First topic message reminder : Wąwóz im. Bazela Hudsona Wąwóz U-kształtny, znajdujący się w kniei Cripple Rock. Zachęca ona swoim niepowtarzalnym urokiem, dlatego szczególnie w okresie letnim można spotkać tutaj spacerowiczów. Nazwany został na cześć Bazela Hudsona, magicznego podróżnika i archeologa z początku XVIII wieku. Rzadko można spotkać tu dziką zwierzynę, ale za to tego miejsca nie opuszczają komary, które masowo atakują przechodniów. Jego naturalna ścieżka biegnie wzdłuż wschodniego kresu kniei, dlatego nazywany jest jej naturalną granicą. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw 20 Lip - 20:58, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
RICHARD WILLIAMSONHarris był osobą wysokowrażliwą co niestety przekładało się na jego rozumienie świata i indywidualizm. Wymykał się nieco normom w jakie miał być wrzucany, jednak robił to dość subtelnie, zupełnie jakby łamanie zasad były częścią jego parszywej natury. Jednak teraz skupiał się na widziadle, dostrzeganym przed sobą, uniósł lekko dłoń patrząc jak światło odbija się i zmienia kształt tworu. Było piękne, ciekawe a jako takie najpewniej znajdzie się jako inspiracja, którą zmodyfikuje, przekształci i okaleczy w kolejnej książce. Słuchał, jednak pobieżnie. Zupełnie jakby to co teraz mówił do niego Richard nie miało najmniejszego znaczenia. On wiedział swoje i swojego zamierzał się trzymać. A Williamsowie… no cóż, dla coraz większej grupy czarowników byli niczym kamień w bucie podczas długiej wędrówki - irytujący. Nagle zaciągnął się głębiej papierosem i wypuścił gryzący dym przez nos. Strzelił niedopałkiem, który zamłynkował i upadł miedzy kamieniami. Sposób w jaki spojrzał na Richarda był dziwny. Nigdy wcześniej tego nie robił, nie w taki sposób, nie przenikliwie jakąś niegodziwością ukrytą w zielonej tęczówce. Uśmiechnął się enigmatycznie co mogło znaczyć wszystko, jednak Harris był na tyle inteligentny by nauczyć się wyczuwać groźbę ukrytą pomiędzy pięknymi słowami przyjaciela. Inaczej ich relacja nie rozwinęłaby się i nie przetrwała aż tylu lat. Zmilczał temat. I szedł dalej, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Jednak wyglądało na to, że coś wie. Czegoś mu nie mówi. Przez dłuższą chwilę szedł w ciszy i pozwolił by ta zapadła między nimi, zupełnie jakby chciał najpierw rozważyć coś w swoim umyśle. „Przywilej jego szacunku, huh”- analizując to w głowie zaczął zastanawiać się czy kiedykolwiek taki posiadał. Richard jak na kogoś tak mądrego zdawał się być chwilami idiotą, cóż ale był jego palantem, którego znał i akceptował. Rodzina ze strony matki zwykła mawiać, że grając w pokera trzeba wiedzieć jak trzymać karty by nie zdradzić figur jakie się posiada. Ale coś co jest ważniejsze nawet niż to, to umiejętność wyczucia chwili, w której należy odejść od stołu i spierdalać. William nie dawał nigdy rad, właściwie to go wyróżniało. Ta osobliwa zdolność trzymania języka na wodzy. Odwrócił głowę by spojrzeć na przyjaciela chorobliwym okiem, po czym chrząknął przeczyszczając gardło. A jak tam Twoje inwestycje? Williamson mu o tym nie mówił, a jednak zdawało się, że Harris ma informacje niemal o wszystkim co dzieje się nie tylko w Salem ale i w Hellridge. Rzut: 67 +12 = 79 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Stwórca
The member 'William Harris' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Mimo że plany miałam pewne, trudno było mi żyć z myślą, że mogą zostać przerwane przez coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Jeszcze trudniej było mi żyć z tym, że nie przytrafi się to tylko mi, ale wszystkim wokół, nawet moim bliskim. Zabawa w bohatera też mi nie do końca pasowała, ale musiałam działać dla Lilith. - Mam, ale to tajemnica... Nie wiem, jak wyjdzie, więc pokażę Ci produkt końcowy - Ambicje miałam dużą, ale moje możliwości mogły jej nie sprostać, dlatego wolałam się tym nie chwalić. Głupio pokazywać by mi potem było coś, co nawet w połowie nie było tym, czym się chwaliłam. - Ale ty to ty... nie boisz się, że w nocy wyjdą Ci z namiotu..? - Uniosłam znowu brew, kontynuując dyskusję. Nie powinien patrzeć na swoje dzieci przez swoją perspektywę. To że go do tego ciągnęło od zawsze i pewnie też miał dużo szczęścia w tym namiotowaniu to jedna sprawa. Ale czy jego zstępni mają takie sama zainteresowania i co najważniejsze - ten sam instynkt samozachowawczy? Przez ich głupotę może w tym lesie stać się krzywda, a Virgil może nie będzie mieć nawet szansy zareagować. - Z komarami? W Maine? - Parsknęłam śmiechem mimowolnie, bo nigdy nie uważałam je za zagrożenie. - Mówimy o Cripple Rock, czy o jakimś lesie w Afryce? Co odwala Sierra? W zasadzie wszystko i nic, ale nawet w tym całym "nic" jest niezwykle denerwująca. - Po prostu mnie denerwuje. Leży z tym kotem na kanapie, oglądając MTV i sam ten widok mnie rozsierdza... Po prostu pewnych ludzi się nie trawi i tyle - nie musimy być przyjaciółkami - Wywróciłam jeszcze oczami na samo jej wspomnienie. Jestem przekonana, że coś tam stało i się na nas patrzyło, ale teraz nie było tam niczego podejrzanego, a nawet jeśli, pożądanie za tym czymś wcale nie jest dobrym pomysłem. - Coś mi się przewidziało... - Zmrużyłam jeszcze oczy, patrząc w tamten punkt i dalej ruszyłam przed siebie. 302 + 15 + 5 + k100 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 54 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
tw: o poronieniu słów kilka i inne takie dla dużych dzieci W tym oceanie niewielu pływało równie dobrze. Jean już dawno zmieszał się z glonami, wyrzuconym w fale rozbitym szkle butelek po piwie. Jego trup śmierdział równie mocno co któryś z kutrów van der Deckenów. Woń krewetek każdy z nich preferował w koktajlu, homar miał smakować luksusem, a nie spienioną falą (pienią się od szczyn, wiedziałaś?). Wody Maywater słynęły z krabich szczypiec i syrenich łusek, ale żadna morska pizda nie równała się opalonej skórze, którą dziedziczyły kobiety jej rodu. Toria, zostaniesz moją złotą rybką? Trzy życzenia to tylko: nieśmiertelność, zwycięstwo, twoje usta na piersiówce (moje na piersi). Była perłą w morzu gówna i krwi, Palazzo di Fuoco oprócz ognia niosło za sobą ciężkie obrażenia. Perłę wystarczy obmyć, aby znów miała wartość, ale krew na zawsze wsiąknie w jej usta. Czyż nie? Zbyt młodzi, piękni i doskonali, żeby umrzeć — Toria, jestem nieśmiertelny, rozumiesz? Krzyczał to na autostradzie, wyginając szyję przez odkręconą szybę. Krzyczał to, wciągając nie czwartą, a piątką kreskę tego wieczora. Krzyczał, gdy roztrzaskana głowa tamtego chłopaczka spoczęła pod butem Valerio — ładne, to włoska skóra? Krew wsiąknęła w ich nazwisko szybciej, niż dołączyli do Kręgu, krwią zresztą zjednanego. Vittoria nie miała tyle szczęścia — jej matka zatrudniona do rodziny za ładną buzię nie przysłużyła się sojuszom, przysłużyła jej urodzie, a dalej? Dalej już wiedział znaczny odsetek grupy mężczyzn w wieku od dwudziestu jeden do pięćdziesięciu lat, gdzie każdy z nich miał książeczkę czekową. — I to zostawia nam problem. Valerio musi umrzeć pierwszy, bo nie mógłby bez nas żyć — ponury uśmiech nie ukrywa prawdy, a Benjamin nie kłamie. Tylko czy któreś z nich potrafiłoby żyć bez niego? Prawdopodobnie. Przeżył już wszystkie stadia żałoby, gdy Audrey postanowiła na posadzkę w łazience przelać soki i wody, wymieszane z krwią syna. Na początku było zaprzeczenie — on nie umarł, to tylko bajka, to sen. Gniew przyszedł niedługo potem, lecz nie uwolnił się na światło dzienne. Mieszał się z koniakiem, nienawiścią do tej kobiety, która jeszcze kilka tygodni wcześniej była całym światem. Odroczenie — to nie sąd, Benito — wymagało popadnięcia w pracoholizm, ale każdy zdrowy i szanujący się prawnik chorował na to schorzenie już od otrzymania dyplomu. Inaczej byłby nikim. Wtedy klasyczna stadia zawieszały się, bo zamiast depresji i akceptacji wszystko zataczało koło. Zaprzeczenie — nie śmierci, a emocji — Benjamin Verity nie czuje bólu, Benjamin Verity jest nieśmiertelny. Paganini uratował go miesiąc wcześniej, pod nos sypiąc kreskę. Teraz emocje były gniewem, a gniew zimnem. Valerio ratował życia, bo każde wymagało ofiary. Każda szczęka łamana pod jego pięścią — on ma taki potencjał. Każdy jego triumf to ich triumf. — Są kobiety, które znacznie lepiej wyglądają na — masce, z udami na moich ramionach — tylnym siedzeniu z okularami Chanel na nosie i Virginia Slims w ustach, a ty, pani Paganini — specjalnie, czy z przeoczenia? Nawet nie mrugnął, nie ugryzł się w język. Nazwisko L'Orfevre było obrzydliwe. — Ty jesteś właśnie taką kobietą. Inwestycji? Ptaszki — żart niezamierzony — ćwierkają, że nie możesz narzekać na liczbę zamówień. Może powinnaś zastrzegać swoje projekty, Toria? Jeszcze chwila i Oscar de la Renta zacznie cię okradać. To nie propozycja biznesowa, chociaż nie spodziewał się, że mogłaby iść do kogokolwiek innego. Drobny komplement to nie kłamstwo — jakby się nad tym zastanowić, po co miałby kłamać? O modzie damskiej wiedział tyle, że zapięcie stanika jest z tyłu. — Toria... Toria, Toria, Toria. Możesz mieć każdego, a bierzesz Kanadyjczyka? — ciuś-ciuś, pokręcił głową z dezaprobatą. Kto kogo zerżnął? Kto odśpiewał „O Canada! Our home and native land!” w spaźmie? — Zabiorę tę tajemnicę do grobu, ale nie wybieram się tam jeszcze. Musisz więc liczyć na moją naturalną zawodową dyskrecję — mrugnięcie okiem jest niczym uścisk dłoni. Wzrok szatkujący jej dekolt to potwierdzenie dobrej woli. Kobiety rozwiązłe to ten gatunek, który dochodzi cztery razy, a odchodzi o świcie. Zapomniane, wyciśnięte do cna — ruchy feministyczne nie wspominały o wolności seksualnej, a jeśli wspominały, to Verity i tak ich nie słuchał. Kobieca dłoń na ramieniu do ciepła ozdoba o paznokciach tak ostrych długich, że jakby chciała, wydrapałaby Kanadyjczykowi klonowy liść na obojczykach. Benjamin ot tak, od niechcenia własnymi palcami przesunął te jej głębiej, by stabilniej i pewniej trzymała się ramienia (czujesz, Toria? Patrzysz?), ułamek sekundy przy kciuku trwał wieczność, uśmiech tuż potem był potwierdzeniem każdego ślubnego oszczerstwa — ja Benjamin Verity, drugi tego imienia, pierwszy przysięgam ci uczciwość, szacunek i oddanie, Audrey. Zieleń pola golfowego była uspokajająca, lecz nie bardziej niż zieleń dolarów klejących się do dup striptizerek. — Giuseppe? — nie był pewien, zgadywał. Valerio miał sporo małp i osiłków, jeden głupszy od drugiego. Nie trzeba było potwierdzeń: świetnie, odwieziesz mnie. Toria, tylko ja, ty, tylna kanapa, ale w ustach już nie Virginia Slims. Punkt widokowy Cripple Rock, wieńczący jedną z odnóg wąwozu świadomie przypominał o tamtej przeszłości, gdy nikt nie patrzył na jakość koniaku (ochrzcić go to tak jakby splunąć w twarz samemu Lucyferowi; profanacja; nie wolno). Błysk marcowego (jeszcze) słońca doświetlił skórę Torii, gdy obydwoje zatrzymali się na szlaku, patrząc gdzieś tam, gdzieś w dół. Rozluźnione ramię równało się wypuszczonej z niego dłoni. Papieros równał się przerwie, dogadzał. Koniak — bo jeśli nie schowała piersiówki — nawilżał wargi mężczyzny, potem język, gardło i... — mam mówić dalej? Światło słońca odbiło się od jakiegoś punktu, gdzieś tam w tyłu, obok drzewa, a Benjamin od niechcenia przesunął na niego wzrokiem, gdy ta mówiła dalej. Chwila fascynacja błyskotką to nie brak szacunku dla rozmówcy — to jasno wyznaczona granica: Ja wiem, że ty czegoś chcesz; ja widzę, Toria. Chcesz się bawić? Znów spojrzeniem wrócił do kobiety na kilka długich sekund po tym, gdy skończyła mówić, tym razem nie odejmując go. — Ale ty już nie jesteś Paganini, ty jesteś L'Orfevre — gorzka prawda. Ktoś sprzedał ją za garść srebrników. — Chcesz się wykupić? To kosztuje. Czasem nawet duszę. Masz jeszcze duszę? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
William Harris Kręgowa woda pełna jest rekinów i każdy z nich łaknie krwi; uważają, że władza to rzecz wspólna — kłamstwo — a polityka to dużo słów, mało treści, zero lojalności — prawda, ale to akurat nieistotne. Rekin to bestia; bestia działa na instynkcie. Bestia, kiedy widzi nad sobą cień większej bestii, zaczyna czuć irytację; irytacja jest dobra. Irytacja sprawia, że mała bestia zaczyna tracić czujność. Prawd jest wiele, ale ta, którą cenię najbardziej zaczyna się od kiedy. Kiedy zaczynają cię nienawidzić, robisz coś dobrze; więc rób to dalej. Nazwisko Williamson nie powstało po to, żeby zadowalać — od konformizmu są mniejsze płotki — lecz po to, by utrzymać magiczne społeczeństwo na spienionym szambie niemagicznej polityki. Bez nas — bo nazwisko to ja, a ja jestem nazwiskiem — zapanowałby chaos; nie byłoby Ratusza, Kręgu, dekretu praw i obowiązków, cywilnych norm, niereligijnych form. Byłby tylko Kościół; chcecie, żeby był tylko Kościół? Patrzę na Williama i widzę kogoś, kto zgniłby w kazamacie za to, co robi — oh, niedopatrzenie; kogo robi — i czego się dopuścił. Tylko Kościół to dla niego wyrok; pewnego dnia to zrozumie — a ja? Zamierzam zaczekać, aż zapuka do drzwi Ratusza, szukając cywilnej sprawiedliwości; przyjmę go z otwartymi ramionami, bo właśnie tak robią przyjaciele — nieważne, ile razy się mnie wyprze zanim zapieje kur. — Rodzina ze strony mojej matki zwykła mawiać machaj wędą ryby będą. Wbrew pozorom, to cenna lekcja. Wszystko zależy od interpretacji; od tego, co ma być wędką, co przynętą, kto rybami. Słowa Harrisa to lekcja, którą poddaję cichej analizie; rodzina Cavanagh nie ma sobie równych w szwindlach — dostrzegam w Williamie przebiegłość wyniesioną razem z krwią tej części rodziny, ale to żadna nowość. W Kręgu spryt jest na okrągło; bez niego łatwo stracić głowę, jeszcze łatwiej nazwisko, najłatwiej — wszystko. Wystarczy zapytać Fogartych; wystarczy przypomnieć sobie, za kogo sprawą zostali nikim — a potem zastanowić się, czy tym samym nazwiskom warto psuć apetyt. To moment na papierosa — siwy dym spowijający twarz, zagadkowy uśmiech przebijający zza jego kurtyny, enigmatyczne słowa o smaku tytoniu. Byłoby łatwiej, gdybym palił; Harris będzie musiał zdać się na wyobraźnię. Nie pierwszy raz, prawda? — Owocne — to żadna tajemnica; Richie Williamson ma pieniądze, a lepsze od pieniędzy jest więcej pieniędzy. Na tych leżących na koncie zarabia tylko bank; wolę, kiedy zielone zarabiają na mnie. Nieważne, czy ktoś wie, że inwestuję — ważne, że nie wie, w co inwestuję. Harris, mimo spostrzegawczości napędzanej ignorancją tych, którzy bagatelizują go ze względu na ułomność, tej wiedzy nie posiada; nie wie nawet moja żona. Przed nami szlak zatacza szerszy półokrąg; w jego sercu oznaczono miejsce, gdzie sierp O'Ridleya trafił w ręce odkrywców. — Postawili nawet tablicę pamiątkową. Urocze — pokrywa ją mech i maleńkie narośle; to pamięć o O'Ridleyu, więc jest w tym coś właściwego. Przeniesienie spojrzenia na Harrisa trwa sekundę — wzrok napotyka wzrok, niewysłowione pytania zaplątują się w ciszę; czego chcesz, Williamie? i milknie pod: — Spójrz. Tuż pod pomnikiem, przybrudzone ziemią; schylam się po zgubę historii, ostrożnie — z obrzydzeniem, brud mnie odstręcza — przesuwając kciukiem po małym, zawieszonym na sznurku krążku. Wygląda na monetę; na pieniądzach znam się aż za dobrze. tura 4: 44 (k100) + 19 (wiedza) + 5 (historia) = 68 suma: 418/400 Znajduję irlandzką monetę na sznurku. |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Pamela Pomelo — przedstawia się zachwycona — głównie swoimi zdolnościami do wymyślania nazwisk, trochę mniej spojrzeniem rozmówcy; chyba szukał buzi w złym miejscu — a potem dociera do niej, że z tego wszystkiego nie opowiedziała właściwemu Williamsonowi, że ma fana. Naprawi to później. — Zamykać? Chyba— —nogi, dokończyłaby, gdyby nie to, że Pamela starała się właśnie o pracę, a Lyra, chociaż się nudziła, to na liście atrakcji nie było zostanie menelem tego lasu. Ciekawe jednak, czy bez naleśnikowego—kolegi pod pachą, wciąż był taki skory do przemocy (był); może się przekona. Może dostanie pracę w ratuszu. Punkt pierwszy udanej rekrutacji to uśmiechnąć się tylko trochę kąśliwie. — To zależy, jak duże mają tam biurka — gdyby stał przed nią prawdziwy Williamson, to dodałaby, że twardość drewna jest jeszcze ważniejsza, ale coś jej podpowiadało, że ten udawany sam sobie to dopowie w głowie. Lub na głos, jeśli nie pociągnie dalej tematu wystarczająco szybko. Szybko za to idą w jej stronę papierosy — dwa ostatnie to naprawdę poświęcenie i ciche dzięki, jest nawet szczere. Papieros między ustami to papieros odpalony. Papieros odpalony, to papieros dymiący. Tytoń rozluźnia mięśnie i zaciska umysł; truje płuca, gdy dym przez nie nieśpiesznie wędruje. — Lubisz historie o duchach? — pytanie retoryczne. Każdy lubił. — Mówią, że jest jeden, który kręci się po wąwozie. Ciągnie za sobą kilof, zostawiając wyrżniętą ziemię. Idąc, wyrwała zeschnięty korzeń wystający ze ścian wąwozu, dla teatralnego efektu rysując nim prostą kreskę na ziemi. Dźwięk szorującego piasku rozniósł się po leśnej ciszy. — Ponoć wędruje w tę i wewte, strzegąc tajnego wejścia do kopalni i atakuje każdego, kto tylko— Hm? Ciekawostka przyćmiła powód, dla którego tu była. Błysk biżuterii przykuł uwagę Valerio—Barnaby—Paganini—Williamsona, a nim ona spostrzegła, co właściwie znalazł, był już za późno. Jakie będzie prawdopodobieństwo, że uwierzy jej, gdy powie, że— — Szukałam go. wiedza: 14 + 78 = 92 suma: 382 rzut sporny na szybkość: 9 + 81 = 90, czyli szybko, ale za wolno |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Orestes, Perseus Flukson wtłoczył w płuca zimne powietrze; pod kątem historycznym wyrwało je na wolność. Tak bardzo, że ją poślubiłeś zatrzymało wydech w pół; ciężkie, metaliczne bryły słów spadły na rozmiękłą, błotnistą ziemię w obłoku opiłków. Tak bardzo, że— Sylaby to poszarpane kawałki blachy, roztargany huraganem dach — ciężkie, ostre, niebezpieczne słowa. —ją poślubiłeś. Bardzo dużo odłamków; pozbawione kształtu, poskręcane i zardzewiałe. Wszystkie wbijały się w brunatną ziemię dookoła nich. Tylko— — Nie znałeś mnie wtedy, Zafeiriou. Samotna gałązka trzaska pod ciężarem buta i pęka na pół; sześć lat temu w ten sam sposób pękł on. Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty to wymazany rok — jedyną pamiątką po nim Drugie zdjęcie jest z kwietnia; dwudzieste siódme urodziny Valerio, trzy tygodnie po śmierci Daisy. Tym razem za plecami nie ma francuskiej widokówki, tylko gładką ścianę; pamięta, że musiał czuć pod plecami punkt oparcia — fotel, krzesło, kanapę, bar — w przeciwnym razie zgiąłby się w pół jak serwetka. Na tym zdjęciu jedną trzyma w dłoni; zdążył złożyć ją w ciasną, czerwoną kostkę, która rozpadała się w wilgotnych od drinka palcach. Trzecia fotografia to wrzesień i powinien je spalić; tydzień wcześniej wyciął się z życia. Sześć lat później las za chwilę przestanie być zamazanym, granulastym zdjęciem; wystarczy kolejny krok, kolejne słowa przepływające nad głową, kolejny ruch na prawo i jedyne słuszne: stop. Stop; to już nie pielgrzymka. To teatr zdarzeń. Za moment na drzewach rozkwitną jasne lampki, a wszystko okaże się przedstawieniem, żartem, zabawą w podchody. Za pobliskim jałowcem stanie Overtone i powie: — Panowie, klaps (czy w teatrze mówi się klaps, Vandenberg?), zacznijmy wszystko od początku. Ale na razie nic podobnego się nie dzieje. Orestes mówi cicho tylko po to, żeby być bardzo, bardzo głośno; pagórek mchu i grzybów po prawej przestał być tylko pagórkiem — zaczął czymś, co się porusza, ma nogi, łeb i predyspozycje do rozszarpania każdego, kto wejdzie mu w drogę. Bestia — konkretniej, Williamson, zdasz z tego raport — łypnęła na nich sekundę po kolejnym kroku, który rezonował w żyznej, leśnej glebie jakby ta była amfiteatrem. Wdech; wokół zalega cisza. Wydech; to trwa i trwa, jak pośmiertna nieskończoność, wieczność, zapętlenie, jak moment, w którym potężne cielsko uznaje, że bezruch mu nie służy, więc nagle zaczyna nabierać rozpędu. Jakie słowa są właściwe? Chyba żadne; może wszystkie. Tylko jedne; wypadają z ust razem z głuchym hukiem zderzających się z glebą łap. — Kurwa mać. Nienajgorsze, ostatnie słowa; dłoń sama odnajduje drogę do ramienia Orestesa — w pociągnięciu go w tył nie ma nic łagodnie—greckiego; to szarpnięcie kogoś, kto przestał odmierzać czas sekundami i zaczął perspektywą na przeżycie. — Do tyłu! Krok w kierunku bestii podniósł prawdopodobieństwo ostateczności o połowę — to byłoby na tyle, jeśli chodzi o spacer dla zdrowia; Williamson zamierza pobić się z pradawną, leśną bestią, na peryferie umysłu spychając ciche gdzie Percy? Najgorsza, ostatnia myśl; bardziej niepokojąca od ryku zmurszałego niedźwiedzia jest tylko cisza. tupanie Williamsona: 50 — 14 = 36 + 89 Orestesa = próg 100 przekroczony, niedźwiedź robi z nas soulvaki k3 na pierwszego zaatakowanego: 1 — Perseus 2 — Barnaby 3 — Orestes[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Wto 27 Lut - 8:36, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Ja, nie wiedząc o tym, co moja młodsza siostrzyczka, najbardziej martwiłem się szczerze mówiąc wybuchem wojny atomowej. Mogłem sobie poradzić w dziczy, mogłem zdobyć pożywienie, które nie byłoby kupowane w sklepie, ale w przypadku skażenia... Cóż, myślę, że żaden czar by mnie nie uratował. Zginąłbym marnie, a ze mną, jako żywicielem rodziny zapewne moja rodzina. Na tle takiej tragedii spytany odpowiedziałbym, że apokalipsa to nie taki zły pomysł, jeśli będzie działać magia i broń. Przynajmniej woda pitna dalej będzie pitna i wodą. Spojrzałem z uniesionymi brwiami na siostrę, jakbym nie dowierzał w odmowę, ale to było dla hecy. Po chwili wzruszyłem ramionami i się uśmiechnąłem na ten uśmiech, który chyba zauroczył moją żonę. Czyli ten normalny, codzienny, bo własnej siostry bym nie podrywał. - No dobra, to daj znać, jak będę mógł poznać efekty. Albo pomóc - na to drugie nie miałem ochoty, ale wypadało powiedzieć. Tym bardziej, że się nie znałem na tym, co Blair robiła, a przynajmniej tak zakładałem, więc raczej nie skorzysta. No, chyba że z mojego podwórka. - Czemu miałbym się bać? Lepiej jak nasikają w namiocie? - spytałem zszokowany sugestią. Przecież nie dam swoim dzieciom słoików! Zagrożenia większego za to w nocowaniu nocą w lesie nie widziałem. Przecież nie zostawię ich samych, będę w pobliżu. Zwinąłem głupawo usta w ciup marszcząc brwi, myśląc nad tym, co moja siostra powiedziała. W końcu nawet już przed sobą nie udawaliśmy, że szukamy wrót piekieł tylko traktujemy to jak zwykły spacer i okazję do spotkania. - A wiesz, że ta Afryka to nie jest głupi pomysł? - odpowiedziałem po chwili całkiem poważnym tonem. Nie wiem czy Barbie byłaby chętna, ale ja na pewno. Wiadome też by było, że wyjechałbym na dłużej, więc miałbym spokój całkiem spory czas. Tylko musiałbym się przygotować na cokolwiek tam nam grozi... Ale to najwyżej rodzinę bym zostawił w hotelu. Dobry plan. - Przynajmniej nie budzi cię nad ranem, dumna z tego, że wstała przed tobą, mówiąc, że jest głodna i chcąc się bawić - w porównaniu z dziećmi współlokatorka Blair wydawała się idealną opcją. Może Barbie w chwilach naszych rodzicielskich kryzysów zgodziłaby się ze mną. No i współlokatorzy dają też hajs. Dobra, żartowałem. Kocham swoje dzieci, nawet jeśli czasem najchętniej wysłałbym je z wyprawką do lasu za karę... Albo siebie, a je za karę same w domu. Gdy Blair ruszyła dalej uznając, że jej się przewidziało, również ruszyłem dalej, rozglądając się baczniej niż do tej pory. Trochę już szliśmy, zastanawiałem się więc, czy nie będzie trzeba się zbierać. 376 (dotychczasowa suma) + 13 (wiedza) + 5 (historia I) + k100 |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Stwórca
The member 'Virgil Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Benjamin Verity W tym oceanie na powierzchni fal unosi się ilość merda wprost proporcjonalna do katalogu grzechów autorstwa złotych chłopców. Gówno, w przeciwieństwie do statków i niektórych van der Deckenów, nie tonie; potrafi za to kręcić się w przerębli wiru bez celu. Zupełnie jak ci, którzy wydali je na świat. Benjamin Drugi, Benjamin Nieskazitelny, Benjamin Doskonały nigdy nie pójdzie na dno; natura jego duszy została ustalona dawno temu, a jej widowiskowy brak znacznie odciążył ciało. Jego zawsze będzie na wierzchu, bo on sam nigdy nie znika pod powierzchnią — wiedział o tym Valerio od dnia, w którym korytarze Libertà zaczęła wypełniać serenada Benito. Ben powiedział, Ben zrobi, Ben załatwi, Ben zadzwoni, Ben przyjdzie na noc, Ben ma osiemnaście lat i luźny szlafrok; Toria nie pofatygowała się ubierać nawet tego. Ciao, nie jesteście za starzy na nocowanki? Ciao, nie jestem za młoda na— nie dokończył przy niej; zniknęła w pokoju z pewnością, że dokończy później — sam. — Bywają dni, kiedy jestem pewna — nie produkowano piersiówek tak dużych, żeby pomieściły całą tę gorycz; cały ten żal — że umarł dawno temu. Może na jej rękach, może na kanapie Benjamina, może na czystych płytkach w łazience Williamsona; gdzieś pomiędzy kreską i toaletową deską wyzionął ducha, rozszczepił się po raz ostatni, a później ktoś wepchnął w jego ciało okruch zmysłów, wskrzesił z martwych i powiedział: idź, Paganini. Zawsze byłeś obłąkany, nikt nie zauważy. Jej żałoba nie osiągnęła żadnego stadium, bo nigdy nie żałowała; nie żałowała Jeana, który odszedł tak, jak żył — gównianie; nie żałowała Valerio, który wciąż żył, nawet jeśli czasem miała wątpliwości; nie żałowała samej siebie, bo zamiast składać ślubną przysięgę, mogła poprosić brata o broń. Jedyny żal rozciągał się na mglistych łąkach przeszłości; kiedy masz dwadzieścia dwa lata, wydaje ci się, że jedyna prawdziwa miłość to ta, którą przeżywasz teraz. Kiedy masz trzydzieści lat, a po niej została tylko poszarpana, brocząca sporadycznie blizna, zaczynasz rozumieć; może to nie była miłość. Może to była twoja własna śmierć. Kącik pociągniętych czerwienią ust — na czerwień reagują tylko byki, a w lesie grasuje tylko jeden i właśnie idzie z nią pod ramię — drgnęła na poezję brzmienia; pani Paganini mogła mówić to, czego nigdy nie powiedziałaby nadęta pani L'Orfevre, a zatem: — Oscar de la Renta może mi possać — poprawka; mógłby, gdyby nie preferował salami. Zastrzeżenie projektów nadejdzie później; teraz musi nadejść rozbudowa. Pracownia miała możliwości, klientów i Vittorię — pocierała z sobą dwa banknoty i trzeci dostawała gratis. Wróżba na dnie filiżanki w Archaios nie kłamała — czekały ją nowe szczyty, ale żaden nie był kanadyjskim. — Mam mapę, Ben. Brakowało mi pinezki u północnych sąsiadów — to byłby całkiem zabawny żart, gdyby tylko był żartem. To byłaby całkiem udana randka, gdyby tylko była randką; to byłaby całkiem udana współpraca, gdyby tylko była współpracą. Nad pewnymi niedopatrzeniami mogą, na szczęście, popracować — zupełnie jak w krawiectwie. Dłoń zaplątana w ramię — ładne mięśnie, Verity; często ćwiczysz prawicę? — odnalazła wygodny przyczółek tam, gdzie knykcie zahaczyły o żebra. Grzech jeansów został wybaczony; inne mogą dopiero nadejść. — Nie, Giuseppe ma wzrok, jakby tęsknił za rozumiem— wszyscy mają; Valerio hoduje małpy, nie fizyków nuklearnych. — Nieistotne. On czeka, my wracamy, zawiezie cię, gdzie chcesz. Reszta dnia stała dla nich otworem; jeśli Benjamin będzie niegrzeczny, nostalgia punktu widokowego wygra z lojalnością wobec Valerio, a Gio—Giuseppe—Giovanni skupi wzrok na drodze, Toria też może dojechać — nie tyle celu, co na szczyt. Teraz zadowala się tym leśnym; Fendi zniósł próbę lasu, krajobraz u ich stóp domagał się podziwu, koniak wypicia, Benjamin nagany. Zerknięcie w jego kierunku uchwyciło już czekające spojrzenie — kilka sekund nurzania się w tęczówkach zwieńczyło ciche prychnięcie; rozgoryczenie zawsze nadchodziło ze śmiechem. — Ty jesteś Verity, a mimo to— — chlup, chlup, chlupotanie; piersiówka przekazywana od ust do ust przypieczętowała paranoję — wspólnie pijemy koniak. Dokąd zmierza ten świat? Do niczego dobrego, więc piją, póki mogą. — Dusze są przereklamowane, Ben. Ich wartość rynkowa spadła odkąd odkryliśmy, że wystarczy grzeszyć, żeby zostać nagrodzonym — dusza jest najważniejsza; pod warunkiem, że nie była zszywana równymi ściegami nici o kilka razy za dużo. — Mogłabym ci po prostu zapłacić, ale żadnego z nas nie interesują banalne rozwiązania, więc— Obcas zahaczył o coś długiego — coś długiego zwykle cieszyło Vittorię. Coś długiego i dodatkowo na sznurku cieszyło wewnętrzną krawcową; coś długiego, na sznurku i zwieńczone maleńkim pieniążkiem cieszyło panią Paganini. Schyliła się, zanim pomyślała — Toria znalazła płaską monetę, Verity odnalazł wypukły świat. Niech nie mówią, że ziemia nie jest okrągła; wystarczy spojrzeć na globusy pośladków. — Podaj swoją cenę. Walut było wiele — niektóre nawet irlandzkie. znalazłam irlandzką monetę na sznurku |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
RICHARD WILLIAMSONCute Pada gardłowo i nieco ochryple, gdy Harris przygląda się osobliwemu pomnikowi. Nie jest znawcą historii, nie jest szczególnie pobożny. Nie jest nawet zafascynowany tą wyprawą. Jest tu dla niego. Ale podejrzewa, że przyjaciel już to wie. Obserwuje jak szczupłe place rozgarniaj brud. Skrzywił się, nie lubił obserwować jak Williamson się brudził. Wzbudza w nim to swojego rodzaju awersję i chęć ochrony. Nie jest do tego stworzony, nie on, wschodząca gwiazda ukryta głęboko za fasada własnego rodu. Jednak mu ufa, za bardzo i za mocno, oślepiony ukrytymi uczuciami i niespełnionymi fantazjami. Sięgnął do kieszeni i wyjął białą jedwabną chustkę, nieskazitelną z insygniami dziedzictwa Harrisów wtłoczonymi złota nicią na jednym z rogów. Najwidoczniej była to część jakieś osobliwe puścizny. Bez słowa, podał ją przyjacielowi, zakrywając jego dłonie z monetą. William jest przez chwilę niczym cień snujący się pomiędzy głazami wąwozu. Oddzielił się i ogląda coś na własną rękę, jakby potrzebował tych kilku minut by być samemu ze swoimi myślami. Iluzorycznie bo właściwie zawsze jest, a jego świat wpisany jest w osobliwą ciszę. Pochylił się i nagle uniósł dłoń w triumfalnym geście. Mam taką samą! W takich chwilach ma w sobie coś z naiwności dziecka i takiej samej radości, którą wówczas się czuje. Podchodząc do Richarda na nowo rzuca nagle kierując się w stronę wyjścia. Czego tak naprawdę chcesz Rich? Do czego mnie potrzebujesz? Oschłe acz pragmatyczne, łatwo można sprawdzić do czego jest w stanie posunąć się William w celu obrony przyjaciela i jego interesów. I choć pytanie jest dość ogólne jasno wskazuje na psie oddanie jakie do niego czuje i którego nie umie się wyzbyć. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Orestes, Barnaby Czterdzieści osiem alternatywnych sposobów na nagłą, nieoczekiwaną śmierć w trakcie pielgrzymki po Wąwozie, czternaście zakładające spożycie trujących borowików i ani jednego, który sugerowałby, że borowiki owszem, będą, ale na grzbiecie wybudzonego ze snu, ewidentnie wściekłego, zdecydowanie nieskorego do współpracy niedźwiedzia. Nie wiadomo, za czyją sprawą został wybudzony (Perseusa), ani kto ściągnął na nich jego uwagę (Orestes), ani komu będą zawdzięczać życie (zgadujcie dalej). W paradzie nieoczekiwanego pewne było tylko jedno — jeśli porośnięty runem leśnym, niezadowolony z przebiegu popołudnia drapieżnik kogokolwiek zaatakuje, będzie to jedyny człowiek w towarzystwie, kto mógłby zrywać gruszki z wierzby czubkiem głowy, bo taki był wysoki. A skoro wysoki — łatwo wpada w oko. A skoro łatwo wpada w oko— Fluksony, nieznajomości sprzed lat i długie momenty milczenia, w których rozbrzmiewał jedynie tupot (nie)małych stóp były dobrem luksusowym; odeszły w niepamięć razem z nadzieją na niewymagający spacer śladami odkrywcy. Nagle złota, williamsonowa myśl, że wszystko, co złe, wyszło od Hudsonów, nie wydawała się taka nieprawdopodobna; dowód rzeczowy A właśnie nabierał rozpędu. Do tyłu, głos i gest uratowały unieruchomionego zaskoczeniem Orestesa — Barnaby złapał grecki kołnierz i pociągnął jego właściciela za siebie. Williamson był niedorzecznie szybki; lokalny maratończyk bez względu na okoliczności. W tym momencie stracili przewagę czasu; prędkość niedźwiedzia rosła wprost proporcjonalnie do malejącej odległości, podstawy aerodynamiki zdecydowanie nie imały się rozwścieczonego zwierza — tak, jak podstawom przetrwania nie było po drodze z Perseusem. Promenada była gorzką lekcją; za kilka dni — w magazynach daleko od Hellridge — otrzyma kolejną. W tym krótkim momencie, kiedy nagle znalazł się najdalej od centrum zdarzeń, musiał podjąć decyzję; zginąć teraz czy żyć jak tchórz przez resztę życia? Wybór nie był tak dramatyczny, ale dokładnie taką wersję zdarzeń przedstawi pannie Marwood — Winnie i wtedy ja tego niedźwiedzia— — Araneatelam! Próbowałem splątać jedwabną siecią i niezbyt się udało. Magia powstania bywa jak los; raz zabiera, raz zabiera, ale teraz zabierała podwójnie. Zamiast celnej wiązki magii, w powietrze wzbiło się kilka luźnych nici, z których Zafeiriou mógłby utkać dokładnie tyle, ile zdołał: nic. Haust zimnego powietrza stłamsił przekleństwo; zamiast niego, rozległa się druga próba, ostateczna w każdym znaczeniu tego słowa. Czas spowolnił, myślenie przyspieszyło, a z niego powstała ona; inkantacja—próba — Heliovinculum! Udana? Araneatelam | próg 80 | 29 + 21 = 50, nieudane Heliovinculum | próg 65 | k100 + 21[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Perseus Zafeiriou dnia Sob 2 Lis - 20:22, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII