percepcje |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 93 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Byal Faradyne
Kiedy jasnowłosa nieznajoma dołączyła do nich, profesor historii magicznej poczuł się przelotnie spokojny, tak jakby odhaczał pewną listę obowiązków, której wypadało się trzymać. Tylko w jakim właściwie celu? Aby nie zwariować czy żeby mieć poczucie jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją? Czuł się poniekąd tak, jakby miał pod sobą grupę studentów, za których był odpowiedzialny, mimo że zaistniała sytuacja była daleka od codziennych, akademickich standardów. Byal Faradyne doszedł do wniosku, że tak czy owak będzie musiał poważnie rozmówić się z nadawcą listu, który skłonił go do prędkiego pojawienia się właśnie tutaj. Był to nader niespodziewany zbieg okoliczności. Zaraz jednak zakotwiczył się w tu i teraz, odsuwając na bok dalekosiężne rozmyślania, co zrobi, gdy znajdzie się na ponownie powierzchni, gdyż w kontekście aktualnych okoliczności nie miały one większego sensu. Równie dobrze mogło się okazać, że martwy górnik majaczył z głodu i wyczerpania, a wspominane drzwi to wytwór jego halucynacji. Dlatego też historyk pozostawał dobrej myśli, choć w okrojonej wersji tego, coby to móc miło się zaskoczyć, a nie rozczarować w ramach wygórowanych oczekiwań, które bezpodstawnie by sobie stworzył. — Mallory? — Faradyne przekrzywił głowę w bok, zerkając w stronę jednego z ciemnych tuneli, których światło wiszące na dłoni naukowca, nie mogło rozpędzić. Imię młodego Cavanagha nie spotkało się jednak z żadną odpowiedzią. Iskra niepokoju rozgościła się w jego umyśle, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu chłodny dreszcz, po którym odruchowo się wzdrygnął. Gdzie, do jasnej cholery, on polazł? Gdy Byal miał nawołać młodego Cavanagha jeszcze raz, tyle że tym razem znacznie głośniej – ten zamiar został skonfrontowany z nowym dźwiękiem i odbijającymi się od siebie kamyczkami. Profesor historii magicznej zmarszczył brwi, poniekąd spodziewając się już powtórki z rozrywki, gdy zawtórował temu wstrząs ziemi. Nie było czasu do stracenia. Pozostanie w miejscu mogło okazać się najgłupszą decyzją z możliwych, mimo że instynktownie Faradyne wiedział, które rozwidlenie z dwóch wybierze. Nie poświęcił tej decyzji szczególnie świadomej myśli – ta zapadła samoistnie i wystarczał fakt, kto w nim zniknął. Faradyne racjonalizować będzie sobie to później, uzasadniając to zapewne większą odległością od wcześniejszego zawaliska i niby większym bezpieczeństwem. — Zapada się! Do drugiego tunelu, szybko! — rzucił głośno Faradyne, chcąc przebić się przez narastający hałas i wskazać być może kierunek działań dla innych. Być może w tym zachowaniu, odbijały się wszystkie refleksy po wyjątkowej ilości szkoleń BHP czy tych przeciwpożarowe, które obowiązkowo musieli mieć na uczelni w razie wystąpienia nagłych wypadków. Byal zazwyczaj traktował ich występowanie niemal rutynowo. Następnie profesor historii magicznej rzucił się co sił do biegu wprost w tunel, w którym zniknął wcześniej Mallory Cavanagh, nie uraczywszy nikogo o tym fakcie poinformować. Byal nie posyłał spojrzeń za siebie, po prostu wierząc, że jego wcześniejszy komunikat dotarł do towarzyszy. Światło utrzymywane na ręku rzucało migotliwe cienie na ściany przecinane cienkimi wiązkami energii. W ferworze ucieczki i wysiłku fizycznego, który kwitowany był raz po raz płytszymi oddechami i przyspieszoną pracą serca, może nawet wystrzałem adrenaliny wobec nagłego zagrożenia — Faradyne będzie kląć, że prowadził wygodny, siedzący tryb życia, gdzie wyróżniającą się aktywnością fizyczną były spacery z dalmatyńczykami. W kontraście do tego zawsze znajdowało się jego studenckie zainteresowanie grą w koszykówkę, które odeszło w zapomnienie tuż po ich skończeniu i utrzymało się co najwyżej w podczytywaniu rubryki sportowej od czasu do czasu w porannej gazecie. Dopiero później przy oczyszczeniu głowy, wyrównaniu oddechu i powrocie myślami do bezmyślnego działania ze strony Mallory’ego Cavanagha, dojdzie najpewniej do wniosku, że ten mógł zostać na Apollo Avenue 11 i nie przyprawiać go o skoftuniony stres, a także zamartwianie mrugające do niego przyjaźnie. Rzut: próg na sprawność (90, + 5 pkt bonusu?) |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Elianne L'Orfevre
Przemieszczenie się nawet trochę dalej od reszty grupy sprawiało, że nie czuła się komfortowo. Nawet jeśli zwykle wolała samotność, to w tych tunelach nie czuła się swobodnie i na tyle pewnie, żeby faktycznie chcieć zostać samej. Już wolałaby nawet tłum ludzi, niż to, co się aktualnie wyprawiało, jednak nie miała kompletnie wpływu na swoje otoczenie, no może poza tym, czy będzie sama, czy w grupie. A ledwo kilka godzin po wydarzeniach na uniwersytecie, kolejne kłopoty sprawiały, że jakkolwiek mało zaufania miała do obcych, to wolała jednak mieć ich towarzystwo niż zostać samą, w tunelach ciągnących się Lilith jedna wie gdzie i jak daleko, oraz gdzie znajdowało się wyjście. Rozglądając się, w końcu wypatrzyła coś, co mogłoby być plamką krwi i odrobinę ucieszona dobrą passą, może nawet zawołałaby resztę, żeby faktycznie to sprawdzić, gdyby nie wstrząs, huk i podniesiony głos mężczyzny, który zawołał coś o tunelu. Zapadał się dalej? A przecież ściany wyglądały solidnie, nawet kryształ górski nie raczył się zaświecić, więc co się właśnie działo? Strach próbował zacisnąć na niej swoje szpony, jednak nie miała zbytnio co nadmiernie rozmyślać nad tym wszystkim, jeśli chciała przeżyć i nie musieć odkopywać się z lawiny. Była w zasadzie najdalej ze wszystkich względem tunelu, którym najpewniej pobiegła tamta nieznana dwójka i Mall, skoro nie widziała, żeby się zbliżali do niej, dlatego natychmiast zawróciła i ruszyła biegiem za nimi, przypominając sobie techniki biegania tak, żeby się nie zmęczyć za bardzo, a utrzymać na dłużej równe tempo i oddech. Jak mantrę powtarzała sobie w kółko umyśle "nie panikuj". Krok za krokiem, jedno słowo, jedno uderzenie nogą w podłogę, przenosiła targające nią strach i niepewność w ruch, nadając sobie samej równy rytm, powtarzanymi w myślach słowami. Nie miała pojęcia, jak daleko będą musieli biec tymi tunelami, żeby uniknąć tej lawiny, a wolała nie opaść z sił przez nagły zryw i sprint z całych swoich sił, który skończyłby się dosyć szybko, biorąc pod uwagę, że biegała aktualnie mniej niż w czasach, kiedy należała do drużyny lekkoatletycznej. Sprint byłby głupi, musiała ostrożnie dysponować energią tak, aby nie skończyć, próbując wypluć swoje płuca. I tak byli w czarnej dupie, umieranie przez przeforsowanie się byłoby pewnie prawie równe samobójstwu. Zauważyła po drodze, że Mallory nie bardzo jest widoczny razem z resztą ekipy, więc zaniepokoiła się i jego nieobecnością. Został w tyle? Niemożliwe, zauważyłaby, gdyby go minęła. A co jeśli już wcześniej polazł tym tunelem? W takim razie pewnie należałoby mu nakopać za samowolkę, bo być może, gdyby nie jego głupota, miałaby chociażby kilka sekund, żeby wtrącić się z tym że prawdopodobnie widziała ślady z dziennika i teraz biegliby drogą do drzwi, do których chcieli się przecież dostać, zamiast w nieznane, bez żadnych wskazówek, ścigani lawiną, zgubieni w tym koszmarnym labiryncie. ______ Rzut na sprawność - 71 + 5 za szybkość i chyba +3 za sprawność [?] |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Ziemia obsypywała się niczym lawina. Każdy z kamieni wydawał odgłos, głuchy stukot, który w morzu gruzu brzmiał niczym najgorszy z huków. Każda sekunda dłużyła się w nieskończoność, a jednak trwała mniej niż mrugnięcie. Musieliście podjąć szybkie decyzje. Decyzje, które mogły mieć wpływ na waszą przyszłość. Na wasze życie. Elianne, znalazłaś ślady krwi w lewym tunelu. Jeśli dziennik się nie mylił, a górnik nie kłamał — czemu miałby? — to wystarczyło podążyć tą ścieżką, odnaleźć drzwi, następnie otworzyć je i kto wie — być może już za nimi czekałaby wolność od tych tuneli. Równie dobrze mogło tam czyhać niebezpieczeństwo, kolejny tunel, droga donikąd. To był wasz jedyny trop. Trop, który zdecydowaliście się porzucić na rzecz czegoś znacznie ważniejszego. Mallory zniknął w głębinach korytarza na długo, zanim wy w niego skręciliście. Zarówno Byal, jak i Elianne - uskoczyliście kamiennej lawinie w ostatnich sekundach. Gdyby zabrakło ci pół kroku, nie zdążyłabyś cofnąć się w stronę, z której nacierała ziemia, żeby przeskoczyć do drugiego tunelu, mijając pozostawionego tam trupa górnika. Wyszłaś z tego niemal bez szwanku, kilka kamyczków poleciało na twoją łydkę, zahaczając o nią nieprzyjemnie i wywołując uczucie bólu — było to jednak nic, w porównaniu z tym, czego doświadczyła Kayra. Biegliście przed siebie w poszukiwaniu Mallory'ego, pokonując trasę żwawym tempem, próbując za wszelką cenę go nie zgubić. Ślady krwi zostały gdzieś z tyłu. Elianne, jeśli rozglądałaś się na boki, nie widziałaś ich na trasie, którą teraz przechodziłaś. Ani na suficie, ani na podłodze. Były zupełnie gołe. Dotarliście w końcu do rozwidlenia tuneli, gdy w lewym stronie kątem oka mogliście dostrzec czyjegoś buta, żwawo zmierzającego dalej. O ile nie włamał się tutaj ktoś jeszcze — to musiał być Mallory. Kayro, nie zdążyłaś uskoczyć kamieniom. Zbyt długo zwlekaliście, a teraz sufit obrócił się przeciwko tobie, stając się dla ciebie pułapką. Poczułaś najpierw jedno uderzenie, potem drugie, trzecie, czwarte i mogłaś już przestać liczyć. Ziemia odcinała ci nie tylko dopływ światła, stwarzany w tym miejscu wcześniej z pomocą drobnych nitek dziwnej niebieskawej namacalnej energii — traciłaś też oddech. Wokół ciebie zapanowała ciemność, zimna gleba otuliła całą ciebie, zostawiając twoje ciało w bólu. W płucach trzymałaś resztki powietrza i jeśli chciałaś uwolnić się z tego więzienia — musiałaś działać bardzo szybko. Przenikliwy ból kończyć, trudności w ruszeniu choćby palcem — mogłaś to zwalczyć tylko odpowiednim skupieniem, siłą woli gotową do walki. Mallory, usłyszałeś za sobą czyjeś pospieszne kroki, należały do dwóch osób — łatwo mogłeś to rozróżnić. Huk ziemi wciąż niósł się po korytarzu, ale im dalej odchodziłeś, tym mniejszy był, a kroki wyraźniejsze. Ktoś za tobą podążał, ale ty szedłeś w przód, zbyt zaciekawiony niespotykanym wcześniej wrażeniem, że ktoś, że coś, tam na ciebie czeka. Być może brnąc w ten tunel, podejmowałeś właśnie najgorszą i ostatnią decyzję w swoim krótkim życiu. To nie było już życie z odrobiną ryzyka, to była gra w rosyjską ruletkę. Tyle tylko, że do bębna rewolweru ktoś wepchnął nie jedną, a pięć kul. Byłeś zdeterminowany i skupiony i, jedno trzeba było ci przyznać, miałeś jaja. Podążałeś za czymś, co równie dobrze mogło być iluzją, skręciłeś znów w prawo, potem w lewo, prosto, znów w lewo — a może w prawo? Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, a może tak naprawdę zajęło ci to kilka kroków? Im dalej się poruszałeś, tym jaśniej było, aż w końcu dotarłeś do skrzyżowania dróg. Oprócz trasy, którą przebyłeś, były tam kolejne trzy korytarze. Dwa z nich niczym nie różniły się od poprzedniego, ich ściany — przynajmniej z tej perspektywy — były puste, za to trzeci był ledwie wyrwą w murze, wyraźnym pęknięciem, jakby doklejonym albo dorysowanym do tego obrazka. Przejście nie było szerokie, mogło zmieścić co najwyżej jedną osobę. Gdy przez nie zajrzałeś — twoim oczom ukazało się coś, co jeśli było tylko iluzją, tak nagle przestało nią być. Za przejściem w czymś rodzaju kamiennego pokoju, małego i bardzo jasnego od wszechobecnych tam już nie nitek energii, a całych jej płacht, siedział stwór. Był istotą mogącą zostać określona jako humanoidalna. Dwie nogi, dwie ręce, tyłów i głowa. Na oko miał może metr albo metr dwadzieścia wysokości, chociaż teraz siedział dość skulony w kącie komnaty. Jego skóra była niemal biała, jej tekstura przypominała kamień, ale była dość pomarszczona. Na głowie miał jedno oko, to nie mrugało, tylko wpatrywało się w ciebie bez ruchu. Nie miał ust, nosa czy uszu. Głowa osadzona była na długiej szyi, wyglądającej przy drobnym ciele niemal karykaturalnie. Jego ręce były ponadprzeciętnie długie, tak samo, jak palce, zakończone szeroko. Podobnie było z jego nogami i stopami, na których się poruszał. Nie miał żadnych włosów, rzęs czy brwi. Nie nosił ubrań, a jednak nie dostrzegłeś żadnych narządów rozrodczych, ani choćby zarysu piersi na tej istocie. Nie ruszył się, gdy ciebie zobaczył, choć mogłeś dostrzec, że palce zaciska bardziej na ścianie, próbując wepchnąć w nie swoją sylwetkę. Chował coś za swoimi plecami, coś, czego z tej perspektywy nie mogłeś dostrzec. Tura 5 Byal, Elianne, podążacie tą samą ścieżką, którą Mallory wcześniej. Jego but dostrzegliście w korytarzu numer 2. Jeśli chcecie przejść dalej na mapie, musicie wykorzystać do tego akcje. Może to być pierwsza akcja - w takim wypadku możecie się spotkać z Mallorym w tej turze. Kayra, z racji braku twojego ruchu w tej turze, nie byłaś w stanie uciec przed walącym się sufitem, co oznacza, że obecnie ugrzęzłaś pod warstwą ziemi. Wydostanie się z niej, będzie wymagało rzutu na sprawność (z dodatkowym bonusem na udźwig lub gibkość, lub dowolną zdolność z zakresu sprawności, z której pomocą będziesz próbowała uwolnić się spod warstw ziemi i kamieni). Możesz podjąć dwie takie próby na turę. W tej turze próg wynosi 60 i będzie rósł. W tej turze tracisz 40 pż P za stłuczenia i 30 pż W za skręcenie kostki. Od następnej tury przez cały czas, kiedy pozostajesz pod ziemią, będziesz tracić 20 pż W za duszenie. Mallory, możesz bez problemu przedostać się przejściem do kamiennego pomieszczenia lub podążyć innym tunelem. Elianne, z racji tego, że musiałaś cofnąć się, wchodząc na drogę lawinie kamieni, żeby przejść do drugiego tunelu, twój próg musiał wzrosnąć, przez co w nogę dostałaś kilkoma kamieniami. Otrzymujesz -25 pż P za stłuczenia. Przez następne dwie tury będziesz odczuwać znaczny ból mięśni łydek, w tym czasie poruszanie się będzie sprawiać ci trudność do tego stopnia, że przy rzutach na ewentualną szybkość, gibkość itp. otrzymujesz modyfikator -20. Po dwóch turach ból zmniejszy się, a modyfikator wyniesie -10 aż do końca wątku. Działające czary: Leviora (Byal, Elianne, Mallory) Punkty życia: Byal Faradyne - 160/160 Elianne L'Orfevre - 141/166 (-25 P, stłuczenie łydek) Mallory Cavanagh - 157/157 Kayra Fraser - 94/164 (- 40 P, -30 W, stluczenia, skręcona kostka)
Termin odpisu do poniedziałku do 21:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mallory Cavanagh
W ciemnościach nieśmiało rozświetlanych przez Leviorę łatwo było o błąd, przeoczenie szczegółu, mogącego zbudować nową, lepszą przyszłość lub całkowicie ją zrujnować. Wobec czerwieniących się flag pozostawał daltonistą - ktoś rozsądny i wyjątkowo uważny mógłby stwierdzić, że już od dłuższego czasu. Dystansował się od takich szeptów, wiedząc, jak potrafiły być zwodnicze. Ufał tylko jednemu. Motywował go właśnie do podążania obraną ścieżką, łagodząc przebiegające po plecach mrówki na myśl o zbliżającej się konfrontacji. Z narzuconego nagle i bez przygotowania wysiłku oddychał coraz ciężej, choć niewystarczająco głośno, by wygłuszyć docierające z tyłu kroki. Ograniczona i zamrożona na materialnie-niematerialnej marze wizja ułatwiała rozpoznanie, do kogo należały. Nawet tak silne podejrzenia jednak nie wystarczały. Chciał się odwrócić, sprawdzić, czy nic im się nie stało z powodu fatalnej decyzji, którą podjęli - za którą mieli zapłacić. Każdy, kto za nim podążał, kończył niefortunnie, wiedział o tym... A mimo to dziwnie ścisnęło go w piersi. Ulga - lub wdzięczność. Pozwolił jej wybrzmieć tak z kilka sekund, po czym przyspieszył kroku. Biegł. Nie miał czasu na oznakowanie przebytej trasy. Nie martwił się o zgubienie w labiryncie niezliczonych, kamiennych korytarzy, co było do niego bardzo niepodobne. Zabawne, jak wiele głupstw był w stanie zrobić z wewnętrznego poczucia powinności. Z miłości? Niekoniecznie. Nie wiedział i nie chciał się nad tym zagłębiać, mocniej rozdrapywać ran, nie - celem było ich finalne zasklepienie. Nie tylko swoich, bo takim był altruistą z pieprzonym sercem na dłoni. Będziesz ze mnie dumna? W końcu? Odpowiedział mu jedynie rozmazany obraz jej zmrużonych, zimnych oczu. Doskonały mechanizm, samym swoim istnieniem wyśmiewający niekompetencję pierworodnego. Uda mi się. Zwrócę ci twoją ulubienicę. Ton mu się załamał nawet w myślach, ale tubalny śmiech szybko przykrył to drobne uchybienie. Potrząsnął głową i poluzował zawieszony na szyi szalik, by się trochę schłodzić. Z trzech rozwidleń zarysowanych przed oczami interesowało go tylko jedno, wyjątkowo wąskie. Zatrzymał się w końcu i zerknął przez nie - z tym samym niepokojem, który towarzyszył mu kilkanaście lat temu, gdy zajrzał przez dziurkę od klucza do pokoju rodziców. Skrzywił się i zamrugał natarczywie, gdy blask energii zaatakował mu oczy. Po chwili zaczęły wyłaniać się z niej twarde zarysy niewielkiego pomieszczenia i miękkie, należące do... Na co właściwie patrzył? Mały, skulony, nieproporcjonalny stwór z twarzą wyzbytą konturów, wypukłości, wgłębień. Wpatrywał się w niego okiem nienaturalnym, jakby malowanym, tym samym, które dostrzegł wcześniej. Nie mrugało i przez to wydawało się martwe, choć jakoś żyć musiało, w sposób nieosiągalny dla zwykłego człowieka. Potwierdzało to jedną z teorii i całkowicie obaliło drugą, tę, na którą liczył najbardziej. Nie był ani na tyle szalony, ani ślepy, ani nawet aż tak źle wychowany, by widzieć w tej abominacji Dahlię. Śmierć zmieniała człowieka, ale nie aż tak. Zawód przykuł go do ziemi skuteczniej, niż zrozumiały w tym wypadku strach. Nadzieja po raz kolejny uczyniła z niego głupca i co gorsza, zupełnie nieodpowiedzialnego i egocentrycznego. Powinien się wycofać, dołączyć do grupy i wznowić szukanie wyjścia, zamiast ganiać za banialukami. Stracił jedynie czas... Ale czy na pewno? Byal mówił przecież o stworzeniach, które wedle plotek wrosły w te korytarze. Jeśli tkwiły tu tak długo, istniała szansa, że mogły sporo wiedzieć. Przydać się w taki, lub inny sposób. Taki był twój plan? Milczała. Zerknął na zdobiący palec kryształ górski. Nie rozświetlał się. Czyżby moc stworzenia, o ile takową w ogóle posiadał, negowała właściwości kamienia? Nawet, jeśli tak właśnie było, nie wpłynęłoby na jego decyzję. Wstrzymując oddech, przecisnął się przez szczelinę. Nie sądził, że kiedyś przyda mu się muskulatura patyczaka, a jednak. Spojrzenie ulokował na tułowiu stwora, bo to miejsce wydawało się bezpieczniejsze, niż utrzymywanie kontaktu wzrokowego. Zamiast zbliżyć się do niego, przystanął przy wyjściu i wyszeptał powoli, spokojnie, jak do wzburzonego, przestraszonego zwierzęcia, którym sam w tym momencie się czuł: — Varioherenae. — Nie zamierzał pozwolić, by uciekł, poza tym coś za sobą chował. Musiał się dowiedzieć, co. Pierwsza porażka wcale go nie zniechęciła. Skupił się mocniej i ponowił czar. pierwsze Varioherenae url=https://www.dieacnocte.com/t70p510-temat-do-rzutow-koscia#7195]nieudane[/url] drugie niżej |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog