First topic message reminder : Droga nr 3 Droga nr 3 łączy Cripple Rock z parkiem w Salem i Bostonem. W tunelu o surowym, kopalnianym wystroju, jest niski sufit z surowego kamienia i skał. Gładkie ściany wykute zostały w twardej skale, której naturalne faktury zdobią przestrzeń. Rozpowszechnione po całej długości sufitu znajdują się okrągłe lampy, które rzucają ciepłe, przygaszone, acz dostatecznie silne światło, ułatwiające poruszanie się. Pod stopniami, którymi można zacząć schodzić w dół, znajduje się drewniana podłoga, aby zapewnić pewniejsze oparcie podczas przemieszczania się. Drewno kontrastuje z surowością skał, nadając tunelowi wyjątkowego charakteru. Na krańcach drogi znajdują się czarownicy, którzy każdorazowo sprawdzają podróżnym pentakle. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Czy świeżego powietrza może być za wiele? Pod nagim niebem, bez wszechobecnych skał tuneli i ciemności, która świeżą, jeszcze pulsującą życiem krew traktuje jako formę obiadu, przestrzeń jeszcze nigdy nie wydawała się tak przytłaczająca. Świat obserwowany przez okienko kałuży nagle został wprawiony w ruch — woda, chłodna i przyjemna, wypluła ich w zupełnie innym miejscu (i o innym czasie?), wypełniając pustkę po pozostawionej za plecami rzeczywistości. Williamson obejrzał się tylko raz — najpierw dostrzegając, jak z półokrągłego wejścia jamy wyłania się Thea, później O’Ridley — zanim jego wzrok uchwycił po lewej zbyt dobrze znajomą sekwencję ruchów czterech ludzi. I wśród nich twarz, którą mógłby — co za paradoks — nazwać najlepiej znaną ze wszystkich obecnych. Panie Williamson, przywitał się człowiek będący uosobieniem gwardyjnej gotowości do działania, nie oficerze. Gra w przetrwanie właśnie zamieniła się w grę w udawanie. — Panie Arnold — nie dowódco; dowódca oznaczałby dla postronnych — w liczbie dwóch — że Williamson zna jego stopień, a co za tym idzie, struktury Gwardii. Pan Arnold to człowiek, z którym syn Kręgu mógł mieć do czynienia w dowolnych okolicznościach i czasie; o ile ktokolwiek w tych warunkach miałby siły na analizowanie ukrytego znaczenia tytulatury. — Niewiele brakowało, a sami zastosowalibyśmy podobną taktykę, żeby wydostać się na zewnątrz. Ćwierć uśmiechu nadkruszyło krzepnącą w kącikach ust krew; Williamson zerknął na oficera, który właśnie stracił piętnaście dolarów i okazję do wysadzenia czegoś w powietrze — Barnaby prawie mu współczuł. Prawie; kiedy dowódca mówił, Williamson liczył tępe łupnięcia bólu w czaszce, szczęce i miejscu, gdzie powinno bić napędzane świeżą ulgą serce. Czas na analizę szkód jeszcze nadejdzie — teraz musieli zdać sprawozdanie, krótko, szczegółowo i bez brzmienia tak, jakby postradali w tunelach zmysły. (Nie postradali? O’Ridley mógłby polemizować.) — Trzęsienie w Cripple Rock zaczęło się około szesnastej, wtedy ja oraz moi— Jak nazwać ludzi, z którymi nie łączyło cię nic poza niedawną perspektywą wspólnej śmierci? Ludzi, którzy w większości podjęli współpracę i nie wahali się przed przeszukiwaniem trupów, rozcinaniem dłoni, ryzykowaniem życiem w zamian za miraż obietnicy, że wyjdą z tego cało? — Towarzysze znaleźliśmy się w poziemnych tunelach. Było nas pięciu, jest trzech i jedna ósma — anatomiczna wiedza objawiała się w najmniej oczekiwanych momentach; prosta proporcja głowy względem ciała, którego rodzina zmarłego już nie odzyska. — Duncan Dunn był dziennikarzem w Zwierciadle i czarownikiem, jak wszyscy z obecnych. Zginął na samym początku przeprawy z rąk— Teraz stop, Williamson. Sekunda na wdech i otarcie rękawem strużki krwi z kącików ust; kiedy sięgnął do kieszeni po chusteczkę, nie znalazł w niej nic poza połową batona i prawie prychnął śmiechem w twarz Fredericka Arnolda — ciekawe, jak wytłumaczyłby to swojemu dowódcy? Zastanów się, co nie brzmi jak bełkot szaleńca. — Systemu obrony tuneli. Prawdopodobnie istoty przywołanej rytuałem albo zaklętej w podziemiach tak, by nikt wędrujący na oślep nie wyszedł z nich żywy. Ciemność mogła być tylko formą, personifikacją, czymś, co upodobniło się do tych, które dały jej życie; na analizę jeszcze przyjdzie czas — w Kazamacie musi znajdować się jakakolwiek wzmianka. — Znaleźliśmy ciało łowcy czarownic, skończył podobnie jak nasz dziennikarz. Sądząc po stanie zwłok i tym, że pokonaliśmy piechotą drogę do Salem w— Wielki powrót pytania dnia; zamiast aparatu, powinien odebrać Dunnowi zegarek. Zamiast tego wskazał na wciąż przewieszony przez ramię sznur i bukłak przy policyjnym pasie — niezbędnik mordercy czarowników. — Proszę wybaczyć pytanie, ale która dokładnie jest godzina? — świadomość osiadała powoli, jak rosa o poranku; to nie jest Cripple Rock. To nie Hellridge. To pierdolone Salem. Ile mil od lasu, w którym wpadli pod ziemię? Dość, żeby na piechotę musieć rozbić biwak na noc. — Nie mogliśmy spędzić tam więcej niż kwadrans — wypowiedziane ciszej słowa brzmiały tak, jakby próbował przekazać je nie gwardzistom, ale O’Ridleyowi i Thei; pierwsza jaskinia, później przeszukanie trupa, śmierć Dunna, ucieczka, ta cholerna ściana. To nie trwało długo; nie mógł powiedzieć tego samego o zesłanych wizjach. Jak długo w nich tkwili? — Ostatni mężczyzna też był — czas przeszły niezamierzony. — Jest czarownikiem. Znajdował się tuż za nami, wydostanie się nie powinno sprawić mu problemu. Nawet bez nogi. — Wyjście nie prowadzi przez ścianę. Od strony, z której przybyliśmy, chroniła je lita skała wymagająca nakreślenia pentagramu krwią. Nie podał hasła—zagadki; Kościół nie lubi nadmiaru zdradzonych sekretów. Krótkie spojrzenie na dłonie Thei — obmyte ze śladów krwi tak, jakby nie wydarzyło się absolutnie nic — zakończył zmarszczeniem brwi. — Samo przejście na zewnątrz to prawdopodobnie rytuał portalu, weszliśmy do niewielkiej sadzawki i znaleźliśmy się tu — tu; pod gołym niebem, wyłaniając z załamującej światło wnęki w grocie. Na tym etapie nie zdziwiłby się, gdyby zmartwychwstali, ale trzy dni później; już gdzieś o tym czytał. — Chłopak O’Ridleyów potrzebuje mentalnego podreparowania, Thea ma ranną dłoń, brakujący mężczyzna stracił nogę, ale był całkiem żywotny — jak na kogoś, kto właśnie stracił kluczową część ciała. — Mnie wystarczy papieros i telefon. Po czym rozpoznać koniec świata? Arthur Williamson i jego najstarszy syn lądują razem w Salem. tl;dr: zgadzam się na wizytę na oddziale magicznym, gdzie proszę o telefon i, jeśli będzie taka możliwość, próbuję połączyć z ojcem, żeby powtórzyć mu przedstawioną Gwardii wersję (Arthurlistownie poinformował, że jest w drodze do Salem i prawdopodobnie wraz z wujem przebywa w magicznym magistracie). |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Wszystko co się dziś wydarzyło upajało i otępiało umysł niczym sen. Koszmar, z którego budzisz się zmieszany, z na nowo rozdrapanymi ranami. Sprawiało wrażenie wszystkiego poza rzeczywistością, która (w jej mniemaniu) powinna być znacznie bardziej realna. Choć im dłużej o tym myślała, wpatrzona w niebo zbyt niebieskie jak na niebieskość mar sennych—o zapadnięciu się pod drżący grunt Cripple Rock, błądzeniu po tunelach z nikłą wiązką światła i o presji, z jaką frantycznie próbowała rozwiązać zaczarowaną rozsypankę—tym bardziej przekonywała się o autentyczności minionych wydarzeń. Szczególnie o strachu, który ze szczętem zawładnął nią w obliczu gnijącej wizji własnej matki. Wrażenie kompromitacji nie ustawało. Oblepiało jej skórę dodatkową, grubą warstwą przypominającą o gardzie, której uczona była nigdy nie spuszczać. O chwili słabości i nędzy, oraz o tym jak ciasno, nawet pośmiertnie, Qiang owinęła ją sobie wokół palca. Jak kurczowo ściskała ją w garści, niczym w otaczających ciało trumiennych ściankach. Podniosła się na nogi po jakichś kilku sekundach, pozwalając sobie na jeszcze odrobinę oddechu i beztroskiej bezczynności, nim zaczęła rozglądać się dookoła. W stronę gęsto porastającego teren lasu i wgłębienia w podłożu, które jeszcze po drugiej stronie nazwałaby kałużą. Finalnie, jej uwagę przykuło troje zbliżających się do nich mężczyzn, niczym nie przypominających tych, których miała spodziewać się w Cripple Rock. Ci gadali za wiele, wiedzieli jeszcze więcej, a z ich ust usłyszała znacznie więcej, niż była w stanie znieść. — Salem?! — wyrzuciła, z tonem niemal burzliwym, czując jak puls przyśpiesza jej w zdenerwowaniu. — O nie… Jakie znowu Salem? Nie, ja powinnam być teraz w Cripple Rock. Zostawiłam tam karawanę z pierdolonym ciałem w środku! Przytłoczona, aż chwyciła się za głowę uświadamiając sobie, że od miejsca zaparkowania pojazdu dzielą ją dobre godziny podróży. No zajebiście. — Tak, zakała dziennikarstwa — dodała do przedstawienia postaci oderwanego łba, jaką Williamson raczył przybliżyć kolegom. — Jego też muszę dostarczyć do kostnicy. Rozumieją panowie? W Hellridge, nie w żadnym Salem. Westchnęła ciężko, gdy sytuacja obracała się coraz bardziej na jej niekorzyść. Frustracja rosła i rosła, bulgocząc i buchając palącym żarem. Być może sprawia wrażenie obłąkanego pracoholika, jednak obchodziło ją to tyle, co topniejący po twardej, lutowej glebie śnieg. Według jej pojęcia, najlepszą opcją było zapakowanie ją w najbliższy autobus i niezwłoczne odesłanie do Cripple Rock. — Z ręką w porządku — odpowiedziała szybko, posyłając Barnaby’emu gniewne spojrzenie porównywalne do tego, rzucanego przez młodsze rodzeństwo, które starszy brat wsypał właśnie przed rodzicami. — Zdrowa i sprawna — jakby chcąc uwiarygodnić swoje słowa, rozciętą dłoń uniosła do góry, palce zginając demonstracyjnie. — Przewożenie mnie na oddział magiczny to strata czasu. Powoli kończyły jej się argumenty, których mogła użyć, by przekonać (jak mniemała) gwardzistów do swojej racji. — Mężczyzna pod ziemią nie ma nogi, a Arthur podupada mentalnie, to nimi powinniście się zająć. To co... Ja już pójdę, tak? Z szerokim uśmiechem ostatni raz spojrzała na jasnowłosego mężczyznę by wkrótce, bez czekania na odpowiedź, zacząć powoli brać coraz więcej kroków oddalających ją od zionącej testosteronem grupy. Kolejne kroki mnożyły i nakładały się na siebie miarowo, aż wreszcie zatrzymały się zupełnie. Ze spuszczoną głową, Thea zdała sobie sprawę, że nie miała bladego pojęcia, gdzie znajduje się przystanek do Hellridge i czy w ogóle takowy istnieje. Cholerne Salem… A może jednak jest dziś niedziela? w skrócie: kręce nosem i nie chcę dać się przewieźć do oddziału, jednak nie będę się szczególnie stawiać, ani bić po łapach, będąc do niego zabieraną. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Arthur O'Ridley
Momentalnie ciemność i duchota zamieniła się w świeże powietrze i resztki światła. Arthur był początkowo zdezorientowany nową scenerią. Kolejna jaskinia ? Jakiś dziwny portal między światami ? Grupa nadchodzących postaci, szybko wyjaśniła, kim są, gdzie są i co się dokładnie działo. Już sam fakt, że był w Salem, była dla niego ciężka do ogarnięcia przez jego ociężałą głowę. Potrzebował złapać oddech. Usiadł na ziemi, na jakimś kamlocie, będąc w tle trwających dyskusji. Słuchał urywków rozmów Theii i Barnabiego, samemu próbując pozbierać się do kupy. Czuł się potwornie zmęczony, najchętniej by zasnął tu i teraz, ale musiał jeszcze jakoś wrócić do Hellridge. Wygrzebał z plecaka Pepsi, które targał ze sobą od początku całej tej hecy w Cripple Rock. Chciał napić się, zabić w sobie pragnienie, które było wynikiem wysiłku fizycznego oraz sters. Gdy odkręcił butelkę i chciał wziąć łyk, zaczął przyglądać się ciemnej cieczy w środku. Pochłaniała ona większość promieni słonecznych, które jeszcze wpadały do butelki, ale miał wrażenie, że widzi coś w środku. Postać ? Oczy ? Może coś na kształt psa ? Najpewniej to wszystko mieniło mu się w jego oczach i losowe myśli z chwili wcześniej, zlewały się z rzeczywistością. Trochę jak w dopatrywaniu się kształtów w chmurach. Chwilę temu był gotowy wskoczyć we własne szaleństwo i radośnie być przez nie pochłonięte, a teraz szukał kształtów ciemnym, słodkim, napoju z kofeiną. Nie mógł ukrywać, że tamten stan był na swój sposób kojący. Najwidoczniej afirmacja absurdu życia oraz historii świata potrafiła dać mu ulgę, swoisty spokój, gdzie na chwilę pogodził się z otaczającą go rzeczywistością. Coś, co niejedna butelka ginu potrafiła dopiero dać. Tkwił wpatrzony w otwartą butelkę przez kilka minut, do momentu, gdy jego nazwisko nie padło z ust kobiety. Wyrwany z zamyślenia rzucił krótko: -Eeeeeee - jest w porządku, nie sądzę, abym musiał jechać gdziekolwiek poza domem.-zaczął wylewać wygazowany napój na ziemię-I tak pewnie, puszczą mnie zaraz do Cripple Rock, więc nie ma co się fatygować.-po tych słowach zaczął szukać papierosów po kieszeniach, ale zamiast nich znalazł zwitek sznurków, który był znalezionymi pentaklami z tunelu. Prawie zapomniał o nich. Wypadałoby je oddać. Arthur w końcu wyciągnął poszukiwane papierosy i wkładając sobie jednego, między wargi, podał pentakle jednemu oficerowi, mówiąc: -Z pozdrowieniami z podziemi Cripple Rock.-po czym odpalił papierosa zapałkami. Tytoń wypełnił jego płuca, niczym podziemną grotę kadziła, które zielarz rozpalił, aby pomóc w ucieczce. Spojrzał jeszcze raz w stronę miejsca, w którym było wyjście z jaskini. Był ciekawy, co się dzieje z ostatnim towarzyszem ich przygody. Czyżby aż istniała jakaś poważna różnica czasu pomiędzy tunelem, a zewnątrz ? A może po prostu Ciemność dopadła go i spokojnie pałaszuje jak Ducanna ? Były to trudne pytania, ale nie mógł wrócić tam, chyba że naprawdę chciał zginąć. Plus musiał dodzwonić się do nestorki, aby skrócić jej sytuacje w Cripple Rock i do Till, aby dowiedzieć się, czy żyje. Z tej walki o życie, zapomniał na chwilę o niej, a bardzo chciał wiedzieć, czy było u niej wszystko w porządku. -Najbardziej kurewski dzień od wczoraj-pomyślał dalej kojąc się papierosem, myśląc przy okazji o: Ciemności, szaleństwie, Barnabim, Thei, Teresie, kurtce, wiacie i o tym czemu widzi kształty w Pepsi. Podsumowanie: - Pentakle czarownic oddane - Arthur niechętnie, ale ostatecznie pojedzie do szpitala - Przy pierwszej okazji wykona telefon do nestorki rodu oraz Till - Wylał Pepsi |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Hamill Oatrun
Niepokój, odczuwany od początku przygody, miesza się z nagłym poczuciem lekkości. Nie patrzysz do tyłu ani na boki. Nie musisz się obawiać nagłego ciosu od żywych i napierających opuszek na krtań. Powtórki z rozgrywki. Mgły niepamięci, w której tonęły nagłe przebłyski zrozumienia. Sytuacji, poczucia przemijającej egzystencji. Obecnie ze Śmiercią kroczysz ramię w ramię. Wzywa cię, rozrywa oszukańczą tkankę, spija nektar Schrödingera z biegnących pod pergaminową, poszarzałą skórą żył. Krok za krokiem, w tunelu, do którego wracasz. Oddech. Starasz się nad nim zapanować. Liczysz sekundy, odkopujesz zakurzone zestawy ćwiczeń i rozsmakowujesz się w zatęchłym spełnieniu, nim ci je obrzydzono. Wdechu zawsze towarzyszy wydech. Zdarza się, że się boisz. Zdarza się, że rozpamiętujesz symbole i trzęsiesz się, maskując dyskomfort pierwszą lepszą czynnością. Nie lubisz stanu bezsilności, ale musisz się z nim pogodzić. Jest częścią ciebie. Tak jak i noga. Po nią zmierzasz. Niczego, co należy do ciebie, nie pozostawisz na podziemnym cmentarzysku. Czujesz jak cię obserwują. Ściany. Trupy. Oceniające ślepia chcą zamienić w słup soli, przygwoździć do podłoża, pochłonąć. Zamienić w ofiarę na ołtarzu pełzającego mroku, strażnika straconych dusz. Uderza cię w myśl o dziennikarzu. O pozbawionym połączenia z głową tułowiu. O jego córeczce, Charlotte i niezaspokojonej ciekawości. Odpowiedzi Duncan Dunn nie udzieli nikomu. Na pewno nie teraz i może już nigdy. Chwila czołgania została zamieniona na nieprzyzwyczajony do niepełnej formy chód, połączony ze skakaniem na zdrowej kończynie dolnej. Byle przed siebie. Byle aż do znalezienia zguby. Więcej nie jest ci potrzeba. Chcesz się wynieść jak najdalej, nie umiejąc w pełni zrozumieć swojego położenia. Może i nie chcesz? Może masz już po prostu kurwa dość dostawania ciosów znienacka? Każda z odpowiedzi zdaje się być tą pożądaną. Utworzona poświata jest niemałym wsparciem przy zorientowaniu się w okolicy. Przywołuje drażniące, szczypiące wrażenie, ale jeszcze dające się przeżyć. Klatka piersiowa stawia opór, lecz wiesz, że nie na długo. Z osobliwym węzłem gordyjskim będziesz mierzył się jeszcze później. Z ciałem, duszą i umysłem. Najpierw wyjście. Niepokój nie odpuszcza, a nasila, kiedy dzierżąc oderwaną kończynę, z otępiałym od zwiększenia natężenia szoku spojrzeniem, przechodzisz do kałuży. W wodzie nie czujesz się za pewnie, ale liczysz, że wspomagając się oderwaną nogą, jakoś to będzie. Nie przyglądasz się jej zbytnio, w głowie szumi ci od emocjonalnych wyładowań, a bierzesz wdech i przechodzisz przez przejście, przymykając powieki. Drżysz. Woda nie przegania kłębowiska lęków i obaw. Wciąż wraca do ciebie obraz ojca. Lądowanie na trawie nie jest lekkie i bezproblemowe. Upewniasz się, że plecak oraz noga są przy tobie. Tasak już w tunelu wcisnąłeś do największej przegródki. Potrzebujesz lekarza. Dobrego następcę doktora Wyatta, wcześniejszego specjalisty, zajmującego się leczeniem twojej rodziny. Otwierasz wreszcie oczy i rozglądasz się pospiesznie. Świeże powietrze. Las. Słońce. Jeszcze nie zmieniasz pozycji. Nie ujawniasz sam z siebie swojej obecności. Liczysz, że oddalili się wystarczająco, żeby mieć z głowy procedury i następne trudności. Nie wątpisz, że tamta trójka da sobie radę. Przykładasz dłoń do czoła i przez chwilę tak leżysz na trawie ze wbitym wzrokiem we wreszcie dostrzegalny nieboskłon. Chcesz po prostu wrócić do mieszkania. Resztą świata zajmiesz się później. Akcja I: przejście na drugą stronę Skrót: zdobywam nogę i wraz z nią wchodzę w kałużę. Następnie zwyczajnie sobie leżę, rozglądam się, a na sam koniec wpatruje w niebo, licząc, że będę mieć święty spokój i wrócę do mieszkania. Jakoś. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Arthur, Barnaby, Thea Dowódca oddziału Czarnej Gwardii ze spokojem słuchał twoich słów, Barnaby, kiwając nieznacznie głową. W międzyczasie wyciągnął nawet mały skórzany notatnik, w którym zapisał kilka bliżej nieokreślonych twierdzeń. Brwi zmarszczył dopiero w momencie wspomnienia o systemie obronnym tuneli. Taka informacja była cenna — znaczyła, że tunel wcale nie był bezpieczny, a jeśli oficerowie zamierzali tam wkroczyć, musieli szczególnie uważać. — Jest... — pan Arnold spojrzał na zegarek na przegubie nadgarstka — ...sześć po czwartej po południu — gdy odpowiedział, znów coś zapisał. 6 minut. Tyle czasu zajęło wam przejście drogi z Hellridge do Salem, którą nawet szybkim autem pokonywało się w przynajmniej 3 godziny. Mężczyzna odebrał od ciebie pentakle, Arthurze, w absolutnej ciszy, a następnie schował je do kieszeni swojego płaszcza, nie wspominając o nich więcej. — Dobrze, dobrze. Zawieziemy was do Saint Fall — machnął ręką na narzekanie Thei, wskazując brodą na jednego w mężczyzn. — Fields, słyszałeś, nic nie wysadzisz. Pakuj towarzystwo do furgonetki. Reszta za mną — skierował swoje kroki ku wyjściu z jaskini. Zostaliście zaprowadzeni przez Fieldsa kilkanaście kroków dalej, gdzie za krzakami dostrzegliście czarną furgonetkę. Na jej tyle było kilka miejsc siedzących, a gdy tylko je zajęliście, Fields szepnął coś pod nosem. O tym, że było to zaklęcie usypiające pasażerów na czas tej podróży, mogliście się zorientować, mijając tablicę „Witamy w Saint Fall”, kilka godzin później, gdy światło dnia zupełnie zniknęło, zostawiając na nieboskłonie tylko księżyc i kilka gwiazd. Zostaliście odtransportowani do oddziału magicznego w Hellridge. Arthurze, byłeś tam wcześniej, ale widok znacznie się zmienił. Było spokojniej. Na korytarzu siedziało tylko kilku pacjentów, żaden z nich nie miał szczególnych ran. Otoczenie wydawało się wręcz błogie. Zostałeś przeprowadzony do jednej z sal, gdzie natychmiastowo zajął się tobą uzdrowiciel, który po samym twoim wzroku stwierdził, że krótka wizyta to zbyt mało i musisz zostać na oddziale, przynajmniej na kilka dni. Theo, ciebie zaprowadzono na izbę przyjęć, gdzie jeden z lekarzy ruszył, żeby obejrzeć twoją dłoń. Ten stwierdził, że w istocie nic ci nie jest. Pod nosem gadał do siebie coś jak „no i po cholerę przywożą zdrowych, zasrane Salem”. Barnaby, ty nie miałeś sposobności zajrzeć do szpitala. Fields, dalej nie odzywając się do ciebie, zawiózł się prosto do przejścia do Deadberry, znajdującego się w starym mieście. Wręczył ci... głowę Duncana Dunna w plastikowym worku, który z kolei zawinięty był w jakiś wyleniały koc. — Dowództwo na ciebie czeka, ja bym biegł — wykonał gest przypominający salut, po czym, gdy tylko zamknęły się drzwi samochodu, ruszył przed siebie. Jego posługa taksówkarza właśnie się skończyła. Hamill — O żesz kurwa. Faktycznie nieźle oberwałeś — Oatrun, usłyszałeś głos dowódcy Czarnej Gwardii, który patrzył na ciebie z góry, jak ściskasz swoją nogę, dawno oderwaną od ciała. Dwoje z jego ludzi wzięło cię pod pachy, nie zamierzając słuchać ani reagować na ewentualne próby wyrwania się. Mieli swoje priorytety, a teraz widocznie jednym z nich była natychmiastowa pomoc. — Ciebie też weźmiemy do Saint Fall — rzucił jeden z mężczyzn, prowadząc wolnym, ale dość stabilnym tempem. Nikt nie próbował odebrać ci twojej kończyny. Mogli podejrzewać, jak wiele dla ciebie znaczy. Gdy tylko zostałeś kulturalnie zaproszony lub wepchnięty (zależnie od własnych ruchów) do samochodu, jeden z nich wyszeptał coś pod nosem, a ty zwyczajnie zasnąłeś. Zorientowałeś się o tym dopiero kilka godzin później, gdy na horyzoncie nie było już żadnego słońca, a na drodze panowała ciemność. Lampy oświetlały znak „Witamy w Saint Fall”. Zostałeś odtransportowany prosto na magiczny oddział szpitala, gdzie natychmiastowo zajął się tobą jeden z uzdrowicieli, nakazując leżenie na oddziale. Bardzo dziękujemy wam za grę, sprawne odpisy i wyjątkowe zaangażowanie, a także kreatywność. Cieszymy się, że mieliście szansę brać udział w wątku, w którym oprócz mistrza gry odpowiadającego za mechanikę (Frank), znalazł się także designer odpowiadający za wszelkie kwestie fabularne (Percival). Od tego momentu możecie dokonywać rozwoju postaci, a także grać wątki mające termin po wydarzeniach w Cripple Rock. Za udział w tej części wydarzenia wszyscy otrzymujecie osiągnięcie Krecia Robota. Oprócz tego jako grupa, która w całości i (prawie) nienaruszona dotarła do końca wydarzenia, otrzymujecie ode mnie osiągnięcie W kupie siła (oprócz Arthura i Barnaby'ego, którzy to osiągnięcie już mają). W poniższym podsumowaniu znajdziecie swoje zdobyte punkty doświadczenia (zależne od zaangażowania, ilości odpisów i terminowości oraz poniesionego ryzyka i kreatywności), a także drobniutkie konsekwencje od Mistrza Gry. Arthurze, w wyniku kontaktu z ciemnością, otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 3. Oprócz konsekwencji wynikających z 1 części wydarzenia, do połowy fabularnego marca będziesz odczuwać wstręt na samą myśl o Pepsi (który tylko pogłębi się w przypadku jej zapachu lub smaku). Ewentualne wypicie jej będzie powodować u ciebie mdłości i chęć zwymiotowania (stosunkowo łatwą do powstrzymania). Dodatkowo w do końca marca będziesz mieć dziwne wrażenie, jakbyś powoli znikał z tego świata. Za każdym razem, gdy ktoś będzie cię ignorował (nawet częściowo), uczucie to będzie się pogłębiać. Będzie to tożsame z wrażeniem, że przestajesz istnieć, a nawet umierasz w zapomnieniu. W wątkach w tym okresie (w dowolnym momencie ich trwania) powinieneś rzucić kością k6. W przypadku wyniku 1 wrażenie nasili się na tyle, że odbierze ci 15 pż M, a także wywoła wspomnienia z tuneli. Sposób, w jaki to odegrasz, zależy oczywiście od ciebie. Oprócz tego do końca fabularnego marca otrzymujesz modyfikator -5 do wszystkich rzutów kością k100 na siłę woli (nie ma odniesienia do rzutów kością k60 na skutki uboczne rytuałów). Do 10 marca będziesz przebywał na oddziale magicznym szpitala im. Sary Madigan w Saint Fall. W trakcie tego pobytu będą odwiedzać cię psychiatrzy. Wątki na ten temat możesz rozegrać samodzielnie z inną postacią lub wykorzystać do pomocy Zjawę, która wcieli się w magicznego psychiatrę. Do twojego ekwipunku zostało dopisane Kadzidło Świętej Opończy oraz Nić Ariadny należąca do Thei. Otrzymujesz 150 punktów doświadczenia. Barnaby, ze względu na bezpośredni atak na wizję ciemności oraz konsekwencje 1. części wydarzenia, nie otrzymujesz dodatkowych punktów zatrucia, dalej wynosi ono 4. Do konsekwencji płynących z poprzedniej części zostaje dodany kolejny wynik. Od tej pory do końca fabularnego marca, rzucając kością k6, powinieneś uwzględnić także wynik 2. Będzie on oznaczał, że twój umysł wydobywa ze swoich czeluści swój największy strach, formując go w dziwne jęki w twojej głowie i wzmacniając kilkukrotnie. To, w jakiej formie pojawi się tam Arthur Williamson, będzie zależeć od ciebie. Może być to wizja, iluzja, że stoi w pobliżu, albo rzeczywisty i nieprzyjemny kontakt z ojcem. (Dla przypomnienia: w przypadku wyniku 1, zanurzasz się w ciemności, a przed twoimi oczami pojawia się Daisy). Oprócz tego powinieneś teraz napisać opowiadanie w którejś z lokacji w Kazamacie, w której zdasz raport swojemu dowódcy z tego, co miało miejsce w tunelu. Takie opowiadanie, jeśli spełni minimalną liczbę 800 słów, możesz potem rozliczyć jako opowiadanie z wykonywaniem zawodu. Po zdaniu raportu możesz udać się do domu. Do twojego ekwipunku zostały dopisane złote monety z XVII wieku i srebrny bukłak z niewiadomą substancją. W przypadku otworzenia go i użycia zamieść ten fakt w dodatkowych aktualizacjach w celu uzyskania pojedynczej ingerencji od mistrza gry. Potrzaskany aparat fotograficzny niestety nie nadaje się do niczego, ale klisza nie została uszkodzona. Jeśli wywołasz z niej zdjęcia, oddadzą one dokładnie momenty, które zostały sfotografowane, ale na żadnym ze zdjęć nie będzie Ciemności. Otrzymujesz 150 punktów doświadczenia. Hamill, w wyniku kontaktu z ciemnością, otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 5. W szpitalu im. Sary Madigan w Saint Fall zostaniesz do 5 marca. Ze względu na to, że w trakcie wydarzenia straciłeś nogę, jeśli chcesz ją odzyskać, będzie trzeba ją przyszyć. Możesz do tego wykorzystać Rytuał głębokiego szwu. Taki rytuał może zostać wykonany fabularnie przez którąś z postaci (po opuszczeniu szpitala lub w trakcie pobytu, jeśli dana postać tam pracuje). Możesz także w tym celu poprosić o pomoc Zjawę (zakładając, że jej statystyka magii anatomicznej wynosi 20). W szpitalu dostępne są do wykorzystania świece rytualne i nie ma potrzeby kupna ich w sklepie mistrza gry. W przypadku wykonywania rytuału należy zastosować się do obowiązującej mechaniki. Przez cały czas, kiedy twoja noga nie jest przyszyta, otrzymujesz modyfikator -30 do rzutów k100 na sprawność. Dodatkowo do połowy fabularnego marca nie będziesz mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś się na ciebie patrzy. To będzie nasilać się zwłaszcza w zaludnionym miejscu. Co ciekawe, nawet w samotności będziesz czuć na sobie cudzy wzrok. Przez ten czas, rozpoczynając wątek w zaludnionym miejscu (np. w mieście) powinieneś rzucić kością k3. W przypadku wyniku 1 odniesiesz wrażenie, że każdy z obecnych spogląda tylko na ciebie, szepcząc coś pod nosem. Do twoich znaków szczególnych został dodany brak lewej nogi od kolana. W przypadku doszycia jej zgłoś ten fakt w dodatkowych aktualizacjach. Mistrz Gry oznaczy wtedy dodatkowe konsekwencje oraz modyfikatory wynikające z czasu rekonwalescencji. Do twojego ekwipunku została dopisana twoja noga. Otrzymujesz 80 punktów doświadczenia. Theo, w wyniku kontaktu z ciemnością, otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 4. Do końca fabularnego marca, będziesz częściej odwiedzana nie tylko przez dusze, ale też duchy, które upodobają sobie ciebie jako swój kontakt ze światem żywych. Każdy z takich zmarłych będzie nazywał cię latarnią. Dodatkowo przez ten czas będziesz czuć jakby śmierdziało od ciebie śmiercią - będzie to uczucie podobne do tego, które czujesz przy wskrzeszeńcach. W tym czasie, w przypadku kontaktu z duchem, powinnaś rzucić kością k3. W przypadku wyniku 1 będzie on starał się ciebie opętać. Jeśli tak się stanie, zastosuj się do zasad mechaniki opętania. Ze względu na okoliczności, identyfikacja Hamilla jako wskrzeszeńca nie była dla ciebie możliwa. Od twojego ekwipunku została odpisana Nić Ariadny. Otrzymujesz 150 punktów doświadczenia. Wszyscy, wszystkie kwestie techniczne, ekwipunki, zatrucie magiczne, punkty i odznaki w najbliższych chwilach pojawią się w waszych profilach. Mistrz gry i designer jeszcze raz dziękują za udział w wydarzeniu. Wszyscy z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
24 marca 1985 Mam ochotę na spacer odbiło mi się czkawką, gdy już w połowie drogi z Deadberry do Cripple Rock zatrzymałem Virgila, by wesprzeć się jego ramieniem i zdjąć szpilki, nie opatrując tego najmniejszym komentarzem, by zaraz płynnie wrócić do rozmowy. Ponad godzinna droga o dziwo wcale się nie dłużyła. Wspomnienie tańców i muzyki wciąż nam towarzyszyło, podjudzając endorfiny do działania. Co jakiś czas kusiło mnie wsunięcie ręki pod ramię Virgila, ale połyskująca na palcu obrączka stanowiła wymowną barierę. Pewnie by go to naraziło, jakby ktoś zauważył go o tej porze z kobietą, która nie jest jego żoną, wędrujących beztrosko pod rękę. Teraz jednak tunele odgradzają nas od ciekawskich spojrzeń, a w środku nie ma żywej duszy. Nim dojdziemy do kontrolerów, minie trochę czasu, dając nam tym samym poczucie – oby nie złudne – prywatności. Korzystam z okazji i zwinnie wsuwam dłoń pod ramię swojego uroczego towarzysza, rzucając mu tym samym roziskrzone spojrzenie, w którym wciąż żywo gra wspomnienie klubowych świateł. I tak najprawdopodobniej już się więcej nie spotkamy. — Mieszkam niedaleko tuneli, więc już nie będę cię ciągnąć przez portal. No chyba, że masz czas i ochotę… — Powinieneś mieć czas i ochotę, w końcu jesteś wychowanym dżentelmenem – tyle zdążyłem się już dowiedzieć. Nawet jeśli to wychowanie czasem błąka się w strefie zapomnienia, tak jak wtedy, gdy zapomniał się przedstawić albo jeszcze wcześniej, gdy od razu przeszedł „na ty”. Gdybym lubił wychowanych chłopców, przecież by nas tu teraz nie było, dlatego też znacznie chętniej odkryję tę mniej wychowaną stronę. Póki się znamy, jesteśmy sami, a kłamliwe „do zobaczenia” nie rozdzieli nas na dobre. — Nie przestanę się zastanawiać, jeśli nie zapytam – zawsze jesteś taki taktowny, Virgil? Czy można cię namówić do stworzenia kilku wspólnych tajemnic? — Zatrzymuję się, by stanąć bardziej przodem do niego w wymownym oczekiwaniu. Muszę mu przyznać – całą noc zachowywał się nienagannie. Niewinny flirt, zero prób dotyku tam, gdzie dżentelmenowi nie wypada, zero sugestii, że moglibyśmy pójść gdzieś, gdzie jest ciszej. A teraz jesteśmy całkiem sami. Cały wieczór flirtu bez przypieczętowania tego choć krótkim pocałunkiem to taka strata… Kiedy, jeśli nie teraz? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Okazało się, że samo odprowadzenie nie było tak krótkie, jak się spodziewałem - może dlatego, że gdybym wiedział, że to potrwa jakąś godzinę, zaproponowałbym taksówkę. Nie zmuszałbym przecież Iris do chodzenia w tych wysokich szpilkach tyle czasu, żeby zaoszczędzić na dolarach. Ależ musiały ją stopy boleć! Ja też nie byłem w najwygodniejszych butach, czując więc pewne niedogodności zakładałem, że ona ma gorzej. I chyba miałem rację, patrząc na fakt, że dziewczyna w pewnym momencie się o mnie oparła, a gdy zerknąłem na nią zdziwiony, wszystko stało się jasne - zdejmowała buty. Potrzeba oparcia się była zrozumiała. Od razu straciła też na centymetrach, wyrównując się ze mną wzrostem. Teraz więc mogłem łatwiej się przyjrzeć jej twarzy. Miała delikatną urodę. - Jakbyś mi powiedziała, wezwałbym taksówkę. Pewnie nogi cię bolą - powiedziałem przyjaźnie. Mógłbym zażartować, że to też od tego chodzenia mi po głowie, ale miałem wątpliwości czy dziewczynie po całym wieczorze bolących stóp będzie do śmiechu po usłyszeniu tego żarciku. Jakiś czas później Iris wsunęła mi radośnie rękę pod ramię. Uśmiechnąłem się do niej i musnąłem ją delikatnie też drugą, pozwalając sobie pod wpływem chwili sprawdzić, jak miękką ma skórę. Dla pozorów jednak postanowiłem, jak dżentelmen, spytać: - Zimno ci? Mogę ci pożyczyć płaszcz - zaproponowałem. Oczywiście najchętniej bym w nim został, ale nie umiałbym pozwolić, by moja towarzyszka tego wieczoru przesadnie zmarzła. A ja bym nie narzekał, gdybym kilka dni pochorował zamiast siedzieć w firmie. - Odprowadzę cię - zapewniłem, gdy to zasugerowała. Najgorsze rzeczy nieraz się dzieją tam, gdzie człowiek się ich nie spodziewa. Gdy Iris odwróciła się do mnie, również to zrobiłem. Oho, chyba obrączka nie zadziałała. Ale może to i dobrze? Byłem w sumie w nastroju na podroczenie się. - Nie wiem czy do stworzenia... - przybliżyłem się trochę. - Ale do wyznania myślę, że i owszem - pochyliłem się trochę w jej stronę. Spojrzałem jej w oczy, przez chwilę nic nie mówiąc. - Ojciec do tej pory nie wie, ale to ja podkradłem mu whisky podmieniając z herbatą. Potrzebowałem na imprezę - nie musiałem chyba dodawać, że byłem wtedy za młody na picie. Uśmiechnąłem się zamiast tego zawadiacko i odsunąłem wesoło. To był już odruch. Po paru podobnych sytuacjach czasami mi się obrywało. - A ty? Co mi wyznasz? - spytałem zaczepnie. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Przez kilka chwil milczę, uderzony nagłą troską Virgila. Co prawda od początku zachowywał się przyzwoicie, ale w jakiś sposób nie sądziłem, że na każdym kroku będzie przejawiał taką… opiekuńczość. Raczej spodziewałem się kogoś, kto stwarza pozory, żeby móc je zrzucić, kiedy nikt nie widzi – w końcu ma żonę, a flirtuje z nieznajomą panną na imprezie. Nie winię go, małżeństwa już takie są – rzadko się układają. Mój ojciec zwyczajnie się rozwodził, gdy miłosny czar pryskał, ale większość męczy się nie wiadomo po co z tym jednym człowiekiem, z którym pobrał się w zbyt młodym wieku, a potem szuka szczęścia na boku. Na ulotną chwilę. Virgil pod tym kątem nie jest wyjątkiem, takich jak on są miliony. Ale pod kątem tego, jak się zachowuje… Jestem zaskoczony. Tak zaskoczony, że przez moment czuję się nieswojo. Martwi się o moje nogi, o to czy mi zimno, o to, żebym bezpiecznie dotarł do domu, a jego ręce wciąż nie obłapiają mojego ciała, nawet kiedy sam daję mu sposobność. Dziwne. Ale… urocze. — Nie, zmarzniesz — odmawiam płaszcza, choć przez chwilę mam ochotę się zgodzić – założyć go pod swoje futro, a potem wejść z nim do domu, niby to przypadkiem zapominając o zwróceniu właścicielowi. Miałbym pretekst, żeby znów się z nim spotkać. Nie ma sensu. W końcu ta znajomość nie może doprowadzić do niczego dobrego. Nie skończy się w łóżku, więc szkoda mojego czasu i myśli. Mimo to czuję przyjemne łaskotanie w podbrzuszu, kiedy się przybliża, choć wciąż niewinnie, a jedynie z figlarnym, niesamowicie uroczym uśmieszkiem. Nie mógłbym go nie odwzajemnić. Kiedy z jego ust pada tenże wielki sekret, nie powstrzymuję śmiechu – nie jest nawet sztuczny. Ten człowiek mnie rozbraja. Najpierw sztampowe teksty na podryw, teraz… to. Gdzie on się uchował? Odsuwa się, ale ja uparcie nie pozwalam zwiększyć mu dystansu. Zbliżam się o krok, a moja dłoń lekko wplata się pomiędzy jego palce. — Specjalnie nie zamówiłam taksówki, chociaż wiedziałam, że nie dam rady dojść w tych butach. Chciałam trochę dłużej z tobą pobyć — wyznaję lekko, patrząc mu w oczy ze słodkim uśmiechem, choć ten zaraz nabiera podobnego wyrazu, który Virgil serwował mi przed chwilą. — A poza tym zawsze wrabiałam brata, gdy potrzebowałam alkoholu z barku ojca. Ale nikomu nie mów. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Ostatecznie zostałem więc w płaszczu. A że było chłodno, to był dla mnie ważny fakt. Przynajmniej nie było mi zimno. - A ty niby nie? No ale dobrze - rzuciłem, zgadzając się z Iris. Może byłbym mimo zimna nachalniejszy, gdyby nie to, że miałem żonę i zasadniczo nawet nie myślałem o wymianie jej na nowszy model. Tym bardziej, że mieliśmy dwójkę fajnych dzieciaków i jednak wygodnie było popaść w pewne schematy i rutyny. Człowiek nie musiał się zastanawiać nad każdym dniem. Jakby tak się zastanowić, nigdy nie byłem osobą dążącą do celu po trupach ani nawet kimś, kto chciał ułożyć życie po swojemu. Póki miałem małe radości życia zakładałem, że jakoś to będzie. Złowienie suma, spędzenie niezobowiązującego wieczoru z piękną dziewczyną, spokój w posiadłości w Maywater - to mi w zupełności wystarczało. Nie potrzebowałem więcej, bylebym miał święty spokój. Mój uśmiech się rozszerzył, kiedy udało mi się rozbawić swoją rozmówczynię. Miała piękny śmiech. Zadziwiło mnie jednak, jaki miała refleks, kiedy zaraz po tym, jak zacząłem zwiększać odległość między nami, ona nie pozwoliła mi na to. Miałem wręcz wrażenie, że mogła ją trochę bardziej zmniejszyć. Spojrzałem na nią zaskoczony, choć uśmiech, już bardziej dobrotliwy niż zawadiacki, nie zszedł mi z twarzy. Może to był błąd, ale nie uciekałem od jej dotyku. Sam jej pomogłem spleść nasze palce. Może dlatego, że do mnie dochodziło, jaki temat zaraz wyjdzie na wierzch i pozwoli pozbyć się ułudy, którą być może miała dziewczyna. Najpierw jednak też zaśmiałem się z jej wyznania. - To będzie nasz wspólny, alkoholowy sekret - przyłożyłem palec do ust, by to podkreślić. To chyba był ten moment, skoro widać było obrączkę. - No i nie chcę cię martwić, ale długość naszego przebywania i tak jest ograniczona - zamachałem wesoło dłonią, pozwalając zabłysnąć mojemu dowodowi wierności małżeńskiej. Już nie wspominałem o pracy i porannym wstawaniu. Doszło do mnie, że i tak się nie wyśpię, co najwyżej mogę postawić sprawę jasno w tej kwestii. - Ale chyba mogę cię rozgrzać w inny sposób, byś się nie przeziębiła przed powrotem do domu - zaproponowałem, mając nadzieję, że nie czeka mnie po tak intensywnym wieczorze spektakularna porażka. - Calidum. Chyba po prostu zacząłem czuć się trochę źle z tą sytuacją, choć cały wieczór starałem się sugerować, że ja się od początku planowałem bawić grzecznie. Calidum - Podnosi temperaturę na danym obszarze o 5 stopni (próg 40). |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Stwórca
The member 'Virgil Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 40 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nasz wspólny sekret. Dobrze. To dobry początek, drogi Virgilu. Od jednego sekretu do drugiego, od drugiego do trzeciego i tak dalej, i tak dalej… Gdyby to tylko było możliwe. Gdyby świat był lepszy, bardziej ujednolicony, mniej… oznaczony etykietkami, bardzo ograniczającymi upodobaniami i nieprzyjemnymi konsekwencjami w przypadku, w którym bym zaryzykował. Nie mam aż takich urojeń. Jak ktoś lubi cycki, to lubi cycki i tyle. Pewnie, jest mnóstwo takich co się zgrywają i robią scenki pod publikę, a potem oglądają się za zgrabnymi dupami młodych chłopaków. Ale wtedy raczej nie wyrywają w barach kobiet. Dlatego mam granice, nawet jeśli ich nie lubię. Chciałbym móc być Iris tak samo, jak jestem Irą. Naprawdę bym chciał. Zrzucić z siebie to pieprzone „nie przeginaj” i po prostu dać się ponieść. Zaprosić go do mieszkania, powiedzieć, żeby się rozgościł, zostawić ślady szminki na każdym skrawku ciała. Ale nie mogę, bo ten świat jest pokurwiony, a niektórzy faceci nie wiedzą, co dobre. A dobra jest różnorodność. Dobre jest szersze spojrzenie. Eksperymentowanie. Nowe doświadczenia. Cóż. Tej utopii nie doświadczę z Virgilem. Staje się to tym bardziej jasne, gdy zaczyna mi wymachiwać obrączką przed nosem. Moja mina samoistnie rzednie, a ja przez chwilę nie jestem pewien czy jestem bardziej wkurwiony, skonfundowany czy rozbrojony. Wierny facet w barze, to ci nowość. Tylko coś mi się tu nie zgadza. Czując napływ ciepła, wysuwam niespiesznie palce z uścisku dłoni Virgila. Ruszam powoli w dalszą drogę ku portalowi, zachęcając go spojrzeniem do zrobienia tego samego. Poprawiam płaszcz na ramionach lekkim ruchem, a na moją twarz znów wstępuje łagodność. Nie ma co psuć sobie tego wieczoru nerwami. To przecież nie dlatego, że niewystarczająco mu się podobam, prawda? — Dlaczego ze mną flirtujesz, jeśli chcesz być wierny żonie? — Delikatny głos współgra z równie uprzejmym uśmiechem. To nie wyrzut. Po prostu jestem szczerze ciekaw, co kochany Virgil ma w głowie. — Długo jesteście razem? — Tak tylko dla rozjaśnienia sytuacji. Może są świeżym małżeństwem i facet ma jeszcze siłę łudzić się, że to będzie ta historia ze szczęśliwym zakończeniem? Jeśli tak, to się zawiedzie. Małżeństwa nie działają w ten sposób. To stek bzdur, w które się wierzy, aż dłużej nie da rady. A potem jest już tylko trwanie w śmierdzącym gównie lub rozwód. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Gdyby świat był lepszy, sekrety byłyby zbędne. Gdyby świat był lepszy, robiłbym coś innego niż teraz, choć nie wiem co, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Gdyby świat był lepszy... Ale nie jest i nie będzie. Rozważanie tego to strata czasu. Trzeba brać z życia to, co dobre i na wyciągnięcie ręki, a do reszty się dostosować. Nie byłem wielkim człowiekiem, przyszłym bohaterem, który był gotów zmieniać świat poświęcając siebie. Mi wystarczały małe przyjemności z życia. Tyle. Mogłem być z dobrej rodziny, mieć pieniądze i wiele rzeczy na wyciągnięcie ręki, ale nigdy nie nadawałem się do przeskakiwania coraz wyższych poprzeczek, a w biegach przez płotki zawsze nawalałem. Pewnie, gdybym chciał, znalazły by się takie, którym moje małżeństwo by nie przeszkadzało i traktowałyby nockę ze mną jako przygodę. Albo by mówiły, że żona im nie przeszkadza, powoli sącząc jad mający sprawić, że się zadeklaruję czy zostaję w swoim małżeństwie, ale już po porobieniu okropnych rzeczy, czy też odchodzę z nią, wywołując skandal, niszcząc życie swoim dzieciom, niemal jak w pogoni za drugą młodością, która w pewnym sensie została mi mocno skrócona. I nie wiem, czy w tej wizji bardziej mnie przerażało, że mogłem się okazać się potworem dla swojej rodziny czy też, że nagle okazałoby się, że mogłem zmienić wszystko, ale nie miałem odw... Och, dość. Mina Iris zrzedła, a ja sam przestałem czuć jej dłoń, ale nie kazała mi się - za przeproszeniem - pierdolić. Wprost przeciwnie, jeśli dobrze interpretowałem jej spojrzenie. Ruszyłem więc za nią, po chwili zrównując się krokiem z dziewczyną. - Wszyscy tak robią - mogłem się rozgadać z uzasadnieniem, ale w sumie po co? Mi zawsze to wystarczało. Wszyscy tak robią. Co ludzie powiedzą? Tak trzeba. Słuchałem tego całe swoje życie. Nad kolejnym pytaniem również nie zastanawiałem się jakoś szczególnie. - Ponad dekadę - nie liczyłem dokładnie, bo i po co? To nie miało teraz znaczenia. W najgorszym razie sobie wyliczy, że mogło chodzić o wpadkę. To nie zmieniało faktu, że obrączkę na ręce nosiłem nie bez powodu. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Wszyscy tak robią. Co to w ogóle jest za powód? Nigdy tego nie zrozumiem, choć to przecież tak powszechne podejście. Ale to jest zwyczajnie smutne — iść z tłumem, bez żadnej refleksji, bez swoich przemyśleń, swoich indywidualnych planów. Nie realizując marzeń. Bo przecież każdy ma jakieś marzenia, każdy kiedyś chciał być kimś wyjątkowym, nie uwierzę, że nie. I zostawić to za sobą tylko dlatego, że wszyscy tak robią? W tym przypadku ta odpowiedź jest jeszcze bardziej absurdalna. Ciekawe, czy żona byłaby nią usatysfakcjonowana. Skarbie, zmacałem tę panią, bo moi koledzy też tak zrobili. Czy z tego się przypadkiem nie wyrasta? Najwidoczniej nie. Ale to tylko durne usprawiedliwienie. Prawda jest inna, musi być inna. Bo przecież nie podszedł do mnie pod publiczkę, nie ze względu na jakiś zakład (no chyba, że kłamał i jutro będzie się jak dzieciak chwalić kolegom, że zaliczył tę pannę z baru), a dlatego, że chciał. Bo czemu miałby się męczyć dlatego, że inni spędzają czas w ten sposób? Dobrze się bawiliśmy i dobrze nam się rozmawiało. I pewnie gdybym się uparł, zaciągnąłbym go na chatę. — Rodzice nie mówili ci nigdy, że ty nie jesteś wszyscy? — Kąśliwa nuta w moim głosie jest na tyle drobna, że mogłaby przejść niezauważona. — Sądziłam, że dlatego, że ci się tak spodobałam. Teraz mi trochę przykro. — Wzdycham cicho na potwierdzenie swoich słów, wbijając spojrzenie w drogę przed sobą. Zaraz jednak wracam nim do Virgila, nie kryjąc swojego zaskoczenia. Ponad dekadę?! I jest jej wierny? Przecież to absurd. Może jeszcze mi powie, że ją kocha? — I po tylu latach nie dajesz się skusić nawet na niewinny pocałunek? Dlaczego? Przecież by się nie dowiedziała. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Nie mogłem sobie pozwolić na refleksje. Jeszcze bym odkrył, że te małe rzeczy jednak mi nie wystarczają i byłbym nieszczęśliwy. A skoro dodatkowo nie umiałbym nic z tym zrobić, to po co się martwić na zapas? Wolałem się zajmować tym co istotne... A przynajmniej tym, co istotne mi się wydawało. Widziałem, że dziewczynie się to nie podobało. Ale Iris była młoda, nie miała takiej - nomen omen - wpadki jak ja, zmieniającej życie, zmuszającą ją do tego, by dojrzała i dołączyła mentalnością do reszty dorosłych. Dobrze dla niej. Ale ja już nie mogłem sobie pozwolić na życie, na myślenie, nawet na marzenie o życiu w takim stylu. Ten czas dla mnie bezpowrotnie przeminął. Inna sprawa, że pewnie nigdy bym nie wykorzystał swojej młodości tak, jak się tego po mnie spodziewano. Miałem swoje pasje, skończyłbym też z pewnością w tej robocie, w której skończyłem... Pytanie, jakby to było z kwestią rodziny? Ożeniłbym się z rozsądku? Zostałbym zeswatany przez ojca albo matkę? Może dla świętego spokoju wyszedłbym za dziewczynę, z którą żyłoby mi się najłatwiej? Szczerze mówiąc nie miałem zielonego pojęcia. O nie. Nie czułem się dobrze z tym, że mogła się źle poczuć. Łatwiej byłoby dostać z liścia i się rozstać albo zobaczyć jej pogodzenie się z tym, że może i dobrze się bawiła, ale miała przed sobą żonatego faceta. Moja praca zasadniczo też polegała na tym, by sprawiać, by ludzie czuli się dobrze, do tego miałem dzieci, którym chciałem uchylić nieba, więc... Cóż, sytuacja była bardziej skomplikowana, niż myślałem gdy podchodziłem. Nie wpadłem w żadnym razie na taki przebieg wydarzeń. - Ależ podobasz. Myślisz, że każdemu bym zaproponował płaszcz? - spytałem, chcąc zwrócić uwagę, że wcale nie był ze mnie taki zimny, beznamiętny drań. Po czasie pomyślałem, że głupio zrobiłem. Byłoby łatwiej, gdybym to potwierdził. Z pewnością teraz dyskusja będzie trwać dalej. O, proszę. Nawet też nie wiem, kiedy nachyliłem się bliżej niej. Mogłem wyczuć zapach jej perfum. - A czemu tobie tak na tym zależy? Czemu po prostu nie dasz mi z liścia, nie nazwiesz mnie kłamcą czy coś? - zasadniczo nie kłamałem, ale w emocjach sporo rzeczy może wylecieć z ust bez pomyślunku. W innym życiu pewnie bym ją pocałował. Może dlatego, gdy alkohol rozluźnił język, wreszcie odpowiedziałem na pytania Iris. - Zresztą co bym zrobił, jakby mi się to spodobało? |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Może nie jest aż taki oczywisty, jak założyłem, a może to tylko kwestia alkoholu, ale w końcu decyduje się zbliżyć. Jego zapach otula powietrze wokół mnie, a bliskość ciała daje dodatkowe ciepło. Nie udaję, że jego zapewnienie pozostaje mi obojętne. Lubię się podobać i lubię słyszeć, że tak jest. Lubię czuć się wyjątkowy. Bo przecież jestem wyjątkowy. On też na pewno to dostrzegł. Dlatego podszedł. Wtedy i teraz. Odbija pytanie. Flirtuje. To dlatego, że chciał chociaż udawać wiernego, ale nie potrzebuje wcale długiej namowy czy może po prostu w ten sposób unika odpowiedzi? To drugie oznaczałoby, że może nie być tak prostolinijny, jak tylko można się spodziewać po kimś, kto obraca się w towarzystwie, z którym był w Alive Berry. Powinno mnie obchodzić, skąd ta nagła zmiana? Może i tak, ale nie obchodzi mnie zupełnie. — Dlaczego miałabym krzywdzić tę śliczną buźkę? — pytam ze szczerym zaciekawieniem, unosząc dłoń, by opuszkami palców przejechać po jego policzku. — Przecież mnie nie okłamałeś. Od początku wymachiwałeś tą błyskotką — wypominam z nutą rozbawienia, wodząc oczyma po przystojnej twarzy. Zatrzymuję swoje spojrzenie na, z pewnością nienagannie miękkich, ustach Virgila. Co by zrobił, gdyby mu się spodobało? Musiałby obejść się smakiem tak jak ja. Bo nie mogę go zaprosić do siebie i nie mogę dać mu numeru. To oznaczałoby kolejne spotkanie, a żonaty facet spotyka się z inną laską tylko po jedno. Nie mogę mu tego dać, choć ubolewam. Że też nikt jeszcze nie opracował zaklęcia na zmianę kutasa w cipkę — niepojęte. W każdym razie zabawa musi skończyć się dziś. Dlatego czas to przerwać. Zresztą, widać już kontrolerów. — Chodźmy, późno już. — Odsuwam się płynnie i podejmuję dalszy krok, pozostawiając pytanie w zawieszeniu. Dlaczego mi tak zależy? Nie zależy. To tylko sposób na spędzenie wolnego czasu. Ale ta odpowiedź raczej go nie usatysfakcjonuje. Przekazuję pentakl do kontroli i czekam na Virgila, łapiąc go za dłoń, zanim weszliśmy w portal. Nie puszczam jej również później, gdy idziemy ulicami Salem. Ulice i tak są puste, a jaka jest szansa, że spotka o tej porze akurat tutaj kogoś znajomego? Zatrzymuję się ze dwa mieszkania przez moim własnym. — To tutaj — obwieszczam rzeczowo, czując, jak ogarnia mnie coraz większe zmęczenie. — Dziękuję za wieczór, dobrze się bawiłam. — Do zobaczenia nigdy. Szkoda. Było całkiem przyjemnie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"