First topic message reminder : Wąwóz im. Bazela Hudsona Wąwóz U-kształtny, znajdujący się w kniei Cripple Rock. Zachęca ona swoim niepowtarzalnym urokiem, dlatego szczególnie w okresie letnim można spotkać tutaj spacerowiczów. Nazwany został na cześć Bazela Hudsona, magicznego podróżnika i archeologa z początku XVIII wieku. Rzadko można spotkać tu dziką zwierzynę, ale za to tego miejsca nie opuszczają komary, które masowo atakują przechodniów. Jego naturalna ścieżka biegnie wzdłuż wschodniego kresu kniei, dlatego nazywany jest jej naturalną granicą. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 8:58 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 28 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Nie znałeś mnie wtedy. Zaplątana w kąciki ust łagodność podjęła skazaną na klęskę próbę. A znam teraz? Odpowiedział las; cichy w obserwacji pogrążonych we własnych myślach pielgrzymów, nieosądzający w roli niemego obserwatora podejmowanych przez nich decyzji. Echa rozmowy umilkły pod naporem dostojeństwa Cripple Rock — tu każdy krzak opowiadał swoją historię, każdy kamień żył wspomnieniami, każdy chitynowy pancerzyk mógł odnaleźć oddaną fankę z Wallow, każdy— Każdy porośnięty mchem i grzybami niedźwiedź mógł zyskać szansę na rehabilitację. Wystarczy, żeby z niej skorzystał; czasem najsroższym więzieniem bywa to w głowie. Filozoficzne dogmaty — mimo siły sprawczej — zamarły pod groźbą coraz głośniejszych tąpnięć. Drapieżniki, które śmierć poznały dawno temu, nie muszą stawać przed dylematem determinizmu; magia napędzająca truchło podjęła decyzję za nich. Odrobinę zbyt soczyste potknięcie sprowokowało niedźwiedzia, znacznie ciche — ale wciąż zbyt głośne — kroki współ—pielgrzymów wprawiły go w ruch; od tego momentu determinacja przestała budzić jakiekolwiek wątpliwości. Libertarianie metafizyczni pokroju Petera van Inwagen w dywagacjach na temat indeterminizmu nie uwzględnili czynnika napędzanego magią truchła ani — tym bardziej — Williamsona. Za szarpnięciem, którym pociągnął Orestesa za siebie, nie było nawet okrucha filozofii; kiedy budzą się demony, głos zabiera instynkt. Powietrze opuściło płuca Zafeiriou z głuchym uff!; dalekie od ulgi, bliższe panice, balansujące na granicy krzyku — uff musiało zastąpić dziękuję, uff pełniło rolę Percy?, z uff zrodził się ten sam pomysł, który pokierował kuzynem odnalezionym. Perseus był daleko, był bezpieczny, po prostu był; Barnaby z kolei— Malaka; nie wyzwisko, tylko stwierdzenie faktu; dlaczego ciągle ratujesz innych, skoro— — Aliquo! Wiązka magii Perseusa nie dołączyła do tej, która poderwała się do lotu z pentakla Orestesa; czar rzucony pod potężne łapska niedźwiedzia miał go jedynie spowolnić — na tyle, na ile było to możliwe prostym czarem. Być może na dość długo, by Williamson użył jednej ze sztuczek magii odpychania; tkwiło coś chorobliwie zdumiewającego w tym, jak dobrze znał tę dziedzinę — coś przerażającego w myśli, że wkrótce osiągnie w niej poziom, którego można zaczerpnąć wyłącznie przy bezustannym posługiwaniu się magią. — Percy, biegnij! Powinien dodać — w przeciwnym kierunku niż niedźwiedź; instrukcje bywają niejasne, a forma Orestesa kapryśna. Musi zapisać się na siłownię; przez ostatnie dwa tygodnie przebiegł więcej niż ostatni rok. Aliquo | próg 40 | 92 + 15 = 107 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
William Harris Brud na opuszki palca brzydzi, odrzuca, napawa niechęcią; brud to skaza, skaza to słabość, słabość nie otrzymała zezwolenia na pobyt w krainie ambicji. W politycznie ułożonym świecie nie ma miejsca na przypadkowe smugi, zacieki i sińce — czyste dłonie to czyste serce, a Richie Williamson to zestaw forsowanych od lat skojarzeń. Biała skóra, biały uśmiech, białe kołnierzyki szytych na miarę koszul, biała żona, białe dzieci, białe gwiazdki na amerykańskiej fladze. Biel i brud nie idą w parze, więc muszę — zawsze, wszędzie, ciągle — być pewien, że nic nie splami tego obrazu. William o tym wie; dostrzega lekkie pęknięcie w fasadzie spokoju, więc robi to, co potrafi najlepiej — ukrywa przede mną to, co brzydkie. Chustka jest biała; taka, jak lubię. Jest ciepła i jedwabista — jest kurtyną, która oddziela sczerniałe od ziemi palce od świata zewnętrznego. To prezent o dziesiątkach intencji i setkach znaczeń; to też tajemnica. Zwykle czyste dłonie od lat noszą brud niedostrzegalny gołym okiem; sadza sekretów jest niewidoczna, potencjał osobistych podarunków niezmierzony, a chusteczka to piękny gest; to również nieodłączny towarzysz codzienności. To artefakt, o jakim marzy każdy Słuchacz. — Rodzina Cavanagh na pewno zna ich właściwości — w sielankowym spokoju Wąwozu radość Harrisa jest czymś niespodziewanym — od otarcia się o zdradę, przez deklaracje przyjaźni, aż po gest, który zaciera granicę pomiędzy tym, co mają i tym, co przepływa pod taflą oczu Williama. Mógłbym złapać tę myśl na wędkę dotyku; śmiało, Harris, jestem subtelny w odsłuchiwaniu, gdyby nie zrozumienie. Tajemnice to waluta cenniejsza od zaśniedziałych, irlandzkich monet. — Jeśli nie jest przeklęta, noś ją blisko. Jeśli jest — noś ją jeszcze bliżej; ja zamierzam. Myśl, że mamy jeszcze czas, jest całkiem zabawna, ale jedynie przez moment; zegarek na nadgarstku niestrudzenie odmierza czas do godziny zero. Kierowca już czeka, podróż do Salem przebiegnie sprawnie, wieczorem wypiję kilka drinków w Pepper Demon i dopiero nad ranem — kiedy sen przegra ze zmęczeniem — przypomnę sobie, że chustka nadal tkwi w kieszeni płaszcza. — Rozejrzyj się, Williamie — las, droga powrotna, cisza, żadnego kryzysu, żadnych pożarów, żadnych sztucznych uśmiechów i zbyt miękkich uścisków dłoni — tylko wąwóz, magia i oni. — Dziś potrzebowałem cię do tego. Czasem trudno pamiętać, że poza Ratuszem istnieje inny świat; czasem trudniej przypomnieć sobie, że nie chcę być jego częścią. Czego tak naprawdę chcę? Odpowiedź jest prosta; wszystkiego. Nie wymagam przecież wiele. |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Ben znów ma osiemnaście lat, Toria znów ma nagi biust. Ben znów ma osiemnaście lat, Valerio obok zdążył wyciągnąć już wszystkie Playboye, a Toria dalej ma nagi biust. Nie jesteś za młoda? — była. Była znacząco za młoda, ale Paganinim nigdy to nie przeszkadzało. To w tym wieku wiedział, że poślubi kobietę z dobrego domu — Liberta takim nie była. Szacunek, potencjał, przyjaźń — nie znaczyło zbyt wiele w obliczu posagu Audrey, w którym chciał zatopić zęby. Kobieta ma być wstydliwa, mam być pierwszy — twierdził, dobierając się do jej szyi. Priorytety już dawno się zmieniły, kilka lat temu brzmiały: kobieta ma być cicho. Dzisiaj? Dzisiaj nic nie ma znaczenia, liczy się tylko On. Kobieta to byt pasujący do krawata albo butonierki, ma być piękna i doskonale wyglądać na zdjęciach w Zwierciadle. Tego nie można było odmówić Vittori. Ktoś trzydzieści lat temu rozlał słoik włoskiej passaty na białą ziemię i powiedział: od dzisiaj macie się mieszać. Paganini budowali pod to grunt wiele lat wcześniej, czego najlepszym przykładem są Johan i Annika. Judith Carter — jak zdążył się już rozeznać — też. Zalewali Hellridge brudnymi pieniędzmi, ale mieli w sobie tyle skrupułów, że zdążyli je wyprać. Benjamin kochał porządek i kochał czystość, Benjamin kochał wypychać sobie usta dolarami, nawet kosztem milczenia. Na krótki moment jego uśmiech zbladł, gdy wspomniała o śmierci Valerio — ust nie miał wypchanych zielonymi, tylko żalem. To tamtej nocy — dla ciebie, Paganini — po raz pierwszy wciągnął. Ale Valerio miał rację — śmierć dotyczyła ich wszystkich. Boston miesiąc temu to wspomnienie krwi na włoskiej skórze i kropli szkarłatu na alabastrowej powiece orędownika. Szkarłat z rzęsy opadł na policzek, niczym rozmyta łza, którą przelał nad grobem przyjaciela. Valerio był pewien swojej śmierci, ale Valerio często się mylił — śmierć by go nie chciała, byłby konkurencją. Toria umarła wiele lat wcześniej, gdy ktoś do jej imienia dokleił nazwisko zdrajców. Gdyby tylko miała czas, mogłaby się zakochać. Jak rusałka w sukience ledwo zasłaniającej soczystą dupę, skakać po okolicznych łąkach, łącząc się z ukochanym w długim i mokrym pocałunku. Toria nigdy się nie zakocha: Toria kocha szybkie samochody, długie kutasy i grube portfele. Toria, chcesz skosztować? Mam wszystko z twojej listy, pinezką powieszę twoje zdjęcie nad biurkiem. — Jakby było co — roześmiał się. Gdyby L'Orfevre miała kutasa, Oscar de la Renta już rozpoczynałby chlupotanie, potwierdzając tezę, że kobiety z tej rodziny mają większe jaja niż połowa Hellridge. — Uradowani ojcowie założyciele, którzy podzielili nasz piękny kraj na stany — ile pinesek widniało na napisie Las Vegas? Czy ktoś sprawdził Alaskę? — Czego ci brakuje? — mów, Toria, pozwól zniewolonemu mężowi, chociaż pomarzyć o twoim stroju kąpielowym na wycieczce na Hawajach. Podwiezienie do domu było wygodne — szukanie teraz Aureliusa graniczyłoby z cudem, kto wie, czy pani Devall nie zdążyła już wypisać czeku na centrum spa. Nie zdziwiłby się szczególnie. Poza tym ponaglanie tej rozmowy, która zmierzała we wspaniałym kierunku obustronnej przyjaźni, pomocy, sojuszu i empatii, byłoby wręcz nietaktem. — Nie, nie, nie. Pijemy koniak bo jestem Verity, a nie mimo to — wytłumaczył łagodnym tonem, stawiając akcent na odpowiednie słowa. Były niezwykle ważne. — Gdyby dziadek twojego męża zaatakował Hudsona albo nawet Overtona, żaden z nich nie dzieliłby się piersiówką, nawet z tobą — przykra prawda, teraz nadchodzi słodycz. — Ale nie ja i nie moja rodzina. Potrafimy się dogadać... Szanuję cię i lubię, Toria, ale nie będę udawać, że nie przeszkadza mi twoje nazwisko. Widać, zgadzamy się w tym jednym — gdyby darzyła go większą miłością, gdyby Jean nie był ćpunem (hi-po-kry-ta) i idiotą, ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Przygryzł dolną wargę, pozwalając ciszy wybrzmieć, gdy zadane pytanie bez znaku zapytania zawisło w eterze. Podniesione wyżej brwi sprowadzają wzrok na punkt za jej plecami. — To lustro? — obszedł kobietę, aby kując za jej plecami, spojrzeć na złotą ramę zostawioną tam przez — no właśnie, kogo? Zabrudzona tafla to tylko drobna przeszkoda, Verity przetarł ramę palcem, odkrywając zdobienia, łacińskie słowa gdzieś na dole: Facies non omnibus una, nec diversa tamen — z prawa rzymskiego miał 97% na teście. — Moja standardowa stawka to 1200 dolarów za godzinę konsultacji. Na zwykłą sprawę rozwodową przypada 50-60, czasem nawet 100. To o wiele bardziej skomplikowane — mówił wciąż wpatrzony w ramę lustra, badając jej krawędzie. Odwrócił się w końcu, wciąż kucając, tak by spojrzeć na nią z dołu. Słońce odbijało się w jasnych włosach. Ładny widok uzupełniał smak koniaku. — Nie interesują mnie twoje pieniądze, Toria — przetarł ręce, podnosząc się, by znów spojrzeć z góry. — To nie ja zażądam twojej duszy, a Piekło. To przed nim przysięgałaś wierność i uczciwość swojemu mężowi, a żaden kapłan tego nie odpuści. Udzielę ci rady. Nieodpłatnie i po starej znajomości. Si vis pacem, para bellum. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny. L'Orfevre ci tego nie darują. Dlatego ci pomogę — pozostała kwestia kosztów. — Cena? — spojrzeniem przejechał w prostej linii, od ust, przez piersi aż do jej brzucha, by powoli wrócić do jej oczu. Nie, Toria. To nie będzie takie proste. — Wszystkie brudy na L'Orfevre, jakie tylko znasz. Od Jeana, przez jego ojca aż do Felixa. Każde machlojki finansowe, każde bluźnierstwa na rzecz kościoła. To albo... upojna noc z Richardem Williamsonem — pogodny uśmiech to metafora. Żart? Richie będzie kimś. Richie zawsze musi stać na straży sprawiedliwości, po dobrej stronie. Może jednak żart? — Udokumentowana, ale nikt nie może wiedzieć. Nie chcielibyśmy mu zaszkodzić — wyciągnięta dłoń do uścisku to metafora. To rachunek zysków i strat, to poziom trudności. — Wybieraj — Toria dostanie nazwisko, Benjamin zabezpieczenie. biorę lustro złego brata bliźniaka, z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Zaśmiałam się, gdy brat wspomniał o pomocy w tworzeniu czaru. Z całym szacunkiem, ale chyba nie zdawał sobie sprawy, ile czasu i trudu trzeba poświęcić, żeby zawładnąć magią i przypisać jej jedną inkantacje. - Pomóc..? A wiesz, jak ułożyć równanie na kalidementacje cząsteczek magicznych i stężenie wybranych cząstek w nich?... i na stopień ich nasycenia iluznorizem metodą Henry'ego Fausta? - Zastanawiało mnie, czy wiedział, co to jest kalidementacja lub iluznoriz. Może zabłyśnie wiedzą, ale nie nastawiałam się na to. Ani on, ani ojciec, ani drugi brat nie mieli takiej wiedzy... a przynajmniej tak mi się na tamten moment wydawało. - Eh, nie do końca, o to mi chodziło. Tyle się słyszy o tym, że rodzice gubią swoje pociechy, siedząc przed placem zabaw lub robiąc zakupy w galerii. Las dla takich dzieci jest naprawdę niebezpieczny, a dla tych, które są bardzo śmiałe i nierozważne, to może być nawet mogiłą. Mogą się oddalić w mgnieniu oka i nie będziesz mieć nawet czasu na reakcje. Zrobisz, co będziesz chciał, ale radziłabym spojrzeć na tę sytuację z większą dozą krytyki... - Westchnęłam ciężko, próbując mu wyjaśnić, że knieja Cripple Rock wcale nie jest miejscem do zabawy, nie teraz, nie po tym wszystkim. - Nie wszystkie tunele muszą być odkryte. Co jeżeli wpadniesz z rodziną do takiego? Moja współlokatorka twierdzi, że wpadła do jednego tamtego dnia i przeniosło ją chyba do Rosji? albo na Antarktykę, już nie pamiętam, ale dokładnie pamiętam jej dłonie po styczności z zimnem, jakie ją spotkało... - Za to jej kot czasem budzi mnie, jak miauknie w bardzo wysokich tonach... gdybyś zobaczył, jak bardzo jest gruby... - Przewróciłam oczami znowu na samą myśl o niej i jej charakterze i o tym, jak jej nienawidzę i czemu w ogóle zgodziłam się na to mieszkanie. Z przemyśleń wyrwał mnie dopiero niecodzienny widok zawieszonej monety na nisko położonej gałęzi: - Patrz... Irlandzka moneta - dziadek takie kolekcjonował w dzieciństwie. Pamiętasz, jak nam je pokazywał? Ciekawe skąd się tutaj wzięła... - Obejrzałam ją jeszcze w dłoni i po dłuższych przemyśleniach zdjęłam ją z drewna i zawiesiłam na szyi: - To chyba nie przypadek, że znaleźli ją właśnie Scully... - Zaśmiałam się, poprawiając ją jeszcze i mogłam iść dalej: Rzut: 100 +396>400 - przekroczone, więc wybieram Irlandzka moneta na sznurku |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Podobno na końcu tęczy czeka garnek złota. Opiekuje się nim rudy karzeł, którego monety znikają po chwili. Pechowcy na miarę XX wieku rodzili się wszędzie, ale nie w rodzinie Scully. Blair, poszukiwania Wrót Piekieł były doskonały pretekstem, by zacieśnić więzi rodzinne, zwłaszcza w obliczu wydarzeń z końcówki tamtego roku. Dzisiaj jednak los się do ciebie uśmiechnął. Mimo zwidów (ale czy na pewno zwidów), miałaś niebywałe szczęście, odnajdując irlandzką monetę na sznureczku. Ta mogła ci się jeszcze przydać. Biaława twarz, którą dostrzegłaś jakiś czas temu w zaroślach, rozpłynęła się tak samo szybko, jak chęć do dalszej wędrówki — byłaś w Kowenie Nocy, doskonale wiedziałaś, że znalezienie Wrót nie jest takie proste. Moneta chwycona między palce miała jednak inne zdanie na ten temat. Im dłużej się jej przyglądałaś, tym bardziej miałaś wrażenie, że może ci przynieść niebywałe szczęście, warto było zatrzymać ją na trochę dłużej i nosić zawsze przy sercu. Dopiero wtedy wzrokiem na ziemi mogłaś odnaleźć coś jeszcze — bliźniaczą monetkę w kolorze miedzi. Blair, w wyniku krytycznego sukcesu znalazłaś dodatkową irlandzką monetę na sznurku, tym razem miedzianą. Ma ona niezwykłą wartość historyczną. Może albo jednorazowo zapewnić ci krytyczny sukces na rzut kością k100 na wiedzę z historii (następnie jej moc się zużyje i będzie bezwartościowa) albo wcześniej może zostać sprzedana w antykwariacie za kwotę 100 dolarów. Mistrz gry (Frank) nie kontynuuje rozgrywki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Perseus, Orestes Dowcip bez puenty, żart bez drugiego dna — wystarczy, że po jednym właśnie szorowali; zaczął się od do lasu wchodzi dwóch Greków i ma potencjał skończyć na —ilu z nich wyjdzie i dlaczego żaden? Zatrzaśnięty w szklanej klepsydrze czas przestał składać się z sekund; zaczął z kroków. Pierwszy — do tyłu — posłusznie ściągnął Orestesa za tarczę żywego ciała. Do tyłu to nie sugestia; to chłodny obłok siwej pary, zupełnie jakby ciało właśnie przypomniało sobie, że w lesie bywa chłodno, oddech jest gorący, a ostatnie tchnienia to te, które warto nagrać na monitoringu spojrzenia. Camera obscura odtworzy ten obraz; ostatni widziany na moment przed śmiercią. Żadnych wątpliwości, że ta pewnego dnia nadejdzie i nie będzie przyjemna; ten dzień po prostu jeszcze nie nadszedł, bo— Nie zgadniesz, co dziś robiłem; tonący chwytają się brzytwy; walczący z żywymi niedźwiedziami — skręconego kabla słuchawki. Drugi krok to naprzód — niedźwiedź nabrał rozpędu, Williamson nie spieszył się nigdzie, Perseus znów zamigotał na radarze zdarzeń; teraz z tyłu, z dala od zagrożenia, dokładnie tam, gdzie dobry — albo chociaż domyślny — dowódca ustawiłby magię powstania. Orestes był bliżej; wiązka wypuszczonej z pentakla magii przemknęła nad głowami, by spaść pod drapiące grunt łapy — cztery kupione sekundy to o czterdzieści za mało. — Funemeum — koncentracja, intencja, inkantacja; trzy składowe, by poderwać magię do walki — trzy składowe, które w bezpośrednim starciu muszą stać się jedną. Powietrze wypełniła czerwień; magia odpychania z jednej wiązki eksplodowała na dwie, trzy, cztery, pięć, sześć — stop; sześć to dobra cyfra — sznurów, które oplotły się wokół oblazłego z sierści, gnijącego za nie—życia celu. Krew w ustach Williamsona zamieniła ślinę w jezioro czerwieni; od teraz rzucanie czarów będzie wyzwaniem — każdą sylabę będzie musiał przełykać razem z metalicznym posmakiem. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu sekund zapadła cisza; niedźwiedź poślizgnął się, znieruchomiał i przez cały ten czas zrobił to, czego nie potrafili oni — nie wydał żadnego dźwięku. Milczenie to zły znak — oznacza, że coś zbiera siły; Williamson wie po sobie. — Ruchy, nie wytrzymają długo — z sześciu sznurów zrobiło się pięć; jeden zdążył pęknąć, drugi właśnie się napinał, trzeci nie był w stanie opleść grubego karku — od tego momentu to nie pielgrzymka; to zadanie, do którego wróci, kiedy Grecy znajdą się odpowiednio daleko. Krew w ustach płynęła dalej; splunął czymś gęstym i czerwonym, w krzaki posyłając objaw własnej skazy. Za kilkadziesiąt jardów będą w drodze do domu, on — w drodze do niedźwiedzia tylko po to, żeby odkryć, że nie został po nim żaden ślad; na miejscu trwać będzie tylko to, co w Cripple Rock wiecznie — las i pewien niepozorny, porośnięty grzybami pagórek. Funemeum | próg 80 | 59 (k100) + 28 = 87[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Nie Lip 07, 2024 5:29 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Ledwo udało mi się powstrzymać mimowolne parsknięcie śmiechem, gdy Charlotte nazwała przybytek Nostradamusów we właściwy sposób. Osobiście, również miałem wiele wątpliwości co do tego miejsca, nawet mimo tego, że moja matka jakoś specjalnie nie wyrażała się negatywnie o tej rodzinie i ich interesach, a to głównie na jej opowieściach i przekazywanych plotkach bazowałem swoje spojrzenie na niektóre rodziny. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, jednak nadal często łapię się na myśli, że członkom niektórych rodzin jestem w stanie bardziej zaufać niż innym. Może to dlatego, mimo że Williamsonówna była zamieszana w śmierć innego czarownika i cała sytuacja była okropnie dziwna, jakoś niespecjalnie unikałem kontaktu z nią. No i w końcu mogłem posłuchać o tych tunelach! -Widziałaś tam coś ciekawego? Jak ta podróż wygląda? - Sam jeszcze nie próbowałem ich używać. Podobno prowadziły do Salem, a nie było to miejsce, które byłbym gotów odwiedzić. Podobnie jak Boston. Zbyt duże prawdopodobieństwo, iż wpadnę tam na kogoś, kogo stanowczo wolałbym nie widzieć. Jak się okazało, nie tylko ja mam… dość skomplikowane stosunki rodzinne. -Nie, nie byłem. Pomagałem wtedy w jednym sklepie porządkować magazyn, ale słyszałem, że to było, no, całkiem duże wydarzenie. Huczne... W pewnym sensie. - Nie czułem uprawniony do oceniania poczynań znanej rodziny i ich sposobu zaznaczania swojej obecności i należytego miejsca w społeczeństwie, jednak nie mogłem tak po prostu milczeć, kiedy słowa dziewczyny uderzyły prosto w bolesny punkt. -To musi być chyba super męczące, kiedy całe twoje życie jest wystawiane na widok publiczny. - Powoli pokiwałem głową. - Kiedy trzeba uważać, co się mówi, robi. Jak gdyby od opinii publicznej zależało całe życie i jego wartość. Kiedy powiedziałem to na głos, po raz kolejny przekonałem się, że moja decyzja o zerwaniu kontaktu z rodziną i ucieczce była właściwa. I nie ważne, jaką mi przyszło zapłacić cenę. Miałem nadzieję, że Charlotte, która też walczy i mówi, co myśli, uda się też osiągnąć szczęście. Moje pytanie o studia zawisło w powietrzu, a odpowiedzią stało się ciche przekleństwo, wypowiedziane przez koleżankę, kiedy naszym oczom ukazał się wielki kształt niedźwiedzia, leżącego na polanie. Było to truchło. Wyglądało jak truchło i śmierdziało jak truchło, jednak z jakichś przyczyn nagle podniosło się i ruszyło wprost w naszą stronę. Próbowałem przypomnieć sobie jakieś notatki czy teksty, w których ktoś opisywał podobne zjawisko. Był to nieudany eksperyment Magii Natury? A może kolejny dziwaczny efekt ostatnich wydarzeń i trzęsienia ziemi? Zanim jednak zdążyłem zareagować, Charlotte rzuciła pierwsze zaklęcie, które jednak nie było w stanie skutecznie zatrzymać szarżującej na nas istoty. Ale właśnie ten moment, ta głośno wypowiedziana inkantacja pomogła mi otrząsnąć się z paraliżującej gonitwy myśli. -Turtur! - zaklęcie pomknęło w stronę monstrum, ale chybiło, uderzając w jedno z drzew. Na szczęście, tuż po Williamson rzuciła kolejny czar, który to tym razem skutecznie unieruchomił cel. Jedynie co stwór mógł robić, to wściekle miotać się w pułapce, gardłowo rycząc. Od tego dźwięku, czułem, jak jeżą mi się włosy na karku. -T-tak. - Potrząsnąłem głową, próbując pozbyć się tego wrażenia. Bez zbędnych komentarzy, chwyciłem kobietę pod rękę, by jak najszybciej zniknąć z pola widzenia niedźwiedzia. Dopiero kiedy byłem pewien, że jesteśmy bezpieczni, zwolniłem krok i oparłem się o gęsto porośnięte mchem drzewo. Krew nadal ogłuszająco szumiała mi w uszach. -To był martwy niedźwiedź, prawda? - zapytałem, próbując się upewnić, że oboje widzieliśmy to samo. - Takie coś… Nie powinno tu być. Nie powinno się tak zachowywać. Analiza sytuacji pomagała mi się uspokoić i podjąć próby logicznego myślenia. -Dzięki. - Uśmiechnąłem się blado. - Nie wiem, co by było, gdybyś go nie zatrzymała. - Spojrzałem na Charlotte, czując się jak ostatni idiota. Co ze mnie za gwardzista? | Turtur - nieudane | szukamy dalej - 259 + 42 = 301 |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Barnaby, Orestes To smutne. To smutne, to nieprzyjemne, to powtórka z rozrywki, to ósemka nieskończoności, to znów się stało. Dwie próby, dwa zaklęcia, dwie porażki i tylko dwie sekundy na obserwowanie, jak posłuszna magia reaguje na czary innych; Orestes nie wahała się nawet ułamka uderzenia serca, Barnaby nie zamierzał czekać na rozwój wydarzeń — wiązki magii poderwały się do lotu, próbując uchronić ich przed tym, co nieuniknione, a Perseus— Zupełnie, jakby w Cripple Rock świat zatoczył koło; znów jest dwudziesty szósty lutego i nad promenadą spadają pierwsze, czerwone krople krwi. Znów słychać krzyki, znów musi uciekać, to smutne i niesprawiedliwe, i znów się dzieje. Może tylko obserwować; błądzące pomiędzy smugami zaklęć spojrzenie nie wątpi w skuteczność. Orestes był zaciekłym uczniem, Barnaby przyszedł na świat z darem; a Percy? Percy podobno jest geniuszem, chociaż ta genialność to wiatr na pustyni — to, że nadchodzi, nie oznacza ulewy. Bijące w piersi serce poderwało się do cwału dopiero pod naporem głosu — kiedy Ores mówi, żeby biec, nie można wątpić w słuszność tego polecenia. Zafeiriou starszy nienawidzi biegać; nie wymagałby od innych tego samego, gdyby nie musiał. Rozbudzona ze snu bestia poślizgnęła się na zaklęciu, by wpaść w pułapkę drugiego — liny okręciły się wokół potężnego cielska, ale nikt nie łudził się, że będą wieczne. W przeciwieństwie do niedźwiedzia — on wyglądał, jakby był tu zawsze. Czas od tego momentu skumulował się w głuchych uderzeniach podeszw o ziemię i świadomości, że nie mogą biec wiecznie; dopiero po chwili w serce zakradła się druga smuga — przecież wcale nie muszą. Przecież nic ich nie goni. Przecież Williamson zaraz tam wróci; tym razem sam, bo — Prz— To smutne, Percy; jesteś smutnym balastem. — Przepraszam. Bezdech pozwolił wykrztusić słowo, które — na szczęście — nie wymagało dodatku magii; w przeciwnym razie nie byłby w stanie wypowiedzieć nawet jego. Nawet nie zauważył, kiedy czubek trampka zahaczył o coś przy ścieżce — kiedy zbierał zakręt, but uderzył w metalową skrzynię, którą do tej pory przysłaniała nadłamana gałąź. Już nie musieli biec; wystarczyło— — Ores? Niech patrzy, ale nie dotyka; dłonie Słuchacza po wysiłku były nieostrożnym przekaźnikiem magii. Dudniące w piersi serce nie mogło powstrzymać wścibskich palców — zamek odskoczył bez protestu, zawiasy obsypały się z rdzy. Zajrzenie do skrzyni wymagało dwóch ruchów i jednego spojrzenia; to, co w środku, uśmiechało się złotawo. Tym razem zabrakło mu tchu, ale z innego powodu — może Hudsonowie tak rekompensowali im przygody w wąwozie? znajduję skrzynkę skarbów |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Raz; na ziemię. Dwa; w sznury. Trzy; do tyłu, biegiem, przed siebie. Pokusa obejrzenia się przez ramię przegrała z kretesem, kiedy do głosu doszedł strach. Ścięgna w piersi wystukiwały nierówny, obłąkany rytm dorównujący każdemu tąpnięciu; tap—tap o żyzną glebę, tap—tap o żebra, tap—tap, aż odległość z mrzonki stanie się azylem bezpieczeństwa. Walka była możliwa, ale bezcelowa; w walce każdy ryzykowałby zdrowiem, zakażeniem, życiem — a to, jeśli wierzyć duszom i odrzucić istnienie wskrzeszeńców, ma się tylko jedno. — Williamson — ile sekund, minut, godzin, dni, tygodni biegną? Czas zaplątał się w krzewy i zaszył w mchu; ich pochód miał psa obronnego na końcu i zatrzymał się dopiero, kiedy las zmienił poszycie, a tętno osiągnęło nowy rekord. — Nie próbuj wracać tam sam, to— Niebezpieczne? Jego życie to synonim niebezpieczeństwa; pasmo pluralizmu decyzji zatrzaśnięte w błędnym kole nieuchronności. Czegokolwiek nie zrobi, dokądkolwiek (na spacer) nie pójdzie, jakkolwiek się nie zachowa, śmierć i zagrożenie zaciskały na jego karku palce zbyt mocno, żeby poluźnić uścisk. To nie czas na kłótnie — w płucach nadal rozpełza się to nieznośne, ciężkie kłucie, które sprawia, że każdy wdech przypomina wystrzał z zepsutej strzelby. Nie powinien myśleć o strzelbach w Cripple Rock; ten dzień jeszcze się nie skończył, a Perseus— Przepraszam; cichy głos przyciąga spojrzenie, a Williamson doskonale wie, że jego jedyna szansa na zniknięcie. Migotki pod przymkniętymi powiekami zastygły nieruchomo; taniec pełgających świateł gwałtownie ustał. — Percy — zmęczenie nie było w stanie pozbawić głosu tej lekkiej nitki; lata temu wszyto ją pomiędzy struny głosowe i nawet alkohol nie mógł nadtopić jej istnienia. — Nie masz za co przepraszać, to— To mogło przydarzyć się każdemu; przerażająca prawda nadal smakowała wysiłkiem. I powinniśmy się cieszyć, że przytrafiło nam; pustka w miejscu, w którym przed momentem Williamson upewniał się, że są bezpieczni, była zbyt wymowna. Wymownie milczał też Percy; tę cisze wyplewił dopiero zgrzyt poruszających się zawiasów. Spojrzenie zrobiło fikołka — z krzewu na skrzynię, ze skrzyni na twarz kuzyna, z twarzy kuzyna na— — Lucyfer wynagrodził nas za trudy. Lucyfer mógłby mieć inne zdanie na temat pobłyskującego na dnie skrzyni złota; wyglądało na zaśniedziałe i nawet historyk—amator mógł domyślić się, że zalega tu odkąd zamknięto ostatni, kopalniany szyb. Znalezione, nie kradzione; czy za to też aresztuje go Gwardia? — Zabierz część, wracamy do domu, a on— Nie kwestionuj tego, Ores; niemyślenie o przywłaszczeniu jak o kradzieży byłoby łatwiejsze, gdyby mógł uchwycić złoto w dłonie. Nie zamierzał — szalejące zmysły mogłyby sprawić, że przypadkowo odsłucha kruszec; ból skutecznie odciąłby go od świadomości. — Niech nie próbuje przychodzić na obiad. I niech nie pyta, skąd nowy mikser do ciasta; Orestes od czterech lat miał wybrany model — w drodze do domu zastanowi się nad kolorem. również znajduję skrzynię skarbów |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Niewyspanie, zmęczenie, ćpanie, pieprzenie wszystko to odciska piętno na Harrisie. Jechał do nago za złamanie karku tylko po to by spędzili kilka chwil w wąwozie. Czy już naprawdę upadł tak nisko by stać się jego kurwą na telefon? Chyba tak i to dawno temu. Zaciąga się pełną piersią, dym ze skręta drapie jego gardło. Nie czuje już tego, jakby chciał jego swatem wypalić cały niesmak jaki czasem sam do siebie czuje. Zerknął na przyjaciela, gdy ten chowa chustkę a zatem zamierza ją zabrać. Znów czuje, że staje się psem Williamsona, zbyt nudnymi byle jakim by stawiać opór albo pokazywać swoją prawdziwą naturę. Nie robi tego, jednak suwenir jaki zatrzymuje Richard mile łechce jego ego. Ma jego przedmiot, ponadto obaj znaleźli podobną monetę. To musi być przeznaczenie albo wola siły wyższej, może ma to jakiś ukryty sens głębszy niżli by mógł sam podejrzewać. Fine Pada nieco ochrypłym głosem, gdy zmierzają w drogę powrotną. Jest już zmęczony i głodny, jednak zamiast wracać, zostanie raczej w tej zapadłej dziurze na dłuższy czas. Ma troszkę spraw do załatwienia i znajomych którym musi złożyć wizytę. Faktem jest, że im bliżej Hellridge znajduje się gazeta tym większy wpływ ma na nią kościół. Wypadałoby sprawdzić co wymyślili przy okazji następnego nakładu prasowego i jak bardzo zamierzają psuć mu tym razem nerwy. Przesuwa dłonią po karku starając się przegnać zmęczenie. Gdy wreszcie docierają do miejsca w którym się spotkali Harris uśmiecha się delikatnie. Podaje dłoń Williamsowi na pożegnanie. Przez jedną krótką chwilę ściskając ją Richard może usłyszeć skrawek rozmowy telefonicznej: „Mam zdumiewające informacje na temat Williamsonów”- Szepnął nieznajomy. A William zachował profesjonalizm „Czy do tym informacji są dowody?” Dotyk jednak przemija tak samo jak wycinek jakiejś tajemnicy, którą w sobie nosi Harris. Jeśli nie powiedział to nie była na tyle istotna by sobie nią zaprzątać głowę. Albo zachował się już na tyle z taktem, że pogrzebał głęboko sprawę niż miałaby możliwość ujrzenia światła dziennego. zt |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Perseus, Orestes Plebiscyt ostatnich słów pożegnania, wydanie majowe; nie—pańskiego roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego B. Williamson pożegnał się z grecką mniejszością narodową w sposób, który na zawsze zapisze się na kartach historii. Proszę nie zwracać uwagi na tusz; litery nigdy nie miały być złote. — Zafeiriou — biegi na przełaj w Cripple Rock zaczęły wchodzić mu w krew; jeszcze o tym nie wie, ale za kilka dni powtórzy rozrywkę na polowaniu. — Chyba nie srałeś. Rytm oddechu szybko odnalazł znajomy takt — wdech, wydech, wdech; płuca muszą uprzytomnić sobie, że wyścig z czasem i trupim niedźwiedziem dobiegł końca, a ciało przypomnieć, że nigdy nie było gonionym przez drapieżnika gryzoniem. Magia w tych lasach żyła własnym rytmem — skoro na grobach ludzi mogły wyrosnąć drzewce, na truchłach padniętych zwierząt mogły— Przepraszam. Płytka zmarszczka to jedyna odpowiedź; za co, Zafeiriou? nie zyskało szansy na wybrzmienie. Spotkanie pierwszego stopnia w Wąwozie w niczym nie przypominało promenady — to tylko skumulowany na zbyt wąskiej przestrzeni pech i kaprys nieposłusznej magii, która lubi zawodzić w najmniej oczekiwanych momentach. Spotkanie z żywym trupem leśnego drapieżnika było kwintesencją nieprzewidywalności. Za co, Zafeiriou? musi zaczekać; kiedy Orestes przeniósł uwagę na kuzyna, Williamson wciągnął powietrze w płuca po raz kolejny. Drogi powrotne bywają łatwiejsze — znajome ułożenie terenu, oswojone ustępy w ścieżce, ruch rozgrzanych mięśni, które przypomniały sobie, że nie tak dawno (nie tak dawno? Minęła ponad dekada) w akademii policyjnej każdego poranka musieli przebiec trzy mile; kto nie biegał, nie jadł. Kto nie biegał, spóźniał się na własną śmierć. Ta w Cripple Rock musiała zaczekać; nie udało się w lutym, nie uda się dziś. W miejscu, gdzie sprawca zamieszania — półtorej metra w kłębie, z trzy, gdyby stanął na tylnych łapach — widziany był po raz ostatni, panowała idealna cisza. W ziemię zdążyło wsiąknąć zaklęcie Orestesa; to rzucone przez Williamsona nie zostawiło żadnych śladów — nieważne, ile czasu poświęcił na badanie tropu (dziesięć minut kluczenia po mchu i kozich ścieżkach; zginął tylko jeden, przypadkiem zdeptany krzew), po napędzanym magią truchle zostały tylko wspomnienia. Jeśli Lucyfer nagradzał za ich trud, miał wybitne poczucie humoru; przy ostatnim okrążeniu wzrok Williamsona padł na coś, co wcześniej wziął za spróchniały kawał drewna. Spod mchu błysnęła biała kość, z białej kości wyszczerzyły się do niego końskie zęby — pentagram pomiędzy oczodołami był dostateczną zachętą, napędzoną nagłym zrywem abstrakcyjnego stwierdzenia; Audrey nie byłaby zachwycona. Dłoń wyłuskała czaszkę z ziemi; brud można zmyć, ale tego — kipiącego magią, z trudem mieszczącego się pod pachą — warto zabrać na wycieczkę krajoznawczą. Co powiesz na Stare Miasto, koniku? zabieram czaszkę konia pociągowego z tematu Barnaby, Orestes, Perseus |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Reakcja Anniki ściągnęła czarne jak smoła ślepia. Archeolog przyglądała się towarzyszce przez ledwie moment - owo ostatnie echo wrażeń, za którymi podążyły słowa. Ty też to widziałaś? Czyżby mogła mieć na myśli właśnie to, co ją samą zmusiło do zwątpienia we własne zmysły? Czuła, jak niepewność powolnie maluje się na jej bladym obliczu, toteż nabrała powietrza i kupiła nieco czasu zaciągając się papierosem. Przytrzymała gryzący dym w płucach i przyjrzała się pani Faust. Ciemny łeb pokiwał twierdząco dopiero, kiedy szaruga zaczęła cienką strużką opuszczać nieco asymetryczne wargi. — Jak wrócimy, opowiesz mi dokładnie, co ty zobaczyłaś — zabrzmiało poważniej aniżeli zamierzała. Dlatego też mrugnęła jeszcze w kierunku znajomej, a drobne zmarszczki podrążyły skórę wokół oczu dosięgniętych grymasem subtelnego uśmiechu. Chciała jeszcze coś powiedzieć. Zwróciła się tedy nawet do pozostałych i nabrała powietrza, lecz zapadłe wśród nich skąpomowie wyrwało słowa z gardzieli. Złośliwa myśl pokąsała świadomość, zalewając niezmordowany mięsień poczuciem, do którego nie chciała się przyznać. Zapewne dlatego jej uśmiech pogłębił się, choć tym razem przybladł w samym spojrzeniu. Tknięta gestem wykonanym ku niej przez krewniaka, obróciła się i łypnęła na pióro. Obierzyła jego kształt, po czym wspięła wzrok po sylwetce Kruczyska. Wejrzała w oblicze niemal bliźniacze jej własnemu. Na tę chwilę skryła wszystko, co wpełzło jej do łba za wysokim murem. — Dziękuję — odparła, odbierając smukłą ozdobę, którą najpewniej wsadzi w wazon z suszonym kwieciem: lawendą wspartą drobną bielą lnu. Jej kroki podążyły dalej, lecz myśli wróciły już do auta, by zawieźć ją tam, gdzie znajdowała spokój. Oraz butelkę ginu schowaną w najniższej szufladzie. / Heather zt |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
do Rysia - Spacer trwa od kilku do kilkunastu minut. Trasy są w miarę dobrze wykończone, pospieszyli się, skubani. Na wejściu stoją przewodnicy i sprawdzają każdego, czy mają przy sobie pentakl - wyjaśnia, rzucając najważniejszymi ogólnikami. - Chciałabym obejrzeć wszystkie, ale z tego co mi wiadomo, są jakieś, których jeszcze nie do końca zbadano. Poprawia ramiączka plecaka i odgarnia kosmyk ciemnych włosów za ucho. Powinna była je związać, ale kto by pomyślał, że czeka ją dłuższa wyprawa. - Nic nie straciłeś - stwierdza, kopiąc ciężkim butem leżący na drodze kamyk. - Żadna przyjemność, uwierz mi. - Może inni bawili się znacznie lepiej? Podawano wyborne ciasta i jakieś inne grochówki, którymi ludzie chętnie się zajadali. Sama nie miała ochoty niczego jeść, bo czując unoszący się w powietrzu zapach natychmiast łapały ją mdłości. - Nie jest łatwo, ale do przeżycia. Jak widzisz, w dalszym ciągu kiszę się w Blossomfall. Czasem mam ochotę rzucić tym wszystkim w cholerę, ale nie mogę odmówić sobie licznych benefitów. Łożą na moje studia. - Jeden z nielicznych bonusów, jakie sobie ceni u Williamsonów. Gdyby nie to (a także paniczna obawa przed zostaniem wydziedziczoną), pożegnałaby się z rodziną i nigdy nie wróciła. Czując szarpnięcie za nadgarstek puszcza się biegiem razem z Richardem. Dopiero po kilku długich krokach zwalnia tempa i próbuje uspokoić bicie serca dłuższymi oddechami. - Wyglądało na martwe, absolutnie - mówi zdecydowanym tonem. - Nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje, ale mam nadzieję, że kolejnego takiego nie znajdziemy. - Jeszcze tego brakowało, by na tej teoretycznie najłagodniejszej ze wszystkich tras pojawiła się armia wskrzeszeńców. Na samą myśl przechodzi ją dreszcz. - Spokojnie, ostatnio nauczyłam się, że potrzebuję uważać na swój refleks. Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się na coś, przed czym trzeba by się było bronić - stwierdza z uniesieniem brwi. Wprawdzie w życiu wielokrotnie brała udział w pojedynkach, przerzucając się zaklęciami, ale dopiero przed miesiącem po raz pierwszy musiała rzeczywiście zawalczyć o swoje życie. Swoje i towarzyszy, bo reszta oczywiście dała ciała na całej linii. Poza Blair, której należy zwrócić honor, bo jako jedyna z tej ekipy potrafiła rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Faktem jest, że mogła lepiej dobrać czary, a nie podpalać uniwersytet z Marshallem na czele, ale co poradzić — było, minęło. Teraz muszą sobie radzić z konsekwencjami. O ile Charlotte się upiecze, bo ma doskonałe nazwisko i świetnego adwokata, tak Scully chyba się nie uda wyjść z tego cało. - A ty, musiałeś kiedyś walczyć o swoje życie? Poza sytuacją z niedźwiedziem - kiwa głową za ich plecy, wskazując na pozostawione daleko w tyle truchło. Na twarzy Williamson pojawia się cień uśmiechu, coby choć trochę załagodzić sytuację. Morley wydaje się być zestresowany bardziej, niż to potrzebne, ale może rzeczywiście nie miał nigdy okazji, by stawić czoła takim przeciwnościom. | 301 + 70 = 371 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Milczałem dłuższą chwilę po słowach siostry. Tak... Zdecydowanie nie o takiej pomocy myślałem. - Wiesz, myślałem bardziej o miejscu na takie rzeczy. Może popytanie o przyrządy - wzruszyłem nieznacznie ramionami. Cóż, najwidoczniej każde z nas myślało o zupełnie innych kwestiach w przypadku tej pomocy. W końcu daleko mi było do takiej wiedzy, jaką miała Blair. Ja mogłem raczej poprowadzić negocjacje czy założyć obóz w dziczy. Gdy słuchałem Blair, czułem się trochę, jakbym słuchał ojca. Nawet westchnąłem cicho, choć przeciągle, jak wtedy, gdy byłem zmęczony gadaniną, a stary nie widział. Nie zamierzałem jednak tego mówić głośno. Jeszcze by się na mnie obraziła za takie porównanie. Ja bym pewnie się obraził. Stary stracił trochę mój szacunek po tym, jak kazał mi się ożenić przez wpadkę, a sam się rozwiódł po latach. Chyba, że to dla niego akceptowalny model. Jakby to nie była żadna hipokryzja. Zaraz, zaraz... Czy to znaczyło, że sam mogłem być wpadką? Nie zamierzałem takiego wniosku mówić na głos. Podejrzewałem, że siostra miałaby ze mnie polewkę. - Naprawdę? - spytałem, ale z nieukrywanym zaciekawieniem, a nie zmartwieniem o dzieci. Gdybym był z dziesięć lat młodszy, byłbym pewien, że minąłem się z powołaniem. Byłem pewny po tej historii, że odkrywanie tych tuneli mogłoby być dla mnie. Być może na dłuższy czas miałbym wreszcie spokój od ludzi. To brzmiało cudownie po całym tym pierdoleniu, którego musiałem wysłuchiwać na spotkaniach firmowych. Parsknąłem z kolei na wspomnienie o kocie. Cóż, z pewnością o swoich pacholętach nie mogłem rzec, że są grube. - W sumie patrz, obok jest kolejna - wziąłem drugą, podobną do ręki. - Co za przypadek - mruknąłem. Jeszcze chwilę gadaliśmy idąc dalej, nie trwało to jednak długo. Wkrótce postanowiliśmy zacząć powrót do domu. Wybieram: Irlandzka moneta na sznurku Blair i Virgil z/t |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki