Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
First topic message reminder : SALON Salon Noxa, nie należał do najwiekszych jednak miał w sobie ten urok starego wystroju. Welurowa, stara kanapa była centralną częścią tego miejsca, tak samo jak nieduża biblioteczka, której zapach starych kartek dodawał temu miejscu charakteru. Okna wychodziły na mało uczęszczaną uliczkę boczną. W godzinach wieczornych ciężkie, ciemne zasłony szczelnie chroniły przed ciekawskimi spojrzeniami. To właśnie tutaj Oscar spędzał najwięcej swojego wolnego czasu, czytając lub słuchając muzyki. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
3 marca 1985 Ciemność wdzierała się niczym odchłań do jego mieszkania, przepędzana nikłym blaskiem lampki. Chodził tuż przy swojej meblościance z książkami, zerkał do na kartkę to znów na daną pozycję by upewnić się czy zebrał już wszystkie woluminy. Stosik nie był zbyt duży, jednak w jego odczuciu wystarczający, by przekazać to co chciał młodemu Forgaty. Przygotowywał się przez tydzień, nie spodziewał się że posiadanie ucznia będzie dla niego swojego rodzaju wyzwaniem. Nie tyle osobowościowym co też intelektualnym, bo nie był pewny w jaki sposób chciał przekazywać chłopakowi wiedzę. Uprzednio na kartce spisał wszystkie podręczniki, w których uważał że najlepiej opisana jest dana część zarówno anatomiczna jak i z pogranicza magicyny. Spędził kilka godzin na spisywaniu i starannym przeglądaniu rozdziałów i numerów stron, które zamierzał dać chłopakowi jako system referencyjny. Choć zawsze brakowało mu czasu, postanowił usystematyzować pomysły. Najpierw zamierzał poduczyć go anatomii i medycyny niemagicznej, by w przypadku problemów z magią, wierzył w swoje umiejętności. Później przyjdzie czas na zaklęcia, które razem będą mogli praktykować i ćwiczyć. Czuł pod sercem niepokój związany z tym spotkaniem, jednak obwiniał siebie. Przez wiele dni analizował wszystkie słowa i gesty jakie wypowiedział by wreszcie zdać sobie sprawę, że nie komunikuje się z młodym chłopakiem należycie. A przecież zwrócił się do niego o pomoc, więc czy zasłużył na tak bezczelne i uwłaczające mu słowa z ust osoby, do której przyszedł po pomoc. NIE… Sumienie rwało się nie dając mu spokoju, Nox korzystając z chwili do przyjścia ucznia wyjął z piekarnika zawijaski cynamonowe, których ramot wypełnił całe półpiętro w jego kamienicy. Oczywiście lekarz nie był obeznany w technikach kulinarnych więc, wypiekł zrobił z ciasta kupionego w sklepie, a jego jedynym wyczynem było pocięcie gotowego produktu i ułożenie na blachę. Co mogło pójść źle?! Zdarzało mu się je niedopiekań ale była to wina piekarnika. Teraz postawił blachę na kuchence by wypiekł wystygł. Spodziewał się też późna nocą inwitacji Cartera i chciał być przygotowany. Tego wieczór Cecil mógł zauważyć lekką zmianę w nauczycielu. Lekarz był bardziej rozluźniony i …szczęśliwy. Otwierał drzwi z energią i uśmiechem zupełnie do siebie nie podobnym, wyjmując z ust słodką bułkę. Dobrze Cię widzieć Cecilu, przygotowałem dla Ciebie wiele materiału na dziś! Stwierdził wyciągając dłoń stronę chłopaka, po chwili jednak ją cofnął. Wsunął sobie bułkę do ust i wytarł wnętrze dłoni o tors swojej koszuli, pozbywając się resztek lepkiego cukru. Po tym całym rytuale na nowo wyciągnął ramię w stronę swojego ucznia. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Znowu znalazł się na znajomej klatce schodowej, przy drzwiach prowadzących do mieszkania numer jeden. Trzykrotnie uderzył knykciami zwiniętej w pięść prawej dłoni o drewnianą powierzchnie sygnalizując właścicielowi lokalu o swoim przybyciu. Wahał się do ostatniej minuty, ale kraczące na zewnątrz kruki zapewne już skontaktowały się z osobliwym lekarzem. Po upływie minuty lub dwóch jego oczom ukazała się znajoma sylwetka. Entuzjazm, który emanował od Oscara Noxa nie uśpił czujności Fogarty'ego, a nawet jego bardziej ją pogłębił. Podejrzliwość była stałym elementem jego codzienności, która z kolej była szyta grubymi nićmi ostrożności. - Dzień dobry. - Uśmiech, jaki tlił się na ustach Noxa, nie został przez Fogarty'ego odwzajemniony. Skorzystał z zaproszenia i wszedł do środka. Przez chwile - trwającą co najmniej trzydzieści sekund pogłębiającego się między nimi milczenia - studiował powstałą na twarzy mężczyzny ekspresje. Próba zrozumienia, skąd u niego ten nagły przejaw entuzjazmu, skończyła się zupełnym fiaskiem. Na opuszku języka zatańczyło natomiast pytanie - Ten zastrzyk energii to pana nowa taktyka, panie Nox? Przeniósł wzrok na wyciągnięta ku niemu dłoń. Nadal, pomimo starań lekarza, była lepka od produktu spożywczego. Fogarty zmarszczył nos. Te wyrazy uprzejmości były zbyteczne, ale jak zasygnalizować to Noxowi, by znowu nie zareagował zbyt obcesowo na jego zachowawczą postawę? Wykrzywił usta w lekkim grymasie imitującym zadowolenie. - Przeszkodziłem panu w posiłku? Proszę się nie krępować i go dojeść, ja w tym czasie zdejmę płaszcz. Zwykle w takiej sytuacji zmiana tematu skutecznie odciągała uwagę rozmówcy. Udając, że nie pojął, co miał oznaczać ten zainicjowany przez Noxa gest gościnności, zgodnie ze swoimi postanowieniem, odwiesił płaszcz i zdjął buty. Rozwiązując sznurówki, jego oczy napotkały anomalię, której wcześniej nie były świadkiem. W boazerii dostrzegł ślady po zębach. - Kiedy wprowadzili się do pana współlokatorzy, panie Nox? Dokładają się chociaż do czynszu? Przeszedł za Oscarem do pomieszczenia pełniącego funkcje salonu. Ton głos miał uprzejmy, pozbawiony ironicznego wydźwięku. Skoro Nox dał mu jeszcze jedną szansę i przy okazji sam przyznał się do błędu, Fogarty postanowił przystosować się do sytuacji, dać mu fałszywe poczucie kontroli nad sytuacją. Wiedział, w jakim celu zjawił się na progu coraz bardziej znajomego mieszkania. Wiedza. Przyszedł tu pogłębić swoją wiedzę, uzupełnić luki, jakie miał, a to wymagało od niego kilku wyrzeczeń, w tym ugrzecznienia swojego zachowania i odseparowania się od zbędnych emocji wywołanych często niecodziennym zachowaniem gospodarza. Dzisiaj nie musiał być sobą. Dzisiaj mógł być kimś innym. Wymigiwaną formą życia, z którą łatwiej jest nawiązać kontakt i wypracować kompromis. To tylko jedna z wielu masek, jakie zakładał. - Nie jestem profesjonalnym szczurołapem, ale z doświadczenie wiem, że jak się ich pan nie pozbędzie jak najszybciej, to poczują się w pana mieszkaniu jak u siebie w domu - podjął temat, nie mając pewności, czy Nox był świadom, że gryzonie zamieszkały w jego mieszkaniu. Bywały najprawdziwszą plagą. Przekonał się o tym w tamtym roku. Kamienica, w której wynajmował mieszkanie od lat borykała się z przeludnieniem. Ten problem dotkał także Cecila i jego dwie współlokatorki. – Nie muszę wspominać, że te przesympatyczne stworzenia były roznosicielami dżumy, prawda? Wszedł do salonu. Objął wzrokiem kolekcje książek, pod której ciężarem uginał się stolik. Czyżby właśnie za lokalizował materiał, jaki przygotował dla niego Nox? Tym razem obejdzie bez użycia niekonwencjonalnego sposobu nauczenia? Chciał zapytać, ale w porę się rozmyślił. To mogłoby być odebrane jako w tym wypadku zbędna złośliwość. - Od czego zaczniemy tym razem? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Postara lekarza zmieniona była zupełnie jak modulacja jego głosu. Pełen pozytywnej energii i wewnętrznej radości trwał tak od ponad tygodnia, od chwili w której rozpoczął się okres godowy. Jego druga natura w tym czasie pchała go do zmiany działania, najpewniej wiązało się to z jakimś osobliwym wydzielaniem endorfin, albo tym że nie tylko słyszał radosne trele braci ale też je rozumiał. Zaprowadził gościa do salonu, w którym nie tylko czuć było cudowny cynamonowy aromat bułeczek, ale też kawy. Tym razem nie niosącej tego kwaśnego pontonu, co dawało iluzoryczne poczucie tego, że Nox musiał wymienić ziarna z których parzył napój. Uśmiechnął się delikatnie i obrzucił przybysza niezwykle bystrym spojrzeniem, nie odpowiadając mu nic więcej. Krzątał się po kuchni wykładając na duży talerz swoje wypieki, którymi chciał poczęstować chłopaka, przelał nawet świeżą kawę do dwóch kubków. I z jakąś osobliwą radością spojrzał na zegarek by upewnić się ile mają czasu na edukację. Dawało to poczucie tego, że ta radość nie jest jednak uwarunkowana ich dzisiejszym spotkaniem. Podchodząc do salonu, w którym przysiadł Cecil, Nox spojrzał na niego dobrodusznie niczym ptak na niemądrego pisklaka. Po chwili z jego ust popłynęła osobliwa rymowanka, posiadająca nie tylko tempo ale również dziwny rytm. Tiny fleas in fur, hidden so sly, Plague within them, lurking to fly. Not rats, but these fleas bring the blight, Spreading in silence, in the day and the night. Postawił delikatnie tacę na stoliku kawowym, samemu siadając na kanapie. Zrobił to delikatnie zupełnie jakby bał się, że jakaś część mebla nie wytrzyma jego ciężaru. Przy okazji wskazując na rosnący stos książek i notatek. Pozwoliłem sobie przygotować książki, by ułatwić Ci edukację domową. Z większości składają się z podręczników do anatomii ale zawierają też uzupełnienie moimi notatkami własnymi. - Powiedział zachęcająco dając do zrozumienia, że przygotowane naręcze jest do dyspozycji chłopaka. Nie powiedziałem Ci tego ale należę do grona medyków unikających jeśli mogą magii, jest ona ryzykowana dla naszego zdrowia. I jeśli na jednego pacjenta rzuciłbym 5 zaklęć podczas jednego leczenia, narażałbym się na podwyższone zatrucie magiczne. Ale bardzo chętnie przeprowadzę dziś z Tobą jakiś rytuał wspólny co ty na to? Zapytał niezwykle grzecznie, wychodząc z usystematyzowanym pomysłem na edukację Fogartego. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Grymas pozornego zadowolenia nie utrwalił się w rysach twarzy Fogarty'ego; zniknął równie szybko, jak się pojawił, ustąpił miejsca bezemocjonalnej niby to gipsowej maski, przez którą bursztynowe refleksy na krawędzi źrenic zmatowiały, przybierając barwę ciemnego brązu. Nawet kąciku ust, wygięta w lekki łuk, wróciły na swoje miejsce, a skóra na czole, które dotychczas przecinała pojedyncza bruzda, gdy go zmarszczył, została wygładzona. Podążył za mężczyzną do salonu, którego wnętrze, oświetlone wyłącznie przez abażur lampy, wydawał się równie odległy, co spojrzenie Cecila. Błądził nim po pokoju, ale żaden element wystroju, nie był dla niego równie interesujący, co kolekcja rozłożonych na stoliku książek. Pomyślał też - między jednym a drugim biciem serca- że Nox dawno tu nie wietrzył, ale pamiętał jak skończyła się jego ostatnia próba otwarcia okna, w związku z czym wolał nie podjudzać w lekarzu uśpionego instynktu, który zmusiłby go do nieprzewidywalnych zachowań. Ofertę pomocy Nox zbył milczeniem, więc albo był świadomy obecności zwykle niepożądanych lokatorów i akceptował ich obecność, albo na horyzoncie zamajaczył kandydat posiadający lepsze predyspozycje do wcielenia się w rolę samozwańczego szczurołapa. Albo najzwyczajniej świecie pogardzał jego przejawem bezinteresownej pomocy, co Cecil również brał pod uwagę. Spojrzenia Oscara nie odwzajemnił; wbił go w kolejce książek, zajmując jeden z foteli, kiedy spomiędzy warg lekarza popłynęła osobliwa rymowanka, w Fogartym nie narodziła się potrzeba, by skwitować ją jakimikolwiek komentarzem. Podobnie, jak wcześniej doktor, skoncentrował się na własnych, kłębiących się pod sklepieniem czaszki myślach, które orbitowały wokół stosu książek. Jedna znalazła się między jego plecami. Przewartował się, wciągając do nozdrzy, wraz z nową porcją tlenu, zapach, jakimi przesiąkły pożółkłe od starości stronice. Zanim wnętrze salonu wypełniło się głosem mężczyzny, dostrzegł na marginesach odręczne pismo, które - jak się domyślał - pełniło funkcje uzupełniających komentarzy do zamieszczonej w książce treści. - Czyżby pierwsze wrażenie było mylne? Wcześniej wydawało mi się, że jest pan zwolennikiem magicznych rozwiązań, a te niemagiczne zbywa pan machnięciem ręki - pozwolił sobie na chwile szczerości, która opuściła jego gardło, zanim postanowił zdusić słowa w krtani. Odszukał spojrzeniem twarz siedzącego na przeciwko niego mężczyzny, ale ani razu nie zetknął go z przygotowanym przez niego podwieczorkiem, ignorując zaproponowaną przez lekarza formę gościnności. Nie był głodny i choć unoszący się w powietrzu zapach kawy igrał z jego zmysłem powonienia, zwalczył w sobie pokusę zamoczenia ust w niemal czarnej jak smoła substancji. Pachniała nieco inaczej od napoju, jak zaserwował mu doktor, podczas jego pierwszej wizyty w tym miejscu, ale jego kubki smakowe nadal wzdrygały się przed podjęciem tego ryzyka. - Nie zabrałem ze sobą świec do przeprowadzenia rytuału, a jeżeli ma ich pan pod dostatkiem, nie złożę żadnych obiekcji, co do tego pomysłu. Rytuały. Ignorował istnienie tej formy magii, przez długi okres czasu uważając, że nie dysponuje dostateczną ilością wiedzy, bo ją stosować, między innymi dlatego zwrócił się do Noxa o pomoc. - Podwyższone zatrucie magiczne to nie wyrok śmierci. Można zapobiec jego rozwojowi. - Anette. Pomyślał o Anette. Jej ciele doszczętnie zrujnowanym przez zatrucie magiczne, na które się naraziła. Było jak promieniowanie. Przyjęła na siebie za dużą dawkę, dawkę śmiertelną, przez którą rozstanie się z życiem było tylko kwestią czasu. Obserwował jak cierpiała dzień po dniu, zmuszona do ostateczności – odebrania sobie życia; śmierć, której nikomu nie życzył. Ciche, ledwo słyszalne westchnienie uleciało spomiędzy jego warg. To nie czas, ani miejsce na tego typu refleksje, na powrót do wspomnień, od których oczy szkliły się od łez, na okazywanie tlących się w nim słabości - do nich prawo miała tylko Teresa i... Kolejna przemilczana przerwa między myślami, która odnalazła niezgrabne ujście w gwałtowniejszym hauście powietrza. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Nox sam sięgnął po jedną z drożdżówek i uśmiechnął się jowialnie do chłopaka, wskazując na talerz nimi wyłożony. Coś w jego uśmiechu było nader enigmatycznego, życzliwego ale też niosło ze sobą coś z rozbawienia. W swoim wyobrażeniu rozumiał, że poczęstunku nie przyjmują osoby, które nie lubią jeść słodyczy po nocy, albo ci którzy nie omieszkali w przeszłości „ubogacać” czymś jedzenia innych. O Cecilu miał mieszane zdanie, dlatego skłaniał się ku drugiej alternatywie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że może zapach myszy jest dla niego tak silny, że wszystko w koło staje się niezjadliwe. Przeżuwał powoli cynamonowy wypiekł gdy usłyszał to absurdalne stwierdzenie z ust młodego chłopaka. Zaśmiał się zasłaniając usta, jakby chciał by żaden z kawałków nie wypadł na jego dywan. Przełknął i dopiero wówczas odpowiedział. Wiesz co Cecilu? Ty nie bierz się za odczytywanie ludzi po pierwszym wrażeniu, bo ja jestem antyspołeczny nie tylko podczas pierwszego spotkania ale i trzech kolejnych. Cóż nie można było mu wymówić braku dystansu do siebie. Pewnie że mam, jaki rytuał chciałbyś wykonać?- Zapytał nagle i tym razem odłożył na talerz swój wypiek, obizulując palce z cukru i łapiąc kubek kawy, z którego upił kilka łyków. Najpewniej chcąc pozbyć się z ust tej nadmiernej słodyczy. Przyznam szczerze, że nie jestem ekspertem w tym temacie. Trzyma się raczej starej szkoły, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Ale jeśli możesz przemycić mi pewne nowinki z toksykologii to chętnie posłucham.- Powiedział szczerze zaabsorbowany słowami młodzieńca, taktując go jak kolegę po fachu z którym wymieniał się spostrzeżeniami i nowinkami ze świata magicyny. Po chwili palcem wskazał na stosik książek, które przygotował chłopakowi. Potrzebujesz na nie siatki? Zawsze masz czerwone od chłodu dłonie. Coś w jego słowach i sposobie w jaki to powiedział wskazywało na szczerą troskę i empatię. Ewidentnie Nox robił lepsze trzecie wrażenie, może nawet i czwarte. Bo wszelkie poprzednie były niczym łyżka dziegciu wepchniętą do ust. Gorzka i niezjadliwa, odbijająca się obrzydzeniem jeszcze przez kilka dni. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Krótkim "nie jestem głodny, ale dziękuję" odmówił konsumpcji drożdżówki. Nie kierowała nim zwyczajna ostrożność, obawa, że jedzenie może być nasączone trucizną, ale nietolerancja pokarmowa i zaburzenia odżywania, które od kilku lat nieostatnie mu towarzyszyły. Nieuprzejmie było nie skorzystać z gościnności, ale jeszcze większym uchybieniem byłoby zwrócenia treści żołądkowy na dywan, który amortyzował ciężar korków. - Tak jest skonstruowany ludzki mechanizm poznawczy - lakoniczna odpowiedź to wszystko, na co było stać Fogarty'ego w ramach odpowiedzi. I może pogłębiły temat, ale co innego przykuło uwagę Cecila - nowy wydanie Piekielnika. Z pierwszego marca. Krzykliwy nagłówek rzucał się w oczy - Kataklizmy nawiedzają Saint Fall w stulecie Wykreślonego Roku!. - Wierze pan w bzdety, które wypisują na łamach tego szmatławca? - Dłonią sięgnął po gazetę; zaszeleściła pod naporem jego opuszkowa palców, kiedy omiótł wzrokiem pierwszą stronę. Odnalazł fragment, który znalazł się w kręgu jego zainteresowania. – Na szczęście znaczna część czarowników zdążyła schronić się w gmachu Kościoła Piekieł, który jak zawsze pozostaje otwarty dla wiernych - przeczytał na głos, ironia brzęczała między słowami, współgrała z krzywizną sardonicznego uśmiechu. – Byłem tam i mogę zaświadczyć, że to brednie, dziennikarzy poniosła fantazja. - Podniósł spojrzenie znad gazety, odnalazł nim drogę do twarzy Noxa, który rozsiadł się w fotelu. Grymas sardoniczność, jaki do tej pory przecinał wargi Fogarty'ego, wyparował. Piwne oczy byłe matowe, pozbawione blasku. To nie kwestia dziennikarskiej fantazji, a propagandy Kręgu.- Nikt nie znalazł schronienia w murach kościoła, poza kapłanami Tłum tłoczył się przed drzwiami, ale zostały zaryglowane od środka, a to, jak się może pan sam domyśleć, wywołało nową falę paniki, która przyczyniła się do kolejnych zgonów. Lucyfer pozwolił mordować swoich wyznawców na oczach innych wiernych poniekąd rękoma własnych wysłanników. Ironia losu. To, co wydarzyło się na Placu Aradii, prześladowało go w snach. Tłum uciekające w popłochu, tłoczące się przy zaryglowanej kościelnej bramie. Słowa modlitwy sączące się z ust wyznawców Lucyfera. Niebo o barwie krwi. Deszcz piór. Swąd palących się zwłok. Orły. Rzucone na bruk kobiece zwłoki. Wydziobana wątroba na wzór prometejskiego mitu. Przymknął na moment powieki. Oddech stał się niemiarowy, przyspieszony. Krzyki. Lament. Ból we wszystkich segmentach ciała. Głos Lilith przy ucho: To boska kara. Ściana ognia. Dreszcz spłynął wydłuż linii cecilowego kręgosłupa. Były otrzeźwiające. Otworzył oczy. Znowu siedział w fotelu, konkretnie w salonie Oscara Nox. Fetor został zastąpiony aromatem kawy. - Jeżeli jest pan narażony na podwyższone zatrucie magiczne – głos lekko drżał, oddech nadal był niemiarowy – rekomenduje się rytuały oczyszczające, kadzidła i szczerą modlitwę w intencji swojego zdrowia. Ale Lucyfer nie wysłucha pańskich modlitw. Lucyfer pozwolił swoim wiernym pokłonić się śmierci. - Wiem, jak to brzmi, ale po tym, jak ujął to Piekielnik, kataklizmie, wiele osób wymagało tego typu terapii. Poskutkowała. On też powinien sobie ją zaaplikować. Był tam, przez co stopień jego zatrucia magicznego wzrósł o jeden poziom, ale na razie skutecznie to bagatelizował. - Co powie pan na Rytuał Asklepiosa? Nie ma skomplikowanej inkantacji i nawet taki amator jak ja powinien sobie z nim poradzić. Zawsze masz czerwone od chłodu dłonie. Nox nie był pierwszą osobą, która zwracała na to uwagę. Alis wytykał mu to ciągle. Masz zimne dłonie. Masz niezdrową relację z temperaturą otoczenia. Powstrzymał usta od uśmiechu. - Po prostu ciągle zapominam rękawiczek. Zima dobiega końca, wiec ten problem zniknie. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Bystre spojrzenie Oscara przetoczyło się niczym wymarsz wojsk po twarzy jego ucznia. Delikatnie odłożył bułkę na talerz jakby słysząc rewelacje o tym co miało miejsce na placu, nagle stracił chęć dalszego przeżuwania słodkości. Nie oderwał spojrzenie od Fogartego, który nagle postanowił wyrzucić z siebie coś co musiało zalegać mu goryczą na sercu. Łyknął katem oka na gazetę leżącą na stoliku. -Nie jestem obyty.- Powiedział po chwili ciszy, jakby to jedno zdanie miało wyjaśniać mu dosłownie wszystko. Padło też z zadziwiająca szczerością, odsłaniając prawdziwą naturę Noxa. W Wallow skąd się wygrzebałem, nie uczono mnie ani o polityce ani o zagrywkach rządzących…- Nie mówił tego wprost, jednak znać było, że do wszystkiego podchodzi z zadziwiająco otwartą głową. Gazetę dostawał zwyczajowo przez skrzyneczkę, najpewniej jak każdy z wyznawców. Jednak nie miał za wiele czasu do tego by ja czytać, zawsze skłaniał się ku powieściom. Dlaczego nie wpuszczali ludzi?-Zapytał drążąc temat. Jednak Cecil mógł dostrzec na twarzy lekarza coś czego wcześniej nie dostrzegał - niepokój. Pierwszy raz zdołał zasiać w nim ziarno niepewności w dodatku obserwując ja czarne ślepia teraz dopiero skaczą po teście, mógł zrozumieć że czyta go pierwszy raz. Zaraz… poczekaj… czy ty potrzebowałeś tego typu terapii? Potarł palcami woreczki spojówkowe jakby nie do końca wiedział co słyszy. Pamiętając poprzednie doświadczenia jakie miał z młodym uczniem nie do końca wiedział co powinien myśleć. Wierzyć mu? Nie wierzyć? Dlaczego miałby kłamać? Był Fogartym a oni to mają we krwi jednak stale czuł od chłopaka ten cholerny dualizm, nieszczęście i jakiś rodzaj smutku. Wyciągnął dłoń czytając kubek z kawą, nie odrywał wzroku od twarzy chłopaka zupełnie jakby czekał, aż ten powie mu że żartował. Chce znać prawdę. Wrócił do tematu zupełnie ignorując ten cholerny rytuał, który wiedział ze nie ucieknie. Przechylił kubek chcąc upić łyk kawy, źle miarkując odległość między brzegiem naczynia a ustami. Gorący płyn rozlał się mu na jasnej koszuli zmuszając lekarza do działania. Z jego ust wyleciało gromkie przekleństwo, odstawił naczynie i szarpnął za brzeg koszulki zdejmując ją zręcznym ruchem. Przepraszam! Padło gdy omijał stolik i kierował się do swojej sypialni by zarzucić coś innego. Gdy tylko się odwrócił Cecil mógł dostrzec w pełnej krasie tego dziedzictwo, cudowny i misternie wykonany tatuaż piór który zajmował całe plecy lekarza i schodził na jego barki, ramiona najpewniej również na pośladki. Jednak nie to przyciągało uwagę tak jak faktura jego skóry, który była nierówna. Nie trzeba było być znawcą by wiedzieć, że malunek zasłania grube blizny podobne do biczowania, ewidentnie były to zabliźnienia, szorstkie i chropowate. Gospodarz wrócił po kilkunastu sekundach, narzucając na ciało inna koszulę którą teraz pospiesznie zapinał ukrywając nagość. Usiadł na kanapie i wpatrzony w Cecila nadal czekał na jego opowieść. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Obserwował Noxa - jak źle wymierzył odległość ust od filiżanki i zamiast nawilżyć łykiem kawy gardło, wylał zawartość naczynia na koszule. Biel przesiąkła czernią substancji. Fogarty nawet nie wygiął ust w lekko ironicznym uśmiechu. Słowa, jakie wyrzucił z siebie Nox, były wystarczające, by wybić go z rytmu. Czuł sie, jak postronny obserwator tego spektaklu, a niego uczestnik. Przepraszam z opóźnieniem znalazło drogę do jego ucha, tak samo jak przekleństwo. Plecy Noxa pokrywały blizny i tatuaż. Tatuaż i blizny. Wiedział, kto zaprojektował ten skrzydła. On sam. Nie spodziewał się, jednak ,że wylądowały na plecach kogoś tak pragmatycznego jak Oscar Nox. Teraz czuł obrzydzenie do tego projektu. Pod tym, co wydarzyło się na placu Aradii, nigdy by nie stworzył. Właściciel salonu wrócił po chwili. Wyczekiwał prawdy. Ale czym była prawda? Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Jakiej prawdy oczekiwał od niego Nox? Powszechnie znanej czy tej, która może zburzyć jego światopogląd? W tą drugą nikt nie wierzył, póki nie zobaczy prawdy na własne oczy. Nie powinien poruszać tego tematu. Nie powinien wrzucać z siebie tego, co zalegało żalem w jego sercu. Nie powinien wypowiadać się źle o Kościele Piekieł w towarzystwie Noxa, ani żadnego innego istnienia, którego nie obdarzył choćby ułamkiem zaufania. - Chcę pan poznać prawdę z moich ust? Nie uwierzył mu przedtem, o czym świadczyła konieczność zmiany koszuli, więc nie uwierzy mu teraz. - Moja rodzina przeprowadziła zamach na wartości, które pan wyznaje, zaakceptuje pan moją wersję prawdy? Moją, bo niechęć do Fogartych wypaliła się w świadomości mieszkańców Hellridge. Była pod wieloma względami słuszna, poparta licznymi, zgromadzonymi przez historyków dowodami i zeznaniami świadków. Krew przelana na Łysym Wzgórzu sprawiała, że od stu lat żadne drzewo nie pokryło się tam liśćmi. Ziemia obumarła - jakby opłakiwała stratę (wersja Fogartych), albo jakby stała się jałowa, kiedy przesiąkła zdradziecką posoką (wersja reszty świata). - Opowiem panu, co wydarzyło się na placu Aradii moimi oczami. Nawet naiwność Noxa miała swoje granice. Musiał wiedzieć, że wersje tego samego wydarzenia, przedstawiona z różnych perspektyw, często bywała rożne i choć były do siebie podobne, nigdy nie takie same. Wrócił do tamtego dnia. Wspomnienia odżyły w nim, jak żywa istota. Obrazy powróciły. Były niemal namacalne, jak języki ognia, którego tamtego dnia iluzyjnie wspinały się po jego skórze, jak ból Teresy, który przeszył go na wskroś i atak paniki, który sprawił, że nie mógł oddychać. - Najpierw niebo zapłonęło szkarłatem, potem spadł z niego deszcz piór. Zaczęły płonąć, same z siebie. W zasięgu wzroku pojawiła się wielka, kilkumetrowa strzała. Trafiła w uciekającą kobietę. Nie umarła od razu. Płonęła żywcem. Czułem swąd palącego się ludzkiego ciała. Wpadłem w panikę. Na chwile zupełnie się wyłączyłem. Słyszałem tylko krzyki, dudnienie ludzkich kroków i własnego serca. - Czuł też obecność Foggy'ego. Był jego ukojeniem. Kimś, kto pomógł mu zdusić strach, stanąć na nogi i zrobić z nich w końcu użytek. Wracając do tych wydarzeń, zacisnął mocno dłonie w pięść, pobielały mu od tego knykcie. Starał się zachować na twarzy maskę niewzruszenia, ale ta iluzja w jej rysach otrzymała się jedynie na chwile. W końcu pękła i nieokreślony grymas przeciął jego wargi. - Potem, nie wiem dokładnie w którym momencie, użyłem Quadruplatoro, by zobaczyć, czemu ludzie tłoczą się przed kościelną bramą. To takie zaklęcie iluzji, które sprawia, że można widzieć przez ściany. Kościół był zupełnie pusty. Nie wspomniał o objawianiu, nie wspomniał o bólu siostry. Nie wspomniał o tym, jak na moment sparaliżował go strach. Mówił, ze wzrokiem wybitym w przestrzeń przed sobą, w bliżej nieokreślony punkt. Jakby był w transie, całkowicie nieświadomy spływających po policzkach łez i trudnych do uniesienia emocji. Piekło w samym środku piekła. Plac Aradii stał się jego własnym, małym piekłem, od którego nie mógł uciec nawet w snach i do którego nie chciał wracać na jawie. - Pojawiły się trzy wielka ptaki. Wyglądały zupełnie jak orły, tylko były o wiele większe i masywniejsze. Ptaszysko pochwyciło w szpony kobietę i uderzyło ją o bruk jak szmacianą lalkę, a potem zadziobało na śmierć. Próbowaliśmy je powstrzymać. Też wylądowałem w szponach jednego z nich, ale miał uszkodzone skrzydło, więc nie odleciał daleko. Orły w końcu zostały unieszkodliwione. Potem nagle wszystko ustało. Była tylko ściana ognia, lament i krzyki bezsilności. - Drżącym głosem obwieścił koniec opowieści. Cecil nie uchwycił spojrzeniem jego twarzy - słuchał uważnie, a może wyłączył się w trakcie monologu? Wstał, zmył rękawem łzy. Kurwa. Czemu nie mógł zachować niewrażliwość emocjonalną? Po co to wszystko? Odwrócił się do Noxa plecami, przeczesał w nerwowym geście włosy. Papieros w jego ustach zmaterializował się sam. Potrzebował się dotlenić. Złapać od płuc odrobinę powietrza, bo zaraz sie udusi. Musiał zapalić. Minął lekarza. Minął regał z książkami. Minął próg pokoju. Przedostał się do drzwi. Założył buty, ale płaszcza już nie Wyszedł z jego mieszkania. Był mu wdzięczny, że leżało na parterze. W kilku krokach wybiegł na zewnątrz. Drżącymi dłońmi - po trzech nieudanych próbach - w końcu zapalił papierosa. Zaciągnął się nim z taką czcią, jakby w życiu nie palił lepszego tytoniu. Dym czerwonego marlboro wypełnił przestrzeń jego płuc. Dopiero wtedy odetchnął i poczuł ulgę. Powiew zimnego wiatru przeniósł mgiełkę otrzeźwienia. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Słuchał z rosnącym niedowierzaniem. Ciężko było poukładać mu to w głowie i nie stracić przy tym zdrowego rozsądku. Nie wierzył a ani jedno słowo, lecz nie dał po sobie tego poznać. Potem wierzył we wszystko, Dwie skrajności walczyły z nim w silnym uścisku i walce intuicji ze zdrowym rozsądkiem. Opowieść była tak osobliwa i pełna sprzeczności, że zgubił go już przy tej wielkiej strzale. „Wielka strzała Wielkie orły Płonące pióra Oraz pożoga” I tak właśnie wygląda jego nauka z Forgatym, przeszło mu przez myśl. Z drugiej strony chłopak nie miał powodów by go okłamywać, nawet najmniejszego. Po co? Po co do cholery zadawałby sobie tyle trudu by utrzymywać ten spektakl. Łzom nie potrafił zaprzeczyć, ani temu że Cecil wierzył w to co mówi. Może to jakaś choroba psychiczna? Wyjaśniałoby jego poprzednie nastroje. Nagle chłopak wstał i wyszedł. Tak po prostu nim padły jakiekolwiek słowa. Oscar poniósł się z kanapy i podszedł w pośpiechu do kontuaru z którego wyjął białą reklamówkę. Zapakował do niej książki jakie przygotował dla swojego ucznia, szybko wzuł buty na stopy i nie fatygują się by zabrać płaszcz ruszył za młodym studentem. Jakieś było jego zdziwienie gdy tego zastał zaraz pod klatką schodową. Szturchnął go delikatnie w bok łokciem, w geście zaczepiania i rzucił tekstem Chyba cię teraz nie dziwi że w piekielniku napisali że było to trzęsienie ziemi? Pióra by jeszcze przeszły ale z orłami byłoby gorzej… czytałeś Tolkiena?- Podpytał podając mu reklamówkę z książkami. Posłuchaj…- Ważył słowa na końcu języka, mielił je, był człowiekiem nauki nie zaś mitów i osobliwych bajek. Z drugiej jednak strony… …Maine nie jest w obszarze narażenia na ruchy płyt tektonicznych z tego co pamietam ze szkoły.- Skwitował dając mu do zrozumienia, że obie historie są równie nieprawdopodobne dla szarego odbiorcy, którym był on sam. Przyjdź piątego, dobrze? Wieczorem, dasz radę do tego czasu przerobić krwionośny i hormonalny? Z wyłączeniem nerwowego.- Zapytał delikatnie zmieniając temat, dając sobie czas by ułożyć w głowie historię jaką zasłyszał i wybrać to w co chciałby uwierzyć. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Lekarz pojawił się na granicy jego spojrzenia cztery buchy później. Kiep wylądował w kałuży. Zapalił kolejnego papierosa, zanim mężczyzna zdążył się odezwać. Cecil miał ochotę odejść bez słowa. Oscar wciskał mu kolejne argumenty, by właśnie tak postąpić. - Sugeruję pan, że poniosła mnie fantazja, jak Tolkiena? - Zaciągnął się papierosem, który nadal tkwił między dolną a górną wargą. Nieumiejętnie, zbyt gwałtownie. Zakaszlał. Wiedział, kim był Tolkien, ale nigdy nie zapoznał się z żadną książka, która wyszła spod jego pióra. – Nie czytam fantastyki, panie Nox. Kłamał. Lovecraft nadal budził jego skryty podziw - takim sam, jaki towarzyszył mu od dziecięcych lat, gdy skonfiskował tę książkę z ojcowskiej biblioteki, ale powieść Lovecrafta to coś więcej. Przenosiły do zupełnie innego wymiaru. - Płaszcz. Zapomniałem o płaszczu. Pozwoli, pan, że- po niego pójdę utknęło w przełyku. Nie wiedział, jak intepretować jego słowa. Nie potrafił docenić jego poczucia humoru, albo próby rozładowania napięcia. Nie pod ostrzałem obecnych emocji, przez co wydawało mu się, że lekarz z niego kpił. Bzdury. To stek bzdur, Cecil. Wyśniłeś to. Wymyśliłeś je na poczekanie, by dodać do twojego życia większej nuty dramatyzmu, jakby w obecnej ilość nie była wystarczająca. Papieros wylądował pod butem w kałuży topniejącego śniegu. Poszedł po płaszcz. Nie mógł paradować po Saint Fall w samym golfie. Znowu obudzi się z podwyższoną temperaturą ciała i katarem cieknącym z nosa jak woda z nieuszczelnionego kranu. Znowu zaangażuje w odratowanie swojego stanu zdrowia Alisa i pod ciężarem jego spojrzenia poczuje się, jak małolat, który nie założył czapki zgodnie z wytycznymi matki. Wrócił niecałą minutę później. Nox stał tam, gdzie stał. Czekał, z reklamówką książek w ręce. Było w tym widoku coś absurdalnie zabawnego. Po tych wszystkich słowach, które z siebie wyrzucił, po łzach, które pozostawiły ślady na jego skórze, Nox zaoferował mu to, czego chciał i tego, czego od niego oczekiwał - naukę. Dwa układy w dwa dni. Jeden jutro, drugi pojutrze. Z układem krwionośnym zaprzyjaźnił się trzy lata temu, ale musiał usystematyzować wiedzę i uzupełnić braki, jakie niewątpliwe posiadał. Układu hormonalnego nigdy nie tknął. Nox musiał mu wybaczyć. Nie był wstanie spełnić jego oczekiwań. - Mam na głowię przeprowadzę i wisi nade mną widmo deadline'u. – Główne źródło jego utrzymania – Ilustracje. Nie mógł o nich zapomnieć. Naszkicował trzy z sześciu. Przynajmniej jedna nieprzespana noc przed nim. Przynajmniej dzięki temu uchroni strumień świadomości przed kolejnym koszmarem, który nawiedzał go za każdym razem, gdy zamykał oczy. Witamy w dorosłości. – Nie zdążę. Wyrobię się najwcześniej na trzynastego. Tym razem nie odrywał oczu od obsydianowych ślepi Noxa. Filtr kolejnego papierosa poczuł pod zębami. - Ten tatuaż, co ma go pan na plecach, niezbyt umiejętnie zakrył blizny, które starał się pan ukryć - odezwał się po krótkiej chwili milczenia. Nie kierowała nim ciekawość. Nie chciał zapytać: jaki kryl się z nimi sekret? Każdy miał sekrety. Wypowiedziane na głos przestały nimi być. Obecność własnych była czasem równie irytująca, co materiał swetra gryzącego w skórę. Nie potrzebował do pakietu cudzych. – Wiem, kto go zaprojektował. Do zobaczenia trzynastego. Odszedł, pozostawiając po sobie mdły zapach papierosowego dymu. z tematu dla obu |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
10.03.1985 Nie byli umówieni. Nie uprzedziła go jakkolwiek poza, być może, rzuconym w niedawnej rozmowie obwieszczeniem nawiedzenia w najbliższym czasie. Wiedziała, kiedy pracował, toteż wybrała moment, w którym powinien już być w domu. Nie kłopotała się też dzwonieniem za pomocą domofonu. Uciekła się do typowych dla siebie sztuczek, odruchowo sięgając palcami pod dekolt jasnej, satynowej koszuli, gdzie tkwił ukryty pentakl. Aperite wnet wybrzmiało między ulicznym zgiełkiem i to między nim się rozmyło, tonąc w mnogości innych dźwięków. Zamek drzwi poddał się, wpuszczając postać do wnętrza, które miał chronić. Początkowo szukała domownika wzrokiem, lecz ciepły, niski tembr rozlał się po pomieszczeniach wraz z oczywistym pytaniem: — Oscarze? — Brzmiała jak dotyk weluru na skórze. Nie czekała na odpowiedź. Udała się natychmiast do salonu, gdzie zapadła się w welurowej kanapie i rozwlekła ramiona wzdłuż jej wezgłowia. Założyła nogę na nogę, a tkwiąca nieco wyżej od drugiej stopa zaczęła kręcić w powietrzu boleśnie symetryczny młynek. Czarna szpilka na platformie raz po raz odbijała mgławe, skąpe światło, a drobna sylwetka zdawała się zajmować obejściem przestrzeń dużo większą niźli mogła. — Drogi Oscarze, zaproponowałabym ci przeprowadzkę w dogodniejsze i bardziej przestronne miejsce, ale im częściej tu bywam, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że ta garść cegieł opisuje cię zbyt doskonale — zdradziła dostatecznie donośnie przemyślenia po tym, jak dość oględnie przesunęła spojrzeniem po znajomym juże wnętrzu. Szukała jakichkolwiek zmian we sposobie organizacji przestrzeni. Znamion, które mogłyby opowiadać historię niezdradzanych jej emocji. Nie była jednak natrętna we swej obserwacji - powodowała nią li tylko natura, której nie sposób było zaprzeczyć. Chorobliwa wprost potrzeba wiedzy niosła za sobą przewagę. Większość ludzi, bowiem, nie zdawała sobie sprawy, jak wiele informacji można wyciągnąć z każdego detalu, jakim się otaczali. Zapewne właśnie dlatego, jej własne przestrzenie znamionowała pewna bezpieczna surowość. Minimalizm złamany obecnością antyków, we kórych skrywała się jej własna dusza. Brakowało jednak wśród łuków i krawędzi jej samej: fotografii z dzieciństwa, dyplomów, bibelotów, które skutecznie zbierałyby kurz. Jedyna przeszłość istniała tam, gdzie stało coś dostatecznie starego, by móc stanowić jej echo. — Przyniosłam ci sprawozdania, o których niedawno wspominałam — w ślad za słowami położyła obok siebie aktówkę. Smukła, obita w bynajmniej nie ekologiczną skórę skrywała poczynione przez nią własnoręcznie notatki i zapiski z ostatnich ataków genetycznej przypadłości. Załączyła nawet sporo fotografii, by miał jakikolwiek materiał porównawczy. Wystarczył też rzut oka na odręczne pismo żeby wiedzieć, jak wielki ból szarpał w tamte chwile kobiecym ciałem. Pismo nie było schludne jak zwykle. Pełne drżeń linie wahały się zarówno w szerokości, jak i wysokości. Atrament - Munchówna zawsze pisała piórem - nie stanowił zręcznej ciągłości, a urywał się niekiedy nawet kilkakrotnie w łukach jednej i tej samej litery. Pociągnięciom stalówki brakowało pewnej miękkości - wszystko w nich świadczyło o walce, jaką toczył autor (zarówno z kreślidłem, jak i samym sobą). — Oraz to. — Uniosła dłoń, w której trzymała butelkę z alkoholem. Przejrzystość zawartości dość jednoznacznie sugerowała jedno: gin. Nic, jednak, wymyślnego. — Jadłeś? — dodała pytanie. Pora była późna, a Nox najpewniej wrócił z dyżuru - bo cóż innego mógł robić? |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Opluty szczupły palec wkoło srebrnego wisiorka, a którym dumnie kołysał się jego penakl. Półmrok oblepiał ich ciała zupełnie jak gorący oddech, nie potrafił być oddzielony dłużej od jego ciepła. To właśnie teraz w tej miękkiej pościeli zdawało mu się, że wraz z chwilą w której Carter zabrał mu serce odebrał też jego duszę. Wyciągnął głowę łapiąc jego pełne usta w swoje wargi, powietrze wypełnił znajomy, nosowy dźwięk zadowolenia przypominający nieco krakanie kruka. Było to coś na wzór pieśni ludzko- zwierzęcej, niesprecyzowanej i dziwnej dla każdego kto mógł ją usłyszeć. Jednak nie dla Ethana, któremu zwyczajnie mogła się kojarzyć z jednym - bliskością. „Oscarze?” To jedno słowo sprawiło, że Nox wyskoczył jak poparzony z łóżka. Potknął się i spadł z łoskotem na podłogę, jęknął gdy kontakt z podłogą wycisnął z jego płuc powietrze. Znał ten głos, melodyjny ale drapieżny zarazem. Był miły i kobiecy a jednak zakończony głęboka chrypką. Bękarcica zawsze kojarzyła mu się z dzierzbą, choć niepozorne stworzenie, to jednak potrafiło nabić swoją ofiarę na cień lub uderzyć nią o szybę. Tym właśnie była dla niego Heather, uroczym i jakże niebezpiecznym stworzeniem. Niemal zamarł na jedno uderzenie serca nie wiedząc co robić, poderwał się szybko z podłogi i po omacku zaczął szukać swojego szlafroku. Ciszę mroku wypełniły jego nerwowe kroku, szelest przerzucanego materiału i szeptane pośpiechu niczym mantrę to jedno słowo: „Shit, shit, shit, shit” Nagle jego przesuwne drzwi do sypialni, uchyliły się. Mrok panujący wewnątrz uniemożliwił dostrzeżenie czegoś więcej, niż Noxa wynurzającego się z pokoju. Był zdyszany, rozkudłany i wyglądał jakby przebiegł maraton. Ale uśmiechnął się widząc ją tak szczerze i promieniście, że mogłaby przysiąc że tak reaguje pies gdy właściciel pojawia się w progu po kilku godzinach nieobecności. Usiadł przy niej na kanapie które delikatnie zakołysała się pod jego ciężarem. Wnętrze się zmieniło od kiedy była tu ostatnim razem. Były to maleńkie drobiazgi piszące osobliwą historię tego miejsca. Na stoliku zamiast zwyczajowego romansidła, który zaczytywał się lekarz w wolne wieczory leżał „Magazyn strzelecki”. Osobliwe nowe zainteresowane jak na kruka. Kolejnym dowodem na zmianę przyzwyczajeń, była mokra szklanka wypełniona bursztynowym płynem i resztkami lodu do niej wrzuconymi. Do tej pory Nox nie pijał prawie wcale, a jeśli już to małe ilości wina, które pokonywały go już po drugim kieliszku. Kolejnymi zmianami jakie się pojawiły był piękne skóry, jedna z nich znajdowała się pod sofą była miękka i aksamitna. Zupełnie jakby ktoś położył ją by schodząc z kanapy jego stopy nie konfrontowały się z chłodem chłodem drewna. Gdy przechyliła się lekko w prawo mogła natrafić na piękną narzutę utkaną z jakichś małych futerkowych zwierząt. Jej miękkość i delikatność były aż zadziwiające, a co ciekawe wygarbowana strona, obleczona była czymś co w dotyku przypominało zielony jedwab. Rodziło się pytanie: „Jak do cholery lekarza było stać na coś tak ekskluzywnego, coś do czego dostęp mieli jedynie osoby z kręgu i to zaprzyjaźnione z łowcami.” Słysząc słowa Heather zaśmiał się. Obrażasz mnie?- Zapytał nie będąc pewnym czy jest to przytyk czy osobliwy komplement z nią nigdy nie można było być czegokolwiek pewnym. Była na tyle egzaltowana, że czasami nie domyślał się natury jej wypowiedzi. Szybko przejął od niej papiery, które mu oferowała i po krótkiej chwili zamiast je przeglądać co zwykł czynić jak to pracoholik, odłożył je na stolik kawowy. Pocałowałbym cię jak zawsze na powitanie, ale nie jestem sam i nie chce wiedzieć co wcześniej robiłem tymi ustami. Rzucił z pełną szczerością i bez cienia skrępowania. Nie widzieli się raptem około trzech miesięcy a Oscar stał się… inny. Był bardziej otwarty, pewny siebie a w dodatku stawał się wyszczekany. Był to skrajny kontrast do tego szczerego, cichego lekarza, którego tak dobrze znała będącego na początku swojej drogi zawodowej. Jej Oscar tak się nie zachowywał, był na to zbyt nieśmiały. A teraz? Cokolwiek się z nim stało musiało mieć związek ze skórami i whisky. Nie trzeba było być niezwykle przenikliwym by połączyć pewne fakty, ktokolwiek był w drugim pokoju, nie był raczej delikatny z natury. A skoro kobiet wśród łowców nie było jakoś szczególnie wiele, musiał być to mężczyzna. Nox bez skrępowania oparł się o wezgłowie sofy i ułożył głowę na jej ramieniu Zakochałem się.- Rzucił krótko jakby czytając w jej myślach i chcąc ubiec jakiekolwiek pytania. Chwycił butelkę ginu i oglądał ją w dłoniach przez chwilę nie wiedząc, czy powinien rozpocząć z nią maraton alkoholowy, cioteczka biła go w tej umiejętności na łeb na szyję. Potrzebujemy szklanek?Zapytał poważnie bo nie bardzo chciało mu się wstawać. Od jak dawna jesteś w mieście? Ostatnio byłaś w Kairze?- Podpytał uwielbiając słuchać o jej przygodach. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Trigger Warning. Woń piżma była uderzająca, nabierał ją do płuc z każdym kolejnym oddechem, a nawet przenikał nią, gdy osadzała się na jego skórze wraz z kolejnym dotykiem. Zebrał smak jego ust przy kolejnym, namiętnym pocałunku, chwytając jednocześnie pasma kruczych, miękkich włosów w stalowy uchwyt dłoni. Nie liczył czasu, ten zdawał się kroczyć własnym rytmem, raz dziwnie powoli, innym razem niemal uciekając przez palce, jakby był kapryśnym stworzeniem. Zgubił więc rachubę i nawet nie wiedział, czy spędzili w sypialni kilka minut, godzinę czy może dzień, zbytnio skupiając się na dotyku partnera i trelowi, który przecinał ciszę co kilka chwil. A jednak, gdy pomiędzy ten uroczy dźwięk, a kolejny szelest pościeli wdarł się czyjś nieznajomy, ale ewidentnie kobiecy głos, spojrzał się na Oscara zdekoncentrowany. Nie zamknął drzwi? Powinien! Kurwa W tym momencie nawet nie przyszło mu do głowy nic konstruktywnego, poza wyrazem swojego niezadowolenia i wkurwienia. Ktoś wszedł do mieszkania i to w momencie, gdy byli w jednoznacznej pozycji. Jak miałby to wytłumaczyć? Poddaje się dogłębnemu badaniu? To innowacyjna metoda robienia usta-usta? Przetarł twarz, podnosząc się do siadu z cichym skrzypnięciem sprężyn. Cała ta sytuacja była kuriozalna, Nox panikował, mało nie skręcajac sobie karku i ciągle powtarzał “shit”, po drugiej stronie drzwi była kobieta, która najwyraźniej miała klucz do mieszkania, bo szczerze wątpił, że Nox po prostu zapomniałby zamknąć drzwi. Czy to była ta Robin? Nie poznał jej jeszcze, więc nie kojarzył jej głosu. Adrenalina krążyła mu w żyłach, bo w tym momencie ryzykował wszystkim. Miał kilka wyjść, albo ubrać się i uciec przez okno, jak typowy nastolatek z randki, co mogłoby wzbudzić podejrzenia, gdyby ktoś był na ulicy. Mógł zabić kobietę, pozbywając się świadków, jednak ukrycie jej ciała byłoby kolejnym wyzwaniem, pal sześć oburzenie Noxa, powinien rozsądniej dobierać sobie przyjaciół, którzy niespodziewanie wdzierają się do mieszkania! Otwierał już usta, by powiedzieć, żeby ją wyprosił, ale Nox wyszedł z sypialni, zostawiając go w półmroku. Wstał i sięgnął po swoje bokserki, wsuwając je na biodra, by zaraz podejść do drzwi od sypialni, które oddzielały go od salonu, w którym przesiadywali Nox i nieznajoma mu kobieta. Wyraźnie słyszał to, o czym rozmawiali. “Pocałowałbym cię jak zawsze na powitanie, ale nie jestem sam i nie chcesz wiedzieć co wcześniej robiłem tymi ustami.” Skąd nagle taka odwaga? Zazwyczaj lekarz był bardziej onieśmielony, otwierał się w większości w czasie ich wspólnych pieszczot, a teraz…? Musiała być to osoba, przy której czuł się swobodnie. Zacisnął palce w pięści, mając ochotę roztrzaskać komuś twarz, bo co do cholery miało znaczyć to “pocałowałbym Cię”? Do cholery czemu on jej nie wygonił!? Przecież powinien być dyskretny, a jednak postawił praktycznie wszystko na jakąś kobietę. W tym mimo wszystko jego życie. Kiedy usłyszał, że wyznał, że się zakochał, poczuł, jakby ktoś wykręcał mu trzewia. Nie miał drogi ucieczki, mógł jedynie zaatakować lub liczyć na cud. Nic też nie zapowiadało się na to, by kobieta w najbliższym czasie sobie poszła, bo Oscar zaczął wypytywać o jej podróż. Miał wrażenie, że świat właśnie zawalił mu się na głowę, a skoro tak… Pchnął drzwi i wyszedł z pomieszczenia, pozwalając by nieznajoma dojrzała jego sylwetkę w niemal całej okazałości. Bokserki, które dość niedbale założył odsłaniały kości biodrowe, układały się idealnie na wciąż nieco wzwiedzionej męskości, której nie musiał się wstydzić. Był wysokim mężczyzną, górował wzrostem nawet nad Oscarem. Jego sylwetka wprost mówiła, że nie spędził życia na siedzeniu przy biurku, a ciężkiej pracy, co widać było po podkreślonych mieśniach, które teraz zdawały się być nieludzko spięte. Mimo tego, że miał ponad czterdzieści lat, wciąż mógł pochwalić się dobrą muskulaturą. Zmarszczki wokół oczu i kącików ust, czy odrobina tłuszczu w okolicy brzucha zdradzała jednak jego wiek. Raz tylko spojrzał się na kruczowłosą kobietę, szybko dostrzegając niejakie podobieństwo do Oscara, więc to nie mogła być Robin. Rodzina? Ta, która się na niego wypięła? Ach, więc jednak był ktoś, z kim dobrze się w niej dogadywał. No proszę. Był wściekły, czuł się zdradzony i oszukany. - Mam nadzieję, że masz jeszcze whisky. - Tylko tyle. Żadnego przywitania, w końcu to nie on był teraz niekulturalny, stawiając kogoś innego na pierwszym miejscu. Ruszył w stronę kuchni, chwilę później znikając im z pola widzenia, do ich uszu mógł jednak dotrzeć dźwięk otwieranej lodówki i brzdęk wyjmowanej butelki whisky. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Głuchy łoskot zwrócił jej łeb we swym kierunku. Nie dźwignęła się jednak jakkolwiek z miejsca, a tylko tkwiła na nim jak kwoka na grzędzie. Było jej już zbyt wygodnie, aby chcieć cokolwiek zmieniać - znamienne. Rozglądała się więc dalej, dostrzegając w otoczeniu każdą zmianę. Dopiero nadejście stryjecznego brata zmieniło cokolwiek w jej obejściu. Blady pysk o ostrych, surowych rysach rozpromienił się, gdy mięśnie napięły je w promiennym, szerokim uśmiechu. Grymas sięgnął oczu i zalał je blaskiem, jakby te wykute zostały z obsydianu oraz starannie wypolerowane. — Obudziłam cię? — spytała, rzucając spojrzenie na wdziany przez krewniaka szlafrok oraz towarzyszącą mu nerwowość. Nie drgnęła, kiedy zajął miejsce tuż obok, choć również nie reagowała na zmniejszony dystans. Nie objęła kruczyska, oddając mu pełnię władzy nad przestrzenią, w której, bądź co bądź, była intruzem. — “Magazyn strzelecki?” — Czubek szpilki wskazał na porzucony na stoliku magazyn. Ślepia mimowolnie dołączyły do niego widok osuszonej szklanki whisky, której przecież brat nie pijał. Za to ona… — Dobra? — porzuciła dociekania. Nie bez przyczyny jednak zapytała. Sam sposób, w jaki Oscar by odpowiedział, poświadczyłby o zmianie stanu wiedzy na temat bursztynowych alkoholi. Może wreszcie będzie mogła się tu napić czegoś więcej aniżeli wino? Z tymże mogła co najwyżej gotować, a i tak rzadko pamiętała, aby je dodać najpierw do potrawy. Pamiętała jednakże doskonale o przyniesionym ginie. Natychmiast chwyciła go we swe łapy i odkorkowała, by upić pierwszy - wcale nie skromny - łyk. Zapewne kierowała się tym brakiem pocałunku. — Obrażam? Ależ skąd, mój drogi — sapnęła w autentycznym rozbawieniu. Wolna dłoń pomknęła na prawo. Uwagę babiszcza przyciągnęła futrzana narzuta, w której ta zatopiła blade, smukłe palce. Z gardzieli wyrwała cichy pomruk uznania. Trwało to jednakże ledwie chwilę, bowiem to krewniak kradł całą atencję. Swoim wyznaniem sprawił nawet, że złodziejka jego czasu zamarła. Odruchowo łypnęła znów na drzwi, zza których wcześniej wyłonił się Nox. — Gratuluję — szczera radość mieszała się z nieskrywanym zdumieniem, ale i przekorą, która rozgościła się także pośród cieni wzroku. — Jak ma na imię? Znam ją? Powiedz, że to jakaś panna z Kręgu. — Szturchnęła ptaszysko w bok, patrząc, jak przejmuje po niej alkohol. Duma dołączyła do zdradzanych afektów. — Szklanki? A na co to komu? — odparła na jego kolejne pytanie i tylko miękkim, niedbałym gestem pokazała, że miał się zabrać za butelkę. — Zgadza się — potwierdziła, dodatkowo oferując skinienie. — Wróciłam kilka dni temu. Tym razem wezwał Sudan, ale wszystko utknęło przez panującą tam wojnę. Kair stał się przypadkowym przystankiem. Widziałam się z ojcem — nadmieniła, a jej ton wskazywał na niechęć. — Ale nie zmieniaj tematu, mój drogi, kim jest ta dzie- I nie dokończyła. Urwała w pół słowa, bowiem zza drzwi, za którymi uprzednio chował się Nox, wylazł ktoś jeszcze. I to wcale nie kobieta, jak to założyła, podążając linią najmniejszego oporu. Czarne ślepia przesunęły się powoli po muskularnej sylwetce, a gorąco zawierciło się pod kobiecą skórą, parząc od środka. Potrzebowała chwili, aby - mimo wszystko - dodać do siebie każde novum i całkowicie upewnić, że wyciągała właściwe wnioski. A przecież te stały przed nią w pełni swej okazałości, sumując perfekcyjnie ze składnikiem, jaki siedział u jej boku. Czy jej się zdawało, czy ta “panna” wyglądała jakoś znajomo? — Trochę owłosiona ta twoja dziewczyna — parsknęła, chcąc rozładować napiętą jak ciasne gacie atmosferę. — Ładna. Taka córka Foxa i Hudsona — dodała, czemu towarzyszyło mrugnięcie w kierunku krewniaka. Słowa nosiły wszelkie znamiona żartu we swym porównaniu, a by uczynić zadość brakowi powagi, gdy obcy zniknął w kuchni, mina pokierowana do towarzysza butelki pokazała wszelkie uznanie. — No, no, no… Zostawić cię na trochę i popatrz. Chyba czas na toast? I tak, jak tkwiła na swym miejscu, zaakceptowała wszystko, wiedząc co nieco uprzednio o swym gospodarzu. — Przeprosiłabym za to najście, ale, widzisz, wcale nie żałuję. — Uśmiechnęła się paskudnie, choć zupełnie niegroźnie. Rozłożyła nawet ramiona, oferując Oscarowi gratulacje. Czekała także aż jego gość wróci, by podnieść się z miejsca oraz przedstawić z imienia i nazwiska. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Grad pytań jakie wypłynęły z ładnie zarysowanych karminowych ust, był niemal przytłaczający. Jednak reakcja lekarza zdawała się oddawać w pełni jego niepewność. W pierwszej chwili przymknął jedno oko, zupełnie jakby łapał ostrość, w kolejnej do tego osobliwego gestu doszedł kolejny : grymas zmieszania półgębka. Później z gardła poleciała coś na kształt rzężenia lub dźwięku niepewności, westchnienia na wydechu, które niemal całkowicie pozbawiało go powietrza. yyyyymmm …- Uleciało nieco w intonacji negujące, zupełnie jakby się dusił, lub zawisł na widzialnej linie która oplotła się mu na szyi. Pytań było zbyt dużo, za trudne dla lekarza do odpowiedzenia. Nie wiedział co powinien zrobić. Mówić szczerze? Powoływać się na inną płeć, wszak nie wypadało obnosić się ze swoją dewiacją tak śmiało. Wiedział, że dla wielu czarowników sodomia była grzechem na równi z zoofilia i pedofilią. A jeszcze przez społeczną nagonkę, która wybuchła teraz w kulturze i obwiniając homoseksualistów o szczerzenie plagi AIDS - bał się. Tak zwyczajnie, tak normalnie, był przerażony by wyznać prawdę. Prawdę, która paliła w język i sumienie, zajęło mu ponad rok czasu zdobycie się na to by wyjawić szpetną tajemnicę serdecznemu przyjacielowi Mortiemu. Choć podejrzewał, że siostra była nieco bardziej obeznana, światowa, może posiadała zupełnie inne podejście. On jednak nie był gotowy, nie czuł się taki. Pomówimy o tym … „przy kolejnym spotkaniu”- utknęło mu w gardle gdy drzwi do sypialni rozsunęły się a jego Adonis stanął w całej swojej okazałości. Zamarł w bezdechu, pobladł z wyrazem szoku na swojej twarzy, zupełnie jakby zobaczył ducha. To właśnie w tej chwili doświadczał wszystkich ekstremalnych uczuć. Szok - jak on mógł wyjść? Niedowierzanie. - może mi się wydaje? Rozpacz - znów zostanę sam, przecież ona nie jest na to gotowa. Złość- Jak on mógł mi to zrobić? Zaprzeczanie - nie to nie dzieje się naprawdę. Chciał coś powiedzieć, może zaprzeczać, może tłumaczyć. Nie potrafił jednak. Przede wszystkim Carter nie dał mu wyboru, nie pozwolił na podjęcie tej decyzji samodzielnie. Komu powie i kiedy powie. Żarty siostry które zwykle doceniał i uznawał, tym razem przelatywały smętnie gdzieś ponad jego głową. Wpatrywał się w zwalistą figurę Ethana, który chodził po kuchni tuż przed ich oczami. Poczuł ciepło jej ramion i wiedziony dobrocią jaką tylko ona dawała mu przez lata przyjął zaproszenie. Wtulił się na chwilę by znów usiąść na swoim miejscu, wyprostowany niczym strona, czujnie wpatrując się w swojego kochanka. Wiedział, ze jego najście nie jest niczym przyjemnym. Podejrzewał, że jest tutaj tylko dlatego bo chciał zabić jego siostrę a z pokoju nie miał dogodnych warunków. Nox wyrwał butelkę ginu z dłoni siostry i postawił ją na stoliku, dziwnie zasłaniając jej filigranowe ciało własnym. Nie trać czujności.- Poprosił Heather lecz w jego głosie odbijała się niejaka panika. [b]Możemy o tym porozmawiać?[b]- Zapytał nagle Ethana, choć nie było w tym wiele z prośby, bardziej z agresji przeszytej strachem. Oscar nie był głupi, zdawało mu się też że należycie zna swojego kochanka. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk