First topic message reminder : Wąwóz im. Bazela Hudsona Wąwóz U-kształtny, znajdujący się w kniei Cripple Rock. Zachęca ona swoim niepowtarzalnym urokiem, dlatego szczególnie w okresie letnim można spotkać tutaj spacerowiczów. Nazwany został na cześć Bazela Hudsona, magicznego podróżnika i archeologa z początku XVIII wieku. Rzadko można spotkać tu dziką zwierzynę, ale za to tego miejsca nie opuszczają komary, które masowo atakują przechodniów. Jego naturalna ścieżka biegnie wzdłuż wschodniego kresu kniei, dlatego nazywany jest jej naturalną granicą. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 8:58 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Bezustannie przyglądała się męskiej części ich pochodu. Wiedziała, że Carter mógłby zapanować nad tamtą dwójką, nawet jeśli jedną ze składowych fatalnego równania był diakon obleczony wonnym szałem. To ta informacja zaskoczyła ją bardziej - aż jej czarne trzeszcze jeszcze bardziej pociemniały. Przez krótki moment zdawały się chłonąć wszelkie światło. Wzrok stał się nieobecny. Myśli Munchówny zapewne pomknęły wstecz, między warstwy wspomnień i wrażeń, które nosiła głęboko schowane przed wzrokiem postronnych. — Naprawdę? — spytała w niejakim niedowierzaniem. Odruchowo obróciła łeb w kierunku zdeptanego kwiecia, co wywołało osobliwe starcie. — Tak po prostu? Wystarczy go powąchać i wpada się w gniew? — Niski, ciepły głos był zbyt zaaferowany. Archeolog próbowała ukryć nagłe zainteresowanie, lecz wśród głosek zadźwięczało już coś ponurego. Podobny cień przepełzł po surowym pysku. W ślad za nim pojawiła się ostrożność. Niemal proste brwi ponownie ściągnęły się, brużdżąc między sobą skupienie. Smukłe ramiona szczelniej objęły szczenię, a uszminkowane wargi sięgnęły cienistofutrego czółka. Irracjonalna potrzeba ochrony szarpnęła się w nieimponującej piersi, a krok postąpił naprzód - ku ścierającym się magom. Łypnęła spod byka na Cartera w niemym zapytaniu. Czy potrzebował kolejnej ręki. O ile bowiem diakon stanowił zagrożenie dla jej sekretów, o tyle Nox był rodziną. Krwią, co płynęła - niekiedy wrąc - w jej własnych żyłach, tłumacząc dużo więcej aniżeli ojcowskie ochłapy, jakie przyjmowała za wyjaśnienia. Co więcej, gdzieś pomiędzy wszystkimi gestami, jej ślepia dostrzegły coś między drzewami. W pierwszym odruchu zupełnie to zignorowała, lecz doświadczenie wprost zmusiło jej czerep do zwrócenia się ponownie ku drzewu, zza którego - mogłaby na Lucyfera przysiąc - ktoś wystawiał pysk. Pierwszy był szczegół: zapadnięte oczy otoczone chorobliwą bladością skórnych powłok. Medium zamrugała i naprędce sprawdziła czy inni również zauważyli obecność. Była gotowa uznać to za ducha - nic wszak nowego. Sytuacja jakich przeżyła już wiele, a czekało ich jeszcze więcej. Tyle że coś nie dawało jej spokoju i nie potrafiła określić co. Czy wokół gęby ciemnił się kaptur? A potem mara zniknęła. Równie prędko jak się pojawiła. Jedno uderzenie serca i widok przestał istnieć, pozostawiwszy w archeolog uczucie niepokoju oraz pytania. Rozwarte wargi i skupienie malujące się na fizys zdradzały wszystko. Rzeczywistość, bowiem, na ten moment zwolniła. SKurczyła się li tylko do widziadła, jak to zwykle miało miejsce z duchami, które widywała. Pochłaniały jej sensory bez reszty, nawołując niemo czystą energią - a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła; tę mieszaninę lęku, familiarności i czystego zaintrygowania tkanego potrzebą. — Powinniśmy iść, wkrótce zrobi się późno. — Jak na start wędrówki. Zaaferowana widziadłem, nie słyszała pożegnania Cabota ani nawoływań dziewczątka. Zobaczyła tylko, jak diakon odchodził, zaś ona sama posłała Annice przepraszający uśmiech i podeszła do krewniaka. Przyjrzała mu się w poszukiwaniu obrażeń, a gdy ten odebrał szczenię, prawie zaprotestowała. Malutka kulka dodawała jej otuchy. Zalewała martwotę niezmordowanego mięśnia ciepłem, które mogła wywołać li tylko niewinna bezbronność. Ta niemal już całkiem zapomniana. Archeolog podążyła w ciszy za Noxem, choć nie spuszczała ślepi z jego barków. Zrobiła to jeno raz - aby zerknąć na Cartera. Sprawdzić jakie on wykonywał gesty w kierunku Kruczyska. Czy powinna dogonić brata, czy może zostawić go w spokoju. — Budzące furię kwiaty, duchy między drzewami — założyła z góry, bagatelizując widziadło. — Ciekawe co jeszcze umili nam wędrówkę — parsknęła, próbując rozładować sytuację. Zaczęła także oklepywać kieszenie w poszukiwaniu papierośnicy. Potrzebowała ulgi - prędkiej, jakkolwiek lichej. Teraz. A gdy odnalazła hardość papierośnicy oraz tkwiącej tuż obok zapalniczki, wnet zaciągnęła się dymem, jak gdyby to on miał wepchnąć powietrze do jej płuc. — Ta ścieżka — zaczęła, wypychając szarugę spomiędzy piersi. — Nie była ponoć ostatnio wzruszana przez badaczy. Na pewno słyszeliście, jakoby to właśnie w tym wąwozie miało się znajdować wejście do Piekła. Podobno zapuszcza się tu wielu domorosłych poszukiwaczy. Zapewne gdybyśmy się rozeszli, znaleźlibyśmy żywe ślady poszukiwań. — Mówiła by wypełnić ciszę i odwrócić uwagę. Przypomnieć, po co tu przybyli. — Nawet zwykli śmiertelnicy mają własne opowieści o tym miejscu: wulgarnie pospolite, naturalnie. Nic zaskakującego: morderstwa, duchy, zjawy. Och, gdyby tylko wiedzieli — w jej głosie zabrzęczała pokusa, która prędko znikła. Kobiece kroki, nie wiedzieć kiedy, zrównały się z tymi noxowymi. Wątłe, choć niezupełnie pozbawione siły ramię sięgnęło, by otoczyć krewniaka ramieniem, a wąskie wargi - by naznaczyć jego skroń. Słowa nie były w tej chwili potrzebne. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Brunatne grudki ziemi w liczbie nieokreślonej (wystarczy obliczyć długość ścieżki i zmierzyć jej szerokość, a potem oszacować średnią ilość grudek na metr kwadratowy, żeby dojść do krystalicznie czystego faktu: brunatnych grudek w Wąwozie było od zatrzęsienia i jeszcze trochę, i zupełnie nikogo nie interesuje, ile dokładnie) czmychały przed czubkami butów. Trampki były znoszone, sznurówka nadpruta, myśli zaplątane w zieleniące się korony drzew; echa cichej rozmowy rozbiły się o mur dotkliwej nieobecności i nieśmiałego — więc w nieśmiałości stłamszonego — pomysłu, że może powinien zaprosić Winnie do Starodrzewia i— — Pierścieniem niewidzialności? — zadarta w górę głowa sprawiła, że któryś z kręgów w szyi — panna Marwood wiedziałaby, który dokładnie — z trzaskiem wskoczył na swoje miejsce (albo wręcz przeciwnie, trochę z niego wypadł). — To byłoby dość kłopotliwe w kontekście magii rytualnej, na szczęście istnieją inne sposoby na wzmocnienie rzemieślniczej biżuterii. Wystarczy zaklęcie demona i— I przecież odpowiedź leży przed nim, na ziemi w nieokreślonej liczbie grudek; kaskada wniosków to matematyczny ciąg prawdopodobieństwa powodzenia podobnej akcji. — Pomyślę nad tym, Barnaby. W słowniku Perseusa pomyślę nad tym oznaczało, że myślenie objawi się dopiero, kiedy rękoma pokieruje akcja — bo znacznie łatwiej testować teorię w praktyce, nawet za cenę drobnego nagięcia praw teorii magii i fizyki; bo, w końcu, wszyscy uczą się przez praktykę, a wymierne efekty zdarzają się tylko wtedy, kiedy można obserwować je gołym okiem; bo — nareszcie — Percy nigdy nie był najcierpliwszym czarownikiem w okolicy. Ani hrabstwie. Ani stanie. Ani— — A więc mówicie mi, że prawdopodobnie pod naszymi nogami — miesiąc temu w Cripple Rock doszło do trzęsienia; niespełna cztery tygodnie wcześniej odkryte tunele zostały oddane do użytku i absolutnie nikt nie przejął się tym, że w kilka dni nie sposób przygotować przejścia do Salem i Bostonu tak, by można było mówić o bezpieczeństwie. — Rozciągają się kopalniane szyby, których obecność zostanie odkryta dopiero, kiedy ktoś znów w nie wpadnie? Do puli posiadanych fobii wkrótce wskoczy nowa; spontaniczne zapadnięcie się pod ziemię w trakcie zbierania grzybów. — Ta rodzina powinna skupić się na odkrywaniu nowych szlaków górskich, przysięgam — grudka numer dziewięćdziesiąt sześć pomknęła ścieżką w dół; niewielki spadek wzniesienia oznaczał, że znajdują się w połowie drogi, czas to tylko koncept, a zadyszka poddaje w wątpliwość skuteczność treningów z dźwiganiem książek w tle. Pozytywy można policzyć na palcach jednej dłoni; trzeci z nich (dwa pierwsze mają imiona; Orestes i Barnaby ramię w ramię) właśnie rozbłyskuje razem z uśmiechem. — Zapamiętałeś słowo flukson? Jestem pod wrażeniem, Williamson — pod wrażeniem i urzeczony perspektywą, że nad deserem będzie mógł opowiedzieć jeszcze więcej; wciśnięte w kieszeni kurtki dłonie z trudem powstrzymały się przed klaśnięciem. — Przygotuję przyspieszony kurs teorii magii, specjalnie dla ciebie. Przyspieszony nie oznacza szybki, składny ani tym bardziej skupiony na podstawach; zacieranie granic było imperatywem, z którym Percy nie zamierzał — bo nie potrafił — walczyć. Teraz imperatywnie przewrócił oczami; kocio—grecka miłość była skomplikowaną paradą emocji i nawet komentarz Williamsona (zabawne, Barnaby; ty wybrałeś pracę w policji czy ona ciebie?) nie mógł powstrzymać cichej odpowiedzi. — Jakub to przede wszystkim demon, którego właściwości jeszcze nie odkryliśmy. Istnieją za to pewne podpierane obserwacjami podejrzenia. 3. tura: 19 (k100) + 18 (wiedza) = 37 (suma grupy dotychczas: 332) |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Muzyka płynąca z instrumentu Anniki, nadawała całemu zdarzeniu groteski. Zaskakującym był jednak fakt, że kobieta zdawała się nie panikować - może wczorajsze wydarzenia dodatkowo ją zahartowały? Nie pytał, bo i nie widział sensu rozgrzebywać teraz rzeczy, które dla niego samego nie miały żadnego znaczenia. -Czy ludzkie słabości nie powinny dosięgnąć kogoś takiego, jak Pan?- Carter trzymał nerwy na wodzy, pozwolił sobie jednak na pewną uszczypliwość względem Astarotha. Naruszał bowiem ich spokój i przede wszystkim rzucił się na Oscara brudnymi łapami. Gnida. Ścierwo. Wzrok Ethana był pełen pogardy dla tego człowieka, ale i kpiny - taki wielki dostojnik, a jeden wdech powietrza wypełnionego zapachem kwiatu i jego “spokojna” fasada runęła. Tyle byłoby po Mieczu Przeznaczenia. -Radzę uważać na słowa przy dziecku. Chyba nie chce Pan zepsuć swojego cennego wizerunku? - Odparł, gdy usłyszał nawołujący głos dziewczynki. Jeśli jej pojawienie i nagana w jego głosie nie pomoże, nie będzie silił się na półśrodki. Kątem oka spojrzał się na Oscara, który wyglądał na dumnego z siebie, może ten pstryczek w nos nauczy go, że nie wszyscy “dystyngowani” ludzie potrafią się zachować. Miał wrażenie, że ten kwiatek jedynie uwolnił jakieś instynkty w Cabocie, zresztą czy ktoś normalny wybiera się na przechadzkę po lesie tak ubranym? Wyłapał spojrzenie Heather w czasie, gdy drobna dziewczynka najwyraźniej zaczęła uspokajać diakona. Nieznacznie pokręcił głową dając kobiecie znać, że nie musi się w to mieszać - w razie czego przy pasie miał broń, która najlepiej łagodziła obyczaje. -Heather. - - Głos Cartera przedarł się przez szum okolicznych liści, poruszanych lekkimi powiewami wiatru. Zwrócił się do kruczowłosej z osobliwą bezpośredniością, chociaż nie tak dawno używał wyłącznie jej nazwiska. Widział bowiem, że coś ją zaoferowało na tyle, by zdawać się utracić kontakt z rzeczywistością. Powędrował za jej spojrzeniem, lecz nie dostrzegał nic więcej prócz leśnej gęstwiny, która czasem potrafiła przerazić tworząc pareidolie, chociażby na korze drzew. Nie pożegnał się z Cabotem, gdy zaczynał odchodzić, widział jednak po jego spojrzeniu, że powoli docierała do niego świadomość tego, co zrobił. Po tym wystąpieniu raczej nie przybędzie mu wiernych baranków. -Myślę, że na jakiś czas odpuści sobie wąchanie kwiatków… - Jeszcze chwila, a mógłby je wąchać przez wieczność. Tego jednak nie wypowiedział na głos. Miast tego przesunął spojrzeniem po ciele swojego partnera, doszukując się na nim jakichkolwiek uszczerbków. Prócz nieco przybrudzonego ubrania, jakiś odgniotków na dłoniach, gdy musiał podnosić się z ziemi - nie dostrzegł niczego szczególnego. Carter poprawił torby, które dźwigał, te zsunęły mu się niego z ramion przez niedawne wydarzenia i ruszył za Oscarem, pozostając niejako w jego cieniu. Słuchał tego, co opowiada Heather wyraźnie słysząc w jej głosie tę nutkę zafascynowania. -Czy to pierwszy raz, jak tutaj jesteś?- Nie mógł dziwić się tej osobliwej fascynacji, w końcu takie miejsca i historie musiały być w kręgu jej zainteresowań. -Pani Faust, chyba nie może Pani narzekać ostatnio na brak wrażeń. - Zagaił Annikę, mając wielką ochotę sięgnąć po paczkę papierosów I zwyczajnie wetknąć sobie między usta. Ostatnie dni były niezwykle intensywne, potrzebował to odreagować i przypuszczał, że nie był jedynym, który tak uważał. Lekko obsunął swój plecak i otworzył jego skórzaną klapę, by wyjąć z niego butelkę z wodą, która wcisnął w rękę lekarza. -Nox, jeszcze chwila a Diakon by nie wstał. - Na swój sposób pochwalił Oscara za jego odwagę. Potem zwolnił kroku, ponownie narzucając plecak na ramię. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
|
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Oscar, Heather, Ethan, Astaroth Kilku anomalii pani Faust już w swoim życiu doświadczyła, ale po raz pierwszy, jak długo już chodzi po tej ziemi, obserwowała starcie tak niewprawionego w walce medyka z równie niewprawionym kaznodzieją — i to całkiem za darmo! Niewyrażone słowami ty łobuzie znalazło drogę ucieczki, wybrzmiewając równie niewerbalnym puszczeniem oczka w stronę Noxa. To się kruczowłosy wyrobił w potyczkach — słownych i tych dosłownych — broniąc swych granic do ostatniego połkniętego ziarenka kurzu. Duma. Nie takim go poznała. I jak spostrzegła, nie tylko jej oku ten fakt nie umknął, bo każde z nich jak tutaj stoi, potrzebowało dobrze odmierzonej jednostki czasu, by opadniętą z wrażenia żuchwę przymocować na miejscu. — Ponoć da się ten gniew powstrzymać. Nie wiem, nie próbowałam i mam przed tym pewne obawy — znając swój temperament, tym większe, gdy w znakomitej większości przypadków podobny wybuch najmocniej skrzywdziłby ją samą. Cabot pod tym względem również nie był wyjątkiem — dziś na szlaku najadł się nie tylko piasku. Gdy tak perorowali w najlepsze, uwaga Anniki na ułamek chwili odpłynęła gdzieś w niedalekie zarośla, gdzie przysiąc mogłaby, że zauważyła twarz. Widmowo blada, nieurodziwa, zakapturzona i nieprzystająca do niczego, co miała dotąd okazję oglądać. Adrenalina wstrząsnęła organizmem, po piersi rozpełzło się uczucie tępego ucisku — jakby coś ciężkiego usiadło jej na klatkę piersiową. Oddech przyspieszył. Byłaby gotowa uwierzyć, że widziadło sprowadził na nią jej własny, zakamuflowany lęk, gdyby nie fakt — nie była z tym wrażeniem sama. — Ty też to widziałaś? — Czarnowłosa ratowniczka ocaliła Annikę przed dalszym roztrząsaniem kwestii własnej poczytalności i to w dniu, który miał być tym ostatnim, jaki spędzi w towarzystwie szeptów wypełniających jej głowę od końcówki lutego. Słodko–gorzki dzień i Pielgrzymka wypełniona prawdziwą męką. Rzeczywiście, weekend pełen wrażeń. — Tak długo, jak nie wypadnie stąd na nas kolejna para drapieżników, będę nazywała to spokojnym dniem — poprzeczkę na dziś zawiesiła bardzo nisko, a jednak warg nie opuścił pogodny uśmiech, mimo głośno dudniącego serca — cieszę się, że poświęciłam dziś godzinę snu i poszłam na ten stragan. — Kilka magicznych akordów na lirze–samograjce ocaliło tyłek Noxa przez zgryzieniem ze strony zwykłego psa — potencjał instrumentu po tej małej prezentacji wyglądał na z grubsza nieograniczony i Anniki zadaniem będzie teraz je określić najlepiej, jak— Pióro. Przyjrzała się znalezisku Oscara, obróciła je wokół własnej osi, rozdzieliła listewki i złożyła je z powrotem. Milczała przez pewien czas. — Duże. Nic mi nie przychodzi do głowy — nie rozpoznaję go ledwo przeszło przez jej usta. Marszcząc brwi dała wyraz frustracji, bo jak wszyscy nieświęci jej świadkiem— Nie lubiła czegoś nie wiedzieć. — Wezmę jedno i podpytam kogoś, kto wie na ten temat więcej — to kwestia honoru — Oscar właśnie zadał pytanie. A ona nie zna na nie odpowiedzi. Pióro wylądowało w torbie, a uwaga Anniki starała się już jak najmniej wokół niego orbitować. Ciekawość pierwsza stopniowo ustępowała ciekawości drugiej — opowieści Heather są warte wysłuchania i odłożenia na bok rozpraszaczy. Słyszała je po wielokroć i z różnych ust, ale to nie ma znaczenia. Tej od panny Munch jeszcze nie miała okazji poznać. Zabieram jedno znalezione przez Oscara pióro — na pamiątkę /Annika z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
29 marca 1985: Vittoria L'Orfevre & Benjamin Verity II Magia papierosa, leśnych poranków i terenowego testu kozaczków Fendi — z nich trzech powstała ona. Niewyspana, ale w pełnym makijażu. Istniały dokładnie dwa powody, które mogły skłonić Vittorię L'Orfevre do opuszczenia łóżka o szóstej rano, dotarcia do Cripple Rock o siódmej i poświęcenia czasu wolnego na bezcelowe narażanie wartego czterysta dwanaście dolarów (z podatkiem) obuwia. Oba zaczynały się na p, składały z pięciu liter i miały potencjał kończyć na s, gdyby tylko pisownią drugiego powodu zajmował się dyslektyk albo Valerio (jedno nie wyklucza drugiego). Penis albo pokaz. O ile pani Devall od ostatniej przymiarki nie wyhodowała między udami niespodzianki, musiało chodzić o pokaz — Wąwóz od kwadransa słuchał, że wiosenna kolekcja będzie kwintesencją haute couture i nawet jeden egzemplarz prêt-à-porter nie wślizgnie się pomiędzy gotowe do modowego boju manekiny, a do sezonu cruise zaczną przygotowywać się już pod koniec kwietnia, ponieważ nikt nie chciałby powtórki z Fiera di Milano sprzed dwóch lat. Pani Devall słuchała, wtrąceniami o historii tutejszej wyrwy w ziemi urozmaicając krajobraz z kategorii cazzo, mogłam dosypiać w łóżku z Louisem de SacreBleu — nie zapamiętała jego imienia, w klubie było głośno, a każdy Francuz to Jacques, Louis albo ten zabawny, gruby barman z Allo Allo. Pochylone korony zmęczonych drzew utrzymywały na ścieżce wilgoć; Vittoria tolerowała błoto wyłącznie w formie maseczki i tylko, kiedy wydobywano je z okolic jaskiń Demre gdzieś w kraju Eurazja. Wystarczyła myśl o bezcelowości wędrówki; ktoś kiedyś postanowił nazwać ten zakątek Cripple Rock Wąwozem imienia Bazela Hudsona i zmienił go w miejsce pielgrzymek — wszystko po to, żeby sto lat później z czeluści Piekła zaśmiewać się do rozpuku na widok Vittorii obierającej ostry obcas ze zbutwiałych liści albo gówna łosia. Wolała nie sprawdzać. Otulona szalem spod własnej igły wsłuchiwała się w przyjemne chlupotanie w czeluściach Birkina. Torebka mogła pomieścić portfel albo piersiówkę — Toria, jak na kobietę z passaty i kości przystało, wybrała to drugie; ostatni raz zapłaciła za siebie, kiedy Annika zaprosiła ją na ptysie i najwyraźniej się nie zrozumiały — Vittoria, myśląc ptyś, ma przed oczami metr dziewięćdziesiąt aryjskiej urody i masy mięśniowej, na której można robić pranie. Zabawne; ktoś kilka jardów przed nimi właśnie zastanawiał się, czy nie przyjemniej byłoby, gdybym jednak przelał koniak do piersiówki? — w tym czasie pani L'Orfevre myślała czy nie przyjemniej byłoby, gdybym mogła wypić koniak z piersiówki z kimś, kto nie bierze leków nad nadciśnienie? Pani Devall sapała coraz głośniej; na szczęście Vittoria potrafiła być głośniejsza. — Och, che due coglioni! — okoliczna fauna, nieprzygotowana na nagłą dawkę włoskości, poderwała się do lotu; mlaśnięcia kozaczków w podmiękłym podłożu zagłuszyć mogły tylko słowa. — Benjamin Verity! — Secondo zazwyczaj, pierwszy do ratunku tego poranka — tyle wystarczyło. Ściągnięcie uwagi mężczyzn bywało łatwiejsze, kiedy Toria nie szła dobre pięć jardów za nimi; na widok odwracających się głów potwierdziła brakujące osiem procent szans, że tak, to w rzeczy samej Ben i tak, rozpoznała go od tyłu. — Zamierzałam do ciebie zadzwonić, ale zawsze musisz być krok przed wszystkimi — aktualnie był dziesięć kroków przed nią — sapanie pani Devall z równomiernej pompy zaczęło przypominać zepsutego Forda, więc Vittoria przyspieszyła jeszcze bardziej. Na widok towarzysza Benjamina, uśmiech opadł o ćwierć cala; Aureliusa znała na tyle, że wcale — ostatni raz widzieli się na Placu Mniejszym, gdzie włoska reprezentacja zgodnie przyznała, że gdyby chrześcijanie wystawiali szopkę, powinni zatrudnić Hudsonów po ich występie na wiecu Williamsona. — Panie Hudson, miałby pan coś przeciwko, gdybym porwała go do końca wyprawy? — sprzeciw oddalono — koniuszek szala musnął wypracowany do perfekcji profil Benjamina; w zamaszystym poprawianiu materiału, Vittoria nie brała jeńców. — Jestem tylko bezbronną kobietą w środku lasu, a żyjemy w niebezpiecznych czasach. Pani Devall z chęcią dotrzyma panu towarzystwa. Pani Devall aktualnie opierała dłoń o kolano, przeklinając pod nosem cztery dekady spalanych papierosów — akurat tego Toria nie zamierzała słuchać wcale. — Ben, mam do ciebie ważne pytanie — płaszczyk w kolorze écru, usta w kolorze wiśniowych landrynek; dobre cztery kroki od obecnego towarzystwa, pani L'Orfevre — szlag by to nazwisko — uniosła łagodnie brwi. — Jeans? Naprawdę? Pani Devall sapała, ale to Vittoria dostanie zawału. rzut na wiedzę ( +8 ) oraz specjalną kość pielgrzymkową Ben doliczy swoje rzuty i będziemy mieć sumę nowej grupki[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Vittoria L'Orfevre dnia Sob Lut 10, 2024 5:36 pm, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Stwórca
The member 'Vittoria L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 82 -------------------------------- #2 '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Mogliśmy być dorośli, samodzielni, zarabiający, pracowici, z własnymi rodzinami, a i tak widmo ojca z rodzinną firmą wisiało nad nami jak sokół czekający na okazję, aby pikować na ofiarę. Temat zawsze wracał - nieważne, czy trwało święto, rocznica, czy był weekend czy środek tygodnia, a człowiek siedział masakrycznie chory i pragnął jedynie świętego spokoju. Ten temat wpływał na nasze życie i chyba tak bardzo się do tego przyzwyczailiśmy, że traktowaliśmy to jak normę. Szkoda, że wasza matka zaginęła, ale wiesz, zyski firmy poszły do góry, więc zasadniczo się wyrównuje - jestem pewien, że właśnie to stwierdziłby nasz ojciec, gdybyśmy mu wytknęli zbytnie skupienie na pracy. - Jak go wykorzystujesz? Czytasz? - spytałem, podając najoczywistszą czynność świata, gdy chodziło o miejsce z książkami. Cóż, co innego można robić w takim miejscu? W lesie czy nad rzeką miałbym dużo pomysłów na spędzanie wolnego czasu w oczekiwaniu na klienta. - A co robi? Nie zmywa po sobie? Śmieci? Zaprasza kolegów? - spytałem zaciekawiony. Nigdy nie mieszkałem z kimś obcym (nie licząc przez jakiś czas własnej żony, co brzmi dziwnie), korzystając z zasobów rodzinnych, więc nie miałem zielonego pojęcia, jakie można mieć problemy mieszkając z kimś nie licząc sprzątania. Byłem więc ciekaw, czy chodzi o coś mniej oczywistego. - Powiedziałbym, że dobrze, gdyby się nie pochorowały i nie stały się marudne jak nigdy. Barbie powiedziała, że się nimi zajmie, bym mógł tu przyjść, więc oto jestem - rozłożyłem ramiona na chwilę, by podkreślić swoją obecność w tym wielkim dniu, jednym z trzech, po czym włożyłem dłonie do kieszeni. - Już powoli planuję, czego mogę uczyć dzieciaki na obozie harcerskim. Ale jak moje mają tak chorować, bo mają coś niską odporność obecnie, to nie wiem czy w ogóle z tego skorzystają. Chwilę milczałem, zbierając myśli, jak spytać o jeszcze jedną ciekawiącą mnie rzecz. - Wiesz w ogóle co się stało na uniwersytecie? W lutym? - zapytanie zawisło w powietrzu. W końcu Blair dalej studiowała. Powinna mieć więc chyba najpewniejsze informacje. Suma: 164 (z poprzednich postów) + 13 (wiedza Virgila) + 5 (historia I) + k100 = x |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Stwórca
The member 'Virgil Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 87 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
- Cóż, ta ziemia jest pełna niespodzianek. Warto spojrzeć na nią od czasu do czasu. - Nie mógł sobie darować lekkiego sarkazmu, ciężko było jednak nie przyznać mu racji. Dwukrotnie już byli świadkami tego, co się działo, gdy nie uważało się po drodze. Spojrzał się na pióro,które znalazł Nox, a które przywiodło przyjemne wspomnienia z ich pierwszego, intensywnego spotkania. Wciąż miewał je pod powiekami, gdy zamykał oczy.To obecne nie wzbudziło w nim jednak żywego zainteresowania, co mu po tym jednym, nieznanym piórze, kiedy pod palcami od czasu do czasu czuł inne. Jedno z nich nawet teraz wisiało na jego szyi tuż pod odzieniem, nie zdejmował go praktycznie w ogóle, traktując je, jako swoistego rodzaju amulet. Po ostatnich wydarzeniach, miał też pewne opory przed zbieraniem czegoś z ziemi. Kto wie, czy tylko kwiatek w tym miejscu miał osobliwe właściwości? A skoro nawet Annika zdawała się nie mieć pojęcia, do jakiego ptactwa należy-tym bardziej był sceptycznie nastawiony. Palce świerzbiły go przed sięgnięciem do kieszeni kurtki, w której trzymał pudełko z papierosami, dawno już nie czuł tak silnej potrzeby zaciągnięcia się mocnym, duszącym aromatem. Ograniczył palenie ze względu na swojego partnera, czasem jednak, gdy zaczynały targać nim silniejsze emocje potrzebował je odreagować, jeśli nie w ten sposób to inny. Miał tylko szczerą nadzieję, że Oscar nie wpadnie na genialny pomysł zaproszenia Heather do siebie, żeby odpoczęła po tych wszystkich wydarzeniach - tego by już nie wytrzymał. Na dłuższy czas wystarczyło mu tych wszystkich interakcji, tym bardziej, że ostatnio nie kończyły się specjalnie pozytywnie. Marzył o tym, by wyjść jak najszybciej z tego lasu, zostawić wszystkie zbędne balasty i oddać się wyłącznie relaksowi. /Z.t |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
CHARLOTTE WILLIAMSON & RICHARD MORLEY Nie planowałem wybrania się na pielgrzymkę, jednak gdy ciężkie myśli i wystająca z taniego materaca sprężyna na dobre pozbawiły mnie jakichkolwiek złudzeń dotyczących spokojnego snu tej nocy, nie pozostawało mi nic innego jak poddać się tej sugestii losu. Ostatecznie i tak nie miałem większych planów na kolejne dni, jako że jedyne, na co mogłem liczyć z okazji męczeństwa Aradii, to tematyczna pocztówka od mojej siostry. Nie, żebym specjalnie tęsknił za rodziną — nie po tym, co się stało, jednak gdy wokoło wszyscy mówią o świątecznych zakupach i wszelkich przygotowaniach do wydarzenia, siłą rzeczy zaczynam myśleć, że również chciałbym uczestniczyć w czymś takim. Nie musi być to nawet moja własna rodzina. Prawdopodobnie namiastkę rodzinnego obiadu zapewni mi kawałek chleba z czerwonej fasoli, który przyniesie mi sąsiad. Tyle dobrego. Myśląc o jedzeniu, spakowałem swój plecak, jako że na trasie pielgrzymkowej nie ma co liczyć na budkę z hot dogami. Uznałem, że kompletnie mi wystarczy termos z kawą, butelka wody i parę kanapek z masłem orzechowym i dżemem — szczyt moich kulinarnych możliwości. Patrząc w czeluści pustej lodówki, po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że znów zapomniałem zrobić zakupy. Nadal nie jestem w stanie oswoić się z myślą, że w końcu mam w miarę stabilną sytuację finansową i nie muszę już żywić się śmieciowym jedzeniem. Czas biedy i odcinania kuponów jednak robi swoje. Nie myślałem specjalnie o tym, czy to, co na siebie włożę, będzie w jakiś sposób… ładne. Ostatecznie i tak nie mam dla kogo się stroić, dlatego wybrałem mój typowy spacerowy zestaw — czarna bluza z kapturem, dżinsowa kurtka, ulubione i kiedyś białe adidasy, które dorwałem na przecenie. Do tego gorsze dżinsy, których nie szkoda już ubrudzić i bardziej zniszczyć — i tak lada chwila przerobię to na szmatę do podłogi. Wąwóz przywitał mnie ciszą i lepkim wilgotnym powietrzem, które osiada na skórze i wpełza pod ubranie. Od zawsze lubiłem ten typ chłodu — działa lepiej niż najmocniejsza kawa, tak że już po chwili resztki zmęczenia wyparowały, jak krople wody z rozgrzanego betonu. Czekałem też na to — z pewną obawą, oczywiście — że kiedy tylko w nozdrza uderzył mnie zapach gnijących liści i mchu, rzucę się przed siebie, jak zwierze, jednak taki… epizod się nie wydarzył. Mogłem więc na spokojnie rozkoszować się spacerem. Było jeszcze coś. Gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że to ja stanę się tym szczęśliwcem, który odkryje wejście do Piekieł. Albo coś, co przybliży wszystkich do ich znalezienia. Z drugiej jednak strony, jeśli to będę ja, to wtedy na bank będzie mnie czekać rozmowa z ojcem, który wykorzysta sytuację, by znów wpędzić mnie w poczucie winy lub jeszcze bardziej mnie zgnoić. Chociaż, czy można już bardziej? Westchnąłem ciężko i skupiłem się na obserwacji, robiąc z tych poszukiwań pewien rodzaj gry. Przynajmniej tego nikt mi nie odbierze. No może oprócz wystającego kamienia, o którego ostrą krawędź zaczepiłem butem, odrywając przy tym kawałek podeszwy. Psia jego mać. Nie wiem, czy wypowiedziałem to na głos — byłem zbyt skupiony na sprawdzaniu skali katastrofy, trzymając uszkodzony but w ręku i balansując na jednej nodze, żeby tylko przypadkiem nie zamoczyć skarpetki. I właśnie w takiej dość niezręcznej sytuacji zastała mnie Charlotte. -O, część! - odpowiedziałem, upuszczając adidasa na ziemię i pakując w niego stopę, jak gdyby nigdy nic. - Nie, nic takiego. Chyba coś mi się wbiło w podeszwę. Uśmiechnąłem się do niej na tyle przyjaźnie, na ile potrafiłem, chowając za tym gestem cale zażenowanie sytuacją… oraz zdenerwowanie. W Gwardii aż huczało o dziwnej sytuacji na uczelni. O śmierci. Sam nadal nie wiedziałem, jak mam podejść do sprawy — wszystko w niej wymykało się codzienności. A co najgorsze, to musiałem udawać, że o niczym nie wiem! -Też idziesz na pielgrzymkę? - zagaiłem, po czym skarciłem się w myślach, że przecież oczywiście, że na nią idzie. W innych okolicznościach raczej byśmy się tu nie spotkali. - Zastanawiałem się, czy nie będą tu tłumy. Przez to trzęsienie ziemi ludzie zaczęli znów gadać, że może tym razem uda się znaleźć Bramę. Poszukiwania: k100 + 20 |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Stwórca
The member 'Richard Morley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 50 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Wysoki obcas, beżowy płaszcz, jasne włosy — pani L'Orfevre z daleka przypominała gradient idealnie mieszających się ze sobą barw, gdzie czernie, brązy i biele przecinał ostry rys jej twarzy. Nie była rozmyta. Ktoś na gradiencie ostrzem athame wyciął kształt sycylijskiej wyspy porośniętej najlepszym gatunkiem cytrynowych drzew. Ktoś uznał, że na łączeniu warg, tuż przed białymi zębami, najlepiej będzie wyglądać smuga półwytrawnego czerwonego Cerasuolo di Vittoria klasy DOCG. Rubinowa ze świetlistymi refleksami, polecana do twardego mięsa — cała ona. Wysoki obcas na spacerze w lasie, gdzie wystające korzenie drzew mogłyby powykręcać kostki nawet tym wszystkim straconym chłopcom, którzy swoją młodość oddali wojnie wietnamskiej. W-duszy-dalej-Paganini nigdy nie zawodziła, manewrując pomiędzy nimi jak gdyby trenowała łyżwiarstwo figurowe nim nauczyła się mówić pene. Wysoki obcas ranił ziemię równie mocno, co jej paznokcie zraniłyby Hudsona, gdy tylko przeleciała (zły dobry słów) go wzrokiem, ale to jej wysoki głos odbił się echem od liściastych drzew, ledwie odżywających po srogiej i nieprzyjemnej zimie. Tył mam najlepszy, Ex aequo z przodem. — Vittoria L'Orfevre — wymiana personaliów zajęła może sekundę. Już na usta cisnęło się, żeby spytać: wpadłaś w tarapaty, czy walczymy o spadek po szanownym teściu? — Dwanaście sekund temu — najlepszy wynik Williamsona w biegu na 100 jardów — pomyślałbym, że jesteś fatamorganą — czy to nie domena pustyni? — ale nawet moja wyobraźnia nie jest na tyle dobra, żeby wmówić sobie, że zapach leśnej ściółki może zamienić się w twoje perfumy. Instynktownie wciągnął w powietrze w nozdrza — tak. To prawda. Vittoria L'Orfevre zaszczyciła o 7 rano Cripple Rock, a nie samochód na lotnisko, by udać się na słuszny odpoczynek w Portofino. Szybkie „pani Devall, dzień dobry”, nie odwróciło wzroku od jej sylwetki i twarzy, która mogłaby kosztować przynajmniej 34000 dolarów. Aurelius przeliczyłby to szybciej, ale musiał pogodzić się z szybkim marszem i ledwie otwierającymi się ustami Benjamina, które układały się w słowa „wybacz, siła wyższa”. Każdy, kto spojrzał na jej tył, by to przyznał. Jeśli byłaby bezbronna, tak potrzebowałaby opieki dwóch rosłych mężczyzn, ale Toria samymi paznokciami mogłaby wydłubać oczy każdemu Cavanaghowi, o bargheście nie wspominając. Ważne pytanie — ważny uśmiech, odsłaniający zęby i wyraźnie rozbawiony. Rzeczywiście — spojrzał w dół — jeansy u Verity'ego były tak samo naturalne, jak tenisówki u Vittori. — Toria, Aurelius przywiózł mnie tu Jeepem — ściszył głos, na wszelki wypadek. Jee-pem. Nie miał pojęcia czy zdaje sobie sprawę, czym taki Jeep właściwie jest, ale już sama nazwa brzmiała o wiele gorzej niż Rolls-Royce albo chociaż Porsche. — Czuję się równie niekomfortowo co ty, więc powiedz mi, że masz w tej torebce coś więcej niż butelkę wody — słyszałem chlupotanie! Gdy wzrok powędrował w dół na Birkina, dostrzegł spoczywające pod tym samym wysokim obcasem pióra. Zmarszczone brwi nakazały nie przejmować się śmieciami, a jedyną osobą, która mogłaby jasno określić, do jakiego zwierzęcia należą, był Ronan. Zapewne czaił się za którymś krzakiem, gdzie właśnie oddawał się sraniu na łonie natury. Z jakiegoś powodu pasowało to do niego bardziej niż ten duet do ścieżki, nawet jeśli imienia Bazela Hudsona. — A ty co tu robisz? Szukasz Piekła, czy zabłądziłaś w drodze do Salem? Wiesz, jeśli to kwestia tego drugiego, to mam dla ciebie bardzo złą wiadomość — tunel jest jakieś 5 mil stąd. Mogę cię zanieść, ale wtedy niósłby cię mężczyzna w dżinsach. Nie jesteś gotowa na takie poświęcenie — pokręcił głową, cmokając przy tym, jakby sam ten fakt miał być zaprzeczeniem wędrówki podziemną trasą. Vittorii lepiej byłoby w limuzynie. Nim odpowiedziała, kontynuował: — Więc Piekło. Z panią Devall. Czy przypadkiem to nie ona na ostatnim balu została przyłapana, jak wykradała papierosy kelnerowi? To oczywiście tylko pogłoska. Skoro więc Piekło, to pielgrzymka. A skoro pielgrzymka, to znaczy, że w twoim słodkim sercu jest jeszcze miejsce na wartości kościelne. L'Orfevre nie wyprali ci mózgu, jestem dumny. Nie pozwoliłby sobie na podobny komentarz, gdyby chodziło o kogokolwiek innego, ale przecież to Toria. Radosny promyk nadziei nadziewany sosem Alfredo. — Jeśli pójdziemy prosto do końca, a potem w lewo, to dojdziemy na punkt widokowy. Pamiętasz? Ten z widokiem na Łyse Wzgórze, całe Frozen Lake jeździło tam na- — reszta jest milczeniem, spojrzenie w prawo jest powinnością, wyciągnięcie ramienia, by — jeśli tylko chciała — mogła się o nie oprzeć, jest obowiązkiem. Wrót Piekieł jak nie było, tak nie ma, ale za to zwierzęca czaszka tuż obok tego drzewa (jakiego? Zielonego) wyglądała na wyjątkowo szczęśliwą. żeby być fair, policzyłem tylko swoje punkty, a rzucamy na historię tutaj rzut za tę turę, 71 + 11 + 5 = 87 z moim rzutem w tej turze mamy: 323/400 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
| do Rysia Morley dziarsko utrzymuje równowagę w walce z butem, czego Charlotte nie komentuje żadnym słowem ani gestem. Kopanie leżącego, a raczej irytowanie zawstydzonego nie należy do jej dzisiejszego nastroju. Miała cieszyć się ciszą i spokojem, leśnym otoczeniem, ale skoro na horyzoncie jawi się urozmaicenie, to jak może odmówić? - Na takie wyprawy potrzeba dobrych butów. Polecam się rozejrzeć za czymś konkretnym - mówi ciocia dobra rada i w ramach prezentacji unosi jedną nogę z zawiązanym nań ciasno martensem. Ciężkie buty lubią się przydawać, czy to przy przemierzaniu lasu, mrocznych uliczek Saint Fall, czy podczas bezpośredniej walki z czymkolwiek. Tego ostatniego Charlotte przetestować jeszcze nie miała okazji, ale ma pewność, że but świetnie sobie radzi z różnorodną nawierzchnią, gnieceniem petów i przyczepnością do deskorolki. - Prawdę mówiąc, nie wybierałam się na żadną pielgrzymkę, ale jak domagasz się towarzystwa, to mogę się z tobą kawałek przespacerować - stwierdza z czającym się na twarzy uśmieszkiem. Jeśli ma do wyboru przesiadywanie z książką i potencjalnie ciekawą dyskusję, oczywiście, że wybierze to drugie. Kiwa głową w kierunku trasy i rusza przed siebie, upewniając się jeszcze, czy Richard z tym swoim butem rzeczywiście za nią podąża. Kroczyła już tymi ścieżkami niejednokrotnie, znając tę okolicę niemal jak własną kieszeń. Z Lanthierem bywali tu często, obserwując dzikie stworzenia spomiędzy krzaków. Wie, czego się spodziewać, więc jest niemal pewna, że na nic niebezpiecznego się nie natkną. Zamienia się w słuch, kiedy młody mężczyzna wybiera dla nich temat. - O tej bramie to gadają od setek lat, dlaczego coś miałoby się zmienić akurat teraz? - Ciemna brew unosi się w powątpiewaniu. Do tej pory o tym nie myślała, ale czy atak na uniwersytet i rzekoma bitwa aniołów były absolutnie przypadkowe? Brama Piekieł leży daleko od jej zainteresowań, ale może rzeczywiście powinna dołączyć je do swoich rozważań? - Ponoć wielokrotnie przeszukiwano te tereny i nikt nigdy niczego nie znalazł. Czyżbyś wiedział o jakichś postępach? - Historia stara, jak czarowniczy świat — a więc i względnie dobrze zapamiętana. Dzięki męczeństwu Aradii z czeluści zaczęła wypływać moc, powoli nalewając się na cały świat. Wnikała trawę i owocowe drzewa, w wody mórz i oceanów, w serca śmiertelników, synów Adama, którzy teraz mieli nosić w sobie Moc. Zaszczytu dostąpili jedynie niektórzy, ci mieli szczycić się mianem wyjątkowych. Lucyfer rad był, że w końcu jego pragnienie się ziści i Gabriel nie mógł już wyczekiwać w chwale na ponowne przybycie Jedynego Boga, bo oto jego cząstka powiła się na Ziemi, głoszą podręczniki, w których Charlotte zaczytywała się od dziecka. Gdzie znajduje się ta brama, w jaki sposób ją ukryto, czy ktoś utrzymuje przy sobie ten sekret? Wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że istnieje jakiś tajemny zakon diakonów, przekazujący sobie tę wiedzę między pokoleniami. - Czaisz się na coś konkretnego? Chcesz coś spotkać, a może zamierzasz pogrążyć się w głębokiej zadumie? - pyta tonem neutralnej pogawędki, kiedy jedna ściana wąwozu przysuwa się blisko ścieżki, a nad głowami rozciągają się z obu grani zielone pnącza, tworząc ciaśniejszy tunel. - Nie ma to, jak kontemplacja ran Aradii na łonie natury - wzdycha tym razem już bardziej teatralnie i wsuwa dłonie w kieszenie dżinsowych spodni, kiedy ponownie zrównują się ramionami. - Ciasto zjedzone, wieńce uplecione? - spogląda na Morleya z ukosa, nawiązując do świątecznych zwyczajów. Charlotte nie jest zmuszona, aby spędzać ten weekend z rodziną, ale są ustalone godziny spotkań, kiedy wszyscy mają spotkać się przy stole i powymieniać sztucznymi uprzejmościami. Maaike domaga się od swojej córki, że ta przejmie się bardziej rodzinnymi tradycjami, na co w odpowiedzi zaklinaczka wzięła lekcję gotowania w towarzystwie koleżanki. Wyjęte z piekarnika ciasto pozostawiało wiele do życzenia, ale Williamson nie liczyła na więcej. | 162 + 16 = 178 Ostatnio zmieniony przez Charlotte Williamson dnia Sob Lut 24, 2024 7:41 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity