Laboratorium Laboratorium łączy w sobie cechy miejsca niemagiczne jak i magicznego. Jest to sterylne miejsce i uporządkowane. W niedużym pomieszczeniu można przeprowadzać eksperymenty związane z magią anatomiczną, ale też alchemią czy zielarstwem mające na celu opracowanie skutecznej pomocy dla chorego. Szczególnie kluczowe miejsce, jeśli znane dotychczasowe sposoby zawiodły i trzeba uciekać się do alternatywnych metod. Tutaj znajduje się niemal wszystko, co może być potrzebne, by skutecznie nieść pomoc i wypracować nową formę pomocy. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Część II - Badania: pobieranie krwi 13 luty 1985 Godzinny poranne 7.00 am - 1.00 p.m Przez całą noc niemal nie zmrużył oka. Stale męczyły go te same pytania i wątpliwości. „Co jeśli nikt nie przyjdzie?” „Co jeśli zrobi z siebie idiotę i straci jedynie czas innych?” Nie był nigdy człowiekiem aroganckim, miał łagodne usposobienie pełne pokory, z która tak naprawdę była niskim poczuciem własnej wartości. Ze wszystkich odmienności, z którymi mógłby się urodzić, wolałby być cieniem. Nie zwracać na siebie uwagi i móc zniknąć w tłumie. Może informacje jakie udzielił zainteresowanym nie były dostatecznie szczegółowe? Albo uznali, że traci jedynie ich czas na własne fanaberie? Tego poranka nie był w stanie nic przełknąć, kanapka zwyczajnie stawała mu w gardle więc szybko zrezygnował z tej wątpliwej przyjemności. Przed wyjściem z domu miał szczerą ochotę skontaktować się z przyjacielem by mieć pewność, że przyjdzie choć on. Gdzieś w głębi ducha czuł, ze Morty by go nie wystawił tym bardziej, że przecież badania miały na celu podniesienie komfortu jego życia. Mimo wczesnych godzin porannych postanowił udać się do szpitala przed wszystkimi. Chciał w ten sposób zyskać jakąś pewność siebie, przygotowując sprzęt. Przekraczając jednak próg laboratorium, zwątpił po raz kolejny. Nie chodziło nawet o to, że jest stosunkowo wcześniej a o to, że całym wielkim sprzętem potrzebnym do przygotowania był sterylny zestaw do poboru. Stresował się. Chodził po niewielkiej sali a echo jego kroków odbijało się od szafek, w których znajdowały się odczynniki. Spojrzał na wiszący na ścianie okrągły zegar, jakby jego słabą siłą woli, mógł nagiąć czas wg swojej chęci. Zbliżała się siódma, może powinien otworzyć drzwi by ewentualny chętny wiedział, że ktoś jest w środku? Przecież nie każdy miał tupet by od razu pukać. A może tylko on był taką pierdołą, która siedziałaby na korytarzu w nadziei, że wreszcie zostanie zaproszony do środka? Wreszcie zdobył się na odwagę i rozchylił drzwi, rozejrzał się po pustym korytarzu i zamknął je na nowo. Jego zachowanie stawało się bardziej chaotyczne. Nagle podszedł do aluminiowego blatu przy którym leżały proste formularze. Służyły mieszaniu na nich personaliów pacjenta i odpowiednim oznaczeniu jego próbki. Chwycił jeden z nich i przekręcił na drugą stronę, która postostała czysta. Dużymi literami nakreślił ołówkiem kilka słów: „Pobór krwi do badania Oscara Noxa Wystarczy zapukać.” Ta głupia kartka dawała mu poczucie bezpieczeństwa i sprawiła, że mężczyzna mimo swojej neurotyczności przestał się nieco w sobie miotać. Przez kolejne 10 minut poszukiwał taśmy klejącą, gdy się to wreszcie udało, zawieszona krzywo kartka wylądowała po drugiej stronie drzwi. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Moriarty Faust
13/02/1895 Nauka jest potęgą, największą władzą, jaką jakakolwiek istota na tym świecie mogłaby posiąść. Wiedział o tym praktycznie od dziecka i chciał ów moc posiąść w każdy możliwy sposób. Nigdy nie był duszą towarzysta, jeśli chodzi o rówieśników to... Nie radził sobie w kontaktach międzyludzkich, o wiele pewniej czuł się w otoczeniu ksiąg, które przynosiły ukojenie oraz chęć sięgania po więcej. To cud, że udało mu się w życiu zyskać kilka osób dla których stał się w pewien sposób ważny. Tego właśnie brakowało w jego rodzinie - bycia ważnym, przywiązania do drugiej osoby. Co prawda rodzice przepadali za sobą, podobno... Ponieważ świadectwem ich miłości był on sam oraz kilka drobnych gestów, które wymieniali, gdy ojciec akurat wyłaniał się z własnej pracowni. Dlaczego w takim razie Moriarty podświadomie pragnął ów nieosiągalnej miłości? Cudem trafił na kobietę, która straciła dla niego głowę. A potem? Cóż, stracił ją, przekleństwo rodu matki postanowiło dać o sobie znać. Przeskakując z tematu na temat w końcu docieramy do meritum... Faust stracił jedną żonę, ku opatrzności Lucyfera ożenił się ponownie, próbując zdusić ból po tragedii, która go spotkała. Co prawda małżeństwo z Anniką odbiegało od tego, co miał kiedyś... Ale nie miał zamiaru zabraniać kobiecie samorozwoju, który zawsze był dla niego piekielnie ważny. I właśnie o to wszystko się tutaj rozchodzi... Cierpiał ostatnio mocniej, jego choroba ponownie postanowiła przybrać na sile, zmuszając Fausta do wyciągnięcia z czeluści pracowni czarnej laski z rzeźbioną srebrną rączką z podobizną kruka. Przypadek? Nie ma życiu przypadków, a wszystko można naukowo udowodnić. Swoją chorobę ukrywał przed Anniką, licząc na to, że nigdy się nie dowie. Cóż, o jej schorzeniu również wiedział, dlatego w obawie o zatoczenie kręgu historii - szukał rozpaczliwie lekarstwa. Gdy zobaczył ogłoszenie Oscara to praktycznie od razu wysłał mu wiadomość, zapisując się jako pierwszy w kolejce. Ubrał się elegancko, jak zwykle, chociaż tym razem bez marynarki. Płaszcz zarzucił na koszulę z kamizelką oraz zegarkiem na łańcuszku w kieszeni. Do szpitala udał się odpowiednio wcześnie, aby być na miejscu punktualnie. Nienawidził spóźnialstwa, szanował czyjś czas niczym własny. Zapukał do drzwi labratorium punkt siódma, naciskając pewnie klamkę. -Witaj Oskarze. - przywitał się ciepło, a na jego twarzy pojawił się ten specyficzny krzywy uśmiech. Podszedł do mężczyzny, aby móc go przyjacielsko uściskać. NIe każdego obdarowywał takimi gestami, należy o tym wspomnieć! Jednak Oscar był mu niesamowicie bliski. Wspierał badania przyjaciela, najchęniej zaangażowałby się równie mocno, aby okazać mu większą pomoc. Zresztą temat był bardzo interesujący, poniekąd spędzający sen z powiek Fausta... Jednak miał zbyt wiele na głowie, aby móc poświęcić tyle chęci oraz czasu na badania. Dodatkowo choroba go nie rozpieszczała, dziś miał problem, aby dojść do gabinetu sprawnie. - Swoją drogą wspomnę, że bardzo szanuję Twoje zaangażowanie w choroby genetyczne. Masz moje pełne wsparcie oraz niezliczoną ilość potrzebnych próbek krwi. - dodał uprzejmie, zdejmując z siebie płaszcz. Musiał oprzeć laskę o swoją nogę, co kosztowało go trochę wysiłku. Potem usiadł na wolnym miejscu, ponieważ ciężko było mu dłużej ustać. Wypuścił ciut głośniej powietrze z płuc przez usta, krzywiąc się lekko z bólu, następnie wbił spojrzenie w Noxa. Zaczął podwijać ostrożnie rękaw koszuli, odsłaniając ramię, gdzie miał najlepiej widoczne żyły. |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Pukanie odbijające się od drzwi w niedużym laboratorium miało siłę uderzenia dzwonu. Być może było to spowodowane tym, że Nox zachowywał się niespokojnie jak zawsze nie wierząc szczęśliwy rozwój wydarzeń. Uśmiechnął się szczerze, dostrzegając znajomą sobie twarzy przyjaciela, który podchodził do niego bliżej. Choć obaj wykazywali się dozą niezręczności społecznej, to jednak zawsze potrafili znaleźć wspólny język i nić porozumienia. Nic zdawało się nie być w ich relacji czynione na siłę czy z przymusu. Nawet milczenie jakie zapadało czasem pomiędzy nimi, było czymś zadziwiająco naturalnym. Lekarz dostrzegał zmagania przyjaciela, jednak zdawał się je zupełnie ignorować. Uważał, że przywiązywanie nadmiernej uwagi do chwili jego słabości odbierze Faustowi resztki godności. -Dziękuję, że się zjawiłeś.-Odpowiedział na powitanie otaczając na krótką chwilę ramionami, swojego przyjaciela. W czasie w którym Morty zmagał się z płaszczem i szukał miejsca do spoczynku lekarz podszedł do metalowego blatu sięgając po szpitalną nerkę, w której znajdowały się przygotowane narzędzia. Usiadł na metalowy taboret na kółkach, służący laborantom do łatwiejszego przesuwania się po niewielkiej przestrzeni. Nox, uśmiechnął się delikatnie słysząc zapewnienia przyjaciela. W chwili gdy ten uniósł rękaw szczupłe chłodne dłonie metodycznie zaczęły przyglądać się przedramieniu mężczyzny. Po chwili sięgnął po gumową rurkę i przewiązał nią ramię pacjenta powyżej stawu łokciowego. -Czego mi nie mówisz?- Zapytał nagle, nie przerywając obdukcji, gdy szorstkimi kciukami naciskając okolicę przegubu starał się wyczuć ułożenie żył. Choć nie pobierał krwi za często to jednak zdarzało mu się robić to na oddziałach niemagicznych, miał więc nadzieję, że nie wyszedł z należnej sobie wprawy. Uśmiechnął się nagle szczerze i jowialnie, nieświadomie schodząc z tonu. Dezynfekując skórę pacjenta, rozpylając na niej środek odkażający, samemu zakładając rękawiczki. -Obaj dobrze wiemy, że Twoje ciało cię zdradza. Jeśli coś cię trapi zaraz to po Tobie widać. Swoją drogą czyni cię to najgorszym z możliwych kłamców… - Sarknął nosowo, przytrzymując jedną dłonią punkt na skórze, który chwilę wcześniej wyczuł. Drugą dłonią sięgając do papierowego opakowania, w którym znajdowała się kaniula. Zręcznie rozszczelnił opakowanie, pozbył się zatyczki i ostrożnie z niejaką wprawą wbił, wejście w żyłę swojego pacjenta. -Myślałeś może o tym by wyjechać gdzieś do rodziny i wypocząć? Z dala od badań i stresu? Czasami zmiana miejsca, pomaga. - Mówiąc to pospiesznie, wytknął w otwór kaniul zbiorniczek na krew. Nienawidził czuć niemoc, powtarzać utarte frazy, których uczyli go na studiach, lub z którymi spotkał się podczas swojej praktyki. Zawsze to samo, te same rady, wyczerpujące się pomysły na zaradzenie problemowi. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Moriarty Faust
Jeśli chodzi o Fausta to nie musiał się denerwować, że nie przyjdzie. Zresztą widzieli się poprzedniej nocy, którą spędzili na długiej rozmowie. Nie potrafiłby zmarnować czyjegoś czasu, w końcu sam nie przepadał za tym, jak ktoś marnuje ten jego. Dlatego zjawił się punktualnie, nie pozwalając przyjacielowi na siebie czekać pewnie wszedł do laboratorium. Przygotował się praktycznie od razu na pobieranie, aby nie musieć Oscarowi zabierać więcej czasu, na pewno miał umówionych jeszcze innych pacjentów. Także wymienili wszelakie uprzejmości, a potem Moriarty podwinął koszulę, aby móc ułatwić zadanie przyjacielowi. Oczywiście Annice nic nie wspomniał o badaniach Noxa... Jakoś tak nie było większej okazji. Teraz też starał się nie dawać po sobie poznać oznak bólu, jakby chodzenie o lasce było czymś całkowicie naturalnym dla jego osoby. Jednak kogo on chciał oszukać? Chyba najbardziej samego siebie, ponieważ Oscar się nie dał nabrać, co było już po nim widać na samym wejściu. - Cała przyjemność po mojej stronie.- był wdzięczny mężczyźnie, że próbuje dokonać jakiegoś przełomu w dziedzinie chorób genetycznych. Faust również nad tym siedział, ale dotychczas wszelakie próby kończyły się porażką, dlatego skupił się całkowicie na bestiach. Udało mu się jedynie wypracować kilka sposób uśmierzania bólu, które regularnie stosował podczas ataków. Najgorsze w wzmożonych okresach choroby było to, że bywały długotrwałe i czasem nie był w stanie podnieść się rano z łóżka. W mieszkaniu przebywał najczęściej sam więc wtedy przechodził różne załamania nerwowe, które nie polepszały jego stanu. Jednak pozwalały na rozmyślanie o sprawach mniej i bardziej ważnych. Obserwował uważnie ruchy Oscara, przyglądając się z fascynacją, jak sprawnie namierza żyły na jego ręce, a potem przystępuje powoli do działania. Posłusznie wykonał kilka ruchów palcami, aby żyły stały się jeszcze bardziej widoczne. Gumowa linka była nieco nieprzyjemna, ale za moment miała całkowicie zniknąć więc nie przejmował się jej obecnością na ręce jakoś szczególnie. -Nic mi nie jest.- uśmiechnął się nawet szerzej, jednak przyjaciel miał rację.... Jego ciało zdradzało go o wiele bardziej, nie potrafił przez to kłamać. Musiałby do sprawy podchodzić bezuczuciowo, a tak zwyczajnie nie potrafił. Tego nauczyła go matka, tym właśnie różnił się od ojca... Nie potrafił żyć jedynie nauką, co stawało się jego coraz większym przekleństwem.-Po prostu mam trochę na głowie, ale obiecuję, że jak poczuję się lepiej to powiem Ci nieco.- nawet się nie wzdrygnął, gdy igła została wbita prosto w żyłę -Nie jest ze mną aż tak źle Oscar, spokojnie. Poza tym nie mogę przerwać badań, dam sobie radę.- kolejne fałszywe zapewnienie, najłatwiej byłoby powiedzieć prawdę Annice i pozwolić sobie pomóc. Jednak Faust wolał oszukiwać wszystkich, a w tym samego siebie na pierwszym miejscu. Mniejsza, teraz skupiał się na pobieraniu krwi więc przymknął na moment powieki, czekając aż przyjaciel dokończy. -Pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy to jestem.- odezwał się, kiedy skończyli, uciskając gazik. Powoli się zebrał, założył ponownie płaszcz i wyszedł z gabinetu. Zrobił, co mógł, aby tym razem pomóc w naprawdę ważnych również dla niego badaniach. |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Oscar nie praktykował zabiegów za często, od tego były pielęgniarki a te częściej były potrzebne na oddzielne niemagicznym niż magicznym. Jednak zrobił co tylko mógł by pobieranie krwi, przebiegło jak najbardziej bezbolesnie dla przyjaciela, choć miał wrażenie że wbijanie igły jest niczym w porównaniu do tego co zwykle odczuwał. Rozwinął gumową rurkę, która uciekała ramię jego przyjaciela. Do wejścia w żyłę doczepił probówkę i obserwował przez kilka sekund jak wypełnia się krwią. Słuchał go z należną uwagą co widać było po tym jak czasem przerzucał spojrzenie z procesu pobierania na twarz Mortiego. Po chwili wymienił probówkę na nową, chcąc mieć dwie próbki tak na wszelkim wypadek, by nie fatygować swojego przyjaciela dwa razy. I gotowe…- Powiedział gdy tylko odłożył dwie fiolki koło siebie i delikatnie wysunął kaniulę natychmiast zaciskając miejsce po wkłuciu wacikiem. Słysząc, że jego przyjaciel z takim oddaniem wspiera jego badania poczuł ucisk na swoim sercu. Nie chodziło jedynie o badania nad MTM, Faust wspierał każdy jego najmniejszy przejaw inicjatywy zagrzewając do badań i pomocy kolejnym wyznawcom. Nigdy tak naprawdę nie poprosił go o nic dla siebie, nie uskarżał się na swój ból ani chorobę. Udowadniał szarość ich relacji na tak wielu płaszczyznach, że Oscar mimo zmęczenia czuł zawsze presję by zmienić jego sytuację. Ze wszystkich ludzi, których znał to właśnie jego przyjaciel zasługiwał na to co może mu dać tymi badaniami. Dziękuję. Padło lakoniczne, bo i brakowało mu słów by ocenić jego wkład i pomoc. Uścisnął mu dłoń i pożegnał w progu laboratorium. Gdy tylko drzwi za Mortym się zamknęły, Oscar natychmiast podszedł do stolika. Powrzucał zużyte sprzęty do czerwonego kosza z napisem biohazard. Kolejne parę minut spędził na podpisaniu dwóch fiolek i wypełnieniu stosownej ankiety. Na niedużych próbkach pojawiła się data 13 lutego z dopiskiem MKM. Umieścił je na stojaku w lodówce. W dokumentacji medycznej spisał wszystkie stosowne informacje zawierające między innymi wiek pacjenta, płeć, zaawansowanie choroby czy chociażby przyjmowane leki, które mógłby mieć wpływ na wyniki ich badania. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ren Sai
ANATOMICZNA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 17
Śnieg skrzypiał pod jego butami, gdy stąpał po zaśnieżonym bruku, śladami osób które wcześniej tamtędy przechodziły. Pieżyna straciła swój biały kolor, przybierając teraz barwę błota, żeby brzydziej nie powiedzieć gówna. Jeszcze będąc dzieckiem zastanawiał się, czy nie było sposobu, by ten biały puch cały czas zachowywał swoją barwę. Teraz wiedział, że w pewnych warunkach, po prostu prędzej czy poźniej zostanie zbrukany ciemnymi, niekiedy żółtymi plamami. Tam gdzie człowiek, tam zazwyczaj brud i dewastacja. Przystanął przy kościele, dosłownie przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy nie wejść do środka, choćby po to, by ogrzać nieco zziębnięte ciało. Już jakiś czas temu nieco oddalił się od Lucyfera, zdając sobie sprawę, że nie ma sensu wnosić do niego modłów o czyjeś zdrowie, w takich sprawach trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Nauka, medycyna, alchemia to one trzymały życia w swoich szponach, nie bóstwa. Ostatecznie nie wszedł do środka i już miał się oddalić, gdy jego oczom ukazało się ogłoszenie o pobraniu krwi. Pobieżnie przesunął wzrokiem po literach, lekko czyniąc krok w tył, jakby już miał odejść, ale gdy jego wzrok padł na wyjątkowo dobrze znaną sobie chorobę, od razu poczuł się bardziej zainteresowany. Nerwica krwionośna. Jego bolączka i słabość, za każdym razem, gdy złość przybierała na sile. Sam próbował znaleźć sposób na jej wyleczenie, chociaż zaczynał stopniowo tracić nadzieję, gdy lekarze, do których się udawał nie chcieli współpracować lub zwyczajnie nie posiadali odpowiednich kompetencji. Właściwie już, jako dziecko zdał sobie sprawę, że jeśli sam czegoś nie wymyśli, prawdopodobnie nikt mu nie pomoże. U ilu lekarzy był? Nawet nie zliczył. Korespondował przez jakiś czas z Noxem, umawiając się na konkretny termin pobrania krwi, w międzyczasie próbując wybadać go, czy w ogóle ma jakiekolwiek pojęcie o chorobie, którą zamierzał badać, czy jest zwykłym szarlatanem, jakich wielu. Ostatecznie kilka dni później udał się pod wskazany w ogłoszeniu adres i stanął przed drzwiami prowadzącymi do zadbanego budynku. Strzepnął nieznacznym ruchem dłoni płatki śniegu, które osadziły się na jego dość cienkim, czarnym płaszczu sięgającym do połowy ud i stuknął butami o siebie, by zrzucić z nich pozostałość śniegu, a dopiero potem wszedł do wpuszczając do pomieszczenia chłodny powiew powietrza, który bezceremonialnie wdzierał się pod odzienie, przyprawiając o dreszcze. Raz jeszcze przyjrzał się pobierznie swojemu ubraniu, czy przypadkiem nie wniesie do środka błota, już od dziecka będąc nauczonym nie tylko odpowiednich zasad kultury, ale i porządku. Gdy wszedł do labolatorium na oddziale magicznym, pozwolił zdjąć sobie płaszcz i powiesić go na stojącym wieszaku. Bordowy sweter wykonany w charakterystycznym, jodełkowym splocie miał na tyle luźne rękawy, że bezproblemowo podwinął rękawy po obu stronach, tak na zaś, gdyby lekarz kazał mu na przykład odsłonić prawą a nie lewą rękę. Na przedramieniu widoczny był tatuaż przedstawiający smoka, który połykał swój ogon, nawiązując najwidoczniej do Uroborosa. Tatuaż był tak misternie zdobiony, że widać było niemal każdą łuskę. Na palcach Japończyka było kilka sygnetów z kamieniem księżycowym, onyksem w misternym okuciu z nieznacznym roślinnym motywem. Niektóre były po prostu zwykłymi, srebrnymi obrączkami. Już wchodząc do szpitala, gdzie miał mieć pobraną krew, czuł ten charakterystyczny zapach medykamentów, który przy latach pracy wyrobu różnych maści, czy innych specyfików przestał mu przeszkadzać mimo wyraźnie wyczulonego nosa. Wokół niego samego roztaczała się woń cytryny i mięty, przełamana pieprzem, imbirem i białymi kwiatami jaśminu. Na samym końcu czuć było woń drzewa sandałowego z cedrem. -Sai Ren, korespondowaliśmy w sprawie Pańskich badań. - Przywitał się, nie ukrywając nieznacznego japońskiego akcentu, który nie raził zbytnio w uszy a nadawał pewnej melodyjności. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Właściciel sklepu z perfumami, alchemik
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Czas dłużył się niemiłosiernie, zostawiając Noxa w pajęczynie wątpliwości. Nie był pewny czy będzie mu dane doczekać się jeszcze jakiegoś pacjenta. Co jeśli zmienili zdanie, albo stwierdzili że jednak nie chcą uczestniczyć w jego badaniach? Gdy rozległo się pukanie, Oscar nagle się ożywił. Proszę!- Jego głos nie krył ekscytacji, a słowa wypowiadane były nieco zbyt głośno niż powinne być. Widząc jednak chłopaka o azjatyckich rysach, zamrugał. Do jego głowy zaczęły w ekspresowym tempie napływać wszystkie listy, które wysłał i na które odpowiedział w ostatnim czasie. Zupełnie jakby nie potrafił przyporządkować nazwisko do wyglądu jaki miał przed oczami. Sai Ren wybrzmiało w jego głowie a twarz Noxa nadal lekko zdziwiona zastygła w czymś co można było pomylić z objawem udaru. Kolejne mrugnięcie, ale stojącym przed nim chłopak nie chciał ani zniknąć ani się zmienić. Na Lilith ileż on miał lat?! 16?! Pan... -Padło wreszcie nieco ochrypłe, pełne skonfundowania. .. jest alchemikiem? - Zapytał powoli, po chwili uświadamiając sobie balansuje na cienkiej linii wyglądając jakby właśnie do laboratorium wpuszczono osobę z upośledzeniem umysłowym. Przełknął ślinę i uśmiechnął się życzliwie. Starając się jakoś zetrzeć z siebie to idiotyczne pierwsze wrażenie jakie musiał zrobić. Proszę... Wskazał na metalowy taboret. Nie będę ukrywał, że spodziewał się kogoś... Mniej egzotycznego? Starszego? NIE MÓW MU TEGO!! Oscar nie dokończył sięgając po nerkę ze sprzętem jednorazowym, włożył rękawiczki i przygotował się do tego by pacjent powinął rękaw. Pańska reputacja jest imponująca jak na kogoś tak... młodego.- Nagle Oscar delikatnie przesunął się w stronę chłopaka i wziął głęboki wydech. Tak musiało pachnieć szczęście. Miał ochotę wytarzać się w Japończyku jak pies w padlinie. Nie mogę się doczekać naszej współpracy!- Powiedział zbyt głośno gdy z ekscytacji zacisnęły mu się nieco struny głosowe. To opanowanie pacjenta i jego milczenie wprowadzały Oscara w dziwne uczucie. Nie nawykł do tego, nie wiedział jak ma się zachować w takiej sytuacji. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ren Sai
ANATOMICZNA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 17
Mina jego towarzysza na kilka chwil wytrąciła go z animuszu. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś patrzył na niego w ten sposób, aż zaczął się zastanawiać czy rozmówca jest na coś chory? Pierwszy raz widzi Azjatę? Czy to ten Oscar Nox, który w listach wydawał mu się kompetentną osobą? Te i nie tylko te myśli przelatywały mu przez głowę, gdy wpatrywał się, w jak mu się zdawało pogrążoną w szoku twarz mężczyzny, aż odruchowo obejrzał się przez ramię, czy przypadkiem ktoś za nim nie wszedł i to nie on wywołał tak szokujące wrażenie na człowieku, z którym właśnie rozmawiał, ale nie…najwidoczniej musiało chodzić o niego. Pytanie towarzysza również było skierowane do niego, ale na litość Lucyfera ( o ile można w tym przypadku mówić o litości), czy on miał nosić jakieś specjalne emblematy, żeby obwieścić, że jest alchemikiem? Z jednej strony poniekąd go to bawiło, może Oscar spodziewał się jakiegoś starca z brodą i twarzą pokrytą licznymi bruzdami? Fakt, faktem i on zdawał sobie sprawę, że nie wygląda na swój wiek, jednak w jego mniemaniu na podlotka również nie, a po reakcji mężczyzny zaczął wnioskować, że chyba wyglądał mu na bardzo młodego. - Tym właśnie się zajmuję. Od naszej ostatniej wymiany zdań, raczej nic się nie zmieniło. - Uśmiechnął się kącikami ust, co rozjaśniło jego gładkie, niekiedy wręcz posągowe oblicze. Skłonił się nieznacznie w geście wdzięczności za wskazanie miejsca i przysiadł na metalowym stołku, każdy gest wykonując z osobliwym sobie spokojem i elegancją, na zewnątrz nie okazując zbytnich emocji. - Azjaty? - Dokończył za mężczyznę, podnosząc na niego spojrzenie ciemnych oczu o migdałowym kształcie, w których próżno było doszukać gniewu, jednak ich głębia zdawała się mocno wciągać. -Ma Pan bardzo ekspresyjną twarzy, trudno nie zgadnąć, że wielu ich Pan w życiu nie spotkał. - Nie był to z jego strony przytyk, a bynajmniej z tonu jego głosu ciężko było wychwycić zdenerwowanie Będąc dzieckiem spotykał się z szykanami ze strony innych ludzi, którzy odrzucali bez pomyślunku tych, którzy w jakiś sposób się wyróżniali, zupełnie jakby kolor skóry był chorobą, którą można było się zarazić. Do tej pory pamiętał, jak wdał się z jednym z "białych" dzieci w bójkę, bo nazywano go żółtkiem i niszczono przybory szkolne. Z czasem jednak coraz mniej przejmował się tym, co mówią, to przecież nie jego problem, że ich małe rozumy nie były w stanie pojąć tego, że ich kolor skóry nie jest jedyny na świecie. Najwyraźniej byli zacofani w swej wiedzy bardziej niż on, wkraczając w ich świat. Gdy Nox zbliżył się do niego i wciągnął powietrze, podniósł jedną brew, odruchowo odsuwając się od niego, by nie przekraczał granicy jego strefy komfortu. W przeciwieństwie do Noxa, Sai był mniej ekspresyjny, ale za to poważny i pragmatyczny, chociaż łagodny. On sam wyczuwał od Noxa zapach piżma, jego kitel miał też specyficzną woń szpitala, jednak nie był na tyle dominujący, by całkiem stłamsić zapach jego skóry. - Muszę przyznać, że próbowałem nakłonić do współpracy wielu lekarzy, jak widać bez efektu. Oddaję się więc w Pana ręce. - - Skinął mu jeszcze raz głową, pozwalając by przydługie włosy w artystycznym nieładzie, na kilka chwil rzuciły cień na jego twarz. - Może Pan zachowywać się swobodnie, wątpię, żeby dzieliła nas większa różnica wieku. - Dodał szybko, najwidoczniej zauważając, że jego towarzysz zaczyna być dziwnie spięty. - W swoich listach wspominał Pan o kortyzolu, nie wpadłem na to, ale przy założeniu, że jego wydzielanie wiąże się z wystepowaniem objawów choroby, ma sens. - Spojrzał się na mężczyznę, najwyraźniej w jakiś sposób próbując zaaprobować jego koncepcję, która wydawała mu się słuszna. Gdyby tak ograniczyć wydzielanie kortyzolu albo chociaż złagodzić objawy choroby, mógłby normalnie funkcjonować, zamiast zastanawiać się czy plucie krwią nie jest objawem poważniejszej choroby. Wziąć miewał przed oczami obraz człowieka, który nie był w stanie funkcjonować bez nieustannej pomocy drugiej osoby. Takie życie w więzieniu swojego ciała było męką. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Właściciel sklepu z perfumami, alchemik
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
"Niewielka różnica wieku..." Te słowa sprawiły, że Oscar na chwilę zastygł z kaniulą w dłoni. Może powinien go poprosić o te eliksiry które sam pije. Sama ta myśl sprawiła, że oblał się rumieńcem, oj Ethanowi by się mogło spodobać. Nagle pospiesznie wrócił do świata żywych skupiając się na przebugie swojego osobliwego pacjenta a zarazem pomocnika w laboratorium. Obserwował jak żyły pod skórą stają się widoczne były niemal podręcznikowe. Bez problemu zrobił wejście i zaczął popierać krew. Jestem zaszczycony, że zgodził się Pan ze winą współpracować.- Powiedział uprzejmie starając się zatrzeć złe wrażenie jakie zwykł po sobie zostawiać, gdy nie wiedział w jaki sposób należy się zachować. Obserwował jak fiolka zapełnia się krwią, po czym wymienił ją na kolejną by tak jak w przypadku swojego przyjaciela mieć podwójną szansę jeśli przydarzy im się jakiś niefortunny wypadek. Cieszę się, że popiera pan tę drogę badań, muszę przyznać że jest ona jedną z wielu hipotez, które musimy zweryfikować. Pobór zdawał się być niemal bezbolesny. Oscar nie przerwał swoich słów dopełniając każdych kroków jakie miał zastosować, kierując się perfekcjonizmem. Jego osobliwy pacjent mógł poczuć, że już skończył, po nagłym dźwięku wrzucanych odpadów do metalowej nerki, i po tym jak mocno przycisnął wacik do niedużego nakłucia po czym zgiął ramię chłopaka. Widzimy się jutro? Chciałbym rozpocząć pracę nad próbkami najwcześniej jak to możliwe. Da pan radę zjawić się o 7.00 am?- Podpytał zerkając na swojego towarzysza. Będę potrzebował również od pan przyniesienia wszystkich substancji i mieszanek, które wydaje się panu, że obniżają kortyzol. Będziemy mieli od czego zacząć.- Skwitował wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny by uścisnąć ją na pożegnanie. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ren Sai
ANATOMICZNA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 17
Komplementy ze strony Noxa oczywiście mile łechtały jego ego, możliwe, że lata nauki i poświęceń nie poszły na marne. Niemniej zachowywał dystans i nie pozwolił sobie na obrośnięcie w piórka, nie ufając w pełni słodkim słowom osoby, której nie znał. Przekonał się na własnej sķórze, że czasami piękne słowa miały być jedynie zasłoną prawdziwych intencji. Aż poczuł ten nieprzyjemny posmak w ustach, gdy przypominał sobie jego matkę, która chwaliła go za każde postępy. Tylko co z tego? Miała swój cel, wychować go na swoje podobieństwo i dążyła do tego metodami, które wyryły w jego umyśle trwałe szkody. Szybko jednak wrócił do rzeczywistości, gdy poczuł nieznaczne wkucie w ciało, o dziwo przyjmując tę czynność ze stoickim spokojem, jakby był przyzwyczajony do takich zabiegów. Był. O to też postarała się jego matka, może dlatego nie musiał się wybitnie starać, by jego żyły były widoczne, ale skóra w tamtych miejscach była nieco zgrubiała. Ruchy lekarza były idealnie wyważone i usystematyzowane, więc nie miał oporów przed jego dotykiem, gdy zginął mu ramię. Nie było tu zbędnych gestów. - Podoba mi się Pana zaangażowanie, dlaczego miałbym wybrzydzać z godziną? - Ren wstał z miejsca, jeszcze przez kilka chwil przyciskając wacik do miejsca wkłucia, by na skórze nie pozostało żadnych wybroczyn. Wyrzucił wacik do kosza i zakrył przedramiona, by później zrolowany materiał nie przeszkadzał mu w założeniu płaszcza. Od razu po kolejnych słowach Noxa, zaczął odtwarzać w pamięci adaptogeny, które miał w swojej kolekcji. Między innymi wyciągi z żeń-szenia, różeniec górski, aż poczuł dreszcz ekscytacji na myśl, że przyjdzie mu je wykorzystać w tak słusznym celu. - Przyniosę wszystko, co mam w swoich zbiorach. Zatem do zobaczenia Nox-sama. Mam nadzieję, że nasza współpraca okaże się owocna. - Wyrzekł z lekkim uśmiechem, który nie sięgał jednak ust, zwracając się do mężczyzny z należytym szacunkiem i ukłonił się nieznacznie przed wyjściem. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Właściciel sklepu z perfumami, alchemik
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
"Nox-sama" To słowo zostało z lekarzem na dłużej. Nawet po tym jak drzwi zamknęły się za jego osobliwym współpracownikiem, Oscar nadal kontemplował brzmienie tego wyrazu. Coś w jego tonie wybrzmiewał nader dumnie, czy on go obrażał? Nie... dlaczego miałby to robić. Lekarz otrząsnął się po dłuższej chwili w której wpatrywał się w drzwi, być może nasłuchiwał jeszcze echo kroków Japończyka, które rozbrzmiewało na korytarzu. Nie spodziewał się, że jego wpsółpracownik będzie należeć do grupy tak barwnych ptaków. Oderwał swoje myśli, krążące wkoło Rena i zagarnął dwie próbki jego krwi. Starannie opisał je naklejając oznaczenie - NERWICA KRWIONOŚNA dn 13.02 Ułożył je starannie w lodówce na stojaku tuż przy tych pobranych chwilę wcześniej od Mortiego. Było to dwóch pacjentów z 3 jakich przewidział w badaniu. Nawet jeśli ostatnia osoba się nie zjawi dawało to niejako rokowania na przyszłość. Wszak dwie grupy chorób genetycznych to zawsze więcej niż jedna. Być może dzięki temu będą w stanie stworzyć coś by pomóc wszystkim tym, którzy uważali że pomocy się już nie doczekają. Chciał nieść ulgę w cierpieniu. Przede wszystkim zależało mu na życiu jego najlepszego przyjaciela. Nie wiedział co ostatnio ciążyło mu na sercu, czuł jednak że zapada się w sobie nasilając objawy choroby. Widział to, w każdym jego ruchu i wyrazie cierpienia jakie malowało się na jego twarzy. Nie mógł pozwolić sobie na jego stratę, bezczynność za którą winiłby się do końca swoich dni. Usiadł z głośnym skrzypieniem taboretu i zaczął powoli wypełniać kwestionariusz poboru, zostawiając wiele wolnych luk, które miał nadzieję jutro z rana uzupełni sam Ren. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Mallory Cavanagh
Ze wzrokiem wbitym w podłogę i dłońmi w kieszeń płaszcza czekał, aż nieregularne bicie serca zagłuszy dźwięk otwieranych drzwi. Przez moment pożałował, że przyszedł tak wcześnie, jednak nawyki ciężko było wyplenić, gdy całe lata poświęcało się na ich krzewienie. Opierał się o ścianę ledwie parę minut (zegarek naręczny by go nie oszukał, matka o to zadbała), ale czas rozciągał się niemiłosiernie - jak w każdym dniu lutego. Gorsze były już tylko sporadyczne przyspieszenia; odarte z realności w sposób charakterystyczny dla filmów oglądanych na kasetach. Któż by się spodziewał, że horrory wsiąkające w prawdziwe życie nie uczynią go bardziej ekscytującym? Męczyły. Czuł się naprawdę zmęczony. Pospiesznie wychodząc z domu, nawet nie dopił kawy. Rozsądek podszeptywał, że może i dobrze się stało, bo i tak wystarczająco nieswojo czuł się w tym miejscu. Jak w klatce. Wyjątkowo sterylnej klatce, niebezpiecznie przypominającej o rzeczach, o których w tym momencie wolał nie myśleć. Zadanie. Jedno z wielu w dniu dzisiejszym, które miał załatwić bezproblemowo dzięki trwaniu w ramach tego, co proste, znane, indyferentne. I konieczne. Nie dla niego. Głównie dla Tilly. Choć Goryczka utrudniała mu życie, miał wobec niej ambiwalentne odczucia, w przypadku dziewczyny przypadłość wydawała mu się niezasłużonym brzemieniem, które sensownie byłoby zdjąć z jej barków. Przynajmniej tyle mógł zrobić, by odpłacić jej za całą życzliwość, którą mu okazała. Którą okazywała bez względu na jego chłodną formalność, czasem wręcz urastającą do rangi jawnie prezentowanej niechęci, z czego nigdy nie był dumny, a mimo to dalej brnął w zaparte jak byle osioł. Nie miał nic przeciwko przelaniu własnej krwi, jeśli taka miała być cena spotęgowania szczęścia Tilly. Poderwał głowę i odruchowo się wyprostował w odpowiedzi na zaistnienie wyczekiwanego dźwięku. Skinął głową w stronę wychodzącego poprzednika, poprawił machinalnie kołnierz koszuli i zapukał do drzwi. Kurtuazyjnie odczekał trzy sekundy i wszedł do pomieszczenia, wzrok od razu fiksując na interniście. - Dzień dobry. - Pomijając uścisk dłoni, zdjął z siebie płaszcz i ruszył w stronę fotela. Nie angażując się w czcze pogaduszki, zaczął podwijać rękaw koszuli, po czym raz jeszcze zerknął na Oscara. - Załatwmy to jak najszybciej. - Zmrużył lekko oczy, dodając: - Mam nadzieję, że zachowa pan w tej kwestii pełną dyskrecję. Nie chciałbym, żeby informacja o mojej... częściowej niedyspozycji wypłynęła na światło dzienne. - Pismaki swojego czasu wystarczająco się o nim rozpisywały. Jeśli mógł, wolał unikać światła reflektorów. Za mocno oślepiały. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Czas płynął, lekarz nieświadomie wsunął kciuk do ust i zębami skubał paznokieć. Nigdy wcześniej tego nie robił, jednak stres zdawał się go pokonywać. Gdyby znajdował się na trawniku, najpewniej do tej pory wydeptałby już pokaźną ścieżkę, zabijając pod stopami resztki roślinności. „Trudno”- Powtarzał w myślach niczym mantrę MKM i nerwica krwionośna to duża liczba pacjentów, których w przypadku przełomu jest w stanie objąć lekarstwem. Nieoczekiwany gość wycisnął uśmiech na jego twarz, sprawiając upiorne wrażenie. Sam w laboratorium z groteskowym wyrazem mimicznym przyjmujący potencjalnego pacjenta. Jednak Nox posiadał w sobie pokłady ogarnięcia, szybko przerywając impas otwartością i ulgą jaką odczuwał. Nawet Pan nie wie jak się cieszę…- Padło zamiast zwyczajowego powitania. Lekarz zręcznie wskazał dłonią miejsce by oddający krew mógł usiąść i bez zbędnego przedłużania sięgnął po sterylne, przygotowane wcześniej przedmioty. Powtarzał już ten proces kilka razy tego samego dnia: dezynfekcja, znalezienie miejsca wkłucia, kaniula, pobranie… Monotonia, która naprawdę go cieszyła, tak samo jak perspektywa tego, że być może będzie w stanie komuś pomóc swoją pracą. Teraz jednak przyglądał się jak karminowy płyn zlatuje do fiolki i zapełnia ją, gdy zapełniła się jedna, szybko wymienił pojemnik na nowy. Wolał mieć pewność, nie chciał nic pozostawić przypadkowi w kwestii badań. Jeśli w jakikolwiek sposób zanieczyszczą próbkę zawsze będą mieli kolejną w pogotowiu gotową na użycie. Pobieranie trwało dość błyskawicznie. Po chwili wyciągał już wejście do żyły i zaciskał wacik w miejscu wkłucia. Proszę przytrzymać, nie chcę by miał pan zasinienie.- Jego głos był jak zawsze uprzejmy jednak tym razem wybrzmiewało coś więcej- ekscytacja. Chwile wpatrywał się w przystoją twarz chłopaka. Nikt nigdy się nie dowie.-Skwitował rzeczowo. Wszak nikt nie mówił o wstydliwych przypadłościach ludzi, którzy przychodzili do niego po ratunek, często prywatnie wstydząc się ostracyzmu. Próbki krwi oznaczone są jedynie nazwą choroby oraz datą pobrania.- Powiedział uprzejmie dodając. Wezwę pana gdy uda mi się uzyskać lek…O ile się uda Dodał po chwili nie chcąc tworzyć zbędnego złudzenia powodzenia. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Mallory Cavanagh
Tak jak wcześniej kontrolował upływ czasu, tak teraz temu samemu uważnemu procederowi poddał działania Oscara. Szybkie, profesjonalne, dobrze nastrajające na dalszy przebieg wizyty... Ale im bliżej była igła, tym bardziej się spinał. Odwrócił wzrok, zanim się wkuła - z czystej przezorności czy zaciemniającego ją lęku, tego nie był pewien. Miał wystarczająco czasu, by wypracować w akceptowalnym stopniu obojętność na widok krwi, ale dodatek w postaci nieprzyjemnej, laboratoryjnej otoczki mógł tę obojętność podburzyć. Delikatnie czy też nie - nie chciał się o tym przekonywać. Wpatrując się w jedną z białych szafek z fascynacją tak wielką, jakby właśnie przemieniła się w Actias luna, uczepił się pozytywnej myśli: że w końcu zszedł ze swojej wydeptanej ścieżki egocentryzmu i obrał kurs na tą, którą preferowała Dahlia. Aż się uśmiechnął lekko i absolutnie przelotnie, co minimalizowało możliwość uznania tego grymasu za przejaw zadowolenia z upuszczania krwi. Samo badanie również nie trwało długo i choć tego właśnie chciał, gdy wydarzyło się naprawdę, zdziwił się. Odrobinkę. Ostatnio rzadko co szło tak, jak sobie tego życzył. Skinął głową na rzucone zalecenie, od razu się do niego stosując. - Doskonale - skwitował zapewnienie brzmiące na tyle pewnie, że aż prosiło, by mu zawierzyć. Na ten moment nie miał innego wyboru. Wstał, narzucając na ramiona płaszcz. - Czekam więc na rezultaty pańskiej pracy. - Zatrzymał się na kilka kroków przed drzwiami i zerknął przez ramię, dodając odrobinę mniej apatycznie: - Wiem, jak to bywa z dążeniem do naukowego przełomu i że nie warto nastawiać się nadmiernie optymistycznie, bo wtedy rozczarowanie boli jeszcze bardziej... Ale w tym wypadku mam dobre przeczucia. - A przecież myliły się jedynie od święta. - Do widzenia. - Sięgnął ku klamce. Pomieszczenie opuścił z niewymownym uczuciem ulgi i jeszcze dziwniejszym poczuciem zrobienia dobrego uczynku. /zt |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog