First topic message reminder : Tereny łowieckie Ciągnące się przez niezliczone hektary lasów Cripple Rock tereny łowieckie należące do Carter's Wilderness Mastery to istna gęstwina. Tereny łowieckie są naturalnym i sztucznie zasiedlanym przez Carterów siedliskiem dla wielu gatunków zwierząt, takich jak łosie, jelenie, sarny, dziki, czy wilki. Można tu też spotkać pospolite zające albo lisy, a także groźniejsze magiczne bestie (chociaż rodzina utrzymuje, że nie ma pojęcia, skąd w ogóle się tam biorą). Teren jest otwarty i nieogrodzony, ale pozostaje pod stałą pieczą Wilderness Mastery, a wejście na niego bez zgody rodziny może wiązać się z przykrymi problemami. Najbardziej ryzykowne wydaje się postrzelenie... W końcu z dużej odległości nie każdy myśliwy rozpozna człowieka. Rytuały w lokacji: echa przestrzeni [moc: 46]* urodzaju [moc: 80]* ruchomego piachu [moc: 39]* szepcza [moc: 45]* urodzaju [moc: 66]** * Rytuał obejmuje obszar na terenach świeżo posadzonych drzew. ** Rytuał obejmuje okolice zniszczonej roślinności. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02, 2024 12:34 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Przez chwilę zamarła, gdy do ich uszu dotarło chlupotanie. Starała zlokalizować źródło dźwięku, zerkając w jego kierunku. To był błąd - choć powstrzymała Barnaby'ego przed wdepnięciem w naturalną broń biologiczną, zbyt późno zauważyła Charliego, by go zatrzymać. Mężczyzna wdepnął więc w pokaźną, łosiową kupę. - Nie mówi się, że takie rzeczy dzieją się na szczęście? - spytała szeptem, chcąc go choć trochę pocieszyć. Na słowa Rousseaua Imani nie powstrzymała pierwszego parsknięcia śmiechu, który zaraz zakończyła zakrywając usta ręką i dała sobie momencik na uspokojenie. - Przepraszam - rzuciła do Orlovsky'ego, choć jeszcze uśmiech nie do końca znikł z jej twarzy. Zdecydowanie nie spodziewała się takiej integracji z naturą. A miała z tym wiele doświadczeń, w końcu pomagała mężowi na farmie. Jej uwagę od śmierdzącego problemu z łatwością jednak odwróciło pohukiwanie. Spojrzała po reszcie, czy dobrze myśli jak to interpretować, po czym skierowała się w jego kierunku dopiero, gdy ktokolwiek z reszty również tam ruszył. W końcu to był jej pierwszy raz, wolała się trzymać z tyłu by nie zmarnować ich okazji do zasadzki. Mimo, że nie miała doświadczenia takiego jak gwardziści, to Padmore bez problemu zrozumiała przekaz, jaki Judith dawała z pomocą gestu ręki. Był dla niej najzupełniej jasny. Skradała się najciszej i najostrożniej jak umiała, jak gdyby próbowała podejść do wystraszonego prosiaczka, po czym czekała na salwę. W międzyczasie podziwiała magiczne stworzenie. Było w nim coś majestatycznego i aż szkoda jej było zabijać tak piękny okaz. Wiedziała jednak, czemu to robią, postanowiła się więc nie wahać. Otworzyła szeroko oczy, gdy zobaczyła, jak kobieta idealnie go trafiła. Gorzej, że zwierz wpadł w szał. Imani próbowała rzucić pierwsze zaklęcie. - Alisfaucium - na jej nieszczęście jednak nie wyszło. Kobieta miała poczucie, że to z emocji i najpierw spróbowała złapać oddech (oczywiście szybko), nim rzuciła drugie. - Pungere. - Tym razem było udane. Udało jej się wyczarować osę pod powiekę łosia, która - miała nadzieję - oślepi go dostatecznie, by zminimalizować szansę, że na nich ruszy albo im ucieknie. Alisfaucium [próg: 70]: 45 + 20 (magia natury) = 65 - zaklęcie nieudane Pungere [próg: 65]: 56 + 20 (magia natury) = 76 - zaklęcie udane Ostatnio zmieniony przez Imani Padmore dnia Sob Wrz 30, 2023 3:01 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ostatnie chlupnięcia łosia, pierwsze chlupnięcia gówna i obietnica chlupnięć przestrzelonego na wylot mózgu — na krótkim odcinku czasu maraton rozpoczęła seria małych katastrof. Najpierw Antoine, który na ciszę reagował alergicznie; później Orlovsky, który alergicznie mógł zareagować na magiczne odchody legendarnego parzystokopytnego; wreszcie Carter, która po tym poranku nabawi się alergii na nich wszystkich. Milczenie Williamsona, cięższe od mgły i lżejsze od skupienia w spojrzeniu, nie poddało się salwie stłumionych przekleństw i rozmytych komentarzy; zasłuchanie w chlupotaniu tak działa. Świat skurczył się do nadlatujących z pobliska dźwięków, do których już po chwili dołączyło coś jeszcze — sygnał, którego znaczenia nie musieli tłumaczyć nikomu. Zawieszone w niebycie oddechy i spojrzenia, nagle skupione na punkcie w oddali, zapomniały o gównianym incydencie, słodkich wypiekach, wypalonych papierosach i ostatnich radach. Tu i teraz liczyło się tylko przetrwanie. Tu i teraz — w sercu Cripple Rock, z dala od cywilizacji, za to blisko śmierci. Tu i teraz — między stawianymi cicho krokami i spojrzeniem na majaczącą w pobliżu sylwetkę Carter; na gest jej dłoni Williamson odpowiedział krótkim skinięciem głową i płynną realizacją planu — na prawo, między drzewa, tak, by okrążyć zwierzynę. Tu i teraz — kiedy spomiędzy obdartych z kory pni wyłonił się cel wyprawy, myślenie przestało istnieć; w momentach takich, jak ten, mogli liczyć tylko na instynkt. Bezszelestnie zsuwana z ramienia strzelba i obserwowanie majestatycznej zwierzyny, wciąż nieświadomej ich obecności — w zastygłym czasie, utkanym kilkunastu sekund, z pozoru nie działo się nic, chociaż prawda brzmiała zupełnie inaczej; działo się wszystko. Carter na lewo przeładowywała broń w rytm suchego trzasku kory; Williamson działał w takt tego samego rytmu. Nabij, naciągnij, odbezpiecz, wyceluj — z oddaniem strzału miał i zamierzał zaczekać, aż to Judith wystrzeli; dopiero, kiedy ranny zwierz dostrzeże w niej sprawcę własnego bólu, nadejdzie kolejna salwa. Carter nie kazała czekać im długo — Carter, na dodatek, chyba spieszyła się na śniadanie. Echo oddanego strzału wypełniło las głuchym hukiem, w odpowiedzi na który w powietrze wzbiły się rozbudzone ptaki, bażanty kilkaset metrów dalej wpadły w popłoch, a kleptomańskie zapędy okolicznych małp powinny zostać ostudzone. Kula trafiła w łeb — Williamson zagwizdałby z uzdaniem, gdyby miał czas. A na nadmiar tego żadne z nich nie mogło dziś narzekać. Magiczne ataki nastąpiły jednocześnie — najpierw Verity, tuż za nim pani Padmore, od której Barnaby nie zamierzał odstępować daleko, choć echo magii natury w jej ustach podniosło włoski na mimowolnie pochylonym karku. Nie zamierzał zwlekać ani sekundy dłużej; naciśnięty spust, oczekiwany odrzut i głuchy trzask oddanego strzału — Williamson celował w serce, ale siła cofnięcia lufy i słaniające się na nogach zwierzę zweryfikowały jego plany; prawdopodobnie trafił w bok. Zanim z powietrza ulotnił się niesubtelny zapach prochu, nadszedł kolejny atak — magia anatomiczna znów przypomniała mu, że zwykle używał jej do leczenia, nie ataku. Gorzkie próby to te, z których płyną najcenniejsze lekcje; jeśli to prawda, Orlovsky otrzymał przyspieszony kurs po wdepnięciu w gówno. — Coniungerecrura — skupiona wiązka magii pomknęła w kierunku łosia, ale tuż przy granicy z jego cielskiem zdawała się tracić na impecie; zupełnie, jakby magiczna natura zwierzyny była w stanie rozrzedzić niedostatecznie silne czary lub— Reagowała inaczej w zależności od dziedziny magii. Teoria warta sprawdzenia — o ile dotrwają do etapu testów. akcja #1, strzał: 21 + 20 (modyfikator) + 14 (talent) = 55 akcja #2, Coniungerecrura: 55 + 5 (próg 65, nieosiągnięty) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Antoine Maurice Rousseau
Wszystko dzieje się tak szybko, że ledwie zauważam chaos dookoła. Klepie nowego druha po ramieniu i cicho chichoczemy razem z Imani, a chwilę później Judith macha na nas ręką. I jest. Wielki. Piękny. Majestatyczny - łoś. Na krótką chwilę świat zdaje się zatrzymać pod wpływem jego piękna. To jeden z tych momentów gdy człowiek uświadamia sobie jak mały i nic nie znaczący jest w porównaniu z ogromem natury. Zwierze jest ogromne, poroże zdaje się lśnić czystą magią, a jego widok wzrusza każdy zakamarek mojej duszy. Zapominam po co tu jesteśmy, bo przez tę krótką chwilę absurdem wydaje się chęć walki z czystą, surową potęgą króla lasu. I wtedy Carter oddaje pierwszy strzał. Rozjuszone zwierze rusza w przód, z werwą i animalistyczną wściekłością, szałem tak niekontrolowanym jaki tylko może wywołać wielki ból. Nie ma nawet czasu na myślenie czy dywagacje nad tym czy nie zasługujemy wszyscy by przedziurawił nas swoimi rogami - Sebastian broni Judith a zwierze rusza na nas. A konkretniej na Imani. Robię krok w przód, gotów osłonić ją własnym ciałem, kiedy intonuje głośne - Securus - mające przynajmniej spowolnić Łosia. Wzdrygnę się słysząc kolejny wystrzał, tym razem Williamsona. I choć czuję jak zawieszona przez ramię broń pali, jakby szepcząc, że pora po nią sięgnąć, to tak strasznie brutalne. Prymitywne. Strzelać do czegoś tak pięknego... No i ta krew wszędzie bryzga, a on jest tak blisko! Co jeśli dostanę rykoszetem ciepłą posoką, czy jest coś gorszego? A jak trafi mnie w oko?! Fuj! Fuj! I jeszcze raz fuj! Zaklęcia płynące z ust Imani poruszają jednak pamięć. Nie mam nawet czasu na dumę, że mój pomysł był na tyle dobry, że skorzystał z niego sam Sebastian, kiedy rzucam donośne - Varioherenae. Ziemia pod kopytami łosia zaczyna zamieniać się w ruchome piaski, może i to go spowolni, choć na chwilę. I śmierć, która go czeka, będzie spokojna. A ja stanę na tyle daleko by nie widzieć czerwonych kałuż krwi. Panie i Panowie, Antkowi wyszło! Akcja 1: Securus (wyczarowuje tarczę ze szkła, która pochłania atak niższy i równy 100), próg 60, udane (87 + 12 = 99) Akcja 2: Varioherenae (zmienia ziemię w ruchome piaski w których przeciwnik może ugrzęznąć), próg 75 osiągnięty (76 +5 = 81) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : dyktator smaku, arbiter sztuki, bywalec
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Zaklął cicho pod nosem unosząc nogę i potrząsając nią. Optymistycznie mógłby powiedzieć, że to na szczęście. Patrząc realistycznie - czeka go sporo szorowania. Poranne, leśne mgły rozpłynęły się już niemal w całości, odsłaniając tym samym dalsze zakątki lasu, których do tej pory nie mogli dojrzeć bez zbliżenia się. Cichy szum liści w koronach drzew, kilka łamiących się w oddali gałęzi, świergot siedzącego gdzieś w gnieździe ptaka. Tak brzmiał las o poranku. Odgłos chlupotania jasno wskazywał na to, że nieopodal znajduje się strumień. Czyżby samo wytropienie magicznego, teoretycznie nie istniejącego zwierzęcia miało przyjść im tak łatwo? Orlovsky pociera jeszcze stopą o poszycie chcąc zetrzeć tyle łajna z podeszwy, ile tylko się da i sięga po strzelbę, która do tej pory wisiała przewieszona przez jego ramię. Z kieszeni wyciąga dwa naboje i załadowuje je. Ciche stuknięcie wracającej na miejsce lufy oznajmia, że broń jest gotowa do użycia. Poruszają się teraz w ciszy, uważnie stawiając kroki, ostrożnie pochylając się przed niższymi gałęziami drzew. Sowie odgłosy oznaczają, że Carter coś znalazła, więc Charlie kieruje się w jej stronę by ujrzeć coś, czego jeszcze nie widział. Łoś był ogromny. Majestatyczna sylwetka pokryta jasną sierścią, poroże godne miana króla ciemnej, leśnej głuszy. Jeden cios byłby w stanie bez problemu zabić którekolwiek z nich. Samo patrzenie na zwierzę napawało pokorą. Na kilka krótkich chwil opuszcza strzelbę; ze wszystkich bestii żyjących w tym lesie, czy naprawdę musieli zabijać właśnie tę...? To nie był czas na zachwyt. Wymija Carter z drugiej strony, niż pozostali; ktoś musi zostać na tyłach. Jeden strzał, wyjątkowo celny. Huk rozszedł się w promieniu kilkudziesięciu metrów, gdzieś daleko ptactwo zerwał się z drzewa a łoś już dobrze wiedział o ich obecności. Dostał prosto w łeb, jednak to nie wystarczyło by go powalić. Kolejny strzał i mieszanka głosów rzucających zaklęcia. Gdy wystrzelił i Orlovsky, łoś padł, ale bynajmniej nie dzięki jego celności; zwierzę uniknęło kuli przewracając się w momencie, w którym mężczyzna nacisnął na spust. - Funemeum - rzuca więc w stronę bestii, by nie mogła tak łatwo się podnieść. Na przeładowanie strzelby ma zaledwie kilka chwil. Ryk bestii sprawia, że przez jego ciało przebiega fala ciarek. Jedno uderzenie serca - sięga do kieszeni po naboje. Drugie uderzenie serca - wyrzuca łuski na ziemię. Trzecie - załadowuje na nowo. szczęknięcie metalu oznacza, że broń jest gotowa do użytku. rzut1: K100= 15 + 20 < najniższy próg rzut2: Funemeum; K100= 60 + 20 = 80; próg 65 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Precyzyjny cios dopiero rozpoczął imprezę. Mogłabym być z niego dumna, gdyby tylko ukatrupił bestię. Ale Łoś rzucił się na mnie, kiedy przeładowywałam strzelbę, a o moją dupę (konkretnie – o jej bezpieczeństwo, są z nami niewtajemniczeni) zadbał Verity, ogłuszając zwierzę. To nie tyle zatrzymało się, co zatoczyło, tymczasowo zmieniając kierunek na Imani. Dopiero podcięcie kopyt sprawiło, że runął z ogromnym hukiem na ziemię. Wykorzystuję ten czas, aby przeładować strzelbę. Nie widzę, co czaruje Padmore, ale zdecydowanie to czuję. Łoś zaczyna wierzgać, a wielkim łbem w końcu szarpnął tak, że poczułam poroże na swoim ramieniu – rozciął mi nie tylko bluzkę i kurtkę, ale i skórę, powodując krwotok. Zatoczyłam się, zamroczona, na moment wypuszczając strzelbę z dłoni. Kurwa. Jak mogłam stracić czujność? Straciłam ją po raz kolejny, kiedy usłyszałam wystrzał Williamsona – wtedy poroże trafiło mnie po raz kolejny. Wycofałam się o kilka kroków, patrząc z niedowierzaniem. Kurwa, wiem, że jest silny, ale powinnam stać stabilnie na nogach i nie dawać się tak zaskakiwać. Kilka wdechów. Kolejny wystrzał. Kolejne szarpnięcie głową – tym razem poroże trafiło prosto w udo Imani. Nie nadział jej, na szczęście, ale dostrzegam krew wyzierającą się z rany poprzez warstwy ubrań. Żarty się skończyły, panie i panowie, i nawet ruchome piaski, nawet sznury oplatające jego kończyny – nic tego nie zmieni. Wyglądało na to, że zaczynał wyrywać się z ogłuszenia i osłupienia. Sznury popękały, a choć ruchome piaski nie zniknęły, to zdawało się, jakby przez nie po prostu… przeniknął. Tak po prostu. Czy ta bestia potrafi przenikać nawet przez ziemię? Nie było czasu do stracenia. Unoszę strzelbę i oddaję strzał. Chybiam, nie trafiam w serce, jak zamierzam, zamroczenie po dwóch otrzymanych ciosach wciąż działa – powinnam trafić w nogę. Nie widzę kolejnej krwi, ale nie zrażam się tym, bo po krótkim przeładowaniu unoszę strzelbę po raz kolejny – naciskam na spust po raz kolejny. Tego strzału byłam bardziej pewna niż poprzedniego. Powinien wejść prosto w serce i zabić skurwiela. Nie trafiłam go ani razu. Kule przeleciały na wylot, trafiły w drzewa po drugiej stronie. Musiały po prostu przez niego… przeniknąć. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa. Jak wiemy, Widmowy Łoś ma zdolność przenikania przez obiekty materialne - tyczy się to również naszych czarów, dlatego do obecnej statystyki dodajemy jeszcze obowiązkowy rzut k6 przywiązany do każdego ataku. Poniżej podaję interpretację wyniku: 1-3 - Łosiowi nie udało się uniknąć Twojego ataku, jest celny i zadaje mu obrażenia 4-6 - Widmowy Łoś przeniknął poprzez Twój atak, okazał się on bezskuteczny Kością należy rzucać tylko wtedy, kiedy cios/atak/zaklęcie ma być wymierzone w Łosia. Jeśli zaklęcie ma zostać rzucone na inną postać, rzut tą kością nie jest konieczny. Pomimo powalenia i ogłuszenia, Łoś wierzgał przez ten czas kopytami i był niespokojny. Na liczbę przypadkowych ataków rzuciłam kością tutaj - wynik to 3. Na to, kogo zaatakował rzuciłam trzema kośćmi tutaj - dwukrotnie wypadła Judith, raz Imani, toteż zabieram PŻ zgodnie z opisaną mechaniką ataku Łosia, -25P za każdy atak. Był on przypadkowy i chaotyczny, toteż nie dało się obronić dwóch dam przed nimi. Obecne statystyki przedstawiają się następująco: Widmowy Łoś: 300PŻ – 150 PŻ-15P-30P (celny strzał w głowę, udane Pungere, celny strzał w bok) = 105PŻ Barnaby Williamson: 181PŻ Antoine Rousseau: 166PŻ Judith Carter: 124PŻ (-50P dwa ataki Łosia) Charlie Orlovsky: 187PŻ Imani Padmore: 136PŻ (-25P atak Łosia) Sebastian Verity: 183PŻ Obecnie Łoś atakuje Charliego - wynik rzutu. Czas na odpis pozostawiam do środy (04.10.) do godziny 20:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Patrzy na Judith, zaciskając szczękę do bólu. Jedno cięcie, drugie cięcie – szybciej niż jest w stanie choćby uformować czar, choćby dobiec do niej i podstawić się przed poroża. Zdąża jedynie drgnąć, aż zamraża go w miejscu na widok krwi sączącej się z ran Carter. Na widok upadającej strzelby. Przez chwilę wygląda to bardzo poważnie. Przez chwilę jego serce się zatrzymuje i ma mroczki przed oczami. Przez chwilę jest w szoku. To coś nowego. Nie znał wcześniej tego uczucia, nie poznał tego mrożącego strachu o życie bliskiego, nie w takim natężeniu, nie tak paraliżującego i efektującego natychmiastowymi wyrzutami, że nie zrobił nic, by temu zapobiec. Ma wrażenie, że jego serce wznawia swoje bicie ze zdwojoną prędkością dopiero, gdy Judith znów łapie do dłoni strzelbę. Czas, który przez chwilę nagle się zatrzymał, wznawia swoje tempo, a Sebastian budzi się z nieprzyjemnego otępienia i orientuje się, że nie tylko Judith została ranna. Mało tego, łoś zaczyna szarżę na Charliego. — Impetum Nuntiorum. — Jego głos jest nieswój i najwidoczniej zupełne zerwanie koncentracji wywołane atakiem na Carter, ma swoje odbicie w zaklęciu, które znika, nim jest w stanie dobrze się uformować. Pierdoli to. Orlovsky musi sobie poradzić, może ktoś inny mu pomoże. Sebastian poświęca kolejny atak na zajęcie się Judith. Dlatego, kurwa, związki nie są mile widziane przez gwardię. Inna sprawa, że jego działanie jest uzasadnione – bez Carter ich szanse na ubicie zwierza diametralnie spadają. Zdejmuje strzelbę z pleców, rzucając ją u jej stóp i szybko zerka na rozległość cięć. — Mi nie będzie potrzebna, oszczędzisz czas na przeładowanie. — Zerka krótko na łosia, dostrzegając, że na razie nie zwraca uwagi akurat na ich dwójkę. — Sanaossa. Widzi, że zaklęcie działa. To musi na tę chwilę wystarczyć. Zostawia swoją strzelbę Judith, a sam wraca do poprzedniej pozycji, na powrót skupiając całą swoją uwagę na łosiu. Impetum Nuntiorum: próg 70, rzut - 25 + 25 | nieudane Sanaossa: próg 45, rzut - 50 | udane, tym samym Judith odzyskuje 17 PŻ Sebastian traci strzelbę z ekwipunku na poczet Judith |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Skala o stu punktach odniesienia i jednoznacznym wyniku — zagajnikowa przechadzka właśnie zamieniła się w leśną rzeź. Rześką woń poranku wyparł smród strzelniczego prochu i wściekłości; ta zwierzęca, skumulowana w bólu, właśnie dźwigała się na równe nogi w okazałości, którą posiadać potrafią tylko mityczne stworzenia. W innej sytuacji — tej, gdzie Carter nie pada ofiarą zdwojonej furii zwierzęcia, a chwilę później pani Padmore (nie była pod t w o j ą opieką, Williamson?) nie otrzymuje kolejnego ciosu — mogliby zatrzymać kliszę w czasie. Podziw musiał zaczekać; nawet gniew powinien ustawić się w kolejce. Tu i teraz — zawsze jest tu i teraz; później to luksus przyszłości, na który nie mogła pozwolić sobie większość z nich — na znaczeniu zyskało tylko przetrwanie. Widok upadającej strzelby Judith i echo przebrzmiałego wystrzału Orlovsky'ego poderwało do ataku czekającą w odwecie lufę; Barnaby stracił na wycelowanie tylko sekundę — sekunda to wystarczająco długi odcinek czasu, żeby łoś zmienił trajektorię i ruszył w kierunku Charliego; sekunda to jedna sześćdziesiąta minuty — dość, by nacisnąć spust. Strzał Williamsona dołączył do echa narastającej katatonii dźwięków — do głos Sebastiana i wypowiadanych przez niego czarów, do suchego trzasku nabijanej na nowo strzelby, wreszcie do przeklęcia — kurwa to jedyna słuszna odpowiedź na widok magicznego zwierzęcia, które powinno zostać trafione kulą w bok; zamiast tego, łoś przeniknął przez nią jakby ta była zrobiona z piany. Czar wyrywał się spomiędzy zaciśniętych ust Williamsona bez udziału woli; za to z pełną klarownością celu. — Diruptio — tym gniewem implodował drzwi do wnętrza domów; ten gniew powinien uderzyć w zwierzę z impetem i kupić im kilka dodatkowych sekund — tyle, że udany czar odniósł ten sam efekt, co wystrzał ze strzelby. Żaden. Magia przesiąkła przez łosia — łoś przesiąknął przez magię? — i nie pozostawiała po sobie nawet śladu, nawet jednego zadrapania, nawet ćwierci utracenia impetu. Mityczna istota kpiła z nich najlepsze, w tej kpinie znów zmieniając kierunek ataku; na zastanowienie — kto następny? — nie było czasu. Williamson uniósł nabitą strzelbę, przygotowując się do kolejnego ataku — czas na sentymenty właśnie dobiegł końca; w żadne sądy nie będą się bawić — pora napierdalać. akcja #1, strzał: 14 + 20 (modyfikator) + 14 (talent) = 48 (k6 na unik łosia: 5, udany) akcja #2, Diruptio: 27 + 1 + 78 (próg 65, osiągnięty, k6 na unik łosia: 5, udany) k6 na kolejną atakowaną osobę: 4, Charlie |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Wydawało się, że wszystko idzie dobrze - łoś był zaskoczony, a wszyscy, wykorzystując swoje atuty, atakowali go całkiem sprawnie. Widać również było, że zwierzę zostało naprawdę mocno zranione. W sumie nic dziwnego, gdy uwzględni się, że pierwszy celny strzał nastąpił prosto w jego głowę. Zupełnie jakby Lucyfer ich pobłogosławił takim początkiem, pragnąc wykonania przez nich tego zadania. Magiczny stwór zaczął jednak się miotać, dwa razy raniąc Judith porożem. Padmore spojrzała na to przerażona i zagapiła się na tyle, że nie zauważyła, gdy zwierzak trafił również ją. Krzyknęła, nie wiedziała sama czy bardziej z bólu czy zaskoczenia, ale to własnie jej przypomniało, że nie oglądała spektaklu, tylko powinna działać. Im szybciej zacznie to robić, tym lepiej. Wątpiła, żeby oberwała w tętnicę udową czy coś ważnego, ale nie uśmiechało jej się ryzykować dłużej, niż to konieczne. A ryzykowali, im dłużej to zwierzę żyło. A jeśli było mściwe i im ucieknie to wolała się nie zastanawiać, co to będzie... Pewnie sporo trupów zabitych przez stworzenie, które powinno być po prostu roślinożerne. - Alisfaucium! - rzuciła, czując adrenalinę coraz bardziej buzującą w jej żyłach. Po chwili pomyślała, że powinna spróbować oślepić albo chociaż utrudnić widzenie Widmowego Łosia drugą osą. - Pungere! - rzuciła, ale nie dała rady dostatecznie się skupić i inkantacja jej nie wyszła. Przeklęła w myślach i szybkim ruchem dotknęła swojej rany. Chyba nie było tak źle. Nie mogło być tak źle, skoro jeszcze stała i nie mdlała. Bolało ją jednak jak cholera i kobieta przeklinała w myślach własną nieuwagę. Tym bardziej, że przecież tak dobrze im szło! Lucyferze, miej nas w opiece - pomyślała tylko, mając nadzieję, że ewentualne ataki zwierzęcia po otrzymanych obrażeniach będą mniej zażarte. Rzuty na czary i unik łosia Alisfaucium: [próg 70] 64 + 20 (magia natury) = 84 (zaklęcie udane, łoś nie uniknął - rzut 2) Pungere: [próg 65] 27 + 20 (magia natury) = 47 (zaklęcie nieudane) Rzut na atak łosia: 3 (Judith) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Wszystko trwało sekundy. Kolejne uderzenie serca - łoś rusza w stronę Carter. Następne - uderza w nią porożem jeden i drugi raz przy akompaniamencie huku kolejnego wystrzału. Nie trzeba było być nadzwyczajnie mądrym by stwierdzić, że zaatakowane zwierzę było wściekłe. Łoś szarpnął wielkim łbem nacierając na Padmore. Po pół oddechu jest gotowy by oddać kolejny strzał. Nie ryzykuje i celuje w bok zwierzęcia, znacznie większy niż głowa czy noga. Niestety, kula przenika przez jego ciało, a zwierzę obiera Orlovsky'ego za swój kolejny cel. Verity zjawia się w mgnieniu oka by pomóc Carter a on nie ma już nikogo innego obok siebie. Sam sobie wybrał takie miejsce. Majestatyczny łoś uderza kopytami o ziemię, ryczy i naciera. - Decerto...! - wyciąga dłoń rzucając zaklęcie, które skumulowawszy się w opuszkach palców rozprasza się zaraz po uwolnieniu. Na kolejny strzał nie ma czasu, następny czar nie zdążył wydostać się nawet z jego płuc. Uderzenie jest mocne a Orlovsky odlatuje na kilka metrów i upada na ziemię. Zmroczyło go na chwilę. To była magiczna bestia, czy zaklęcie Williamsona, które przezeń przeniknęło? Nie ma czasu by się porządnie podnieść a kłujący ból w boku od razu daje o sobie znać. Ten dzień zaczął się źle i wszystko na niebie i ziemi wskazywało na to, że zakończy się fatalnie. Kolejne uderzenie twardego poroża przerzuca go znowu, gdzieś w bok; strzelbę już dawno wypuścił z dłoni. Leżała przy jednym z otaczających ich drzew. Zaciskając zęby wstaje niepewnie, drżącą dłonią trzymając się za bok. nie wie jeszcze, czy krwawi, nie spogląda po sobie, a wokół siebie. bestia obiera kolejny cel, jakby dobrze wiedziała, kogo należy pozbyć się w pierwszej kolejności. Jakby zdawała sobie sprawę z tego, kto zorganizował to polowanie. Carter miała dziś jeszcze mniej szczęścia niż on. Jej jedyną obroną był teraz Verity. Gwizdnął do Williamsona, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, skinął wolną ręką w kierunku Rousseau. - W którymś... momencie... musi się materializować...! - wysapał. - Trzeba wyłapać... kiedy...! Jeśli zaczną raz po raz rzucać na niego zaklęcia i strzelać, coś w końcu powinno utkwić w cielsku. To była jednak tylko teoria, którą mogli jedynie sprawdzić. To polowanie było jak poryw kapryśnego serca. Niepewne i bardziej niebezpieczne, niż się mogło wydawać. rzut1:K12 + 20 (celność) + 13 (talenty) = 45 (łoś przenika przez kulę - 5) rzut2: Decerto, K51 + 20 < 85; nieudane łoś atakuje Judith |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Co za kawał skurwysyna! Miałam rację, że sama za Chiny ludowe nie dałabym rady go ubić. Jeden celny strzał przechylił szalę na naszą korzyść, ale to by było na tyle, bo zwierzę wkurwiło się na tyle, że atakuje bez ładu i składu i ciężko przewidzieć, kto będzie następny. Minęła chwila zamroczenia, nim na nowo pochwyciłam w dłonie strzelbę. Druga, gdy zorientowałam się po swoich nieudanych atakach, że Łoś rzucił się na Charliego, a ja nie mam jak mu pomóc. Trzecia, gdy zdałam sobie sprawę, że lepsze samopoczucie zawdzięczam nie motywacji (a przynajmniej nie tylko), ale też zaklęciu, które rzucił na mnie Sebastian. Obejrzałam się na niego tylko na krótką chwilę, bo na więcej nie miałam czasu – stworzenie atakowało na oślep, a zewsząd padały strzały i czary. Byłam mu wdzięczna, ale nie mógł teraz sobie zawracać mną głowy. — Skup się na ukatrupieniu skurwiela! – przekrzykuję huk i hałasy, które wywoływaliśmy. Patrzę, jak ten idiota (grunt, że mój idiota) rzuca mi swoją strzelbę. Po cholerę ją brał, skoro nie zamierza z niej strzelać? I po cholerę mi dwie strzelby? Co on myśli, że ja jestem jakimś Rambo, że jedną na jedno, drugą na drugie ramię i jedziemy? To strzelby, je trzeba przeładować, kurwa! Kopię ją z powrotem w jego stronę, przeładowując własną. — I mam może z tego lecieć jeszcze na dwa fronty, co?! Mam tylko dwie ręce! – A i tak używam ich za czterech, bo gdy widzę Łosia szarżującego ponownie w moją stronę, niewiele myśląc, rzucam Mons. Czar pozwala mi uniknąć ataku, widzę, jak zwierzę jest przez chwilę zdezorientowane. W tej samej chwili celuję i naciskam spust. Nie powinnam spudłować, ale skurwiel odnalazł mnie wzrokiem i znowu, kurwa, przeniknął przez kulę. Szkoda, że nie mógł przeniknąć porożem przez moje nogi i ponownie czuję, jak jucha leje mi się po łydkach. — Otoczcie go! – wrzeszczę do Williamsona. Z jakiegoś powodu wszyscy ustawiliśmy się w dziwną L-kę. W ten sposób nie możemy kryć własnych dup i potem kończy się tak, że zwierz uprze się albo na mnie, albo na Orlovsky’ego. Widzę, że zabiera się właśnie za następny atak na mnie, a ja zabieram się za przeładowanie strzelby. Rzut na Mons: 54+20=64 (próg: 60 | zaklęcie udane) Rzut na strzał: 11+20+22=53 - celny strzał, jednak Łoś się zdematerializował (rzut: 6) Rzut na atak Łosia: 3 - Łoś atakuje ponownie Judith Podtrzymujemy obecnie przyjętą mechanikę. Widmowy Łoś: 105PŻ-20 (wyczarowane muchy w gardle przez Imani) = 85PŻ Barnaby Williamson: 181PŻ Antoine Rousseau: 166PŻ Judith Carter: 124PŻ+17-25 (zaklęcie uzdrawiające Sebastiana / celny atak Łosia) = 116PŻ Charlie Orlovsky: 187PŻ-50 (dwa ataki Łosia) = 137PŻ Imani Padmore: 136PŻ Sebastian Verity: 183PŻ Na odpisy czekam tym razem do soboty (07.10.) do godziny 21:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Źle się dzieje w państwie duńskim - tak można było podsumować ich sytuację, cytując cytat z Shakespeare'a. Cham by pewnie powiedział, że biednemu zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę. Imani Padmore za to starała się patrzeć pozytywnie. W końcu póki żyli i nie umierali w męczarniach to było dobrze. Mieli dalej szanse. W końcu szklanka jest do połowy pełna i ma miejsce na dolinie sporej ilości soku czy przerobienie jej na lemoniadę, czyż nie? I co z tego, że już trzy osoby krwawiły. Ona tam krwawiła co miesiąc, więc się pocieszała, że i te rany muszą przeżyć. Nawet Judith, na którą ssak się uparł jak na nikogo innego w jej mniemaniu powinna jakoś to przeżyć. Zresztą jak nie dadzą rady z jednym łosiem to znaczy, że pewna część ziem należących do Padmorów już zawsze będzie nawiedzana przez potwory. W końcu kto da radę takiej gromadzie? - Alisfaucium! - powtarzała zaklęcia jak w transie, że stresu zapominając wielu inkantacji. Niestety, to zaklęcie nie wyszło. Ponowiła więc próbę oślepienia łosia osą. Czuła się zmotywowana tym bardziej, że wyglądało na to, że zwierzak upatrzył sobie kolejną osobę do ataku. A co jak co, lepiej jak mniej z nich trafi do szpitala. W końcu jak się wytłumaczą z tego, że ich wszystkich dźgnął porożem? Przecież łosie nie są tak agresywne, prawda? A nawet jeśli są, to czemu taka grupa nie dałaby mu rady? A przecież ciało Widmowego Łosia musiało trafić do kowenu. - Pungere! - spróbowała, tym razem trafiając zaklęciem z taką mocą, że chociaż nie lubiła zbędnej przemocy, liczyła że tak tej magicznej istocie spuchną powieki, że nie będzie nic widzieć. A to jednak zwiększało ich szanse. Rzuty na zaklęcia, uniki łosia i cel jego następnego ataku. Alisfaucium: [próg 70] 27 + 20 (magia natury) = 47 (zaklęcie nieudane) Pungere: [próg 65] 99 + 20 (magia natury) = 119 (zaklęcie udane, łoś nie uniknął - rzut 1) Rzut na atak łosia: 6 (Sebastian) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Misja — samobójcza. Efekt — raczej mierny. Wykonanie — w trakcie. Pierwszy, celny strzał Carter podsunął pod ich nosy wabik nadziei; legendarny łoś nie taki straszny, jak o nim opowiadają — Orlovsky nie zdążył dobrze rozetrzeć gówna spod podeszwy po okolicy, a magiczna zwierzyna już słaniała się na nogach, wpadając w pułapki magii. Parzystokopytny skurwysyn potrzebował dokładnie dwudziestu sekund, żeby udowodnić im, że nadzieja to matka głupich i prawdopodobnie umrze ostatnia — zaraz po nich wszystkich, nadzianych na poroże i stratowanych przez furię atakowanego zwierzęcia. Dostała Judith, dostał Charlie, Imani nie czekała, aż sama zazna nowej porcji bólu; dziedzina magii, którą — całkiem skutecznie — próbowała położyć łosia, zostawiała na języku Williamsona gorzki posmak wspomnień. Pierdolona magia natury. Głuche echo kolejnego ciosu na oddalonego od grupy Orlovsky'ego zlało się z echem okrzyków — wściekła Carter, gwizdnięcie Charliego, suchy trzask przeładowywanej w oddali broni i wreszcie słowa; Barnaby nie musiał podnosić głosu — zwykle uniesienie brwi rekompensowało krzyk — żeby usłyszały go dwie najbliżej stojące osoby. — Padmore, zostajesz na miejscu — już bez pani; nawet savoir—vivre Williamsona miał swoje ograniczenia — najwyraźniej furia magicznego łosia była jednym z nich. — Rousseau, ruchy. Krótki gest wolnej dłoni — na prawo, Antoine — nadszedł razem z biegiem; czas przelewał się przez obtoczone smużkami magii i zaciśnięte na broniach palce, skurczona do leśnego zagajnika rzeczywistość nie oferowała luksusu niespiesznych spacerków. O ile Rousseau zdecydował się posłuchać polecenia — najpierw Carter, później Williamsona — Barnaby krótkim skinięciem głowy wskazał mu nowe miejsce; sam okrążał zwierzynę dalej. Uniesiona na wysokość oczu strzelba była znajomym ciężarem; niecierpliwy opuszek palca musnął spust, ale zamiast docisnąć go do końca, Williamson czekał — nawet legendarne łosie potrzebują momentu wytchnienia, chwili, w której skupią własną magię przed kolejną próbą dematerializacji, aż— — Oi! Kupo świecącego gnoju! — kolejna szarża była kwestią sekund — wszystkie mięśnie w potężnym cielsku igrały pod cenną sierścią, rozłożyste poroże zarzuciło nerwowo na boki i nawet próby ściągnięcia na siebie jego uwagi nie zdawały się na wiele; bestia nie słuchała nikogo poza instynktem, kolejny cel wybierając na oślep. Coś wyraźnie przyciągało go w kierunku Carter, ten konflikt zaczął przybierać wyjątkowo personalno—łosiowy obrót — tyle, że na jego drodze tym razem znajdował się Verity. Ramiona napięły się, gotowe do oddania strzału — Williamson ledwie zdążył zatrzymać się w locie, a lufa strzelby już obierała cel; trzy sekundy, wdech. Dwie sekundy, wznowiona szarża łosia. Sekunda, Imani rzucająca czar i zwierzę, które wyczuwa nadlatującą magię, aż— — Orlovsky, teraz! — słowa i strzał stały się ciałem, i zamieszkały między nimi — tak, jak w boku łosia zamieszkała kula, której ten nie zdołał uniknąć. Nie tym razem. akcja #1, przemieszczenie: okrążam łosia, stoję teraz bliżej Charliego akcja #2, strzał: 28 + 20 (modyfikator) + 14 (talent) = 62, strzał w brzuch (k6 na unik łosia: 3, nieudany) k6 na kolejną atakowaną osobę: 6, Sebastian |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Chaos jest najgorszym wrogiem na zorganizowanych akcjach. I to takich, gdzie istnieje konkretny plan, naszkicowane działania i ewentualne zagrożenia. Tu od początku nie mają planu – tylko to, co narysowali na kolanie, już tropiąc łosia. Nie obmyślili strategii pod tytułem „co, jeśli potrafi przenikać przez wszystko, nawet magię”. To prosta droga do chaosu. I ten właśnie zaczyna wdzierać się w ich średnio zgrane szeregi. Dlatego w grupie zawsze musi być przywódca, który będzie potrafił zareagować, nim poddadzą się temu bajzlowi. Dziś tę rolę przyjmuje Carter – w końcu to ona ich tu zwołała. I rzeczywiście próbuje przekrzyczeć huk, wykrzykując rozkazy, ale Sebastian szybko rozumie, że i ona nie jest w stanie myśleć na tyle szybko, by nadążyć za akcją. I nic dziwnego. Dzieje się dużo na raz. Nie po to zostawił jej tę strzelbę, żeby leżała na ziemi. I nie, nie po to, żeby bawiła się w Rambo. — Nie, masz… — zaczyna tłumaczyć po co jej druga broń, ale widzi jak łoś potrząsa głową i zaczyna kolejną szarżę. Znów na Judith. Dostała dwa ciosy, krwawi. A Sebastian jest krok od niej. Może on też poddał się chaosowi, a może to coś innego. Jeszcze tego nie wie, kiedy pokonuje ten krok, by znaleźć się przed nią i przybrać pozycję na tyle defensywną, na ile może w starciu z monstrualnymi porożami. Przynajmniej zdołał mocno stanąć na nogach i dzięki temu uderzenie go nie odrzuciło, a jedynie sprawiło, że cofnął się o krok. Ból rozprzestrzenia się po jego ciele, a lepka czerwień przyprawia o dyskomfort. Ale to nie przez ból nagle ma ochotę cofnąć czas. Do tego dnia, gdy jeszcze nie odkrył swojego pożądania do Judith i do choć pięciu minut temu, gdy jeszcze nie mógł być zupełnie pewien, czy to nie tylko proste, ludzkie pragnienie fizycznej bliskości drugiego człowieka. Gdy nie wiedział, że pierwszy raz od wielu długich lat jego ruchami za chwilę zacznie kierować uczucie, a nie umysł. W tym przypadku łatwo jest wytłumaczyć jego zachowanie, można je uznać za całkiem uzasadnione. Potrzebują Judith, na dodatek została już mocno ranna, a Sebastian wciąż był cały. Nikt nie musi wiedzieć, że to wcale nie logika nim kierowała. Nie rzuca Carter nawet spojrzenia, gdy łoś cofa się trochę, widocznie szykując się do kolejnego uderzenia, precyzyjnie obierając cel. Interwencja Sebastiana najwidoczniej ładnie go rozdrażniła i uznał za stosowne pozbyć się przeszkody. Chciał dać Judith szansę dwóch strzałów, jeden po drugim, po to zostawił jej strzelbę. Ale teraz nie ma czasu na tłumaczenie, nie ma czasu na ryzykowanie tarczy, która może zawieść, lub przez którą bydle przeleci. Pozostaje mu strzelić i mieć nadzieję, że skurwysyn akurat będzie całkiem namacalną materią. A jeśli nie będzie, to że nie zdąży się zmaterializować przy uderzeniu w niego. Podrywa z ziemi strzelbę i oddychając bardzo powoli, słysząc w głowie echo przeładowywania broni Carter, unosi broń. Źle leży w jego dłoniach. Czuje, że źle leży. Nie miał podobnej broni w rękach od co najmniej dwudziestu lat, zdecydowanie woli lekki, poręczny pistolet lub niezawodny nóż. Ale nie ma czasu na myślenie nad tym, bo już czuje na sobie bliskość poroży. Chce trafić w najbardziej widoczne miejsce, tors, brzuch, byle dostał. Tam też celuje. Skurwiel jest na tyle wielki, że musi zadrzeć głowę, by wycelować w jego bebech. Trafia. Ale kula przenika niewzruszenie przez zwierzę i to nic sobie nie robi z wystrzału. Sebastian nie zdąża nawet opuścić strzelby, gdy ogromne poroże uderza w niego z impetem, wyrzucając z rąk strzelbę, a jego samego odrzuca kawałek dalej. Zaciska zęby, nie dając ujść bólowi. Podnosi się szybko, z wprawą godną gwardzisty, który przez ostatnie dwadzieścia pięć lat nie raz już dostawał podobne manto. Choć zdecydowanie nie od monstrualnych łosi. — Ty skurwysynu — warczy sykliwie, widząc, że zwierz również nie robi sobie przerwy. Znów na niego naciera i niedługo na ciele Sebastiana nie zostanie miejsce, w którym nie zostałby ślad po jego pierdolonych porożach. — Impetum Nuntiorum. — Magia ledwo formuje się w jego dłoniach, nie ma wystarczająco czasu, by skończyć zaklęcie, gdy znów z impetem przyjmuje na siebie atak, kończąc na brzuchu. Tym razem podnosi się wolniej, kaszląc chrapliwie, bo impet uderzenia na moment odebrał mu dech. Najwidoczniej łosia zadowolił na ten moment stan Sebastiana, bo nie próbuje go dobić, a zamiast tego zaczyna szarżować w stronę Imani. Sebastian tymczasem podnosi się na nogi i przytrzymując ręką najbardziej krwawiące miejsce na wysokości żołądka, ustawia się milcząco na swojej pozycji, łapiąc z powrotem za strzelbę. — Skup się! — rzuca do Judith i w końcu na nią patrzy. Twardym, żołnierskim wzrokiem, jakby to polowanie właśnie zmieniło się w jedną z misji, na których był tyle razy. Na których ryzykował życiem. Tym razem Carter musi go zrozumieć, robi się naprawdę źle. — Przeładuję ci swoją strzelbę. Oddaj strzał ze swojej, złap za moją i oddaj drugi strzał. Jeden po drugim. — Łoś dematerializuje się, żeby uniknąć ataku, ale chwilę potem wraca do standardowej formy, żeby samemu zaatakować. Dwa precyzyjne wystrzały powinny wystarczyć, druga kulka musi go sięgnąć. — Strzel w momencie, w którym będzie atakować. — Wtedy kula nie przeniknie, nie ma prawa. Carter nie spudłuje. Jeśli ta strategia nie podziała, Sebastianowi skończą się pomysły. Po tym będzie to już tylko chaotyczna walka o przetrwanie i z myśliwych zamienią się w ofiarę. Tak, jak mówi, tak też robi i bierze się za przeładowanie, gotów przekazać Carter strzelbę tak szybko, jak ta odda pierwszy strzał. Sebastian w tej turze przyjmuje trzy ciosy: -75 PŻ (w tym jeden za Judith) Strzał w łosia trafiony, ale przeniknął (54 celność, 4 unik). Impetum Nuntiorum nieudane (5 + 25, próg 70). Łoś atakuje Imani (5). |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
W tym szaleństwie była metoda. Dopiero co ją odnaleźli, siedem ataków magicznego łosia i sześć głębokich ran później, ale odnaleźli. Ostry ból, jaki odczuwał w boku zagłuszała adrenalina, która zaczynała kotłować się w jego żyłach. Spogląda na Williamsona, który błyskawicznie rozumie o co chodzi; Padmore (radziła sobie znacznie lepiej, niż początkowo przypuszczał) i Rousseau muszą się dostosować to tego, jak ich rozstawi. W końcu udało im się okrążyć go tak, jak powinni. Strzelba, którą wypuścił z rąk po pierwszym ataku leży zbyt daleko, by pobiegł ją podnieść,tak mu się przynajmniej zdaje w pierwszej chwili. Druga i trzecia sekunda sprawiają, że zmienia zdanie. Bestia decyduje się kolejny raz zaatakować Carter, zaraz potem Verity'ego, co daje mu odrobinę cennego czasu. Orlovsky podrywa się więc do krótkiego biegu, pochyla i ślizga po leśnym runie by pochwycić broń i odwrócić w stronę cholernej bestii. Pozycja jest niezbyt wygodna, ale na ten moment najlepsza; podnosi się do półsiadu, by szybko przeładować strzelbę i oddać strzał. Zwierzę rzucało nimi jak szmacianymi lalkami; Verity podobnie jak on sam chwilę wcześniej - został odrzucony do tyłu jakby nic nie ważył. Carter porządnie krwawiła, Padmore też. Cali byli jedynie Williamson i wypachniony elegancik. Huk strzelby rozmył się gdzieś pomiędzy rykiem zwierzęcia a ich własnymi okrzykami, czy to bólu, lądowania na ziemi czy rzucanych zaklęć. To był wyjątkowo nieudany strzał. Przez lata koledzy z wojska mówili mu, że jest szczęściarzem. Charlie Farciarz, Charlie Czterolistna Koniczynka. Już jakiś czas temu wyszło na wierzch, że to szczęście było jedynie ułudą, zwykłym oszustwem. Gdyby ocenić go teraz, można by stwierdzić, że urodził się w piątek trzynastego, pod drabiną i zaraz po przejściu tamtędy czarnego kota. - Diruptio - zaraz potem rzuca więc zaklęcie; w tej samej chwili, kiedy łoś zaczyna nacierać w stronę Padmore. To był ten moment, na który czekali. Bok wciąż boli i jest niemal pewien, że ma połamane żebra. W najlepszym wypadku są to tylko żebra. Duma pozostawała cała a w ustach czuł słodki i metaliczny posmak krwi. - Rousseau! - ostrzega, chociaż wystrojony mężczyzna na pewno sam dobrze widzi zbliżającą się masę mięśni w natarciu. rzut1: strzał K1, nic do oglądania, proszę państwa, proszę się rozejść. rzut2: diruptio; 20 + 77 = 97 > 65 rzuty 3 i 4: łoś nie unika zaklęcia (3) i atakuje... Antoine'a! (2) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Być może koledzy z wojska nazywali Charliego szczęściarzem nie dlatego, że miał w życiu tyle farta, a dlatego, że bez względu na koszta jakoś uchodził z wszystkiego żywy. Tą niewiadomą była magia, której dzisiaj w pobliżu Widmowego Łosia i kilku innych czarowników, nie było brak. Monstrualne zwierze nie zamierzało się poddawać, atakując po kolei obecnych na polowaniu. W polowaniu — tak samo, jak na wojnie — najważniejsza była strategia. Krótki moment, gdy bestia skupiona była na innych, Orlovsky chciał wykorzystać na swoją korzyść, strzelając wprost w jego cielsko. Strzelba — jak każda rzecz martwa — miała jednak swoje złośliwości, które dzisiaj miały spocząć na barkach lub dłoniach gwardzisty. To, co miało stać się wiekopomnym widowiskiem w istocie takim miało zostać w pamięci zebranych. Niestety przez pośpiech, strzelba została źle naładowana. Nabój niepoprawnie wszedł do komory, klinując się w niej. Wystarczyło pociągnąć za spust, aby doszło do wybuchu. Nie mogła to być wina samej broni, o ile zostały sprawdzone dobrze przed wyruszeniem na łowy. Zdawało się jednak, że nieszczęśliwy wypadek był dziełem przypadku i wyjątkowego pecha, jakim miał dziś odznaczyć się Charlie Czterolistna Koniczynka. Strzelba została kompletnie zniszczona, jej lufa rozpadła się na dziesiątki mniejszych części, wybuchając w dłoniach gwardzisty. Kilka z odłamków wbiło się w przedramię i bark Orlovsky'ego, ale nie to było najgorsze. Na początku mógł nie czuć bólu, adrenalina go zastąpiła, ale ten przyszedł już po kilku chwilach, tuż po skorzystaniu z magii. Wystarczyło spojrzeć na jego dłonie, aby zobaczyć coś, co wcale dłoni nie przypominało. Zakrwawione breje, które cudem uszły z tego prawie tylko z głębokimi draśnięciami. Prawie, bo nie można było powiedzieć tego samego o połowie palca Charliego, który odleciał w siną dal. Tam, gdzie kiedyś był paznokieć u prawej dłoni, teraz było nic. Wygląda na to, że środkowy palec nie posłuży mu już do pokazywania go losowi. Jest to pojedyncza ingerencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem przez Charliego krytycznej porażki. Charlie, w wyniku niepoprawnego załadowania kuli do strzelby, zaklinowała się ona w lufie i następnie w trakcie wystrzału wybuchła ci w rękach. Doznałeś rozległych ran. W twoje dłonie wbiły się jej kawałki, powodując obrażenia. Ponadto wybuch oderwał połowę środkowego palca prawej dłoni. Palec jest zupełnie zmiażdżony i nie nadaje się już do przyszycia. Jeśli będziesz chciał w przyszłości zastąpić go innym, będziesz musiał pozyskać taki fabularnie. Brak palca i poranione dłonie nie przeszkodzą ci w rzucaniu czarów, ale przez następny tydzień korzystanie z dłoni będzie właściwie niemożliwe. Po tygodniu będziesz w stanie wykonywać nimi proste manualne czynności, ale będzie to sprawiać ci ogromny ból. Pamiętaj, że rany należy opatrzyć i najlepiej skonsultować z medykiem, który upewni się, że nie wdało się zakażenie i dłonie są sprawne. Otrzymujesz -30 pż P. Ponadto co turę (aż do zatrzymania krwotoku) będzie ci ubywać kolejne 5 pż W za otwarte rany. Strzelba jest zniszczona. Urwany środkowy palec prawej dłoni został dopisany do znaków szczególnych w twojej karcie postaci. W razie pytań zapraszam do Franka. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej