Droga nr 11 Droga nr 11 łączy Cripple Rock z ratuszem w Salem. Przy wejściach znajdują się czarownicy sprawdzający podróżnym pentakle. Sufit zdobią rozwieszone okrągłe lampy, które rzucają przyjemne, łagodne światło na wszystko wokół. Ich stare, mosiężne oprawy dodają klasycznego uroku, wprowadzając w magiczną atmosferę. Pod stopami rozciąga się drewniana podłoga, stworzona z myślą o komforcie kobiet w szpilkach. Drewno jest pięknie wypolerowane i zachowuje swoje naturalne barwy, nadając przestrzeni ciepłą i tradycyjną estetykę. Ten elegancki dodatek nadaje tunelowi wyjątkowego uroku i nadzwyczajnej wygody. W pewnej odległości ustawiono ławeczki, na których podróżni mogą zrelaksować się i odpocząć. Te solidne siedziska, wykonane z ciemnego drewna, zapewniają wygodne miejsce do odpoczynku i obserwacji otoczenia. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 LUTEGO 1985, OKOŁO 16:00 Ostatnie dni lutego w Cripple Rock, jednym z zakątków Hellridge, wyglądały jak w każdym innym miejscu tej dziwnej doliny. Słońce powoli zaczynało ogrzewać śnieg ukrywający się w pobliżu drzew, a mroźny wiatr mozolną pracą rozwiewał go na leśne ścieżki. Brak było tu lodowisk, wielkich ceglanych budynków, za to pełno krzewów i zmrożonej jeszcze zieleni. Niedaleko znajdował się Rezerwat Bestii należący do Lanthierów, dalej mieściła się stara zamknięta kopalnia Hudsonów. Życie w Saint Fall toczyło się wolno, ale to w leśnej oazie nie dorównywało mu nawet na krok w swojej mozolności. Ulubiona ostoja wszystkich dziwaków, owiana legendami, a jednak w całej tej tajemnicy — wyjątkowo mistyczna. W Saint Fall na dzielnicy Deadberry trwał pożar. Być może słyszeliście o nim przypadkiem, ktoś wspomniał o zamieszaniu wywołanym na placu Aradii, ale nie było żadnych rozsądnych informacji. Chociaż reszta miasta nie tętniła życiem na co dzień, tak tego dnia było jeszcze gorzej. Ludzie jakby zniknęli z ulic, schowali się w swoich domach, i tylko pojedyncze osoby spokojnie zmierzały do sklepów lub pracy, niezainteresowane wiszącą nad doliną czerwoną chmurą. Stopniowo zaczynała ona przybierać bardziej naturalne barwy, wtapiać się w otoczenie. Z biegiem godzin była niemal normalna, jeśli tak można było nazwać to dziwne pogodowe zjawisko. Elianne i Mallory, wy wiedzieliscie, że w chmurze, a właściwie we mgle, może czaić się zło. Doświadczyliście go zaledwie parę godzin temu na uniwersytecie. Uszliście z niego z życiem, czego nie można było powiedzieć o młodym Abernathy. Znaleźliście się tutaj nie bez powodów. Elianne, chciałaś spotkać się z Lotte, ale twoja rodzina słusznie zaświadczyła, że poruszanie się teraz po mieście nie będzie dobrym problemem, gdy w Cripple Rock wszystko wydaje się spokojne. W istocie to tutaj właśnie miałaś spotkać się z przyjaciółką. Kayra, być może wydarzenia w Deadberry zupełnie cię nie obeszły, ale twój sklep znajdował się właśnie tam. W Cripple Rock mogłaś natomiast liczyć na przeróżne zioła, zwłaszcza te potrzebne do mieszanek alchemicznych, a zbieranie ich w trakcie tak dziwnych anomalii pogodowych musiało mieć jakąś wartość. Byal i Mallory, wy przyjechaliście tu razem. Panie Faradyne, pan dostał list od przyjaciela, znamienitego historyka, który w nakreślonych pospiesznie i nieszczególnie zrozumiale słowach określił, że być może odpowiedź na te wszystkie dziwy znajduje się właśnie tu. Nie było czasu do stracenia. Wszyscy dostrzegliście siebie obok jednego z asfaltowych i pustych skrzyżowań. Byliście może kilkanaście metrów od siebie, a obok nie było niemal nikogo. Przed chwilą przejechał tędy autobus, ale nie zatrzymał się, do przystanku był jeszcze dobry kilometr. Za autobusem auto — również niezainteresowane przystankiem w tym miejscu. Gdzieś w oddali dało się słyszeć śmiech małego dziecka, prawdopodobnie łapiącego ostatni zimowy śnieg w ręce, po to, żeby stworzyć z niego śnieżną kulę. W istocie, z domu oddalonego od was na około 40-60 metrów, tuż przy skraju lasu, poleciała biała śnieżna kulka wielkości pięści, która trafiła w niemal wypatroszonego stracha na wróble, prawdopodobnie służącego bardziej jako element dekoracyjny, niż rzeczywisty postrach ptaszysk. Śnieżna bryła rozbiła się na jego kapeluszu, mogliście obserwować to nawet z pewną melancholią. Gdy świat stał w płomieniach, gdzieś toczyło się jeszcze życie. A potem zgodnie poczuliście, że ironia losu jest najpotworniejszym ze wszystkich zjawisk. Ziemia zatrzęsła się pod waszymi stopami. Potężny wstrząs przeszedł przez ten region, chociaż było to zupełnie niepodobne do Maine. Być może gdybyście udali się w głąb lądu, nie byłoby to niczym dziwnym, ale nie tutaj. Śnieg obsypał się z drzew, spadając wprost na ulicę, a zaraz za tym przyszedł kolejny wstrząs, tym razem znacznie silniejszy. Gwałtowne pęknięcie asfaltu wywołało huk. Wszystko to, co stworzył człowiek, było nieodporne, gdy ziemia zażądała zemsty. Nie mieliście pojęcia, co mogło wywołać te drgania, ale wkrótce to przestało mieć znaczenie. Utrzymanie się na nogach przestało być możliwe. Dygotały wam dłonie i kolana, czuliście ogromną siłę odpychającą was gdzieś prawami fizyki i nim zdążyliście zareagować — ziemia obsypała się bardziej, tuż pod waszymi stopami. Nie było czego się złapać, gdy pod wami tworzyła się wielka dziura, w którą wszyscy teraz lecieliście. To nie lot zabija, tylko upadek — mogło przejść przez wasze myśli. Mogliście zaciskać zęby, szykować się na najgorsze podczas tego kilkusekundowego upadku. Jeszcze tego brakowało... Jeśli spojrzeliście w dół, widzieliście ciemność. Jeśli w górę — ostatnie promienie lutowego słońca załamujące się pod gruzami Cripple Rock. Było głośno, jakby błyskawice trafiały w ten region, a przecież wcale nie padało, ani nie błyskało się. Aż nagle — opadliście miękko na ziemie. Pod wami rozpościerała się dziwna pajęcza sieć, stworzona z wiązań energii. Była jasna i delikatna, a jednak amortyzująca jakikolwiek upadek, niczym puch. Odrzuciła was lekko na bok i swobodnie wylądowaliście na swoich nogach, bo zaraz za wami, nim zdążyliście przyjrzeć się tej ciekawej konstrukcji energetycznej, zawaliła się ziemia, skutecznie odcinając drogę ucieczki. Musieliście złapać oddech — o dziwo było go tu sporo. Powietrze było lekkie, właściwie nie było czuć tu żadnego zapachu, nawet żyznej lub mokrej ziemi. W aurze tego miejsca nie było wilgoci. Z każdym wdechem czuliście... nic. Drobne wiązania energii, podobne, z których była skonstruowana poduszka, na którą opadliście, fruwały w powietrzu niczym babie lato. Biła od nich dziwna energia, ale podświadomie wiedzieliście, że w żaden sposób wam nie zagraża. Oświetlały ten teren minimalnie, ledwie na tyle, żeby zorientować się, gdzie właściwie się znajdujecie. A gdzie to było? Nie mieliście bladego pojęcia. Z waszej lewej i prawej strony otulały was ściany, zostawiając w środku szeroki korytarz, którym bez problemu przeszłoby w rzędzie 6, albo i 7 osób. Ściany były kamienne i dość gładkie, nie były pokryte kurzem ani ziemią, jakby wymyte przed waszym przybyciem, chociaż całkowicie suche. Błyszczały delikatnie swoją szarością pośród krążącego w powietrzu babiego lata. Za wami była tylko zasypana część, przez którą wpadliście. Szybko mogliście zorientować się, że znaleźliście się nad czymś, co było niczym wylot z tego tunelu, teraz całkowicie niedostępny. Przed wami z kolei ciągnął się długi tunel, a jego końca nie było widać. Była tylko jedna droga. Pytanie, czy na jej końcu czekała wolność? Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew - część 2. Mistrzem Gry jest Frank. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować potrzebny ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia wydarzenia. Przez cały czas trwania wydarzenia możecie kupować przedmioty w sklepie Mistrza Gry, jednak nie będzie można dopisać ich do waszego ekwipunku. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór. Im dokładniejszy będzie opis, tym lepiej Mistrz Gry będzie w stanie odnosić się do niego. Zaznaczcie też rzeczy nieznajdujące się w sklepiku, które macie ze sobą (np. papierosy albo łyżka do butów). Proszę o umieszczenie zarówno ekwipunku mechanicznego, niemechanicznego oraz ubioru w adnotacji pod postem. W poście powinniście odnieść się do tego, co zostało w nim opisane, a także (co najważniejsze) do tego, co zrobiliście po upadku wgłąb ziemi. Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 akcje (od tej zasady będą obowiązywać odstępstwa, opisane przeze mnie każdrorazowo w adnotacjach). Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). Akcją nie będzie też chwycenie przedmiotu, przeładowanie strzelby, podanie komuś przedmiotu. W razie wątpliwości co jest akcją, a co nie proszę o kontakt prywatny. Proszę też o zachowanie zdrowego rozsądku w ilości akcji niemechanicznych. Znaczenie oddalenie się od grupy, czyszczenie broni, czy plecenie wianków itp. można uznać za akcję, gdyż zajmuje sporo czasu. - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać (i spotkają) przykre konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. Przypominam, że postacie, które w wyniku 1 części wydarzenia otrzymały konsekwencje fabularne oraz mechaniczne, są nimi zobowiązane już od tego wątku (np. rzuty kością, szczególne objawy zdrowotne itp). W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Franka. Czas na odpis macie do czwartku (18.05) do 22:00. Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
Ten dzień od samego początku wydawał się dziwnie odbarwiony — właściciel domu na Apollo Avenue 11 snuł się z miejsca w miejsce, tak jakby nie mógł znaleźć dla siebie zajęcia na dłużej czy odpocząć, korzystając z jednego z niewielu dni wolnych od zajęć akademickich. W umyśle Byala Faradyne’a huczało wciąż od pamiętnej wymiany zdań z Roche’em Faustem w leśniczówce, co stanowiło skuteczny dystraktor, odrywający jego uwagę zarówno od odpisywania na listy, które urywał nagle w połowie napoczętego akapitu, czy przekładający się na zerowe skupienie na czytanym tekście, gdy w ostateczności wpatrywał się bezmyślnie w litery, składające się na wyrazy w taki sposób, jakby w ogóle nie rozumiał znaczenia tych słów. Otworzył pierwszy raz od bardzo dawna nawet pokój należący do nieżyjącego Raleigha — syna Faradyne’a, jednak nie przekroczył progu, oparłszy się jedynie ramieniem i skronią o chłodną framugę, wodząc po rzeczach nietkniętych z miejsca, tak jakby wszystko wewnątrz stanowiły ekspozycję muzealną, na której mógł spoczywać, najwyżej zbierający się kurz. Z marazmu i bitwy sprzecznych myśli wyrwał go dźwięk dzwoniącego telefonu stacjonarnego, a kiedy odebrał, po drugiej stronie usłyszał głos Grace, która poinformowała go, że nie wróci na noc do domu ze względu na zniszczenia w mieście i fakt, że wyrządziło to szkody zwierzętom, więc czeka ją dużo pracy w klinice. To zapaliło ostrzegawczą lampkę w umyśle Faradyne’a, która przyciągnęła za sobą spienioną falę zaniepokojenia i nowych pokładów obaw. Profesor historii magicznej wychynął przed wejście, jednak ulica wydawała się względnie spokojna i nie zastał na niej objawów histerii, a już tym bardziej żadnej szczególnej anomalii, która wytrąciłaby go z równowagi. Nie zmniejszyło to wprawdzie jego nowo odkrytych pokładów niepokoju, ale był to jakiś punkt do prób racjonalizacji. Wydobył niespodziewany list ze skrzynki nadany przez historyka, którego znał. Faradyne rozrywając kopertę, postanowił przy okazji sprawdzić jeden spośród dwóch najskuteczniejszych patentów, aby dowiedzieć się, czy Faust znajduje się w domu obok. Zaczął starym, dobrym sposobem nawoływać go po imieniu do momentu, aż nie odpowiedziało mu znajome: Byal przestań wydzierać się na całą ulicę! Profesor oparł lewą rękę o ścianę elewacji i odetchnął z ulgą, na krótki moment przymykając oczy. W porządku, więc stary rupieć znajdował się u siebie. Byal umyślnie nie zamierzał go uświadamiać, że najwyraźniej poza murami ich domostw działo się w mieście i okolicy coś nietypowego. Pewność wobec tego, że Grace dała znak życia, była mimo wszystko w jakimś stopniu kojąca, choć pozostawiała go z większą ilością pytań niż odpowiedziami, jednak nie miał sposobności, aby wypytać, co kuzynka miała na myśli, używając zwrotu zniszczenia. Faradyne wrócił więc do środka, czytając list i dając skąpą dawkę pieszczot swoim dalmatyńczykom z racji dostępności jednej ręki. Zmarszczył brwi, zapoznając się z treścią korespondencji. Cóż, tego się chyba najmniej spodziewał tego dnia. Szykując się już do wyjścia, zamierzał jeszcze przedzwonić do cholernych Cavanaghów, żeby dowiedzieć się, gdzie orientacyjnie znajduje się Mallory i czy jest może w domu (a taką właśnie miał największą nadzieję, chwytając się jej niczym tonący brzytwy). Tyle że zanim doszło do podniesienia słuchawki po drugiej stronie linii — do środka szybkim krokiem wparował posiadacz burzy ciemnych włosów, wciskając ręce w kieszenie kurtki, więc Byal odłożył swoją z powrotem na widełki. W tym momencie profesorowi historii magicznej spadł kamień z serca. Pobladły Mallory Cavanagh sprowokowany pytaniem o to, co się dzieje, zaczął snuć odrobinkę chaotyczną opowieść o piórach, czerwonej mgle zmieniającej się w krew, pozostawienie studentów na łaskę cyklonu zagrożenia i bełkoczącym aniele. Gdyby nie jego poważna mina i sztywna postawa, gdy ten tak stał naprzeciwko niego z lekko wilgotnymi włosami, a także otaczającymi go z obu stron psami — naprawdę brałby pod uwagę spożycie jakichś podejrzanych substancji psychodelicznych. Kiedy Faradyne zawiesił między nimi niepozorne pytanie: jak się czujesz, Mall?, ściągnął lawinę nieoczekiwanych reakcji i wówczas dotarło do niego, że to szaleństwo naprawdę miało miejsce. Niedługo potem poprosił, aby student został z Milo i Oddem, czekając, aż do domu wróci Grace, jednak napotkawszy zdecydowaną odmowę, zmuszony był odpuścić. Byal nie nadawał sobie nadrzędnego prawa, aby traktować go z góry i gdy nie doszli do porozumienia, aby Faradyne nie wychodził na zewnątrz, a młody Cavanagh został — obaj ostatecznie opuścili dom na Apollo Avenue 11. Z dwojga złego profesor wolał mieć Mallory’ego przy sobie, nawet jeśli w obliczu przedstawionych okoliczności pojawienie się na terenie Cripple Rock razem, mogło okazać się ryzykowne. Cavanagh musiał pogodzić się z tym, że nie odwiedzie historyka od pojawienia się tam, w celu zbadania tropu podrzuconego listownie. Na miejscu odjeżdżający autobus, a później samochód były swoistą namiastką normalności, jednak napotkanie w granicach pola widoczności dwóch kobiet przy opustoszałej drodze, mogło być co najmniej zastanawiające, zwłaszcza w obliczu dogorywającej pory roku. Byal Faradyne nie miał jednak czasu na zadawanie jakichkolwiek pytań, kiedy grunt pod nogami zaczął niebezpiecznie drżeć, wchodząc w korozję ze zmysłem równowagi. Wszystko działo się na tyle szybko, że jakakolwiek asekuracyjna reakcja nie wchodziła w rachubę, zwłaszcza w trakcie uczucia spadania, któremu towarzyszył dźwięk wprawionego w ruch płaszcza i smagnięcia powietrza w twarz, utrudniającego swobodne oddychanie. Jeśli miał w taki sposób zginąć, bo szanse na złagodzenie upadku Faradyne widział raczej niewielkie, to… na Lucyfera, przynajmniej jego dalmatyńczyki były w dobrych rękach Grace. Upadek został, o dziwo, złagodzony przez pajęczynę z wiązek energii, którą odnotował jako kolejną z rzędu anomalię. Byal znalazłszy się ponownie na nogach, rzucił jedynie okiem w bok, upewniając się, że z Mallorym również jest wszystko w porządku. Takiego poziomu stresu o jego bezpieczeństwo nie najadł się od dawna. — Leviora — mruknął Faradyne, przecinając ciszę już po tym, a na jego dłoni pojawiło się światło. Ledwie chwilę temu na ich tajemnicze lądowisko opadła ziemia, jakby zachęcając do kierowania się naprzód. Dopiero po chwili przez szok sytuacyjny drogę utorowała sobie naukowa ciekawość i postanowił przyjrzeć się gładkim ścianom tunelu, licząc, że może uda mu się dostrzec coś interesującego. Ekwipunek: pentakl, athame, nóż, chusteczki jednorazowe, list od przyjaciela-historyka. Ubranie: Grafitowy, wełniany płaszcz, zimowe obuwie i zielonobrązowy szalik. Rzut 1: Leviora Rzut 2: percepcja, +20 bonusu |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Stwórca
The member 'Byal Faradyne' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 28 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Elianne L'Orfevre
Ten dzień był koszmarny. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, był to chyba najgorszy dzień, jaki miała w życiu. Nic dziwnego, że kiedy Lotte wysłała jej liścik, że chciałaby się spotkać, natychmiast się zgodziła, nie myśląc zbytnio nad tym, że dziwne wydaje się miejsce, któe wybrała na spotkanie. Raczej spodziewałaby się po prostu nalotu w jej domu, albo zaproszenia do niej. Jednak po takim dniu nie miała siły zastanawiać się nadmiernie nad pierdołami. Pismo zgadzało się z pismem Lotte, więc nic nie wskazywało, że miałaby to być jakaś podpucha. Ubrała się w ciemny, wełniany, dwurzędowy płaszcz, wokół szyi miała obwiązany szalik. Pod płaszczem miała sweter z wełny alpaki oraz spodnie, pod którymi chowały się ciepłe rajstopy. Na nogach znajdowały się wygodne, zimowe buty. Nie przejmowała się w tej chwili tym, czy wygląda jak z okładki magazynu, a tym, żeby było jej ciepło. I tak nie planowała, żeby ktokolwiek poza Lotte ją widział, więc co za różnica? Wolała, żeby było jej ciepło, bo miały dużo do omówienia. Na miejscu jednak zamiast kuzynki zobaczyła całą grupę różnych osób. Było to o tyle dziwne, że przecież miała się spotkać tylko z Lotte, o nikim więcej nie wspomniała, więc Elianne nie spodziewała się, że w miejscu ich spotkania będzie aż tyle osób. Malla może by jeszcze zrozumiała, przecież spotykali się z jej kuzynką, ale ta dwójka obok? Kim oni byli? Szybko jednak przestało to mieć znaczenie, kiedy grunt pod jej nogami się zatrząsł, a ona poleciała razem z resztą w dziurę. Nie miała czasu nawet zastanowić się, co zrobić, czy spróbować jakkolwiek zareagować, bo zaraz znalazła się znowu na nogach, złapana przez jakąś dziwną magiczną siatkę i postawiona do pionu. Czuła, że ma miękkie nogi, więc odruchowo poszukała podparcia ściany. Kręciło jej się w głowie, a mdłości, uciszone w ciągu kilku godzin od odczytania pióra, ponownie się odezwały. — Co to było? — Wyrwało jej się, kiedy w końcu trochę uspokoiła żołądek, który chciał się opróżnić. Nie dodała już kolejnej myśli, która jej przyszła do głowy, że ten dzień jednak może być jeszcze gorszy. Przecież dopiero co przeżyła spotkanie z powalonym aniołem, a teraz władowała się w kolejne bagno. I znowu niechcący! A przecież miała już dosyć i chciała tylko porozmawiać z kuzynką i poczuć się chociaż trochę lepiej po wyrzuceniu z siebie, co ją męczyło. — Leviora — Również mruknęła cicho, chcąc rozświetlić sobie okolicę, a nie mając pewności, czy wszyscy w tunelu są magicznymi, czy jednak trafił się ktoś niemagiczny, z kim trzeba by się obchodzić jak z jajkiem i uważać, żeby nie palnąć przy nim czegoś nieodpowiedniego. Zamierzała rozejrzeć się po okolicy, czy tunel wyróżnia się czymś konkretnym, czy może widać jakieś pułapki, albo po prostu przyciski, dźwignie, czy chociażby nitki rozciągnięte tuż nad podłogą. Chciała po prostu upewnić się, czy jest coś, na co powinni zwrócić większą uwagę, czy jednak tunel wydawał się prosty i na pierwszy rzut oka bezpieczny. ______________ Ekwipunek: Pentakl, athame, srebrna bransoleta z kryształem górskim; srebrna bransoleta z lepidolitem; paczuszka miętusów, gumka do włosów, klucze, zapomniana szminka; pióro z poprzedniej części eventu. 1: Luxlucis 2: Percepcja +5 bonusu |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Stwórca
The member 'Elianne L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 52 -------------------------------- #2 'k100' : 70 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Kayra Fraser
Kayra miała już dość zimy, czekała z utęsknieniem na zmianę sezonu, tak by mogła jak najszybciej zająć się zbieraniem ziół i roślin z pobliskiego lasu. Co tydzień wybierała się na spacer w tamte rejony by kontrolować oraz wyszukiwać nowych miejsc, do przyszłych zbiorów. Klasyfikowała sobie je skrzętnie w czarnym notatniki, rozrysowując mapy, by później móc wrócić w te same miejsca. Z każdym spacerem jej mapa oraz orientacja w pobliskich lasach i dzikich terenach nietkniętych przez człowieka powiększała się o nowe miejsca, ścieżki i punkty orientacyjne. Czarownica nie mogła się doczekać, gdy śnieg zostanie zastąpiony zieloną trawą i bujnymi roślinami budzącymi się do życia po zimowej hibernacji. Fraser była już dość spóźniona by otworzyć swój sklep, poranny spacer znacząco się przedłużył, dlatego szybkim krokiem zmierzała do swojego sklepu nie zwracając uwagi na czerwonawą chmurę przesuwającą się nad jej głową. Już była na swojej ulicy, z oddali mogła widzieć szyld swojego sklepu zielarskiego, na szczęście, bądź też nie, nikt nie stał przed witryną wyczekując jej przybycia. Czasem zastanawiała się, czy w obecnej sytuacji ekonomicznej i w tak niszowej dziedzinie jej sklep nie padnie prędzej czy później. Niemniej jednak z miesiąca na miesiąc udawało się jej wyrobić sprzedaż ponad normę, co dawało jej suchy dach nad głową i ciepły posiłek dziennie. Nie mogła prosić o więcej. Mijający autobus swą prędkością wzniecił luźny śnieg zgromadzony na poboczu, przykuwając jej uwagę. Na chwilę kobieta zatrzymała się by obserwować jak płatki śniegu opadają spokojnie na ośnieżony chodnik. Gdy ostatni płatek opadł na ziemię, ta zaczęła silnie wibrować pod jej stopami aż otworzyła się i pochłonęła wszystkich w obrębie skrzyżowania, zamykając się za nimi jak paszcza jakiegoś zwierzęcia, który pożarł zdobycz w całości. I gdy już Kayra myślała, że leci ku bolesnemu upadkowi tajemnicza energia złapała ich wszystkich w sieć i odstawiła swobodnie na nogi trochę niżej. Fraser otrzepała się z kurzu i śniegu, który przyczepił się do jej zimowego płaszcza i zaczęła rozglądać się powoli po jaskini, usłyszała parę osób wypowiadając zaklęcie na światło, łącznie z latającymi wiązkami luminancyjnej energii w powietrzu stwierdziła, że sama poszuka jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, wyjścia, które niekoniecznie było czarnym tunelem w głąb ziemi. - Viam Revelare - w skupieniu wypowiedziała zaklęcie licząc, że tak szybko jak tu się znalazła tak szybko również stąd wyjdzie. Czy myślałą naiwinie? Możliwe, ale cała sytuacja jeszcze nie do końca zarejestrowała się w jej umyśle i czarownica dalej spieszyła się by otworzyć swój sklep. _____ Ubranie: Czarny, zimowy, wełniany płaszcz, czapka i szalik, skórzane rękawiczki, spodnie sztruksowe, obłocone buty trekingowe Ekwipunek: Pentakl, athame, notes z mapami lasów i obrzeży oraz jej notatkami, parę wykopanych bulb i korzeni ziół, klucze, zapalniczka i papierosy Rzut: Viam Revelare (87+20) |
Wiek : 31
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Właścicielka sklepu zielarskiego
Mallory Cavanagh
Dzień dłużył się niemiłosiernie: godziny zamieniały się w miesiące, męczące, bezsenne miesiące, nierealne i przeżerające do kości chłodną apatią. Dopiero gdy po raz kolejny wyrzucił słowem zarys okropności, których doświadczył na uniwersytecie, cienka woalka marazmu, za którą skrył twarz śladem matki w dzień pogrzebu, w pełni pojął swoje położenie. Uciekał przed wzrokiem Faradyne'a, przed niewypowiedzianym pytaniem, które zawisło mu nad głową jak gilotyna. Miał dość konfrontacji, najchętniej przytaknąłby i został w towarzystwie dalmatyńczyków, w błogiej bańce nieświadomości. Tak, jak zwykle. Jednak dziś nic nie było tak, jak zwykle. Nie mógł puścić Byala samopas, wiedząc, co czekało - być może wciąż - na zewnątrz. Wciąż nie był pewny skali zniszczeń. Nie wiedział, czy wąskie grono osób, na których mu zależało, miało się dobrze. Żołądek skręcił mu się w supeł na myśl, że miejsce spoczynku siostry mogło ucierpieć; zacisnął się jeszcze mocniej w reakcji na konieczność chwilowej zmiany priorytetów. Dopijając pospiesznie kawę, bardziej z nawyku, niż zdroworozsądkowych podszeptów zastanawiał się, czy Dahlia mu wybaczy. Nawet ona musiała mieć swoje limity. Pewnie nie przypuszczała, że idy marcowe nadejdą już w styczniu i nie będą jednorazowym incydentem. Odrobinę pocieszała go świadomość, że przecież znał siostrę lepiej od siebie i wiedział, że nie chciałaby patrzyć, jak znów cierpi, przez własną niekompetencję tracąc kolejną osobę. Tak, tego się trzymał, opuszczając posiadłość na Apollo Avenue, wyekwipowany w kilka fantów i maskę beznamiętności. W milczeniu obmyślał plan działania, zawężający się do przyszykowania drogi ucieczki na każdą ewentualność - a było ich wiele, zważając na fakt, że ostatnią potyczkę rozegrał z bytem nadnaturalnym, ciężkim do pojęcia rozumem, a jeszcze bardziej do przewidzenia. Cripple Rock powitał nie grymasem niezadowolenia, a zupełną neutralnością z prozaicznej przyczyny: rozległe połacie terenu stanowiły miłą odmianę od klaustrofobicznej, zakrwawionej sali wykładowej. Minimalizowały szansę na spłonięcie żywcem. Wychodząc z pojazdu, pokręcił głową ni to w próbie porzucenia natrętnych myśli, ni przypomnieniu, że powinien skupiać się na tym, co miał przed oczami. Co sam wybrał, dorzucając sobie kolejnych wyrzutów sumienia. Może tym razem będzie lepiej wybrzmiało równie słodko, co każda słodycz splugawiona przez Goryczkę. Dyskretnie zerknął na stojącą nieopodal kobietę, jakby znajomą, ale dopisanie tożsamości do jej twarzy było zadaniem ponad siły. Na widok Elianne niemal niezauważenie odetchnął z ulgą, lecz nie zbliżył się i nie przeprosił za brak kultury, którym wcześniej ją pożegnał. Sunął za Byalem niemal bezszelestnie, z gracją cienia, którym w tym momencie chętnie by został. Trzeci raz w życiu zdarzyło mu się zazdrościć Cecilowi odmienności; bez wahania wymieniłby się na własną. Tak, jak kilka miesięcy temu, choć z mniejszą intensywnością wtopienie się w tło, w grunt, wsunięcie się w jego chłodne objęcia sześć stóp wgłąb jawiło się jako nęcące rozwiązanie problemu zwanego życiem. Uważaj, czego sobie życzysz, powiedział kiedyś ojciec. Bo jeszcze się spełni. I spełniło. Kilka godzin temu niebo przełamało się w pół; tym razem podążyła za nim ziemia. Drgnęła agonalnie i pochłonęła ich na raz. Spadał, oddalając się coraz bardziej od ostatnich, słabych prześwitów dnia. Widok był podobny do tego, który towarzyszył mu podczas topienia się, ale odczucie było przyjemniejsze, gdy woda nie wdzierała się do płuc. Poniekąd wręcz błogie, choć krótkie. Zamiast oczekiwanego zgruchotania kości zastała go niestosowna miękkość, prędko stawiająca do pionu. Dała do zrozumienia, że znowu został zamknięty, i to w najgorszy możliwy sposób. Rozluźnił się nieznacznie na widok Byala i Elianne, ale była tu też z nimi znajoma-nieznajoma i nie wiedział, co o tym sądzić, tak jak i tego, czym był ten enigmatyczny amortyzator, a przede wszystkim - co sprowokowało trzęsienie. Przystąpienie do eksploracji terenu, jako że niewiele więcej mu pozostało, przerwała nagła myśl, mrugająca czerwienią świateł na drodze. Pozostawiając za sobą świat żywych, wdarli się do domeny umarłych: przypominała o tym grobowa cisza, kamienne ściany, ciemność na końcu tunelu. Był tu wraz z Elianne i nie wydawało się to przypadkowe - co, jeśli zostali tu zrzuceni za swój haniebny uczynek, przez który stali się celem vendetty Marshalla? Gwałtownie sięgnął ku torbie, choć nie do jej środka; wystarczyła mu świadomość tego, co tam było, co niwelowało obezwładniające poczucie bezsilności. Drugą dłoń odruchowo skierował ku kieszeni, otulając palcami znajomy materiał woreczka. Spokój nieco gorliwiej rozlał się pod skórą. To było jedyne, czego potrzebował... Ale nie potrafił porzucić myśli o tym, że w tym miejscu wcale nie byłoby aż tak szalonym oczekiwać obdarowania oczu widokiem, który rok temu podstępem zabrała mu śmierć. Anioły również brzmiały jak niedorzeczność, ale ta straciła swój przedrostek, gdy jeden, połamany wysłannik niebios zdecydował się na złożenie niezapowiedzianej wizyty. Odetchnął głębiej, delikatnie włożył pakunek do kieszeni, po czym zdjął lewą rękawiczkę i wcisnął na palec wyciągnięty pospiesznie z czeluści torby pierścionek z kryształem górskim. Dalej wyciągając nieprzyjemnie nagą dłoń, wyszeptał Leviora. W odpowiedzi na pytanie Elianne wzruszył jedynie ramionami, po czym dokładnie się rozejrzał. Szukał czegokolwiek, co mogłoby pomóc, ale na wiele się nie nastawiał. Zerknął na nieznajomą, gdy wypowiedziała zaklęcie ujawniające tajne przejścia, a potem wokół, na wypadek, gdyby się powiodło. Nie sądził, by tak się stało. Średnio by tego chciał. — Podążenie tunelem... wydaje się jedyną opcją — powiedział neutralnym tonem, który ledwo przechodził mu przez gardło, nie odrywając wzroku od kuszącej ciemności. Odnosił wrażenie, że nie mógł się odwrócić. Nie mógł zawieść, nie tym razem. Nie czuł nawet paniki, jakby jej nadmiarowe zasoby całkowicie się wyczerpały w poprzedniej części dnia. — Chodźmy. Nie ma na co czekać. — Pozostawanie w tyle zostawił za sobą i nie czekając na resztę, absolutnie wbrew sobie ruszył naprzód. ekwipunek: torba, pentakl, athame, srebrny pierścień z kryształem górskim, walkman, pistolet ubranie: biała koszula, skórzana kurtka, dżinsy, skórzane rękawiczki, czerwono-żółty szalik, zimowe obuwie rzut: 1 na percepcję (+20), 2 na Leviora |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 48, 94 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wszystko wskazywało na to, że jedyną drogą ucieczki z tego dziwnego podziemnego korytarza było pójście w przód. Droga za wami, na której końcu czekała pajęcza energetyczna sieć, została zasypana, a z góry nie padał na was promień światła. Głęboka szczelina w ziemi, w jaką wpadliście była widać tylko częścią zagadki. Podobne trzęsienia ziemi w Cripple Rock nie miały miejsca, a jednak to, które zdarzyło się tutaj dzisiaj, miało swoje niebotyczne konsekwencje w postaci czterech czarowników głęboko pod ziemią. Przez szczeliny w ziemi nie wpadały żadne promienie słoneczne, ale w świetle migoczącej srebrzystej energii swobodnie unoszącej się w powietrzu, widzieliście solidność ścian. Byalu, ty przyglądałeś im się z dużą dozą ciekawości. Byłeś wyspecjalizowanym historykiem, który na dziejach świata zjadł zęby, a jednak spoglądając na kamienne mury, nie byłeś w stanie nawiązać nimi do żadnej opowieści, którą znałeś z podręczników. Przyglądałeś się im z wytrwałością, dostrzegając, że pokryte są czymś na rodzaj cienkiej warstwy magicznej energii, podobnej, jaka unosiła się w powietrzu. Była niemal niewidoczna gołym okiem, a jeśli zdecydowałeś się jej dotknąć, nie stało się zupełnie nic. Jeśli spojrzałeś w tył siebie, zobaczyłeś, że na ziemi, która zawaliła się za wami, nie było podobnej warstwy. Widocznie miała ona chronić przed zawaleniem. Pytaniem pozostawało, czy w miejscu, przez które wpadliście do tego tunelu, podobna warstwa wcześniej pękła, czy być może nigdy jej tam nie było? Połączenia energetycznych cieniutkich niteczek na ścianach wydawały się dość solidne. Elianne, ty spoglądałaś na wszystko to, co nie pasowałoby do obrazka gładkich ścian. Podobnie jak Byal dostrzegłaś cienką warstwę energii okrywającą mury, ale te nie wydawały się niebezpieczne, jakby wręcz przeciwnie. Zdawało się, że mają zabezpieczać ten tunel. Im dalej patrzyłaś, tym bardziej zdawało się, że środowisko jest, o ironio, bezpieczne. Z ziemi nie wystawały pręty, nie dostrzegłaś żadnych lin, pułapek, czy klatek. W ziemi, chociaż była surowo nierówna, nie było żadnych dziur, ani dziwnych zapadni. Było tu pusto, jakby to miejsce nie było przygotowane na wtargnięcie do środka intruzów. Kayro, rzuciłaś czar mający odsłonić przed tobą tajne przejścia. Coś zamigotało, jakby jedna z nitek energii chciała wskazać ci drogę. Gdy podążyłaś za nią, wzrokiem przeleciała obok ciebie, a następnie uderzyła w miejsce, przez które wpadliście i spoczęła na nim w spokoju. Mogłaś być pewna, że znaleźliście się tutaj z pomocą tajnego przejścia, teraz niestety zawalonego i niemożliwego do odkopania, o ile nie chcieliście poświęcić na to kolejnych stuleci. Nie stało się nic więcej, żadna z nitek nie poleciała w innym kierunku, ale wszyscy mogliście zauważyć, że tuż po tym, gdy ostatnie głoski czaru wypłynęły z ust Kayry, energia zaczęła świecić jakby minimalnie bardziej, poruszając się lekko i rozchodząc na boki. Zaraz po tym wróciła do swojego pierwotnego stanu i nie wykonała już żadnego ruchu. Elianne, Mallory, Byalu, wszyscy rzuciliście czar rozświetlający drogę tylko wam, ale chociaż zdawało się, jakby ktoś przed waszymi oczami podkręcił właśnie światło, tak nie przyniosło to wielkiego rezultatu. Tunel dalej był tak samo pusty, nie było w nim właściwie żadnej dodatkowej wskazówki. Widzieliście za to wyraźnie siebie, swoje twarze lekko pobrudzone ziemią, paznokcie, za którymi znalazły się drobne grudki brudu i ślady na ubraniach. Mallory, gdy ruszyłeś naprzód, z powodzeniem uznając, że czas nie działa tu na waszą korzyść, znalazłeś się na prowadzeniu grupy. Wyjątkowo potężny czar, rozświetlający jaskinię, prowadził cię na przód, a jasne babie lato, które widzieliście na początku, okazywało się ciągnąć przez cały szeroki tunel. Ty pierwszy dostrzegłeś jego rozwidlenie. Droga prowadząca prosto nie różniła się niczym od tej, z której przyszliście, ale była jeszcze jedna. Kolejny tunel odchodził w prawo, a pod jego ścianą leżał człowiek. Cavanagh dostrzegł go pierwszy, zaraz za nim każdy kto, chociaż odrobinę się zbliżył. Na pierwszy rzut oka wyglądał jakby spał. Na drugi rzut oka — jakby został sparaliżowany. Na trzeci rzut oka stało się jasne. Był martwy. W powietrzu nie unosił się ani przykry zapach, ani robaki nie oblazły jego ciała. Miał na sobie ciemne ubrania, a na głowie roboczy kapelusz z lekkim rondem. Spodnie miał ściśnięte paskiem w talii i ciemnoszarą koszulę. Twarz miał znacznie ubrudzoną jakby czymś czarnym niczym pył. Jego mina nie przedstawiała bólu ani przerażenia, był wręcz spokojny. Mężczyzna miał na oko może 25-30 lat. Był bardzo szczupły, a jego policzki nieco zapadnięte. Wyglądało, że jeśli umarł tu, to musiało stać się to całkiem niedawno, ale mogliście być pewni, że nikt inny nie wpadł do tunelu razem z wami. Byalu, ty spoglądając na tego trupa, mogłeś wysnuć znacznie więcej wniosków. Pierwszymi z nich były jego buty. Były uszyte z grubej skóry, nieco krzywo. Ich podeszwa była płaska, wyprofilowana zupełnie inaczej niż na przykład buty panny Fraser. Potem mogłeś zobaczyć jego szelki, przeplecione rzemieniami do spodni, a nie tak jak dzisiaj to popularne — na klips. Najciekawszym elementem wydawał się jednak jego kapelusz, do którego przymocowana była dziwna siatka, w której zostały resztki wosku. Byłeś cenionym historykiem i znałeś takie zawiłości — to nie był strój pochodzący z tego wieku. Musiał mieć przynajmniej 100 albo i 150 lat. Wszyscy widzieliście, że w jego kieszeniach coś się znajduje. Małe wybrzuszenie w okolicy biodra, jakby ktoś wsunął tam wypchany portfel. Z kieszeni jego koszuli wystawał natomiast niemal stępiony już do końca obgryziony ołówek. Mallory i Elianne, obydwoje posiadaliście kryształ górski, a jednak ten teraz nie rozświetlał się, co dawało do zrozumienia, że za rogiem nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. Wszyscy w drobnych szeptach usłyszeliście swoje czary. Być może zwykły śmiertelnik uznałby to za rzucone pod nosem przekleństwo, ale wy znaliście te inkantacje. Mogliście być pewni, że razem z wami w tunelu są tylko inni czarownicy, co było, nie oszukujmy się, znacznym ułatwieniem sprawy. W końcu jak wytłumaczyć coś takiego niemagicznemu? Tura 2 Witam Was gorąco jeszcze raz. Bardzo się cieszę, że wszyscy dotarliście do tunelu południowego. Obecnie jak zaznaczone wyżej, znaleźliście ciało martwego mężczyzny. Ewentualnie przeszukanie go jest akcją. Jeśli będzie to akcja pierwsza, należy uwzględnić konieczność postu uzupełniającego. Jeśli akcja druga — to co znajdziecie (lub nie) opiszę w następnej turze. Nie ma potrzeby rzutu. Oprócz tego droga rozwidla się na dwa korytarze. Musicie zdecydować, którym pójdziecie, ale możecie się też rozdzielić. Przypominam o zasadzie 2 akcji na turę. Działające czary: Leviora (Byal, Elianne, Mallory) Punkty życia: Byal Faradyne - 160/160 Elianne L'Orfevre - 166/166 Mallory Cavanagh - 157/157 Kayra Fraser - 164/164
Termin odpisu do poniedziałku (22.05) do 22:00. Termin odpisu w przypadku potrzeby posta uzupełniającego 20.05 (sobota) do 23:59. Po otrzymaniu posta uzupełniającego można wykonać kolejną akcję w tej turze. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
Na tym terenie nie zdarzały się trzęsienia ziemi i Faradyne przez większość swojego życia nigdy o tym nie usłyszał od osób postronnych, a już tym bardziej nie miał okazji go doświadczyć aż do teraz z połknięciem do jej wnętrza. Szybciej na terenie stanu Maine spodziewałby się huraganu i śmigających po ulicy w tylko sobie znanym kierunku obiektów uprzednio niezabezpieczonych, niemalże jak kule siana w westernach przed umówionym pojedynkiem. Mięśnie profesora lekko się rozluźniały, po wcześniejszym żmudnym trudnie włożonym, w próby utrzymania się na nogach, dając o sobie znać, w subtelnym naciągnięciu od czas do czasu. Byal uważał jednak, że Hellridge, a zwłaszcza Cripple Rock skrywało bardzo wiele tajemnic, więc może właśnie był na drodze poznania paru z nich — powątpiewał w nadmierną łaskawość na tym polu i wolał się miło zaskoczyć, aniżeli zbytecznie nastawić. Faradyne nie wiedział jednak, czy będzie to prosta droga, czy wypełniona zawiłościami, choć przemielając to przez ciężkie warstwy mroku, które nieszczególnie ustąpiły pod światłami osiadłymi na trzech dłoniach, poniekąd za pewnik brał drugą opcję. Niemniej dzięki wiązce jasności dostrzegł, że gładkość ścian tunelu pokryta była cieniutkimi nićmi energii, jakby na podobieństwo tych pajęczych. Fascynujące i niespotykane, przemknęło profesorowi historii magicznej przez umysł, kiedy jeden z kącików uniósł się mimowolnie ku górze. Jak dotąd nie spotkał się z opisaniem podobnego zjawiska przez jakiegokolwiek badacza, mimo że jako akademik pojawiał się na wielu konferencjach naukowych i zapoznał się z wieloma pracami czy opracowań badawczych. W sercu historyka rozpaliło to migotliwy płomyk zaintrygowania owym odkryciem. Jeśli te unikalne okoliczności podsunęłyby Byalowi nowy obszar badań, wcale by na to nie narzekał. Wciąż wprawdzie w głowie historyka przewijało się wiele pytań, jednak wciąż dysponował za małą ilością danych, aby pozwolić sobie na śmiałe hipotezy. — Nie oddalaj się zbyt mocno, Mallory — mruknął Byal, zwracając się bezpośrednio do młodego Cavanagha, idącego na samym przodzie. Dzięki studentowi i jego zaklęciu zwrócił uwagę na ciągnące się babie lato, które wcześniej spadło na dalszy plan przestrzeni. Profesor nie chciałby zgubić go z wąskiego i tak pola widzenia, wynikającą z wszechobecnego zaciemnienia przestrzeni dokoła, które skłaniało go raz po raz do zmrużenia oczu, tak jakby to miało pomóc w wyostrzeniu jakichkolwiek konturów. Nie było co ukrywać, że obecność czwórki czarowników, okazywała się na swój sposób pocieszająca. Niemagicznego trzeba byłoby po fakcie odstawić w ręce Czarnej Gwardii, a po drodze mógłby okazać się kulą u nogi, co do której mógłby nie mieć zbytniej cierpliwości. Byal Faradyne przystanąwszy obok świetnie zachowanego denata i to bez jakichkolwiek znamion procesów gnilnych, powiódł po nim uważnym wzrokiem, wkrótce marszcząc brwi. Jeśli nici energii biegnące po gładkich ścianach mogły podtrzymywać stabilnie tunel, to co odpowiadało za zachowanie zmarłego w takim stanie. Profesor przyklęknął przy nieboszczyku, bliżej mu się przyglądając. Pierwsza myśl podpowiadała mu, że to może być związane z kopalnią znajdującą się pod butem Hudsonów, w której zdarzały się dziwne przypadki, jednak odepchnął tę myśl równie szybko, jak się pojawiła. To prawda, Faradyne był nią zainteresowany, lecz nie mógł pozwolić, aby w oparciu o to stworzył sobie założenie, do którego chciałby cokolwiek dopasować. Potrząsnął głową, chcąc skupić uwagę na tu i teraz. — Ciekawe i jednocześnie dość przerażające. To autentyczne ubrania sprzed wieku, może w porywie mają do 150 lat — Byal zdawało się, że mówił to jedynie do siebie, co byłoby błędnym założeniem, gdyż postanowił podzielić się tą informacją z obecnymi, wynikającą z jego posiadanej wiedzy. Czy dobrze zachowane ciało miało coś wspólnego z babim latem osiadłym na kapeluszu? Chciałby powiedzieć, że to przecież niemożliwe, ale negowałby aktualną rzeczywistość i zawiłości magicznej historii pełnej dziwów. Zaledwie kilkanaście minut temu byłby święcie przekonany, że nie zawali mu się pod nogami ziemia i nie znajdzie się w jakimś tunelu niewiadomego pochodzenia. Faradyne musiał być zatem ostrożny w rzucaniu w eter takich stwierdzeń, których fundament mógł się szybko nadkruszyć, grożąc zawaleniem. Profesor nie czekając na niczyją reakcję, postanowił przeszukać zwłoki w poszukiwaniu informacji, nawet pozornie bezwartościowej notatki, która może zawierałaby jakiś rok, a może zupełnie inną podpowiedź dotyczącą któregokolwiek z rozwidleń. Rzut: na percepcję, +20 bonusu |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Stwórca
The member 'Byal Faradyne' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 40 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mallory Cavanagh
Cel wyłowiony przypadkiem z czarnej toni zarysował ścieżkę, po której podążył. Bez szemrania, bez tworzenia teorii, mogących wyjaśnić wszystko, co właśnie miało miejsce. Bez nadziei, że babie lato zawieszone nad głową nie było pajęczą pułapką przygotowaną na nich - byle nieporadne muchy. Szamotać zaczął się prędko, acz względnie lekko przez mruknięcie Byala; w pierwszej chwili wydało się bardzo protekcjonalne i irytujące. Jakby stawiał go na równi z dalmatyńczykami, niewystarczająco lotnymi, by poradzić sobie bez nadzorującego ich poczynania właściciela. Myśl ta, ulotna i absolutnie dziecinna rozpadła się pod naporem zaciskanych zębów, skutecznej obrony przed daniem upustu impulsywności. Przynajmniej słownej, bo mimowolnie przyspieszył kroku, oczywiście nie na tyle, by można go było posądzić o próbę generalną przed maratonem. Posępność otaczającej ich, kamiennej klatki skutecznie nadawała powagi i tak już poważnej sytuacji. Skomplikowała się ponownie, gdy ciemność ześlizgnęła się z kantów rozwidlenia, uciekającego w bok. Zwolnił i zmrużył oczy, wysyłając je na zwiady przed nogami, bo statystycznie od nadmiernej ostrożności zmarło mniej osób, niż z jej braku. Nie chciał ryzykować, mając z tyłu Byala i Elianne. Nie chciał skończyć jak ten mężczyzna, leżący pod ścianą niczym ostrzeżenie. Ostrzeżenie na tyle dobrze rokujące, że musiał je zignorować. Nie mogli mu już pomóc, choć brak oczywistych śladów rozkładu nucił odmienną pieśń. Zbliżył się do niego, wzrokiem próbując znaleźć potwierdzenie tożsamości, cokolwiek. Nieznajoma twarz była zaskakująco spokojna. Dobrze. Doskonale wręcz. Królestwo zmarłych powinno dać im szansę na odpoczynek, którego nie zaznali za życia szczególnie ci, którzy nie zasłużyli na cierpienie. Na przedwczesne, brutalne zakończenie życia, które miało tak wiele do zaoferowania... Przesunął wzrokiem na Byala, gdy zbliżył się do nieboszczyka. Po przeprowadzeniu krótkiej, acz wnikliwej obserwacji potwierdził przypuszczenia, jakoby tajemniczy jegomość był mocno wiekowy. Kolejny dowód na magię tego miejsca. Intrygowała coraz mocniej. Rozpalała marzenie, które go nie mógł zagrzebać, ale i nie mógł spełnić jedynie swoimi chęciami. Kuszące było założenie, że taki był prawdziwy cel tej niezapowiedzianej wizyty, jednak daleko mu było do pielęgnowania w sobie aż tak egocentrycznej postawy. Kucając obok i sięgając do kieszeni trupa, nie chciał przecież dogodzić sobie. Każdy nowy trop, przybliżający do spełnienia drugiej, ale nie mniej ważnej od pierwszej obietnicy był na wagę złota; byłby skończonym głupcem, gdyby go zignorował. — Ostrożnie. Nie wiemy, czy to nie pułapka. — Szept zarezerwował jedynie dla uszu Byala, nim jeszcze sięgnęli tam, gdzie zwykli sięgać jedynie patolodzy. Zerknął na pierścień, ale i on nie dał żadnych znaków życia. Nawet, jeśli chwilowo byli bezpieczni, w każdej sekundzie mogło się to zmienić. Wydarzenia na uniwersytecie umocniły go w przekonaniu, że ufać i sobie nie mógł w stu procentach. Palce w rękawiczce zacisnął wokół obgryzionego ołówka, resztę przedmiotów pozostawiając do sprawdzenia Faradyne'owi. Drobny przedmiot wydał się najbardziej interesujący pod względem informacji, które mógłby z niego wyciągnąć. Nie mogła tego zrobić Elianne, przemknęło mu przez myśl i odruchowo zerknął na nią przez ramię, zyskując jasne potwierdzenie. Wystarczająco się dziś wymęczyła. — Hm... — wymamrotał w realistycznie przedstawionym zamyśleniu, wracając spojrzeniem na ołówek, przekręcany między palcami. Wstał i odsunął się z dwa kroki, subtelnie wpół odwracając, jakby tym miał sobie zapewnić choć odrobinę prywatności. Ostatnimi czasy nieczęsto miał okazję do odczytu. Mógł trochę zardzewieć. Odetchnął głębiej, acz cicho. Chłód ołówka, wsiąkający w odkryte palce trochę go ustabilizował. Musiał spróbować. Przymknął oczy i spróbował odepchnąć na bok wszelkie negatywne myśli. Czekał, aż świadomość zaleją mu obrazy - im dalej zagłębiłby się w przeszłość, tym lepiej. Naprawdę chciał się przydać. rzut na odczyt ołówka, celuje w próg 60-99 |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Elianne L'Orfevre
Wszystko wyglądało aż zbyt bajkowo bezpiecznie. Po tym, co wydarzyło się wcale nie tak dawno na uniwersytecie, wcale jej to nie uspokajało. Skoro nie w taki sposób, to pewnie w inny coś pierdutnie, skoro wrąbali się do jakiegoś zapomnianego przez wszystkich tunelu. Zerknęła na bransoletkę, jednak nie świeciła, więc jakoby nie było niebezpiecznie. Ruszyła zatem za resztą, woląc nie zgubić ich i nie zostać samej w tym koszmarnym tunelu. Szła spokojnie, nie spiesząc się, za to przeszukując kieszenie, żeby sprawdzić, co w nich ma i czy coś jej się z tego przyda, czy jednak trzeba będzie radzić sobie jakoś bardziej kreatywnie. Natrafiła na szminkę, o której zapomniała już dawno temu. Cóż, może jednak dobrze, że o niej zapomniała, bo pewnie się przyda. Zanim jednak miała chwilę, żeby pomyśleć o czymkolwiek, natrafili na trupa. Drgnęła lekko, odczuwając niepokój, kiedy tak dziwnie wyglądający martwiak leżał sobie spokojnie na ich drodze. W sumie to nie mogli też mieć pewności, że ten ktoś był faktycznie martwy. No może poza tym, że był wiekowy, jeśli wierzyć zapewnieniom nieznajomego, że trup ma ciuchy sprzed wieku. Cóż, teraz to jedynie zostawała opcja, czy nie jest przez coś opętany, co mogłoby na nich wyskoczyć, tak jak ledwo żywy Marshall, który nagle został aniołem [?] chcącym ich zabić. Pozostawiła badanie trupka mężczyźnie, którego nie znała i Mallowi. Najwyraźniej ta dójka się znała, więc nie wtryniała się do nich, za to starała się rozejrzeć dookoła. Być może, zanim ta osoba umarła, zostawiła jakiś znak na ścianach, albo na ziemi? Wskazówkę, którym tunelem szedł i gdzie miała początek jego podróż? — Mam szminkę, możemy spróbować oznaczać na rozwidleniach, w którą stronę do punktu wyjścia. — Rzuciła, nie podnosząc za bardzo głosu, jednak na tyle głośno, żeby cała czwórka ją usłyszała. Nie czekała zbytnio na ich reakcję, bo w sumie i tak zamierzała te oznaczenia zostawić i tak. Podeszła do ściany z najbliższym wejściem i oznaczyła strzałeczką kierunek, z którego przyszli. Dodatkowo, skoro podłoże tunelu nie było kamienne, spróbowała w nim również wyryć oznaczenie kierunku. — Wygląda, jakby przyszedł z tamtego tunelu. Z jednej strony, jakoś musiał się tu dostać i możliwe, że tam będzie wyjście, z drugiej, nie wiadomo, co mu się stało i czy tam nie czai się właśnie niebezpieczeństwo... — Nie była pewna, w którą stronę należałoby pójść. — Ma ktoś może zapalniczkę? Może jest tu jakiś mikro podmuch, który jak się ją zapali, podpowie, w którą stronę do wyjścia? — Podsunęła pomysł, wiedząc, że u niej samej na próżno szukać zapalniczki, a i zaklęcie, które mogłoby stworzyć niewielki płomień, jakoś nie chciało jej przyjść do głowy. Pomijając samo to, że po wcześniejszych wydarzeniach raczej i tak wolałaby trzymać się przez jakiś czas z daleka od ognia. Może jednak to nie był aż tak genialny pomysł? Jednak jakoś musieli się wydostać, a to była jedna z możliwości, które by mogły im w tym pomóc. rzut na percepcję +5 |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz