First topic message reminder : Tereny łowieckie Ciągnące się przez niezliczone hektary lasów Cripple Rock tereny łowieckie należące do Carter's Wilderness Mastery to istna gęstwina. Tereny łowieckie są naturalnym i sztucznie zasiedlanym przez Carterów siedliskiem dla wielu gatunków zwierząt, takich jak łosie, jelenie, sarny, dziki, czy wilki. Można tu też spotkać pospolite zające albo lisy, a także groźniejsze magiczne bestie (chociaż rodzina utrzymuje, że nie ma pojęcia, skąd w ogóle się tam biorą). Teren jest otwarty i nieogrodzony, ale pozostaje pod stałą pieczą Wilderness Mastery, a wejście na niego bez zgody rodziny może wiązać się z przykrymi problemami. Najbardziej ryzykowne wydaje się postrzelenie... W końcu z dużej odległości nie każdy myśliwy rozpozna człowieka. Rytuały w lokacji: echa przestrzeni [moc: 46]* urodzaju [moc: 80]* ruchomego piachu [moc: 39]* szepcza [moc: 45]* urodzaju [moc: 66]** * Rytuał obejmuje obszar na terenach świeżo posadzonych drzew. ** Rytuał obejmuje okolice zniszczonej roślinności. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto 2 Kwi - 0:34, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Pięć chybotliwych płomieni i tyle samo obietnic na udany rytuał — czerwone świece rozżarzyły się w solidarności z wypowiedzianą inkantacją, a niedostrzegalne na pierwszy, drugi i czwarty rzut oka drobinki magii rozsypały się po przeoranej pracą ziemi. Teren zyskał ochronę, Carter będzie mogła spać o gram lżej; z pozostałą toną obowiązków musi poradzić sobie jak każdy gwardzista, członek Kręgu i — chociaż wielu lubiło o tym zapominać, fakty były niezaprzeczalne — kobieta. Podeszwa buta cierpliwie zacierała ślady pentagramu; linie zniknęłyby do jutra same, ale nawyk Czyściciela tkwił głębiej niż spacery na skróty — wystarczyłoby trochę rosy; w Cripple Rock była pierwszym najczęstszym zjawiskiem znajdowanym w trawie — drugi to ciała. Wygaszone świece nadawały się co najwyżej do ozdoby albo na wypadek nuklearnego ataku Związku Radzieckiego; Williamson prędzej uwierzy, że komunistom doszczętnie odjebało niż że Carter zagraca salon świeczkami. Godfrey po nieudanych próbach postanowił udowodnić zebranym, że może niewiele wie o teorii magii, za to sporo o teorii rozpalania. Jego świece zapłonęły dopiero, kiedy las otrzymał zapłatę w uniwersalnej walucie negliżu; uniesiona brew Williamsona była wymowniejsza od dźwięków, ale słowa dotrzymał — tylko nie pamięta, komu je dał — i nawet nie mruknął. Chwilę później odebrano mu nawet to — Judith wzywała, drzewo czekało, obowiązek wobec matki natury należało spełnić. Wypalone świecie trafiły na miejsce obok tych nienaruszonych; w tym czasie Carter sumiennie posadziła dwa drzewa — jeszcze jeden taki numer i Williamson naprawdę zacznie podejrzewać, że zaprasza ich do lasu wyłącznie w celach widowiskowych. Verity mógłby się zgodzić; właśnie obserwowali powtórkę z polowania na łosia — tyle, że krwi było mniej i wszystkie palce na miejscu. Judith hołdowała zasadzie starszej od Nowego Świata; jeden robi jak się patrzy, inni patrzą jak się robi. — Carter, ty się o stan dziury nie martw — kiedy Sebastian ruszył na spotkanie z rytuałem, Barnaby wyruszał na starcie z dołem w ziemi — krąg życia znacznie różnił się od błędnego koła wygód Kręgu. — Podobno mam do tego — dwa zanurzenia zgarniętej po drodze łopaty wystarczyły; dziura zyskała jeszcze bardziej dziurawy wymiar — rękę. Chyba nie skłamał — może to dar, może praprababka z Carterów, może zwykły przypadek; kiedy korzenie zanurzyły się w dołku, Williamson podsypał je ziemią z każdej strony i dla pewności doklepał łopatą. Drzewko zrobiło dokładnie to, czego można było spodziewać się w starciu z dziurą — stanęło. Drzewko #5 (sadzone z Judith): 52 (post Jude) + 77 + 14 = 143, ale sterczy |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Może doceniłabym humor Williamsona, gdyby nie wylewał się od początku do końca tego spotkania w jakości przeróżnej, gdzie ciśnienie podnosiło się i spadało z prędkością zbyt zawrotną jak na staruszkę pokroju mojego. — Masz szczęście, że Cię lubię – rzucam tylko, odbierając komentarz w ramach najgorszego z możliwych i zbyt dwuznacznie brzmiącego w moją stronę. O co bym Williamsona nie podejrzewała. Nie jestem pedofilem, żeby mi się dzieci- Przy jego asekuracji posadziłam kolejne drzewko, a potem pozostawiłam już grządki. Na razie tyle wystarczy. Z głębokim westchnięciem ulgi, podnoszę się z kolan, zauważając, że teraz już nie tylko łapy mam całe w ziemi, ale też spodnie są utytłane od kolan w dół. No cóż. Dobrze, że do domu mam niedaleko. I dobrze, że nie jestem takim Overtonem, żeby się tym przejmować. On też znosił to dzielnie, tak na niego spoglądając. Prawie jestem pod wrażeniem. Jeszcze krótko, oceniającym spojrzeniem, spoglądam, czy posadziłam rośliny w wystarczającej odległości od siebie. Tak mi się wydaje, aczkolwiek wszystko spoczywało niemal na moich barkach. Przy pomocy dwóch nieocenianych za nią panów, rzecz jasna. Krótkie skinienie głowy oznacza aprobatę, a za moment odwracam się do reszty, stojącej w konfiguracji przeróżnej. Po wypalonych świecach wnioskuję, że nie próżnowali. — Nie wiem, co tam narzucaliście, ale dorzucę jeszcze coś od siebie. W mojej dłoni lądują świece koloru czerwonego. Wypędzam krótko Godfeya, jeszcze zanim zdąży popsuć pentagram i wchodzę do jego środka (pentagramu, nie Godfreya), żeby zainkantować jeszcze jeden rytuał: — Echo magicum creare, intrusos confundere, minus perceptio. Wkurwiające echo na intruzów zawsze się przyda. Dorzucam jeszcze echo przestrzeni | próg: 45 | magia odpychania: +24 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Świece zapłonęły, chociaż ledwo. Mogę uznać to za zrządzenie losu, może moje zmęczenie, a mogę w ogóle nie uznawać i o tym nie myśleć. Wybieram opcję ostatnią. Grunt, że zadziałało, nawet jeśli nie wyczuwałam specjalnie wielkiego natężenia mocy przeze mnie przepływającego. Najważniejsze, że echo powstanie, rozpraszając uwagę intruzów. I najważniejsze, że my, Carterzy, myśliwi i osoby do pomocy zaproszone, przeze mnie za intruzów nieuznawane, efektów echa nie będziemy odczuwać. To oznaczyło, że roślinność będzie miała spokój, aby wyrosnąć w swoim odpowiednim, własnym tempie. I dobrze. Oby już żaden kataklizm w postaci spadających aniołów temu nie zaszkodził. Niszczę pentagram, zbieram czerwone świece i wrzucam je na stertę tych zużytych. Wszystko z kolei ląduje na jednej z taczek, którą będzie trzeba wywieźć w późniejszym czasie. Zgarniemy to wszystko, wracając do siedziby. Jeszcze nie wracaliśmy, więc jeszcze rozkazów nie wydawałam. — To już wszystko – mówię na wydechu, jeszcze raz spoglądając na formę lasu wysprzątanego. Sterta piętrzących się gałęzi czekała na przeniesienie. Przyda nam się potem. Do czego? Nieważne. To już wszystko, ale w tym momencie i w tej okolicy. To już wszystko, co zaplanowałam dla nas, dopóki nie przyszedł Williamson z informacją dość istotną. — Williamson, gdzie widziałeś tego barghesta? Nie może tak szwendać się po lesie. W najlepszej opcji – zdechnie. W gorszej – zdechnie, dogorywając długo i boleśnie. W najgorszej – będzie straszył zwierzynę, a ta już i tak zachowywała się dziwnie po ostatnich zdarzeniach z Erosem. Jeszcze mi brakuje, żeby Wilderness Mastery popadło w kłopoty finansowe. — Spróbujemy go złapać – informuję, sprawdzając, czy każdy się do tego nadawał. Mam pewne wątpliwości, na przykład taki- - Jest osłabiony, więc nie powinien sprawiać większych problemów. Musimy go tylko unieruchomić. Nie zamierzamy go zabijać. – Kto by pomyślał, Carter miłosierna, myśliwy, co zwierząt nie ubija. – Złapiemy go, zamkniemy i na koniec go odeślę. Myśliwi raczej nie mają wiedzy, jak pomóc rannym zwierzętom w wersji innej, niż ostateczna i ostatnia. — Williamson, gdzie go widziałeś? W ciągu ostatniego tygodnia w jednej turze zasadziliśmy 5 nowiutkich drzewek! Rzuciliśmy również 5 udanych rytuałów, czyli: rytuał urodzaju (moc: 66), szepcza (moc: 45), rytuał ruchomego piachu (moc: 39), rytuał urodzaju (moc: 80), echo przestrzeni (moc: 46). Rytuały zostaną przeze mnie zgłoszone po zakończeniu wątku. Ze względu na zdublowane rytuały urodzaju, jeden z nich decyduję się przeznaczyć na odbudowę podniszczonej roślinności, której nie usunęliśmy, ale nie ma się najlepiej. Drugi z nich pomoże rosnąć nowym drzewkom. Tymczasem zbieramy się na wyprawę ostatnią – spróbujemy złapać rannego barghesta, którego w lesie widział Barnaby. Barnaby, ze względu na to, że szczęście Ci dopisało na samym początku wątku, oraz zgłosiłeś swoją uwagę Judith, otrzymujesz stały modyfikator +10 do tropienia na czas trwania tego wątku. Wszyscy jednakże ruszamy na wyprawę i rzucamy k100 na tropienie. Wspólny próg wytropienia zwierzyny powinien przebić 300. Na odpisy czekam do niedzieli, 04.02., godz: 22:00. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Rodzaj słów, dla których warto ryzykować utratę — niekluczowych dla istnienia, ale darzonych pewnym sentymentem — części ciała. Masz szczęście, że cię lubię; istniały sympatie o znaczeniu kolekcjonerskim — trudno je zdobyć, łatwo zgubić, trzeba zawsze doceniać. Wymieniane nad sadzonką słowa być może pomogą drzewku urosnąć; mówienie do roślin podobno pomaga — podsypywanie ich suchym nawozem lubienia tym bardziej. — Nawzajem, Carter — łopata łupnęła o ziemię po raz ostatni — drzewko stało na baczność, sekunda przyciszonej rozmowy rozmyła się w szeleście świeżych gałęzi, ciąg dalszy obowiązków znów wzywał. Judith zawędrowała po świecie, Williamson ze szpadlem na miejsce zbiórki; odłożone na miejsce narzędzie nie doprowadzi nikogo — nie wiedzieć dlaczego, pomyślał przy tym o Godfreyu — do odtworzenia odcinka Kojota i Strusia Pędziwiatra. Przecież łopata to prawie grabie; a każde dziecko wie, co się dzieje po nadepnięciu na te drugie. Zryw tęsknoty za papierosem musiał zaczekać; magia wzniecona przez przebrzmiałe rytuały ledwie zdołała wsiąknąć w leśną glebę, kiedy gospodyni spotkania oznajmiła ostatnią niespodziankę dnia — i nie był to bimber. Uwaga Williamsona opuściła kieszeń kurtki, do której zdążył wsunąć połowę dłoni; opuszki palców już—już muskały paczkę papierosów, a spojrzenie próbowało uchwycić wzrok Sebastiana, zarzucając na niego sieć niemego pytania. Papieroska, Verity? wyparły unurzane w konkretach słowa; żarty na bok, mają misję do złapania za grzbiet. — Z pół mili na południe stąd, wlókł się w kierunku Łysego Wzgórza. Żadna niespodzianka; śmierć ciągnęła do śmierci. Owiane nieciekawą sławą i trupim odorem historii wzniesienie nie plasowało się na szczycie listy miejsc do odwiedzenia w Cripple Rock — gdyby się postarać, wciąż można znaleźć tam białe próchno kości; jedyna pozostałość po wymazanym z kart dziejów Fogartym. — Był ranny i nieszczególnie zainteresowany intruzem. Jeśli nadal żyje, nie powinien sprawić kłopotów — jeśli to bezpieczne określenie; gdyby Barnaby nie spieszył się na miejsce zbiórki — punktualność to przejaw szacunku; stawianie się na miejscu wcześniej to przejaw nawyków Williamsona — podążyłby śladem bestii, po drodze szukając sposobu na ściągnięcie w okolicę Lanthiera. Krok postawiony w kierunku najbliższej ściany drzew był wskazówką — ranny zwierz nie mógł odejść daleko; miał za to sporą szansę na dogorywanie kilkaset jardów od miejsca, gdzie rytuały i dowcipy o dziurach śmigały w powietrzu w najlepsze. — Tędy — ze wzrokiem utkwionym w zacienionym lesie i tylko sekundą zastanowienia, czy na pewno wybrał południe; od dwóch miesięcy bywał w Cripple Rock częściej niż w North Hoatlilp — nagle poruszanie się między krzewami zaczęło przypominać nawyk. tropienie barghesta: 54 (k100) + 15 (modyfikatory tropienia) + 13 (talent) = 82 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Los zataczał koło. Znowu drzewa, znowu ślady i wizje barghesta napotykanego na leśnych ostępach. I znowu Williamson, ale tym przejmował się już wcześniej. Ponownie też Overtone nie wydawał się zlękniony wizją zadania, które na nich czekało. Co jak co, ale ostatnimi czasy całkiem nieźle znosił towarzystwa piekielnych stworzeń. Ten to może przynajmniej nie będzie mu w biegu rozwiązywał sznurowadeł. Poza tym był ranny, a to zazwyczaj dyskwalifikowało czarownika z listy potencjalnych przekąsek regeneracyjnych. Nawet takiego jak Overtone. W tropieniu wciąż nie był ekspertem, ale uczył się dzielnie. Idąc za Barnabym, pozwalał mu prowadzić tak długo, aż sam zobaczył kilka świeżych śladów odbitych w wilgotnej ziemi. Poznawał je doskonale, zbyt wiele razy znajdował podobne w pobliżu zdewastowanych roślin ogrodowych. - W prawo? - Upewnił się, zerkając pokornie na tych bardziej doświadczonych, chociaż nogi już rwały mu się do ruchu. Ach ten syndrom matki kwoki. Gdyby tylko napotkał potworka wcześniej, zawinąłby go do Maywater i w nosie miał całe to sadzenie drzewek. Być może nawet wyszłoby mu to na zdrowie, nie to, co znoszenie spojrzeń Judith. Poszli w prawo, ale Maurice nie wyglądał na triumfującego. Radość ze znalezienia właściwej ścieżki przyjdzie mu później, gdy w zaciszu swojego dworku będzie mógł poklepać się po pleckach za dobrze wykonaną robotę. W tym towarzystwie najpewniej tego nie uświadczy. Uważne obserwowanie ziemi pomogło mu w przekraczaniu leśnych pułapek w postaci wystających grubych korzeni i rozłożystych gałęzi tylko czekających na takich wielkoludów jak on. Ekscytacja trzymana była w ryzach, ale i tak Maurice nie dał się zepchnąć na koniec korowodu. Zdaje się, że Carter znowu będzie musiała go pacyfikować. Tym razem po to, aby nie ukradł z jej lasu psa. Tropienie: 62 + 16 (talenty) = 78 Suma: 160 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Wiosenny wiatr muska gołą pierś Marvina, a magia nareszcie posłusznie dostosowała się do poleceń i za trzecim razem zapłonęła na wszystkich pięciu ramionach pentagramu. I całe szczęście, bo już Godfrey rozważał oddanie popsutego athame do serwisu. Przecież nawet on nie jest takim niedołęgą, żeby tyle razy popsuć tak prosty rytuał. I to z wiodącej dziedziny magii! Szczęśliwie, Nagi Cyc go strzeże i wyzwala magię rozpalania wedle sztuki znanej wyłącznie Marvinowi, a niedostępnej w żadnej znanej magicznej księdze. Aż westchnął sobie rzewnie, opuszczając pentagram i sprzątając świece. Ściągnięta na czas rytuału koszulka poniewierała się gdzieś obok. To wszystko po to, by nie zabrudził jej wosk, a jakże. — Pani się częstuje — zaproponował Marvin, gdy Judith już zdecydowanym krokiem i tak spenetrowała nieświętą granicę jego pentagramu — i oczywiście, że miał na myśli tenże, a nie— no… siebie. Świece wylądowały pośród tych zużytych, jak Pan Lucyfer przykazał, podobnie koszulka — wróciła na grzbiet, by zakryć to, co gorszące i — o dziwo — tym razem dość skąpo skomentowane przez postronnych. Wyjątkiem był Maurice. — Musi pan kiedyś tego spróbować, panie Overtone. Czarowanie bez ubrań to nowa definicja wolności! — Żaden z Marvina hipis, choć pewnie by się z takim dogadał i nawet wypalił niejedno, ale tym razem rzucone hasło jest wyłącznie niewybrednym żartem, na który pozwolił sobie w przypływie chwili, miłości do świata i godzin spędzonych we wspólnym towarzystwie, co onieśmielało już jakby mniej. I jeszcze barghest. Z Marvina taki tropiciel, co i spec od rytuałów, nie grzeszy nawet szczególną spostrzegawczością. Ale szkoda mu się zrobiło psiaka — nawet takiego piekielnego. Dlatego po wysłuchaniu instrukcji ruszył z całą resztą, żeby rannego odnaleźć. Gdyby coś znalazł, od razu podniesie alarm, zostawiając kwestię czarnego intruza bardziej doświadczonym. Co innego, gdyby to ślimaków szukali. Tropienie: 65 + 19 (talenty) = 84 Suma: 244 |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Na szczęście zajęty rytuałem Sebastian nie słyszy sympatycznej wymiany zdań gwardzistów. Duma i zaufanie do Barnaby’ego każą mu trwać w przekonaniu, że co jak co, ale w jego przypadku może odsunąć jakiekolwiek podrygi zazdrości na bok. Fakt, że Williamson nie ma pojęcia o relacji kumpli, w związku z czym zaufanie nie gra tu absolutnie żadnej roli, niczego nie zmienia. W przeciwieństwie do Sebastiana, Williamson na pewno nie jest na tyle durny, by smalić cholewki do Carterowej. Pogadanki o dziurach i wyznania wzajemnej sympatii można włożyć pomiędzy niewiele znaczące anegdotki. Świece buchają pięknymi płomieniami, dając rytuałowi życie, więc Sebastian sprząta po sobie i wraca do reszty, gdzie okazuje się, że to jeszcze nie koniec zabawy na dziś. W między czasie zerka na Williamsona, napędzony nachalną myślą, że to już ten moment – trzeba zapalić. Barnaby go nie zawodzi – nienazwany rodzaj telepatii działa. Działa też groza, jaką roztacza wokół siebie Carter. Mógłby to olać, ale zwyczajnie nie warto, bo więcej się z nią będzie użerać, niż ten papieros jest wart. Wytrzymają jeszcze pół godzinki. Jego mina, gdy zerka tak na Williamsona, jasno mówi, że bardzo by chciał, ale nie teraz, bo ta znów dostanie pierdolca i wyśle ich na hamaki. Jeśli następnym razem Judith będzie potrzebować pomocy, Sebastian postawi jasny i krótki warunek, bo przecież nie nosi całej paczki fajek dla obciążenia kieszeni. Uzależnienie usilnie walczy o dojście do głosu. Uważa, że do wytropienia jednej rannej bestii w ogóle nie potrzeba całej ich bandy, ale nie dyskutuje. Ma jeszcze trochę czasu. Nie wychyla się, krocząc trochę z tyłu, wciąż mieląc w głowie wspomnienie smaku papierosa. Ręce świerzbią. — Jesteśmy blisko — zauważa, kiedy jego spojrzenie pada na plamę krwi – ewidentnie większą niż pozostałe. Gdy nachyla się, by zamoczyć lekko palce w cieczy, ta okazuje się ciepła, co tylko potwierdza jego słowa. Zwierzak nie mógł zajść za daleko. Pewnie już gdzieś padł i nie miał siły wstać. Natura bywa okrutna. Jeśli już go szukają, to zakłada, że tylko po to, by go dobić i uprzątnąć truchło. Judith co prawda mówiła o złapaniu i odesłaniu, ale Sebastianowi wydaje się to zupełnie bezcelowe. Po co ma się zwierzak męczyć i cierpieć? Lepiej, żeby powitały go czeluści piekielne. Tropienie: 46 (7 + 20 - tropienie + 19 - talenty) Suma: 290 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Jestem niemal wzruszona, jak wszyscy bez dyskusji podejmują się misji wytropienia barghesta. Przez myśl mi przemyka, czy równie dziarskim krokiem by maszerowali, gdybyśmy mieli tropić bezkostnika. Ale po pierwsze – do bezkostnika nie podejdę w otoczeniu cywili, nie pokazując palcami, takich jak Overtone czy Godfrey, a po drugie, nie oszczędzałabym tej mendy, bo jeśli by przeżyła, to po to, żeby zatłuc i zeżreć jakiegoś człowieka. Barghesty głównie wyglądały przerażająco. Poza tym były bardziej jak psy. Coś o tym wiedziałam. Od niecałego miesiąca mam w domu takiego małego szczeniaka i całkiem nie najgorzej idzie wytresowanie go. Szczególnie, gdy rośnie w siłę i nie chwieje się już na cienkich, wychudzonych nóżkach. Gdy go znalazłam, był cieniem siebie i kpiną z piekielnej bestii. Miał szczęście, że go znalazłam. Lanthier by mi racji nie przyznał. Oddaję dowodzenie Williamsonowi, nawet się nie zastanawiając, jakim cudem tak sprawnie porusza się po lesie. Czasem zapominam, że dla normalnych ludzi kanapowych wszystkie leśne ścieżki wyglądają tak samo, a mech rośnie na drzewach bez znaczenia z której strony, dla ozdoby. A gówno to gówno. Na chuj drążyć temat. Williamson prowadzi nas w dobrym kierunku. Sebastian znajduje plamy krwi, ja za to dostrzegam odciśnięte ślady wielkich, ciężkich łap. W rzeczy samej – jesteśmy blisko. A potem ukazuje nam się sylwetka stworzenia. Stoi na czterech łapach, chodź łeb ma zwieszony. Być może jeszcze nas nie zauważył, nie zareagował w każdym razie na nic. Jeśli pozwoli do siebie podejść, to znaczy, że jest chory albo naprawdę umierający. Nie chcę tego testować. Gdyby chciał, mógłby stanowić zagrożenie. Gdyby chciał. — Jest widocznie osłabiony, ale nadal może być niebezpieczny. Nie chcemy go dobijać, trzeba go unieruchomić. Potem się zajmę jego transportem do rezerwatu. Trzy razy umyję ręce po tym, jak napiszę list do Lanthierów. Ale niech go zeżrą i się, kurwa, udławią, że jesteśmy bezdusznymi mordercami bestii. I innych zwierząt. Tropienie: 57 + 20 + 23 = 100 (+290) = 390 Wspólnymi siłami znaleźliśmy barghesta. Jest widocznie osłabiony, ale może być niebezpieczny. Póki co nas nie atakuje, ale po wykonaniu pierwszej akcji w kolejce orientuje się w sytuacji i postanawia zaatakować losową osobę (określa poniższa kość k6; 1 – Judith, 2 – Sebastian, 3 – Marvin, 4 – Maurice, 5 – Barnaby, 6 – Judith; z okazji bycia gospodarzem biorę na siebie dodatkowe ryzyko). Przed ugryzieniem można się bronić, lub można obronić kogoś. Ugryzienie będzie kosztowało -15PŻ. Na jeden post przypadają maksymalnie 2 akcje, rzuty można wykonywać w kostnicy. Pamiętajmy, że naszym zadaniem jest unieruchomienie barghesta i utrzymanie przy życiu. Jeżeli jego PŻ spadną poniżej 0, oznaczać będzie to jego śmierć. Punkty Życia: Barghest: 25/60 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Słowa ledwo osiadają na ustach Sebastiana, a już zza jednego z drzew wyziera sylwetka rannego zwierzęcia. Nie są daleko, futrzak idealnie wystawił się na strzał, na dodatek widać wyraźnie, że jest mocno ranny – łbem prawie ciąga po poszyciu. Ukrócenie jego cierpień jest gestem litości. Sebastian lekkim ruchem, nawykły do prostych rozwiązań, dyktowanych doświadczeniem, wyciąga spod kurtki broń, ale nie jest w stanie nawet jej dobrze wyjąć, kiedy Judith się odzywa, jasno wskazując, co ma zamiar zrobić ze zwierzem. Unosi brew, jeszcze przez chwilę na nią patrząc, jakby oczekiwał, że za chwilę się poprawi, ale wszystko wskazuje na to, że Judith mówi poważnie. Niezmiernie ciekawe, Carter odratowujący ranną bestię błąkającą się po jego terenie i to jeszcze w perspektywie konieczności kontaktu z Lanthierami. Dziwna sprawa, świat staje na głowie. Może zmiękła przez to, że sama ma podobnego kundla u siebie? Ludzie… Starość nie radość, chuje i serca miękną. Nie jego, oczywiście. Wzdycha cicho, ale chowa broń z powrotem, nim jeszcze był w stanie dobrze ją wyjąć i zaprezentować swój schemat postępowania z dogorywającymi stworzeniami. Carter zna się lepiej, może i zwierzak jest do odratowania, nawet jeśli wizja unieszkodliwienia go i transportu nie wróży zbyt kolorowo, dokładając czasu, podczas którego rana będzie miała szansę zaognić się i nazbierać kolejnego syfu. Może drobne czary lecznicze pomogą. Ale najpierw trzeba biedaka zatrzymać i nie dołożyć szkód. Najgorszy rodzaj działania. Ataki z zamiarem zabicia zawsze są o dziewięć piekieł łatwiejsze – do zrealizowania oczywiście, kwestie psychiki najlepiej wsunąć pod piękny, perski dywan. — Funemeum. — Sznur nie powinien wyrządzić dodatkowych szkód, za to najprawdopodobniej skutecznie zatrzyma zwierzaka, nim przyjdą mu głupie pomysły do łba. — Spirituspuritas — rzuca od razu na zwierza, widząc, że sznury solidnie go oplotły. Funemeum: 83 + 25 = 108 | Udane Spirituspuritas: 54 | Udane |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Oczywiście, chętnie włączyłby się w dyskusję o ubraniach Marvina, gdyby nie sytuacja barghestowa. Ta stosunkowo skutecznie odwodziła go od jakiegokolwiek obcowania z ludźmi, skupiając w całości jego uwagę na śledzeniu wzrokiem śladów rannego stworzenia. Nie był w tym najlepszy, ale i tak coś dostrzegł. Duma z siebie zazwyczaj nie mogła u niego zaczekać, błyskawicznie czyniąc obnoszenie się z nią zajęciem priorytetowym, ale teraz… teraz błyskawicznie przeszły mu wszelkie chęci do pawiej prezentacji barwnego ogona. Polecenie Judith było dla niego zrozumiałe (wreszcie), chociaż o wiele chętniej zawinąłby barghesta do domu i przedstawił Stheino. Dwa adopciaki zawsze chowały się lepiej, niż jeden, przetestował to całkiem nieźle na kotach. Snuł cudowne wizje wspólnego łapania piłeczki i biegania z różową smyczą, zupełnie niepomny na wszelkie drogowskazy nakazujące mu wrócić na ziemię. Życie to nie bajka, nawet jeżeli taką rzeczywistość chciałby widzieć Maurice. Ruch Sebastiana z początku nie zwrócił jego uwagi. Oczy były skupione na zapoznawaniu się z obrażeniami stworzenia. Kiedy skończyły, rozejrzały się wokół po twarzach zebranych, aby zapoznać się z ich chęciami do pomocy. Sam nigdy nie był wybitnym uczniem, jeżeli chodziło o magię anatomiczną i byłby skłonny pozostawić uzdrawianie w rękach innych. Z tym że inni niekoniecznie się do tego kwapili, a przynajmniej taka była jego pierwsza myśl. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Sebastian Verity już dziś zostałby zapakowany w piękną trumnę. Sposób, w jaki Maurice na niego spojrzał, mógłby być ostrzeżeniem, ale zdaje się, że w intensywności emocji chyba zapomniał o tym kroku, przechodząc od razu do realizacji. Gdyby tylko mógł na zawołanie wyciągnąć syrenie szpony, własnoręcznie by go rozszarpał. Głęboki oddech, którym uraczył zebranych był w jego uszach głośny niczym krzyk. To pierwszy ratunkowy, a kolejnego nie było trzeba. Sebastian schował tę żelazną abominację, zanim dosięgnął go gniew rozsierdzonych syren i dobrze. Ciężko byłoby w Kazamatach wytłumaczyć się z poderżnięcia gardła członkowi Kręgu. Pojawił się sznur, a potem zaklęcie uzdrawiające. Zaskakująca zmiana stanowiska. Niebieskie oczy Overtona zawędrowały na twarz Sebastiana. Język został boleśnie ugryziony, a unosząca się brew powstrzymana. Nieważne, barghest nie miał na to czasu. Krok naprzód mógł nie być najmądrzejszym posunięciem. Barghest mógł ich zaatakować, bo czemu niby miałby tego nie zrobić? Był dzikim stworzeniem i to nieco większym, niż bejbi szczeniak Maurycego. Odwiedzenie go od posiekania ich na kawałki w sytuacji wiązania go sznurem nie byłoby najłatwiejszym zadaniem. Instynkt samozachowawczy Overtona wysyłał właśnie kartkę z pozdrowieniami - najpewniej prosto z Malediwów. - Fascia, sanaossa - dwa zaklęcia spłynęły energią z jego palców, obejmując barghesta uzdrawiającą aurą. Źródło najobfitszego krwawienia miało zostać chwilowo opatulone fascią, a skoro Sebastian zajął się obrażeniami wewnętrznymi, Maurice dorzucił od siebie zewnętrzne. Fascia i Sanaossa: 64, 63 - oba udane |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Las kusił, by zbłądzić; zapomnieć na chwilę o poszukiwaniach piekielnego psa i poobserwować przyrodę w sposób nie tak zadaniowy i nastawiony na szybkie złapanie czarnego, kudłatego, dzikiego i zdolnego do wbicia kłów w ciało. Taka definicja wystarczała Marvinowi do wysnucia konkluzji, że warto trzymać się z tyłu pochodu. Nie z obawy; a bardziej dlatego, że wyczuwał, kto z ekipy jest w podobnych przypadkach wprawiony bardziej — bardziej, czyli jakkolwiek, bo Godfrey gówno wiedział o piekielnych bestiach, a największym co zdarzyło mu się tropić, był zaginiony kurczak co przez dziurę w płocie ewakuował się z farmy. Sukcesem młodego Marvina był fakt, że znalazł zwierzaka żywego i zagonił z powrotem do zagrody. Niemniej; po co przeszkadzać, gdy dowództwo wie, co robi? Sunął więc za całą resztą, nie wychylając się, za to wytężając wzrok i słuch; bez komentarza przyjmował kolejne wskazówki co do lokalizacji stworzenia i nim się obejrzał… Zguba się znalazła. Resztę obserwował z niewielkiego dystansu, oparty o drzewo. Osłabiona bestia, gotowa do ataku, dyskretnie wyciągana broń i wyrazy niezadowolenia z tego powodu; pierwsze instrukcje i spektakularna robota z poskromieniem i uleczeniem obrażeń zwierzęcia. I żadne z nich nie potrzebowało do tego ściągać koszulki. To ostatnie było najbardziej imponujące. — …To ja się wtrącał nie będę — bo i nie znał żadnego czaru na uspokojenie; w tej chwili tylko tego brakowało im do pełnej perfekcji. Bestia odzyskała siły i miotała się nerwowo w zaciśniętych wokół ciała więzach. O ile wygodniej byłoby, gdyby grzecznie poszła spać... — Pewnie trzeba będzie go ponieść. Zgłaszam się na ochotnika — byle z daleka od pyska i tych zębów. Już udowodnił, że ciężary mu niestraszne, a teraz śmiało pokaże, że dotyczy to również tych, co się miotają. Choć w ten sposób dołoży cegiełkę do akcji ratowania przyrody. Gówno wiedział o Lanthierach, ale spodziewał się, że gest docenią. On by docenił. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Cripple Rock, zwykle zazdrośnie strzegące tajemnic, dziś wyjątkowo chętnie zdradzało sekrety; tajniki rytuałów bez koszulek, głębokości ziemnych dziur i sposobów sadzenia drzew tak, by przed kolejną wiosną nadawały się do czegoś więcej niż palenia w piecu, blakły w cieniu tajemnicy ostatecznej. Na południe, w stronę Łysego Wzgórza, aż krew, połamane gałęzie i — wreszcie; wreszcie, bo wciąż na nogach, wbrew zmęczeniu i wyczerpaniu — chwiejąca się na czterech łapach sylwetka barghesta zwieńczą poszukiwania. Kilka zjełczałych liści przylgnęło do desantówek; parę kropel zagubionej w trawie rosy właśnie wsiąkało w spodnie; ochota na papierosa magicznie nie zniknęła, a na widok wyciąganej przez Sebastiana spluwy jedynie przybrała na sile. Verity, zostaw broń, weź Pionowe pęknięcie między zmarszczonymi brwiami nie wyrażało wątpliwości w odruch Protektora; w policji jak w Gwardii — to, kto pierwszy odda strzał często decyduje, komu przypadnie szpitalny posiłek — albo kostnicowa formalina — w ramach kolacji. Tym razem przeciwnik nie miał broni; wyłącznie zęby, poważne obrażenia i zbyt wolny czas reakcji, żeby dotrzeć do kogokolwiek — nawet, jeśli akurat stawiał krok w kierunku Williamsona i Barnaby poniekąd rozumiał. Na psie lata byli starymi znajomymi. Prędkie zaklęcie oplotło bestię linami, trzy kolejne zesłały na nią ulgę; nieliczne z ran zaczęły goić się w oczach, a te, których nie widzieli, i tak wymagały specjalistycznego leczenia. Lanthier będzie wiedział, co zrobić — w Rezerwacie ludzi i ich podopiecznych łatano na porządku dziennym. — Subsidio — mleczna mgiełka zaklęcia spłynęła przez nasycone nerwowością powietrze; szarpiący się w więzach barghest mógł liczyć na nagłą dawkę skroplonego spokoju i otępienia. — Breviter. Sekundy zweryfikowały — na porcję zasklepianych zadrapań będzie musiał poczekać; mimo wszystko, po wcześniejszej dawce leczniczych zaklęć powinien przetrwać drogę do Rezerwatu. — Po subsidio będzie otępiały, nie powinien się wyrywać — o ugryzieniach Williamson wymownie milczał — wolontaryjnie zgłoszony do dźwigania bestii Godfrey będzie musiał pomyśleć o innym zabezpieczeniu; Barnaby znał więcej niż podstawy magii anatomicznej, ale do opanowania taceo tacuitacitum mu daleko. — Ronan Lanthier tresuje połowę miotów w Rezerwacie — przeniesione na Carter spojrzenie poświęciło kilka sekund na próbę odgadnięcia skąd ten zryw altruizmu; obie rodziny zbyt często myliły gałązki oliwne z pokrzywami. — Jeśli zamierzasz odsyłać zgubę, napisz bezpośrednio do niego. Raz Williamson, zawsze Williamson; nieważne, iloma warstwami żelbetonu próbował odgrodzić się od politycznej spuścizny rodziny, w szpiku kostnym nadal wędrowały zagubione erytrocyty pertraktacji. Subsidio | 62 + 5 = 67, udane Breviter | 7 + 5 = 12, nieudane |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kundla znaleźliśmy prędzej niż wszyscy mogliśmy się spodziewać – i dobrze. W pierwszej sekundzie umyka mi odruch Verity’ego, nie umykają mi za to zdziwione spojrzenia i Sebastiana, i Williamsona. Tak, ja też mogłabym przypuścić, że jestem pojebana. Zwłaszcza po tym, jak lata temu moja rodzina dostała dożywotni szlaban na wchodzenie na terytorium Rezerwatu Bestii. Teraz też nie zamierzam do niego wchodzić. Podrzucimy zgubę przed drzwiami, jak się podrzuca niechciane noworodki. Z liścikiem prosto do magicznej skrzynki – stamtąd powinien być szybko odebrany, więc i zguba powinna zostać szybko odnaleziona. Mój zryw altruizmu nie bierze się znikąd. Musiałabym być ślepa i głupia, żeby nie zauważać, że nie jesteśmy najbardziej lubianą rodziną w Hellridge. Znaczna część Kręgu nas bardziej nie znosi niż akceptuje, czy choćby lubi. W najlepszej wersji są jeszcze te rodziny, które mają na nas wyjebane. Co ciekawe, konflikty mojej rodziny z innymi zazwyczaj mają podłoże wręcz tragicznie śmieszne. Na przykład ten z van der Deckenami, gdy młody, mający fiu-bździu w głowie Eryk postanowił porwać ukochaną damulkę, bo się zakochał. Minęły już dziesiątki lat, nikt już o tym nie pamięta, a my nadal patrzymy na siebie wilkiem. Bo gówniarzowi się dziewczyna spodobała. Nasz konflikt z Lanthierami to inna, bardziej poważna kategoria. Nasze rodziny nigdy nie będą za sobą przepadać, nigdy nie będziemy się lubić, kochać i szanować. Ale możemy się chociaż znosić. Dzielimy w końcu jeden las. To prawda, że zabijamy również piekielne bestie, ale robimy to głównie po to, aby przeżyć i jakoś wyżyć. Jakoś te wszystkie panienki w futrach nie pamiętają, że ktoś musiał najpierw to zwierzę zastrzelić, a potem oprawić, żeby się mogła ładnie przy mężu zaprezentować. Zaklęcia śmigają – jedno obezwładnia bestię, trzy inne mają mu pomóc i ulżyć w cierpieniu, ostatnie trafione oszałamia, co z pewnością pomoże mi spakować barghesta do klatki. A w zasadzie nie mi, a myśliwym, których zamierzam tutaj wysłać. Spoglądam na Godfreya, który oferuje się do altruistycznego niesienia bestii. Nie ryzykowałbym czymś takim. Raz, że chuj wie, czym może to zwierzę go zarazić. Dwa, że w najlepszym przypadku może go upierdolić, w najgorszym – zagryźć na śmierć. Nie zamierzam ryzykować istnień cywilów, którzy nie wiedzą, jak z takimi zwierzętami się obchodzić. — Nie będzie takiej potrzeby – oznajmiam Godfreyowi, stojąc z boku, gdy wszyscy inni rzucają się, aby pomóc barghestowi. – Przyślę tu ludzi, oni się nim zajmą. Zajmą się wystarczająco odpowiednio, jeśli im życie i posada miłe. Następnie kieruję wzrok w stronę Williamsona. Nie znam tego całego Ronana, ale zawsze lepiej wiedzieć, do kogo wysłać pocztówkę z leśnej przygody. Kiwam mu więc głową, a w pamięci notuję sobie jego imię. Ronan. Niewykluczone, że widywałam go na balach Kręgu, ale widywałam tam wiele innych osób. — Póki co, jest w wystarczająco dobrym stanie, aby przetransportować go do Rezerwatu. Po drodze wejdę do Wilderness Mastery i wyślę tu ludzi. Nasza robota jest już skończona – oznajmiam, ku zapewne uciesze gawiedzi. Ta, być może, ucieszy się zaraz bardziej. – Słyszałam, że wszyscy wręcz marzą o tym, żeby się nażłopać. I coś wypalić – spoglądam tu znacząco na Williamsona i Sebastiana. – Więc zaciągniemy ze sobą zebrany chrust i rozpalimy sobie ognisko w Red Bear Stronghold. Jakiś bimber na pewno też się znajdzie. Wszyscy są zmęczeni i głodni, a ja nie zamierzam odprawiać pomocników z kwitkiem. Niech chociaż poznają to ździebełko gościnności Carterów. Czy też raczej – mojej gościnności. Bardzo dziękuję Wam za pomoc przy sprzątaniu lasu. Po zakończeniu wątku, zgłoszę nasze dokonania oraz wszystkich uczestników w odpowiednich tematach. Dzięki Waszym zaklęciom barghest czuje się już lepiej i, zgodnie z zapowiedzią Judith, zostanie przetransportowany do Rezerwatu Bestii jeszcze tego samego dnia, tymczasem wszyscy mogą skorzystać śmiało z zaproszenia na bimber i ognisko. Wszyscy z tematu [ukryjedycje] |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii