First topic message reminder : Droga nr 3 Droga nr 3 łączy Cripple Rock z parkiem w Salem i Bostonem. W tunelu o surowym, kopalnianym wystroju, jest niski sufit z surowego kamienia i skał. Gładkie ściany wykute zostały w twardej skale, której naturalne faktury zdobią przestrzeń. Rozpowszechnione po całej długości sufitu znajdują się okrągłe lampy, które rzucają ciepłe, przygaszone, acz dostatecznie silne światło, ułatwiające poruszanie się. Pod stopniami, którymi można zacząć schodzić w dół, znajduje się drewniana podłoga, aby zapewnić pewniejsze oparcie podczas przemieszczania się. Drewno kontrastuje z surowością skał, nadając tunelowi wyjątkowego charakteru. Na krańcach drogi znajdują się czarownicy, którzy każdorazowo sprawdzają podróżnym pentakle. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Thea Sheng' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 84 -------------------------------- #2 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Pytanie nie brzmi j a k, ale c z y. Tyle wnikliwych obserwacji na końcu języka — coś o czasie, jego biegu, o zatrzymaniu, o wznowieniu, o magii, która kpi z podstawowych praw fizyki i, jak się okazuje, z nich samych. Tyle niewypowiedzianych słów. Zmęczone spojrzenie przeskoczyło z twarzy dziennikarza — tak, Charlotte, to już ustalone — na najcichszy i najbardziej bezimienny element układanki. Duncan Dunn przedstawił się uprzejmie; Duncan Dunn znał podstawy kultury; Duncan Dunn może na początku stracił głowę, ale teraz ją odzyskuje i zaczyna kleić względnie spójne zdania. Williamson chciałby to samo powiedzieć o mężczyźnie, który teraz — właśnie teraz, kiedy za moment wydarzy się coś bardzo złego — wychodzi z założenia, że ktoś — zwłaszcza oficer policji; kwestię gwardii warto przemilczeć — zaakceptuje jego sugestię i zostawi dziennikarza w tyle. Nie powierzyłem ci nawet latarki, myśl na pół uderzenia serca przed nadejściem ciemności była prawie rozbawiona, skąd pomysł, że zaryzykuję życiem człowieka? Sekundę i jedną urwaną głowę później, cała ta nieufność, znużenie i chybotliwy, błędny ognik nadziei, że wszystko się ułoży, przestała mieć znaczenie. Zgodnie z czasem, który biegł — biegł? Raczej tkwił w miejscu, sparaliżowany strachem jak wszyscy obecni — tunelami, trwało to bardzo krótko, mniej niż ułamek sekundy. Najpierw było W drugiej toczyła po ziemi. W trzeciej dyndała w uścisku palców Thei, ale to był widok — i problem — dla Williamsona z przyszłości. Williamson w teraźniejszości nie miał czasu na obserwowanie, jak mrok — co jest ciemniejsze od ciemności? Do dziś sądził, że nic — pochłania krew mężczyzny, któremu obiecał wieczorny przegląd wiadomości z córką na kolanach, drinkiem w dłoni i żoną tam, gdzie jej miejsce; niektórzy sądzili, że przy kuchence, Barnaby preferował wersję tam, gdzie jej wygodnie. Williamson w teraźniejszości nie miał czasu nawet na myśli — widząc skondensowaną ciemność, nie musiał myśleć wcale. Przecież znał tę formę; kształt mógł być inny, a zamiast wrzasku panowała przerażająca cisza, ale w żadnej wersji rzeczywistości nie zapomni istotny, która cztery godziny temu— Kurwa, krzyknął Dunn przed śmiercią; kurwa, powtórzyła Thea. — Kurwa — przytaknął Williamson, kiedy wszystko stało się przeraźliwie klarowne i spowolnione — wszystkie szczegóły ich małego, podziemnego świata objawiły się w nierówno pociętych klatkach filmu. Pierwsza: jego ciało działające jak dobrze naoliwiony mechanizm, skłon i wyprost, złapał pasek aparatu i zarzucił go na szyję — coś mokrego i ciepłego oblepiło jego kark razem ze zdobyczą; krew na skórze i krew w ustach, jego dwie dobre znajome. Druga: ciemność gęstsza od mroku na promenadzie odpierała wszystkie czary ofensywne; atak nie ma sensu. Myśl przypominająca wycinek z gazety — złe skojarzenie; Duncan nie napisze nowego artykułu — towarzyszyła dłoni, którą Williamson zacisnął na ramieniu domorosłego handlarza używkami tylko po to, żeby krótko pociągnąć go za sobą w kierunku przeciwległego tunelu. — Biegnij! To, czy jedyny bezimienny mężczyzna w grupie posłuchał zwięzłego polecenia — to nie była prośba; z etapu próśb wyrośli w momencie dosłownego zapadnięcia się pod ziemię — miało pozostać zagadką przynajmniej przez kolejną, kluczową chwilę. Williamson nie musiał szacować szans na wydostanie się stąd bez szwanku; były zerowe. Pod wiatą istotna podobna do tej zamieniła jego mózg w mielonkę; cztery godziny później liczył się z możliwością powtórki z jednostronnej zabawy i ponownego spotkania z— Trzecia, ostatnia klatka ich reżyserskiej wersji horroru: Thea z głowa w ręce, Barnaby biegnący jej śladem, co dwie głowy to nie jedna, jeśli przeżyją, powtórzy jej ten żart — o wyrzutach sumienia i tak nie było mowy. Później następuje krótki przeskok; spojrzenie Williamsona wędruje w kierunku migoczącego na ziemi Maglite. — O’Ridley, latarka! Jeśli zgubią nić, równie dobrze mogą zawrócić i zapytać pani mrok jak często tu przychodzi. rzut#1: siła woli | +5 modlitwa rzut#2: szybkość | +20 bonus statystyki Łapię aparat i biegnę w kierunku tunelu #2. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 92, 60 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arthur O'Ridley
Rozmowa Barnabiego i reszty z dziennikarzem trwała gdzieś w tle, za plecami czarodzieja, który był pochłonięty zabawą magicznym przedmiotem. Potem wróci do grupy, aby posłuchać, co uradzili na aktualną sytuację. -Cholera, fajne to.-pomyślał Arthur, patrząc jak kłębek sznurków, toczył się pomiędzy różnymi kamykami i innymi zapadliskami jaskini, aby skręcić do tunelu, po jego lewej stronie. Jeśli wyjdą z tego żywi, może też zaopatrzy się w takie cudeńko, chociażby, aby nie mieć problemu z wyjściem z lasu lub z centrum handlowego. Atmosfera trochę rozprężyła się, czas w pewien sposób spowolnił i była chwila na oddech, a nawet papierosa, gdyby te nie były mokre. Liczył, że Thea lub Williamson palą. Wydawało się, że będzie dobrze, lecz sentencja "wydawało się" była tutaj kluczowa. Ze spokojnego stanu zadumy nad nitką, wyrwał O'Ridleya rozpaczliwy krzyk z użyciem wulgaryzmu, wychodzący zza jego pleców. Jednocześnie, światła magiczne oraz te pospolite pogasły lub zamigotały rytmicznie. Momentalnie odwrócił się w stronę dziennikarza, aby zobaczyć, co spowodowało zamieszanie. Jednak, na początku nie widział za dużo, ale ewidentnie mógł ujrzeć jak większa ciemność, o kobiecych kształtach, poruszała się na tle naturalnego mroku korytarzy. Gdy po kilku sekundach, wzrok polepszył się, mógł bez problemu obserwować jak Ciemność dekapitalizowała Dunn'a, po czym pochłonęła jego resztki. Zielarz nie wiedział, co było bardziej przerażające: sam akt zabójstwa niewinnego mężczyzny czy raczej zabójca, którym była ciemna postać z dzielnicy portowej. Wiedział, do czego była zdolna ta istota, ale myślał, że preferuje tylko mieszanie w głowię, a nie faktyczne odrywanie jej od reszty ciała. Arthur przez chwilę, stał sparaliżowany strachem, patrząc na całą scenę bogatą w krew oraz inne płyny ustrojowe, lecz w końcu zaryczał: -KURWA !-wraz z resztą grupy, po czym poczuł silne szarpnięcie za ramię. Jak zwykle czuwał nad nim Gwardzista, który wspomniał o latarce. Posłusznie chwycił za wspomniany przedmiot, wolną lewą dłonią. W tej samej ręce mocno trzymał nić Ariand, która była kluczem do ich wyjścia z tego labiryntu. Druga dłoń trzymał dalej mocno sierp, który pewnie mało da wobec aktualnego przeciwnika. Biegnąc z resztą ekipy, obrócił na chwilę głowie i skierował ostrze pod stopy bestii, krzycząc: -Varioherenae!- po tych słowach, ziemia we wskazanym miejscu, zaczęła mięknąć, co może spowolni go. Atak czwórki czarodziejów nic nie dawało pod wiatą, jeśli chodzi o zranienie potwora, więc może chociaż uda się spowolnić to bydle. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy na teraz. No poza podążaniem za nicią. Mknął za sznurkiem, który powędrował gdzieś w międzyczasie. Z pomocą latarki śledził, materiałowy szlak. Dla pewności, że nie zgubi cennego daru, dodatkowo owinął sobie jego luźny koniec, wokół lewej dłoni w czasie biegu. Wtedy była szansa, że nawet jak wywali się, to ciągle gdzieś mógł łatwo sięgnąć po nić. Pewnie przywiązanie go do paska, czy chociaż do pentaklu, byłby bezpieczniejsze, ale musiałby się do tego zatrzymać. Postój, chociaż na chwilę, był luksusem, na który nie było go stać. Jeśli kiedykolwiek zobaczy światło dzienne, Arthur obiecał sobie, że zacznie biegać lub chociaż przerzucać kamienie codziennie. Nie ruszał się tyle od czasu liceum, gdy uciekał z kradzionymi jabłkami z farmy. #1 Podniesienie latarki (nie akcja) #2 Rzucenie czaru Varioherenae - 85 (rzut) + 25 (magia natury)>75 - zdane #3 Ucieczka w tunel 2, podążając za sznurkiem, obwiązanie nim lewej dłoni #4 Rzut na siłę woli - siła woli (0) + rzut #5 Rzut na szybkość |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 89 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Stwórca
The member 'Arthur O'Ridley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 34 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Jedno słowo. Pięć liter. Soczyste kurwy, jedna po drugiej, wylatywały z waszych ust. Nie było wyrazu mogącego lepiej oddać sytuację, w której się znaleźliście. Gdyby wyciąć tę jedną scenę, umieścić ją na wielkim ekranie i oznaczyć film, jako dla dojrzałych widzów, to właśnie ten moment zebrałby najwięcej oklasków, a gazety rozpisywałyby się o nim jako klasyce komedii, jeszcze przez wiele lat. O ile widzom w kinie mogłoby być do śmiechu — wam zdecydowanie nie, nawet jeśli groteska tej sytuacji zakrawała na obłęd. Obłęd, którego nikt z was nie mógł się spodziewać. A może mógł? Hellridge skrywało wiele tajemnic, a 26 lutego 1985 miał przejść do historii tego hrabstwa. Nie należało pytać jak będą nazywać go podręczniki do historii. Należało pytać ile będzie ofiar. Duncan Dunn stał się jedną z nich. Ciemność pęczniała, nabierała na sile — widzieliście to gołym okiem, jak kobieca sylwetka rozrasta się, jak na waszych oczach przybiera jeszcze mroczniejszych barw. Krew mężczyzny spływała po kamieniach, a ta, jakby z odległości, pochłaniała ją całą, niczym najadający się nią potwór. Symbolika krwi wiele razy przewijała się przez religijne pisma — bez krwi nie było życia. Duncan bez krwi był już martwy. Ciemność zasilona krwią odżywała. Poczuliście dziwny ścisk w głowie, chociaż to nie wam ją oderwano. Nieprzyjemne uczucie migreny, rozrywania od środka. Dla żadnego z was nie było intensywne na tyle, by można było mówić o całkowitym odcięciu. Theo, ty poczułaś ledwie ucisk na skroni. Arthurze, ty mogłeś porównać to uczucie do porannego kaca. Męczące, ale możliwe do zignorowania. Najmocniej dotknęło to ciebie Hamillu, jakby ktoś uderzył cię w tył głowy ciężkim przedmiotem. Barnaby, ty być może przez swoje poranne wydarzenia, zdawałeś się odczuć tylko migotanie, które szybko minęło. Arthurze, zdecydowałeś się rzucić za siebie czar. Wyraźnie widziałeś, jak kamienie zapadają się, niemal pływają w czymś przypominającym ruchome piaski. Te znajdywały się na przejściu ciemnej istoty w waszą stronę, ale ta nie była materialna — nie w sposób, który mógłby opaść w pułapkę. Ruszyliście razem w głąb korytarza. Nie mogliście przecież ryzykować pojmania, stanięcia oko w oko, z istotą, której zamiary w jednej sekundzie stały się jasne. Theo, ty porwałaś głowę dziennikarza, która niczym Halloweenowa ozdoba zwisała swobodnie z twojej dłoni, ciągnięta za włosy, jak trofeum. Arthurze, szybkie chwycenie za policyjną — ledwo mrugającą — latarkę, minimalnie cię tylko spowolniło. Znacznie bardziej zrobiła to Nic Ariadny. Gdy wypuszczałeś ją z dłoni może pół minuty, może minute wcześniej, mogłeś powstrzymać jej koniec w swoich palcach, obwiązać go do paska, ale tego nie zrobiłeś. Na szczęście zdołałeś zająć się tym teraz, co niestety znacząco cię opóźniło względem reszty. Barnaby, ty zamiast latarki czy głowy, złapałeś porzucony na ziemi aparat, którego lampa błyskowa już zgasła. Aparat i człowieka. Człowieka, który mógł być następny, gdyby się nie ruszył — Lucyfer tylko wiedział, jakby się to skończyło. Wypchnięty w przód Hamill nie miał więc wyboru, jak biec w przód, razem z resztą. Biegliście niemal równo — ile sił w nogach i płucach. Theo i Barnaby, wy byliście zdecydowanie najszybsi. Być może najbardziej skoncentrowani, być może najbardziej zależało wam na przeżyciu — nie było sensu, nie było czasu tego rozważać. Dalej Hamill i Arthur, zostając z tyłu, ale wciąż prąc do przodu, żeby uniknąć konfrontacji z niebywałą istotą. Bezgłowy trup Dunna został gdzieś z tylu. Mijaliście te same ściany. Nie różniły się niczym od reszty korytarza, były tak samo zimne i ciemne, wykonane z kamienia. Na podłodze niemal nie było już wody. Im dalej biegliście, tym mocniej paliła się latarka, przestając migotać. Wystarczyło rzucić na nią okiem, by dojść do prostego wniosku — to nie baterie zaburzały jej działanie, to bliżej nieokreślona ciemność. Gdy spojrzeliście okiem w tył, dostrzegliście ją wyraźnie, ale ta poruszała się wolniej, jakby płynąc w powietrzu. Przemieściła się tylko nieznacznie — mogliście to określić na bazie ciała Duncana. Potem skręciliście lekko w prawo, nie było innej drogi jak tylko iść w przód, a ciemność zniknęła za zakrętem. W tym momencie, gdy tylko zniknęła wam z oczu, a światło latarki przestało dawać jakikolwiek cień na jej sylwetkę — wtedy w otoczeniu rozległ się krzyk, zastępując dziwny ból głowy. Dochodził zza waszych pleców. Nie należał do jednej osoby, a przynajmniej kilku lub nawet kilkunastu. Wysoki, wkręcający się w głowę i przepełniony bólem. Arthurze i Barnaby, mogliście poczuć niemal efekt deja vu. Na promenadzie jednak krzyczał mężczyzna. Jeden. Tu krzyczały kobiety. Wiele kobiet naraz, przestraszonych i zrozpaczonych. Jeśli nie zatrzymaliście się po drodze, dotarliście w końcu do końca waszej wędrówki. Końca — a przynajmniej tak mogło się zdawać — wszystkiego, co was otaczało. Byliście w ślepej uliczce. Korytarz był tutaj wąski, byliście w stanie stać tylko w 2 osoby obok siebie. Na ścianie naprzeciwko was, niczym babie lato, unosiły się nitki energii, jakby doklejone do ciemnych i zimnych kamieni. Tworzyły one dziwne litery i symbole, rozmieszczone nierównomiernie i bez żadnego konkretnego sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ściana pobrudzona była krwią. W kilku miejscach ktoś zostawił pociągłe ślady, na jednym z dolnych kamieni znajdywało się kilka mazideł. Najwyraźniejszym z nich była strzałka. Ta jednak wskazywała na punkt, który nie różnił się od reszty zupełnie niczym, pokazywała kierunek prowadzący donikąd. Wtedy też, tocząc się leniwie po ziemi, Nić Ariadny natrafiła na ścianę, która nie miała dla niej żadnego znaczenia. Prześlizgnęła się przez nią, jak gdyby przenikała przez jakąś dziwną barierę, na którą była zupełnie odporna. Jeśli wy jednak dotknęliście tego miejsca albo jakiegokolwiek innego kamienia, nie byliście w stanie żadną siłą popchnąć go dalej. Nie było pomiędzy nim żadnych szczelin, miejsc, gdzie moglibyście włożyć palce, albo rozłupać. Ściana wypełniona dziwnymi symbolami, cyframi i literami, nie była jednak jedynym znaleziskiem w tym miejscu. Wokół was ścieliły się trupy. Cztery kobiece ciała, wszystkie ubrane tak samo enigmatycznie i dziwnie jak znaleziony przez was wcześniej mężczyzna. Kobiety miały swoje głowy, ale podobnie jak wcześniejsze znalezisko — te nie ulegały żadnemu rozkładowi. Wyglądały niemal tak jakby spały — gdyby nie to, że dwie z nich miały dziury po ostrzu noża wbitego w serce, jedna ślady od duszenia sznurem, a kolejna dziurę po ostrzu w plecach. To nie były przypadkowe ślady. To była istna egzekucja. Na szyjach każda z nich miała pentakl — dobrze znany wam symbol. Na ciele ciemną suknię i ściśnięte materiałowe pasy, przypominające gorsety. W tunelu dalej rozlegał się krzyk, z każdą sekundą się przybliżający. Akustyka tego miejsca była dziwna, ale ty Theo i Barnaby, mieliście szanse skupić się tyle, by wyciągnąć z tego wnioski. Coś, co wydawało te odgłosy, było jeszcze stosunkowo daleko, chociaż wyraźnie nadchodziło. Narastały wolno. Do tego miejsca biegliście dobre 2 minuty, a krzyk poruszał się wolniej. Mieliście czas złapać oddech, nawet w takim zaułku z jakiegoś powodu było go sporo. Nić Ariadny nie wróciła, ale ty Arthurze poczułeś szarpnięcie na dłoni, jakby chciała iść dalej, oczekując na swojego właściciela. Zawrócenie i udanie się w drugi korytarz dalej było możliwe, ale nietrudno było zgadnąć, że napotkalibyście na swojej drodze coś, co jeszcze przed chwilą z taką łatwością oderwało głowę dziennikarzowi. Z drugiej strony — byliście w potrzasku. Potrzasku, z którego być może było jakieś wyjście. Tura 5 Latarka rozpala się normalnym światłem. Zapalniczka przez pęd biegu zgasła, ale może zostać odpalona ponownie (nie będzie to akcją). Jeśli zdecydujecie się rzucić jakiekolwiek czary rozświetlające otoczenie - zadziałają (będzie to akcją). W tym miejscu nie panuje całkowita ciemność, chociaż ciężko jest tutaj mówić o pełnej widoczności. Symbole na ścianie świecą lekkim niebieskawym światłem, wystarczającym, by dostrzec w nim sylwetki wasze i trupów dookoła. Krzyk, który słyszycie, znacząco utrudnia skupienie się, dlatego każdy z was otrzymuje -5 do rzutu kością k100 na akcje wymagające owego (np. czary, percepcja itp). Nie będzie to miało znaczenia w przypadku akcji typowo sprawnościowych (np. bieg, zręczność dłoni itp). Ściana przed wami wygląda tak jak na zamieszczonym poniżej obrazku. Powinniście posiłkować się nim, uznając jego dużą dokładność. W ścianie nie ma żadnych wyrw ani miejsc, gdzie da się włożyć dłoń, palce, klucz, drewnianą pałkę albo inne rzeczy. Jest płaska, chociaż dość chropowata. Zaznaczone czerwone ślady są śladami zaschniętej i również są bardzo dokładne. Jeśli chcecie przeszukać otoczenie, trupy itp, będzie to akcja z rzutem k100 na percepcję. W takim przypadku proszę o wyraźne wskazanie, co dokładnie przeszukujecie. Arthurze, wypuszczając Nic Ariadny, nie trzymałeś jej końca, dlatego też sięgnięcie po nią i obwiązanie na palcu znacznie cię spowolniło. Hamillu, z racji twojej zgłoszonej nieobecności wykonałam za ciebie rzuty na szybkość i siłę woli oraz poruszyłam cię do przodu zgodnie z akcjami Barnaby'ego. W tej turze proszę nie wykonywać rzutu na siłę woli. W przypadku poruszania się należy wskazać kierunek (numery tuneli oznaczone na mapce). Jeśli chcecie stanąć na konkretnym miejscu na mapce, proszę o wyraźne zaznaczenie tego w adnotacjach. Działające czary: - Punkty życia: Arthur O'Ridley - 141/152 (-11 M) Barnaby Williamson - 183/181 (+2 M) Hamill Oatrun - 131/166 (-35 M) Thea Sheng - 154/176 (-22 M) Ciemność - ?/? Ściana:
Termin odpisu do poniedziałku (5.06) do 21:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Na początku było słowo. Szybciej. Już nie kurwa — ta została w tyle, razem z ciemnością żywiącą się krwią i jeszcze ciepłym trupem dziennikarza. Szybciej; w podskakującym świetle latarki — pieniądze podatników po raz pierwszy od dawna nie poszły na marne — świat był zlepkiem ścian tunelu, skupionych twarzy i jednej, odciętej głowy. Zaklęcie O’Ridleya, cuchnące magią natury i jak magia natury odstręczające, nie mogło powstrzymać mroku; gdyby Williamson nie był akurat zajęty rozchlapywaniem kałuż w trakcie Z ciemnością nie da się wygrać. Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło nagle — kolejny wdech, kolejny zakręt, pół sekundy przeświadczenia, że głowa dziennikarza mrugnęła porozumiewawczo i wreszcie — skała. Widoku ślepego zaułka nie mogło złagodzić zwielokrotnione echo krzyku w głowach; w pewien sposób znajome i jednocześnie różne od tego, którego wspomnienie uporczywie powracało z promenady. Impet zatrzymania niemal posłał Williamsona na rozświetloną bladym blaskiem ścianę; nos zamarł kilka centymetrów od litej skały i babiego lata otaczającej jej energii. To był ten moment horroru, w którym ginie kolejny z bohaterów. Jedno spojrzenie na zimne kamienie, dwa próbne pchnięcia nieustępliwej ściany, trzy głębokie wdechy, cztery trupy. Kiedy wzrok uchwycił pentakle, dziury w piersiach, ślady sznura na szyi, podstępny cios w plecy, Barnaby pozwolił sobie na dwie sekundy odświeżającej emocji. Gniew u Williamsonów był uczuciem fabrycznym. Ktoś kiedyś — setki lat temu, w świecie templariuszy i krucjat — wszył go między ich mięśnie, wyhaftował na sercach, nakłuł aorty i wypełnił je skondensowaną wściekłością; ta rozpełzała się teraz po jego ciele jak tysiące małych robaków. — Wygląda na to, że nasz bezgłowy łowca — rozerwałby go jak starą gazetę, gdyby ciemność — w tym ułamku sekundy będąca sprzymierzeńcem i sprawiedliwością — nie wyprzedziła Williamsona o kilkaset lat. — Znalazł je przed nami. Knykcie stuknęły o rozświetloną runami, cyframi, literami — wszystkim i niczym; jakby ktoś wymieszał kilka zestawów łamigłówek, potrząsnął pudełkiem i rozsypał je na planszy — ścianę mocniej niż zamierzał. Skóra dłoni nie ustąpiła pod impetem ciosu, ale zdrowa dawka bólu skupiła myśli; Barnaby najpierw sięgnął po zawieszony na szyi aparat, nie robiąc sobie dużej nadziei — jeśli ten po upadku nadal działał, ofiarą amatorskiej fotografii najpierw padła ściana, później zwłoki kobiet. Na końcu powinni zrobić zdjęcie sobie; jeśli ktoś kiedyś odnajdzie kliszę, zdjęcie będzie wskazówką, pamiątką i ulubioną historyjką rodziców — nie kręć się w pobliżu kopalni Hudsonów po zmroku, inaczej skończysz jak Piątka (czwórka? Będą liczyć głowę?) Z Tuneli. — Nie przebijemy się bez ryzykowania zawaleniem. Magia pod ziemią zawodziła; Williamson czuł, że nawet ta odpychania mogłaby go rozczarować w chwili próby — ta zresztą nadejdzie szybciej, niż wszyscy tego chcieli. Czas; przeskakujące po rozświetlonych symbolach spojrzenie próbowało odnaleźć jakąkolwiek wskazówkę; wszystko sprowadza się do czasu. — Pentagram? — skinięcie podbródka najpierw ściągnęło uwagę stojącej obok Thei, a później wskazało na nakreślony na dole ściany symbol. Krew na skale układała się w pozornie pozbawiony celu chaos, ale nikt nie wykorzystywał ostatnich tchnień na bezcelowy akt wandalizmu; chyba, że nosił nazwisko Paganini. — Powinniśmy odtworzyć go na skale? Runy, niewiele mówiące komuś, kto oblałby nawet łacinę gdyby nie hojny datek dziadka, pobłyskiwały tym samym, bladym światłem co litery i cyfry. Wskazówka wymykała się spojrzeniu, które teraz obserwowało nić Ariadny znikającą za ścianą jakby skała była jedynie bękarcim dzieckiem ich wyobraźni. Najbardziej realny w tej sytuacji okazał się element najmniej rzeczywisty — nadal dolatujący z tuneli wrzask. Krok w tył nie podsunął odpowiedzi; kolejny nie ujawnił wcześniej przeoczonych wskazówek. Cztery trupy pod ścianami niedługo mogą doczekać się towarzystwa — ta myśl w zupełności wystarczyła. — Mamy dwie, może trzy minuty. Trochę więcej, jeśli utrzymam łeb na karku dłużej od dziennikarza; Williamson wyminął O’Ridleya, wymownie zerkając na trzymaną przez niego latarkę — nadal zamierzał ją odzyskać, nawet jeśli do trumny. Drugiemu z mężczyzn poświęcił przelotne spojrzenie; fakt, że ten nadal miał głowę na swoim miejscu, uznał za dostateczne podziękowanie. Służba, nie drużba; nikt z obecnych nie wiedział, że pod policyjną odznaką tkwił osad Czarnej Gwardii — to nie była kwestia heroizmu. Jedynie bardzo długi dzień w pracy; bezpłatne nadgodziny w szkodliwych warunkach. — Główkujcie dalej — przestań, Williamson, sam się prosisz; zatrzymał się cztery kroki od grupy, plecami do runicznej ściany, twarzą do tunelu i tego, co wkrótce mogło z niego nadejść. — Decerto. Czar rozpoczął się i zakończył na opuszkach palców; magia odpychania nie buchnęła zwyczajowym uporem, nie rozlała się po jego ciele, nie stworzyła pola siłowego. Teoria mogła być prawdziwa — w tych tunelach nie zawodzą jedynie latarki. — Decerto — tym razem głośniej, dosadniej, z niewiadomym skutkiem; jeśli czar zadziała, wąskie przejście, pole siłowe i Williamson na drodze ciemności mogą odwlec w czasie to, co teraz wydawało się nieuniknione. rzut#1: Decerto | 32 (k100) + 24 (magia odpychania) + 1 (kieł Cerberusa), próg nieosiągnięty rzut#2: Decerto | próg 85 cofam się kilka kroków i zatrzymuję przed zakrętem tunelu, o tutaj |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 67 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Rozżarzone biegiem płuca piekły przy każdym głębszym oddechu. Mrużenie oczu przy nagle powstałym świetle latarki tylko intensyfikowało migrenę. A ciemność nie próżnowała. Odczuwała to wcześniej. Chwilowy nacisk na jej skroń—niby prześmiewcze przypomnienie obrazu dekapitacji. Zjawiska, którego namacalny dowód dyndał zaciśnięty w jej dłoni. Teraz ten tępy rodzaj bólu wracał podwójną mocą. Wraz z nim, kakofonia przeraźliwych krzyków. Hałas przywoływał na myśl wrzaskliwe dzieciństwo. Dochodzące zewsząd głosy należące do wszystkich, jak i absolutnie nikogo. Spędzające sen z powiek zdesperowane, błagalne szepty i rozdzierające przewód słuchowy wrzaski. Wszystkie wyryte głęboko gdzieś między fałdami kory mózgowej. Posplatane sztywnym szwem w kosmykach jej włosów. Zmarłych nauczyła się poskramiać z wiekiem. Tylko ciemność była poza jej ekspertyzą. Przy akompaniamencie ciężkich oddechów i rozbrzmiewającego głuchym echem wycia, ich czwórkę zatrzymała ślepa uliczka. Ot zlepek kamieni i brudu, chciałoby się rzec, nic czego prosty czar by nie pokonał. Tyle że nawet powierzchowna inspekcja wykluczała jakiekolwiek przesłanki o ordynarności tej skały. Nic w tunelu nie było normalne. Ani ściany (te świeciły mętnym blaskiem liter i cyfr), ani podłoże (te przyścielała wykładzina z zamrożonych w czasie ciał). A ciężko było mówić o czymkolwiek normalnym z odciętą głową w ręce. Mimo iż kamienista zagadka była na wyciągnięcie ręki, jej oczy nieodparcie przyciągało to, co jej najbliższe. Martwe ciała. Dokładnie cztery. A każde z nich, z pentagramem uwiązanym wokół szyi. Już przy ciele łowcy zaczęła wyobrażać sobie podobny widok czekający na nich w jednej z mroczniejszej odnóg. Zaskoczenie nie powinno więc pozostawić nawet najmniejszej pręgi na jej rysach, gdy z ust skapnąć miało jedynie ”Kurwa wiedziałam”. Padło tylko samo przekleństwo. Z osłupieniem i zdenerwowaniem spinającymi brwi. Runy, liczby (cholera wie co jeszcze przeoczyła) i litery migające niczym wątłe pajęcze nitki niewiele jej mówiły. Niewykluczone, że gdzieś któryś z symboli widziała. Choćby namiastkę tych najdziwniejszych z dziwnych. Zebranych w podobnym zbiorze w jakimś podręczniku, zatrzaśniętym po minucie frustrowania się nad ich złożonością. Może powinna była poświęcać więcej czasu na treningi umysłowe i koncentracyjne w zaciszu swojej sypialni. Rozwiązując jakieś krzyżówki, czy inne rebusy. Taka umiejętność byłaby bezcenna w dudniącym od wrzasków tunelu, gdzie ciężko o trzeźwe myślenie. Jednak w momencie gdy wzrok przestał błądzić między rządkami run i cyferek, zauważyła odznaczającą się brudną czerwoną barwą krew. Ślady, jakie malowały się wokół i pośród błyszczącego magicznego zbioru. Potem wskazującą niby donikąd strzałkę wraz z nabazgraną obok niej gwiazdą. Na moment wróciła jeszcze do martwych czarownic, wzrokiem konturując kształt wiszący na ich szyjach. Potem znów na kamienną ścianę—palcem zataczając ten sam okrąg i pięć ramion, niby to chcąc potwierdzić własną teorię. Przekonać się, czy cokolwiek z tego co wymyśliła ma sens. — Na to wygląda — odpowiedziała Barnaby’emu. — Oby o to chodziło. Na chwilę cofnęła się o kilka kroków, ustępując miejsca każdemu, kto chciałby ostatni raz rzucić okiem na ten odgradzający od wolności mur. Posyłając ostatnie spojrzenie malującym się przed nią symbolom (“Huh, z tej odległości nawet przypominają pentagram!”—biedna, chyba ma już urojenia), nim otworzyła ściskany w ręku Młot na czarownice. Gdyby miała więcej czasu, a ostatki poczucia humoru nie wyplułaby razem z płucami w biegu, podniosłaby głowę Duncana na wysokość swojego ramienia—pozwalając dziennikarzynie przejrzeć treść traktatu o czarownictwie z cichym “Nie ma to jak głowa na karku”. Ale więzieni w tunelu potrzebowali Thei, która ma do zaoferowania coś więcej niż głupie żarty i gadki o zmarłych. Thei-medium, która była trochę bardziej mądrzejsza i nieco lepiej zorganizowana. Sama też takiej siebie potrzebowała. Na tyle, na ile pozwalał goniący ją czas przewertowywała coraz to kolejne strony Młotu, szukając jakichkolwiek poszlak. W pośpiechu nabazgranego pentagramu, bądź czegoś co go przypominało. Jakiejś wzmianki o pogmatwanych symbolach czy magicznych ścianach. A może i niezawodnego łowieckiego sposobu na wywinięcie się z podobnej sytuacji bez wyjścia. Czegokolwiek, co mogłoby być dla nich przydatne. — Wǒ kào! — kolejna książka zatrzasnęła się pod impetem frustracji. Młot, jak i głowę, na moment odłożyła, opierając oba o najbliższą ściankę. Z wolnymi już rękoma, z kieszeni kurtki wysunęła athame, a po kilku energicznych, zdecydowanych krokach, ponownie znalazła się twarzą w twarz z magiczną rozsypanką. Raz jeszcze objęła spojrzeniem zbiór symboli i towarzyszące im krwiste ślady, uważnie śledząc ich rozłożenie. Kilka sekund później, ściskaną w ręce athame przyciskała już do wnętrza prawej dłoni. Mrugnięcie oka później, jej skórę barwiła krew. Ledwie skrzywiła się na piekący ból jaki towarzyszył przecięciu dłoni. Coś jej podpowiadało, że podzielenie losu z dziennikarzem bolałoby znacznie bardziej. Rozciętą dłoń przycisnęła do ściany i zatoczyła nią koło tak, jak sugerowałaby zamieszczona na jednym z kamieni strzałka. Świeżą krwią jak najdokładniej pokrywając stare smugi w celu zamknięcia repliki przedstawionej u dołu gwiazdy w okręgu. Liczyła, że jej starania nie skończą się oderwaną głową i infekcją, a jedynie triumfalnie odkrytym przejściem. #1: szukam w Młocie na czarownice wskazówek (rzut). #2: rozcinam wewnętrzną stronę dłoni athame i krwią rysuję pentagram zgodnie z rysunkiem obok strzałki, jak i starymi smugami na ściance. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Arthur O'Ridley
-No tak, jebał mnie pies oraz kot.- pomyślał Arthur, gdy ruchome piaski, były mniejszą przeszkodą niż piaskownica dla dziecka uzbrojonego w łopatkę. Gdyby teraz nie biegli, łapiąc każdy życiodajny oddech, pewnie Barnaby skomentowałby to jakoś pięknie. Gwardzista nie bez powodu nawet nie trudził się na czar, bo pod wiatę co najwyżej wkurzyły ciemną istotę. Pozostała dwójka towarzyszy nie miała pojęcia, co mroczna istota jest lub nie jest w stanie zrobić, więc tutaj nie spodziewał się po nich żadnego zdania na temat próby zielarza. Choć musiał przyznać, że z tego wszystkiego zapomniał, że to cholerstwo lubiło wejść do głów i ryczeć w nich, aż samemu chciało się ją urwać. To nie była najlepsza terapia na kaca, choć już było lepiej niż kilka godzin temu. Oczywiście, pomijać ogólne poczucie beznadziejni, umysł, który jest gdzieś pomiędzy szaleństwem a poczytalnością oraz uświadomienie sobie jak beznadziejną kondycję fizyczną miał O'Ridley. Kto by się spodziewał, że systematyczne niszczenie sobie organizmu nie jest zdrowe. Już nawet nie wiedział, czy jest mokry od wody, czy od potu, który lał się z niego strumieniami. Czuł nawet smak krwi w ustach, jakby już płuca nie dawały rady z pompowaniem życiodajnego powietrza i z kolejnymi haustami brały więcej krwi z naczyń. W czasie gonitwy zdawało się czarodziejowi, że kręcą się w kółko. Przemieszczali się po tunelu w różne strony, raz w lewo, raz prosto, raz w prawo, ale w końcu dotarli do ślepego zaułka. Z początku nie widział nic zza Thei oraz Barnabiego, więc wykorzystał czas na inne czynności. Próbując wyrównać swoje oddechy, rozglądał się nerwowo czy potwór nie jest za nimi. Z pewnością podążał ich śladem, ale jeszcze ich nie dogonił. Mieli może kilka minut przewagi. W międzyczasie. Rozbłysnął flesz oraz padło kilka komentarzy o łowcy, oraz pentagramie. Nie miało to sensu, dopóki policjant nie minął Arthura i odsłonił widok na całą scenę. Ściana mieniła się od run, łacińskich liter oraz innych, niepasujących do siebie znaków. Pod nią leżało kilka ludzkich zwłok. Ta sama sytuacja - epokowe stroje, momentami sporo krwi i wszystkie kobiety, były jak najbardziej martwe. Dziś ilość trupów, już nie ruszała go tak mocno, jak sam fakt, że takie widoki kojarzyły mu się z książkami do historii. Tym razem nie wyglądały one na łowców. Wręcz przeciwnie, były to czarownice, co wnioskował po pentaklach na szyi. Ślady sugerowały, że zrobiła to istota bliżej człowiekowi - cięcia, duszenia, siniaki. Książkowa egzekucja wiedźm rodem z Salem czy Hiszpanii, gdy szalała Inkwizycja i ta paliło czy zabijała wszystko na swojej drodze. Trochę jak szarańcza, choć ta robi to naturalnie z głodu, a nie z przekonania o prawdziwości swojego osądu. Zanim podejmie kolejne kroki, Arthur w końcu musiał zrobić jedną rzecz.Pierwsze co postanowił to przywiązać w końcu nić do swojego plecaka, dokładnie do jednego z pasków na ramieniu.W ten sposób chciał uniknąć dalszych gimnastyk ze sznurkiem, który zniknął za ściną, jakby ta nie istniała. Jednak to zjawisko, może ustawić na 3 miejscu dziwnych rzeczy z dziś. Na drugim będzie krwawy, palący deszcz, a na pierwszym powrót potwora. Ewidentnie skała blokowała w jakiś sposób przejście dla ludzi, ale przejście przez jakieś istniało, co udowodniła nic Ariadny. Przyglądał się Theii jak ta wertowała "Młot na czarownice", co nie było głupie, bo może łowcy mieli sposób na takie wrota lub trzymali zapiski o starych rytuałach. O'Ridley również chciał przyłączyć się do pomocy i dokładnie oglądał runy oraz znaki. Poszukiwał w nich jakiegoś wzoru, koneksji między nimi lub chciał sięgnąć pamięcią, czy gdzie widział takie coś.Jednak był dziś słabym kompanem do główkowania. Łeb go dalej niemiłośnie bolał, ale nie mógł się zatrzymać - musiał zasuwać razem z resztą ekipy, a wrócić do domu żywy. Nie wierzył, że zrobią to w jednym kawałku, ale będzie to miła niespodzianka, jeśli nie straci ręki czy oka. Po krótkiej chwili konteplacji nad kamienną ścianą, postanowił przeszukać zwłoki, licząc, że może one będą miały coś, co pomoże im w tej sytuacji. Poza przeszukaniem potencjalnych kieszeni czy innych części garderoby na przechowywanie rzeczy chciał na pewno zabrać wszystkie pentakle.Czuł, że nie powinny zostać tutaj w tunelu. Pragmatyczna, logiczna część zielarza, podpowiadała mu, że może ktoś inny by je znalazł i w mieście szalałaby grupa, która ma garść nieautoryzowanych pentakli. Tej duchowej, czysto empatycznej cząstce, chodziło o symboliczne zabranie zabitych spod ziemi. Nie mogli zabrać ciał, było to oczywiste, ale chociaż zabiorą ich symbole magiczne i będą mogły być w jakiś inny sposób uczczone w Kościele. Arthur miał swoje poglądy na temat wiary, struktury Kościoła, Gwardii czy jedzenie hot dogów z surową cebulą, ale na koniec tego wszystkiego czułby się źle, gdyby nie dał kobietą prawidłowego pochówku. Naszyjniki poza źródłem mocy, zawsze były symbolem wiary czarownic i czarodziejów, więc z pewnością na końcu swojej drogi, chcieliby być pochowani zgodnie z jakimś obrządkiem, który przybliży ich do Lucyfera. Nie był pewien czy kilkaset lat temu, czy pogrzeby wyglądały tak samo, jak dziś, lecz na razie musieli wyjść na powierzchnie. Potem będzie się martwił o to. Podsumowanie: 1# czynność - przywiązanie nici do plecaka 2# rzut - czytanie run z pomocą wiedzy: rzut(12)+13 3# akcja - przeszukiwanie ciał |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Cztery trupy (pięć — jeśli liczyć odłożoną głowę dziennikarzyny) spoczywały u waszych stóp, będąc przypomnieniem i swoistym ostrzeżeniem. Zapędzeni w ślepy zaułek, uwięzieni z jednej strony ścianą obłożoną symbolami w nieokreślonym schemacie, z drugiej zmierzającą ku wam namacalną ciemnością, która jeszcze przed chwilą z taką łatwością oderwała głowę dorosłemu mężczyźnie, jak gdyby zrywała płatki z kwiatów. Byliście w potrzasku, w którym panował potworny krzyk, ostry i nasilający się z każdą sekundą, gdy nadchodziło nieuniknione. Barnaby, twoje czujne oko bez trudu odnalazło namalowany na dole ściany pentagram. Symbol ten przewijał się przez wasze życie już od kołyski, teraz zresztą wisiał swobodnie na waszych szyjach, kumulując w sobie potężną czarowniczą moc. Jeśli to wszystko było układanką, to rozwikłałeś właśnie jeden z jej elementów, ale puzzle wymagały więcej części, żeby stworzyć spójną całość, na to miał przyjść jeszcze czas, chociaż mieliście go niewiele. Ruszyłeś w przód, stając kilka kroków za swoimi towarzyszami, gotowy odeprzeć własną mocą atak mrożącej krew w żyłach istoty. Poświęcenie godne gwardzisty — bo przecież nie funkcjonariusza stanowej policji, tacy nie mieli pojęcia ani o czarownicach, ani o zamkniętych w tunelach potworach. Z drugiej jednak strony, wy również, aż do tej chwili, go nie mieliście. Czar rozbłysnął się wokół ciebie, tworząc swoistą bańkę. Tkwiłeś pod kopułą, która miała nie pozwolić żadnej mocy, żadnemu magicznemu stworowi na przejście przez nią. Widziałeś, jak nadchodzi, jak wyłania się zza zakrętu. Smukła kobieca sylwetka, która w przerażającej ciemności, zdawała się jakby bardziej ciemna. Jakby resztki i drobinki światła rzucane zza twoich pleców przez ścianę, były dla niej tylko pyłem, który pochłaniała. Jej krawędzie były rozmyte, ale widoczne. Poza tym cechował ją krzyk, głośniejszy z każdą sekundą. Poruszała się powoli, sunąc nad ziemią w twoją stronę. Theo, gdy sięgnęłaś po Młot na czarownice, stary egzemplarz obrzydliwej książki prawiącej o tym, w jaki sposób odszukiwać, łapać i ostatecznie zabijać osoby takie jak ty, nie powinnaś była spodziewać się znaczącego rezultatu. Łowcy czarownic niewiele wspólnego mieli z magią, a wydana drukowana treść nie mogła prawić o Cripple Rock i tajemniczym tunelu pod jego powierzchnią. Być może tylko łutem ogromnego szczęścia lub znaczącej determinacji, wertując kartki, ostatecznie znalazłaś coś. Wciśnięta na tył książki została pojedyncza strona, wyrwana z innej. Jej brzegi i tekstura były kruche, ale idealnie prasowane, zapewne wynikiem bycia rozprostowywaną pomiędzy innymi kartkami. Na górze urywka papieru widniał namalowany tam czerwonym tuszem symbol klucza — a może była to krew? Oprócz niego nie znalazłaś tam żadnego tekstu, żadnej wypukłości, ani znaku. Jeśli na papierze było coś jeszcze — musiało to być dobrze ukryte. Gdy zdecydowałaś się rozciąć własną dłoń, wypłynęła z niej strużka krwi. Nieprzyjemne pieczenie i dziwne ciepło rozlało się po twojej skórze, a w powietrzu uniósł się metaliczny zapach. Przyłożenie dłoni do kamiennej ściany wywołało jednak efekt dziwny. Ściana wchłonęła twoją krew, jakby pragnąc więcej. Postawione nierozważnie jej kleksy zanikały gdzieś w środku. Pułapka żywiła się twoją posoką, ale tej nie było wystarczająco. Stare ślady krwi rozłożone były nierównomiernie, nie rysowały się w żadną formę pentagramu. Ktoś, kto je zostawił, musiał błądzić po omacku, szukać w ten sposób wyjścia i rozwiązania, ale ostatecznie go nie znaleźć. Być może te ślady wcale nie były ścieżką, z jaką należało odtworzyć pentagram, a ostrzeżeniem, że nie należy robić tego w sposób nieprzemyślany. Twoja krew została wchłonięta, ale nie wydarzyło się nic więcej. Może litery umieszczone na ścianie w formie wiszącej tam energii, były czymś więcej niż tylko ozdobą? Nie zmieniało to faktu, że ledwie draśnięcie na dłoni nie wydobyło z ciebie dostatecznej ilości krwi, by ta została na ścianie. Jeśli chciałaś nią malować — potrzebowałaś jej o wiele więcej. Z głowy twojego byłego towarzysza nie wyciekała ani kropla, wyssana wcześniej przez cień ciemności. Arthurze, czas cię ograniczał. Chociaż przyglądałeś się skrupulatnie ścianie przed tobą, nie odnalazłeś tam żadnych powiązań pomiędzy symbolami. Było tam wiele liter i cyfr, dziwnych kwadratów i kropek. Nie było tam run — litery bardziej przypominały znacznie lepiej znany wam alfabet łaciński. Nie zdążyłeś przeszukać wszystkich ciał, suknie tych kobiet miały wiele warstw, a każda sekunda była tu na wagę złota. Gdy zabrałeś ich pantakle, mogłeś wyraźnie się im przyjrzeć. Były wykonane znacznie bardziej prowizorycznie niż te, które nosiliście dzisiaj. Były ciężkie i srebrne, nieco krzywe, ale zdecydowanie nie mogły być prostą podróbką. Ktoś, kto je wykonywał, musiał robić to w znacznym pośpiechu. Wszystkie pentakle były kontrolowane przez rzeczników czarnej gwardii, posiadanie dodatkowych egzemplarzy, jak łatwo można było wywnioskować, nie było więc zatwierdzonym i bezpiecznym precedensem. Musiałeś się z tym liczyć, jeśli nie zamierzałeś przekazać ich władzom. Zdążyłeś przeszukać ubrania jednej z kobiet, leżącej najbliżej ciebie, ale nie znalazłeś pośród nich nietypowy element. Były to jutowe woreczki ze świeżymi kadzidłami. Dobrze znałeś się na swoim fachu, wiedziałeś, że takie rośliny wysychają dość szybko, ale przecież ustaliliście już, że czas zachowywał się w tym miejscu co najmniej nietypowo. W pierwszej sakiewce znalazłeś Kadzidło Żelaznej Woli, w drugiej Kadzidło Świętej Opończy i w końcu w trzeciej proste, ale pięknie pachnące Kadzidło Kościelne. Theo i Hamillu, w miarę, gdy ciemność przybliżała się do was, mogliście odczuć coś jeszcze. Pośród krzyków wydobywających się z jej strony, część z nich zaczynała formułować się w rzeczywiste słowa. Byliście blisko ze śmiercią, czuliście ją bezustannie. Wyłapanie krótkich informacji z pojedynczych, pełnych bólu i rozgoryczenia wrzasków przyszło z trudem, ale było możliwe. „Cisza, cisza, cisza” — przez kobiece krzyki przebijał się męski głos. Ukryte, lecz znajome angielskie słowa „uciszcie się, zamilczcie, cisza!”. Tura 6 W tej turze proszę o wykonanie rzutu na siłę woli (oczywiście nie jest to akcją). Jeśli potrzebujecie posta uzupełniającego, proszę o zastosowanie się do zasad zapisanych na dole adnotacji. Krew Thei została wchłonięta przez ścianę. W przypadku rysowania po niej proszę o wyraźne zaznaczenie, w jakim miejscu zaczynacie, jak idzie linia itd. Taką informację można zamieścić w formie odręcznego obrazka (wykonanego w darmowym programie graficznym) albo opisać, od jakich liter się zaczyna i gdzie kieruje się kreskę. To ważne by opis (lub obrazek) był możliwie dokładny. Od tego może zależeć powodzenie akcji. Aby narysować pentagram na ścianie będzie wam potrzebne znacznie więcej krwi, niż jest w stanie wydobyć się z rozcięcia na dłoni. Można tutaj mówić o kilkukrotnie większej ilości. W razie pytań technicznych proszę o kontakt prywatnie. Barnaby, w kolejnym poście Mistrza Gry ciemność dotrze do miejsca, w którym aktualnie stoisz. Podtrzymanie pola energetycznego nie będzie wymagało rzutu, ale będzie akcją. Jeśli chcesz przerwać działanie pola, wystarczy, że wyraźnie wspomnisz, że to robisz w poście (nie będzie to akcją). Masz też czas uciec (nie będzie to akcją, chyba że chcesz przejść na wcześniejszą mapę). Arthurze, wykonałam za ciebie rzut na percepcję przy przeszukiwaniu zwłok kobiety. Kadzidła zostały dopisane do twojego ekwipunku. Theo, w wyniku rozcięcia dłoni, otrzymujesz -10 pż P. Ponadto od tej pory co turę aż do zatrzymania krwotoku będziesz otrzymywać -5 pż za utratę krwi. Działające czary: Decerto wokół Barnaby Punkty życia: Arthur O'Ridley - 141/152 (-11 M) Barnaby Williamson - 183/181 (+2 M) Hamill Oatrun - 131/166 (-35 M) Thea Sheng - 139/176 (-22 M, -10 P, -5 W, krwotok z dłoni (-5 W co turę)) Ciemność - ?/? Ściana:
Termin odpisu do czwartku (8.06) do 23:59. W przypadku potrzeby posta uzupełniającego, proszę o zamieszczenie go do środy (7.06) do 10:00. Post można otrzymać też wcześniej (do czego zachęcam, ponieważ w środę po godzinie 12 będę niedostępna aż do późnego wieczora), w takim wypadku wystarczy kontakt prywatny. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arthur O'Ridley
Do swoich doświadczeń życiowych, Arthur w końcu mógł doliczyć ograbianie zwłok, choć ich stan oraz ubiór podpadał już pod archeologie. Jakże cienka była granica między hieną cmentarną a profesorem historii. Pierwsze co zrobił, to ściągał pentakl z szyi kobiety. Gdy obejrzał go z bliska, nie wyglądał jak te, które współcześnie dostają osoby magiczne wraz z chrztem. Były bardziej koślawe, wręcz wyglądały na jakąś ręczną robotę, a przynajmniej na mniej kunsztowną, niż to, co miał sam O'Ridley. Kto wie, może w dłoniach miał prototyp magicznego symbolu lub dzieło tworzone w domowym zaciszu. Trudno było orzec, jednak nie miał czasu za dłuższe rozmyślać nad przedmiotem, tylko schował go do kieszeni spodni. Czarodziej czuł, jak krzyk w jego głowie nasilał się, jakby istota była coraz bliżej, gotowa poobrywać im kończyny jak miało to miejsce zaraz po wylądowaniu w tunelu. Czuć było panującą presje czasu, a nie wyglądało, że będzie lepiej. Przeczesując kolejne warstwy ubrania, w końcu natrafił na coś, co nie było kawałkami sukni, ale czymś na kształt sakwy. Był to jutowe woreczki, które w dotyku sugerowały, że skrywają w sobie różnego rodzaju zioła czy gałązki. Otwarcie ich tylko potwierdziły, przypuszczenia zielarza. Nie dziwiło go to, w końcu zbieranie roślin i robienie kadzideł, było starą jak świat sztuką. Nie wymagało to specjalnego zaplecza czy umiejętności manualnych, jedynie wiedzy co i jak zbierać oraz ewentualnie kawałka sznurka, aby wszystko sensownie związać. Można by jeszcze uprzeć się, że kawałek suchego miejsca, też jest pomocne przy robieniu tego typu przedmiotów, ale ognisko było wszędzie, gdzie są ludzie. Pierwszy woreczek miał zielone gałązki z drobnymi, jajowatymi liśćmi, których zapach kojarzył z kuchnią. Na pewno był to cząber oraz Kadzidło żelaznej woli, które z pewnością przyda się, gdy morale w grupie zaczną lecieć na łeb i szyje. Później trafił Kadzidło Świętej Opończy zrobione z jukowych liści, których fanem nie był O'Ridley- kolczaste, upierdliwe w zbieraniu. Dodatkowo nie przyda się w ich sytuacji zasłona dymna. Ostatni worek wydał się najciekawszy. Była to bukiet drobnych gałązek z drobnymi, ciemnozielonymi igiełkami, które pachniały jak mieszkania na święta lub świeżo otwarty gin. Zielarz miał w dłoni Kadzidło Kościelne, które jak sama nazwa wskazuje, zazwyczaj gości pod strzechami świątyni Lucyfera. Jednak jest to też doskonałe remedium, dla tych, którzy utknęli w martwym punkcie z danym problem. Jałowcowy dym pozwala zdefiniować na nowo problem i spojrzeć na całość z innej perspektywy. Niejednej osobie, jedna taka sesja pozwalała rozwiązać wielotygodniowy problem, który zajmował ich wszystkie myśli. Spojrzał się na Thee, która przykładała zakrwawiona dłoń do kamiennej ściany, ale te stały niewzruszone. Potem spojrzał na Barnabiego, który pod kopułą czekał na nadejście mrocznej istoty. Wszystko to składało się na obraz sytuacji z dużą ilością problemów, ale za mało rozwiązań. -Nie zaszkodzi spróbować.-pomyślał Arthur, odkładając na pobliski kamień kadzidło. Wyciągnął z kieszeni paczkę zapałek, wyciągnął jedno drewienko i po kilku próbach tarcia o draskę - to zapaliło się pomarańczowym płomieniem. Wolał zrobić to z użyciem zwykłego ognia niż czaru, ponieważ bał się, że całość spali się momentalnie. Czarodziej chciał mieć pewność, że dym będzie sączył się w kontrolowany sposób z kadzidła, aby otulić swoim aromatem całą przestrzeń. Zielarz, zapalił kadzidło Kościelne i roztoczył jego dym na okolice.Starał się, aby dym doszedł do każdego towarzysze i może wszyscy razem w końcu będą w stanie spojrzeć na aktualną sytuację z nowej perspektywy lub przynajmniej umrą w przyjemnym aromacie. #1 czynność - schowanie pentaklu ze zwłok do kieszeni spodni #2 akcja - zapalenie kadzidła Kościelnego |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
post uzupełniający Dym kadzidła powoli rozchodził się po przestrzeni, po kamiennym tunelu, po ślepym zaułku. Kłębił się tam i zataczał kręgi. Zapach był wam znajomy, rozpalany regularnie w trakcie czarnych mszy w Kościele, mógł dawać nadzieję, przypominać o tym, co ważne i o tym, że gdzieś w Piekle jest ktoś, kto nad wami czuwa, nawet jeśli sytuacja, w której się znaleźliście, była beznadziejna. Wdychaliście go powoli, był delikatny i przyjemny, woń jałowca osiadała na skórze, na ubraniach i w głowach... W jednym momencie w waszych umysłach pojawiła się myśl, której wcześniej nie było. Jak gdyby ktoś wytrącił was z własnej jaźni i postawił z boku, przyglądając się zbiegowisku. Kawałek papieru, który wypadł z Młota Czarownic przeszukiwanego przez Theę nie pasował przecież do reszty książki. Był pusty, a jednak mały symbol klucza zwiastował, że coś musi być w nim ukryte. Być może wystarczył prosty czar, aby się przekonać, aby odczytać zawartość wyrwanej strony? Czarownice, które tu poległy nie mogły przecież zostawić po sobie pustki. Kto wie, czy zabezpieczenie było tam przed nimi, czy postawiły je w ostatnich sekundach swojego życia, ale wydawało się jasne, że musiał istnieć kod — coś, czym należało się kierować, kreśląc odpowiednie kreski krwi na ścianie. Wasz świat pełen był symboli... Ściana chłonęła krew, a litery nie były tam dziełem przypadku... Wokół znów rozległy się krzyki kobiet i jeden krzyk męski, słyszalny przez Theę i Hamilla, czy mogła w nim tkwić wskazówka? Jest to post uzupełniający. Kadzidło zostało rozpalone i ma efekt na wszystkie postacie w wątku. Arthurze, masz jeszcze 1 akcję do wykorzystania. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Odnotowawszy zniknięcie każdej z jej krwistych smug gdzieś w skalistej głębi, Thea w panicznym wręcz wysiłku dociskała rękę ciaśniej do ściany. Kreśląc pentagram w pędzie progresywnie bardziej desperackim od poprzedniego. Niemniej, wszystkie jej starania przynosiły jedynie rozczarowanie—ból po wewnętrznej stronie dłoni tylko się nasilał, a ściana kontynuowała spijanie jej krwi jak nasiąkająca wilgocią gąbka. Ze stłumionym przez zaciśnięte zęby sykiem i cichym przekleństwem, uzmysłowiła sobie bezcelowość dalszych starań. W momencie odstąpienia na kilka kroków wstecz od magicznej łamigłówki, z echa kobiecych wrzasków zaczęły wymykać się pojedyncze, koherentne słowa. Męskie nawoływania o ciszę, w pewnym sensie przenoszące ją do szkolnej ławki w ciasnej, gwarliwej klasie. Do przydużego mundurka i krzywych okularów na jeszcze krzywszym nosie Pana Carltona, który tłukł pięścią o biurko w maniakalnym szale. Nietrudno było się domyślić, że nie ustosunkowanie się do słyszanych poleceń może doprowadzić do skutków znacznie szkodliwszych, niż chłosta drewnianą linijką. Zanim jednak zdążyła podzielić się usłyszanymi rozkazami z grupą, w wyniku jałowcowego dymu szczelnie otulającego zebranych w tunelu, w głowie Thei pozostała tylko jedna myśl. Tuż za nowo wyrośniętą refleksją błądził zamglony wzrok, skacząc od trzymanego przez Arthura kadzidła do migoczących w ślepym zaułku symboli. Finalnie, osiadając się na odłożonym z boku Młocie. Pustą kartkę z nabazgranym czerwonym kluczykiem wzięła z rozpędu za wakat upiększony losowym bazgrołem. Teraz jednak, w pustej stronie pokładała znacznie większe nadzieje. Bez zastanowienia, szybkim krokiem podeszła do ścianki, pod którą odłożyła Malleus Maleficarum. Chwyciwszy traktat w dłoń, wyjęła interesujący ją kawałek papieru zza uciskających go stron. — Coniuro — wymówiła zaklęcie, nie zakrwawioną dłoń przykładając do niezapisanej części kartki. Oprócz prawdopodobnie ukrytej niewidzialnym tuszem wiadomości, spokoju nie dawał jej również przebijający się pośród krzyków męski głos. Momentami wręcz bardziej uciążliwy, niż rozgoryczone wrzaski towarzyszące im dotychczas. — C-Cicho! — poleciła grupie, po czym momentalnie zniżyła głos, zważając nawet na donośność własnego oddechu. — Uciszcie się na moment. — teraz jej usta opuszczał jedynie drżący szept. Przy zaciśniętych zębach i przezornie ciasno spiętych wargach, najgłośniejszym odgłosem było jej pulsujące tętno. Sekunda z sekundą wzrastające za przykładem narastającego stresu. rzut #1: Coniuro (udane) rzut #2: siła woli |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz