First topic message reminder : Sala bankietowa Sala bankietowa, z jej rozmachem i elegancją, stanowi serce każdego wydarzenia towarzyskiego. Jej prostokątny kształt, ze zdobionymi ścianami i sufitem, tworzy wspaniałe tło dla uroczystości. Centralnie umieszczony, olśniewający kryształowy żyrandol rzuca światło na każdy zakątek. Po dwóch stronach sali rozmieszczone są okrągłe stoły, mieszczące maksymalnie 6 osób. Ich ustawienie sprzyja intymnym rozmowom i wygodzie gości, zapewniając doskonałą widoczność na resztę pomieszczenia. Każdy jest ozdobiony elegancką bielizną stołową, kryształowymi kieliszkami i subtelnymi kwiatowymi kompozycjami. Na końcu sali znajduje się wielka scena, pod którą gra profesjonalna mała orkiestra. To na tej scenie debiutanci mają okazję zaprezentować swoje sylwetki. Między stolikami znajduje się zaznaczony parkiet do tańca. Jest to przestrzeń, gdzie goście mogą cieszyć się muzyką na żywo. Parkiet ma lśniącą podłogę, jest doskonale przygotowany do eleganckich walców, energetycznych swingów czy nawet romantycznego tanga. Z sali można przejść na taras i korytarze prowadzące do innych części fortu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
Teoria pomieszania przez kelnerów etykiet z nazwiskami jest drugą, która przychodzi na myśl Philipowi, kiedy na ułamek sekundy za długo zatrzymuje spojrzenie na pani van der Decken. W Salem nie ma drugiego takiego ród, z którym Duerom jest aż tak bardzo nie po drodze, co z Laffite. Tragedie łączą? Nieszczęścia są spoiwem więzów? Zmiana dwóch nestorów nowym początkiem? Alkoholowy problem Beatrice Laffite wciąż przedstawia się bardziej prawdopodobnie i Duer musi zdusić w sobie chęć nachylenia się do Mauricego, żeby podzielić się z nim tym podejrzeniem. Poczeka, aż skończą danie główne. Choć Overtone już teraz wygląda, jakby w swojej kolacji miał znaleźć wyjątkowo odrażającego insekta i Philip poniekąd to rozumie. Krewetki to w końcu z całą pewnością morskie robaki, a ze swoją niewiedzą na temat morskiej flory i fauny, spokojnie może przyjąć, że to już niedaleka droga do ośmiornic. Spojrzenie w stronę Johana jest krótkie, acz nieprzypadkowe, zanim uwagą wraca do pani Bloodworth. Kąciki ust unoszą się w reakcji na jej kolejne słowa, co Duer niecelowo maskuje za kieliszkiem z szampanem. Ten z wodą zupełnie nie wzbudza jego zainteresowania — Gniazdo nie byłoby takie złe — bynajmniej nie dlatego, że przejawiał jakiekolwiek zainteresowania ornitologiczne. — Tematyczne. Podobnie zresztą interesujące jak kynologiczne, dlatego nie kontynuuje tematu psa Anniki. Co powinno go bardziej zdziwić? To, że skrzywdziła jakiegoś nieszczęśnika imieniem krwiożerczego królika z serii dla dzieci, czy fakt że Overtone najwidoczniej zdążył go poznać? Psa, nie zajęczaka—wampira. Maywater to naprawdę mała wiocha. Pojawienie się na scenie Johna Muncha sznuruje mu chwilowo usta; i to nawet nie przez grzeczność w stosunku do pierwszego przedstawiciela rodu z Salem. Jest szczerze zaintrygowany tym, jak chłopak poradzi sobie z przedstawieniem wybranego tematu — historia sztuki i iluzja. Odważnie, kiedy weźmie się pod uwagę, że jedna trzecia sali ostatni raz obcowała ze sztuką, mając ją na talerzu — w formie mięsa. Sądząc po reakcjach na sali, Philip niewiele pomylił się z osądem. Śpiewające rośliny panny O'Ridley kradną uwagę znacznie skuteczniej. — Zastanów się, czy nie zaangażować jej do następnego przedstawienia — mówi, gdy oklaski cichną, a wraz z nimi nucący pod nosem Maurice. — Moje Derelinquo na debiucie jeszcze nigdy wcześniej nie wydawało mi się tak nędzne. Wtedy chyba chciał mieć to po prostu za sobą, a magia wariacyjna zawsze była jego drugim wyborem. Nigdy nie czuł się swobodnie na scenie, gdyby chciał występować w cyrku — zatrudniłby się w jakimś. Kepler chyba podzielał jego odczucia i Philipowi prawie robi się żal chłopaka. Ale na gołą dupę Lilith, astronomia jest jeszcze gorszym pomysłem, niż historia renesansu. Próba zabójstwa nestorów za pomocą pioruna to wprowadzenie powiewu świeżości, tego nie można mu odmówić. Szybkie spojrzenie na Reginharda Duera utwierdza Philipa w tym przekonaniu. — Myślicie, że to było zaplanowane? — szampan ponownie odnajduje dobrze już znaną drogę do ust. Obsługa dwoi się i troi, uprzejmy kelner zbiera zamówienia i Philip decyduje się na opcję pozornie bardzo bezpieczną. Kusi go przez chwilę befsztyk tatarski, ale surowiznę mają przed sobą na scenie i póki co jest średnio zjadliwa. — Dla rozbudzenia publiczności? menu: 7 [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Philip Duer dnia Pią Cze 07, 2024 12:03 pm, w całości zmieniany 4 razy |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
Nie sięga dłonią do rdzenia własnej pokory, ani nie stara się nawet pochylić w ukłonie uprzejmości przed starszyzną grupy, gdy w ślimaku uszu zasadza się nieznośnie żrąca uwaga o debiutantach, puszczona niefortunnie w przestrzeń przez Judith Carter. Jakby płaszcz jej dojrzałego wieku, wymięty w fałdach niepotrzebnego grubiaństwa, pozostawiał na niej smugi i cienie tego rodzaju, których nie sposób zmyć, ani niczym przysłonić, nawet uśmiechem. Wiek nie zawsze idzie w parze z powściągliwością, czy rozsądkiem. Choć kobieta zdaje się czuć w towarzystwie pewnie, wyciągając macki spostrzeżeń bez zająknięcia, coś w niej i w jej bezpośrendnim sposobie bycia, niebywale go drażni. Być może chodzi o lekkość obyczaju – tę przeciwną manierę atakowania tradycji w przestrzeni, która naturalnym tokiem rzeczy kultywuje właśnie je. Cain, w przeciwieństwie do niej, nie jest zwolennikiem dennego marudzenia – zamiast szukać problemów, naturą analityka woli szukać rozwiązania, które w tym przypadku, gdy nie podoba jej się forma balu, wydaje się wręcz oczywiste: wystarczyło nie iść na Bal Rady, który z samej zasady jest „tradycyjny” i może nawet „staroświecki”. Taki urok, taki nastrój... Nie jemu jednak oceniać czyjeś słowa, dlatego, choć nie musi jej lubić, szanuje tradycje i hierarchiczność jej wieku na tyle, by przemilczeć niepochlebne komentarze kobiety. Przekonanie o jej nieomylności sprawia, że nie pała do niej szczególną sympatią, ale sądząc po wykalkulowanym „panie Verity”, wrażenie to jest obustronne i nie rodzi wielkich nadziei na przyjaźń. Skłamałby, gdyby powiedział, że mu na tym zależy. Z łatwością i bez żalu ignoruje słowa krytyki, kierowane do młodych, i we własnej przekorze, lejek wzroku kieruje na scenę. Nie czuje się uwiązany łańcuchem jej zdania, gdy w spolegliwym geście uznania, oklaskuje młodych debiutantów. Dobrzy w swych talentach czy nie, właśnie wchodzą w wiek dojrzałości, który ma zapewnić im stały grunt w socjecie. Każdy to przechodził. Hipokryzją jest lekceważyć etap „przejścia” teraz, gdy samemu ma się go za sobą. Zapomniał Lucyfer jak aniołem był (czyt. zapomniała krowa jak cielęciem była). Ciśnie mu się na usta krótkie „Nie musisz w tym uczestniczyć”, jej lekkomyślne po spojrzeniu na etykietkę z nazwiskiem bierze jednak za sławne nieokrzesanie Carterów, co szybko studzi jego zapędy. Zamiast tego odwraca się w kierunku Charlotte: — To obietnica czegoś bardziej wyzwolonego, Panno Williamson? Nie daje się jasno odczytać, nie daje się też łatwo zagnieść pod pięściami grzeczności. Gra w tę samą grę co ona, nie spuszczając gardy, ani czujnego wzroku z oczu młodej (może kiedyś, jak inni Williamsonowie) dyplomatki. Z pewnością ma na nią zadatki, z przyklejonym do ust uśmiechem i niekończącą się słodyczą głosu. Jak daleko sięga jej uprzejmość? Jak wiele jest w stanie poświęcić w imię konwenansów? — Choć bądźmy szczerzy, wszystko zdaje się bardziej swobodne i mniej sztywne od prawa... Dostrzega dysonans pomiędzy tym, co robią w pracy, a tym, co zakłada bal. Z jednej strony praca, z drugiej rozrywka. Z jednej zasady, z drugiej wolność. Do której strony bliżej im dziś? — Pani wybaczy... — zaczyna obiecująco znów w kierunku Pani (Panny?) Carter, choć jest to wypowiedź luźna, niezobowiązująca — ... w żadnej ze swojej wypowiedzi nie sugerowałem, że oczekuję od Pani czegokolwiek. Bycia „kwitnącym kwiatuszkiem” mogę co najwyżej oczekiwać od przyszłej żony. Kiwa jej grzecznościowo przed wyjściem do łazienki, wewnętrznie oddychając z ulgą. Napięcie zdaje się nieco gasnąć z chwilą, gdy sięga do karty z daniami, wybierając ulubionego homara z masłem czosnkowym oraz pasującą do tego lampkę wina Sauvignon Blanc z orzeźwiającym, owocowym bukietem, długo pozostającym na języku. Danie nr 4 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Okrągły stół, sześć głów, a w każdej inna wizja na debiutancką katastrofę. Kto liczył na to, że choćby porcyjka piekielnego daru nie uleje się niekontrolowanie, ten prawdopodobnie przegapił wszystkie poprzednie bale, a w szkółkę rzucał kamieniami. Okrutnie to dla tych dzieciaków stresujące i niepotrzebne — pomyślałaby, gdyby nie jej własny stres, powoli, acz sukcesywnie podlewany alkoholem. Pełny kieliszek to jedyna recepta na to, by niepokój ten nie wylał się za daleko — to także jedyny lek, jaki ma pod ręką. Złośliwy paradoks, ukryty za rzucanymi ukradkiem spojrzeniami, przeżuwany i połykany jak porcja ryby i tylko siła woli Anniki sprawia, że jeszcze się nim — metaforycznie rzecz ujmując — nie wyrzygała. Byłoby może łatwiej, gdyby nie milczenie oddzielające jedną połowę stołu jak twardą, nieprzekraczalną granicą. Prawdopodobnie to dlatego wreszcie popuszcza wodze dziecięcej potrzebie zamieszania w kociołku z napisem chaos. Bo z nienacka i korzystając z chwili nieuwagi towarzyszy lekko obsuwa się na siedzeniu i wyrzuca nogę przed siebie — w kogo trafiła? Oby dokładnie tam, gdzie zamierzała. — Jeśli to było zaplanowane — ukradkowym ruchem znów podsuwa się wyżej, sięgając przy okazji po kieliszek z nadzieją, że obsługa naprawdę da z siebie wszystko z ich sukcesywnym napełnianiem — to jestem spokojna o naszą przyszłość — cierpki zapach koi nerwy — będzie tego potrzebować dla rozrzedzenia gęstej atmosfery wokół ich stołu, który opuści zaraz, gdy tylko znajdzie ku temu dogodną okazję. Psy kalibrują nosy od początku wieczora, ale Annika ma za sobą studia poświęcone bestiom — nie po to ryzykowała eksperyment z rytuałem, by teraz przez całą noc modlić się o północ i szybki wypad z balu w stylu Kopciuszka. Zwróciła się do Penelope. — Odezwę się w tej sprawie niedługo, wciąż ważniejsze na liście priorytetów jest dla mnie Maywater. Dłuższe wolne od czarowania to tylko — że tak to ujmę — następny gwóźdź do trumny, ale w końcu wszystko wróciło do normy — a część zasług w tym temacie mógł przypisać sobie Philip i to do niego zwróciła się później — bransoletka z jadeitem wykonana przez pana bardzo się do tego przyczyniła. A porady o stosownych zabezpieczeniach wzięłam sobie głęboko do serca, dziękuję raz jeszcze — Duer zadziałał z zamówieniem szybko — wręcz bardzo szybko, ale tę część historii Annika zmilczała. Podobnie jak kwestię uregulowania finansów, co do której wcześniej nie było okazji. Jakaś wkrótce na pewno się znajdzie — nie wypada tak przy stole. Kolejny łyk wina — za chwilę Annika zwolni z piciem. Najpewniej wtedy, gdy już osiągnie stan relaksu, który ściągnie z niej poczucie nieproszonego spojrzenia. — Taki debiut to dla niektórych mnóstwo stresu i niepotrzebnej fatygi. Jakbyśmy naprawdę musieli udowadniać, że mamy pentakle i potrafimy czarować — trudno jej było wyobrazić sobie Overtona niezadowolonego z faktu, że musiał wystąpić na scenie i rzeczywiście była ciekawa zdania Maurice'a. — Ja muszę przyznać, że mimo nerwów byłam podekscytowana myślą o występie. Choć mniej podekscytowane były właścicielki lakierowanych fryzur. Zwłaszcza te, które siedziały najbliżej. — Zaczepny uśmiech pojawił się na samo wspomnienie tamtego wrażenia, które wywarła, wiele przy tym ryzykując i nie do końca jeszcze wiedząc, co robi. Niemniej, ewentualny zapał zawsze mogły później ostudzić szampanem. To samo zaraz zrobiła Annika, żeby przerwać potok myśli mający zapełnić odrobinę niezręczną ciszę. k3 — W kogo trafiła Annika? 1 — Florence 2 — Maurice 3 — Philip |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
TW: trochę seksizmu, brzydko o kobietach i szesnastolatkach Głowa do tyłu, powietrze w płuca. Co za noc; che bello. Głos Benito zszywa świat — zanurzone w koniaku sylaby cerują dziury wypalone przez chwilową niedogodność. To minęło, to już nieważne; nóż odzyska przy wyjściu, za dwa dni napisze do cioteczki — babeczki? Cazzo, powinien znów zapytać Giselle, kim dla niej jest gospodyni wieczoru — Beatrice liścik z wylewnym mi scuzi, nie wiedziałem, że tak nie można, skoro wpuszczacie gówniarzy z pentaklami. — Wspaniałe wyobrażenie — leniwe mrugnięcie w podziękowaniu za wizję matczynej głębokości, którą Verity owija w serwetkę razem z gotówką — trzysta pięćdziesiąt dolarów za bycie sobą? Powinien robić to zawodowo. (Nie robisz, amore?) Wyłuskane spod materiału banknoty są zielone i znajome; prezydent numer Kogo—To—Obchodzi i ten Którego—Chyba—Zabili znikają w kieszeni marynarki; będzie im ciepło, wygodnie, a pod koniec nocy zawisną na oparciu krzesła i pewnie zgubią się pod stołem. — Grazie, miei cari. Wydam te pieniądze na potrzebujących. Kobiety, dla przykładu, często potrzebują jego kutasa. Wzrok — plecki prosto, Valerio, ludzie patrzą — przeskakuje po buziach obecnych; na kilka sekund zatrzymuje się na Audrey, usta poruszają, jakby zamierzał zapytać pamiętasz już, że Lafitte to Krąg?, ale w ostatnim momencie zmienia zdanie. Jego oczy błyszczą przy każdej zmianie punktu obserwacyjnego; czuje zwierzęcy głód i ćpa to uczucie. To uwzniośla, dodaje mu człowieczeństwa, sprawia, że jest trochę realniejszy; trochę bardziej rzeczywisty. — Toria, amore. Życie ze mną to pasmo bezustannych niespodzianek — wielkie mu co — przygarnęła przecież psa i wygodnie rozsiadła się obok; co robisz z rączką pod stołem, Vittoria? — Nie byłbym sobą — gdybym był inny — gdyby problemy nie ciągnęły się za mną jak papier toaletowy przyklejony do podeszwy. Tego chyba nie opowiadał — a szkoda, zabawna historia; taka trochę z dupy. — Całkiem niedawno naprawdę mi się przykleił. W Sonk Road, więc miałem szczęście — nie powiedział nikt nigdy; Sonk Road i szczęście w jednym zdaniu brzmi tak samo przekonująco, co Cavanagh i trzeźwość. — Zawsze mogło trafić na szczura. Carter chyba nie wliczała się w tę pulę? Ktoś coś chce — ktoś podsuwa menu pod nos i tyle wystarczy, żeby kupić uwagę Valerio. Piętnaście pozycji, połowa francuskich, żadna z soixante—neuf w tytule. Pada na befsztyk; surowe, mięsne, krwiste — jakby żuł samo życie. Głos Williamsona przypomina, że jego też Paganini chciałby przeżuć; na maleńkie fragmenty, kostka po kostce, aż nie zostanie z niego nic, poza gównem, skoro przez sześć lat karmił ich nie mniej gównianymi półprawdami. Czas na coś milszego — dla myśli, oka i rozmowy. Delilah to ładne imię; ciekawe, jakby brzmiało, gdyby powtarzał je do jej ucha? — Pani Verity, dziś bez męża? — dzyń—dzyń, pierwsze pytanie do odhaczenia w zakładzie numer dwa; po nagrodę proszę zgłaszać się w podziemnym klubie familii, w cenie wejścia drink, dzwon w zęby albo dziewczyna — wybiera Valerio. — Che peccato. Wygląda na to, że będziemy musieli dotrzymać sobie towarzystwa. Subtelna różnica pomiędzy musieć i chcieć rozwiąże się za kilka momentów — niech Munch opowie o niczym, O'Ridley zacznie czarowanie naturą zamiast pokazanie tego, co natura dała, a Kepler— Befsztyk przed nosem Paganiniego odciąga uwagę od wielkiej kuli światła i zamachu na nestorów; gdyby zginęli wszyscy obecni, świat stałby się trochę lepszym miejscem. Dźgnięcie widelca wyławia spod mięsa krew; usta Valerio nabiegają śliną. — Pamiętam nasze debiuty. Co to był za rok; co za obfitość magii; co za butelkę zrobili na szybko przed wyjściem na scenę? Zapytałby, ale wspomnienia podchodzą mu do gardła — pamięta, że Ben postukiwał palcem o szkło trochę za często; że Barnaby robił pompki; że on sam opierał się o ścianę i mówił ragazzi, a może się rozszczepię i wpełznę pod kieckę starej Rousseau? Siedemnaście lat później siedzą za jednym stołem i zastanawiają się, gdzie — poza jedzeniem — wbić noże. — Si, Williamson — mówi do niego, ale patrzy na Vittorię; nie wtrącaj się do tego, nawet więzy krwi mają granice. — Opowiedz nam, jak to jest być synem nestora. Opowiedz, dlaczego nocowali u ciebie tylko, kiedy był w bazie. Opowiedz, skąd te siniaki; może zaczniemy pytać teraz o wszystko, skoro przez sześć lat nie pytaliśmy o nic? dziś na talerzu 12 — befsztyk |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Młodzi najwidoczniej dobrze się znają, a tym samym prowadzą konwersację zrozumiałą tylko dla nich, przepuszczoną przez pryzmat ich relacji. Sebastian już dawno przestał bezbłędnie odnajdywać się w języku młodzieży i musiał zaakceptować fakt, że zdecydowanie się zestarzał i nie ma już przed tym ucieczki. Na powierzchni, pod którą kryje się fotel bujany i wspominanie starych, dobrych czasów, utrzymuje go prawdopodobnie tylko styl życia — ten, który prowadził tak wcześniej, jak i który prowadzi obecnie. Różnorodność towarzystwa, w jakim się obraca, zarówno pod względem charakteru jak i wieku sprawia, że nie wpisuje się jeszcze w ramy stereotypowego starca, któremu wszystko przeszkadza i który nie nadąża za biegiem wydarzeń czy zachodzących wokół zmian. Ile minie, zanim się to zmieni? Pięć, dziesięć lat? Już teraz jest tym „pieprzonym Veritym” dla tych szeregowych, którzy nie potrafią, bądź nie chcą robić rzeczy tak, jak się tego od nich wymaga. A wydaje się, że sam tak niedawno klął na przełożonych i buntował się wobec pewnych zasad i traktowania. Cóż. Lata lecą, a czas nie wybacza. Nie wybacza również Judith Carter, która trzy dni temu wielokrotnie niemal zginęła, a teraz mierzy się z czymś, czego nikt nie jest w stanie w pełni pojąć, a pod pięknym kołnierzem kombinezonu kryje paskudną ranę, która musi piekielnie swędzieć pod tym materiałem. Domyśla się, bo jego własne poparzenia dają się wyjątkowo silnie we znaki pod warstwami tkanin. Nic dziwnego, że byle żart — całkiem niewinny, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że Sebastian zawsze patrzył wyjątkowo łaskawym okiem na swoją rodzinę — jest w stanie w kilka sekund ją wkurwić. Uśmiech, który i tak zakrywa maska, zostaje zdominowany przez odpowiedź pani Carter, a młody daje radę jeszcze się odszczekać, nim ta odchodzi od stolika. Wybornie. To będzie noc pełna wrażeń. Zaczynają się pokazy, a więc pozostaje to przetrwać. Sebastian wciąż słyszy głosy, ale pierwszy raz nawiedza go myśl, że może to i dobrze — dzięki temu przynajmniej pierwszy występ nabiera trochę dynamiki. A nawet pomimo rozchwianego umysłu zamyka pod maską oczy i otwiera je niechętnie dopiero, gdy pierwszy dzieciak schodzi ze sceny. Dalej jest już tradycyjnie — jest perełka wieczoru i jest też debiutant honorowy, który bardzo postarał się, żeby narazić czyjeś życie. Brawo, brawo. Czy można już jeść? Z tego wszystkiego zrobił się głodny. Wraz z oklaskami cichną nawołujące zewsząd głosy, zostawiając Sebastiana z dziwną, niekomfortową nagle pustką. Potrzebuje kilku chwil, by dojść do siebie. Na szczęście nie musi silić się na zabawianie towarzystwa — nigdy nie był w tym dobry — bo Judith mówi za dwoje, a panna Williamson zdaje się chętnie uczestniczyć w tej rozmowie. Skarbie- — Judith — odzywa się niezmąconym emocją głosem, zapatrzony w zbyt rozbudowane jak na jego gusta menu — to my jesteśmy tymi starymi prykami. Tymi, dla których robią za małpki w cyrku. Zabawne, bo zdał sobie z tego sprawę tylko dzięki jej słowom. Naprawdę pamięta jak dziś, kiedy sam stał na tamtej scenie. Ba, pamięta, kiedy rok później siedział za jednym z tych stołów i obserwował Judith Carter, nie wiedząc jeszcze, że za kilka lat będzie krzywił się za każdym razem na widok jej ładnej buzi. — Dla mnie to samo — idzie za ciosem, kiedy Judith zamawia steka, bo nie chce mu się nawet czytać tych wszystkich pozycji. Tym samym, konwersacyjnym tonem, odpowiada Cainowi, zanim nachodzi go rozsądna myśl, że może to nie jest dobra sceneria do kazamatowego humoru. Wszystko zdaje się bardziej swobodne i mniej sztywne od prawa. — Jestem przekonany, że niejeden Bloodworth miałby na ten temat odmienną opinię. — Zagadka na dziś: co jest sztywniejsze od prawa i równie tryskające entuzjazmem co pracownicy kancelarii? Dobrze, że sypiają z Judith w jednym łóżku, w innym wypadku mogłaby obruszyć się za ten wisielczy humor, kiedy jej wuj wciąż stygnie w kostnicy. Wyjątkowo mocno nie chce mu się tu dziś być, a fakt, że ma w tym swój interes tylko mocniej go drażni. Tyle dobrego, że jego wiek i stare kawalerstwo sprawiają, że nie musi przesadnie baczyć na każde słowo — takim jak on się wybacza, w końcu każdy stary dziad bez żony ma swoje dziwactwa. Czuje dotyk Judith pod stołem i uśmiecha się lekko, mimowolnie, choć nie widać tego, bo gdy zdejmuje maskę, aby móc swobodnie jeść (nie ufa temu całemu ruchomemu mechanizmowi), wyraz jego twarzy jest już całkiem neutralny. Nawet wtedy, gdy czubek jego pantofla zaczepnie przesuwa się po kostce Judith, na tyle dyskretnie, by można to uznać za zupełny przypadek, ale wystarczająco, by wiedziała, że ochoczo odpowiada na jej gest. Tacy starzy, a jak nastolatkowie kryjący się przed rodzicami. Może gdyby się tak niewinnie smyrali pod stołem dwadzieścia lat temu, to by ich rodzice byliby teraz zdrowsi i częściej się uśmiechali. — Pracuje panna w kancelarii, panno Williamson? — podłapuje z rozmowy młodzieży, bo sam jest mocno w tyle z takimi niuansami. Dawno nie interesował się życiem kancelarii. Może zbyt dawno? Powinien czasem wpaść w odwiedziny. Zwykle robił to, gdy akurat sprawy gwardii mieszały się ze sprawami Veritych, a że ostatnio dni zlewają mu się w jeden, to nie ma pojęcia, kiedy ostatni raz się tak zadziało. W każdym razie zupełnie nie kojarzył siostry Barnaby’ego z ich kancelarią. Nawet wtedy, gdy była na przesłuchaniu w kazamacie. Co prawda to Charlie ją przesłuchiwał, ale ma wrażenie, że zapamiętałby, gdyby pojawiła się kwestia pracy w kancelarii. Ciekawe. Prawo nie do końca idzie w parze z demonologią, prawda? Chociaż… Zależy kogo spytać i jak na to spojrzeć. — Pani Laffite wie, jak nie dać odpocząć człowiekowi od pracy, co? — Trzeba przyznać, że stężenie Veritych przy stole jest dość wysokie jak na ilość dostępnych miejsc. No i nie oszukujmy się — Laffite wie wszystko przed wszystkimi, więc choćby Charlotte zaczęła tę robotę wczoraj, nie umknęłoby to tej harpii, co może wskazywać, że to konkretne usadzenie nie jest wcale takim przypadkowym zabiegiem. Zamawiam danie nr 2 Konsekwencje po evencie, nawoływanie: 3, nie mdleję |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Delilah Verity
ILUZJI : 10
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 160
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 11
TALENTY : 1
Bez wątpienia trafiła w niezwykle ciekawe towarzystwo. Ben i Barnaby stali na baczność, gdy wymieniała z nimi uprzejmości. Pozwoliła, aby Williamson odsunął jej krzesło, za co podziękowała mu uprzejmym skinieniem głowy i subtelnym uśmiechem, który z jakiegoś powodu idealnie pasował do gadziej maski, spoczywającej na twarzy pani Verity. — Panowie, jak zawsze jestem pod wielkim wrażeniem waszych manier— powiedziała, wygładzając materiał sukni i poprawiając rękawy, aby nawet w pozycji siedzącej prezentować się godnie i z klasą. Niestety, całe dostojeństwo chwili prysło wraz z pojawieniem się Valerio. Samo jego wejście było dla Delilah ciekawym przeżyciem, natychmiast wywołującym odruch kompulsywny w postaci poprawiania wszystkiego wokół- tym razem padło na symetrię w ułożeniu widelców. Drobnym, niewinnym gestem zmieniła nieco ułożenie jednego ze sztućców względem reszty, nim skupiła wzrok na nowoprzybyłym. Przesunęła palcem po linii żuchwy, patrząc mu prosto w oczy i wsłuchując się w jakże ciekawą rozmowę między mężczyznami. Żarty i aluzje równie subtelne, co strój Maurycego…, przemknęło jej przez myśl, na wzmiankę o wszelkich psach, szczytowaniach, stosunkach z rodzicami i innych, jakby mogło się wydawać- męskich rozrywkach. Kojarzyła Paganiniego, głównie z plotek i opowieści, on natomiast miał święte prawo nie znać jej, gdyż szersze grono miało okazję usłyszeć o niej jedynie jako o „żonie Marcusa”. I co ciekawe, plotki dość solidnie pokrywały się z prawdą. Valerio wyglądał na kogoś, kto potrafiłby zawrócić kobiecie w głowie, choć wedle jej mniemania- o ile potrafił zrobić pierwsze wrażenie swoim wyglądem i bliżej nieopisanym urokiem, tak już po pierwszych słowach- szale się wyrównywały, a rzeczywistość znajdowała równowagę. Jednym zdaniem- był taki przystojny, zanim się nie odezwał. Z zamyślenia wyrwał ją głos Williamsona, który właśnie podbijał zakład z jej imieniem w tle. — Liczymy od tego momentu, czy wszystkie poprzednie również? Bo jeżeli tak to… Mamy już siedem. — Tak, była przygotowana na to, że brak męża u boku sprawi, iż inni mężczyźni zaczną nią śmiało rozgrywać. Barnaby i Ben pierwsi wyprowadzili ją na szachownice, niczym pionka. Należało jednak pamiętać, iż wedle niektórych zasad, gdy ów pion przejdzie nienaruszony do końca planszy, może się zmienić w hetmana. — Ben, wystarczyło poprosić, nie odmówiłabym tańca żadnemu z was. Niemniej jednak doceniam fakt, że wyceniłeś moje towarzystwo na… Ile tam właściwie było?— odparła, opierając podbródek o dłonie i wpatrując się w oczy Benjamina. W jej spojrzeniu nie było wyrzutu, raczej rozbawienie, które utrzymało się dzięki Valerio, który zajął miejsce obok niej i od razu przesunął licznik zakładu o jeden. — Valerio, będę zaszczycona, mogąc cieszyć się twoim towarzystwem przez resztę wieczoru.— Zbyt dobrze znała ten typ, żeby dać się sprowokować. I choć ręka znów przestawiała widelec w drugą stronę, zamierzała bawić się w gierki kurtuazyjne, tyle tylko, że na własnych zasadach. Zdążyła jeszcze podziękować Vittori, za celny komplement- w jej ustach pochwała wyglądu nabierała znaczenia i choć dobre słowa zwykle nie robiły na Delilah zbyt wielkiego wrażenia, to w tym wypadku czuła się przyjemnie podbudowana. Resztę jej uwagi pochłonęli tegoroczni debiutanci, począwszy od młodego historyka sztuki, którego wykład był przyjemny w odbiorze. Uwielbiała sztukę, a ów młody mężczyzna, choć brakowało mu pasji, opowiadał o niej w całkiem zgrabny sposób, choć po minach innych słuchaczy widziała, iż nie podzielają jej afektu. Natomiast śpiewające kwiaty nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia i w zasadzie- odetchnęła z ulgą, gdy występ się skończył. Tak wiało nudą, że chyba się przeziębiłam. Najciekawszy był trzeci z debiutantów, którego pokaz był najbardziej…Efektowny? Westchnęła, rozczarowana, że to już koniec, nim wróciła myślami do stołu i skupiła całą uwagę na wręczonym jej przez kelnera menu. Cóż… Łosoś zawsze był dobrym wyborem, więc szybko podjęła decyzję. Zamawiam danie numer 3. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : psycholog
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Kostki lodu w kształcie puchatych poduszek powoli topnieją w metalowych wiaderkach, dowód rzeczowy numer jeden rośnie i rośnie, pod białą serwetką nabierając rumieńców jak infantylnie zawstydzona kurtyzana rozchylająca nogi na tanim materacu taniego łóżka; buon compleanno, Valerio, nie przepierdol na głupoty. Stawka jednak nadal w grze, a na horyzoncie rycerz w lśniącej zbroi tylko odrobinę ujebanej końskim łajnem; Richard — niestetynieHudson — lawirujący wokół okrągłego stoliczka ze swoim złotym słowem i studolarówką na podtarcie ubrudzonego krwistym sosem kącika ust zjawia się i zbawia dzień. Po swojemu, czyli tak, jak irytuje najbardziej, sprawiając, że brew drga mi w górę, a na ustach zastyga niewypowiedziana brzydka uwaga. — Uroczo wyglądasz, Richie — ale jeszcze ładniej byłoby obserwować twoją jebaną nieobecność; opruszone słodkim uśmiechem o dźwięku paznokcia sunącego po tablicy. Pieniądze na stół, nieostentacyjnie i ukradkiem, wśród chichotów i wymienianych spojrzeń, uściśnięć i dżentelmeńskich padnij—powstań na widok nowych i starych narybków; Delilah Verity otrzymuje ode mnie przydługi uśmiech, jest obiektem dużo przyjemniejszym niż oddalający się od naszego bastionu nie spokoju Williamson młodszy. Subtelne kiwnięcie głową i wzrok przeskakuje dalej, pytanie Vittori kwituję krótkim ach! i prawie w rozmarzeniu opowiadam wszem i wobec historię życia — swoją, różowej kreacji, sposobu jej powstania, rozpędzam się prawie o kolejny odcinek tego serialu i— — Maestro Fiandaca, mio caro. Nie ochłodzi to jednak naszych stosunków, mam nadzieję? — perlisty śmiech i perliste szczebiotanie, nad stolikiem tak wypada, w pracowni Vittori, w towarzystwie wina, włoskiego języka, tego rozwiązłego i płomiennego, przyjdzie czas na reakcje zgoła szczersze, choć sukienka naprawdę należy do gatunku tych prześlicznych. Zero spojrzenia w kierunku Verity’ego, nie teraz, przedstawienie chwilowo należy do szerokiego zadowolenia, które posyłam w kierunku Barnaby’ego. Pięknie wyglądam, pięknie wygląda, pięknie wyglądamy, wszyscy jesteśmy przecież tacy piękni. Gotówka i gotówka wyłącznie to dobra decyzja, jedna pod serwetkę, druga dla kelnera, trzecia — trzecia to zawsze zwijka. Debiutanci pojawiają się na scenie, w nadziei i dozwolonej dawce strachu wystawiają się na pożarcie; przedstawienie kradnie jednak stały bywalec scen typowo dantejskich. — Ach, zguba trafiła na swoje miejsce — później odsunięcie krzesła i ładna, mała torebka z powrotem na moich kolanach. Później swoisty showtime, spettacolo spettacolare, bo wszyscy wyciągają odrobinę swoje szyje i uszy, mrugnięcia przestają być ważne, tajemnice wyrzucane z siebie przy stolikach takich jak ten to tajemnice wagi państwowej, później już tylko— Kuhtyna. Parsknięcie śmiechem jest krótkie, ginie w pospiesznie skradzionym kieliszku i przysunięciu bąbelkującego złota do muśniętych brudnym różem warg. Wyobraźnia to taka zmyślna przyjaciółka, drga poruszeniem dwa razy mocniej, kiedy na udzie rozlewa się muśnięcie ciepłej dłoni Bena; spięcie to drobny impuls, trwa milisekundę i znika pod taflą idealnie udawanego opanowania, a nogi rozchylają się o dodatkowe drobne centymetry, bo temperatura ciała wzrasta w odczuciu o jakieś trzy i pół stopnia. Później oklaski, do których przecież dołączam, występ młodego astronoma to przecież tak pasjonujące i pouczające przeżycie, że w zachwycie zapomniałam go obejrzeć. Debiuty. — Co takiego pokazaliście? — byłam za młoda; pytanie pułapka w kierunku Valerio, historię o czerwonym pokoju bólu i rozkoszy trudno przebić, nawet kiedy krew cicho tryska spod ostrego noża i widelca. I przed moim nosem ląduje talerz, przed nami wszystkimi zastyga tajemnica wszechświata — jak to jest być synem nestora? kolacyjka nr 14 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Chaos na tyłach sali balowej, zaraz po nieudanym występie ostatniego z debiutantów, trwał jeszcze przez moment. Co raz mogliście usłyszeć jak ktoś biega w jedną i drugą stronę, jakby próbujac zapanować nad rozwojem dalszej dezorganizacji. Z czasem, kiedy wykwintne gorące dania pojawiły się na ozdobnych eleganckich stołach, gwar zdawał się przemijać, a od ścian odbijało się echo rozmów. Część oficjalna dobiegała końca, a następne chwile miały być skupione już tylko na zabawie. Wkrótce debiutanci zajęli jeden z bocznych stolików, żywo rozmawiając o wydarzeniach, które właśnie miały miejsce, lecz pomiędzy nimi brakowało młodego pana Keplera. Mogliście dostrzec jak jeden z kelnerów, który niósł gorącą zupę nestorowi tego rodu, szepnął mu coś do ucha, lecz ten tylko kiwnął głową i wrócił do prowadzenia rozmowy z resztą śmietanki towarzyskiej. Ciężko było znaleźć w podanych daniach wady. Idealnie przyprawione, rozpływające się na języku, kruche i eksplodujące smakiem. Jakichkolwiek kucharzy zatrudniła w tym roku pani Laffite, spisali się na medal, prezentując kunszt swojego fachu, grający na zmysłach. Bogate dekoracje i wzorowe przyrządzenie głównego posiłku, miało zapewnić wam energię do zbliżających się tańców. W końcu czym jest bal bez takowych. Czy na pewno każdy z was miał już partnera do wspólnego walca? Na scenie pojawili się muzycy - klasyczny kwartet smyczkowy składający się z czterech mężczyzn w smokingach, rozpoczął grę, lecz ich muzyka na razie była na tyle cicha, by nie przeszkadzać w prowadzonych dysputach. Ich zadaniem było jedynie umilenie posiłku. Aria na strunie G, Walc Kwiatów, Nad Pięknym Modrym Dunajem, czy Menuet z Kwintetu Smyczkowego w mistrzowskim wydaniu były tylko do waszej dyspozycji i waszych uszu. Gdy talerze robiły się puste, a zebrani goście zapełnili swoje żołądki, na salę weszła kolejna fala kelnerów. Pytali was o jakość dań, przysłuchując się opinii i informujac, że w późniejszym czasie zostaną podane przekąski, a szczególne zamówienia można składać przy stolikach, zaś kucharz z pewnością stanie na wysokości zadania - o ile wciąż mieliście miejsce na kolejne dania. Niemal w tym samym czasie inni kelnerzy rozpoczęli marsz ze srebrnymi tacami wypełnionymi drinkami. Każdy z nich był różny, a żaden nie był podpisany. Mogliście słyszeć, jak wspominają, że napoje zostały specjalnie wyselekcjonowane przez panią Laffite, która poprosiła każdego z gości o iście intuicyjny wybór. Jako stali bywalcy tego miejsca i corocznej uroczystości, mogliście być pewni, że organizatorka nie zostawiła sprawy jedynie losowi, a w drinkach znajdziecie coś więcej niż tylko alkohol. Najpewniej znajdziecie tam też szczyptę magii. Muzyka grała w tle, a wy mogliście obserwować jak pod sufitem aż roi się od ptaków, które gwiżdżąc próbowały nadążyć za kwartetem, dodając muzyce szczególnie leśnego klimatu. Chociaż sala pełna była krzewów, bluszczu i drzew, na wasze stoliki czy nawet na podłogę nie spadł żaden liść, jakby ktoś panował nad stanem sztucznej natury. Muzyka stopniowo zaczęła przygrywać odrobinę głośniej, gdy skończyliście swoje posiłki, zwiastując, że walc zbliżał się wielkimi i wyjątkowo tanecznymi krokami. Witam w kolejnej turze! Drinka można porwać z tacy, na co rzucacie kością k20, losując go intuicyjnie. Zakładamy, że każda postać jest w stanie wypić jednego drinka na turę i nie ma możliwości przerzutu kością. O każdego drinka można poprosić też w wersji bezalkoholowej, ale należy powiedzieć o tym kelnerowi i poczekać aż ten przyniesie do stolika napój. Brak alkoholu nie niweluje magicznych skutków drinka. Kością można rzucić w kostnicy, aby już w poście odnieść się do specjalnych efektów. Drinki możecie też losować we wszystkich innych lokacjach.
Czas na odpis: 31.05 do 22:00 (piątek). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Dyskusja na temat chowańców odbywała się w tle, a Maurie w żaden sposób nie pragnął w nią ingerować… zarazem nie potrafił jej zignorować. Zapisywał w pamięci potencjalne źródło wiedzy w zakresie tej umiejętności, a przy okazji dowiadywał się czegoś nowego o Annice i to właśnie wtedy, gdy jednostajnie gmerał wśród ości i skóry, zwinnie nabierając niewielkie porcje i racząc się posiłkiem w milczeniu. Uszy miał gotowe do nasłuchiwania, toteż na słowa płynące w jego kierunku zareagował prawie natychmiast, unosząc wzrok znak posiłku. Maurice uśmiechnął się nieznacznie, opuszczając na moment wzrok na swój talerz, gdy sięgał po serwetkę. Otarł nią palce i kąciki ust, nim poszukał odpowiedzi na pytanie pani Bloodworth. - Zdecydowanie nie jest to przeżytek - odparł, wracając myślą do śpiewających doniczek i śmiejąc się cicho. - Bardzo lubię te występy, ale nawet nie z uwagi na wartości cieszące oko. Ośmielają młodego czarownika, otwierają go po raz pierwszy na prezentację swoich pasji i umiejętności, a repertuar z roku na rok bogaci się w kolejne niestandardowe pokazy. Aż żal, że swój debiut mam już za sobą. Uprzejmy uśmiech błąkający mu się po twarzy nie pomagał w rozgryzieniu tego, czy rzeczywiście czegokolwiek mu było żal. - Zarazem nie potrafię sprowadzić wartości każdego z występów do jednego arkuszu ocen. Każdy był wyjątkowy… skłamałbym, jednak gdybym nie przyznał, że najbardziej przemówiły do mnie śpiewające rośliny. To najpewniej zboczenie zawodowe. Ciche prychnięcie rozbawienia wydawało się szczere, zwłaszcza że sekundę później szturchnął nieznacznie Philipa w ramię. - Skąd myśl, że jeszcze nie mają angażu? - Zapytał, unosząc nieznacznie brew, jak gdyby wzywał go do sprawdzenia obsady kolejnego spektaklu. - Jestem przekonany, że poradziłyby sobie lepiej, niż połowa tegorocznych kandydatek do roli Violetty. Nie zapanował nad lekkim poirytowaniem wyczuwalnym w jego słowach. Był bliski wysiedzenia jaja na tej widowni. Gdyby nie Alisha, jak nic pożarłaby go frustracja. I cudza płetwa pod stołem. Spodziewał się jej mniej więcej równie mocno jak zamieci śnieżnej w środku lata i jak przystało na mistrza aktorstwa, drgnął w miejscu, jak gdyby go barghest w kostkę użarł. Maurice wzrok przesunął wzdłuż znajomych twarzy, aby osadzić go wreszcie na obliczu Anniki. No tak, któżby inny… Mogła to też być Penelope, ale jej akurat nie podejrzewałby o dziką chęć, by skopać kogoś pod stołem. Szkoda, że w Johana nie trafiła. Stukot kelnerskich obcasów, melodia wygrywana przez orkiestrę i śpiew ptaków zlewały się ze sobą w ten typowy gwar nadający wrażenia anonimowości. Mimo tego warto było mieć się na baczności, bo chociaż on sam niewiele słów potrafił wyłowić wśród tego harmidru, nie oznaczało to, że jego towarzystwo było równie upośledzone. Cóż, niektórych o upośledzenie może mógłby podejrzewać, gdyby tylko… - Och, czas na ulubioną rozrywkę starych kawalerów. - Stwierdził, natychmiast rozpoznając znajome akordy walca. Do tego zdecydowanie potrzebował już alkoholu, więc zgarnął jeden z kieliszków z przechodzącej obok tacy. Czarny napój nie wyglądał szczególnie zachęcająco, ale sytuację z pewnością ratowała piękna oprawa naczynia, w której podano tę miksturę i słodko-kwaśny zapach porzeczki unoszący się znad kieliszka. Po zapoznaniu się z zawartością napitku, Maurycy prawie że westchnął z ulgą. Wódka… jeden z niewielu alkoholi, po których całkiem nieźle sypia. Była nadzieja dla tego wieczoru. Może uda mu się drzemnąć w którejś z dziesiątek szaf Beatrice. Zanim jednak doszło do drzemania, należało którąś z dam zaprosić do tańca. Pijemy młodą krew. Jako że życie mi niemiłe… kogo do tańca proszę? k1 - Annika k2 - Delilah k3 - Valentina[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Sob Maj 25, 2024 10:41 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Jacqueline Lanthier
ANATOMICZNA : 21
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 15
Delikatnie zmrużona powieka — nu—nu, Richie, ładnie tak o zmarłych? — przysłania rozbawienie skuteczniej od maski. Pomiędzy stolikami krążą kelnerzy, ściany i drzewa mają uszy, panna Nostradamus wygląda na skupioną, pan Paganini na żywo zainteresowanego wymianą słów; lekarze ryzyko podejmują nad stołem operacyjnym, nie balowym. Sznuruję usta na skubnięte z zimnej płyty winogrono — między zębami strzela pestka (a może to dłoń Williamsona w uścisku Ronana?), w sercu eksploduje duma, w spojrzeniu obietnica, że po powrocie do domu pan Lanthier nie zaśnie zbyt szybko. Rozmowa przetacza się przez wyboistą ścieżkę politycznych niuansów; Richard ma więcej doświadczenia niż wszyscy obecni za stołem razem wzięci — nie powinnam być zaskoczona, że zręcznie zakręca nurt rozmowy. Nie powinnam być znużona młodym Munchem na tyle, żeby dodać od siebie kilka centów w zakładzie o uwagę. Nie powinnam być głodna, więc, na litość Matki, po co mi szparagi z boczkiem? — Richie, sam musisz przyznać, że przypadła mu spora para butów do wypełnienia — są lśniące i na podeszwach wciąż tkwią tkanki tych, których kandydat na burmistrza zdeptał w kilkudekadowej walce o władzę. — Ronald to zręczny polityk, Arthur nigdy nim nie był. Czy to znaczy, że będzie korzystał ze sztabu bardziej doświadczonych na placu boju? Łagodnie przechylona głowa pyta o to, co naprawdę interesujące; ciebie, mój drogi? Zastygła żywica rozmowy skruszeje dopiero za kilka chwil — panienka O'Ridley zasłużyła na aplauz nie tylko przez więzy krwi; młody Kepler prawdopodobnie nigdy więcej nie pokaże się na salonach. Nieudany zamach na gości, wprawienie w ruch teorii chaosu, wreszcie interwencja kogoś ze służby — pełnię grozy przysłania odległość od pęczniejących ciał astralnych, a zupełnej katastrofie zapobiega prędka reakcja czuwających nad przebiegiem balu czarowników. Znów możemy wracać do zabawy w udawanie; gdzieś w Cripple Rock odbywa się surowa wersja Nocy Walpurgii i w połowie pierwszego szparaga łapię w palce myśl, że nie miałabym nic przeciwko — być tam, nie tu. Nie tylko przez wzgląd na bliskość do Starlight Place. Głos Richarda podrywa spojrzenia znad talerzy — swoboda, z którą łączy słowa i kradnie uwagę, byłaby niepokojąca, gdyby nie była dokładnie tym, czego spodziewać można się po kimś jego formatu; Williamsonowie rodzą się z polityką w żyłach i przemocą we krwi. W jakim momencie życia decydują, którą ścieżkę wybrać? — Obłędny — obłąkańczy — debiut, Richie. Oskarżyłam siostrę, że podmieniła zawartość mojej szklanki — czasy, które nie wrócą; dzieci, którymi już nie są. Nic nie mogłoby cofnąć czasu — magia potrafi go tylko spowalniać — i nie jestem pewna, czy chciałabym cofnąć wskazówki o ponad dekadę. Zbyt wiele wydarzyło się po drodze; zbyt wiele przeszliśmy, żeby przeżywać to na nowo. — Twojego nie pamiętam, kochanie. Jak szybko uciekłeś ze sceny? — półtorej minuty i to tylko, jeśli ojciec zagroził Ronanowi, że odetną mu dostęp do lasu. Dłoń musnęła szerokie ramię — pod materiałem marynarki próbowałam wyczuć, czy znów zdrętwiało od zaklęcia, które kilka dni temu na dobre pozbawiło go rąk. Masaż pomagał, podstawowe czary mniej; wkrótce będę musiała odnowić ciążące nad nim rytuały. Wkrótce; za kilka dni. Dziś tkwimy na wyspie i gramy w grę; chyba moja tura. — Magia anatomiczna nie należy do zbyt widowiskowych, a okaleczanie gości, by pokazać, że potrafię zasklepić ranę, było podobno zbyt radykalne — zasugerowałam ojcu, że przetnę własną dłoń, ale pobladł jeszcze mocniej; tylko Melanie była entuzjastyczna. — Zaplotłam więc kadzidło rozpraszające złość i rzuciłam rytuał harmonii. Podobno nestor Paganini poklepał nestora Cavanagh po plecach, więc zakładam, że wypadło skutecznie. Od nadmiaru relaksującej magii niektóre z pań odzyskały apetyt; przez kolejne dwa tygodnie siłownie w Saint Fall przeżywały oblężenie niewiele mniejsze od tego, które właśnie kołyszą się na kelnerskich tacach. Obsługa obficie rozprawia się na temat zawartości drinków; słyszę gin, myślę tak, a potem— — Ronan — dwa zbyt szybkie łyki wypełniają usta znajomą goryczką jałowca i chłodem ziołowego naparu. Pomiędzy wyczuwam coś jeszcze; coś, co sprawia, że pociągam cicho nosem. Upijanie na smutno to żadna nowość w tym domu. — Tęsknię za dziećmi. Może powinniśmy— Kwasek zmieniony w gorycz; dlaczego mu o tym mówię? Przecież jest mężczyzną, powinien— — Nieważne. Domyśl się. Kolejne pociągnięcie z wysokiego szkła nie pomaga; wreszcie zaczynam czuć agrest i rozumiem — to nie tęsknota, ale nuda. — Richardzie, zarezerwujesz dla mnie drugi taniec? Może jednak nie nuda, ale zwykły obłęd? menu: 10 drink: 10 |
Wiek : 31
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : specjalistka chirurgii, magiczny genetyk
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie odzywa się, kiedy w jednej rozmowie pojawiają się wzmianki o śmierci i kwiatuszkach. Judith i Cain zdają się mieć ciekawą energię, której nie potrafi jeszcze rozgryźć. Na ile pani Carter przyjmuje do serca uwagi? Jak bardzo przywiązana jest do swojej rodziny, jak i czy potraktuje młodego Verity’ego wedle specjalnych względów? Uśmiecha się rozbawiona wymianą słów Judith z Sebastianem o nieubłaganie płynącym czasie. Czy sama dołączyła już do grona starych pryków, skoro te występy w ogóle omawia? Carter ma jednak rację, niebezpiecznie jest wstawiać na świecznik tak świeżo przyjętą magię. Niewielu młodych czarowników potrafi nad swoją mocą panować, chwalić się nią przed szkolną klasą, a co dopiero śmietanką towarzyską Kręgu. - Mój brat się nie myli, bardzo sprawnie radzę sobie z pętaniem demonów. Zaklinanie interesuje mnie praktycznie od zawsze. W ostatnim czasie skupiam się na swojej pracy badawczej do zaliczenia Tajnych Kompletów, ale sądzę, że znajdę chwilę, by zająć się pani sprawą. - Bije od niej pewność siebie, bo w tym temacie czuje się jak weteran. Ileż to efektów ubocznych na siebie przyjęła pod naciskiem ciągłego uporu i dążenia do perfekcji? Ile magii przepłynęło przez jej palce, ile demonicznych istot rozerwała na części, by zamknąć je w drobnych przedmiotach? Głód rośnie na miarę jedzenia i w tej kwestii Charlotte nie stanowi wyjątku. Bezwiednie poddaje się swojej ambicji, dążąc do stałego przekraczania kolejnych granic. Nigdy wcześniej nie robiła tego na szerszą skalę, zazwyczaj obdarowując podarkami (nie)przyjaciół, ale żeby na zlecenie? W ostatnim czasie takich próśb otrzymała już kilka, za każdym razem ustalając stosowną cenę. - Jednak to nie pieniądze mnie interesują. - Skoro już mowa o biznesie, może być bezpośrednia. - W ramach zlecenia przyjmuję przysługi. Z całą pewnością coś wspólnie ustalimy. - Czego mogłaby chcieć od Judith Carter, myśliwej Wilderness, dobrej znajomej Barnaby? Zajmuje się swoją zupą, której smak przyjemnie otula kubki smakowe, pozwalając cieszyć się każdą skrupulatnie opracowaną warstwą. Grzanki chrupią cicho, idealnie łącząc się z kremem zupy, co Charlotte zauważa z zadowoleniem, odkładając finalnie łyżkę na bok. Nie ma okazji, by rozejrzeć się po innych stolikach, bo oto zostaje zagajona przez Sebastiana. - Zgadza się, minął dopiero drugi tydzień, a zdążyłam się już wiele nauczyć. Benjamin jest czarownikiem wymagającym, acz wspaniałym. Mogę cieszyć się ciepłym przyjęciem. - Celowo używa imienia Verity’ego, zdradzając ich zażyłość. Czy skutkować to będzie plotkami? - Sądzę, że to bardzo dobry układ - zwraca się spojrzeniem do Caina - pracę możemy zostawić daleko za sobą, przyda się poznać z nieco innej strony. - Co masz do zaoferowania Verity? O czym jeszcze nie mówiłeś, czego nie odsłoniłeś? Musi się ukrywać, każdy ma coś na sumieniu. Gdy tylko muzyka zaczyna przygrywać nieco głośniej, Williamson odczytuje wyraźny sygnał do stopniowego zbierania się na parkiet. W pierwszym tańcu zwykli łączyć się wszyscy goście przyjęcia, więc to idealny moment, aby się wymknąć. - Przepraszam was na moment - mówi do swojego stolika, podnosząc się z miejsca i chwytając drobną torebkę. Dzięki zwinnym ruchom kelnera udaje jej się nie wywrócić dzierżonej przez niego tacy z drinkami. Z pełnej gamy kolorowych napojów wybiera kieliszek z rżniętego szkła, sprawiający wrażenie, jakby tlił się żarem - wydaje się być obiecujący. Przechodzi przez sam środek parkietu, nie bacząc na to, ile osób zauważy dodatkowy ruch na sali i powiedzie za nią wzrokiem. Już wtedy łapie kontakt wzrokowy z siedzącymi przy stoliku trzecim gośćmi, rozpoznając każde z nich. - Wspaniałe występy, prawda? Tegoroczni debiutanci wiedzą, jak wprowadzać w zachwyt. - Choć zwraca się do nich neutralnym tonem, z łatwością można w nim wyczuć teatralną nutę. Charlotte doskonale radzi sobie w udawaniu uprzejmości, wszak jest uczennicą samej Maaike, której głównym zainteresowaniem jest stałe podnoszenie poprzeczki w drodze do ideału. Przechodzi za plecami Vittorii, przelotnym, niby-przypadkowym gestem muska plecy Benjamina, po czym staje przy pannie Hudson, kładąc na jej ramieniu dłoń. - Szanowni państwo wybaczą, że porwę na moment Valentinę - zwraca się do wszystkich zgromadzonych. - Jest pewna niecierpiąca zwłoki sprawa, pomożesz mi kochana? - Sugestywny uśmiech nie wskazuje na to, by którekolwiek z tych słów związane było z prawdą. Wymiana ploteczek jest jednak rzeczą pilną, tak jak i kwestia opracowania planu. Na kim zamierzają się dzisiaj skupić, kogo oczarować, a komu uprzykrzyć życie? | drineczek nr 9 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Penelope siedząc przy elegancko nakrytym stole, delektowała się smakiem doskonale przyrządzonego dania. Smaki wciąż tańczyły na jej podniebieniu, kiedy usłyszała pierwsze delikatne tony kwartetu smyczkowego. Melodia zaczęła wypełniać salę, która dzięki magii przypominała teraz leśną polanę, oświetloną miękkim blaskiem magicznych latarni zawieszonych w koronach drzew. Liście lekko poruszały się, jakby naprawdę były na zewnątrz, a nie w zamkniętej przestrzeni. A mimo to, żaden z nich nie spadł na ziemię. Musiała przyznać, że jak co roku, bal został przygotowany z dbałością o wszystkie szczegóły. Młodzi debiutanci zajęli już swoje miejsca, a całe zamieszanie związane z panem Kepplerem odchodziło w niepamięć. Penelope spojrzała na kelnera, który z gracją podawał gościom kieliszki z napojem. Sięgnęła po jeden z nich, a chłodne szkło w jej dłoni wywołało przyjemne dreszcze. Upijając łyk, poczuła słodki, delikatny smak, który przełamywała wyrazista, szlachetna nuta ginu. Napój był zaskakująco odświeżający, doskonale komponując się z atmosferą wieczoru. Bacznie przyglądała się młodemu Overtone, kiedy ten śmiało wygłaszał swoje tezy i spostrzeżenia. -Muzyka i natura również do mnie przemówiła najbardziej, choć przyznam, że pomimo wpadki ostatniego z prezentujących, to jestem niemal pewna, że miał przygotowane ciekawe widowisko i chętnie bym zobaczyła je kiedy tylko biedaczysko dojdzie do siebie. - Wskazała na stolik, przy którym brakowało rzeczonego pechowca. Nachyliła się do Anniki. -Jestem przekonana, że mógłby nas wszystkich zachwycić i jest w nim wielki potencjał, który teraz został wyśmiany, a wpadka została odebrana jako ujma na honorze. - Tym razem jej wzrok powędrował w stronę stolika zajmowanego przez nestorów. Wokół rozbrzmiały pierwsze nuty walca, a sala zdawała się ożywać. Mężczyźni w eleganckich strojach pojawili się nagle, jakby wyłonili się z samego powietrza, otaczając ją półkręgiem. Każdy z nich patrzył na nią z błyskiem w oku, gotowy porwać ją do tańca. Poczuła się nagle jak młoda dziewczyna, której serce bije szybciej z ekscytacji. Jej dłonie lekko drżały, gdy opuszczała kieliszek na stół, a uśmiech błąkał się na jej ustach. Zakładała, że jej maska, którą miała na twarzy, skutecznie ukrywała jej tożsamość. Wierzyła, że mężczyźni biorą ją za kogoś innego, o wiele młodszą niż jest w rzeczywistości. Maska była misternie zdobiona, skrywając jej rysy. W tej chwili czuła, jakby czas cofnął się dla niej o kilka dekad. |Pochwyciłam Inkuba |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
I jeszcze mi, gówniarz, będzie pyskował. Zatrzymuję się, jeszcze zanim na dobre zdążyłam nabrać rozpędu, żeby wyjść do tego kibla. Usta będę miała pełne od smoły, ale chuj z tym. Oczy teraz świdrują sylwetkę smarkacza siedzącego przy stole i Lucyfer dał mu takie błogosławieństwo, że nie widział teraz mojej twarzy. Wystarczyło już samo poczucie, że każdym kolejnym krokiem zbliża się do nieuchronnej śmierci, cały wyraz twarzy nie był mu do tego potrzebny. Pieprzeni Verity. Myślą, że wejdą na salon i należy im się wszystko. Zasrany świat leży u ich stóp, czyli tam, gdzie powinien, a oni mogą sobie mówić, co chcą i do kogo chcą. Przez ostatni czas żyłam w błogim zapomnieniu, dlaczego właściwie mi i Sebastianowi nie wyszło, bo skupiałam się na tym, dlaczego teraz jest zupełnie inaczej. I im dłużej patrzę na tego gówniarza, tym bardziej zaczynam się zastanawiać, jak porządną szkołę musiał przejść Sebastian, że teraz rozmawia się z nim jak z człowiekiem. Ten tu cwaniaczek przecież wskoczyłby z piskiem na stół jako pierwszy, gdyby tylko zobaczył przebiegającą obok polną mysz. — To łaskawy pan raczy rozsądniej dobierać słowa. Nie w tym specjalizują się Verity? Nie może zobaczyć uniesionej brwi, ale może zobaczyć karykaturalne dygnięcie, gdy odwracam się na pięcie i odchodzę. Nieważne, czy będzie coś jeszcze pierdolił, całkowicie straciłam ochotę, żeby z nim rozmawiać. Trzykrotne otarcie się o śmierć. Niesprawna ręka. Poświęcenie życia dla rozwarcia Wrót Piekła, tylko po to, żeby szczeniak mi podskakiwał i sądził, że jego życie jest bardziej wartościowe od mojego. Już poszłam raz na ugodę z takim chujem; zamiast podzielić się po równo upustem krwi i zamordować mu psa, żeby nie musieć cierpieć, teraz nie mam pojęcia, czy wrócę do pełni sprawności, czy mam już teraz dołączać do wuja Wesleya w trumnie. Wracam, ale szczątka humoru całkowicie mnie opuszcza, dlatego nawet nie odpowiadam Sebastianowi. Może gdybym nie była tak tragicznie zmęczona. Rano wiadomość o śmierci nestora spadła na nas nagle. Piekielnik, oczywiście, musiał rozgłosić to od razu, bo przecież na co komu jakieś minimum prywatności. Nasze rodzinne skrzynki zaczęły zalewać kondolencje, połowę z nich wyrzuciłam bez czytania i powinny się cieszyć, że po prostu nie rzuciłam na nie Flammy. W międzyczasie musiałam wyżebrać wizytę u ratowniczki medycznej, wątpliwie przyjemnej swoją drogą, która dała mi minimum nadziei na to, że ręka dojdzie do siebie. Uszczknięcie minimum czasu dla Sebastiana było jednym z nielicznych promyków tego dnia, ale ten zaraz potem zgasł, bo jechałam do Bloodworthów, by załatwiać sprawy związane z pogrzebem, a gdyby tego było mało, straciłam przytomność na pieprzonej łódce van der Deckenów, bo mi nagle coś odjebało. Nie mam pojęcia, co. Zdarzyło się to po raz pierwszy. W tej chwili tylko modlę się o to, żeby odbębnić to, co muszę, i wrócić najprędzej do domu. Dlatego nie odpowiadam już Sebastianowi, ani na jeden, ani na drugi żart, skupiając się na resztce steka, która jest jedynym pozytywem w całej tej sytuacji. Kelner zabiera mój talerz, na pytanie czy smakowało otrzymuje krótkie tak, a ja zabieram z tacy losowego drinka, nawet nie patrząc, co konkretnie piję. Konwersacja kręci się wokół mnie, a ja unoszę tylko znacząco brew, czego Charlotte nie może zobaczyć za maską. Czego może chcieć Williamsonówna ode mnie? — Porozmawiamy o tym. Nie powiem tak, pewnie, cokolwiek zechcesz, bo zdążyłam się już nieraz przejechać na ludzkich zachciankach. Muszę wiedzieć, czego chce Williamson i w tym momencie pieniądze byłyby znacznie łatwiejszą, bardziej uniwersalną walutą. Rozmowa kręci się wokół mnie, a drink pali mnie w przełyk przez krótką chwilę. Na języku czuję posmak rumu, limonki i chyba pieprzu? Rzadko pijam takie soczki, ale ten jest nawet ciekawy. Przyglądam się przez chwilę kryształowi, smakując krótko w ustach alkohol, nim dociera do mnie, że mimo że właśnie zjadłam całą kolację, mogłabym zjeść coś jeszcze. Może nie tutaj. Nie mam ochoty siedzieć tutaj dłużej. Charlotte wstaje od stołu, pośród mnie została już tylko męska część towarzystwa. Jeden gówniarz, drugi smarkacz i trzeci, który kiedyś zachowywał się dokładnie tak samo, ale obecnie jest jedynym miłym towarzyszem niedoli. Dotyk pod stołem to jednak za mało, aby mnie tu zatrzymać, albo jakkolwiek wynagrodzić mi te niedogodności. Szczególnie, że orkiestra właśnie rozgrywała się do tańców, które zawsze opuszczałam, a w tym roku miałam szczególny powód, aby to zrobić i nawet nikt nie może mnie o to obwiniać. Dlatego odstawiam kieliszek na stół i wstaję z krzesła. — Miłej zabawy, panowie – rzucam tylko krótko i odchodzę, nie oglądając się za siebie. Gdzieś tu na pewno jest coś ciekawszego niż deptanie się po parkiecie. Zdaje się, że gdzieś w okolicy była kapliczka. Odwiedzałam ją co roku. Teraz mam szczególny powód, aby tam właśnie pójść. przechodzę do kapliczki [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Judith Carter dnia Sro Maj 29, 2024 5:14 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii