First topic message reminder : Promenada Ciągnąca się od miasta aż do pobliskiej latarni morskiej promenada osadzona jest na kilku metrach wysokości względem poziomu morza. To długa ścieżka będąca znanym i lubianym skrótem do przystanku autobusowego zatrzymującego się niedaleko przy szosie. Wzdłuż deptaka ustawione są ławki, a spacerujących od upadku z klifu oddziela barierka, nierzadko ratująca życie nieostrożnym rozbieganym malcom. Rytuały w lokacji: urodzaju [moc: 35] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Teresa Fogarty
Chwila oddechu spojonego z kojącymi wiązkami magii leczącej — cisza przed burzą. Cisza, która zwiastowała kłopoty, w końcu przez całe życie przyzwyczajona była do zgiełku, szeptów przeszłości i przytłumionych głosów teraźniejszości. Jeśli świat milkł, to z powodów, które wywoływały na karku wybrzuszenia gęsiej skórki. Powinni być mądrzejsi, gdy nad miastem zawisła karminowa chmura — zaszyć się w ciemnych kątach mieszkań, zamiast kolektywnie zapałać potrzebą wyściubienia nosa na względnie świeże powietrze. Przypadki nie istniały. Zbiegi okoliczności były jedynie tanimi wymówkami opasłych krawaciarzy piastujących najwyższe stołki w miasteczku. Mądry czarownik po szkodzie — mądra, przypalona Teresa, danie główne tego skąpego grilla urządzonego przez — no własne, kogo? Samo niebo? Fałszywego boga? Kogo tym razem wyprowadzili z równowagi? Obserwowała upiorny obrazek, jaki się przed nimi ścielił, czekając na skutki rzuconych zaklęć. Magia jednak, jak to miała w zwyczaju, znów wystawiła w stronę Fogarty środkowy palec. Jakby na zwieńczenie, istną wisienkę na torcie całego tego kabaretu, w jakim wzięli przymusowy udział, ziemia zaczęła nagle pulchnieć. Zmarszczyła brwi, prostując się nieznacznie, wychylając głowę, aby dostrzec lepiej to, co formowało się na spalonej ziemi. — To już jawna kpina. — Nadal oparta o słupek obróciła się w stronę ciemnej, robaczanej masy. Potrzebowała jakichś trzech sekund — drogi od przyśpieszonego pulsu i zmarszczonych brwi, by zacząć odpychać się nogami, przesuwając odrobinę głębiej pod wiatę. — Magipugnus — rzuciła w ślad za zbiorowiskiem nieszczęśników, dzielących z nią wątły dach blaszanej konstrukcji. Cokolwiek zmierzało w ich stronę było nienaturalne. Dziwaczne w swojej formie, dziwaczne w sposobie, w jakim wykluło się spomiędzy brunatnych grudek ziemi. Czemu teraz? Czemu nie spłonęło tak jak reszta otoczenia pod kroplami jadowitej krwi? — Słyszycie to? — zapytała, krzywiąc się niemożebnie na męski krzyk odbijający się na talii umysłu Forgaty. W końcu miarka się przebrała, a Teresa sięgnęła za pasek spodni, wyciągając rewolwer. Zimny metal zadziałał na nią niemal kojąco. Potrzebowała kilku uderzeń serca, ruchu kciukiem obracając bębenek wysłużonego przyjaciela, palca pewnie pociągającego za spust. Wycelowała w kreaturę i nie zastanawiając się dwa razy, wystrzeliła. Rzut I: link, Magipugnus, magia odpychania | 83/55 udane. Rzut II: celność II Rzut III: siła woli + 20 Załączamy również profesjonalną mapkę anonimowego kartografa |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 17 -------------------------------- #2 'k100' : 73 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Gdzieś w oddali czerwona chmura dalej spokojnie wisiała nad miastem. Gdzieś w oddali ktoś wołał wniebogłosy „Pomocy! Ratunku!”. Gdzieś w oddali zatrzęsła się ziemia. Ale nie tutaj — tutaj był jedynie krzyk. Przenikliwy i dostający się do waszych czaszek, gryzący się z resztą myśli, jak gdyby robactwo, które w jakiś sposób utworzyło ten dziwny twór, chciało was pogryźć. Nie miało zębów, było masą nijaką i rozlazłą. Plazmowatą, wijącą się, stworzoną z nitek i odnóg, których za żadne skarby nie byliście w stanie zliczyć. Każda z jego macek miała kolejne macki, a i z tych wychodziły kolejne i następne, trwając tak w nieskończoność, aż były małe niczym włos i znikały wam z oczu. Otwierany przez stworzenie otwór, który sugerowałby usta, nie zamykał się, w regularnych odstępach odsłaniając wnętrzności potwora — wyglądające dokładnie tak samo, jak reszta jego ciała, jakby nie miał ani przełyku, ale nic poza tym. Nie był istotą ludzką, ale żadne z was nie było w stanie skojarzyć go z żadnym piekielnym czy biblijnym stworem. Wszyscy za poleceniem Barnaby'ego, rzuciliście się do ataku. Było to naturalne i wyjątkowo normalne zachowanie — prawdopodobnie każdy czarownik i niemagiczny zrobił dokładnie to samo. Bezpiecznie unikaliście wejścia na skażoną ziemię. Pierwszy czar miał ściągnąć wszystkie inne prosto w cel. Williamson, nie chciałeś ryzykować żadnych pomyłek — byłeś gwardzistą, który nie mógł sobie na nie pozwolić. Zdyscyplinowanie i doświadczenie — to sprawiło, że pomyślałeś szybko i zadziałałeś prawidłowo. Wokół czarnej masy wytworzyło się coś na rodzaj pola siłowego, wielkiego magnesu oplatającego jego dziwną figurę, które ściągało na siebie każde następne zaklęcie. Mogliście mieć pewność, że trafią niezależnie od tego, jak szybko będzie się przemieszczał. Rzucone przez Leo Fons miało wydobyć z ziemi ostry strumień wody. Leo, znałeś tę magię, wiedziałeś, jak powinien wyglądać jej efekt, jednak mimo że już widziałeś, jak wiązka próbuje rozszerzyć ziemię i wydobyć z niej bicz wodny. Tym razem to się nie stało. Ziemia nieznacznie spuchła i zrobił się w niej otwór, ale ze środka nie wydobyło się nic. Zaklęcie działało tylko na terenie, z którego było w stanie wydobyć wody gruntowe lub jakiekolwiek inne zawarte w ziemi — wyglądało na to, że efekt szkarłatnego deszczu na tym terenie był zbyt potężny i zabił grunt do reszty. Kolejne niepowodzenie spotkało Perseusa. Perseusie, chociaż wyworzona z pomocą magii powstania sieć miała opleść przeciwnika — niemalże przez niego przeleciała. Musiałeś mrugnąć dwa razy, żeby upewnić się w tym efekcie — ta magia rzadko cię zawodziła. Sieć nie zdołała opleść czarnej masy, zatrzymała się na niej na krótką chwilę, ale kolejnymi odnogami stwór przepełzł przez sieć, zbliżając się do was. Arthurze, zdawało się, że twój czar może przynieść efekty. Na krótki moment czarna maź pokryła się drobnymi iskierkami, a przynajmniej tak mogło ci się wydawać. Solusardet potrafiło wywołać potężne szkody w organizmie każdej ofiary, ale tym razem wyglądało na to, że powstała masa nie ma ciała, a przynajmniej, że nie składa się ona z komórek. Chociaż nic nie zapłonęło — wyraźnie masa słabła, jakby zwolniła na chwilę swoje ruchy. Tym momencie krzyk w waszych głowach jedynie nasilił się niczym postępujący kac. Wiązka magii niczym pięść uderzyła w cel dzięki wprawnemu czarowi Teresy. Ten widocznie odbił się na krawędzi jednej z odnóg stworzenia, który znów krzyknął — znów w waszych umysłach. Przysunął się bliżej, w całym ferworze walki mogliście powoli tracić orientację, musieliście skupić się tylko na celu. Kolejne rzucane przez was zaklęcia za każdym razem osłabiały przeciwnika — chociaż nie posiadał on klatki piersiowej, substancja wygięła się pod wpływem Infenso. Chociaż stwór szarpał się, obserwowaliście wyraźnie efekty wcześniejszej magii Barnaby'ego, ściągającej w masę wszystkie wasze czary. Eximpresivo — kolejny krzyk w waszym mózgu, mogliście czuć, jak powoli rozsadza wam głowy od środka, ale potwór znów ucierpiał, a część z jego macek odpadła i — jakby — obumarła. Dzięki Perseusowi na ziemi rozlała się substancja przypominająca oliwę, ale ta szybko wsiąkła w teren albo w stwora — nie mogliście być tego pewni. Nie zmieniło to faktu, że poruszając się w sposób niemal pełzający, nie był w stanie się na niej przewrócić. W końcu szybki i mający być skutecznym ruch Teresy miał być zadany z jej broni. Wystrzał był głośny, ale nie zagłuszył krzyku stwora — przeleciał przez niego, jak gdyby był jedynie wodną substancją. Pocisk spowolnił tylko nieznacznie, leciał prosto i skutecznie opadając w dół, aż w końcu — w sposób przypadkowy lub spisany wcześniej przez wróżbitów — trafił prosto w głowę leżącej na ziemi umierającej starszej kobiety, ostatecznie kończąc jej cierpienie. W jednej sekundzie, gdy tylko kula trafiła w siwe włosy kobiety w swojej głowie, Tereso na skórze swoich nadgarstków poczułaś wbijane tam paznokcie, a jednak gdy spojrzałaś na dłonie, nikt ich nie dotykał. Usłyszałaś też głos, znacznie wybijający się na tle krzyku. *Ten fragment został wysłany do ciebie w wiadomości prywatnej.* Chociaż reagowaliście szybko i robiliście w swojej mocy, co tylko byliście w stanie — nawet najpotężniejsze czary okazały się nieskuteczne. Mieliście do czynienia z formą życia, z która nigdy się nie spotkaliście. Być może ktoś spisał ją w bibliotece Abernathych, być może w dokumentach Gwardii sprzed 300 lat ktoś wspomniałby słowem o czymś podobnym, ale w jednej sekundzie mogliście być pewni — nawet jeśli — nikt nigdy nie znalazł sposobu, żeby to cholerstwo ubić. Nie wiedzieliście nawet, skąd pochodziło i czym było, mogliście tylko słuchać jego krzyku i obserwować jak z każdym kolejnym ruchem zbliża się do was. Spowalniał — to widzieliście dokładnie — musiały mieć na to wpływ wasze czary, ale nie byliście w stanie powstrzymać go całkowicie. Minął ułamek sekundy — tyle, co mrugnięcie okiem. Stwór wydał z siebie znacznie donioślejszy dźwięk, wywołujący w waszych uszach uczucie podobne do pękania bębenków, a następnie ruszył w przód tak szybko, że nie byliście w stanie go powstrzymać — wpełzając przez oczodoły w głowę Barnaby'ego Williamsona i w tym momencie krzyk w waszych głowach ucichł. Barnaby W jednej sekundzie wszystko stało się ciemne. Jeszcze przed chwilą stałeś na promenadzie, obserwując dziwy, jakich nie widziałeś nawet w trakcie najpodlejszych misji gwardzisty, a nagle byłeś sam, jakby w czarnym zamkniętym pudełku. Nie było w nim zimno ani ciepło; nie było głośno ani cicho. Było nijak. Czułeś, że straciłeś kontrolę nad samym sobą, jakby coś zaopiekowało się twoim ciałem, ale nie czułeś niebezpieczeństwa płynącego z tej rzeczy. Nie bolało cię nic, tylko coś krążyło w twojej krwi, w twojej głowie i przed twoimi oczami. Dostrzegłeś w końcu ją — piękną smukłą kobietę oddaloną od ciebie o wiele kroków. Coś pchało cię do przodu, w swojej własnej głowie niemal biegłeś w jej stronę, gdy wyraźnie zarysowywały się przed twoimi oczami rysy Daisy. Żywej, piękniej i bezpiecznej — szczęśliwej, wyciągającej w twoją stronę dłonie, uśmiechającej się do ciebie i tęskniącej za tobą. Byłeś już tak blisko, wystarczyło parę kroków — ledwie centymetry, by dotknąć jej dłoni, poczuć na sobie ciepło jej ciała, gdy nagle wszystko zniknęło, a ty stałeś znów na promenadzie. Nigdy wcześniej nie miałeś takiej halucynacji — nie byłeś nawet pewien, czy w istocie jest to halucynacja, czy nie zdarzyło się to naprawdę... Arthur, Leo, Teresa, Perseus Zobaczyliście tylko oślizgłą masę, która wchodzi pod powieki waszego towarzysza. Pierwsza jego ruch mogła dostrzec Teresa, ale nie była w stanie przewidzieć, jak się przemieści. Wyraźnie widział to też Perseus, a stojący po drugiej stronie Leo mógłby nawet pominąć ten fakt, gdyby rozproszył się czymś innym — ruch był tak szybki. Barnaby zamknął oczy, a gdy je otworzył — nie wyglądał już jak on. W jego oczach widzieliście ogień, nabrzmiały czerwienią, były puste i ciemne, a tliło się w nich coś na rodzaj płomienia. Jego ręce rozłożyły się na boki, bez płaszcza widzieliście, jak napinają się mięśnie na jego ciele, jak żyły wychodzą na wierzch. Williamson nawet na was nie spojrzał, jego usta natychmiastowo otworzyły się i zaczął mówić. Barwa jego głosu znacząco odbiegała od normalnej, jakby wydobywały się z niego dwa dźwięki — jeden dobrze wam znany i drugi inny, męski i donośny. — Zesłali łowców, Lucyferze. Zabili ją — krótka pauza. — Nie potrafię być cierpliwy. Zabili ją — znów chwilowa cisza. — Nie potrafię już żyć. Zabij mnie, błagam — głos napawał się rozpaczą. — Była jedyna dla mnie. Nie potrafię bez niej żyć, a nie umiem umrzeć — głos się urywał. Brzmiało to, jakby rozmawiał z kimś, kogo wcale tam nie ma, ale ty Perseuszu, bardzo szybko skojarzyłeś, że ten głos wcale nie wydobywa się z teraz. Brzmiał niczym nagrane wcześniej słowa. — Zesłali łowców, Lucyferze. Zabili ją — zaczął powtarzać niczym mantrę, zapętlając wszystkie wcześniejsze słowa jeszcze raz, aż ostatecznie nie powiedział głośno i wyraźnie: — Pójdę po niego sam! Pomszczę jej śmierć — z ostatnią głoską, przez oczy, gardło i uszy Barnaby'ego substancja wydostała się, opuszczając jego ciało, a następnie padła na ziemię, jakby była już martwa. Wszyscy Przed wami leżała nieruchomo czarna brzydka masa. A nad waszymi głowami rozległ się grzmot. Tura szósta. Czarna plazmowata masa obecnie leży nieruchomo na ziemi pod waszymi stopami. Otoczenie nie zmieniło się, grunt obok was dalej jest czarny, a nad waszymi głowami dalej wisi chmura. Na domiar wszystkiego słyszycie też grzmot. Barnaby, ze względu na najsłabsze poradzenie sobie z rzutem na siłę woli, czarny stwór na chwilę zagościł w twojej głowie. Efekty tego zdarzenia znajdziesz w opisie fabularnym. Nie wiesz o niczym, co miało miejsce w tym czasie w „świecie rzeczywistym”. Wszyscy otrzymujecie obrażenia mentalne równe wartości, której brakowało wam do uzyskania progu 100. Leo ze względu na przekroczenie progu, czujesz narastającą w tobie siłę gotowego do walki łowcy — jednorazowo do twoich punktów żywotności został doliczony bonus wynoszący 13 pż M. Proszę o dalsze rzuty kością k100 na siłę woli (Leo również). Rzut nie jest akcją. Działające czary: Teresa: Absolutvisio (+10 do percepcji, 2/3) Punkty życia: Arthur O'Ridley 112/152 (-5 P, -35 M) Barnaby Williamson 127/181 (-10 P, -44 M) Leo Carter 230/217 (+13 M, świeży naskórek na klatce piersiowej, plecach i ramionach) Teresa Fogarty 134/174 (-33 P, -7 M, ramiona, plecy i klatka piersiowa w strupach) Perseus Zafeiriou 138/161 (-33 M) Siła woli: Arthur: 65/100 Barnaby: 56/100 Leo Carter: 113/100 Teresa: 93/100 Perseus: 77/100
Czas na odpis macie do niedzieli (2.04) do 21:37. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Niedobrze. Fons umarł na spieczonej, martwej ziemi. Araneatelam przypominało babie lato. Niedobrze. Solusardet rozbłysło tysiącem iskier i zdechło w zarodku. Magipugnus zadało cios niewiele silniejszy od kopnięcia sześciolatka. Bardzo, kurwa, niedobrze. Infenso odcisnęło piętno na ciele istoty i nie zostawiło głębszego śladu. Eximpresivo urwało coś, co tylko z grzeczności zasłużyło na określenie kończyny. Oleum pochłonęła wygłodniała, obumarła ziemia. I wtedy huk strzału na pół sekundy zagłuszył wrzask rozsadzający czaszki w pół. Jakby cały świat krzyczał. Jakby szalał z gniewu. A potem... Głowa staruszki odskoczyła bezwładnie, kawałek czaszki odprysnął na martwą ziemię, Williamson otworzył usta — Fogarty, co do chuja, to nawet nie podpada pod samoobronę — ale nie zdążył. Powiedzieć, pomyśleć, rzucić zwijającego się na języku perculsus, bo nagle— Zapada cisza. I wszystko przestaje istnieć. Nie ma światła, wrzasku, czarów, spieczonej ziemi. Jest za to mrok. Cały ocean, morze czarne — tyle, że szumu fal też już nie ma; gdyby potrafił — nie potrafił, bo ciało też zniknęło, pozostało jedynie fantomowe uczucie jego istnienia, to błahe przekonanie, że może zostało gdzieś w tyle i za moment nadąży za zmysłami — zacisnąłby dłoń na tym mroku. Spokojnie, powiedziałby Barnaby, tyle, że Barnaby wysiadł z tego szalonego autobusu przystanek temu. Tylko spokojnie, powiedziałby jego głos, tyle, że głosu też nie ma. Jest za to— Jest— Zaczyna biec — nie, nie biec; zaczyna być popychany. To raczej ciężki trucht rannego psa niż elegancki sprint, a serce — jakie serce? Nie ma już serca — i tak zaczyna się dławić. Mrok dookoła rozstępuje się usłużnie, nie ma smaku ani zapachu, nie jest ciepły ani zimny, po prostu jest, a w nim czeka— Świat — jaki świat? Nie ma już świata, jest tylko mrok — znów spowalnia, kiedy ona się uśmiecha. Ma niebieską sukienkę, tą samą, którą ubrała w jego urodziny; nagle znów jest lipiec, Wallow ma kolor jej włosów — złoty i pszeniczny — a jego spojrzenie z wahaniem szuka widelca do deserów. Głuptasie, znów jest lipiec, Daisy upiekła tartę z borówkami i teraz śmieje się znad upstrzonego bordowym sokiem talerza, tu możesz jeść dłońmi. Coś trzaska. Niedobrze. Coś trzaska — to chyba jego mózg pęka w pół, bo przecież Daisy nie żyje od sześciu lat, a mrok dookoła wcale nie przypomina Wallow, poza tym był gdzieś indziej, robił coś ważnego, musi wrócić i dokończyć to, co zaczął, ale najpierw — Daisy, podaj mi rękę, próbuje zrobić w jej kierunku ostatni krok i uciec od czarnej folii, która oblepia ich coraz ciaśniej, Daisy, szybko, złap— — … moją dłoń. Cokolwiek nie wydobyło się z jego gardła, nie należało do niego. Słowa, wypowiedziane głosem jak ochrypłe ze zmęczenia, tranzystorowe radio, nie były jego. Nie mogły być jego, bo jeśli należały do niego, to znaczy, że Daisy jest— Martwa, Williamson. Od sześciu lat. Suchość w ustach zamieniła język w kołek; przymknął powieki, na oślep łapiąc za zimny filar wiaty. Czuł dotyk obcej dłoni na odsłoniętym fragmencie skóry — rozsadzona puszka, w którą zamienił się jego łeb, uznała, że to ten uścisk ściągnął go z powrotem; nie zdążył sprawdzić, do kogo należał — dotyk i wizja zniknęły bez śladu. I może ty też jesteś martwy. Od sześciu sekund. Z trudem przełknął gęstą, lepką ślinę i za późno zrozumiał, że to wcale nie ślina. Krew w ustach to niezbity dowód; trupy nie cierpią na nerwicę krwionośną. Trupy — może poza ożywionymi wyjątkami — nie czują gniewu. — Ty kurwo — wypełniająca usta ciecz nie powstrzymała słów — splunięcie na czarną, nieruchomą masę miało kolor krwi, smak krwi, metaliczny posmak krwi i wcale nie pomogło, bo krew nadal zalewała usta, a fakty pozostawały nieubłagane. Nie było wątpliwości, żadnego, kurwa, niedopowiedzenia. Został opętany. Czas przesunął wskazówki do przodu, wrzask ustał, morze, promenada i ludzie pod nią znajdowali się tam, gdzie ich zostawił, ale Williamson zgubił kawałek świadomości. Ile czasu minęło? Sekunda, minuta, godzina? Sześć lat? — Nic mi nie zrobiło, poza— Zamienieniem mózgu w ciecz. Wytarciem ryja imieniem mojej żony. Kolejne splunięcie krwią ominęło czarną masę; tym razem opadło na martwy fragment ziemi. — Jeśli to uspokoimy, może przestanie szukać nosiciela — każde wypowiadane z trudem słowo było jak rozgrzana cegła, którą ktoś okładał jego łeb. Co czwartą sylabę przełykał własną krew; w ustach miał czerwień zamiast śliny. — Czymkolwiek nie jest, powinno trafić do Kazamaty. Uśpione i w czymś zamknięte. Czaszka jednostajnie huczała; Williamson był pewien, że zaraz pęknie tuż nad skronią. — Silentiumvitae — czar, wymierzony w czarną, bezwładną masę, bardziej przydałby się jemu; ale to chwilowo nie on był zagrożeniem. Uspokojenie czarnego intruza mogło kupić im kilka chwil — dość czasu, żeby zaplanować kolejne kroki — tyle, że magia w wykonaniu kogoś, kto przed momentem był Jego furia przeszła w wyczerpujący, tępy ból — przysunięte do czoła palce próbowały zasklepić dziurę, przez którą wylała się rzeczywistość. — Calidumauxilium magnus — magia anatomiczna zapulsowała na zimnej skórze; nie był pewien, czy uleczenie rozwalcowanych przez ich nowego przyjaciela nerwów przyniesie skutki. Nie był pewien, co się stało, ile czasu stracił, dlaczego mięśnie wrzeszczały w agonii, a niebo nad ich głowami zaczyna grzmieć od nowa. Jeszcze tego brakowało. — Kolejna ulewa? rzut #1: czar Silentiumvitae | 15 (k100) + 5 (magia anatomiczna), próg nieosiągnięty rzut #2: czar Calidumauxilium magnus | 5 (magia anatomiczna), próg 65 rzut #3: siła woli | 10 (statystyka: 5 + modlitwa do Lucyfera: 5, zapominalstwo już ukarane) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 5, 30 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Wibrująca w powietrzu magia smakowała czymś metalicznym i kwaśnym, gorzkim i zdeterminowanym. Jak szybko strach może zamienić się w przerażenie? Czar za czarem, ściągane w kierunku istoty jak przez magnes, przypominały krople deszczu na nagrzanym od letnich upałów chodniku; rozbryzg, syk, cisza. Dziewięć sekund. Huk wystrzału i wrzask w głowach na krótki moment scaliły się w jedno — nagle nie byli już na promenadzie, tylko w hollywoodzkim filmie, gdzie główni bohaterowie dostają cięgi życia, a złoczyńca triumfuje i to nigdy nie wygląda w ten sposób na ekranie; gdzie bohater, który pomoże odwrócić losy świata? — a do trupa bezdomnego wreszcie, wreszcie dołączyła staruszka. To nie był akt łaski, jedynie przypadek; mimo to nosił znamiona litości. Czegoś, czego zabrakło trzy — dwie? Ta istota przestała być istotą; przepoczwarzyła się w maź, gniew i desperację — sekundy później. Atak nastąpił nagle, nawet, gdyby Zafeiriou znalazłby w krtani głos (nie znalazł; ściśnięte struny głosowe i jeszcze mocniejszy uścisk na skroniach, bo wrzask przestał być tylko wrzaskiem, właśnie stał się ich końcem), nie zdążyłby ostrzec Williamsona. To coś — nie istota i nie żywy organizm; intruz w ich rzeczywistości — wtargnęło w ciało gwardzisty. I wtedy zapadła cisza. I wtedy Perseus zrozumiał, że to, co czuł do tej pory, wcale nie było przerażeniem. Ono rozpoczęło się sekundę później — kiedy w oczach Williamsona dostrzegł pustkę, w napiętych do granic wytrzymałości mięśniach opór, w nabrzmiałych żyłach protest, w ustach… Nagranie. Zabili ją. Dudniące w piersi serce prawie zagłuszyło cichy szept — Williamson, głos Perseusa nie był w stanie przebić się przez zaciętą taśmę słów. Williamson, nieeleganckie powtórzenie, na które Barnaby odparłby niewzruszonym tonem — swoim tonem, nie tym, który teraz wydobywał się spomiędzy jego ust — po nazwisku to po pysku, Zafeiriou. Zabili ją. Williamson. Pomszczę jej śmierć. Strach jeździł w kółko po pustym placu głowy Perseusa; nie zdążył wyciągnąć dłoni w kierunku gwardzisty — nie chciał; nie potrafił; nie powinien? — kiedy taśma zerwała się gwałtownie, a po ostatniej sylabie strach powrócił ze zdwojoną siłą. Kolejny zryw szaleństwa wyrwał czarną masę z ciała Williamsona; tym razem intruz, zamiast zaatakować, opadł na ziemię bezwładnie, a— Strach zahamował z piskiem, zrywając korę z greckiego mózgu; dość. — Barnaby. Niepewność zamieniła jego głos w coś małego i skulonego — Percy ledwie usłyszał samego siebie. Chciałby zapytać wszystko w porządku? i wspiąć się tym pytaniem na szczyt góry, którą całe wieki temu kartografowie nazwali Górą Idiotycznych Pytań. Wszystko w porządku? Krew w ustach Williamsona lśniła rubinowo. Wszystko w porządku? Nieruchoma masa u ich stóp była prawie niewinna; jakby moment temu wcale nie przemawiała głosem obcego, jakby wcale nie poszukiwała niezrozumiałej dla nikogo zemsty. Wszystko w porządku? Cisza pod wiatą miała smak ozonu, strachu i wahania. Ty kurwo, głos, znajomy i kipiący gniewem. Splunięcie krwią, zachłyśnięcie słowami, przejście w tryb działania. Jest w porządku. Williamson wrócił. — Calidumauxilium — czar osiadł na języku Perseusa i opuścił jego usta zanim rozsądek podpowiedział, żeby zaczekać — wiązka magii, wycelowana w gwardzistę, wcale nie zaskoczyła Zafeiriou nieskutecznością; dziś zawodził wszystkich, z sobą na czele. Jego rozpierzchnięte zmysły przypominały stado rozbieganych kur z odrąbanymi głowami; wrzask, czymkolwiek nie był, chwilowo ucichł, ale tylko głupiec — większy od Perseusa — sądziłby, że zamilkł na dobre. Stłumione słowa Williamsona przyciągnęły spojrzenia na czarną masę przed nimi; wyglądała, jakby atak pozbawił ją — jego? — jono? — sił. Byłoby piekielnie cudownie, gdyby tak zostało. — Bonum noctis — cicho rzucony na monstrum czar mógł, ale nie musiał — na tym etapie zadziałać mogło wszystko albo nic; nie wiedzieli, z czym mają do czynienia — wprawić istotę w płytki sen. — Może uda się ją… to… jego? Owo w czymś zamknąć — krótkie rozejrzenie po zgromadzonych wystarczyło; O’Ridley i jego zagadkowo wypchany plecak byli ich najlepszą szansą. Przynajmniej do momentu, w którym nie rozległ się grzmot — Perseus mógłby przysiąc, że całe wieki jego greckiego dziedzictwa zgromadzone pod skórą w formie pigmentu w jedno popołudnie cofną się do bieli prześcieradła. — Nie powinniśmy ruszać się spod wiaty, jeżeli znów zacznie lać— Krótkie spojrzenie na panią — pannę? — Fogarty dopowiedziało to, czego nie dodały usta. 1. akcja: rzut calidumauxilium , próg nieosiągnięty 2. akcja: rzut bonum noctis 3. akcja: rzut na siłę woli (+5 siła woli) |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 83, 63 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
To co glut zrobił Barbiemu było... Niecodzienne. Prędzej spodziewałby się jakiegoś poparzenia tym glutem czy nawet tym że Barbie przy kontakcie z nim po prostu stanie w słupie ognia. A to coś zamiast tego po prostu wpełzło w ich czarnego gwardzistę jak w jakiś ściek. Nie żeby Williamson takim był. Bardziej przejmował się faktem że zmienił Barbiego w jakiś odtwarzacz VHS albo inne radio, które oddtworzyło nagraną wcześniej wiadomość. Co go w tym irytowało najbardziej? Że naprawdę nastawił się na potężną walkę z glutem, a ten okazywał się być... prośbą o pomoc? Resztkami osoby, która chciała pomścić ukochaną osobę? Nie wiedział jak miał to właściwie sprecyzować. Pewne było jedynie to że zrobiło mu się trochę żal tego szlamika. Kiedy tylko leżał nieruchomo na ziemii, spróbował rzucić w niego zaklęcie uspokajające, jednakże te niestety nie zadziałało. Magia nie wyleciała z jego rąk. Westchnął więc i postanowił ponownie rzucić to samo zaklęcie co przed chwilą. Oczywiście po wdechu i wydechu. Na spokojnie... Jedyne co musi zrobić to dobrze rzucić zaklęcie. - Subsidio - Po raz kolejny rzucił czar mający uspokoić na wszelki wypadek gluta, o ile ten miał jeszcze jakiekolwiek chęci się ruszać. Następnie spojrzał na Arthura, który... Posiadał plecak! No to już ma pomysł w czym mogą skurkowańca spróbować upchać. Lepsze to niż trzymać go na rękach... Albo w sobie. - Możemy przechować go u ciebie w plecaku. Lepiej go tu nie zostawiać. - Oczywiście o ile właściciel torby nie będzie oponować. Leo w razie czego mógł ją odkupić. I tak już wisi komuś płaszcz od Gucciego. No chyba że jedyna kobieta w ich towarzystwie miała ochotę najpierw odsłuchać glutka. Westchnał. Lucyferze daj mi siłę... - Będziemy musieli się raczej niedługo stąd ruszyć i poszukać solidniejszego schronienia. Grzmot nie zwiastuje niczego dobrego, a nie wiem czy wiata wytrzyma kolejny nalot deszczu. - Tak przynajmniej przypuszczał. Rzut 1: Subsidio - nieudane | próg 55 Rzut 2: Subsidio - k100 + 5 | próg 55 Rzut 3: Siła Woli | k100 + 15 |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Stwórca
The member 'Leo Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 42, 37 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arthur O'Ridley
Arthur z uporczywością maniaka miotał czary w stronę bezładnej masy robaków oraz czerni. Ogień, magia, oliwa, kule - nic nie ruszało nieznanej bestii. Dodatkowo wrzask, który rozrywał zielarzowi czaszkę od środka, nie ułatwiał rzucania zaklęć lub planowana kolejnych kroków. Gdy krzyk sięgnął swojego apogeum, O'Ridley przestał nadążać za zmianami otoczenia. Obraz wydawał się wibrować, wręcz trząść się, a inne dźwięki, poza nieziemskim rykiem, nie miały szansy przedostać się do umysłyu czarodzieja. Już miał upaść na ręce i zwijać się z bólu, gdy nagle wszystko ucichło. Chwilę trwało, nim zmysły wróciły do normalnego funkcjonowania, choć może lepiej by było, gdyby zostały przytłumione. Pierwsze co zobaczył Arthur, to jak ciemna substancja wpełza w każdy otwór twarzy gwardzisty. Pierwsze co usłyszał Arthur, to jak jego usta recytowały zlepek zdań, niczym taśma magnetofonowa puszczona w połowie szpuli. Pierwsze co poczuł Arthur, to był strach wynikający z trudności zrozumienia co się dzieje. Był ponownie świadkiem niewyjaśnianego zjawiska, nawet dla kogoś, kto parał się magią. Nie był pewien czy to opętanie, czy jeszcze inna klątwa, ale nigdy nie widział czegoś takiego. Czuł, jak jego organizm reaguje na zajście przyspieszonym biciem serca, potliwością oraz ogólnym paraliżem. Chciał wszystko - chciał uciekać, chciał może rzucić się na Barnabiego, który teraz był naczyniem dla bezkształtnego potwora, chciał nawet zwinąć się w pozycję embrionalną i tak zostać, lecz jego ciało nie pozwalało na to. Mógł tylko patrzeć bezdźwięcznie. Nie wiedział, ile czasu tak tępo patrzył się w opętanego, ale w końcu Williams zaczął mówić swoim głosem, po czym wyrzucił z siebie czarną maź, zmieszaną z krwią i śliną. W tym momencie potwór wydawał się zwykłym bełtem, których wiele widział w swoim życiu zielarz. Gdy Barnaby dostał pomoc od innych, to O'Ridley postanowił zająć się sobą. Dalej nerwy go trzymały, a on sam czuł się jak totalny śmieć. Pewnie jego organizm coraz gorzej znosił syndromy odstawienia, ale mógł sobie pozwolić na picie. Mógł znowu spróbować swoich sił z użyciem magii. To była jedna z niewielu zalet bycia trzeźwień u niego - jego organizm przestaje być otępiony i rzuca z łatwością różnego rodzaju czary. -W porządku, chyba to szło tak.-powiedział do siebie, po czym złożył ręce i wyrecytował-Calidumauxilium-poczuł jak jego skołowana głowa, wracała na typowy dla odstawienia alkoholu stan. W gruncie rzeczy, to było lepsze, niż dodatkowa papka powstała przez glutowatą bestie, która jeszcze bardziej namieszała mu w głowie przez ryk. Dla pewności, powtórzył na sobie kuracje czarem Calidumauxiliump. Nie było wiadome, ile jeszcze mieli "przerwy" przed kolejną atrakcją, zafundowaną przez karmazynowe niebo. Jedno piwo było wstępem do drugiego, drugie do czterech, czterech do szesnastu. Nie było czasu ani miejsca, aby nawalić się, w jakże typowy dla niego sposób. -Nie ma sprawy, tylko wyciągnę swoje graty i możecie ładować gluta.-rzucił na prośbę zwoleninia plecaka. Otworzył swoją rumuński plecak, kupiony od jakiegoś gościa z europy wschodniej na demobilu i zaczął wyciągać rzeczy z niego. Oczywiście pierwsze co wyszło z plecaka był to sześciopak, który w normalnych warunkach byłby już opróżniony na plaży. Potem pojawiły się świeczki, które nosił ze sobą od czasu Uczty Ognia, gdy wygrał je w Czarze. Na końcu pojawiło się Athame, które na szczęście, jako jedyne, mieściło się jeszcze z kieszeni kurtki czy spodni. Choć tutaj była szansa, że zrobi się paskudna dziura w ubraniu, lecz sytuacja zmuszała go do takich rzeczy. Dla pewności jeszcze przetrzepał plecak, czy wszystko miał, po czym miał go gotowy do zapakowania glutka. Nie wiedział, jak mają zamiar załadować go do torby, ale nie miał zamiaru dotykać swoistego pasożyta, który był ubrudzony we wszystkich możliwych płynach ustrojowych Barnabiego. -Swoją drogą, myślę to samo co wielkolud.-rzucił do zebranych-Pamiętam, że gdzieś w okolicy był sklep rybny, więc chyba tam wolę zabarykadować się niż walczyć z tym gównem pod wiatą.-po tych słowach zagrzmiało znowu. Ostatni raz jak tak było, to z nieba lał się krwawy deszcz. Ten element mógł utrudnić ich ucieczkę spod blaszanej zabudowy. #rzut1: Calidumauxilium = 62+0(magia anatomi)=62, próg:45 - zdane #rzut2: Calidumauxilium = k100+0(magia anatomi), próg:45. #rzut3: Siła woli = k100+0 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 65, 9 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Teresa Fogarty
Odsunęła się kawałek, odpychając stopami wgłąb wiaty. Nie zdążyła się podnieść, nie zdążyła wstać, nie zdążyła skomentować niefortunnej kuli trafiającej prosto w czoło staruszki, skąpą kurwą wyciśniętą spomiędzy zębów. Nadal otumaniona bólem, miała wrażenie, że wystko co dzieje się wokół to film — na wyświechtanej, starej kliszy, z ubytkami, rzucany w pomieszczeniu zbyt jasnym, by mogła w pełni pojmować to, na co patrzy. A potem usłyszała głos. Przywykła do niechcianego wdzierającego się do jej głowy niczym zdradliwy intruz, ale ten raz był inny. Ten głos był gładki jak jedwab, miękko układał się na fałdach umysłu. Gdy zamilkł, patrzyła już na Williamsona i maź, która na niego natarła. W innych okolicznościach poświęciłaby kilka sekund na rozważenie, czy zgorszyła ich do tego stopnia, że woleli przyjąć dawkę mistycznych glutów w oczy, niż dłużej spoglądać na jej spalone, wątpliwej urody wdzięki. W innych okolicznościach patrzyłaby na obcą inwazję z kamiennym spokojem. Głos jego pragnie mówić głośno, musisz go usłyszeć. Ostatnim razem, gdy usiłowała go odsłuchać skończyła z migreną i pecyną przyszłości nieprzyjemnie prześlizgującą się po powierzchni gardła. Obiecała sobie wtedy, że już więcej nie spróbuje, że nie chce spróbować, bo jakikolwiek fragment współczucia był przecież słabością. Mial ich wystarczająco wiele, nie potrzebowała kolejnej. Williamson zaczął coś mówić, obcym, nieznajomym głosem, ale nie słuchała. Prowadziła batalię z własnym posłuszeństwem. Przegrała. Zerwała się na nogi, rzucając i tak bezużyteczną broń, chwytając do zębów rękawiczkę, ściągając ją z dłoni i dobywając nadgarstka Barnaby’ego. Głos jego pragnie mówić głośno, musisz go usłyszeć. Przymknęła oczy próbując. Starając się usłyszeć. Puściła go po czasie, niezależnie czy udało jej się wymusić wizję, nie zważywszy — albo właśnie zważywszy — na to, co zobaczyła. Stwór opuścił ciało mężczyzny, odwróciła jednak głowę nie patrząc na następstwa, jakie zostawił po sobie. I w ślad za resztą, wyłapując bonum noctis rzucone przez Percy’ego, cisnęła zaklęciem: — Cribrum. Niebo znów zagrzmiało. — Jeśli wiata nie wytrzyma, tym bardziej my. Jestem wystarczająco wysmażona, nie śpieszy mi się do kolejnego grilla — powiedziała, robiąc krok w tył, cały czas przyglądając się mazi. Coś się nie zgadzało, coś wydzierało się z krawędzi układanki, nie pasując do reszty obrazka. — Co jeśli... — zaczęła, wolnym krokiem podchodząc do nieruchomej masy. — Nie mamy przed czym się bronić — urwała, nie mogąc przecież wdać się w szczegóły. Przez ramię zerknęła na Percy'ego i Williamsona, potem podążyła wzrokiem za Arturem i Leo. Wpadła na pomysł. Niebezpiecznie głupi. Zatrważająco idiotyczny. — Williamson żyje, prawda? — zapytała, bardziej siebie niż ich. Skrzywiony ale w jednym kawałku, czyli wszystko w normie. Co, jeśli zaatakowali niepotrzebnie? Rzut I: na odsłuchanie Williamsona Rzut II: Cribrum, próg: 95 Rzut III: siła woli |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 46, 71, 67 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wypowiadane przez Barnaby'ego słowa głosem, który wcale do niego nie należał, musiały mieć większe znaczenie. Gwardzista stał się swoistym przekaźnikiem, co wszyscy mogliście zaobserwować, ale nie mogliście mieć pojęcia o tym, z jakim horrorem pod postacią delikatnej pięknej kobiety mierzył się we własnej głowie. Opadający na glebę czarny stwór, dziwna substancja, jakby maź załamująca wszelkie światło była nierealna i obrzydliwa. Tego dnia stało się zbyt wiele, ledwo minęło samo południe, a świat zdawał się zmieniać. Czerń, szkarłat, pieczenie skóry — omdlenie, martwica ziemi, kręte ścieżki. Tereso, gdy dotknęłaś nadgarstka Barnaby'ego, czułaś, że twoje skupienie — co zapewne wywołane było serią niefortunnych zdarzeń — nie było wystarczające, żeby usłyszeć szepty jego przeszłości. Gdy przymknęłaś oczy, mogłaś dostrzec tylko czerń i pustkę, jakby albo nie było już w nim duszy, albo coś blokującego zajęło jej miejsce, albo... jakbyś zwyczajnie nie miała już siły. Williamson, ocknąłeś się z tego przykrego snu. Twoja wściekłość skupiona na agresorze, który jeszcze moment temu wnikał w twój mózg, była w pełni uzasadniona. Jak śmiał pokazywać ci to, czego nie chciałeś lub — być może wręcz przeciwnie — co pragnąłeś zobaczyć? Jak śmiał przedstawić obraz Daisy żywej?! Gdy splunąłeś na monstrum — nawet nie poruszyło się, chociaż mogłeś dostrzec, jak krew z twoich ust powoli wnika w jego strukturę. Nie w sposób, w jaki żywiłby się nią, a jakby łączyła się w jego płynnym ciele. Miałeś prawo czuć się zmęczony, spotkało cię dzisiaj coś, co mogło zaskoczyć nie tylko wszystkich twoich przyjaciół w Kazamacie, ale i szefostwo, czy nawet najwyższe głowy kościoła, o ile kiedykolwiek zdecydowałbyś się tym z nimi podzielić. Wynikiem zmęczenia czary, które rzucałeś, chociaż były udane, co dostrzec mogli ludzie obok, nie wywołały efektu na substancji, ani na tobie. Perseusie, gdy ty próbowałeś ratować rozum swojego starszego kolegi, czar ledwie spłynął na jego czoło, ale mogłeś czuć, że raczej nie wywołał on pożądanego efektu. Zaklęcie rzucone na maź rozpłynęło się na niej, a ta więcej się nie poruszyła, nie drgnęła, nie rozwiązała swoich macek, nie zahaczyła o kolejną osobę w stadzie. Kolejny czar rzucony przez Leo uderzył w stwora — teraz mogliście mieć już pewność, że niezależnie od tego, co zrobicie — będzie posłuszny waszej woli i już was nie zaatakuje. Nie oznaczało to, że mieliście czasu nieskończenie wiele, dzisiaj należało działać szybko. Tereso, magia iluzji, którą próbowałaś potraktować stwora, nie wypłynęła z twojej dłoni. Arthurze, ty zająłeś się sobą — ciężko się dziwić — twój stan nawet na co dzień nie był najlepszy, nie mówiąc o tym, co działo się dzisiaj. Rzucana po kolei magia anatomiczna wywołała pożądany efekt, wkrótce czułeś się o piekło lepiej, chociaż dalej nieidealnie. Grzmot, który rozległ się gdzieś nad wami, był ostatnim, co usłyszeliście z chmur, ale gdy tylko spojrzeliście w głąb lądu na niebo, dostrzegliście smugę światła, która przecinała powietrze. Była tak daleko, że nie była w stanie do was dotrzeć — nawet się zbliżyć. A zaraz za tą masą spadła druga — jeszcze dalej, co najmniej na wysokości Saint Fall, albo i głębiej. Po tym wszystkim nastała już tylko cisza. Ziemia wokół was dalej była martwa i czarna, nie było w niej nic więcej, nie wysuwały się z jej wnętrza żadne nowe potwory. Maź pod waszymi stopami leżała tam unieszkodliwiona. Zapanował spokój. Mogliście odetchnąć z ulgą, posprzątać bajzel. Wciąż stąpanie po martwej ziemi mogło okazać problemem, nie wiedzieliście, jak zareaguje na ewentualny dotyk, ale obawy z nią związane mogły być słuszne. Na to wskazywałby zdrowy rozsądek. Niezależnie od tego, dlaczego chcieliście kawałek tej mazi dla siebie, wydawało się oczywiste, że może mieć ona ogromne znaczenie nie tylko naukowe, ale i magiczne, czy historyczne. Każdy z was mógł mieć inne priorytety, Barnaby również — ty doświadczyłeś czegoś zupełnie niespotykanego, prawdopodobnie jako pierwszy człowiek na świecie. Bez skonfrontowania swojej wiedzy ze sobą mogliście jednak snuć co najwyżej domysły — w waszych głowach mogła pojawić się też myśl, że to zdarzenie, które dzisiaj was spotkało, nie było jedynym takim. Dotkliwie odczuwała to zwłaszcza Teresa. W jednym momencie panno Fogarty rozbolała cię głowa, jakby coś uderzyło w jej tył. Mogłaś nawet chwycić się za potylicę, ale na skórze nie odczułabyś żadnego dodatkowego efektu. Ból był jedynie fantomowy — to znaczyło, że miał go czuć twój brat bliźniak, dotknięty, jak ty, Syndromem Dioskurów. Twój plecak Arthurze był wystarczający, żeby zmieścić całego stwora, skupionego teraz w jednym miejscu. Wyglądał jak plama, nie jak pokręcona maź, jego odnogi leżały w kupie, bardziej przypominał supeł niż gąszcz lian. Jeśli zdecydowaliście się go dotknąć - substancja przepłynęłaby wam przez palce i nie wywołała na skórze ani w organizmie żadnego efektu. Prawdopodobnie czary, które przed chwilą rzuciliście, dostatecznie usunęły z tego czegoś ostatni żywy pierwiastek, zamieniając go jedynie w dziwną, ale zupełnie nieszkodliwą masę. Jego struktura nie pozwalała na schowanie do materiałowego plecaka, to stałoby się jasne przy dotknięciu. Być może jednak nie byłoby problemem wsadzenie jej w materiał, który nie przepuści cieczy. Analogia do niezastygniętej brzydkiej, czarnej jak lukrecja galaretki wydawała się w tym przypadku adekwatna. Tura siódma. Oprócz tego, że plac wygląda jak pobojowisko, możecie odetchnąć z ulgą. Wydaje się, że z chmury nie spadnie już ani deszcz, ani nie zaskoczy was nic innego. Dalej obok was rozpościera się czarna ziemia, a wstąpienie na nią może być niebezpieczne. W przypadku postawienia na niej jakiejkolwiek części ciała (nawet w bucie) albo innego przedmiotu, powinna być to albo druga akcja w poście, albo należy nie przechodzić do drugiej akcji i po swojej pierwszej akcji poprosić mnie o post uzupełniający. Po jego otrzymaniu można swobodnie wykonać drugą akcję w turze. Dodatkowe zasady czasowe zostały przeze mnie oznaczone na dole adnotacji. Tereso, przypominam, że w przypadku słuchania człowieka należy wybrać próg, w który się celuje. Arthurze, przypominam, że głos brzmiący jak nagranie był taki tylko dla Perseusa, ty możesz odbierać go jako dziwny, ale zwykły. Dodatkowo ze względu na słaby wynik testu na siłę woli, czujesz ogarniającą cię beznadzieję, ból głowy i potrzebę zwymiotowania. Możesz ją powstrzymać samodzielnie, nie ma potrzeby rzutu na mdłości. Leo, przypominam o potrzebie linkowania rzutów w kostnicy w poście. Stwór został unieszkodliwiony. Nie ma już potrzeby rzucania na siłę woli. Leo, otrzymujesz +65 do następnego rzutu do kości k100 na akcję magiczną. Teresa +80, a Perseus +45. Działające czary: Teresa: Absolutvisio (+10 do percepcji, 3/3) Punkty życia: Arthur O'Ridley 106/152 (-5 P, -46 M) Barnaby Williamson 123/181 (-10 P, -48 M) Leo Carter 282/217 (+65 M, świeży naskórek na klatce piersiowej, plecach i ramionach) Teresa Fogarty 131/174 (-33 P, ramiona, plecy i klatka piersiowa w strupach, -10 W) Perseus Zafeiriou 173/161 (+12 M) Siła woli: Arthur: 74/100 Barnaby: 96/100 Leo Carter: 165/100 Teresa: 180/100 Perseus: 145/100
Czas na odpis macie do czwartku (13.04) do 18:00. Jeśli chcecie uzyskać post uzupełniający - prosze o dodanie posta do 11.04 (wtorek) do 22:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arthur O'Ridley
O'Ridley czuł się gorzej, niż wyglądał. Na zewnątrz cały blady, krople potu zamieniały się w strugi, które spływały z czubka głowy, na plecy, mimo tego, że nie miał już kurtki, a na dworze było bliżej 0 niż 30 stopni. Na dodatek, widział kącikiem oka, jak jego dłoń drżała od czasu do czasu, gdy trzymał torbę. Z kolei głowa nieznośnie pulsowała, jakby ktoś rozrywał mu czaszkę. Na dodatek w suchych ustach czuł smak dzisiejszego śniadania. Trudno było powiedzieć czy to był potworny kac, czy raczej całe zajście tak mocno rzuciło mu się na głowę. Było to jednak nieważne. Czuł się beznadziejnie i oddałby wiele, aby jego cierpienie skończyło się tu i teraz. Czekając, aż ktoś łaskawie zapakuje gluta do jego plecaka, postanowił sam podnieść ciało potwora i wrzucić szczątki do plecaka. Czuł irytację, że musiał sam to zrobić, bo nikt łaskawie nie chciał dotknąć potwora. Nie obchodziło go, że straci rękę czy może wleci mu w każdy otwór ciała jak gwardziście, po prostu chciał mieć to z głowy i spokojnie usiąść w kącie. Jednak, zamiast grzecznie zostać na dnie plecaka, zwłoki przepłynęły przez niego jak woda i wylądowały na drugiej stronie. Chyba było to za dużo, bo chwilę później, poczuł jeszcze ostrzejszy ból w głowie, który łączył się z coraz wyraźniejszym smakiem wczorajszego kurczaka. Rzucił plecak na bok i odsunął się do krawędzi wiaty. Spróbował ponownie sztuczki z użyciem Calidumauxilium. Czar wcześniej zdziałał cuda z głową zielarza, więc ten ponownie, skupił się i powiedział: -Calidumauxilium-oczekując na błogi spokój , ale zamiast tego poczuł, jak treść żołądka wylądowała pod jego nogami.Definitywniem było daleko od dobrze z nim. Kto by przewidział, że miesiące picia alkoholu oraz picia syropu na kaszel czy palenia opium, tak źle skończą się dla niego, gdy na chwilę przestanie zażywać specyfików. Czuł się coraz gorzej, jak wrak człowieka, a dokładniej wrak Titanica, który właśnie szedł na dno. Odsunął się kawałek dalej od swojego dzieła, który najpewniej użyźnił jałową glebę, aby osunąć się na ziemię. Miał za plecami jeden ze słupów, więc ten chociaż jescze chłodził jego rozgrzane ciało. Postanowił spróbować jeszcze raz na siebie rzucić Calidumauxilium. Gorzej być nie mogło. Jeśli miał umrzeć z powodu gigantycznego kaca oraz glutenowego potwora, to taka śmierć była dla niego w sam raz. Można powiedzieć, że pasowała do niego. W sumie na swój sposób, boł to lepszy lepsza niż znalezienie go w jakimś rynsztoku lub na oddziale toksykologicznym. Przez jego głowę przewalało się wiele myśli, ale głównie rzeczy, które żałował. Żałował, że pokłócił się z rodziną. Żałował, że odrzucił tylu ludzi w swoim życiu. Żałował, że zranił kobietę swojego życia. Żałował braku większego celu w życiu. Mógł tyle zrobić z tą wolnością, która posiadał jako człowiek, lecz wykorzystał ją jako pretekst do przeżycia go jako żywy śmietnik. Mimo tych głębszych żalów i przemyśleń, to najbardziej chciał móc przeżyć kolejne minuty swojej egzystencji. Może zaraz mu przyjdzie i będzie gotowy do ponownej walki z potworami, aniołami czy innym cholerstwem, które zaraz pojawi się przed nimi wraz z kolejnym grzmotem. #rzut1: Calidumauxilium = 29+0(magia anatomi)=29, próg:45 - niezdane #rzut2: Calidumauxilium = k100+0(magia anatomi), próg:45. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin