First topic message reminder : Promenada Ciągnąca się od miasta aż do pobliskiej latarni morskiej promenada osadzona jest na kilku metrach wysokości względem poziomu morza. To długa ścieżka będąca znanym i lubianym skrótem do przystanku autobusowego zatrzymującego się niedaleko przy szosie. Wzdłuż deptaka ustawione są ławki, a spacerujących od upadku z klifu oddziela barierka, nierzadko ratująca życie nieostrożnym rozbieganym malcom. Rytuały w lokacji: urodzaju [moc: 35] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Leo Carter
Tak, widocznie gigantyczne cielsko w momencie gdy chodziło o unikanie czegokolwiek było jego największym minusem. Oberwał tak samo mocno jak Tereska, co w jego przypadku zaskutkowało potężnym warknięciem i zaciśnięciem zębów. Bolało jak Lucyfer wie co. Oczywiście nie płakał ani nie jojczał, ale zdecydowanie wyglądał tak że gdyby mógł, to poszedłby tam na górę i strzelił i chmurze, i Gabrielowi prosto w pysk. Najlepiej ze trzy razy tak dla pewności. Sapał więc wkurwiony jak stu szatanów świecąc przed resztą swoim napakowanym cielskiem. Po wyjęciu z kieszeni kurtki pozostawionego w niej pióra i zapalniczki, z wdzięcznością przyjął od Barbiego jego płaszcz. Chociaż zanim go na siebie założył, spróbował wykorzystać dar od Lucyfera i rzucić na siebie zaklęcie mające wyleczyć wszelkie obrażenia od poparzenia. Zaklęcie to wydawało mu się idealnie dobrane do sytuacji. Wręcz stworzone dla tej chwili. -Frigussubsidio Magnus -Poczuł jak spływa na niego uzdrawiająca, chłodna energia. Czar się udał, ciekawe tylko jak bardzo był skuteczny. Podszedł do Tereski próbując tym razem uzdrowić ją. -Frigussubsidio Magnus - Tu już nie mógł być pewien że zaklęcie zadziała i na nią. W końcu jakby na to nie spojrzeć to nadal był lekko rozkojarzony niedawnym bólem. Złapał za strzępki jego starego ubrania, a raczej te nie spaczone czerwienią i spróbował się nimi wytrzeć jeśli coś go jeszcze tam uwierało i skwierczyło. Dopiero po tym Zarzucił na siebie nieco ciasny płaszcz od Czarnej Bagiety i schował do niej podniesione wcześniej pióro i zapalniczkę. No, może i nadal świeci klatą i brzuszkiem, ale przynajmniej nie zmarznie aż tak. Jeśli chodziło zaś o czerniejącą ziemię, to zdecydowanie nie wyglądało to na coś dobrego. Prawdopdobnie skoro ciecz ma właściwości niemalże takie jak płynny ogień - co z resztą sprawdził na własnej skórze - to zapewne została ona spalona. Niezbyt podobała mu się opcja spacerku po tym terenie. Jak znał życie to próba przepali im bootki.- A ty cały jesteś? - Rzucił do Arthura, który do wiaty wpierdolił się z takim impetem jakby sam Szatan go niósł. Niezależne od odpowiedzi podgapił pomysł od greka i rzucił zaklęcie wykrywające ukryte przejścia. Wątpił że ktoś tu ukrył jakąś klapę bezpieczeństwa, ale cuda się zdarzają. Rzut 1: Rzucam FRIGUSSUBSIDIO MAGNUS na Siebie: 61 + 5 = 66 | próg 65 Rzut 2: Rzucam FRIGUSSUBSIDIO MAGNUS na Tereskę: k100 + 5 | próg 65 Rzut 3: Rzucam TESTIS : k100 | próg 50 |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Stwórca
The member 'Leo Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 22, 80 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Teresa Fogarty
Powietrze przeciął wrzask, między trzecim a czwartym krokiem, pokryta krwią, zrozumiała, że wydobył się z jej własnego gardła. Świat wokół poczerniał, trawiona żywym ogniem zatoczyła się odrobinę, wyciągając dłoń w stronę jednego ze słupków podtrzymujących wiatę. Pochwyciła go łapczywie — przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę, był jedynym, co trzymało ją na nogach. Miała dar do wkurwiania innych, ale nigdy nie sądziła, że tyczy się to również pogody. Pobladła jeszcze mocniej niż wcześniej, swąd zwęglonej skóry podgryzał jej nozdrza, nogi uginały się niemal samoistnie. Przez chwilę zamknięto ją w próżni, bez dźwięków, bez obrazów — czuła jedynie wypaloną tkankę, smród własnego przeżartego krwią ciała. Kurtka. Któryś z głosów przedarł się przez membranę połowicznej stagnacji, w której zamarzła. Wyciągnęła rękę, z konsternacją wymalowaną na twarzy, dopiero wtedy orientując się, że kwas przeżarł się przez płaszcz i sweter. Podziękowała szybkim skinięciem głowy — najwyraźniej ból dość mocno namieszał pod jasnym sklepieniem głowy Teresy — przenosząc wzrok na Williamsona, potem materiał, który trzymał w dłoniach. Otworzenie ust zajęło Fogarty dłużej niż zwykle. — Obopólny brak. — Jasna brew powędrowała do góry, drobny cień uśmiechu zakręcił się w kąciku ust, znikając błyskawicznie. Zerknęła niżej, na wyżartą czerwoną mazią skórę, klnąc cichutko pod nosem na pieprzone pogorzelisko formujące się ze zwęglonego naskórka. — To, że płonę na twój widok nabrało chyba nowego wymiaru, Williamson — skwitowała, dotykając opuszkiem rany; syknęła przy tym, zgodnie z przewidywanymi konsekwencjami. Wiele strat mogłaby przeżyć, ale ta jedna — a raczej dwie — wydawały się wyjątkowo kurewskim zagraniem losu. Ostrożnie ubrała na siebie kurtkę ciemnowłosego chłopaka — nie kojarzyła go, niemniej nie zaprzątała sobie głowy pytaniem o personalia. Zaklęcie Williamsona nie przyniosło efektów, słowa zaowocowały jedynie zmęczonym wzrokiem, prześlizgującym się na jego towarzysza. — Tak. I każdą inną emocję w tym jego barwnym kalejdoskopie. — Skrzywiła wargi w obolałej imitacji uśmiechu. — Em… Dziękuję — wydobyło się opornie z jej ust, gdy wiązka czaru Percy’ego dotknęła wyżartych ran. Chłopak zdawał się miły, życzliwy; niemal od razu zaczęła mu tego współczuć. Oparła się mocniej o słup, który kilka minut wcześniej utrzymywał ją na nogach, zapięła kurtkę darując sobie dalszy pokaz grillowanego mięsa i zjeżdżając plecami po metalowej rurce, oklapła ciężko na ziemi. Zerknęła na Leo, oceniając, że ucierpieli niemal bliźniaczo. Rzucił na siebie czar — na szczęście udany — i jakby wyczuł, że drąży go bursztynowym spojrzeniem, podszedł również oferując pomoc. Ale magia miała tego dnia inne zachcianki. Postanowiła wziąć sprawy we własne, niekompetentne ręce. — San… — zamilkła w połowie inkantacji marszcząc brwi. Poprawiła się nieco, szczelniej owijając kurtkę, zawieszając wzrok na Leo. Szybkie kalkulacje, rachunek zysków i strat nakreślony naprędce — zazgrzytała zębami usiłując dojść do konsensusu pomiędzy własnym, wiotkim źdźbłem sumienia, chłodnym powiewem rozsądku, a ciałem domagającym się ulgi. — Sanaossa — wyszeptała, kierując zaklęcie w stronę Leo. Ludzki odruch, czy precyzyjny pragmatyzm? Wiązka dotarła do mężczyzny, a ona poczuła grudę pecyny ugrzęzłą w gardle — egocentryzm wypłynął na wierzch kotła emocji, więc odwróciła głowę wbijając wzrok w obumarły pejzaż. — Z tobą w jednym kawałku mamy większe szanse wygrzebać się z tego gówna, wielkoludzie — skwitowała, usprawiedliwiając się bardziej przed samą sobą, niż resztą zgromadzonych. Chmura wciąż wisiała na horyzoncie, kłębiąc się nieustępliwie, jakby szykowała się do następnego uderzenia. Obumarły krajobraz kłuł czernią i szarością, cuchnął śmiercią. —Merus rararus — rzuciła w kierunku ciał dwóch starszych kobiet, bezwładnie rozpostartych na ziemi. Wątpliwej moralności pomysł, acz spowita obumarłym kożuchem gleba wydawała się nieść kolejne kłopoty i nie mogła tego zbagatelizować — przezorny zawsze ubezpieczony. — Absolutvisio — dodała kolejne zaklęcie, szukając wzrokiem szczura, którego usiłowała przywołać. Rzut 1: Sanaossa | rzut: 79 próg: 45 Rzut 2:Merus rararus | próg 45 Rzut 3:Absolutvisio | próg 35 |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 10, 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arthur O'Ridley
Czekając na wizytę u lekarza, Arthur miał okazję poczytać gazetkę, która jakimś cudem została w jego pamięci. Nie pamiętał sam kiedy ma urodziny, gdzie schował klucze do mieszkania oraz gdzie posiał te 20$ zeszłej niedzieli, ale wiedział, że współczesne rowery datuje się na rok 1885. Był to owoc wieloletniego doskonalenia starych konstrukcji oraz mechanizmów. Pojazd zaproponowany przez anglików miał dwa równe koła, łańcuch napędowy oraz potem otrzymał hamulec. To właśnie ten kawałek całego mechanizmu, tak kluczowy w procesie zatrzymywania pojazdu zawiódł i O'Ridley zamiast zatrzymać się normalnie pod wiatą, musiał manewrować pojazdem, który rozbił się o jeden ze słupów. Zielarz był pozornie cały, ale przednie koło jego pojazdu, było wygięte trochę jak plastikowe wieczko. Gdy Arthur zszedł z pojazdu, czuł jakby poszczególne części mózgu dopiero wracały na swoje miejsce, aby móc pozwolić na podstawowe czynności jak oddychanie oraz bicie serca. Szybko mrugał oczami oraz łapał oddech - powoli wracała do siebie. Wracał do smutnej rzeczywistości spalonej ziemi, roślin, zwierząt oraz ludzi. Cały widok był czystą definicją nienaturalnych sił. Nie wiedział jak opisać swój stan, choć na pewno to był strach. Coś co na pewno czuli dawne ludy, gdy zderzały się z niewytłumaczalnymi dla nich zjawiskami, więc mózg wariował i zachowywał się w bardzo nieprzewidywalny sposób. Jednak z tego stanu wyrwały go głosy pozostały pod wiatą. No tak - nie był sam w momencie, gdy literalnie niebo wali im się na głowę. O'Ridley zobaczył jak para poparzonych osób wczołgała się jakoś pod metalową zabudowę, w większości pozbawieni części swojej garderoby. Ściągnął jeansową kurtkę ze swojego grzbietu i wręczył ją kobiecie. Chyba w tym momencie nie było znaczenie, kto jest Fogartem, kto Carterem, a kto jest O'Ridleyem. Tylko razem mogli przeżyć ten cały syf, a zziębnięci ocalali na pewno nie będą najlepszą pomocą. Po tym swoistym akcie dobroci, zielarz został tylko w koszulce z długim rękawem. Nie było to najcieplejsze ubranie na świecie, ale na pewno lepsze niż goła klata. Gdy pozostali zbierali się, aby wyleczyć poranionych, O'Ridley wykorzystał chwilę, aby przyjrzeć się temu co dzieje się poza wiatą. Jego magia anatomii czy nawet ta niemagiczna medycyna, kulała u niego. Znał podstawowe czary oraz wiedział, że jak leje się z palca czerwona farba, to trzeba zatamować to, więc wolał polegać na bardziej wprawnych osobach. Chciał wiedzieć czy można bezpiecznie wyjść spod zabudowy, polegając na swojej wiedzy przyrodniczej. Nienaturalny opad zebrał potężne żniwo w postaci traw, ptactwa oraz ludzi, którzy leżeli martwi. Na tych ostatni zielarz nie mógł patrzeć za długo. Ich poparzone zwłoki, były trudne w oglądaniu. W swoim życiu widział trupy oraz liczne ciała zwierząt, ale skala oraz rodzaj zbrodni jakie niebo dokonało na ich wszystkich było nieporównywalne do czegokolwiek co widział w życiu. Dłonie zaczęły trząść się Arthurowi. Trudno było powiedzieć czy to z zimna, strachu czy może minęło wystarczająco dużo czasu od ostatniej dawki alkoholu, ale znał na to sposób. Wyciągnął z kieszeni spodni papierosa i próbował odpalić go jedną z zapałek, który teraz były w pogiętym pudełku. Pojemnik musiał zdeformować się w czasie wariackiej ucieczki przed deszczem. Gdy uporczywie próbował zapalić drewienko, które gasło od podmuchu jakiegokolwiek wiatru, próbował sięgnąć w zakamarki swoje wiedzy na temat rzeczy duchowych. Cała sceneria wydawała się wręcz wyrwana z jakiegoś apokaliptycznego opisu godnego niejednej religii lub wierzenia.. W końcu czerwona główka zapłonęła pomarańczowym płomieniem i rozpaliła końcówkę papierosa. Ciężki dym wypełnił jego płuca, dając chwilę uspakajając kończyny mężczyzny. Postanowił wrócić do reszty ekipy, aby zobaczyć jak sobie radzą. Wielkolud Carter wydawał się powoli wracać do siebie, ale kobieta z kurtką Arthura nie wyglądała jeszcze najlepiej. Podchodząc do niej czuć można było palone mięso oraz widać było oparzenia. O'Ridley podwinął rękawy i powiedział monotonnym, zmęczonym głosem, z papierosem w zębach: -Jestem totalnym nieukiem jak chodzi o leczenie ludzi, ale jeszcze pamiętam jakieś czary ze szkółki.-zaciągnął się tytoniem i wypuścił dym bokiem-Przynajmniej nie zrobię gorzej.-przybliżył ręce w stronę ran i powiedział-Sanaossa. Ku jego zdziwieniu czar udał się, a przynajmniej tak poczuł w kościach.Kojarzył to z zajęć z anatomii w szkółce. To było drugie zaklęcie z rzędu, które udało mu się, więc sam czarodziej był zadziwiony tym faktem. 1) Rzut na Przyrodę - ocena efektu opadów, czy bezpiecznie jest wyjść 2) Rzut na Religioznastwo - przyrównanie sceny do znanego mitu/legendy/opisu pasujący do zdarzenia 3) Sanaossa94+0(magia anatomii) = 94, próg 45 - zdane |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 79, 9 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Narastająca cisza brzmiała tak, jak brzmi ziemia przed burzą, gdy wszystko tylko czeka na nadciągającą ulewę. Ta jednak zdawała się już za wami. Chociaż chmura dalej spokojnie wisiała nad Maywater, Saint Fall i zapewne całym Hellridge, nie lał się już z niej strumień żrącego szkarłatnego deszczu. Ten wsiąknął w pobliską ziemię, teraz otaczającą was od strony wyjścia spod wiaty, pod którą zdecydowaliście się przeczekać najgorsze. Miejsce wydawało się stosunkowo bezpieczne. Twarde płyty chodnikowe odsłaniały was od grząskiego terenu, który widzieliście tuż obok. Dach wydawał się stabilny, ale nie mogliście wiedzieć, jak zadziała na szkarłat tryskający z nieba. O ile jeszcze jakiś zamierzał się tutaj pojawić. Nieregularność opadów i wzmożone potoki poprzetykane drobnymi kroplami wydawały się nienaturalne, tak samo zresztą, jak jego kolor. Nigdy nie widzieliście niczego podobnego i w waszych głowach mogła pojawić się myśl — skąd się tutaj wziął? Dlaczego się tutaj wziął? Wasze poparzone sylwetki - Leo i Teresa - odznaczały się na tle ubranych w kurtki towarzyszy. Wasze ciała mogły przebiegać dreszcze, nagły gorąc ustępował miejsca zimnemu wiatru, który jak zawsze niedaleko plaży, solidnie wiał. Świsty i przyjemne mrowienie powoli rozlewało się po waszych ciałach, z każdym kolejnym czarem z zakresu magii anatomicznej. Mogliście sobie tylko wyobrazić, co czują teraz poparzone dwie kobiety, słaniające się na ziemi w drgawkach. Nie krzyczały, nie wydawały z siebie żadnego dźwięku — jedynie dyszały ciężko, z każdą sekundą słabnąc. Gdy na nie spojrzeliście, mogło stać się jasne — nadchodził ich koniec. Zasklepione rany Teresy pozwoliły jej oprzeć się o słup, a także ubrać na siebie kurtkę pożyczoną od Arthura. Chociaż ból dalej był nie do zniesienia, skóra zdążyła magicznie pokryć się strupem. Dalej była nieprzyjemna w dotyku, a gwałtowniejszy ruch bolał — ale było to uczucie znacznie mniej intensywne — zwłaszcza gdy towarzyszyły mu dodatkowe lecznicze czary. Czar rzucony przez Leo na samego siebie okazał się bardzo silnym, przez jego umięśnioną klatkę piersiową przeszła delikatna mgiełka, która niczym bandaż otulała każdą ranę, nabuntowując świeży naskórek i przyjemnie je ochładzając. I dopiero gdy ciało odpowiednio się zagoiło. Leo — mogłeś włożyć na siebie płaszcz. Różnica wzrostu i wagi między tobą, a Barnabym była jednak kolosalna. Wciśnięty na siebie rękaw zacisnął się na twoim ramieniu, do drugiego nie byłeś już nawet w stanie sięgnąć ręką. Jeden ruch i trzask! Szwy przy barku puściły, a drogi zimowy płaszcz pana Williamsona był już do wyrzucenia. Perseuszu, chociaż próbowałeś odszukać w tej okolicy tajne przejścia, twój czar nie był wystarczająco silny — nie wskazał ci drogi. Ten jednak udał się Leo - który dzisiaj mógł szczycić się niebywałym szczęściem w nieszczęściu. Pech jednak chciał, że chociaż zaklęcie się udało, tak nie wskazało najmniejszego tunelu, który z tego miejsca mógłby gdziekolwiek prowadzić. W końcu kto chowa przejście pod wiatą dla rowerów? Mieliście chwilę, żeby rozejrzeć się po okolicy, skupić na tym wszystkim, co stało się dookoła, przyjrzeć krajobrazowi, który wyglądał tak, jakby przeszła tędy istna pożoga — chociaż nic nie płonęło. Czarna ziemia wyglądała niczym pokryta sadzą albo jakby zebrało się na niej intensywnie czarne błoto. Barnaby, czar, który rzuciłeś na wiatę, nie powiódł się, ale i tak mogłeś mieć wrażenie, że potrzebowałbyś niezwykłej siły i ogromnego skupienia, żeby zazwyczaj dedykowany przedmiotom, zdołał pokryć cały dach wiaty. Wskazując na ziemię, wiedziałeś doskonale, że kolejne zaklęcie nie wskaże ci źródła niebezpieczeństwa, ale słusznym było upewnienie się, czy to nadciąga. Jako gwardzista wiedziałeś, że to zawsze czyha gdzieś za rogiem, jednak teraz, tuż po wypowiedzeniu inkantacji, głos w głowie podpowiedział ci, że jest bliżej, niż mogłoby się wydawać. Sumienie nakazywało uciekać, ale — nie byłeś już nawet pewien czy to efekt czaru, czy własnego doświadczenia zawodowego — stąpanie po tej ziemi mogło okazać się głupim pomysłem. Perseuszu, chociaż usilnie próbowałeś znaleźć w swojej głowie jakiekolwiek wspomnienia z książek, które nakreśliłyby ci czy w przyrodzie występowały podobne zjawiska — nic nie przyszło ci na myśl. Mogłeś, na bazie swojej wiedzy, zauważyć jednak, że tern wyraźnie przypominał jakby przed dniem lub dwoma trwał tu pożar. Trawa kruszała, była wyschła i czarna. Tereso, twój sprytny pomysł mógł zadziałać doskonale, gdyby tylko czar udał się od razu. Nie mogłaś dziwić się, że magia tym razem cię zawiodła. Jeszcze przed chwilą czułaś potworny ból, niemal nie do zniesienia, ten zresztą dalej utrzymywał się, jakby gdzieś w górnych warstwach skóry. Nie miałaś jednak czasu odpocząć, sytuacja, w jakiej się znalazłaś, wymagała kreatywności. Dobrze było widzieć więcej, przynajmniej przez jakiś czas. Arthurze, gdy przyglądałeś się ziemi dookoła, mogłeś z całą pewnością uznać, że nigdy nie widziałeś niczego podobnego. Efekt ten nie kojarzył ci się z żadnym zjawiskiem naturalnym ani żadnym konkretnym rytuałem. Być może była to nowa magia, być może coś więcej. Zaszczepiła się w tobie myśl o apokalipisie — słyszałeś te historie, nie od dzisiaj zaczytywałeś się w historii stworzenia świata, znałeś ją z wielu perspektyw. W wielu z nich pojawiał się ogień, który strawić miał ziemie, ale podobny efekt mógł wydać ci się zbyt mały. Coś podpowiadało ci, że gdyby właśnie trwała apokalipsa — już dawno byłbyś martwy. Mogliście uspokoić oddechy, oczekiwać, zastanawiać się co dalej, jednak nic nie przygotowało was na to, co miało nastąpić. W jednej chwili — niczym ciche skrzypnięcie, glebę obok was zadrżała, jakby pulchniała, jakby zaraz coś miało się z niej wysunąć. Ciężko było oderwać wzrok, mogliście co najwyżej wstrzymać dech. Minęła może sekunda, gdy spomiędzy kolejnych grudek ziemi, na światło dziennie zaczęło wypełzać coś. Na pierwszy rzut oka nie byliście w stanie określić, czym jest dziwna substancja albo kleiste ciało stałe — przypominało martwe robactwo, zbite w kilka długich sznurów. Pierwsza zauważyła to Teresa — jej wyostrzony wzrok nie mógł się mylić — poruszanie się tego ciemnego sznura polegało na drgających we wszystkie strony jego tysiącu albo milionie nitkowych odnóg. Razem przypominało to rosnącą z każdą chwilą obrzydliwą stonogę, z której ciągle odklejały się kolejne fragmenty wkrótce formujące następne odnogi. Widok był niespotykany, dziwny, zatrważający i potworny — nigdy w życiu nie widzieliście niczego podobnego, niczego, co chociaż odrobinę przypominałoby formujące się przed waszymi oczami monstrum. Nie to było jednak najgorsze, substancja przybierająca stałą formę zdawała się mieć usta — usta, którymi poruszała bezwiednie, jakby w zwolnionym tempie. A w waszych głowach rozległ się nieprzerwany męski krzyk. Krzyk nie strachu, nie nawet przerażenia — krzyk potwornego bólu. Doniosły i intensywny. Nie mogliście być pewni, czy wasi towarzysze też go słyszą. Ten narastał z każdą chwilą. Zdawało się jakby mężczyzna, który przecież znalazł się tylko w waszych umysłach — zdzierał gardło. Tura piąta. Mistrz Gry bardzo przeprasza za spóźnienie i w ramach zadośćuczynienia dał jednemu z was bonus +15 do następnego rzutu kością k100. Decyzją kości szczęśliwcem został Barnaby. Wasze pż zostały uzupełnione o leczenie. Proszę, byście zdecydowali, jak stoicie i opisali to wyraźnie w poście (może być obok siebie, może w piramidce, czy jak tylko chcecie - wasza wola). Dodatkowo od tej pory co turę rzucacie na siłę woli. Rzut powinien odbyć się pod postem. Taki rzut nie jest akcją. Barnaby, Twój płaszcz pękł na Leo. Jeśli będziesz chciał go naprawić, powinieneś udać się do krawca lub sam nauczyć się szyć. Działające czary: Teresa: Absolutvisio (+10 do percepcji, 1/3) Punkty życia: Arthur O'Ridley 147/152 (-5 P) Barnaby Williamson 171/181 (-10 P) Leo Carter 217/217 (świeży naskórek na klatce piersiowej, plecach i ramionach) Teresa Fogarty 141/174 (-33 P, ramiona, plecy i klatka piersiowa w strupach) Perseus Zafeiriou 161/161
Czas na odpis macie do piątku (24.03) do 20:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Uberrimafides. W perspektywie rozciągniętej w nieskończoność minuty nie miało to żadnego znaczenia. Jeśli coś ma cię zaskoczyć, i tak to zrobi; nieważne, jak czujne będzie spojrzenie, jak udany czar, jak głośno intuicja zacznie podpowiadać, że jest czas na bezruch i czas na spierdalanie, a ten pierwszy właśnie ustępuje miejsca drugiemu. Kontrolne lampki w wypełnionym nadmiarem informacji łbie — pióra, krwawe ulewy, spalona skóra, Fogarty mówiąca coś o płonięciu na jego widok, on odpowiadający w myślach, że z dwojga złego woli, kiedy jest mokra — wyły ostrzegawczo. I nie miało to żadnego, nawet najmniejszego znaczenia — w ciągu sześćdziesięciu sekund wywrócona do góry nogami rzeczywistość zrobiła kolejnego fikołka i właśnie świeciła gołą dupą; trochę jak Carter nagą piersią. Najpierw pękły szwy rękawa i nawet środku krwawej ulewy Barnaby nie czuł się tak bezradnie. Jeszcze sześć sekund temu to był naprawdę ładny płaszcz — teraz mógł służyć jako jednakowo ładna szmata do podłóg. Usta Williamsona wykonały skomplikowany — jak na niego — grymas; jeśli wyjdą z tego żywi, ktoś dostanie rachunek od krawca. Zwyczajny świat i jakakolwiek przyszłość teraz wydawały się nie istnieć; na promenadzie skończył się wiek logiki, era zrozumienia, millenium przekonania, że już nic nie może ich zdziwić. Po tańcu śnieżnobiałych piór, rzekach żrącej krwi, hektarach spalonej ziemi i dwóch dogorywających staruszkach nadszedł czas kolejnego wrzasku oraz czegoś, co skłoniło Williamsona do zrewidowania wydawanych pochopnie osądów. Jeszcze minutę temu był pewien, że poparzenia na ciałach towarzyszy niedoli to najpaskudniejszy widok, który czyhał na niego w tym miesiącu. A wtedy z ziemi wypełzło to coś. Spalona katarakta gruntu nabrzmiała, spuchła i rozpękła się gwałtownie, wydając na świat istotę — bo przecież nie zwierzę; czegoś takiego nie widział nawet w kolorowankach, które kupował Elsje, a przecież te książeczki miały mnóstwo paskudnych tworów w środku, z jednorożcami na czele — sklejoną z robactwa. Każde uderzenie serca w piersi gwardzisty wybijało rytm; dla niezliczonych odnóg, które wściekle młóciły rozkopaną ziemię i dla poruszających się bezwiednie ust — ust? — z których dobył się wrzask, chociaż jego źródłem nie mógł być ten stwór. To przeczyło logice — tyle, że logika opuściła ich dawno temu. Poderwana do ucha dłoń podjęła idiotyczną próbę zablokowania krzyku; Williamson szybko zrozumiał, że ten charczący wrzask nie wibruje w powietrzu, ale w jego mózgu. Nie musiał pytać, czy inni też to słyszą — po prawej nie miał nikogo, jedynie metalowy filar wiaty, po lewej tkwił Perseus, którego wyraz twarzy zdradzał wszystko. Nie mieli czasu na podziwianie pełnej okazałości tego, co właśnie postanowiło dokończyć dzieło krwawego deszczu; teraz liczyła się każda sekunda. — Paskudny z ciebie skurwysyn — kulturalne powitanie, tak typowe dla gwardzistów, z trudem przebiło się przez wrzask, który wciąż i wciąż (i wciąż) huczał w czaszce. Zanim Williamson poczuł, że mózg próbuje wypłynąć mu uchem, wykonał krótki, gwałtowny ruch dłonią. Magia odpychania była właśnie taka; precyzyjne ruchy, gwałtowne zamiary, skumulowana w opuszkach palców, czerwona jak krew energia, której teraz jedynym celem był ten ulepiony z miliona robactwa stwór. — Praeconor! — czar zabuzował w powietrzu i runął w kierunku istoty, a kiedy dosięgnął celu, nie wyrządzając żadnej krzywdy — nie o krzywdę chodziło; teraz ten ojciec—robal ulepiony z miliona innych robali powinien działać jak magnes na wszystkie rzucone w jego kierunku czary — krzyk nie ustał. — Teraz — wrzask w głowie próbował zagłuszyć słowa; skupienie myśli było trudniejsze niż jeszcze chwilę temu, zanim Praeconor nie wygryzł dziury w jego energii. — Teraz walcie w niego, czym tylko możecie. Jak powiedział, tak zrobił; kolejny czar, wymierzony bezpośrednio w istotę, był naturalną reakcją na obecność robactwa. Kiedy widzisz karalucha, próbujesz go zgnieść. — Infenso! rzut #1: czar Praeconor | 79 (k100) + 23 (magia odpychania) + 1 (kieł Cerberusa) + 15 (bonus od MG) = 118, próg 105 rzut #2: czar Infenso | 23 (magia odpychania) + 1 (kieł Cerberusa), próg 65 rzut #3: siła woli (statystyka: 5) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 41, 53 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
Prawda, mógł się spodziewać tego że taki piękny płaszczyk, pierdolnie na nim w szwach. W sumie to nawet gdyby się w niego zmieścił i napiął, to byłby tak obcisły, że po napięciu się ten też by pieprznął. Tak więc jego zapalniczka i pióro Lucyfer wie skąd spoczęły w głębokiej kieszeni jego spodni. Już miał też powiedzieć do Barbiego że mu ten płaszczyk odkupi, kiedy tu coś znacznie bardziej zwróciło ich uwagę niż biedny, rozwalony twór Gucciego. To co wylazło z ziemi zdecydowanie nie przypominało mu nic co do tej pory spotkał, bądź miał przyjemność się uczyć. Niby prawda że magia na świecie wciąż jest tak naprawdę dosyć świeżym tworem, ale kurde... Takiej maszkary jeszcze na oczy nie widział. Mutant sklejony z robali, czy chuj wie z czego dokładnie. Jednak czarnej bagiecie trzeba było przyznać rację. W końcu idąc logicznym tokiem myślenia. Spadł deszcz, deszcz boli i zrobił ziemię czarną, to coś wyłazi z czarnej ziemi i słyszą w głowie wrzaski, które bolą w mózg. Wniosek? Bij, zabij, powieś nad kominkiem. No, może bez tej ostatniej części. Najwyżej rzucić łeb tego czegoś komuś pod wycieraczkę, zadzwonić dzwonkiem i spierdolić hen daleko stąd. - Fons - Inkantacja padła z jego ust zaraz po czarze gwardzisty, ponieważ w jego głowie zrodził się mały plan. Zmoczyć gnoja, a potem trzasnąć w niego prądem żeby popieściło go nieco bardziej dotkliwie. Pierwszy czar się udał, co też dało się zauważyć po pieprzonym a la gejzerze spod maszkary. Pora więc spróbować wprowadzić w życie kolejny etap napierdalanki. O ile nie spieprzy tego zaklęcia, bo trochę wstyd przy kolegach. - Eximpresivo - Zastanawiał się czy to coś przetrwa ich małą nawałnicę czarów. No i miał nadzieję że nie okaże się że to coś miało przyjazne zamiary, pomimo że na takiego nie wyglądał. Rzut#1: czar Fons: 68 + 5 | próg; 65 | udane Rzut #2: czar Eximpresivo: (k100) +5 | próg: 65 Rzut #3: siła woli: (k100) + 15 |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Stwórca
The member 'Leo Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 54, 98 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Uśmiech nie był wskazany. Zdradliwe drgnięcie kącików ust — stojąca po jego lewej pani (panna? Perseus, na ambrozję z Olimpu, zdecyduj się) Fogarty błysnęła poparzoną skórą i humorem, co samo w sobie stanowiło mieszankę bez mała... Cóż, ognistą. Nie mógł się nie zgodzić — w myślach — i zgodzić — na głos. W bardziej sprzyjających warunkach — takich, gdzie spalona skóra nie przypomina wydzieranki poczynionej przez wyjątkowo nieuzdolnionego artystycznie szóstoklasistę — powiedziałby coś jeszcze; zapewne błyskotliwego, jak wszystko jego autorstwa. Nie zdążył, ponieważ okoliczności nie były sprzyjające, chwilowo wyciszone zagrożenie nadal mogło czyhać na każdego, kto opuści bezpieczne poletko wiaty i na domiar złego pełni tego obrazu nędzy dopełnił trudny do pomylenia z czymkolwiek innym dźwięk pękających szwów. Jedno zerknięcie w kierunku największego mężczyzny, jakiego Perseus widział w życiu — Johnny D. John, uprzejmy kierowca ciężarówki, którą Percy pewnego styczniowego dnia podjechał do Wallow, został właśnie zdeklasowany — wystarczyło. Teoria potwierdzona; to, co kiedyś było ładnym płaszczem Williamsona, przestało przypominać płaszcz. Zaczęło za to piracką banderę. Uśmiech nie był wskazany — przekonał się o tym po raz drugi dokładnie trzydzieści siedem sekund później. Kiedy kąciki ust drgnęły w odpowiedzi na akt wandalizmu, a obserwacja otoczenia nie przyniosła żadnych wniosków — poza tym, że świat dookoła wyglądał, jakby przeszła przez niego pożoga — ich kruchy spokój zakłóciło poruszenie. Grunt, do tej pory martwy, wybrzuszył się, wzdął i rozpęknął; a to, co wylazło spod spalonej ziemi, było kwintesencją wszystkiego. Tego dnia, tygodnia, miesiąca, może nawet życia. Zdrowy rozsądek — którego Perseus nie posiadał za wiele — podpowiadał, żeby odwrócić się na pięcie, przeskoczyć nad ciałami konających staruszek — wywrotka w jego żołądku przypomniała mu o frytkach; skąpstwo Williamsona nagle zaczęło popłacać — i pójść śladem przodków, uprawiając maraton. Ruszenie się z miejsca, kiedy spod ziemi wypełza ulepiony z tysiąca robactwa stwór, okazało się jednak trudne: trudniejsze od pragnienia przeżycia. Nie zdążył powiedzieć Barnaby, chodźmy stąd. Nie zdążył pomyśleć może na to zasługujemy? Nie zdążył. Wrzask w jego uszach próbował rozsadzić głowę na drobniejsze kawałeczki i nawet przyłożenie obu dłoni do uszu — to nie był gest pełen subtelnej elegancji; to była naturalna próba zablokowania wrzasku — nie zdało się na wiele. Krzyk trwał, a Percy razem z nim; mogliby tak utknąć na wieki, gdyby nie ruch po prawej — Barnaby zareagował pierwszy, gwałtownie i przerażająco celnie. Przez krótki, gorzki moment Zafeiriou nadal czuł strach — tyle, że przed gwardzistą. Sekundę później Carter dołączył do ataku i to już nie była kwestia strachu. Jedynie przetrwania. — Araneatelam — czar buzujący we krwi wystrzelił spomiędzy ust zanim Perseus zdążył zastanowić się nad jego skutecznością. Wiązka magii, która miała uwięzić — da się uwięzić ulepiony z robactwa twór? — w jedwabnych niciach, zbiegła się z krótką, wyjątkowo trafną myślą; na zadek Posejdona, co jeszcze? Nieistotne; kiedy Czarna Gwardia mówi napierdalać, nie zadajesz pytań. — Oleum! — kolejny czar wyruszył w ślad pierwszego — próbując pokryć oliwą spaloną ziemię pod odnóżami stwora; jeśli ten nie upadnie, przynajmniej zostanie spowolniony. 1. akcja: rzut araneatelam, próg osiągnięty (64 + 20) 2. akcja: rzut oleum (+20 magia powstania) 3. akcja: rzut na siłę woli (+5 siła woli) |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 64, 72 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arthur O'Ridley
Arthur stał spokojnie paląc papierosa, łapiąc dosłownie chwilę oddechu. Po swojej lewej, miał kobietę, która była w jego kurtce. Liczył, że nie przeszkadza jej dym jego papierosa. Z kolei po swojej prawej miał wielkoluda, który zmasakrował płaszcz Barnabiego.Miał gdzieś, czy przeszkadza mu dym z papierosa. Na razie szło mu dobrze, bo ręce drżały mniej, obraz stał się wyraźniejszy, a wszystkie funkcje fizjologiczne organizmu wydawały się cichsze, niż przed zbawiennym kiepem. Dawno nie czuł się tak, chyba za często nie pozwalał sobie na wytrzeźwienie w obawie przed tym jak będzie się czuł. Jednak nie chodziło tutaj o obawy przed gigantycznym kacem, lecz przed ogólnym samopoczuciem. Czuł jak coraz to nowe, mało przyjemne emocje zalewały jego wnętrze. Obrzydzenie do samego siebie oraz tego co reprezentuje swoim życiem, rozkładało się na nowo w głowię mężczyzny, odkurzając stare problemy oraz traumy. Jednak nie mógł długo nacieszyć się powrotem starego uczucia, ponieważ ziemia postanowiła przemówić. Ta sama matka, Gaja, która rodzi rośliny i zwierzęta, postanowiła wyrzucić na świat monstrum składające się z tysięcy nitek, robaków czy innych insektów, które wiły się w kupie, tworząc pewien rodzaj "ludzkiej" sylwetki. Z tego wszystkiego, papieros wypadł z ust zielarza i potoczył się do stóp. Nigdy nie widział takiego bytu i nigdy tego nie pragnął. Tkwił przez chwilę w szoku, nie wiedząc co zrobić. Uciekać ? Walczyć ? Walnąć browara na uspokojenie, tak jak robił w codziennym życiu ? Nawet wcześniejsze emocje, które czuł przez brak alkoholu, były zagłuszone potokiem innych myśli, które szukały solucji z tej nietypowej sytuacji. Dopiero głos Gwardzisty, zatrzymał strumień myśli i dał konkretny cel Arthurowi - walić tym czym tylko można. Nie myślał dłużej czy ma to sens, czy lepiej nie uciec, po prostu poszedł za grupą. Skupił się na potworze, czując w głowie, jak z serca do koniuszków środkowego palca i kciuku przepływa jakaś siła (równie dobrze mogło być to napięcie konkretnych mięśni), pstryknął palcami, po czym krzyknął: -Solusardet!-spodziewając się pięknej kaskady płomieni, wychodzących z różnych "części ciała" monstrum. Czując, że raz to za mało postanowił powtórzyć czar Solusardet, pstrykając palcami drugiej ręki. Nawet wcześniejsze emocje, które czuł przez brak alkoholu, były zagłuszone potokiem innych myśli, które szukały solucji z tej nietypowej sytuacji. Później potok został zagłuszony rykiem. Początkowo próbował zasłonić uszy dłońmi, ale nic to nie dawało. Krzyk wydawał się wychodzić z jego głowy i żadna fizyczna blokada nie dawała mu rady.Dopiero głos Gwardzisty, zatrzymał to wszystko i dał konkretny cel Arthurowi - walić tym czym tylko można. #rzut1: Solusardet = 81+24(magia natury)=105, próg:80 - zdane #rzut2: Solusardet = rzut + 24(magia natury), próg:80 #rzut3: Siła Woli= rzut + 0 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 23, 65 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty