First topic message reminder : Tereny łowieckie Ciągnące się przez niezliczone hektary lasów Cripple Rock tereny łowieckie należące do Carter's Wilderness Mastery to istna gęstwina. Tereny łowieckie są naturalnym i sztucznie zasiedlanym przez Carterów siedliskiem dla wielu gatunków zwierząt, takich jak łosie, jelenie, sarny, dziki, czy wilki. Można tu też spotkać pospolite zające albo lisy, a także groźniejsze magiczne bestie (chociaż rodzina utrzymuje, że nie ma pojęcia, skąd w ogóle się tam biorą). Teren jest otwarty i nieogrodzony, ale pozostaje pod stałą pieczą Wilderness Mastery, a wejście na niego bez zgody rodziny może wiązać się z przykrymi problemami. Najbardziej ryzykowne wydaje się postrzelenie... W końcu z dużej odległości nie każdy myśliwy rozpozna człowieka. Rytuały w lokacji: echa przestrzeni [moc: 46]* urodzaju [moc: 80]* ruchomego piachu [moc: 39]* szepcza [moc: 45]* urodzaju [moc: 66]** * Rytuał obejmuje obszar na terenach świeżo posadzonych drzew. ** Rytuał obejmuje okolice zniszczonej roślinności. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02, 2024 12:34 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Na początku było W świecie, w którym magia wypełnia żyły, rytuały odmładzają o dwie dekady, a dwóch gwardzistów i jeden konar brzmi jak coś, co szczytowałoby (heh) na listach bestsellerów do jesieni tego roku, śmiech jest wskazany. Zwłaszcza nad belą kurewsko ciężkiego drewna — zwłaszcza na kilka sekund przed nadejściem huraganu Carter. Nie zdążył opuścić brwi — lewej, jakby pytał: Verity, wiesz jak kończy się uwodzenie przez Overtona? Spektakl—uralnie źle — kiedy na policzku poczuł pierwszy podmuch gniewu; Judith musiała wyczuć tytoń, więc zrobiła dokładnie to, co zrobiłaby każda zatroskana o stan leśnego poszycia Sumienna — sumiennie ich opierdoliła. Język cięty, ale wzrok już nie ten; nie powie nikt nigdy na głos. Williamson słuchał, bo ręce miał czyste, myśli brudne, a tolerancję na krzyk wyrobioną od dziecka; nawet nie próbował szukać wzrokiem śmieci — przecież nie ma tu żadnego Cabota — całą uwagę przenosząc na łopaty. Przynajmniej dopóki — bez mała filozoficzne — pytanie Sebastiana nie odcisnęło płytkiej zmarszczki na czole; wyrok był jednoznaczny. — Chuj wie, hamak chyba? Można rozłożyć, brzmi wygodnie i na dodatek ma fajki w pakiecie; po robocie Williamson będzie musiał podpytać Carter, czy sprzedają wigwama — wigwamy? — w dwupaku. Jeśli rozegra to sprytnie, łopatę dostanie gratis; ta, którą zgarnął w połowie instrukcji Carter, leżała w dłoniach wygodnie i była gotowa na starcie z krzakami — w przeciwieństwie do Williamsona, którego nic nie mogło przygotować na widoki obnażonego od pasa w górę konesera soków chmielnych; proszę państwa, Marvin Godfrey. Obrócony w dłoni trzonek łopaty miał ukrytą funkcję — prawdopodobnie pomagał czytać w myślach. — Godfrey — dzieliło ich tylko kilka metrów — zanurzona w ziemi łopata napotkała opór korzenia i Williamson musiał się zaprzeć, żeby wbić ją głębiej. — Za prowadzenie taczki po pijaku mandatu nie dostaniesz— Ale? Zawsze jest jakieś ale; ciężki bucior podważył szpadel, aż krzew z wrażenia wyskoczył nad ziemię w deszczu grudek. — Ale obnażanie w miejscu publicznym to wykroczenie. Dziś bez broni i odznaki, za to z łopatą w rękach — Williamson raźno przeszedł do krzaka obok, w procesie tracąc z oczu Marvina i jego lewą — no proszę — łopatkę; uchwycił za to spojrzenie Sebastiana — przelotne mrugnięcie mogłoby być przypadkiem, gdyby nie ponad pół dekady doświadczenia w komunikacji niewerbalnej z Veritym. Kolejny krzew szybko ugiął się pod uderzeniem stali; łopata wyłuskała go z ziemi razem z pytaniem, którym Williamson urozmaicił przerzucanie wykopanych krzaków na taczkę. — Panie Castor, co pan robi w życiu? Poza sprawdzaniem, ile gałęzi na metr kwadratowy ramion zmieści się w ramionach kręgowców. To nie tak, że Williamson nawet z łopatą w rękach prowadzi przesłuchania; po prostu lubi wiedzieć rzeczy — zwłaszcza, jeśli we wspomnieniu pierwszego spotkania będzie przewijać się słowo konar. buszujący w krzewie [2/3]: rzut #1: 6 rzut #2: 95 rzut #3: 97 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Dominic Castor
NATURY : 20
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 19
Dominic w akcji zajebion to chyba nie rejstruje w ogóle wokół tego cyrku, a może i dobrze, bo gdyby od razu zauważył, jak Marvin ściąga koszulkę, to gotów przepraszać Judith, że to on jest odpowiedzialny za sprowadzenie do tej inicjatywy tego pajaca. A tak? Zauważył jak już było po akcji ściągania, więc tylko nos zmarszczył jak kot, ale nie jego sprawa, nie jego klata. Pomyślałby, że coraz dziwniej się dzieje w tym lesie podczas tego sprzątania, ale wziął też pod uwagę, że przez te lata zaszył się trochę w towarzystwie pracowników restauracji, a gdy już się pojawiał wśród innych ludzi to było to a) na mszy, gdzie nie wolno rozmawiać przecież, b) u Franka za stodołą, gdzie nie rozmawia się bo bimber się leje. A może też, po prostu, był to czas, kiedy człowiek w jego wieku ewoluuje z mężczyzny w DZIADA. Kto wie. Wolał tak o sobie nie myśleć, bardziej w drugą stronę, że taki rozwód to trochę druga młodość, albo szansa na nią. Póki co on swoją szansę wykorzystywał na, cóż, machanie łopatą. I tak wykopał jeden konar i niech to dunder, na drugiego już sił nie starczyło więc tylko gałęzi kilka pozbierał (na jaja Lucyfera, czy on się naprawdę już tak zestarzał, że nie ma siły? Czy to Marvin po drodze tutaj wyssał z niego całą witalność, dlatego mu tak idzie jak herosowi) i do taczki dawaj. Schylając się jeszcze po jeden badyl, który mu trzasnął pod nogą (a już myślał, że to w kości łupnęło) dociera do niego pytanie Barnaby i zerka w kierunku mężczyzny. - Zawodowo to gotuję. A prywatnie - jak widać. - Uśmiecha się, aż mu się pogłębiają zmarszczki wokół oczu, a Dominic jak się uśmiecha to ma z oczu dwa półksiężyce uwu. - Jeśli panowie mają ochotę to przywiozłem bułki zapiekane z homarem i szpinakiem i kawę z kardamonem, na trawienie dobra. - Złapał za taczkę i nachylił się lekko w stronę mężczyzny, co by konspiracyjnie cichym tonem dodać. - A i bimbru trochę mam. No, nie za dużo, tak na smak. I rzut: 53+8=61 II rzut: 51+8=59 |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : wallow
Zawód : chef
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Widocznie u Overtone’ów nie istniało coś takiego jak instynkt samozachowawczy. Było więc coś, co łączyło ich z Gwardzistami. Szkoda tylko, że była to taka cienka czerwona linia, którą łatwo było przekroczyć, a za którą leżał napis głupota. Ten napis właśnie widzę przyklejony do czoła Maurice Overtone’a i nikt mi nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne. — Po pierwsze, to daruj sobie ten ton, księciuniu. Po drugie, nie jesteśmy kolegami, żeby obchodzić się ze sobą na „stopie koleżeńskiej”. A po drugie, to Ty pomagasz mi, i jeszcze raz usłyszę tekst w tym stylu, to przysięgam, że zacznę strzelać i żadne z Was nie chce się przekonać, czy mówię na serio czy blefuję. Żadne przekonać się nie chciało. Wiele można było mi zarzucić, ale nie to, że chybiam. I żadne nie chce się przekonać, jak wysoka jest moja determinacja przy skrajnym wkurwieniu. Z tego względu nie podłapuję niemego oburzenia Sebastiana i po wydaniu wszystkim poleceń, sama łapię się za łopatę, żeby wbić szpadel w ziemię. W pierwszego krzaczka weszło jak w masełko. Zdążyłam załadować go na taczkę. Z drugim był problem, korzeń musiał mi podejść, bo się na coś nadziałam. Kiedy spróbowałam z drugiej strony, było znacznie łatwiej. Podważałam go i już wykopywałam z ziemi, kiedy słyszę, jak Barnaba pierdoli coś o obnażaniu. Marszczę brwi i podnoszę wzrok po to, żeby ujrzeć Marvina Godfreya w całej krasie, bez koszuli. No nie. No po prostu, kurwa, no nie. Zamykam oczy, odwracam głowę i liczę do dziesięciu. I tak nie pomaga, przy szóstce słyszę chrząknięcie Sebastiana, co skupia moje spojrzenie… i jednocześnie poprawia humor. To kurewsko wredne, ale nie umiem powstrzymać kącika ust unoszącego się do góry. No po prostu nie mogę, kiedy patrzę, jak maskuje oburzenie i przy okazji wkurwienie. Z jakiego powodu? Że obok mnie przełaził jakiś szczyl z gołą klatą? Urocze. Wykopuję resztę tego cholernego krzaka i wrzucam na taczkę, kiedy Dominic wymienia całe opasłe menu nadające się na kolację. — Opłaca Ci się wozić ze sobą całą przewoźną kuchnię? – rzucam do Castora, kręcąc nosem, nim spoglądam na to, co udało nam się zrobić. Większość krzewów została wykopana, jest jeszcze trochę gałęzi do pozbierania. Jeszcze jedno machnięcie łopaty i będzie pozamiatane. Rzuty na kopanie krzaczków: 1: 50 + 5 + 10 = 65 > 50 2: 19 + 5 + 10 = 34 < 50 2: 74 + 5 + 10 = 89 > 50 Jesteśmy nadal na etapie wykopywania krzaczków i zbierania gałęzi. Stosujemy dokładnie tą samą mechanikę jeszcze przez jedną turę. Przeciwnicy do pokonania: Ułamane gałęzie – 16/25 Uschnięte krzewy – 10/13
Czas na odpis: 18.01., do godziny 22:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Pomrukując ze zgodą, kiwa głową na wyjaśnienie Barnaby’ego – tak, hamak jak najbardziej ma sens. Choć nie ma sensu to, jak bardzo Judith musi się dosrać do każdego jednego papierosa. Człowiek chce zebrać siły przed robotą, a tu o, leśna pani przemóc nie może. Westchnąłby, ale strach. Cóż. Za coś ją ko– Pokonując drogę z powrotem do obumarłych krzaków, zerka w stronę Williamsona, który postanawia na głos wytknąć panu Godfreyowi, że takie świecenie cycem jest, lekko mówiąc, nie na miejscu. Wstrzymuje parsknięcie, gdy podłapuje ukradkowe, porozumiewawcze mrugnięcie gwardzisty, który traci zainteresowanie naczelnym siłaczem Wallow na rzecz poczciwego Castora. Tymczasem Sebastian wyłapuje toczącą się dalej zaciętą wymianę zdań między Judith a Mauricem. No żadne nie odpuści. Jak smarkacze. Jak tak dalej pójdzie, to w końcu dojdzie tu do jakiejś katastrofy. Głupio byłoby, gdyby chęć pomocy i wspólnego naprawienia szkód, które dotknęły całą społeczność magiczną, doprowadziło do zaognienia waśni między rodami. Chwila rozproszenia sprawia, że łopata wbija się nieprzyzwoicie krzywo. — Maurice! — zwraca uwagę młodego śpiewaka, nim ten zdąży odpyskować Judith. — Chodź no pomóc starszemu panu w potrzebie — woła, niby to szamocząc się z łopatą, która weszła za głęboko w ziemię i zaplątała w zbłąkany korzeń. Ta. Ważne, że odciągnął dzieciaka od zirytowanej Judith. Weźmie ją wkurwi, a potem komu się dostanie? Nie Overtonowi przecież, bo ten sobie pójdzie w swoje cztery kąty. Za to Sebastian jest pod ręką i o ile przywykł już do zgryźliwości Judith, tak z jakiegoś powodu ostatnimi czasy znosi ją gorzej niż dawniej. Dawniej wszystko po nim spływało. Teraz jakoś tak mu uwiera, jak Carter zbyt długo jest niezadowolona. Kiedy Maurice podchodzi, aż kusi powiedzieć „odpuść”. Ale nie, nie z Overtonami takie rzeczy. A na pewno nie z tym tutaj. To by przecież sugerowało, że to on zaczął tę przepychankę. Cóż… Zaczął. Ale już nieważne, byle skończyli. — Nie warto, bo do wieczora będziecie tu sobie skakać do gardeł — mówi więc tylko, poprawiając łopatę i tym razem sprawnie wykopuje krzaczek. To samo robi z drugim. Wykopuję dwa krzaczki. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Marvin tymczasem, jakby ślepy był i głuchy na zdarzenia wokół, robił dalej to, co umie najlepiej — czyli prace fizyczne. Koszulka wisi gdzieś obok, wolna od niebezpieczeństwa doszczętnego przepocenia, a spojrzenia zgromadzonych na polanie mężczyzn również wiszą — na walorach Marvina. Madmłazel zaś niewzruszona, za to poruszona impertynencją najmłodszego z ekipy. Szkoda byłoby patrzeć, gdyby ten postradał tutaj życie, albo przynajmniej komplet swoich olśniewająco pięknych zębów. Co za piękny dzień na terenach Carterów! — Hę? — Spytał mało przytomnie, taksując spojrzeniem pana Williamsona. Że on i obnażanie się? Co za kalumnie. — Przecież nie ściągnąłem spodni — odpowiedź śmiertelnie poważna z ust wiejskiego robotnika, który z obnażaniem piersi męskiej zaznajomiony był od dziecka — nawet lepiej niż z ojcowskim pasem, który w szczególnych przypadkach ściągany ze spodni, również uczynił w młodym umyśle wyrwę nieszczególnie zaskakującą i niezwiązaną z tym, o czym pomyślałaby zapewne połowa kręgowej młodzieży. — Ale pan to uprzedza fakty, jeszcze się bimbru nie napiłem. Nie mogę, bo prowadzę, a jestem odpowiedzialny prawie tak samo, jak pan. Oni są jacyś z innej planety, myśli Marvin i zakłada koszulkę, uprzednio wycierając w nią te skąpe krople potu, co zdążyły jego ciało otulić kojącą rosą. — Dominic taki skromny, a jak ugotuje, to klękajcie narody! — Dopowiedzenie, sprostowanie materiału, bo sam Castor nie przyzna się, jak dobry jest w swoim fachu, a powinien trąbić o tym na wszystkie cztery strony świata — w Łyżce Miodu po prostu trzeba zjeść — wykopane krzewy lądują na kupie, a taczka zostaje przy miejscu zbiórki — nie ma sensu jej taszczyć po jeden tylko kawałek krzaczka. Z czym jak z czym, ale z ostatnim badylem Marvin sobie poradzi. Wystarczy jeden ruch łopatą, szybkie odrzucenie grud ziemi spomiędzy i voila — robota skończona, madmłazel zadowolona, upomniany Marvin ubrany, Willamson duumny z interwencji, a młody Overtone zagoniony do pomocy staremu człowiekowi. — Nie jest pan taki stary, dałbym jakieś trzydzieści osiem lat — zaryzykował komplementem, bo przysiągłby — ten stary jakoś dziwnie się patrzy. Nawet przeszło Marvinowi przez myśl, że to właśnie Sebastiana najbardziej speszyły jego wdzięki. I to właśnie dla niego wsunął koszulę z powrotem na miejsce. Nie ma co kusić losu i prowokować skandali. Te do kręgowców i tak przyklejają się jak — nie przymierzając — gówno do podeszwy. Rzut na kopanie krzaczka: 89 + sprawność i udźwig = dużo |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Oczywiście, że nie mógłby odpuścić. Kiedy ktoś zachowywał się, jakby mu konar w dupie utknął na co najmniej pół wieku, to aż żal byłoby nie spróbować trochę nim pokręcić dla rozrywki. A że trafiło na członka wszystkich grup dyskusyjnych, który nigdy nie potrafił zamknąć gęby, o ile nie wymagała tego etykieta… Ich relacja mogłaby być naprawdę gorąca. Pełna strzelb i nieprzyjemnych zaklęć, a potem dorodnych paszkwili przywołujących nazwiska już na pierwszych stronach. Dla intensywności uczuć warto byłoby dokręcić jej śrubę jeszcze mocniej. Już otwierał usta, już brał wdech. Już szykował w głowie odpowiednią ripostę i przywdziewał na usta politowanie - bo na nic więcej Judith nie wydawała się zasługiwać - gdy usłyszał swoje imię. Przerwał wpół oddechu, obracając głowę w kierunku Sebastiana. Najpierw uniósł brew, potem uśmiechnął się półgębkiem. Nie patrząc na Carterównę uniósł wyżej brodę i ruszył w kierunku Veritiego. Byłby jej pewnie splunął pod nogi, gdyby towarzystwo nie było pełne kręgowych nazwisk. Za to, gdyby spotkali się kiedyś w nadmorskiej karczmie, tak po jednym lub dwóch piwach… oj, ależ wtedy kij by się kręcił. - Szanowny starszy panie, ileż pan ma lat? - Zakpił, bo chociaż podejrzewał, jakie były pobudki Sebastiana, nie mógłby tak po prostu dostosować się do zaoferowanej mu wyciągniętej dłoni. Najpierw musiał pooglądać ją ze wszystkich stron i co najmniej raz podgryźć. - Może faktycznie zostało ci już tylko plecenie wianków? Uśmiechnął się łagodniej, koncentrując myśli na wspomnieniu spaceru spod kościoła, co by sobie dalej humoru nie psuć tą jedną robaczywą purchawką w koszyczku dorodnych borowików. Udał, że próbuje pomóc mu z ustawieniem łopaty. W rzeczywistości nawet jej nie dotknął i zamiast tego jedynie spojrzał z bliska na Veritiego. Jego podobieństwo do Marcusa było tak duże, że na moment stracił wątek. Opóźniony o sekundę lub dwie, ubrał usta w uśmiech, który nie objął nachmurzonych, niebieskich oczu. - Mnie to nie wadzi. Chętnie zobaczę, jak kobieta strzela do członka Kręgu. - Och, zrobiło się poważnie i wydumanie. Maurice nie wiedział, jakie relacje łączą Judith i Sebastiana, więc nie miał podstaw, aby powstrzymywać się z wypowiedziami przy gwardziście. Znał go o wiele lepiej, niż Carterównę - a przynajmniej tak sądził - więc nieszczerość mogłaby być nawet niemile widziana. Właśnie taki był najgorszy. Uniesiony dumą, w pełni ubrany w darowane mu z racji urodzenia przywileje. - Proszę starszego pana o wybaczenie, gałęzie same się nie pozbierają. - Zauważył, swym zwyczajem dygnąwszy nieznacznie, jak gdyby właśnie umykał z rozświetlonej reflektorami sceny. Mijając Marvina, wreszcie uświadomił sobie, że tu chłop półnagi chodzi. Zatrzymał się wpół kroku i uniósł brwi tak wysoko, że to cud, iż z twarzy mu nie spadły. Pokręcił głową. Polana pełna wariatów. Oddalając się od grupy, spożytkował nadprogramową energię przekuwaną w gniew na dźwiganie badyli. Tym razem złapał ich o wiele więcej, więc miał przynajmniej czym rzucać na stosik, który wspólnie układali. Gdyby tak w środku umieścić Judith nabitą na pal, to można byłoby zorganizować wieczorne ognisko. Jeszcze nic straconego... Zbieranie gałęzi: 64 + 8 = 14 gałęzi, a chyba nawet tyle nie ma |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Dowcip zaczął się kwadrans i trzy konary temu — teraz polana balansowała na granicy puenty; problem w tym, że żaden z obecnych nie do końca pamiętał, co zapoczątkowało żart. Łatwo za to sprecyzować źródła żaru; słowa Judith, spojrzenie Sebastiana, półnagi reprezentant Wallow i obietnica bimberku — z połączenia ich wszystkich powstał on. Szalony Dzień w Cripple Rock. Gdzieś na lewo Carter zamiatała Overtonem ściółkę, Marvin sumiennie kopał, Verity gasił międzyrodowe konflikty, a Williamson? Planował menu i tkał sieć kulinarnych kontaktów — znalezienie dobrego kucharza na wesele trwa dłużej niż znalezienie żony; wie z autopsji. — Zostanę przy bimbrze, mam dietę — w świecie whisky, bimber to produkt naturalny, więc zdrowy i ze wsi — a skoro zdrowy i ze wsi, nie tylko kwalifikuje się pod trzymanie diety, ale na pewno wcale nie odbije się na jutrzejszej, wczesnoporannej wizycie na basenie. Nie ma naukowych dowodów na to, że nie można pić bimbru dzień przed pływaniem; można, tylko trzeba wypocić, co się wypiło, na tym polega odpowiedzialność. Mógłby zapytać Marvina o zdanie, ale właśnie mówił coś o nieściąganiu spodni i prowadzeniu taczek; łopata w dłoni Williamsona wykonała obrót wokół własnej osi, ryjąc krańcem równe kółko w ziemi. — I tego się trzymaj, Godfrey! Szlufek u spodni oraz nieprowadzenia taczek po alkoholu — przed alkoholem właściwie też. Połączenie jednokołowca, Marvina i stóp zgromadzonych nasuwało potencjalny scenariusz, w którym Overtone pozywa Godfreya za straty w obuwiu kosztującym więcej niż półroczna pensja sprawcy, gwardziści nagle pełnią rolę świadków, a pan Castor tłucze rondlem o głowę i śpiewa pieśń swojego ludu. Skądkolwiek nie pochodził. Łopata w dłoni działała doraźnie, ale papierosa nie zastąpi; palce odruchowo odnalazły drogę do kieszeni kurtki — tylko po to, żeby przypomnieć sobie, co ostatnia fajka w ustach zrobiła z nerwami Judith. Gdyby chciał ją dobić, po prostu wziąłby zamach szpadlem — nie ma absolutnie żadnych dowodów na to, że tytoń szkodzi. Słodkie lata osiemdziesiąte. — Carter, są tak nabuzowani, że gdybyś zarządziła zbudowanie tartaku — taczka, na którą Williamson przerzucał wykopane korzenie, została wprawiona w ruch; ciche skrzypienie kółka dopełniało wersji Sebastiana Starszego Pana — równie dobrze mogły skrzypieć jego stawy. — To postawiliby dwa tylko po to, żeby kłócić się, czyj skład konarów jest większy. Konspiracyjne przystanięcie przy Judith i pchnięcie taczki z korzeniami w kierunku zbiórki zbiegło się z widokiem Overtona z połową szałasu w ramionach. Williamson mógłby przysiąc, że dla podkreślenia efektu Maurice zerwał kilka dodatkowych gałęzi z drzewa, ale to byłby przecież obłęd, prawda? Prawda — więc wszystko na miejscu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Moglibyśmy tak pewnie w nieskończoność, gdyby nie Sebastian. Ciekawe. Zna tego gówniarza? Zna różne osoby, z którymi ja na co dzień się nie zadaję. Carterowie nie są najbardziej popularną i lubianą rodziną w Kręgu, mam tego świadomość. Ale nie jesteśmy zupą pomidorową, żeby wszyscy nas lubili. Ktoś musi zapierdalać na to, żeby damulki miały w co się odziać, a panowie mogli nażreć się dziczyzny. Nie zabijemy zwierzęcia wystrzałem elokwencji. Dlatego porzucam zainteresowanie Overtonem, tylko pod nosem prychając na tekst o starym mężczyźnie. Powiedziałabym coś, ale sobie daruję. Jeszcze ktoś mnie spyta skąd wiesz? i będziemy mieli problem się wytłumaczyć. A to niby tak tylko w żartach wszystko było. Chciałabym powiedzieć, że zrobiłam coś więcej poza gapieniem się jak sroka w gnat, ale Sebastian właśnie wykopywał resztę krzaków razem z tym całym półnagim Godfreyem, który postanowił się jednak odziać po zwróceniu uwagi przez szanownych dżentelmenów. Prawie bym się wzruszyła, tak bardzo dbają o samopoczucie i przyzwoitość w obecności damy, że aż mi się ciśnie kolejny tekst na usta, który nie wypływa, bo na męskim ego się nie gra. Po prostu nie. Nauczyła mnie tego gwardia, dobił naukę Sebastian jakiś czas temu. Jednak warto było urodzić się kobietą. Teraz nie mam ani damskiego, ani męskiego ego. Wspaniałe życie. Spoglądam na Williamsona, który z kolei spogląda na całą resztę. I na Overtone’a, który chyba dodatkowo nazbierał kilka gałązek, żeby nie robić pustych przebiegów. Prycham pod nosem, ale nie mogę się z nim nie zgodzić. — Może powinnam to dorzucić do listy zadań na dziś. Postawcie tartak. Jeszcze bym się zdziwiła, jakby dzisiaj stanął – odpowiadam krótko Williamsonowi z głuchym parsknięciem na samym końcu. Na więcej loża szyderców pozwolić sobie nie mogła, bo nie było czasu na opierdalanie się. – Świetnie. Kto ma szpadel, ten go trzyma dalej, kto nie ma, bierze sobie grabki, tam są – wskazuję na miejsce pomiędzy sadzonkami drzewek i patrzę wymownie na Overtone’a, bo tylko on nie miał przyboru do działania. – Wyjebaliśmy stare, martwe rośliny, świetnie. Teraz musimy przekopać ziemię pod te, które czekają na zasadzenie. Posadzimy je w trzech pasmach, mniej więcej w miejscu, w którym i tak już nabrudziliśmy. Jak ktoś nie wie, jak to zrobić, to mnie obserwuje. Wbijamy szpadel, dobijamy nogą – toteż robię, wsadzając łopatę w ziemię, poprawiając stopą, aby weszła głębiej – a następnie tę grudę ziemi przesypujemy na bok. I tak sobie idziemy do tyłu, aż do nazbieranych chaszczy. Ta ziemia nam potem posłuży do sadzenia drzew, tymczasem wszyscy kopiemy. Overtone, Ty będziesz rozgarniał ziemię i dbał o odpowiednią głębokość wykopanych dziur. Jak ten tekst mógł być odebrany przez pokłosie testosteronu – wszyscy mogli się domyślać, tymczasem ja pierwsza zabrałam się za robotę. Nie było czasu. Krzaczki mamy już pięknie wykopane. Teraz zajmujemy się przygotowaniem ziemi pod posadzenie nowych drzew. Kopiąc, rzucamy kością k100. Do niej dodajemy, standardowo, wartości udźwigu i sprawności. Tym razem suma wszystkich rzutów musi przekroczyć przynajmniej 300 – po 100 na jedno pasmo dla drzewek. Kopanie grządek przez Judith: 14 (k100) + 5 (udźwig) + 10 (sprawność) = 29 Na odpisy czekam tym razem do środy, 24.01., godz: 20:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice nie oglądał się wokół w poszukiwaniu kolejnych zadań. Był przekonany o tym, że szanowna dama - ze strzępem mięsa zamiast języka od wymawianych przekleństw - zagospodaruje mu czas właściwie i w zasadzie to się nie mylił. Niemniej, jak na skończonego gówniarza przystało, nie poszukiwał dodatkowych zadań, dopóki mu ich paluszkiem nie wskazano i ostentacyjnie nie patrzył na szanowną organizatorkę niniejszego spędu. Stąd też zupełnie nie widział wymownego spojrzenia, samemu odnajdując wzrokiem rzeczone grabki. Teraz to i jemu zrobiło się gorąco, ale raczej od emocji, niż faktycznego wysiłku fizycznego. Rozpiął górny guzik koszuli, lekko luzując kołnierzyk oplatający mu szyję, nim wziął do rąk nieporęczne grabie. Słuchał słów Judytki z mocno umiarkowanym zainteresowaniem, zaszczycając ją swoim spojrzeniem wyłącznie na czas zatapiania szpadla w ziemi. Instrukcje, które podała, były żałośnie niejasne. Jak na majestatyczne kopyta Lucyfera miał ocenić, czy dziura jest dostatecznie głęboka? Nie zamierzał nic tam wkładać, aby sprawdzać to organoleptycznie, a doświadczenia w sadzeniu młodych drzewek miał prawdopodobnie równie dużo, co - nie przymierzając - Sebastian. Verity to więcej doświadczenia mieli raczej z mazaniem piórem po przetworzonych drzewach, niż z hodowaniem nowych. Overtonowie zresztą podobnie. Powstrzymał westchnienie, racząc plecy Judith jedynie wymownym przewróceniem oczami, nim zbliżył się do rządka, jaki zaczęła przekopywać. Zapoznał się z jej otworem, mierząc go najdokładniejszą miarą, jaka istniała na świecie, stosowaną przez miliony gospodyń domowych - na oko. Na oko każda kolejna wyglądała mu dokładnie tak samo, a jak nie, to nie zamierzał prosić się o poprawkę. Zanurzył dłoń w wilgotnej ziemi i sam wybrał jej tyle, ile uważał za stosowne dla zachowania dziurowych standardów jakości. Wsadzenie delikatnych rączek w piach nie wyglądało jak coś, co w jakikolwiek sposób ujmowało jego przeogromnemu ego. To ci numer. Rozgarnianie ziemi było mniej przyjemne. Grabki boleśnie wbijały się w delikatną skórę dłoni Maurycego, nienawykłej przecież do jakiejkolwiek pracy fizycznej. Biedactwu na pewno robiły się właśnie odciski. Po tym wszystkim domowe spa to mu się należało jak psu buda. Skuteczność w kopaniu: jak zawsze niezrównana (21+8=29) Suma: 58 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
A popcorn gdzie? — Nie zapytał Marvin, choć mógłby. Bo jednak obserwowanie przedstawicieli Kręgu losowo rzuconych w tę polanę było widokiem ze wszech miar paradnym. Zwykle spotykał się z innym ich obliczem, tym wystudiowanym i mniej spontanicznym, a tu proszę. Las z każdego czynił trochę zwierzę — nieważne, jak wiele ten wiedział o przeznaczeniu tych wszystkich fikuśnych widelczyków przy stole i kto komu winien najpierw podać rękę. — Jasne, szefie — nic nie kosztuje, a może poszatkuje gęstą od konfliktu atmosferę na bardziej strawne kawałeczki; takie, na których nikt nie połamie sobie zębów. Bo ktoś niewątpliwie do łamania zębów chętnie by się zabrał. może nawet niejedna osoba. Acz Godfrey wciąż ma nadzieję, że to ze strzelbą to tylko taka figura retoryczna. Tylko z natury jest stworzeniem zapobiegliwym, więc wycofuje się nieco z pola rażenia. Przed ścierką babki też się chował, choć wiedział, że ta go raczej nią nie zatłucze na śmierć. Dla pewności poprawił więc jeszcze pogodnym: — Tajest, szefowo — gdy padły kolejne instrukcje. Tych wysłuchał z kamienną twarzą, choć prosiły się o choćby cwany uśmieszek zwiastujący cofanie się w rozwoju mentalnym do czasów licealnych, gdy słowo penis w dowolnym kontekście śmieszyło. Nadal trochę śmieszy. Marvin nigdy nie dorósł. Ale ruszył ze szpadlem. Jak kopać, Marvin wie. I szybko pokazuje, przekopując samodzielnie prawie cały rządek, nie zatrzymując się na spoglądanie jak młody Overtone owych wykopanych dziurek dogląda — Godfrey ufa, że chłopak wie, co robi i że jak dojrzy, to— — Hehehehe — zarechotał. Tak mu się wyrwało. Nawet przepocona koszulka i wiszący w powietrzu konflikt nie popsuł Marvinowi nastroju. Za to pobudził apetyt. — Trochę zgłodniałem. Masz tam jeszcze te kanapeczki, Dominic? — Rzucił, skończywszy. Rozmasował dół pleców, wyginając je w tył w akompaniamencie donośnego strzykania w ich dole. On też się starzeje. Rzut: 65 + 20 + 14 = 99 Suma: 186/300 |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
No ba, że nie jest taki stary. Trzydzieści osiem lat. Tak, tak, może się zgodzić na taki werdykt. Duszą może mieć i osiemdziesiąt, ale o to ciało dba zbyt mocno, by wierzyć, że wygląda na swój wiek. No, pan ekshibicjonista może jest trochę nieokrzesany pod względem chwalenia się swoim cycem – Sebastian nadal nie może pojąć, czemu miało służyć to obnażenie się – ale może nie taki z niego zły gość. Parska krótko, wygłaszając tym samym nieme „daj pan spokój”, ale nie wygląda na niepocieszonego tym uprzejmym zaniżeniem wieku. O ponad dziesięć lat, należy zaznaczyć! Maurice zachowuje równowagę w przyrodzie i dogryza tym swoim wyposażonym w mikro-szczypce overtonowskim językiem, jakby rozpędził się i nie mógł wyhamować, w związku z czym kontynuuje odbijanie swoich humorków na najbliższej osobie. Szanowny starszy pan zachłystuje się powietrzem z teatralnym oburzeniem, maskując śmiech najlepiej jak potrafi, ale krótkie wchodzenie na wyżyny swojego aktorstwa szybko przerywa szefowa. Jeszcze bym się zdziwiła, jakby dzisiaj stanął; wyjebaliśmy stare; dbał o głębokość dziur. Ludzie drodzy… Przez moment wierzy w dojrzałość obecnych tu panów, ale zaraz dociera do niego „hehehe” i odchrząkuje dyskretnie, żeby samemu nie parsknąć. Nie, nie. To nie te teksty go bawią. Absolutnie. Ma prawie pięćdziesiąt lat! To raczej fakt, że jakakolwiek przyzwoitość tego towarzystwa tak naprawdę od początku była tylko wyłożonym nadziejami złudzeniem, które teraz sypało się jak domek z kart – a to oznacza, że ani przez chwilę nie było sensu oburzać się o czyjekolwiek, niezgodne z etykietą czy powszechnym poczuciem przyzwoitości, zachowanie. Poczynając od ciągnięcia konara, kończąc na sprawdzaniu głębokości dziur. Panie łaskawy… Gimnazjum. Przychodzi pora na tę część, o której żaden szanujący się Verity, Overtone czy Williamson nie ma prawa mieć pojęcia – przygotowywanie grządek i sadzenie drzewek. Mówi się, że prawdziwy facet powinien spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo. Sebastian spłodził załamanie nerwowe u rodziców, dostał w prezencie willę i zasadzał kopy w dupska początkujących gwardzistów. Dziś nadszedł dzień, w którym zaczyna zmieniać się z chłopca w mężczyznę. Nieważne jak bardzo przekopywanie grządek nie kojarzy się z kobiecą robotą. Zasadzi drzewo, to wszystko zmienia. Rzut: 50 + 5 + 9 = 64 Suma: 250/300 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Nie tartak, ale coś na pewno — potencjał stawania na leśnej polanie był wprost proporcjonalny do okoliczności przyrody; jeśli tendencja obnażania się zostanie wznowiona, z taką ilością namiotów będą mogli rozbić biwak. Odmaszerowanie od wydającej polecenia Carter zasygnalizowało wznowione skrzypienie kółeczka taczki — tym razem nie rozległo się w synchronizacji z Sebastianem; jego zapał go dziur przypominał ten z Sonk Road kilka dni temu, chociaż tam dziura występowała w liczbie pojedynczej i— Zamknij się, Williamson. Dobry pomysł. Odwiezione na punkt zbiórki krzaczki musiały zaczekać na utylizację; w ich miejsce — jak to w życiu — miały wskoczyć nowsze, jędrniejsze i z większym potencjałem rozrodczym. Wskazane przez Judith miejsca ze spulchnionej wykopaliskami gleby szybko zaczęły przypominać ulubione miejsce piknikowe saperów — łopaty poszły w ruch, ziemia zaczęła ustępować pod pchnięciami szpadli i już po dwóch minutach ilość wykopanych dołów zweryfikowała, komu życie ofiarowało łopatę, a komu cztery rodzaje sztućców deserowych. Gdyby ktoś zapytał Williamsona o opinię — nie pytał; poza hehehe, prychnięciami śmiechu i radosnym świergotem bliżej nieokreślonego ptaszyska na pobliskim drzewie, robota po raz pierwszy od początku ich misji przebiegała w ciszy — odparłby, że nie bez powodu robotnicy przy drogach nigdy nie kopią na trzeźwo. Podobno po alkoholu lepiej wchodzi, więc— — I bimber? — kanapeczki pana Castora brzmiały na wybitne dzieło kulinarnego kunsztu, ale jeśli Barnaby nabył jakąkolwiek umiejętność po czterech latach małżeństwa — poza wybiórczym słuchem, tolerancją na różowe poszewki i pastelowe pudełka śniadaniowe — z Daisy to była to sztuka utrzymywania bimbru z Wallow w żołądku. Tajna wiedza rodem ze wsi; żeby poślubić pannę Padmore, trzeba przepić jej ojca. (Oczywiście, że Williamson oszukiwał; co dwie godziny ukrywał się w łazience, żeby wlać w siebie eliksir detoksykacyjny). Jeśli tajną wiedzą rodem z Cripple Rock było wykopanie jak największej ilości dziur, żeby poślubić pannę Carter, kandydat był tylko jeden — Judith powinna ukryć przed Marvinem córkę. rzut: 21 + 5 + 13 = 39 suma: 289/300 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Głuchy rechot, kilka parsknięć i skrywane uśmieszki co poniektórych dżentelmenów (widzę, Sebastian) upewniają mnie w przekonaniu, że miałam rację – stężenie testosteronu po prostu było za duże, żeby słowo dziura przeszło niezauważone. Może gdybym była mężczyzną, reagowałabym tak samo. Pewnie reagowałabym tak samo, gdybym nie była tak bardzo skupiona, żeby to wszystko jak najsprawniej skończyć. Ja też głodniałam, Godfrey nie musiał się dopominać kanapeczek. A Williamson nie musiał dopominać się bimbru. Narobią człowiekowi ochoty i- Ostatnia grządka zostaje wykopana, mogę odstawić na razie szpadel i przetrzeć czoło, nie wiedząc, że grudka ziemi nadaje mu właśnie barw wojennych. Nie bez powodu. Przed nami finalne zadanie. Chociaż nie ostatnie. Głuche westchnięcie, spojrzenie na przyszykowane i gotowe do zasadzenia sadzonki drzew. — Mamy już doły wykopane – specjalnie pomijam słowo dziury, bo panowie mogą nie wytrzymać takiego stężenia dziur w przeciągu kilku minut – idealne do zasadzenia drzewek. Trzeba obchodzić się z nią umiejętnie, więc łapa w górę, kto wie coś na temat obchodzenia się z sadzonkami. – Patrzę po twarzach moich męskich towarzyszy, dostrzegając praktycznie zerowy ruch. – Las rąk – wzdycham. Świetnie. Większość będzie na mojej głowie. – Ten, kto się zna, będzie nawigował rośliną, dotykał jej, żeby nie połamać i wsadzał. Pomoże jej jedna jakaś dowolna osoba, będzie zasypywać ziemią korzenie. Potem trzeba je przyklepać. – I zdawałoby się podlać, ale w męskim towarzystwie nie brzmi to ani zdrowo, ani bezpiecznie; już widziałam gołe klaty, gołych kutasów widzieć nie potrzebowałam. – I tak z następnym. Jedna osoba zaznajomiona z sadzonkami dowodzi, druga jej pomaga. W międzyczasie ci, którzy nie mają nic do roboty, mogą sobie wybrać świece i przypomnieć, czy można zabezpieczyć jakimiś rytuałami las. Świece macie we wszystkich kolorach tęczy, różowych zapomniałam. Grządki są już wykopane, przechodzimy do sadzenia drzew. Do zasadzenia jednego drzewka potrzebne są dwie osoby – jedna, główna, która posiada wiedzę przyrodniczą na poziomie minimum II, oraz druga, dowolna i chętna. Aby zasadzić drzewo, osoba nawigująca (czyli posiadająca wiedzę na temat przyrody) rzuca kością k100, do której wyniku dodaje wartość swojej wiedzy przyrodniczej, oraz modyfikator odpowiadający za wiedzę. Pomocnik zaś zajmuje się przysypaniem korzeni i ugruntowaniem rośliny w ziemi. Również rzuca kością k100, do której wyniku dodaje wartość zręczności rąk, oraz modyfikator odpowiadający za talenty. Łączna suma nawigatora i pomocnika powinna przekroczyć próg 80, aby można było mówić o bezproblemowym zasadzeniu drzewa. Jeśli próg pozostanie nieosiągnięty, drzewo zostanie uszkodzone, np. zostanie naruszona struktura korzeni, bądź drzewko złamie się wpół i trzeba będzie zasadzić następne. Wiedzę na temat sadzenia drzew mogą mieć 2 osoby z naszego grona – Judith i Dominic. One powinny być nawigatorami, a więc przytwierdzeni są do sadzenia drzew. Pomocnicy mogą się zmieniać i wymieniać. Osoby, które nie mają nic do roboty w tym czasie, mogą zajęć się zabezpieczaniem terenu rytuałami. Przyjmuje się, że świece zostały przyszykowane wcześniej przez przedsiębiorstwo Carterów, więc do dyspozycji są świece wszelakie i odprawienie rytuału nie zużywa świec z Waszego ekwipunku. Rytuały należy wykonać zgodnie z mechaniką forumową i rzutem kością, również na skutki uboczne w przypadku bardziej zaawansowanych rytuałów. Tym razem czas na odpis jest wydłużony i skończy się 31 stycznia o godzinie 23:59. W tym czasie można dodać dowolną ilość postów, aż tura fabuła ruszy dalej, ale pamiętajcie, że im więcej postów i współpracy, tym więcej drzew zostanie zasadzonych i tym bardziej teren zostanie zabezpieczony. Udane rytuały zostaną wpisane do tej lokalizacji. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Akcja stojąca pod znakiem brudu — ubrudzona ziemią kobieta, brudne były też myśli. Te w męskich głowach, nie mogło być inaczej. Można w przypływie szczególnej empatii pochylić się nad zdrowiem psychicznym jedynej damy w towarzystwie Kanapeczki muszą poczekać. — Nie ukrywam, mi też zaschło w gardle Bimber też. Kolejna zbiórka, kolejne instrukcje i kolejne spojrzenie na otaczający ich pierdolnik. Jedyne, co Marvin w swoim życiu zasadził, to ziółka w doniczki. Uniwersalny i samoodnawiający się pokarm dla ślimaków — nie wszystkie się przyjęły i potrzebował skorzystać z pomocy Sandy przy niektórych — dokładniej tych, które nie nosiły dumnie miana chwastu i nie rosły na byle czym i posadzone byle jak. Nic dziwnego więc, że nie wyglądał na przekonanego pomysłem, by miał te delikatne patyczki zakopywać w ziemi — Lucyfer mu świadkiem, jaki błyskotliwy domysł sprawiłby, że włożyłby go tym odpowiednim końcem do ziemi. Porozumiewawcze spojrzenie. Drzewka również nie wyglądały na przekonane. — Dobra, wezmę świece — łopata mu już nie będzie potrzebna, za to mieszanka rytualna — już jak najbardziej. — Może na początek coś— Niezbyt inwazyjne, za to irytujące. Zdarzało mu się w ten sposób zabezpieczać obejście, inkantacja ułożyła się w głowie sama. Pani Carter będzie zadowolona. Znalazł ustronne miejsce i usypał pentagram, wedle znanej sobie sztuki. Ładny, równy, estetyczny. Babka nie tolerowała krzywych i wypaczonych, powtarzała zawsze od tego, jak ładnie usypiesz, zależeć będzie jaką cię magią Lucyfer wynagrodzi. Więc się chłopak starał. Postarał się i teraz, gdy wszystko, od wyboru odpowiedniego miejsca, po ustawienie fioletowych kikutów świec, miało być idealne. Prawdopodobnie po raz pierwszy od początku ich małej przygody w lesie Carterów, towarzystwo miało okazję oglądać Marvina tak poważnego i skupionego. Athame w dłoń i do boju. — Terra, cape aliquem intrusorem qui haec limina transierit. Siste eum ut iustam poenam tribuam. — Długa inkantacja, powolne ruchy — od pierwszej świecy do tej ostatniej. Zapłoną, nie ma innej opcji. Rzut: Rytuał ruchomego piachu (próg: 35) +15 z magii wariacyjnej +fioletowe świece od Carterów |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 6 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty