First topic message reminder : Droga nr 3 Droga nr 3 łączy Cripple Rock z parkiem w Salem i Bostonem. W tunelu o surowym, kopalnianym wystroju, jest niski sufit z surowego kamienia i skał. Gładkie ściany wykute zostały w twardej skale, której naturalne faktury zdobią przestrzeń. Rozpowszechnione po całej długości sufitu znajdują się okrągłe lampy, które rzucają ciepłe, przygaszone, acz dostatecznie silne światło, ułatwiające poruszanie się. Pod stopniami, którymi można zacząć schodzić w dół, znajduje się drewniana podłoga, aby zapewnić pewniejsze oparcie podczas przemieszczania się. Drewno kontrastuje z surowością skał, nadając tunelowi wyjątkowego charakteru. Na krańcach drogi znajdują się czarownicy, którzy każdorazowo sprawdzają podróżnym pentakle. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 73 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Hamill Oatrun
Huk jeszcze ci towarzyszy po wylądowaniu w wodzie, niespiesznie się wyciszając. Wibruje uciążliwie, będąc niczym dwie muchy. Każda na jedną stronę. Czerń oplata twoje widzenie jak pajęczyna. Sporadycznie są prześwity, bo światło chce coś ugrać. Ofiar chłodu jest więcej. Nie pamiętasz już podanej liczby - zresztą zawsze mógł ktoś przypłacić życiem swój upadek. Tobie to bez różnicy. Zapłatę uregulowałeś z raz i nie wydaje ci się, że potrzeba to powtarzać. Na razie. Do czasu, aż nie uzbierasz porozsypanych części i nie złożysz na nowo. Czego? Może tych matczynych korali? Może chodzi jeszcze o coś innego. Nie pamiętasz. Zbiera się sporo rzeczy, których nie jesteś w stanie sobie przypomnieć. Ubranie się klei, ale jesteś dużym chłopcem. W gorszych miejsca przyszło ci lądować. Taplałeś się w szlamie i wymiocinach. Twoich. Innych. Pewnie ratował cię Ellery. Teraz masz być ty tym odpowiedzialnym, zapracować na nowy koszt, odwdzięczyć się za te wszystkie lata. Jemu i ojcu. Sformułowanie z listu nieustannie cię prześladuje. Nagle okazuje się, że o wiele więcej rzeczy ma znaczenie. O wiele więcej niż sądzisz. Nie jak wtedy. Nie sama koszykówka, dziewczyna, drużyna, budowanie reputacji. Rodzina. Musisz teraz się postarać. Wydarzenia mające miejsce parę godzin temu powinny cię czegoś nauczyć. Potwierdzasz. Żyjesz. Przypominasz sobie wielkiego psa i płomienie, i oślepiającą jasność, spływające na rozproszone ciała niczym krew. Tym razem jest ciemność i woda. Chłód przenika cię do samych kości. Wsłuchujesz się w głos dziennikarza. O ironio, jest najbardziej znajomy z otoczenia. Nie rozumiesz jeszcze słów, jeszcze, ale koncentrujesz się na stronie, z jakiej mówi. Wyłapujesz wspomnienie o szczurach i twoja uwaga wraca do normy. Zerkasz na najaktywniejszego mężczyzn. Tego, co budzi w tobie nieswoje uczucie. Jest jak ona. Jest jak Charlotte. Absurd, ale skojarzenie jest w tobie silniejsze, tuż po tym jak zaczynają padać polecenia i nazwisko. Nie, to nie może być pomyłka ani zwyczajne powiązanie. Mrugasz kilka razy i dla odmiany sprawdzasz podłoże. Czysto i przejrzyście. Niczego podejrzanego. Dla odmiany. Źródło światła nie jest wystarczające, ale zamierzasz to załatwić. Po swojemu. Nie lubisz grać pod niczyje dyktando i założysz się, że Williamson to wyczuwa przy rozdawaniu zadań. W przeciwieństwie do nieznajomych, nie uczestniczysz w wielkim planie barczystego krewnego swojej byłej. Niezależnie od odczuć, odwzajemniasz jego przelotne spojrzenie. W twoich brązowych czai się hardość. Nie uznajesz samozwańczych autorytetów. Nie wierzysz w siłę przywództwa Williamsonów. Charlotte dobrze cię wyszkoliła. - Luxlucis - kreślisz wzór dłońmi, chowając wcześniej zapalniczkę. Przechodzisz kawałek i skupiasz się na dziennikarzu. I tak jest mniej gadatliwy jak na siebie. Przy wywiadach nigdy nie zamykała mu się jadaczka. Przyglądasz się z zastanowieniem jego twarzy. - Masz jakiś pomysł jak się stąd wydostać? - nie uważasz pytania za niewłaściwego lub naiwnego. Wiesz, że to spryciarz. Inaczej nie wykonałby tego zawodu. Wiesz też, że blef ma w krwi. Lub miał. W następnej kolejności skupiasz się na jeszcze niezidentyfikowany obiekcie. Przechodzisz bliżej. Dzięki wyostrzonemu wzroku, zamierzasz dowiedzieć się więcej i chwycić. Jakkolwiek. - Dormi - rzucasz następny czar, tym razem na kulisty cel. Już jesteś martwy. Gorzej nie będzie. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Stwórca
The member 'Hamill Oatrun' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 63, 29 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ciemność doświetlało tylko kilka drobnych punktów. Odpalona zapalniczka dawała nikłe światło, policyjna latarka wywoływała jego słup, wskazujący na skaliste ściany i taflę niegłębokiej wody na ziemi oraz oczywiście włochaty kulisty kształt przy wejściu do znacznie węższego niż podziemna komnata tunelu. Paczka papierosów, którą w zębach ściskał O'Ridley, stanowiła trzeci punkt w tej niemal majestatycznej przestrzeni. W metaforycznym pomieszczeniu nie było już nic więcej, tylko osuwająca się z góry ziemia i pozostające z wami wrażenie, że to dopiero początek. Barnaby i Arthurze, pamiętaliście dobrze, co stało się pod wiatą. Hamillu — ty widziałeś ogień pożerający kolejne części placu Aradii, potężne orły zjawiające się tam znikąd. To miejsce mogłoby wydawać się wam niemal spokojne w porównaniu do wszystkiego, co miało dzisiaj miejsce. Zgodnie mogliście stwierdzić, przebywając tutaj dłużej, że prawdopodobnie było to wrażenie — co tu dużo mówić — mylne. Kamienie zaczęły osuwać się, tworząc coraz większą gromadę, wystającą coraz wyżej ponad powierzchnie wody. Dźwięk był typowy dla takich zjawisk, brzmiał niczym zbierająca się lawina gruzu, mająca lada moment całkowicie odciąć wam tą i tak zasypaną już drogę. Barnaby, gdy rzuciłeś czar mający wykryć w pobliżu magiczną obecność, od razu mogłeś poczuć, że ten nie zadziała do końca prawidłowo, ale i tak okazał się mocniejszy niż iluzoryczne światło, jakie chciałeś wokół siebie rozciągnąć. Coś podpowiedziało ci, że w istocie, przestrzeń pełna jest magii. Nie potrafiłeś jej zidentyfikować, ale krótki ścisk w gardle i mrowienie palców podpowiadało, że prawdopodobnie nawet w laboratorium rzeczników w kazamacie, nie ma tak silnego natężenia jej. Podobne uczucie czułeś wcześniej, gdy sprawdzałeś teren objęty rytuałem, albo choćby sklep Faustów. Tym razem jednak — wrażenie było znacznie mocniejsze. Arthurze, gdy twoja kurtka rozświetliła się przyjemnie mlecznym blaskiem, a w dłoń chwyciłeś sierp, mogłeś poczuć się bezpieczniej. Jeśli zmierzać miał na ciebie potwór, to dźgnięcie go tym zielarskim narzędziem z pewnością rozprułoby mu żyły. Nic takiego się jednak nie stało, w teorii byliście bezpieczni. Miałeś osłaniać tyły Williamsona i robiłeś to, dostrzegając, że kupa gruzu, która i tak wcześniej już spadała z dziwnej wyrwy w ziemi, przez którą wpadliście do tego miejsca, zaczynała kruszyć się jeszcze bardziej. Byłeś zżyty z lasem i naturą, łatwo było ci wyłapywać takie niuanse i tym razem też ci się to udało — zauważyłeś, że kurczy wam się czas. I to niemiłosiernie. Theo, gdy chwyciłaś latarkę policjanta, świecąc nią w tunel, mogłaś mieć wrażenie, że padający tam słup jasności jest jakby słabszy. Nie wynikało to z jego natężenia, a migotania, jak gdyby w ustrojstwie powoli kończyły się baterie. Mogłabyś nawet o tym wspomnieć, uznać, że policja jak zawsze nie jest w stanie stanąć na wysokości zadania i nawet pod ziemię zabiera rozładowaną latarkę, ale coś znacznie innego przykuło twoje spojrzenie. W środku tunelu dostrzegłaś ciało. Bez głowy. Ta leżała przecież u waszych stóp. Należało do mężczyzny przeciętnej postury, który na sobie miał dziwne ubrania. Czarny płaszcz i szeroki pas z klamrą, do którego doczepionych było kilka przedmiotów, niestety z tej odległości niemożliwych do identyfikacji. Trup leżał tam bezwładnie. Pracowałaś w kostnicy i wiele razy widziałaś podobne na swoje oczy — wyglądał świeżo, chociaż jego ubrania wyglądały tak, jak gdyby przebrał się na Halloween. Z tunelu wyraźnie czułaś śmierć, być może należącą do niego, ale podświadomie coś mówiło ci, że wrażenie jest zbyt silne, żeby pochodziło od jednego marnego ciała. Nawet jeśli bez głowy. Gdy rzuciłaś czar, mający wskazać na obecne w podziemiach zagrożenie, aż zrobiło ci się słabo. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie czułaś niczego podobnego, żołądek jakby wykręcał się na drugą stronę, a z prawej dziurki nosa pociekła ci strużka krwi. Jeśli w jakiś sposób czar umiałby mówić, skwitowałby to wrażenie następującymi słowami: „Niebezpieczeństwo to zbyt małe słowo, by opisać to, co tu czeka”. Ty Hamillu, im bliżej tunelu się znajdywałeś, tym bardziej też to wyczuwałeś. Zionące stamtąd, dziwnie bliźniacze ci wrażenie, z którym mierzyłeś się każdego dnia. Nie było możliwe do nazwania, a jeśli jakiś dziennikarz poprosiłby o komentarz w tej sprawie, mógłbyś odpowiedzieć krótkie „śmierć”. Z twoim czarem do pomieszczenia napłynęło bardzo delikatnie światło. We własnym domu, gdy korzystałeś z tego czaru, to było o wiele wyraźniejsze, niczym jarzeniówka zapalona na suficie. Tutaj jakby coś chciało je ograniczyć. — Ja?! To on jest z policji! — wskazał palcem na Williamsona, kompletnie przerażony. Zdawał się powoli popadać w stan paniki, zresztą ciężko było się temu dziwić. Z kolejnym czarem Oatruna, kulisty kształt się poruszył, chociaż był zbyt duży, żeby bez problemu unieść się w powietrze, tak moc była wystarczająca, by delikatnie go obrócić. Dostrzegliście to wszyscy. Była to ludzka głowa. Zakonserwowana, nieprzegniła, a nawet — można tak powiedzieć — świeża. Za życia musiała należeć do mężczyzny, miał półdługie włosy i dziwnie wystylizowany wąs, ale nie to zwróciło twoją uwagę najmocniej. Jego usta były szeroko otwarte, rysy układały się w skrajne przerażenie, a gałki oczne... Cóż. Tych już nie było. Pozostały puste oczodoły. Nie mieliście dużo czasu, ale też nie potrzebowaliście go, by stwierdzić, że nie jest to dobry omen. Przebywający z wami dziennikarz, rozpiął akurat kurtkę, a tam mogliście dostrzec w półmroku wiszący mu na szyi aparat na sznurku z potężną lampą błyskową. Niewiele myśląc, zaczął mówić pod nosem: — Jeśli to wszystko się zapadło... Ja mam tam na górze żonę i dziecko. Moja mała Charlotte... Ma dopiero rok, jeśli coś jej się stało... — wyraźnie zaczynał denerwować się, a do jego oczu napłynęła jedna łza, którą szybko wytarł. — Jak duże mogą być zniszczenia? — pociągnął jeszcze nosem, rzucając pytanie w eter. Nietrudno było się domyślić, że podobna historia, opowiedziana z pierwszej ręki, mogła zarobić krocie nie tylko dla niego, ale i dla małej Charlotte, o której wspominał. Błysnął fleszem, fotografując wasze znalezisko. Potem drugi raz, robiąc zdjęcie kamiennej komnaty za wami, a gdy odsunął oko od aparatu, z jego ust wybrzmiała soczysta — Wali się... To zaraz jebnie — palcem wskazał na sufit nad wami. Pękał w pół, kruszył się podobnie jak jeszcze przed chwilą ziemia w Cripple Rock, na której staliście. Mieliście sekundy, żeby dostać się do przodu, a jedyną drogą ucieczki był ciemny i paskudny tunel, razem z porzuconym tam trupem. Policyjna latarka w dłoni Thei po raz kolejny zamigotała. Musieliście biec w nieznane. Dziennikarz zrobił to pierwszy, ruszył w nieznaną sobie przestrzeń, aby tylko uniknąć walącego się gruzu. Tura 3 Sufit wali się wam na głowę. Jeśli nie zdecydujecie się biec do przodu, będziecie narażeni na spadające kamienie. Oczywiście macie do tego prawo, w takim wypadku do prób ochrony przed gruzem może posłużyć jakikolwiek czar obronny, który działa na ataki i czary do mocy 100. Jeśli zdecydujecie się wejść w tunel, nie będzie to akcją. Tunel będzie dość wąski, a po jakiś 10-15 metrach znajdziecie męskie ciało bez głowy w dziwnych czarnych ubraniach, wyglądających niczym kostium na Halloween albo coś nie z tej epoki. Najciekawszą rzeczą przy trupie będzie jego pas z sakwami i zawartość kieszeni. Jeśli zdecydujecie się go przeszukać, powinniście poświęcić na to akcję. Nie ma potrzeby rzucania. W przypadku, w którym przeszukujecie trupa w swojej pierwszej akcji, istnieje możliwość otrzymania posta uzupełniającego. Dokładne zasady opisałam na dole adnotacji. Następnie tunel dzieli się na dwie drogi (oznaczone na mapce numerami). Przemieszczenie się w dowolną stronę nie będzie akcją. W tych częściach tuneli na ziemi jest już o wiele mniej wody, kałuże mają góra kilka centymetrów i chodzenie nie powinno sprawiać wam trudności. Panuje tu też potworna cisza. W przypadku poruszania się należy wskazać kierunek (numery tuneli oznaczone na mapce). Jeśli chcecie stanąć na konkretnym miejscu na mapce, proszę o wyraźne zaznaczenie tego w adnotacjach. Działające czary: Absolutvisio na Theę (2/3) Absolutvisio na Hamilla (2/3) Punkty życia: Arthur O'Ridley - 152/152 Barnaby Williamson - 181/181 Hamill Oatrun - 166/166 Thea Sheng - 176/176 Duncan Dunn (NPC) - 150/150
Termin odpisu do soboty (27.05) do 18:00. Termin odpisu w przypadku potrzeby posta uzupełniającego 25.05 (czwartek) do 18:00. Po otrzymaniu posta uzupełniającego można wykonać kolejną akcję w tej turze. Po dodaniu takiego posta proszę o poinformowanie mnie o tym prywatnie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Gdy tylko sięgnęła po latarkę i skierowała jej blask w głąb tunelu—rzucane przez nią światło nagle zdawało się tracić na intensywności, migocząc niepokojąco w otaczającym ich mroku. Jakby w momencie, gdy jej dłonie oplotły latarkę, jej skóra pochłonęła całą energię z włożonej do niej baterii. — Williamson, lepiej zwróć pieniądze podatnikom — ręką stuknęła nieco w główkę policyjnej Maglite. — Twojej latarce odpierdala. Mimo wszystko, nawet wąskim słupem światła zdołała oświetlić to, co najbardziej przykuwało uwagę. Trup, jak wszystko wokół, cuchnął śmiercią. Jego ciału brakowało głowy, a dziwaczne ubranie, w które został odziany sprawiło, że brwi Thei zesztywniały w zakłopotaniu. Wracał z imprezy halloweenowej i zabłądził? To nie mogło być to… Po wytężeniu wzroku i kumulacji całej swojej wiedzy z zakresu rozkładających się ciał, szybko doszła do wniosku, że zwłoki musiały być stosunkowo świeże. Kim w takim razie był? Wszystkie poszlaki zdawały się wskazywać na ów znalezione przez nią ciało. Sugerując, że to właśnie spoczywający w ciemnościach tunelu mężczyzna był źródłem wyczuwalnej przez nią śmierci. Choć silna intuicja poszeptywała jej, że bez znaczenia było, jak makabrycznie wyglądał trup. Nie mógł być przyczyną tego, co roznosiło się w powietrzu. Wtem wszystko jakby zawirowało. Ręką oparła się o zimną ściankę tunelu, czując dyskomfort tak silny, jakby spowodowany wywracającym się na lewą stronę żołądkiem. Czar odpowiedział. A Thea szybko pożałowała, że w ogóle go rzuciła. W momencie wypowiadania zaklęcia, kciuki zaciskała mocno w nadziei, że tak naprawdę nic poważnego im nie zagraża. Teraz cały optymizm wypływał jej nosem wąską strużką krwi. Szybko przetarła ją grzbietem dłoni, czerwień rozmywając na skórze nad jej górną wargą, cicho przeklinając samą jej obecność. Odwróciła się w stronę chłopaków, którzy przyglądali się czemuś, czego pan z głębin tunelu ewidentnie szuka. Cicho westchnęła na widok odciętej głowy. Równie świeżej. Tak samo osobliwej co pozostała część ciała. — Chyba znalazłam brakujący puzzel. — głową wskazała na wnętrze tunelu, wzrokiem tkwiąc w pustych oczodołach i utkwionej w grymasie przerażenia twarzy. Sami powinni odczuwać podobny strach. Utwierdziła się jeszcze bardziej w ów przekonaniu, kiedy dotarły do niej słowa dziennikarza. Sufit się wali. — Kurwa! Spierdalajcie stamtąd! — krzyknęła, samej czym prędzej nurkując w mroku wąskiego tunelu. Miała nadzieję, że każdy z obecnych (o ile o zdrowych zmysłach) zrobił to, co ona. Kurwa… Kurwa, kurwa, kurwa. Było źle. Cholernie źle. Jaskinia się waliła, a jedyną drogą ucieczki był ciemny, wąski tunel. Dłonie oparła o własne kolana, a oddech przyśpieszył jej nieznacznie—być może od samego biegu. Być może od wizji bycia zakopaną żywcem głęboko pod ziemią. Myśli starała odsunąć jak najdalej od tej przerażającej wizji, całą swoją koncentrację skupiając na przedostaniu się głębiej wzdłuż obejmujących ich wąskich ścianek, dłonią błądząc po ich wyżłobieniach. W momencie znalezienia się na wyciągnięcie ręki od bezgłowych zwłok, jej uwagę przykuł owinięty wokół talii pas. Co prawda od hieny cmentarnej jej daleko. Niewątpliwie gdyby było inaczej wyleciałaby z roboty. Niemniej, w skrajnych sytuacjach sięgać trzeba po skrajne rozwiązania. Uklęknęła przy ciele, wątpliwie działającą latarkę odkładając na bok, choć nie wyłączając jej. Rozpięła umocowany na zmarłym pas. — Ej, Miami Vice — zwróciła się do policjanta, okalanym sakwami pasem potrząsając zachęcająco. — Pomożesz mi? Może znajdziemy coś przydatnego. Podając pas Barnaby’emu, sama przystąpiła do przeszukiwania trupich kieszeni, nie chcąc przegapić żadnej potencjalnie użytecznej rzeczy, która mogłaby spoczywać wraz ze zmarłym. akcja #1: Przeszukuję kieszenie trupa, pas z sakwami zostawiam dla Barnaby’ego. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Osiadający na karku chłód nie miał nic wspólnego z wątpliwym urokiem jaskini; coś lepkiego i dławiącego osiadło na skórze, zamrowiło w opuszkach palców, wcisnęło się w gardło i zatrzymało serce w pół uderzenia. Cokolwiek nie wisiało w powietrzu, nie miało w planach niedzielnego pikniku; cuchnęło zagrożeniem, niewypowiedzianą groźbą i rodzajem magii, która wnika przez skórę z werwą żrącego kwasu. W takich warunkach trudno o zmuszenie mięśni twarzy do posłuszeństwa, ale O’Ridley, sprytnie rozświetlający kurtkę jak odblaskową kamizelkę, zasłużył na krótki uśmiech. Williamson spojrzał na niego przez ramię, tym bzdurnym dopytywaniem o losy roweru próbując przypomnieć sobie — innym? — że życie toczy się dalej; tunel to tylko stan przejściowy. Prawda? — Jeszcze nie. Saint Fall chwilowo przechodzi kr— Kryzys. O ja pierdolę, powiedziała chwilę temu Kiedy obrócona w wodzie głowa — oczywiście, że głowa; dlaczego to nigdy nie są przyjemne rzeczy, na przykład żywe szczeniaczki? — wyszczerzyła się do nich rozwartymi w bezgłośnym krzyku ustami. Nie wymyślono jeszcze właściwej reakcji na widok urżniętego czerepa; przez umysł Williamsona przemknęło za to kilka wyjątkowo złych gier słownych, z straciłeś dla niej głowę, co? na czele. Snop światła zamigotał po raz pierwszy; gwardzista zmarszczył brwi na niecne oskarżenia, przeprowadzając szybką inwentaryzację. Latarka miała tylko pięć miesięcy — w realiach budżetówki to nówka; wniosek? — Sobie świecisz czy nam, Thea? Kolejny dowcip wypadł mu z głowy na widok brakującego puzzla; poetyckie określenie na pozbawione kluczowej części ciało nie złagodziło wrażenia, które zwykle wywoływały zalegające w ciemnych tunelach trupy. Głos dziennikarza i błysk flesza oderwał policyjne spojrzenie od dwóch dziur, w których kiedyś tkwiły oczy; narastająca w tonie chłopaka panika doskonale odzwierciedlała nastroje zebranych. Krótkie mrugnięcie odegnało mroczki spod oślepionych błyskiem aparatu powiek — mężczyźnie z dystyngowanym wąsem już nie pomogą, sobie wciąż mogli. — Nie ma co główkować. Cudowny dobór słów, Williamson. W odpowiedzi snop światła zamigotał po raz kolejny, a dziennikarz palcem wskazał na coś, czego mogli spodziewać się od samego początku; sklepienie zaczęło kruszeć, dopełniając destrukcji zapoczątkowanej jeszcze w Cripple Rock. Ze wszystkich obecnych to pisarzyna ze Zwierciadła wykazał się największym szacunkiem do własnego życia — zanim ktokolwiek zdążył krzyknąć dosadne, za to w pełni zrozumiałe spierdalamy, chłopak już znikał w trzewiach jedynego tunelu; tam, gdzie moment temu mignęło bezgłowe ciało. To była prosta matematyka, którą zrozumiał nawet Williamson — za kilka sekund mogą dołączyć do zdekapitowanego trupa. — Ruchy — ciche słowo zlało się z pierwszym chlapnięciem kałuży pod nogami; bieg wąskim tunelem w słabnącym świetle był kwestią przetrwania, nie gracji, i urwał się po kilkunastu metrach, jeszcze przed rozwidleniem. Klękająca przy trupie Thea nie wyglądała na wstrząśniętą. Tym lepiej. — Zapytaj: to fajka czy cieszysz się na mój widok? — przejmując pas myślał tylko o jednym — im szybciej skończą, tym lepiej. Oddzielenie od grupy byłoby nie tyle niefortunne, co zwyczajnie głupie. — Wygląda jakby spierdolił ze skansenu — ciche słowa towarzyszyły dłoni, która przetrzepywała sakiewki, próbując znaleźć w niej sekrety nieboszczyka. — Głowa leżała w wodzie, ale nie widziałem śladów rozkładu. Po lewej stronie pasa nadszedł czas na prawą, sakiewka po sakiewce; Barnaby starał się nie myśleć o tym, że przeszukuje trupa — nie pierwszego w życiu, ale wiele wskazywało na to, że ostatniego. Skupił wzrok na upewnieniu się, że niczego nie przeoczył, a myśli na— Jest albo świeży albo to wyjątkowo zmyślny rytuał, albo— — Masz zegarek? Liźnięcie zimna na karku — dla odmiany — nie miało nic wspólnego z otaczającym ich, gęstniejącym mrokiem i dławiącą atmosferą magii; myśli Williamsona wybrały niewłaściwy zakręt. Co jeśli, wciąż z pasem w dłoni, próbował zlokalizować spojrzeniem dziennikarza, który — po trupie — był kolejnym celem, to czas? Logika podskakiwała w rytm migoczącego światła położonej na ziemi latarki; ze szczątkowych, rozpędzonych słów Barnaby tkał obłąkaną teorię — ale przecież ten dzień od ponad czterech godzin był kwintesencją szaleństwa. Biegnie inaczej. Albo wcale? akcja #1: przeszukuję pas z sakwami |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Ubrania na trupie nie rozpadały się pod wpływem ruchu waszych dłoni. W dotyku były dość szorstkie, ale stosunkowo przyjemne. Nie posiadały temperatury innej niż ta w tunelu, tak samo zresztą, jak sam trup. Obydwoje obcowaliście z ciałami w podobnym stanie, było wyjątkowo dobrze konserwowane. Jeden człowiek — dodatkowo bez głowy — widać potrzebował dwóch par rąk. Theo, ty sięgnęłaś do kieszeni nieboszczka. W jego płaszczu znalazłaś dwie książki, wyglądające bardzo podobnie. Ich okładki były wykonane z grubej, ciemnobrązowej skóry, zdobionymi misternymi wzorami. Pierwsza książka była większa, ale jej stan pozostawiał wiele do życzenia. Wyglądała, jak gdyby zgniła, jej strony były czarne i kruszejące, musiałaś bardzo uważać, by nie rozpadły ci się w palcach. Na środku okładki umieszczono złotą emalię przedstawiającą krzyż, teraz niemal w całości spleśniały. Jeśli zdecydowałaś się ją otworzyć, ze środka wydobył się nieprzyjemny i intensywny smród pleśni. Z trudem mogłaś odczytać napisy na stronie tytułowej: Nowy Testament, 1672. Chociaż dwie książki leżały obok siebie, tylko ta miała podobne ślady. Druga książka była nieco mniejsza. Była czytana dość często, co łatwo było stwierdzić po wygiętych stronach, nierzadko zagiętych i poprzedzieranych. Na stronie tytułowej widniał tylko jeden napis: Malleus Maleficarum oraz wiele łacińskich słów, których nie potrafiłaś rozpoznać. Reszta tekstu była po angielsku. Trzymałaś właśnie Młot na czarownice. Każdy czarownik słyszał o tym dziele, ale to — porównując ze stanem Nowego Testamentu — musiało pochodzić z równie odległych czasów, gdy jeszcze na tych terenach wyłapywano takich jak ty i palono na stosach. Kilka ze stron odznaczonych było ręcznymi notatkami, z których szybko mogłaś odczytać takie zdania jak: „bić kijem w głowę razy siedem, potem poderżnąć gardło, jej krew czerwona jak ludzka, ale śmierci się nie ulęknie” albo „w drewnianej beczce do rzeki zrzucić, a jak wypłynie to czarownica”. Często pojawiał się także podkreślony tuszem cytat: Wj 22:17 Nie pozwolisz żyć czarownicy. Barnaby, przeszukałeś pas nieboszczyka, wyciągając z niego rzeczy, które dość łatwo było ci rozpoznać. Był tam przewiązany gruby sznur i drewniana pałka, wyjątkowo twarda i nieozdobiona. W sakwie miał parę złotych monet, ale ich pochodzenia nie byłeś w stanie rozpoznać. Najciekawszym mógł wydać ci się srebrny zdobiony bukłak. Miał mniej więcej 10 centymetrów wysokości, był wyjątkowo pięknie ozdobiony, a na jego środku znajdował się wygrawerowany chrześcijański krzyż. Wyraźnie czułeś, że w środku znajduje się jakiś płyn, poruszał się z każdym ruchem dłonią. Chociaż była zakorkowana, jej otwarcie było możliwe — łatwo mogłeś ocenić to już na pierwszy rzut oka. Wystarczyło włożyć odrobinę siły. Twoje rozważania mogły cię teraz prześladować, mamrotać w twojej głowie im więcej czasu upłynęło. Żaden trup w takim stroju, zwłaszcza taki, który posiadał przy sobie dziwne złote monety i w ten sposób oprawione książki, nie przetrwałby w normalnym środowisku tak długiego czasu. Latarka znów zamigotała, tym razem jeszcze częściej i mocniej. Post uzupełniający dla Thei i Barnaby'ego. Tura idzie dalej normalnie. Barnaby i Theo - macie jeszcze jedną akcję do wykonania w swoim poście. Termin odpisu do soboty (27.05) do 18:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Bezgłowe trupy spoczywające głęboko pod ziemią? Typowy wtorek. Zwłoki wyglądające na przybyłe z odległej epoki, które nie są jedynie zbiorem zakurzonych kości? Już nie wtorek, za to mogła być niedziela (siódme dni tygodnia zawsze są dziwne). Ale zupełnie poważnie—to, co działo się z ciałem tego mężczyzny, wykraczało poza wszelkie granice zrozumienia, nawet dla osoby tak dobrze zaznajomionej z tematem rozkładu jak Thea. Kto miałby tak dokładnie zakonserwować ciało tkwiące głęboko w jakimś tunelu? Na każdy żart Barnaby’ego reagowała uśmiechem i nieco wywróconymi oczami. Przynajmniej znalazła się w towarzystwie, które, tak samo jak ona, stres wyładowuje humorem. — Tułów też nie ma absolutnie żadnych oznak rozkładu. Naprawdę, ciężko mi zrozumieć jak to jest możliwe. A zawodowo zakopuje zwłoki — dopiero po chwili zorientowała się jak dwuznacznie może to brzmieć w obecności funkcjonariusza. — Legalnie! — dopowiedziała, odwracając się do Williamsona z wręcz panicznym wyrazem twarzy. Jak na tę chwilę nie była zamieszana w żadne morderstwo, więc nie chciała też być z żadnym kojarzona. Nurkując dłonią w kieszeni płaszcza, szybko natrafiła dwie obite skórą książki. Zmrużyła oczy, kiedy kładąc je sobie na kolanach, zauważyła wyżłobione na okładkach znaki. Jedna z nich była w zdecydowanie gorszym stanie od drugiej—przegniła, sczerniała i cuchnąca pleśnią. Obchodziła się z nią jak najdelikatniej potrafiła, nawet mimo szczypiącego w oczy smrodu. Jednak po przewędrowaniu wzrokiem między ledwie kilkoma linijkami strony tytułowej, zrozumiała, że cały ten trud był na marne. Wydała z siebie jęk rozczarowania. — Znalazłam gabrielowe bajeczki. Chce ktoś? — książkę uniosła nad głową, prezentując grupie jej mierny stan i jeszcze mierniejszą treść. — Nie? Tak myślałam. — nie czekając na odpowiedź żadnego z nich, wypuściła Nowy Testament z ręki. Ten, z głośnym chlupotem, wylądował w jednej z płytszych kałuż. Drugie znalezisko znacznie bardziej przykuło jej uwagę. Wyraźnie mniejsza, lepiej zachowana książka, po której przetartych kartkach łatwo było wywnioskować, że bez wątpienia przypadła bezgłowemu do gustu. Już sama pierwsza strona dała jej wiele do myślenia. Malleus Maleficarum… Była pewna, że gdzieś to już słyszała. Po przedarciu się przez wiele niezrozumiałych, łacińskich słów, Thea przewróciła stronę. Wertując książkę uważnie, progresywnie coraz bardziej unosząc brwi, wzrokiem skakała od zapisków do leżącego przed nią ciała. — Kurwa, to łowca czarownic. Czuła jak od gwałtownego natłoku myśli zaczyna ją boleć głowa. Jak to w ogóle było możliwe? Jakim cudem łowca czarownic znalazł się z nimi w dwudziestym wieku? A może… Wyrywające ją z zamyślenia słowa Barnaby’ego wydawały się lustrzanym odbiciem kłębiących się w jej umyśle wniosków i przypuszczeń. Pokręciła głową na nie. W obecnej chwili, zegarek z całą pewnością pomógłby im wiele zrozumieć. Myśli Thei ponownie powędrowały w głąb ciemnego tunelu. Lub raczej tego, czego mogą się w nim spodziewać. Czy przed nimi roi się więcej ciał? Ile z nich nleżało do czarownic, których krew oblepiała dłonie zmarłego łowcy? A może tunel służył za grobowiec dla bezlitosnych zabójców takich jak ten bez głowy? Czyją śmierć wyczuwa w tunelu? Z głośnym, sfrustrowanym wydechem przetarła twarz, oczy zacisnęła w niemocy. W ręku wciąż ściskając Młot na czarownice, podniosła się na nogi. —Leviora. — widząc stan latarki, spróbowała jakoś inaczej rozświetlić sobie pomieszczenie. Kolejne westchnienie opuściło jej usta, kiedy nic się nie stało. Czyli jednak pozostaje im ta nawiedzona latarka… Podniosła ją z podłogi, następnie obróciła się w kierunku, w którym znajdowała się najbardziej przerażona osoba spośród wszystkich obecnych. — Chodź tutaj! Nie oddalaj się od grupy — krzyknęła do dziennikarza kręcącego się gdzieś w głębinach tunelu, po czym wzrokiem powędrowała po twarzach każdego z zebranych. — Wy też nie. Zwróciła się twarzą w stronę rozwidleń tunelu, biorąc jeden…drugi…w końcu trzeci oddech mający na celu przywrócić trzeźwość umysłu. “No dalej, skup się…” huczało jej w myślach. W końcu dotarło do niej. Niby załaskotało z wnętrza kieszeni. —Dobra, to chyba odpowiedni moment, żeby wam coś powiedzieć — zaczęła, w międzyczasie rozpinając kurtkę. — Jestem medium i coś tu od dłuższego czasu bardzo, bardzo capi śmiercią. Bardziej niż to, co przed chwilą znaleźliśmy. — krótkie spojrzenie rzucone trupowi. Ręka powędrowała do wewnętrznej kieszeni. — Z tym miejscem jest coś cholernie nie tak. Więc nawet nie myślcie o rozdzielaniu się. Chyba, że ktoś chce zostać zdekapitowany jak ten tam. Dłoń zacisnęła się na niewielkim kłębku gdzieś pomiędzy wymiętą paczką fajek a scyzorykiem. Wyjmując nić Ariadny spojrzała na Arthura. Jedyną znajomą jej przed upadkiem twarz pośród mrowia nowo poznanych. — Nie ma też mowy, że będziemy się tu pałętać po omacku — podchodząc bliżej, do ręki Arthura wcisnęła magiczny kłębek. — Uczynisz honory? akcja #2: Leviora (nieudana) Przekazuję nić Ariadny Arthurowi. Pozbywam się też Nowego Testamentu (tfu), Młot na czarownice póki co zatrzymuję. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Upchnięte w ciasny — kopalniany — wagonik wydarzenia i poczucie braku kontroli; to wszystko prowadziło do tego momentu. Do chwili—zwrotnicy; do minuty—wieczności. Myśli biegły szybko, ale cudownie bezkolizyjnie, żadna z nich nie rozbiła się jeszcze o barykadę mózgu. Z pasem w dłoni, w migoczącym świetle żarówki, pod ostrzałem skąpych uśmiechów towarzyszki niedoli — to był właśnie ten moment, w którym zrozumiał, że nie muszą się martwić. Ani trochę. Czegokolwiek nie zrobią, jakiejkolwiek decyzji nie podejmą — wszystko działa na ich korzyść. Bezruch oznacza śmierć; akcja wywołuje reakcję. Każdy błąd tak naprawdę jest przewagą; każdy trup jest wskazówką. Nawet ten niepodlegający rozkładowi. Pas w dłoni był skarbnicą sekretów; Williamson najpierw odnalazł sznur, gruby i przydatny; przewiesił go przez prawe ramię zanim brew — lewa, ta oskarżycielska — podskoczyła w niemym pytaniu. Legalne, zawodowe zakopywanie zwłok; na tym etapie bardziej zdziwiłby go jedynie Arthur oświadczający, że w każdy piątek grywa z brydża z Breżniewiem. Chociaż nie, nie do końca; O’Ridleyowie zawsze mieli w sobie coś z komunistów. — Cenna informacja na przyszłość — i wyjątkowo pozytywne założenie, że czeka ich jakikolwiek czas przyszły — najwyraźniej Williamson, aktualnie podrzucający w dłoni grubą pałkę, odkrył w sobie dawno zapomniane pokłady optymizmu. Przez chwilę rozważał zabranie kawałka drewna; aż uświadomił sobie, jak duża była pokusa użycia jej na co poniektórych towarzyszach wyprawy. Pod ziemią, napędzany połową Snickersa, najwyraźniej wybierał pokojowe rozwiązania; odrzucona na bok pałka z pluskiem wpadła do najbliższej kałuży — w odpowiedzi bukłak zachlupotał zachęcająco. Barnaby, już po wybrzmieniu ujawnionej przez Theę rewelacji, odwlókł w czasie odkorkowanie manierki. Za dużo czasu z Grekami i opowieści o puszkach Pandory. — Martwy łowca czarownic. Dobra nasza — złote monety wsunął do kieszeni kurtki, manierkę spróbował przytwierdzić do własnego, policyjnego pasa — nagle niedorzeczna ilość kieszonek i zaczepów przestała mierzić — ten należący do trupa odkładając na bezgłowe ciało. Łowca czy nie, plucie na śmierć było zwyczajnie niekulturalne. Mokre mlaśnięcia kroków zdradziły kolejne ruchy; na przeczące pokręcenie głową jedynej kobiety w towarzystwie odpowiedział skinięciem, wreszcie wychwytując w półmroku sylwetkę dziennikarza. Ruszył w jego kierunku, nie zatrzymując się nawet, kiedy upiorną ciszę wypełniła kolejna niespodzianka dnia. Pióra z nieba, krwawe deszcze, opętania, zapadająca się ziemia, bezgłowe trupy, medium. Williamson czuł się tak, jakby w samo południe wdepnął w gówno i od tamtej pory chodził z nim pod podeszwą; smród sięgał nawet do podziemi. — Musimy założyć, że ciał będzie więcej — cicha odpowiedź w miejscu, które ciszą oddychało, bez trudu rozległa się między zimnymi ścianami tunelu. — Na szczęście trupy znacznie rzadziej sprawiają kłopoty niż żywi. Specjalistka może potwierdzić. Szczerość była w cenie; to nie wina Thei, że wyczuwana przez nią prawda lubiła kosy i ponure kaptury. W tym wszystkim tkwiło pewne napięcie, pewne zwarcie, pewna ufność — wbrew sobie wylądowali pod ziemią, w towarzystwie osób, z którymi nie łączyło ich prawie nic; mogła minąć minuta, kwadrans, rok, może czas nie płynął wcale, ale jedno pozostawało niepodważalne. Jeszcze nikt nie zginął — w porównaniu do promenady to spore osiągnięcie. — Posłuchaj. O dwa kroki i jedno wyciągnięcie ręki od dziennikarza; Williamson zatrzymał się przed mężczyzną, którego imienia nawet nie znał — patrząc w pobladłą twarz, próbował znaleźć w sobie zdrową dawkę dobrze imitowanej empatii. — Tkwimy w tym razem. Każdy z nas ma na górze bliskich, z którymi wolałby właśnie jeść obiad zamiast— Błądzić po omacku z nadzieją, że za tydzień nie będą musieli skosztować wątróbki najsłabszego z towarzyszy? Zmiana taktyki. — Charlotte to ładne imię. Moja siostra też je nosi — coś ostrego i nieprzyjemnego wbiło się w puste miejsce na wysokości serca; może czas się zatrzymał, może tkwili w niezbadanych tunelach, może otaczała ich śmierć, ale jedno się nie zmieniało — ta idiotyczna troska. Ta nawracająca obawa. Te jadowite, skreślone ręką ojca słowa; twoja siostra jest nieprzytomna. — Wieczorem przytulisz córkę, pocałujesz żonę i wypijesz mocnego drinka, jasne? — kolejne dźgnięcie, tym razem na wysokości płuc — jeśli będą musieli wybierać, wybór był prosty. Ojciec i mąż czy bezdzietny wdowiec? — Wyjdziemy stąd, cuchnący śmiercią i pewnie przemoczeni, ale żywi — nie obiecał; obiecuję Williamsona było wyrokiem. Obiecuję miłość i wierność; Daisy. Obiecuję, że zawsze przy tobie będę; Charlotte. Obiecuję, mówię prawdę; przyjaciele. — Jedyny warunek to współpraca. Trzymaj się blisko, a jeśli posiadasz asa w rękawie, jak — medium; ugryzł się w język — Thea, to dobry moment, żeby nam o tym powiedzieć. Wyciągnięta w kierunku dziennikarza dłoń zacisnęła się na jego ramieniu — był krótki, przelotny dotyk, z którym miała spłynąć wiązka magii i — chyba? — otucha. — Rzucę teraz czar i będę mieć dwa pytania — zanim pisarzyna zdążył się odsunąć, Williamson zamienił słowa w rzeczywistość. — Silentiumvitae. Jak się nazywasz? Czar, który powinien złagodzić atak paniki, miał na celu wygładzić to, czego nie zdołały — o ile cokolwiek były w stanie zdziałać — wcześniejsze słowa. Pierwsze pytanie powinno zatrzeć anonimowość; przywiązanie do grupy zaczynało się od imion. — I czy masz zegarek? Drugie pytanie mogło być po prostu przejawem kiełkującego obłędu. akcja #2: Silentiumvitae | 39 (k100) + 5 (magia anatomiczna), próg nieosiągnięty |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Arthur O'Ridley
Ruszony obiekt wydobył z siebie charakterystyczny zapach śmierci - duszący, trochę słodkawy, ale dalej podnosił zawartość żołądku Arthura. Samo ciało nie robiło na nim już takiego wrażenia, bo widywał trupy u Bloodworthów, nie mówiąc o padlinie leżącej w Cripple Rock. Również, warto tu wspomnieć o wszystkich ciałach, które mógł wyraźnie zobaczyć nad wodą. Jednak ten konkretny denat, wzbudził ciekawość całego towarzystwa. Był wyjątkowy przez swój ubiór, a później jego kompani niedoli udowodnili, że zawartość kieszeni przebierańca, jeszcze bardziej zwiększyły wyjątkowość tej postaci. Mężczyzna był najpewniej łowcą czarownic i to z minionych stuleci, który jakimś cudem nie rozłożył się w tym czasie, a dodatkowo jego dobytek był w znośnym stanie. Smród wody oraz rozkładu został momentalnie przykryty smrodem całej sprawy. Z drugiej strony, jedyne czym dziś karmiony jest mózg O'Ridleya to absurdy i anomalie, więc nie mógł się dziwić, że upadek do swoistej króliczej nory, będzie coraz to dziwniejsze. Bardzo żałował, że nie mógł się napić - wtedy wszystko byłoby bardziej znośne. Gdy, ferajna radośnie okradała łowcę czarownic, rzucając jego dobytkiem w głąb tunelu lub do swojego inwentarza, czarodziej wszedł w głąb tunelu, aby przyjrzeć się odciętej głowie. Był ciekawy, co takiego mogło oddzielić głowę od reszty korpusu. Nie był lekarzem czy patologiem sądowym, ale co nieco wiedział, jak wyglądała rana po cięciu, a jak od rwania.Mogło to wiele powiedzieć na temat przyczyn zgonu. Z namysłu nad odciętą głową ostatecznie wyrwała go Thea, która wręczyła swój gadżet. Wziął posłusznie nić, od dziewczyny i podszedł do rozgałęzienia, między dwoma odnogami tunelu. W końcu oni odwalili swoją działkę, ograbiając trupa z całego możliwego dorobku, więc była pora na Arthura popracować. Minął jeszcze Barnabiego, który robił nadgodziny gadając z dziennikarzem i był gotowy do swojej akcji. Swoją drogą, zielarz nigdy za bardzo nie korzystał z nici Ariandy, lecz znał zasady działania.Stojąc między dwoma nitkami tunelu, mężczyzna puścił nitkę, przyglądając się w którą stronę potoczy się kłębek. Nie był do końca przekonany, czy puszczony po ziemi zwitek nitek, da radę z wodą, ale co lepszego mogli zrobić ? Dłoń, coraz mocniej zacisnęła mu się na sierpie, gotowym machnąć nim, jeśli coś wyskoczy z mroku. Może to była paranoja, a może po prostu nie wiedział, co go czeka na rogiem. Arthur wziął nić od Thei #1 Przyjrzenie się odciętej głowie, aby ocenić co mogło zdekapitalizować łowcę (ocena czy to było jakieś zwierze czy raczej nie)- test na przyrodę (rzut) #2 Użycie nici Ariadny, aby ustalić, który z tuneli prowadzi do wyjścia |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 25 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Hamill Oatrun
Blisko, niewystarczająco. Blisko, ale może być lepiej. Chcesz dobrze wykonać swoje osobiste zadanie, z rzucanymi ci pod nogi kłodami. Nie jest dobrze, nie jest tragicznie. Stabilnie, na pewną odległość. Ogień płonie, wszędzie wokół, nie w tobie. W oczach masz wygasłe paleniska, zapomniane resztki węgla. Rozglądasz się, przez moment, jakby oczekując nadlatujących znikąd ptaszysk. Nie ma ich. To kamienie. Jedynie rozkruszające się odłamki, osuwające się po ścianach. Rozlega się chlupanie, jedno za drugim. Wokół powstają małe okręgi na tafli wody. Wątłe światło pozwala na dostrzeżenie drobnych rewelacji. Tu nikt cię nie śledzi, nie? To nie może być żaden z nich. Nie może, nie? Mrowienie staje się nieznośne. O zapach nie wspominasz. Kwestia przyzwyczajenia. W piekle z pewnością daje gorzej. W to wierzysz. Wierzysz w autentyczność używanych plomb na podróż, mającą być jedynie w jedną stronę. Nie była. Poruszasz kończynami, czujesz, jesteś. Istniejesz i wciąż potrafi cię boleć po zranieniu. Krew również ci leci, a odruch chwytania powietrza w płuca jest najbardziej pierwotną czynnością zaraz po przebudzeniu. Śnisz, pragniesz, rozmyślasz. Teraz przykładowo chcesz, żeby przestali tyle gadać. Masz wrażenie, że rozsadzi ci to głowę lub odpadnie i utknie jak tamta. Prychasz krótko na otrzymaną od dziennikarza rewelację. Glina, tak? Zajebiście. Tego tu brakuje. Stróża prawa. Teraz już rozumiesz skąd wynika ta potrzeba dyrygowania innymi. Nie polityk, nie. Pieprzony oficer pała. Odnotujesz ograniczenia własnego zaklęcia, wpływ niewidzialnych sił, bawiących się z tobą w anioła i grzesznika. Jeden ucieka, żeby nie dać się zwieść na pokuszenie. Drugi mówi najskrytsze pragnienia serca, chcąc nimi skusić i złapać. W pułapkę. Trochę czasu zabiera ci zwrócenie uwagę na poruszającą się w niezdecydowany sposób głowę. Teraz masz już pewność. Nie przeraża cię, a jedynie wzmacnia ssąco-drażniące uczucie w żołądku. Choćbyś chciał, nie masz czym wymiotować. Spluwasz jedynie gdzieś na bok z odrazą. Wyłapujesz najpierw. Charlotte. Zbliżasz się pewniej do głowy. Na okrzyki nie reagujesz. Jeszcze nie. Jeszcze moment. Byłeś sportowcem, więc będziesz biec z całych sił. Na czas. Wystrzelisz jak strzała. Przetniesz powietrze jak ciężkie orle skrzydła. Chwila. Kamieni jest coraz więcej. Jeden z nich omija twoje ramię, ale ty wpatrujesz się w obiekt. Masz go na celowniku. Ziejące pustką tunele. - Magipugnus - następny czar. Czujesz, że musisz. Nie podoba ci się ta głowa. Nie podoba jak patrzy, mimo posiadanych braków. Nie chcesz by na ciebie patrzyła. Kiedykolwiek. Następnie, wykorzystujesz swoje siły i lecisz do przodu. Tam, gdzie znika wcześniej dziennikarz. W czeluściach ciemnego tunelu. Wystarczy kawałek. Mijasz ciało i pochylającą się przez moment nad nim dwójkę. Światło padające z latarki wydaje się wystarczające. Do czasu, aż nie padną baterie. Sięgasz ponownie po zapalniczkę, upewniając się, że masz jeszcze swoją torbę. Jesteś kawałek dalej, chcąc coś wyłapać. Wzrok powinien ci służyć. Słuch jest przyzwoity. Wyłapujesz wspomnienie o zegarku. Przewracasz oczami. Kogo obchodzi czas w takim miejscu? Nie interesujesz się zdobyczami. Najbardziej zależy ci, żeby się wydostać. Ojciec. Myślisz o nim. Nic mu nie jest? Nie dorwali go? Co zrobisz jak okaże się, że mogłeś czemuś zapobiec? A jeśli to twoja wina? Twój powrót może okazać się zbyteczny, wręcz szkodliwy. Odpalasz, pocierając o kółko trące w celu wywołania płomienia. Medium. Wewnętrzne rozważania zyskują potwierdzenie. Z całą pewnością jest z nią więcej nie tak niż początkowo zakładałeś. Podejrzana. To jest wgrane w twoich żyłach. Nie ma Vincenta, nie ma żadnego uspokajacza. Potwierdzenia, że jutro będziesz taki sam. W całości. Wolisz nie wiedzieć. Nic więcej. O żadnym z nich. Informacje zbytecznie nurkują w uszach. Wędrują przewodami w celu przeprowadzenia mikrouszkodzeń. Twoja twarz jest jak kamień. Kim jesteś ty? Lucasem, Rogerem...? Nie Hamillem. Nie, nie tutaj. Chyba Rogerem. Tak jak na placu. Nie znają twojego imienia. Bardzo dobrze. Masz przewagę. Dłoń zaciska się w powietrzu, pogrążona w marzeniu o piłce do kozłowania. Nie ma nic. Pustka. Palce powoli zwijasz, paznokcie wbijając w pękającą skórę. Żaden krem nie jest ci pomóc. Sprawdzasz podłoże. Zdążyłeś porządnie wyrwać się do przodu, mało wyraźnie dostrzegając sylwetkę dziennikarzyny. Jesteś w połowie drogi. Warunki są mniej obce niż przypuszczasz. Nozdrza nie szaleją. Serce nie jest opętane przez demona strachu. Głosy wypędzają ciszę. Trupy znacznie rzadziej sprawiają kłopoty niż żywi. Zafiksujesz się na jednym zdaniu. Gorzki uśmiech zostaje połknięty przez panujące ciemności. Próbuje przekonać siebie czy ich? Nie odpowiesz. W gruncie rzeczy może łączy was jedynie przypadkowość miejsca i czasu. No i oddech śmierci na karku. Oficer pała mija cię i przechodzi do przeprowadzenia szturmu pytaniowego na przestraszonego, trzęsącego się ojca małej Charlotte. Współczujesz, bo po kontakcie z jedną wystarczy ci Charlotte do samego końca. Jakikolwiek ten koniec by nie był. Trzymasz się z tyłu. Krok za krokiem. Zmniejszasz odległość między sobą a policjantem i reporterem. Zamierasz na dowiedzenie się o następnej rewelacji. Williamson. Gliniarz. Siostra Charlotte. Nie ma przypadków. Odgarniasz włosy z czoła. Mimowolnie się przysłuchujesz. - Coś się uwziął na zegarek? Czas nie będzie płynął szybciej - komentarz pada z ust, nim zdążysz się powstrzymać. Nieprzyjemne uczucie opanowuje napięty kark. Wyprostowujesz jedną z dłoni. - Mało kto zrelaksuje się w obecności policjanta. Jeszcze takiemu, który od razu osacza. Słownie i fizycznie. Oczy wędrują do dłoni zaciśniętej na barku trzęsącego się mężczyzny. - Jeśli chcesz to mogę dać, co cię zrelaksuje. O ile masz jakiś papier, który mógłbym wykorzystać - wysuwasz propozycję, szykując się do następnego czaru. - Leviora. Zerkasz jeszcze z nieco zmarszczonym czołem na Williamsona. - Lepiej się sprawdzisz w sprawdzaniu drogi. Może po drodze znajdziesz gdzieś zegarek - wskazujesz lekkim tonem, od niechcenia. - Ja zaopiekuję się dziennikarzem. Przypilnuję, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Jest okazja i zamierzasz z niej skorzystać. Może wiedzieć coś więcej. Chcesz wierzyć, że tak. Adnotacja: rzucam Magipugnus na głowę, wcześniej się do niej zbliżając. Następnie zaraz po rzuceniu czaru od razu rzucam się do przodu, żeby mnie nie zasypało. Później poruszam się wolniej, jestem między trupem bezgłowym a rozwidleniem dróg. Po tym jak Barnaby wystrzelił do przodu do dziennikarza, ja też przyspieszam i znajdując się blisko tej dwójki rzucam Leviorę. Pierwszy rzut: Magipugnus, bonus wynikający z II poziomu Magii Odpychania Drugi rzut: Leviora[/u] Ostatnio zmieniony przez Hamill Oatrun dnia Sob Maj 27 2023, 23:15, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Stwórca
The member 'Hamill Oatrun' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 68, 26 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Nowy Testament wylądował gdzieś na kamiennych płytach zdobiących podłogę tych dziwnych wnętrz. Spleśniała książka wam czarownikom i czarownicom mogła kojarzyć się ze wszystkim, co najgorsze. Z latami ucisku, z błędnymi prawdami, za którymi opowiadało się społeczeństwo. Niezależnie od waszych prywatnych doświadczeń, dobrze wiedzieliście, że sytuacja magicznych na tej ziemi jest teraz lepsza niż przed kilkoma wiekami, kiedy to waszych przodków palono na stosach i topiono w rzekach. Trup spoczywający na ziemi, którego głowa została urwana, był na to najlepszym przykładem. Ta, jeszcze przed chwilą oberwała czarem Hamilla, prosto między oczy, ale nie stało się nic. Nie obudziła się, jej wyraz twarzy, przerażony i zastygły, się nie zmienił. Przynajmniej w ten sposób doświadczyłeś swojej zemsty na ludziach, którzy przed wiekami robili krzywdę takim jak wy. Arthurze, gdy jej się przyglądałeś, zauważyłeś, że jest oderwana, ale to w jaki sposób — nie było dla ciebie do rozszyfrowania. Nie nosiła żadnych szczególnych śladów ani pazurów dzikich zwierząt, które mogłeś spotykać w Cripple Rock. Został ofiarą czegoś nieznanego. Thea miała rację, był łowcą czarownic, który utknął w tych tunelach z całym swoim dobytkiem, teraz znajdującym się częściowo w waszym posiadaniu. Jego głowa została gdzieś w pierwszej kamiennej komnacie, która zawaliła się za wami. Osuwające się skały całkowicie odcięły wam drogę ucieczki, ale przynajmniej nie zabrały was ze sobą. W tunelach przynajmniej na razie byliście bezpieczni. Czar wcześniej rzucony przez pannę Sheng miał jednak swoje przyczyny, coś na was czekało, coś skrajnie niebezpiecznego, coś, co na razie pozostawało ukryte w ciemnościach labiryntu. Arthurze, gdy puściłeś nitkę w korytarz ta, zgodnie z twoją wolą, potoczyła się łagodnie, odbijając w lewo. Przemieszczała się swobodnie, ładnie wymijając wszystkie kałuże, aż w końcu zniknęła tuż za ścianą ciemności, do której nie docierały wasze czary. Być może gdyś jej koniec przywiązał do swojego palca albo pasa, byłoby wygodniej, ale tymczasem musiałeś ślepo iść za wyznaczonym przez nią torem. Takie przedmioty rzadko kiedy zwodziły swoich właścicieli, więc największe szanse powodzenia miałeś właśnie z nią, o ile nie stracisz jej z oczu. Barnaby, mężczyzna na samym początku przyglądał ci się nieco naiwnie, nie ukrywając swojej bariery w kontakcie. Wiedziałeś, że wie, kim jesteś. Skoro był dziennikarzem, który na co dzień pracował dla Zwierciadła, to osoby o twoim nazwisku musiał rozpoznawać z odległości mili. — Ta... Wiem. Charlotte Williamson — odpowiedział, spuszczając wzrok nieco niżej. Był wyraźnie przerażony, ale i próbował zachować spokój. Oddychał głęboko i miarowo. Zagadanie go i odciągnięcie jego myśli od położenia, w jakim się znalazł, wyraźnie się opłacało. — Ostatnio sporo o niej pisaliśmy. W sensie w Zwierciadle... Ale to nie ja! To ten pierdolony Maitland się uparł, żeby zaszkodzić Ronaldowi Williamsonowi — było widać, że jest mu nawet jakby wstyd... Spojrzeniem odleciał gdzieś w dal, wyraźnie nie chcąc patrzeć ci w oczy, ale milczał, pozwalając by twoje słowa Hamillu, go zainteresowały. Być może oferowanie temu mężczyźnie marihuany przy policjancie nie było pomysłem roztropnym, ale z drugiej strony, znaleźliście się w bardzo nieroztropnym miejscu. Pewne zasady i prawa należało odłożyć na bok. — Skończyłem z tym, ale dzięki... Kurwa, jesteście całkiem w porządku! To nawet śmieszne. Wydawało mi się, że ty... — spojrzał na ciebie Oatrun z dozą niepewności, a przez jego oczy przeszła setka emocji, ale ostatecznie odrzucił je. — Nie, pewnie mi się zdawało. Ja mieszkam w Cripple Rock całe życie. Kiedyś stara babka Lehenbauer, co mieszka pod lasem, opowiadała mi o kopalni, że te tunele ciągną się na setki mil, ale nigdy nie sądziłem, że to prawda... Jestem Duncan Dunn. Mam zegarek, tak — odsłonił nadgarstek, żeby spojrzeć pod kurtkę na to, która jest godzina, nawet nie analizując, jak dziwne to było pytanie. — Hm... Dziwne... — zastukał w niego dwa razy. — Chyba się zaciął, bo dalej jest 4. Mógłbym przysiąc, że minęło już trochę czasu, od kiedy... Czujecie to? KURWA! — nie dokończył. Wszystkie czary, które rozświetlały wam drogę nagle zgasły. W tej samej chwili przestała działać każda Leviora, latarka zamigotała intensywnie. Było tak ciemno, że nie byliście w stanie dostrzec nawet zarysu własnych rąk. Oczy przyzwyczajone do połowicznego światła zobaczyły jednak najgorsze. Z korytarza za plecami Duncana wyłoniła się ciemność. Głęboki zarys czegoś znacznie czarniejszego niż otaczająca was przestrzeń, tak intensywny w swoim kolorze, że nawet bardzo sporadyczne migotanie latarki nie było w stanie wyłapać szczegółów tej istoty. Niczym cień — na myśl przywodziła coś niebywałego, coś, z czym ty Arthurze i ty Barnaby, mieliście już do czynienia. Niewiele godzin temu, wiele mil stąd z Maywater, podobne stworzenie wyłoniło się z ziemi oblanej szkarłatną krwią. Wtedy krzyczało i próbowało przedostać się do waszych umysłów, było wyraźnie osłabione. Teraz wszyscy widzieliście wysoką istotę o kobiecym kształcie, która w przeciągu milisekund obejmuje dziennikarzynę. Nie zdążył powiedziać słowa. Z jego szyi urwał się aparat, upadając z łoskotem na ziemię, a ciemność rozświetliła lampa błyskowa. Błysnęła trzy razy. Pierwszy raz widzieliście kobiecy kształt, niemal nieprzeźroczysty, ale wyraźnie niehumanoidalny. Miał wyraźnie zarysowane biodra i piersi. Długie palce chwyciły mężczyznę za ramiona i za głowę. W drugim błysku jego głowa została oderwana, podobnie jak głowa łowcy czarownic wcześniej. W trzeciej toczyła się do waszych stóp, a ciemna niematerialna istota pochłaniała rozchlapaną wszędzie krew, jakby karmiła się nią. Theo i Hamillu, wy w tym czasie mogliście czuć, to co od wejścia do tego miejsca było wyraźne. Śmierć. Jawną i nieukrywającą się przed niczym śmierć. Nie był to zapach duszący czy brzydki, ten chwytał za gardło, za serce, z oczy chciał wycisnąć wam łzy. Latarka znów zamigotała, zostawiona na ziemi, a wy w jednej sekundzie dostrzegliście, jak czarny obraz tego dziwnego stwora o kobiecej sylwetce nabiera na sile, jakby rosnąć i unosić. Dłonie wyciągnął w waszym kierunku. Wokół panowała ciemność rozświetlana tylko pojedynczymi błyskami latarki i płomieniem zapalniczki w dłoniach Hamilla. Zdawało się, że ciemność pożarła światło nadane wam magią. Czy mieliście jeszcze czas jej się przeciwstawić? A może należało stąd uciekać? Tura 4 Wszystkie czary wpływające na światło w otoczeniu zgasły. Jeśli chcielibyście uciec przed istotą, w którąkolwiek stronę będzie to akcją i powinno zostać potwierdzone rzutem k100 na zdolność sprawności szybkości. Jeśli chcielibyście ją zaatakować w swojej pierwszej akcji, udany czar powinien otrzymać ode mnie post uzupełniający. Zasady na otrzymanie takiego zostały przeze mnie umieszczone na dole adnotacji. Arthurze, Nić Ariadny toczy się korytarzem w dół. Możesz spokojnie iść jej śladem, ale jeśli stracisz ją z oka na więcej niż 1 turę - możesz ją zgubić. Bez problemu możesz skojarzyć spotkaną przez was istotę ze stworem, który widziałeś na promenadzie w 1. części wydarzenia. Theo, do twojego ekwipunku został dopisany Młot na czarownice z XVII wieku. Z twojego ekwipunku została odpisana Nić Ariadny i policyjna latarka. Od istoty czujesz śmierć. Jest to uczucie potworne, z którym nie spotkałaś się nigdy wcześniej - nawet na cmentarzu. Razem z tym wrażeniem otrzymujesz -10 M pż. Barnaby, do twojego ekwipunku został dopisany sznur, złote monety z XVI wieku oraz bukłak z niewiadomą substancją. Z twojego ekwipunku została odpisana latarka policyjna. Bez problemu możesz skojarzyć spotkaną przez was istotę ze stworem, który widziałeś na promenadzie w 1. części wydarzenia. Hamillu, od istoty czujesz śmierć. Jest to uczucie potworne, z którym nie spotkałeś się nigdy wcześniej, chociaż może kojarzyć ci się z momentem twojej śmierci. Razem z tym wrażeniem otrzymujesz -10 M pż. Wszyscy, zabranie ze sobą latarki albo Nowego Testamentu, które leżą na ziemi nie będą akcją. Od tej pory powinniście do posta dodać rzut na siłę woli (ewentualne modyfikatory np. za rytuały albo modlitwę na Uczcie Ognia, należy zalinkować w poście). Rzut należy wykonać kością k100 dodając do niego swoją statystykę. Taki rzut nie jest akcją. W przypadku poruszania się należy wskazać kierunek (numery tuneli oznaczone na mapce). Jeśli chcecie stanąć na konkretnym miejscu na mapce, proszę o wyraźne zaznaczenie tego w adnotacjach. Działające czary: Absolutvisio na Theę (3/3) Absolutvisio na Hamilla (3/3) Punkty życia: Arthur O'Ridley - 152/152 Barnaby Williamson - 181/181 Hamill Oatrun - 156/166 (-10 M) Thea Sheng - 166/176 (-10 M) Ciemność - ?/?
Termin odpisu do środy (31.05) do 23:59. Termin odpisu w przypadku potrzeby posta uzupełniającego 29.05 (poniedziałek) do 23:59. Po otrzymaniu posta uzupełniającego można wykonać kolejną akcję w tej turze. Po dodaniu takiego posta proszę o poinformowanie mnie o tym prywatnie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
W głowie aż huczało od myśli. Każda nakładała się na drugą, hałasem i nieładem splatając w jeden przytłaczający szum. Pierwsze minuty wymiany zdań między Barnaby’m a dziennikarzem słyszała jakby zza ściany, tkwiąc gdzieś głęboko w zakątkach własnego umysłu. Brodząc przez informację zwrotną rzuconego wcześniej czaru, niczym przez zalane korytarze tej podziemnej pułapki. Powracając do tego opresyjnego odczucia niebezpieczeństwa, jakby nękana niedopuszczającą do zaczerpnięcia oddechu intuicją. Do wybicia jej z tego obezwładniającego mętliku wystarczyło jedno słowo. Zwierciadło. Wtem wszystko ucichło. Z początku jej spojrzenie tkwiło pusto w gruncie pod ich stopami. Przetrawiając fakt powiązania mężczyzny z tak odrażającym rodzajem dziennikarstwa. Z tak beztrosko rozpowrzechnianymi pomówieniami i bezsensownymi plotkami. Możliwe, że też i z tą jedną obrzydliwie fałszywą plotką, która dziennikarzom Zwierciała od dawna nie chce zejść z ust. Potem, z nienawistnym wręcz jadem w oczach, wzrok podniosła na jego twarz. — Duncan Dunn… — prychnęła cicho, głową pogardliwie kręcąc na boki. Głupie nazwisko dla głupiej twarzy. — Dobrze, że nie John Johnson. Jednak całą tą złość, całe to obrzydzenie jego dziennikarską spuścizną, zmuszona była odstawić na bok. Ich obawy się potwierdziły. Zegarki zatrzymały się na czwartej. Czas stanął w miejscu. Zatem istnieje ryzyko, że nikt nie zauważy jej zniknięcia. Nie wezwie pomocy. Mogli liczyć jedynie na siebie. ...A potem dołączyło do nich to gówno. Wgłębienie w pochłaniającej ich ciemności, intensyfikacja oślepiającej czerni wyłaniająca się z oblepionej mrokiem otchłani. Groteskowy zarys czegoś, co naśladowało kobietę, choć zachowywaniem znaczniej przypominało żądną krwi bestie. Z trwogą malującą się na twarzy, Thea przyglądała się oplatającym dziennikarza szponom, odrywającym spiętą w przerażeniu głowę od tułowia. Tym samym podwajając liczbę dekapitowanych ciał znajdujących się w tunelu. Duszona gęstymi oparami śmierci obserwowała, jak istota pochłaniała wyciekającą z ciała krew. Serce pulsowało gwałtownie, wręcz boleśnie, gdy wreszcie wychwyciła źródło tego paraliżującego przeczucia, niedającego o sobie zapomnieć od chwili pojawienia się w tunelu. ”No dalej,” wszystkie myśli krzyczały jednocześnie. ”Kurwa, rusz się!” Kątem oka dostrzegła kulisty kształt toczący się w jej kierunku. Intensyfikując cichy chaos i zamęt, jaki panował w jej umyśle. Spojrzenie skakało niespokojnie od oderwanej głowy dziennikarza do żywiącego się jego krwią stworzenia. Z pamięci trudno było jej wymazać, z jak obrzydliwym rodzajem dziennikarstwa był związany, ilomu zaszkodził publikowanymi w nim bzdurami. Zatruwał umysły i zatruwał prawdę, pozostawiając trwały, obłudny ślad w świadomości magicznych mieszkańców Hellridge. Bezpośrednio po tym, jej ciężkie od odrazy myśli rozświetliły wspomnienia o małej Charlotte. Z zaciśniętymi zębami westchnęła głęboko, tłukąc się wewnętrznie z własnym sumieniem. Co prawda Duncan był wątpliwej jakości dziennikarzem pracującym dla Zwierciadła. Prawdopodobnie zawodowo kłamał, pomawiał i manipulował faktami. Ale nawet tacy jak on zasługują na godziwy pochówek jak i odpowiednie pożegnanie. Choćby namiastki tego, co z niego zostało. — Kurwa! — krzyknęła, po czym wolną dłonią pospiesznie chwyciła głowę dziennikarza za włosy, biegiem rzucając się w stronę przeciwnej ciemnej istocie. — Spierdalamy! Duncan Dunn nie przytuli już córki. Nie pocałuje żony, ani nie pozwoli sobie na przyjemność czerpaną z wieczornego drinka. Jednak może będą w stanie zapewnić mu chociaż to. Należytą uroczystość pogrzebową, na normalnym cmentarzu. Z dala od tych paskudnych tuneli. Chwytam za odciętą głowę i spieprzam w głąb tunelu numer 2. rzut#1: siła woli (+10) i #2: szybkość (+1) |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz