First topic message reminder : Promenada Ciągnąca się od miasta aż do pobliskiej latarni morskiej promenada osadzona jest na kilku metrach wysokości względem poziomu morza. To długa ścieżka będąca znanym i lubianym skrótem do przystanku autobusowego zatrzymującego się niedaleko przy szosie. Wzdłuż deptaka ustawione są ławki, a spacerujących od upadku z klifu oddziela barierka, nierzadko ratująca życie nieostrożnym rozbieganym malcom. Rytuały w lokacji: urodzaju [moc: 35] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Całe to popołudnie można wziąć w dłoń i zgnieść jak starą kartkę; cała okolica, cała promenada, wszystko w cieniu wiaty nic nie jest prawdziwe, włącznie z nimi. Niebo nad głowami przestało odgrażać się nawrotem kwaśnej ulewy, ale świeże wspomnienie zwęglonego naskórka, wrzasku umierających i zupełnie innej — znacznie gorszej — odmiany krzyku w głowach jątrzyło się jak źle zasklepiona rana pani — panny? Na trójząb Posejdona, Zafeiriou, zapytaj w końcu — Fogarty. O tym, że rzeczywistość nie była tylko złym snem, świadczyły potargane strzępki świadomości; widok przeciekającej przez materiał plecaka mazi, i krew na ustach Williamsona, i O’Ridley który długo z sobą walczył, aż przestał walczyć zupełnie, i paniczny lęk, że może to wcale nie był koniec tylko początek czegoś większego. Kiedy Arthur drżącymi dłońmi próbował spakować przelatującą przez palce, galaretowatą istotę — coś, co jeszcze chwilę temu próbowało rozpęknąć ich mózgi na pół, teraz sprawiało wrażenie wyjątkowo posłusznego — Zafeiriou wpatrywał się w niebo. Może czekał na kolejne krwawe krople, białe pióra albo zstąpienie anielskiego orszaku podrygującego w rytm zorby. Może próbował znaleźć w chmurach odpowiedź na nurtujące wszystkich zebranych pod wiatą pytanie — co tu się, kurwa mać, dzieje? — Nie zanosi się na kolejne zarwanie chmury — cicha odpowiedź skierowana do Cartera, który wyglądał, jakby zjadł dwóch Spartan na śniadanie, z trudem zmyła niesmak braku reakcji. Powinien zareagować, kiedy Fogarty dotknęła Williamsona; znał ten uchwyt, to spojrzenie, ten skupiony wyraz twarzy i wypierające wizję osłabienie. Ponad dwie dekady ze Słuchaczem pod jednym dachem nauczyły go dwóch rzeczy — nigdy nie przerywaj, kiedy poświęca całą energię na odsłuchanie. I nigdy nie kwestionuj powodów, dla którego to robi. Drżący wydech nie zmienił martwej, spękanej ziemi w kwitnącą łąkę; ciało staruszki nadal tkwiło nieruchomo na glebie, druga z nich prawdopodobnie też pożegnała się z życiem, bezdomny, który śmierć poniósł jako pierwszy, był tylko odległą plamą w oddali. To, co Perseus dostrzegł, nie było martwe i nie zasługiwało na miano żywego; patyk jest po prostu patykiem. Do czasu, aż przestaje nim być. Ostrożny krok do przodu — zatrzymał się dwa centymetry od granicy między wiatą i spaloną ziemią — rozwiewał mglisty ciąg wniosków i skutków. Skoro ziemia była martwa, może nie reagowała na inne martwe organizmy, a przekonanie się, czy nastąpienie na nią jest bezpiecznie dla żywych istot wymagałoby... Williamsona. Jedno spojrzenie przez ramię wystarczyło; Barnaby miał krew na ustach i pustkę w spojrzeniu, i ocierał się o tą samą granicę, która właśnie szarpnęła ciałem O’Ridleya. Echo torsji dołączyło do kalejdoskopu obrzydliwości, na jakie skazało ich to popołudnie — Percy miał dość przyzwoitości, żeby stłumić grymas i odwrócić wzrok od niewiele młodszego od siebie chłopaka. Dekadę temu obaj chodzili do niedzielnej szkółki, a ich największym problemem było zadanie domowe z magii wariacyjnej. Wariacyjnej. Wariat. Trafne określenie na kogoś, kto skupił spojrzenie na niepozornym, ogołoconym z liści patyku. Kiedyś musiał być częścią drzewa, teraz — osiem, może dziewięć metrów od wiaty — był tylko kilkunastocentymetrową, złamaną nierówno gałązką, która padła ofiarą tego samego deszczu, co oni. Najpierw nadeszły słowa — bo do nich Zafeiriou był pierwszy — i dopiero później miałkie widmo konsekwencji. — Serpens truncus — wiązka magii wycelowana w kierunku patyka miała zamienić go w żywą, pełzającą po spieczonej ziemi istotę. Zwykle używany do ataków wąż dziś zyskałby nową funkcję; jeśli ostrożne wycelowany czar Perseusa trafi, a gadzina przetrwa przeprawę przez martwy grunt, dla nich też istniał cień szans. 1. akcja: rzut Serpens truncus , próg osiągnięty (70 + 45 + 5 = 120) 2. akcja: rzut celność |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 44 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Co, jeśli nie mamy się przed czym bronić? Krew na języku, między zębami i w kącikach ust wyglądałaby makabrycznie, gdyby słowa Fogarty wywołały uśmiech; nie wywołały. Co, jeśli nie mamy się przed czym bronić? Drżenie w mięśniach, które kilkadziesiąt sekund temu kontrolowało coś innego, nie zgodziłoby się z tym stwierdzeniem. Jucha w ustach — cudowne przypomnienie choroby, kwintesencja tego zgniłego jak ogryzek dnia — przytaknęłaby każdemu zaprzeczeniu. Głos, tym razem w pełni Williamsona, po prostu ubrał wątpliwości w słowa. — Przynajmniej nie chwilowo — niebo nad ich głowami milczało, pierwsza torsja szarpnęła ciałem O’Ridleya, Carter górował nad nimi jak kat w targanej rewolucją Francji, Zafeiriou wypatrywał na niebie ognistych rydwanów albo greckich bogów, a Teresa robiła to, co potrafi najlepiej. Pierdoliła od rzeczy. — Żyje i cię słyszy, Fogarty. Rozczarowana? — kwaśne słowa doskonale oddały tkwiące w gardle zmęczenie — czasami czuł, że ten kwas już na stałe przeżarł mu głos, że już nic go nigdy nie ucieszy, że do końca gwałtownie zakończonego życia będzie cytrynową landrynką w słoiku innych smaków. Z drugiej strony mógłby zostać zarzyganym cukierkiem; jak Arthur, który zwrócił wątły obiad i toczył zbyt dobrze rozumianą przez Williamsona walkę. Kiedy Perseus odwracał wzrok, Barnaby przełykał krew — kiedy Arthur z trudem łapał powietrze, jego ulubiony, lokalny mundurowy pokonywał cztery oddzielające ich kroki. — Nie umieraj nam, O’Ridley — młody jesteś, trochę zagubiony, ale nasz świat cię potrzebuje; podnoszenie na duchu to godzinny kurs w policji stanowej, a Williamson miał akurat wolne. Jego pocieszenie zawęziło się do dłoni zaciśniętej na ramieniu chłopaka i cichego słowa, które Arthur przed momentem powtarzał gorączkowo. — Calidumauxilium. Czar, chwilę temu odmawiający współpracy na jego własnym umyśle, powinien złagodzić poharatane bruzdy mentalnej stabilności Arthura. Barnaby skinął krótko głową w kierunku wypakowanego z plecaka piwa i zrobił ostatnią, słuszną rzecz. Sięgnął po jedną z puszek. — Dziś żadnych mandatów za picie w miejscu publicznym — aluminium w jego dłoni było obrzydliwe ciepłe i miejscami powgniatane, ale dwie minuty po obserwowaniu jak jego osobista, martwa żona uśmiechała się przez czas przestrzeń i wspomnienia, Williamson nie mógł pozwolić sobie na subtelny dobór trunków. Otwierany kapsel zasyczał, zbuzowana piana wystrzeliła z wnętrza puszki, Barnaby uniósł piwo w krótkim geście pozdrowienia i wziął pierwszy łyk. Spodziewał się szczyn, dostał paliwo rakietowe w pokojowej temperaturze. — O’Ridley, co ty, kurwa, pijesz? Pięć sekund temu sądził, że opętanie to najobrzydliwsze, co można w siebie wlać — ciepłe piwo Arthura już po łyku wyprowadziło Williamsona z błędu. Gdyby nie przeciekająca przez materiał plecaka maź, przełknąłby gorycz rozczarowania razem z metalicznym, lepkim posmakiem krwi i ciepłym piwem O’Ridleya; gdyby nie wypalony pod powiekami uśmiech kobiety, na której uśmiech nigdy nie zasługiwał, mógłby zamknąć oczy i udawać, że jest daleko stąd. W Peru. Argentynie. Na Jamajce. W lasach Borneo. — Jeśli nasz przyjaciel przecieka przez materiał i zachowuje się jak ciecz... — słowa płynęły przez powietrze — płynęło też piwo z przechylonej puszki. Williamson wylewał alkohol i prawdopodobnie odwracał tym działanie udanego calidumauxilium; mentalna stabilność O’Ridleya po raz kolejny wystawiona została na próbę. — Dowcip o zapuszkowaniu sam ciśnie się na usta. Pusta puszka w jego dłoni zgrzytnęła nieprzyjemnie w starciu z wyszarpniętym zza pasa athame; płaszcz był smutną stratą, ale służbowa broń w kaburze i athame zatknięty za skórzany pasek ugłaskiwały zszargane nerwy. Pocieszenie zawsze płynęło z metalu — rzadko monet, częściej ostrza, które zanurzyło się w ściance opróżnionej puszki i zaczęło odcinać ją od góry. Nieprzyjemny zgrzyt był przez moment jedynym dźwiękiem akceptowanym przez pokaleczony przebiegiem popołudnia umysł — dopiero, kiedy prowizoryczne, odcięte wieczko odskoczyło, Williamson przykucnął przy czarnej mazi i obdarzył ją ciężkim spojrzeniem. Czymś z pogranicza obrzydzenia, niechęci i cichej satysfakcji, gdy dłoń ostrożnie ujęła lepkie, lejące się ciało, próbując upchnąć je w opróżnionej puszce. — Moglibyśmy zalewitować ciało staruszki i przekon— Kolejna afera zawisła w powietrzu, kiedy Zafeiriou zamilkł; pod tym względem nie różnił się od trzylatków. Kiedy w jego wykonaniu zapada przedłużająca się cisza, czas na zmartwienie — Williamson oderwał spojrzenie od mazi i utkwił je w plecach Perseusa. — Percy? Za późno; czar Greka przeciął powietrze, a Barnaby nie był pewien, na którą emocję z wąskiego wachlarza zdecydować się tym razem, kiedy rozpoznał inkantację. Uznanie czy znużenie? rzut #1: czar Calidumauxilium | 48 (k100) + 5 (magia anatomiczna), próg osiągnięty rzut #2: zręczność dłoni na przecięcie puszki i umieszczenie w niej czarnej mazi | talent 14, brak modyfikatora |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 51 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
Szczerze, to niepewność która ich otaczała była niezwykle irytująca. Ziemia w okolicy była spalona od momentu w którym ta wrząca krwiopodobna substancja, a to czy była bezpieczna już aż tak pewne nie było. W końcu wszystko mogło się stać gdy stopa któregoś z nich opadłaby na spaczony teren. Szczerze, to obawiał się że ta nawet mogła się zarwać. Postanowił więc sprawdzić w przypływie intelektu jak ziemia wpływa na przedmioty. Wyjął więc z kieszeni zapalniczkę i cisnął nią w spaczoną ziemię niedaleko nich. A zaraz po tym przyjrzeć się dokładnie czy coś się dzieje z przedmiotem. Jeśli ten się topił bądź stawał w ogniu, to jasnym było że jeśli spróbują wbiec na ziemię, to ich buciory zaczną się topić. Pytanie tylko w jakim tempie. Zwrócił uwagę na zaklęcie greka, które w sumie było dość dobrym pomysłem. Jeśli wąż powstanie i przepełźnie po terenie, to znaczy że i oni powinni dać radę. Rozejrzał się po wiacie szukając wzrokiem tego co zostało z płaszcza Barbiego, który obecnie spełniał swoją rolę stróża prawa i zabierał się za zapuszkowanie gluta. Jeśli z zapalniczką i wężem Perciego nic się nie stało, Leo złapał skrawek zostały po płaszczu, położył ją na spaloną ziemię prze wiatą i delikatnie zaczął stawiać na niej nogę. Powoli, by móc w razie czego szybko ją wycofać. I trzeba tylko mieć nadzieję że nic się nie spierdoli. Jakoś nie widziało mu się zbytnio ponownie rzucać na siebie zaklęcia leczące, które o dziwo w szkółce wychodziły mu chyba najlepiej. Dobra, w sumie to sam sobie się nie dziwił skoro miał zamiar prędzej czy później spróbować opanować Biokinezę. O ile oczywiście podszkoli się w magii anatomicznej. |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Teresa Fogarty
Pustka. Tym razem nie zobaczyła nic, ze zgrzytaniem zębów puszczając Williamsona i odsuwając się o kawałek, tylko po to, by stanąć tuż nad wymiotującym Arthurem. — Cudownie, jeszcze tego brakowało — westchnęła, odwracając głowę i przymykając oczy. Dreszcz rozczarowania przebiegł zdradliwym korowodem po kręgosłupie Fogarty, skrzywiła się na własną mylną teorię. Pieprzoną pomyłkę. Głos się mylił — Ona też mogli być w błędzie. Ona też moglła nie pojmować, co tak naprawdę się dzieje. Czyżby zwątpiła? Tam, pod blaszaną wiatą, poraniona, z paniczem O’Ridley nie tak znowu cicho pozbywającym się zawartości żołądka, Zafeirou grzeszącego nadmierną jak na zaistniałe okoliczności trzeźwością myślenia, Carterem nieopodal, który przecież oberwał równie mocno co ona, Williamsonem z oszpeconymi karminem kącikami ust, równie dobrze mogącym zginąć na ich oczach. — Odrobinę — odparowała, opierając czoło o słupek. Musiała się skupić, rozwiązać zagadkę, której część została jej powierzona. — Nie wiem, jak wielu wtargnięć przez gałkę oczną doświadczaliście, ale jestem skora się założyć, że większość kończy się fatalnie. Gdyby chciało nas zabić, to już gryźlibyśmy piach — pokręciła głową, czując jak metal koi jej ciepłą od całego nagromadzonego stresu i irytacji skórę. Głęboki wydech, Fogarty. A potem poczuła kolejny ból, tym razem obcy — cudzy. Wzdrygnęła się, chwytając za miejsce, w którym zogniskował, krzywiąc wyraźnie, wraz z tętnem przyspieszającym niemal natychmiastowo. Cecil. Spojrzenie Fogarty się zmieniło; w piwnych krańcach tęczówek zakwitł nowy błysk, przejaw życia, tak obcy dla chłodnego wzroku, który zwykle przyoblekała. Ugasł niemal natychmiast, acz Teresa nabrała nowej werwy. —Uberrimafides — wypowiedziała, prostując się i odpychając od filara. Zauważyła czar rzucany przez Percy'ego, skwitowała go skromnym nieźle, prawdopodobnie słyszalnym jedynie dla niej. Z braku lepszych alternatyw, wygrzebała z kieszeni paczkę papierosów - szkoda było wylewać porządnego browara: wyciągnęła je wszystkie, wkładając luzem do kieszeni, po czym usiłowała zebrać odrobinę masy potwora i umieścić go w kartoniku — nie miała pojęcia, czy ten wytrzyma, aczkolwiek gra była warta świeczki — zadowolenie Zuge było warte próby. Jednego z tytoniowych zwitków umieściła w ustach, chcąc ponownie zwrócić się do Leo o ogień. Zamiast tego, patrzyła, jak wielkolud wyrzuca zapalniczkę, zamierając z uniesionymi w stronę przedmiotu dłońmi i błagalnym nie ospadłym na ustach. rzut I: Uberrimafides, próg 30 rzut II: zręczność dłoni na umieszczenie gluta w paczce |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 8, 52 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Zwęglona ziemia wyglądała tak, jakby ktoś wylał na nią wulkaniczną lawę, która od lutowego zimna zdecydowała się zastygnąć w formie czarnej brzydkiej masy. Wyglądała tak, jak gdyby ktoś postanowił pomalować ją na czarno, przy okazji zabijając wszelką żywa roślinność na tym terenie. Wyglądała tak, że gdyby tamten nieżywy bezdomny, albo ta martwa kobieta wciąż mieli w sobie jakikolwiek element świadomości, to przeraziliby się samym jej widokiem, nie wspominając nawet o reszcie zdarzeń mających miejsce tego dnia. Teraz jednak wydawało się spokojnie. Ktoś lub coś uznało, że wystarczy, że pora odpocząć, że czas na otworzenie niezmrożonego piwa i kontemplowanie pod rowerową wiatą nad własnym losem. Wymiociny Arthura, które zjawiły się tak nagle, jak czarny stwór, jeszcze przed chwilą żerujący na Williamsonie, śmierdziały potwornie. Wystarczyło na nie spojrzeć, by odkryć resztki nieprzetrawionego lichego obiadu, z którego wyraźnie wyróżniała się marchewka. Z jakiegoś powodu w treści żołądkowej zawsze była marchewka. Duszący smród dostał się do waszych nosów, ale ciężko było nie ignorować go w reszcie zdarzeń. Były w końcu sprawy ważniejsze niż rzygowiny. Twój czar, Barnaby, wyraźnie zadziałał, powodując u Arthura przynajmniej częściową ulgę, dzięki której myślało mu się jakby prościej. Oczywiście ten nie niwelował pieczenia w gardle i następującej zgagi. Tereso, ty słusznie zdawałaś się zauważać, że najgorsze najprawdopodobniej było już za wami (chociaż takie twierdzenie w obliczu całego życia, nieważne jak długiego, mogłoby być na wyrost). Twoje postanowienie, by to sprawdzić, na nic się jednak zdało. Nie odczułaś mrowienia, które świadczyć by mogło o zbliżającym się kolejnym kataklizmie, ani ciepła, które odpowiadałoby za bezpieczeństwo. Byliście zdani jedynie na własne instynkty. Williamson, piwo, które miałeś niewątpliwą nieprzyjemność spożywać tego dnia, przypominało jeden z najgorszych dostępnych na rynku sików, jednak jego puszka, jak słusznie zauważyłeś, miała znacznie więcej zastosowań, niż utrzymanie w sobie sików. Odcięta zgrabnie jej górna część pozostawiła solidną pojemność mogącą służyć za tymczasowe opakowanie. Czarna substancja przypominała galaretkę, gdy chwytałeś ją w swoje dłonie, część wypływała pomiędzy palcami, ale jednak udało ci się zatrzymać w puszce na oko 150 albo i 200 mililitrów. Z doświadczenia mogłeś wiedzieć, że to powinno wystarczyć do badań, o ile zamierzałeś w ogóle przekazać ten obiekt rzecznikom albo innym naukowcom. Tereso, gdy ty próbowałaś podobnie wcisnąć glutowatą substancję do paczki papierosów, na jej dnie mogłaś dostrzec resztki tytoniu, ale to nie powinno stanowić problemu dla Zuge. Tak, ona na pewno będzie wiedzieć, co z tym fantem zrobić. Paczka utrzymała coś, co jeszcze przed chwilą było żywe, chociaż mogłaś spodziewać się, że przetrzymywane tam dłużej w końcu zaschnie (o ile w ogóle potrafiło to zrobić) albo zwyczajnie przeleje się przez przesiąknięty materiał. Substancja w istocie zaczęła przenikać dalej, ale jej resztki udało ci się utrzymać w środku — ich znikoma ilość też powinna być zadowalająca dla twojego kowenu. Arthurze, podobnie stało się z twoim plecakiem. Osad z tej galaretowatej mazi został na jego dnie. W domu byłbyś w stanie go zeskrobać, oczywiście tak samo — w znikomej ilości. Leo, gdy rzuciłeś zapalniczkę na ziemię, na początku nie stało się nic. Gleba w tym miejscu jakby spulchniała, delikatnie napiętrzyła się, jak gdyby ktoś wylał na nią właśnie butelkę wody, ale ostatecznie zapalniczka leżała tam dokładnie tak samo, jak na każdym innym kawałku trawy. Jedynie zawiedziona buzia Teresy mogła być tutaj przeszkodą, ale ją być może ktokolwiek inny był w stanie uratować zapalniczką. Twój ruch pozwolił wam jednak wyciągnąć wnioski, zwłaszcza w zestawieniu z zachowaniem Zafeiriou. Perseusie, ty zadziałałeś szybko i sprytnie. Takim byłeś przecież człowiekiem — chociaż nie pchałeś się na pierwszy ogień do walki, miałeś wiedzę i spryt, który pozwolił ci zobaczyć, w jaki sposób ziemia zareaguje z organizmem żywym — a takim przecież byłeś. Żywym. Przynajmniej na razie. Patyk najpierw zaczął łamać się w trzy części, a następnie wić. Brązowy wąż, idealnie kamuflował się z otoczeniem, ale był tam — powoli pełznąć zgodnie z twoją wolą na ziemię. Gdy tylko prześlizgnął się do jej krawędzi, a jego ciało stopniowo na nią wchodziło, mogłeś obserwować, jak dzieje się coś dziwnego. Gleba zaczęła zapadać się powoli, wciągając go do środka. Zajęło to może kilkanaście sekund albo i krócej. Wąż zniknął w środku, nie wydostał się już i nie zjawił w innym miejscu. Zwyczajnie zniknął, wciągnięty pod jej poziom. Wystarczyło to przeliczyć... Przecież znałeś się na fizyce. Gdyby ziemia wsysała wszystko z niezwykłą szybkością — wąż wpadłby w nią szybciej. Nie zachowywała się jak woda — w końcu zapalniczka utknęła na jej powierzchni. Być może miał na to wpływ ciężar obiektu, a być może — co zdawało się znacznie bardziej prawdopodobną teorią — to czy obiekt żyje. Wniosek nasuwał się sam. Jeśli bylibyście wystarczająco szybcy — zdążylibyście dobiec do neutralnego gruntu. O ile byliście w stanie zaryzykować. Tura ósma Jak zawsze - macie dwie akcje. Jeśli zdecydujecie się przebiec po ziemi, nie ma potrzeby rzucania na szybkość, wezmę pod uwagę waszą statystykę zdolności. Jeśli przebiegnięcie po ziemi będzie pierwszą akcją, powinien po niej nastąpić mój post uzupełniający. W takim wypadku proszę o zastosowanie się do ram czasowych określonych na dole posta. Jeśli przebiegnięcie po ziemi będzie akcją 2 - nie ma takiej potrzeby. Punkty życia: Arthur O'Ridley 122/152 (-5 P, -30 M) Barnaby Williamson 123/181 (-10 P, -48 M) Leo Carter 282/217 (+65 M, świeży naskórek na klatce piersiowej, plecach i ramionach) Teresa Fogarty 131/174 (-33 P, ramiona, plecy i klatka piersiowa w strupach, -10 W) Perseus Zafeiriou 173/161 (+12 M)
Czas na odpis macie do środy (19.04) do 21:00. Jeśli chcecie uzyskać post uzupełniający - proszę o dodanie posta do 17.04 (poniedziałek) do 23:59 i poinformowanie mnie o tym. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Przez pierwsze siedem sekund oczekiwania cztery z sześciu hipotez zostały obalone. W trakcie ósmej, dziewiątej i dziesiątej sekundy — kiedy rzucony czar dogorywał wraz z brązowym wężem, którego entuzjazm malał wprost proporcjonalnie do aktywności wzburzającej się gleby — piąta hipoteza mrugnęła potakująco. Szóstą, ostatnią, potwierdziło ciche pacnięcie zapalniczki o ziemię; kiedy zamieniony w gada patyk zniknął bez wieści, zapalarka tkwiła tam, gdzie rzuciła ją Fogarty. Percy cmoknął cicho, zerknął przez ramię na Williamsona, upewnił się, że wąż nie wrócił spod poziomu morza i — z pewną dozą finalności — westchnął. Ostatni raz pod wiatą spędził noc dziewięć lat temu i nawet w środku maja była to wątpliwa przyjemność. — Wąż lądowy porusza się ze średnią prędkością czternastu kilometrów na godzinę, trzy i osiemdziesiąt osiem dziesiętnych metra na sekundę — słowa wypłynęły razem z widokiem zapalniczki — wysunął ją z kieszeni i podał Teresie; była dorosłą kobietą i jak na dorosłą kobietę przystało, sama mogła odpalać swoje papierosy. Nawet, jeśli chwilę wcześniej wygnała własną zapalniczkę na niechybną i wieczną banicję. — Minęło około dwanaście sekund zanim ziemia go pochłonęła, teraz wystarczy oszacować odległość i— Zmarszczka między brwiami z delikatnej bruzdy zamieniła się w kamieniołom; Zafeiriou spojrzał na martwą glebę, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak prędkość wyjściowa wzrastająca wprost proporcjonalnie okraszone średnia dorosłego mężczyzny o masie siedemdziesięciu pięciu kilogramów podstawiona do— Aż zapadła krótka cisza — był tylko Perseus, wzrok utkwiony w majaczącej w oddali ziemi, która sprawiała wrażenie zdrowszej i cicha ochota, żeby dołączyć do szerzącej się pod wiatą alkoholizacji. Może za chwilę; najpierw trzeźwy osąd. Przedziwne zjawisko w jego wykonaniu. — Metoda płaszczyzny fazowej wykazuje, że w konspekcie gęstości podłoża— Ciążący w kieszeni walkman nie zdałby się na wiele — właściwie mógł; mógł, bo matematyka działa się sama, kiedy w uszach śpiewała Madonna, ale okoliczności nie sprzyjały na namiętnemu odtwarzaniu Borderline. Zmarszczka między brwiami z kamieniołomu przybrała głębię Rowu Mariańskiego. — Anáthema, gdybym tylko miał ze sobą maszynę analogową z oscyloskopem! Albo chociaż z ploterem. Dwa i pół kroku postawione wzdłuż linii spalonej ziemi oddaliły go od Williamsona, który scalił w opuszkach palców dawkę anatomicznej magii; Percy uwięził koniuszek języka między zębami, powstrzymując jedne słowa i siląc się na kolejne. — Zakładając, że od bezpiecznego podłoża dzieli nas czterdzieści do pięćdziesięciu metrów... — a oni będą poruszać się ze średnią prędkością trzech i pół metra na sekundę, co przez pierwsze pięć do sześciu sekund nie jest możliwe, ale po nabraniu odpowiedniej prędkości i zniwelowaniu oporu powietrza względem ciał do minimum... — … zdążymy. Próg błędu jest znikomy, zakłada bieg w linii prostej albo... Gdzie byli? Pod wiatą rowerową. Co mieli? Rower i pół; jeden składak zostawiony tu przez bezimiennego nieszczęśnika i drugi, trochę uszkodzony, należący do Arthura. Palec Perseusa dźgnął powietrze, energicznie wskazując — trzy razy, jakby każde kolejne wskazanie miało wyrazić więcej niż tysiąc słów — na drobną usterkę. — To wygląda na zwykłe wykrzywienie obręczy koła, wystarczy prosty czar! — wyjątkowo prosty, prawdziwa igraszka, zupełna formalność — zanim ktokolwiek, włącznie z właścicielem, zdążył zareagować, Perseus już dotykał dłonią przedniego koła roweru Arthura. Banalny zabieg magii powstania; naprawił tak plastikowe autko, kiedy miał trzynaście lat. — Servitium — skumulowany w opuszkach czar powinien spłynąć na wykrzywioną obręcz i nastawić ją do pierwotnej, rowerowej świetności — o tym, czy faktycznie się tak stało, Zafeiriou nie zdążył się przekonać. Rower był dla tych, którzy nie czuli się pewnie w biegu przez śmiercionośną ziemię; Perseus za punkt greckiego honoru obrał sobie udowodnienie innym, że to możliwe. Matematyka była królową nauk — równie dobrze mogła zostać carycą magicznie zmutowanej gleby. — W porządku. Obserwujcie! Pierwszy krok sprintu za wiatę był kwestią dumy, drugi — przeczucia, że czar nie do końca przebiegł tak, jak powinien, trzeci — ten najszybszy — miał w sobie skazę magii Williamsona. Nie można tak po prostu użyć na Zafeiriou avisceleritas i oczekiwać, że wytrzyma w miejscu. 1. akcja: rzut Servitium, krytyczna porażka 2. akcja: rzut nauki ścisłe [matematyka na słuszność skomplikowanych obliczeń prędkości] |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 48 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Lepka maź we wnętrzu puszki i jej bliźniacza siostra — tam, gdzie powinno tkwić serce. Metaliczny posmak we krwi, zespolony ze zjełczałym osadem ciepłego alkoholu, zatarł wszystko; połknął promenadę, trupa staruszki, ludzi pod wiatą, niebo, skomlące zwierzątko wspomnienia, które intruz — teraz grzecznie tkwiący w puszce — wybudził z głębokiego, trwającego od lat letargu. Poczucie nierzeczywistości trwało dwie sekundy, o dwa tysiące dwieście dwie zbyt krótko; w ich trakcie zapalniczka Fogarty wylądowała na spalonej ziemi, jej słowa odbiły się czkawką, krótkie zdziwiłabyś się przejęło kontrolę nad obserwacją wyczarowanego przez Zafeiriou gada. Zdziwiłaby się, ile wtargnięć w gałkę oczną — właściwie, nie tylko — Williamson obserwował na przestrzeni dwóch dekad zażyłości z wątpliwej jakości przyszłością świata czarowników. Odór wymiocin zdążył mu spowszednieć lata przed nastaniem apokaliptycznego popołudnia promenady. Brązowy wąż zniknął pod powierzchnią wprawionej w ruch ziemi tak, jak zawitał w ich pozbawionym stabilizacji świecie — cicho, stateczne, bez widowiskowego zapadnięcia się pod grunt. Zanim Barnaby zdążył zdobyć się na nieskromną porcję entuzjazmu w tym zakalcu przeciwieństw losu — przynajmniej nie spłonął żywcem, co, Fogarty? — Zafeiriou zaczął monolog. Słowa płynęły przez niepokojąco spokojne powietrze, puszka zaciśnięta w dłoni gwardzisty statecznie przejmowała ciepło trzymającej ją palców, ciche westchnienie poluzowało coś w jego piersi. Ukłucie w płucu; przedtem, go nie było, a teraz jest. Wymierzona w czarną, galaretowatą masę podejrzliwość przybrała nowy wymiar — Williamson przez pełną sekundę rozważał mściwe potrząśnięcie puszką; później przypomniał sobie, że ma towarzystwo, aż wreszcie zrozumiał, co na myśli ma Perseus. Grecki maraton po glebie o bliżej nieokreślonych właściwościach, którą zbadali za pomocą — jakby nie spojrzeć — patyka. Prychnąłby śmiechem, gdyby sił na wesołość nie zabrakło mu momencie, w którym przypadkowa staruszka pożegnała się ze sporą częścią płatu czołowego. — Avisceleritas — jak wiele czasu mieli, zanim Percy przekuje obliczenia szaleńca w czyny? Minutę, może mniej; wiedziony doświadczeniem — zwłaszcza w obyciu z Grekami — Williamson wypowiedział anatomiczną inkantację półszeptem; o tym, czy czar wymierzony w Perseusa zadziała, przekonają się jak o wielu innych skutecznościach dzisiaj. Po czasie. — To brzmi zbyt... Podobnie do słów człowieka, którego przesłuchiwałem miesiąc temu. Jedna z wielu różnic polegała na tym, że ta rozmowa nie zakończy się szarlotką. — Łatwo — skażony, spalony, przeorany krwawą ulewą grunt nie miał w sobie nawet krztyny agresywności — o ile pozostawiony był sam sobie. Nie byli w stanie określić, jak długo utrzyma się efekt i czy teoria Perseusa jest błędna, ale w szerszej perspektywie nie miało to żadnego znaczenia. Świat wokół nich nie zamarł w oczekiwaniu; życie toczyło się dalej, wkrótce ktoś dostrzeże trupa, ktoś zjawi się w zasięgu wzroku, ktoś przybędzie na wyjątkowo niewłaściwe miejsce o chujowym czasie. Będzie to tylko kolejna łopata łajna do parującej górki gówna, z którym Czarna Gwardia będzie musiała zmierzyć się za pomocą grabek. Wisienką na tym torcie nie musiał być Percy. — Zafeiriou, to nie jest dob— Dobry pomysł? Czar z magii powstania zawibrował w powietrzu, a Barnaby nabrał podejrzeń, że wykrzywione koło roweru Arthura było tak naprawdę dywersją — zanim jego dłoń zdążyła poderwać się w odruchu (kolejnego dzisiaj) złapała Perseusa za łokieć, ten właśnie postawił pierwszy krok. Który zamienił się w sprint. Nagle nawet to gruchotanie w piersi stało się jakby cięższe. — I pobiegł — i już go nie ma; zanim pozornie spokojna gleba — rodzaj żeński nie był przypadkiem — zdążyła objawić prawdziwe oblicze, Williamson wyskrobywał z krwi ostatnie zrywy anatomicznej magii. Może to przeczucie, może przezorność; czuł, że wkrótce się przyda. — Avisceleritas. Podskórnie liczył, że anatomiczny czar skierowany na samego siebie będzie profilaktyką, nie potrzebą. Jedno spojrzenie na pozostałych pod wiatą — Carter z niestrudzenie nagą piersią, Fogarty w mniejszym stopniu obnażenia, O’Ridley obnażony jedynie mentalnie i żołądkowo — wystarczyło, żeby rzucić złudzenia w ślad za Zafeiriou. rzut #1: czar Avisceleritas na Perseusa | 93 (k100) + 5 (magia anatomiczna), próg osiągnięty rzut #2: czar Avisceleritas na siebie | 5 (magia anatomiczna), próg 50 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 53 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arthur O'Ridley
Kac morderca to nie była miejska legenda, o czym boleśnie przekonywał się właśnie Arthur. Czuł, że powoli ból całego ciała, przywiązywał go do zimnego słupa wiaty. Właściwie odczuwał już ból na wyższych stopniach egzystencji i można było mówić o bólu istnienia na tym skrawku ziemi. Zielarz po jakimś czasie, poczuł upragnione ukojenie i tylko zobaczył, jak przez mgłę, Gwardzistę. Choć trudno było mu powiedzieć czy to czar czy widok pica ciepłego, wygazowanego piwa przez Barnabiego, ale O'Ridley wrócił do reszty towarzystwa. Czuł w ustach dalej smak marchewki czy czegoś pomarańczowego co jadł. Skroń pulsowała, jakby ktoś zdzielił kijem do golfa. Też nie pomagały analizy sytuacji jednego z towarzyszy. Każde jego słowo, które miało więcej niż 3 sylaby, spływały po nim. Również nie pamięta węża, który podobno utonął w piachu, ale to pewnie wynik zaćmienia przez słaby stan, więc musiał wierzyć na słowo, że obliczenia były dobre. Pięćdziesiąt metrów, w normalnych warunkach żadna odległość, dziś przypominało to przepłynięcie do Europy wpław. Jednak, jak akt dostania się na Stary Kontynent, z pewnością było to wykonywalne. Dodatkowo opis obserwacji Greka sugerował, że cały piach zachowuje się trochę jak ruchome piaski. Była więc szansa, że jeśli dostatecznie będzie biegł po niej, to nie zapadnie się i dobiegnie do ławki czy innego kawału betonu, który jeszcze ostał się na ziemi. Arthur nie ufał teraz sobie, że za kilka kroków znowu nie złapią go bóle głowy, więc musiał albo zmusić Leo do przeniesienia go na plecach albo musiał przejechać na jakimś pojeździe. Oczywiście jego jednoślad był w proszku, choć Grek majstrował przy nim, jednak miał do dyspozycji drugi pojazd zostawiony przez kogoś innego. Mężczyzna wstał ze swojego przyjemnego legowiska, aby zabrać brudny plecak, do którego schował część rzeczy. żal mu było cokolwiek tam wrzucać, ale nie był w stanie przewieść swoich świeczek w kieszeni. Pozostałe elementy ekwipunku pochował w kieszeniach spodni, a sześciopak, który był już napoczęty, musiał zostawić. Przed oględzinami pojazdu, po raz kolejny postanowił ukoić swoje nerwy z użyciem Calidumauxilium, który tym razem pomógł czarodziejowi.Trzeźwiący umysł, był jeszcze bardziej klarowny, ale zarazem różne myśli wpadały w główny strumień i gdyby nie sytuacja, powoli by zjadałby Arthura. Następnie obejrzał jednoślad, aby ocenić czy nadaje się do jazdy, po piachu.Najważniejsze czy koła się kręciły oraz czy opony były napompowane. Inne rzeczy były mniej ważne. Nie miał zamiaru jeszcze ruszać z miejsca, czekając na efekt eksperymentu pary mężczyzn. Kto wie, czy zaraz nie będą musieli ratować im tyłka. 1:Calidumauxilium = 47+0(magia anatomi)=47, próg:45 - zdane[/ 2: Zbadanie roweru, aby ocenić czy nadaje się do jazdy |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Leo Carter
Szczerze to powiedzenie że byli w anielskiej dupie, to za mało powiedziane. W tak miernej sytuacji nie był chyba od dawna, a był w wielu marnych sytuacjach. Wąż utopił się w ziemi zupełnie jak O'Ridley w ziele i alkoholu każdego poranka. Tak głęboko że nic nie wystawało. Wniosków było parę. Albo pod ziemią zrobiła się gigantyczna dziura a warstwa ziemi która została, zapada się pod wszystkim. Dobra, to może nie, ale na pewno coś na ziemię oddziaływało że ta teraz działała jak jakiś odkurzacz, który uparł się wciągać wszystko co żywe pod ziemię. Czarny Pałownik miał całkiem dobry pomysł z tym zaklęciem wzmacniającym, a według wyliczeń greka powinni dać radę przebiec. Co jak co, ale Grekom w matematyce ufał. Wymyślili pitagorasy czy tam inne kebaby. Zgapił więc z Barbiego i rzucił Avisceleritas na siebie chcąc wzmocnić swoje ciało. Z tego co czuł, udało się. Więc przyszła teraz pora na kolejny etap. Wziął rozbieg, wyskoczył i zaczął pędzić przed siebie jak dziki. Szczerze pomagał mu fakt bycia wysportowanym już od dzieciaka, a także lwia krew która sprawiała że był nieco bardziej krzepki. Przede wszystkim starał się nie biec niczyim śladem, ale jak najszybciej do asfaltu, chodnika, czy czegokolwiek byle nie tej przeklętej ziemi która wciągała wszystko jak Barnaby pączusie i wodę. Starał się nie oglądać na innych mając nadzieję że Ci sobie poradzą i nie dadzą się zaciągnąć tam na dół. W najlepszym wypadku, wpadliby do kopalni albo piekła. W najgorszym, udusiliby się pod ziemią. Chociaż pewnie były i dużo, dużo gorsze opcje tego co się mogło tam dziać na dole. Lucyferze, daj im siłę... Rzut 1: Avisceleritas na siebie: 88 + 5 + 65 = 158. Udane. |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student