Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Zapomniany totem
Niedaleko od miasteczka, gdzieś, gdzie kiedyś tętniło życie, stoi w lesie drewniany totem wygnanego z tych ziem plemienia Abenaki. Są w nim wyrzeźbione sylwetki różnych stworzeń o ludzkich i zwierzęcych kształtach, które to były prawdopodobnie duchami-opiekunami plemienia, jednak nie pozostał na tych terenach nikt, kto by mógł opowiedzieć ich historię. Co ciekawe, mimo upływu lat drewno totemu nie poczerniało, nie pokryło się mchem ani nie zostało pożarte przez robactwo. Zupełnie jakby duchy plemienia wciąż w nim żyły i czekały, aż będą mogły znowu udać się na polowanie.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Dym iluzjiUczta Ognia

W jednym z namiotów rozłożono dziesiątki miękkich dywanów, a także rozpalono na specjalnych paleniskach ognie, przy których można zrelaksować się i odpocząć w ciszy oraz cieple. To miejsce niezwykłe o tyle, że sama przestrzeń jest, pomimo tego, że szeroka - bardzo duszna. Dzieje się tak za sprawą rozpalonych wszędzie kadzideł, wywołujących w czarownikach niemal narkotyczne stany, często wspomagające popularną w tym miejscu medytację. Przy odpowiednio długim wdychaniu dymu, przed oczami spoglądających w ogień czarowników, zaczynają pojawiać się dziwne i nietypowe wizje, z którymi muszą poradzić sobie sami. Nierzadko zdarza się, że są one przerażające albo wręcz przeciwnie - zachwycające, ale są osobistym przeżyciem każdego człowieka, albowiem wizja dana wizja dostępna jest tylko dla tego czarownika. Nikt też nie jest w stanie pomóc w interpretacji jej. Powszechnie jasne jest, że wizje mają efekt bardziej rozrywkowy i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, a są czymś na pograniczu snu i jawy.

Aby dostrzec swój obraz w ogniu, należy odpowiednio długo wdychać dym kadzidła (minimum 2 tury wątku), a następnie w jednym rzucie 3 razy wybrać kość  k100 i dowolnie odnieść się do zawartych w poniższej legendzie wskazówek, tworząc własną wizję z podanych słów i skojarzeń. W namiocie w ciągu jednego dnia można zobaczyć maksymalnie 3 różne wizje, następnie dym kadzideł może wywołać ból głowy i należy opuścić to miejsce.

1: las
2: strażak
3: sznur
4: mim
5: nosze
6: ból
7: ratunek
8: palce
9: północ
10: liść
11: szyja
12: ślimak
13: światło
14: grzmot
15: torf
16: huśtawka
17: kran
18: deszcz
19: rzeka
20: tablica
21: radość
22: autobus
23: flamenco
24: wodospad
25: śledź
26: stalówka
27: poranek
28: goździk
29: policjant
30: zjeżdżalnia
31: siano
32: marynarz
33: bakteria
34: żółw
35: rama
36: wąż
37: hymn
38: alfabet
39: kierownica
40: mapa
41: małpa
42: plotka
43: pułapka
44: mgła
45: grymas
46: zwycięzca
47: orkiestra
48: gruszka
49: rozwód
50: musztarda
51: bomba
52: pchła
53: szalik
54: książka
55: młotek
56: pierścionek
57: walka byków
58: katar
59: jazz
60: wanna
61: kwiaciarnia
62: bestia
63: brama
64: sen
65: pociąg
66: Włochy
67: waga
68: saksofon
69: morska bryza
70: powódź
71: gniazdo
72: góra lodowa
73: ojciec
74: osioł
75: podróż
76: pasja
77: strategia
78: kosz
79: wieloryb
80: artysta
81: sad
82: szarańcza
83: ciemność
84: ogon
85: łysienie
86: hotel
87: tęcza
88: harfa
89: kult
90: śmiech
91: wystawa
92: oset
93: król
94: strzelanina
95: śnieg
96: laska
97: wrona
98: nasiona
99: szarlotka
100: karnawał

Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t221-marshall-abernathy
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t278-marshall-abernathy#762
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t277-i-wanna-be-your-slave#761
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t276-poczta-marszala-abernathy#760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t221-marshall-abernathy
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t278-marshall-abernathy#762
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t277-i-wanna-be-your-slave#761
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t276-poczta-marszala-abernathy#760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
fit
20 stycznia 1985

84, 37, 4


Po ostatnich przygodach w lesie student potrzebował odpocząć od obcowania z przyrodą w jej najdzikszej postaci. Potrzebował się nieco odchamić, zaczerpnąć troszkę magicznej rozrywki i uciec od biblioteki. Odpocząć od swojej rutyny i nacieszyć się celebracją święta Lucyfera. Zaś jeśli nie można w swojej codzienności służyć oraz celebrować swojego Pana - po co nam męczyć się na tym padole? Marshall lubił widzieć sens w swoich działaniach. Mieć wrażenie, że robić coś, aby Kogoś zadowolić i to miłe uczucie spełnienia, które dodaje życiu radości. Nawet w czasach, kiedy tej jest tak mało a dziwny niepokój rozciera kurtynę niepewności nad cały znajomym sobie światem.
   Wyborem blondyna na atrakcję była wyprawa do ciekawych namiotów, które roztaczały przyjemną aurę mistycyzmu. Chociaż nie takiego wielce wyniosłego, który wzbudza szacunek przez strach. Tutaj szacunek był budzony przez poszanowanie i pewien respekt. Magia ziół o ile trywialna, tak również interesująca pomagała w tworzeniu kadzideł, które za sprawą swojej intensywności przedzierały się na zewnątrz namiotu. Co wciąż było obcowaniem z naturą, ale już w innym stopniu czy innym kontekście. Kadzidła zdawały się łączyć piękno natury z pięknem czarodziejstwa. Tego, jak z sympatią i wdzięcznością można przemienić jedną rzecz w drugą, dodając jej nowych właściwości. Albo nawet: wydobywając jej ukryte właściwości. I ktokolwiek zajmował się tą dziedziną rękodzieła, zdawał się być kimś podobnym do nauczyciela, pokazującego drogę ku odkryciu swojego ukrytego potencjału.
   A skoro i temat zszedł na szkołę to tym bardziej Marshall ucieszył się na widok znajomej z lat młodzieńczych, którą wciąż sympatyzował, chociaż ta zdawała się mieć szorstkie podejście do ludzie. Cóż, każdy miał inny język miłości. Niektórzy rzucali bezeceństwa, inni mieli na twarzy uśmiech, widzą drugą osobę. Tak też blondynek nie umiał przestać się szczerzyć, kiedy w namiocie dosiadł się na miękkie poduszki tuż po lewicy Sierry. Od razu przyjął postawę wyprostowaną, lecz zrelaksowaną i delikatnie szturchnął znajomą ramieniem na powitanie.
   - Dawno cię nie widziałem - rzucił odpowiedni przyciszonym tonem, aby nie wytrącić nikogo ze skupienia. Przynajmniej oficjalnie, bo wiemy jak to w życiu bywa. - Miło, że przeznaczenie skrzyżowało tutaj nasze drogi - chciał już zaproponować wspólną zimową herbatę albo Alabama Slummer chociaż Hall niekoniecznie wiedział czy sam ma ochotę na koktajle. Powoli wycofał się z rozmowy, a nabrać skupienia i zacząć delikatny proces wyciszania się w cichy rytm płonących kadzideł.
Marshall Abernathy
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio
Zawsze byłam zdania, że każdy człowiek, nieważne jak bardzo irytujący i mdły, zasługuje na odrobinę relaksu. Wiem, że w country clubie można było liczyć nawet na masaże, albo inne tego typu rzeczy, ale do country clubu Hudsonów wstęp mieli Ci z wyższej półki. Nie cierpiałam z tego powodu przesadnie, chociaż byłabym skrajną kłamczuchą, mówiąc, że czasem nie chciałabym, żeby z mojej skrytki w szufladzie wysypywały się czeki na pokaźną sumę. Życie byłoby wygodniejsze — przyznaje. Mieszkałabym sobie pewnie nad oceanem, albo lepiej, w takim North Hoatlilp, i patrzyła na wszystko z góry. Albo wyprowadziłabym się do Nowego Jorku, kupiła sobie apartament przy Central Parku i raczyła się porannym espresso w towarzystwie moich sześciu służących. To byłoby życie! Tymczasem miałam mieszkanie w starym mieście Saint Fall (wynajmowane, raczej kiepskiego standardu), widok na kamienicę naprzeciwko i szurniętą współlokatorkę (uwielbiałam tę dziewczynę). Godziłam się ze swoim losem, bo finanse nie były najważniejszą jego częścią, ale przyznaję... zazdrościłam czasem takim jak on. Więc kiedy zrelaksowana, siedząc po turecku (w sensie ze skrzyżowanymi nogami), przymykałam oczy i odpływałam w wyimaginowany świat. Trans i odcięcie od rzeczywistości brzmiało tak smacznie, że mogłabym przejść po rozżarzonych węglach bez wspierających ich zaklęć, aby tylko mieć ciszę, spokój i brak śmierci. Zauważyłam, że kiedy oddawałam się tego typu odskoczniom, to śmierć była jakby dalej. Nie miałam na to żadnego logicznego wyjaśnienia, ale mówiąc szczerze, niewiele znałam się na kadzidłach, czy w ogóle naukowych, czy medycznych kwestiach śmierci (wiedziałam, że jak leci krew, to trzeba nakleić plaster). Czasem ta bywała przytłaczająca, a momenty takie jak ten, kiedy w namiocie wypełnionym ogniem ku czci Lucyfera odpoczywałam, były na wagę złota.
Dopóki nie przerwał mi on.
Na początku odwróciłam się niepewnie jakby zbita z tropu i lekko zdezorientowana. Potem dobre 4 albo nawet 4 i pół sekundy próbowałam wyciągnąć ze wspomnień twarz tego chłopaka, który ewidentnie mnie znał. Wtedy do mnie doszło. Abernathy.
Wszyscy słyszeli o tej rodzinie. Sama wielokrotnie pojawiałam się w ich bibliotece, żeby buszować w woluminach za jakąś ukrytą prawdą o sobie samej (nigdy jej nie znalazłam). Marshalla Abernathy znałam ze szkoły. Był tym kolesiem, który nieustannie próbował być dla mnie miły, jakby miał jakąś potrzebę rozmawiania z wyrzutkami społecznymi. Na początku sądziłam, że myli mnie ze Stellą, ale potem chyba zrozumiałam, że próbuje nawiązać przyjaźń. Nie byłam dobra w przyjaźnie w szkole ani po szkole i jemu też nie udało się tego zmienić.
Co ty tu... — zaczęłam pytanie, które mój umysł szybko urwał, wybudzając się z odprężenia. Oczywiście, że był tutaj w ramach Uczty Ognia. Nie wypadałoby mu inaczej z taką rodziną. — To nie przeznaczenie, tylko fakt, że Saint Fall to zapchlona dziura — wyszeptałam, odwracając od niego wzrok, aby skierować go wprost przed siebie. — Przyszedłeś tu dla wizji, czy dla nauki? — mówiłam ledwie słyszalnie, ale z przekąsem.
Sierra Ignacio
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t221-marshall-abernathy
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t278-marshall-abernathy#762
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t277-i-wanna-be-your-slave#761
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t276-poczta-marszala-abernathy#760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t221-marshall-abernathy
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t278-marshall-abernathy#762
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t277-i-wanna-be-your-slave#761
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t276-poczta-marszala-abernathy#760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Takie miejsca, owiane mgłą duchowości i mistycyzmu od zawsze budziły w rodzinie studenta Wyższe Ja, czujące się fenomenalnie. W okolicy płuc zaczynało się robić ciepło, plecy same chciały przyjmować pozycję idealnie prostą, mowa wyzbywała się bluźnierstw a stosunek do ludzi stawał się sympatyczny. O ile rozmowa tyczy się ogólników, a nie konkretnie Marshalla. Ten wyjątkowy przypadek, chociażby teraz, zdobył się w sobie na tyle odwagi, aby wskrzesić dawną znajomość. Może nawet zapomnianą bądź zaniedbana, ale te słowa świadczyłyby o pewnej zażyłości w przeszłości, co zdaje się sporym nadużyciem. Sierra w czasach szkolnych zasługiwała na towarzystwo, jak każdy, blondyn chciał jej to jedynie zapewnić. Później poszli własnymi drogami, a Hall przynajmniej mógł myśleć o dziewczynie z uśmiechem - nigdy nie zrobił jej nic złego i to było piękne w tym wszystkim. Mógł powrócić do jej epizodu bez żadnych przeszłych zatargów, z lepszym początkiem niż czysta karta. I nawet jeśli Ona zdawała się to widzieć zupełnie inaczej - Abernathy stał daleko od jej myśli.
   - Jeden raz to przypadek. Dwa razy to zbieg okoliczności. Trzy razy to już spisek - oznajmił dość enigmatycznie, niechętnie zgadzając się z dziewczyną. Ich dzisiejsze spotkanie mogło być przypadkiem, kształtowanym przez fakt jak często w ich miasteczku mija się znajome twarzą, mówiąc im od czasu do czasu dzień dobry. Jednak Hall pod skórą czuł, że to dopiero początek ich większej przygody, o której jeszcze nie wiedzą. Nawet jeśli jego słowa, wypowiadane z zadziwiającą pewnością siebie, wybrzmiały na kształt groźby to miały być od niej wielce dalekie. - Gdybyśmy rzeczywiście mieszkali w dziurze to widywałabyś mnie częściej - wyrzekł z uśmiechem sedutora. Od dłuższej chwili nie zwracał uwagi na swoją nową towarzyszkę, skupiony na oczyszczeniu umysłu ze wszystkiego. Oczy miał zamknięte, siedząc na poduszkach bez butów. Pogawędka wcale nie przeszkadzała mu w powolnym uciszaniu emocji wśród tony kadzideł. Jedynie słowa i myśli chłopaka spowalniały.
   - Przyszedłem świętować Ucztę Ognia - odpowiedział, wyginając plecy nieco w tył. Poczuł stawy, które przestawiły się z charakterystycznym dźwiękiem, a on sam poczuł niemałą ulgę. Dawno już nie siedział w tak przyjemnym miejscu, zapominając ile radości może sprowadzić na czarodzieja zwykłe podłoże. Tym bardziej te pierwotne, z kawałka ubitej ziemi w miejscu dawnego kultu. - Pytasz, bo sama potrzebujesz wizji czy się dokształcić? - Otworzył jedno oko w swoim pytaniu, aby zlustrować jak dziewczyna zachowa się przy odpowiedzi. Mowa ciała potrafiła zdradzić człowieka. Fakt, Hall się mało co na niej znał, zresztą jak na całej, kształtującej się współcześnie psychologii. Niemniej, wolał niektóre rzeczy widzieć niżeli tylko słyszeć.
Marshall Abernathy
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
5 lutego 1985

Trochę to takie ironiczne. Tak tonąć, kiedy tonięcie nie było wpisane w jej naturę wcale. Ale gdy wznosi drobne dłonie ku ciemnemu niebu, a złote kosmyki włosów w ślad za smukłym ciałem obracają się malowniczo, tak sądzi, że nie jest to takie złe. Gubić się między falami chwilowego szczęścia, opadać na dno słodkiego zapomnienia o obowiązkach i grafiku, co z każdym dniem zdawał się ku jej zgryzocie napięty coraz bardziej. Pozwolić otoczyć się zwodniczej toni beztroski, smakować krople wina na ustach oraz czuć smagnięcia zimowego wiatru na rozgrzanych do ładnego odcienia różu policzkach. Mogłaby tak pozostać, zatopiona w perlistości własnego śmiechu, w trzaskach drew z płonących ognisk oraz roziskrzonych spojrzeniach towarzyszących jej osób. Uczta Ognia była jak głęboki oddech w najbardziej duszny dzień; jak ulubiony kolczyk, który wreszcie się znalazł; słowo, co to balansowało na krańcu języka i za nic nie chciało się dotąd przypomnieć, ale przypadkiem do głowy wpadło niosąc ulgę. Sympatia więc, którą syrenka żywiła do uroczystości, była ogromna, tak silna, że gotowa była codziennie zwiedzać każdą przygotowaną przez Krąg atrakcję i tylko resztka zdrowego rozsądku powstrzymywała ją przed podobnym zachowaniem, te marne ochłapy samoopanowania, które porzuciła precz w momencie, gdy dzwoneczek przy skrzyneczce zaanonsował kolejną wiadomość z zaproszeniem. Bo jak mogłaby się bronić, gdy tak gorąco proszono o jej asystę? Lotte należała do dziewcząt o wielkim sercu — złośliwi mogą nawet rzec, że było równie duże jak jej ego, lecz to tylko podłe plotki snute przez zadrośników i kłamców — nie chciała więc przyprawiać nikogo o rozczarowanie, zwłaszcza że odpowiednia maska została już przytwierdzona do ślicznej buzi, a noc wcale a wcale nie zwiastowała błogich snów. Była więc ich piątka. Wszyscy młodzi, z porządnych rodzin, piękni — chociaż i tak nad nimi uroda blondyneczki wybijała się mimo wszystko, gdyż dobre geny to podstawa — a co najważniejsze, pragnęli tego samego! Zabawy. Wrzącej w wąskich korytarzykach żył krwi, utraty tchu, wody, która dziwnym trafem za sprawą wypielęgnowanych rąk zmieniały się w wino. Różowe, tak dla zasady. I tańców! Radosnych podskoków wokół ognia i nad jęzorami płomieni, obrotów pod czyimś ramieniem oraz przypadkowych trąceń łokciem przy przypadkowym potknięciu. Bliskości, która nie miała w sobie nic z niepoprawności, a zionęła tylko i wyłącznie sympatią...i może trochę alkoholem. Smukłe palce skrywają pod sobą wargi, gdy spomiędzy nich wymyka się chichot, a ona zatrzymuje się czując, jak rój motyli rozszalał się trzepotliwie po wnętrzu. Jedna z towarzyszek zachwiała się, niemal nosem ryjąc o pierś ich znajomego, wywołując mało chwalebne 'uuuuuu' w grupce i nawet jeśli pozbierała się szybko, tak Overtone ledwie kiwnięciem złotej główki uznała, że może to czas na krótką przerwę. Że jeszcze zdążą się wymęczyć tylko po to, żeby rano móc wymienić się zdawkowymi informacjami, jak bardzo są zmęczeni. To też była swojego rodzaju tradycja. Siedzenie w miejscu jednak nie przystawało żadnemu z nich, przecież dookoła się tyle działo i krótka bitwa na papier, kamień, nożyce powinna rozstrzygnąć, które miejsce teraz odwiedzą. Tylko na ścieżce żaru już była, wróżby nie kręciły jej wcale — czasem, kiedy myśli o przyszłości czuje tylko dreszcze, dreszcze oraz fantomowy dotyk tysiąca dłoni wdzierających się w świątynię jej ciała, ograbiających ją ze wszystkich srebrnych łusek, aż wreszcie skry życia — i prędzej założyłaby ubrania o barwie jaskrawej zieleni połączonej z równie wściekłym, gryzącym pomarańczem niż akurat, teraz kiedy marzyły się jej tylko pląsy, dała się zaciągnąć na modlitwy. Plan był więc prosty, rozstaną się na trochę, żeby wspólnie dołączyć do Lottie w namiocie przy zapomnianym totemie. Narkotyzujący dym wydawał się być idealnym towarzystwem dla ich lekko podchmielonego stanu, plus nie był tak daleko, a aktorka potwornie marzła. W oceanie czuła się silna, rześka, niemal nie do zatrzymania, tylko na lądzie słabła podle, a zdrowie jej było niemal na każdym kroku narażane na szwank. Medytacja przy cieple ognia była całkiem niezgorszym pomysłem, tak też rozstali się w zgodzie oraz wzajemnej satysfakcji, że każdy dostał dokładnie ten kawałek kremowego tortu, jaki chciał. Och, zjadłaby teraz ciastko, potrzeba ta pojawia się i pryska, jak bańka mydlana w kąpieli, nie przeszkadza jej jednak okręcić się radośnie na pięcie, pomimo śnieżnego puchu dookoła oraz obcasów zimowych, czarnych bucików. Lucyfer tylko wie, że mogłaby w nich nawet maraton przebiec, ale tego nie zrobi, bo pot jest jej wstrętnym. Ma dobry humor, na tyle, że w swojej uprzejmości ignoruje sylwetkę sunącą za nią jak cień, typ gapił się na nią od dobrej godziny, rozumiała go doskonale, czasem przed lustrem też traciła dobre minuty, tylko tak teraz będąc samą, było to niezbyt miłe. Może dlatego nieco przyspiesza, palcami wbijając się w przedramiona splecione ze sobą na piersi, jakby próbowała objąć sama siebie dla otuchy. Ale to nie tak, że się bała! Była Charlotte Overtone, cokolwiek to by w tym przypadku nie znaczyło i nie da się jakiemuś dryblasowi o słomianych włosach zastraszyć, albo co gorsza...zagadać. Ugh. Rozluźnia się, dopiero kiedy aromat kadzideł wbija się uporczywie w nozdrza, a umysł niemal natychmiast wyłania poszczególne mieszanki w przestrzeniach myśli. Porusza się ostrożnie, nie chcąc zakłócić niczyjej medytacji, siadając dopiero przy jednym z pustych palenisk. Klęka, opuszkami sunąc po całej długości włosów, jakby upewniała się, że zimowy oddech nie pozostawił na nich ni kropli wilgoci. Przy czym nieufnie zerka na wejście do namiotu, jakby spodziewała się, że ten nieproszony mężczyzna podąży za nią. Wtedy zacznie się martwić. I może trochę żałować, że nie poszła na te całe wróżby.
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio
Przez krótki moment zmarszczyłam brwi. Spisek? Rzadko kiedy pozwalałam sobie na myślenie, że spotkają mnie konsekwencje. Właściwie to przez ostatnie lata życia nauczyłam się żyć z myślą, że nie spotka mnie kara za moje czyny (z wyjątkiem momentów, kiedy zaciskając zęby na poduszce, próbowałam nie trząść się ze strachu, że w zaświatach spotkam kiedyś Stellę). Sprawa jej śmierci ucichła, teoria o jej samobójstwie okazała się jedyną słuszną. Kto w końcu podejrzewałby kogoś takiego jak ja o czyn tak potworny, jak wypchnięcie własnej (zrozpaczonej) siostry za barierkę balkonu. Kiedy więc Marshall wspomniał o spisku, poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicy żeber, jakby zebrał się tam mój ukrywany i nieakceptowany strach.
No wiesz, ja nie chadzam do biblioteki, a wszyscy wiedzą, że was — piłam tutaj do jego rodziny — ciężko zobaczyć gdzieś indziej. Ale jednak jesteś. W lesie. W namiocie. No ładnie, Abernathy. Śledzisz mnie? — o rodzinie, która przed laty ufundowała tajne komplety, krążyły już legendy. Podobno byli jak mole, susi jak papier, który przewracali pomiędzy długimi szarawymi palcami. Nie raz widziałam, jak Marshall nieco od nich odstawał, jakby próbował wyrwać się spomiędzy ksiąg. Nie wiem, dlaczego kilka lat temu chłopak uznał, że ktoś taki jak ja mógłby być dla niego odpowiednim towarzystwem. Próbowałam oszukiwać siebie samą, że widocznie jestem aż tak intrygująca.
W płuca wciągnęłam dym iluzji. Na co dzień nie paliłam papierosów, szkoda było mi na nie wydawać i tak ciężko zarobione pieniądze. Wolałam spożytkować je inaczej (na przykład na kolczyki z targu) albo disco na rolkach. Abernathy na pewno nie miał takich problemów, jego rodzina rzygała forsą. Kiedyś Stella śmiała się, że pewnie wycinają kolejne dolary z papieru. Dzisiaj wiem, że to nieprawda. Ktoś by ich na tym złapał.
Sam? — dopytałam, gdy siedział koło mnie. Zapewne tak, po chwili zorientowałam się, że to pytanie było zwyczajnie głupie, w końcu w namiocie zjawił się bez towarzystwa. Chyba że naprawdę mnie śledził. Wolałam nie. — Kościół funduje nam darmowy haj, w sumie tylko głupek by nie skorzystał, co nie? — z każdą chwilą czułam, jak bardziej się rozluźniam i przestaję walczyć z opryskliwością, wyuczoną przez lata przez obecność Stelli (świeć Lucyferze nad jej duszą). Przed oczami pojawiały mi się mroczki, jakby tęcza rozbryzgnęła się na szybie auta i rozsmarowała ją wycieraczka. Albo jakby białą farbą ktoś spsikał awangardowy obraz. Mimo to byłam świadoma swojej obecności w namiocie, wygodnie siedząc na jednej z wielu poduszek i czując, jak powoli cierpną mi łydki. Rozprostowałam je, przenosząc ciężar ciała na dłonie z tyłu, a moja sylwetka lekko falowała w rytm nieistniejącej muzyki.
Sierra Ignacio
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Pod koniec stycznia uczynił zadość tradycji - przypadkowo - niemniej wystarczająco honorowo, by całą resztę Uczy Ognia z wszystkimi jej hukami i dymami móc zasadnie ignorować. Tak ogromne, ludzkie spędy wywlekały na światło dzienne wszystkie jego lęki z pogranicza snu i jawy, więc unikał ich jak mrówki dzięciołów. Brał nawet nadgodziny w pubie, w ten sposób pozbywając się wątpliwej przyjemności spacerowania ścieżkami obrzeżającymi uroczystość.
Sześć dni.
Tyle minęło, nim jego szczęśliwa moneta diabelsko go unieszczęśliwiła.
Przypomnienie od Lucyfera, że 'wolność wyboru' należała się patrzącym tylko w dobrą stronę.
Subtelność okalająca zawarte z rodzicami porozumienie, sfinalizowane krótkim, sztywnym uściskiem dłoni, wycięła mu potężną dziurę w codziennej rutynie; nieśmieszny żart narzucił mu rolę przewodnika po rozpłomienionym Cripple Rock. "Znasz doskonale te tereny i potrafisz się zachować, nadasz się do tego idealnie", tubalnie oznajmił ojciec, kiwając głową w przód i tył jak samochodowa figurka buldożka. Na próbę negocjacji nie starczyło czasu, bo już okręcił się na pięcie i powrócił do stolika, okupowanego przez karty i niecierpliwe spojrzenia graczy łudzących się, że tym razem fortuna się do nich uśmiechnie. Ten obowiązek, nie mający nic wspólnego z niemożliwością odmówienia sobie rozkoszy, płynącej z pokonania knajpianych żółtodziobów, powstrzymał Briana przed wyjściem naprzeciw znajomemu. Dosyć istotnemu, ale nie w kwestiach biznesowych, a więc z sumieniem czystym, jak sercem, mógł się wyręczyć synem.
Przechadzka się dłużyła, bo Hugo - baloniasty na oko pięćdziesięciolatek z tupecikiem lśniącym na rozlazłej, różowawej głowoszyi - zapalał się młodzieńczym entuzjazmem przy każdej atrakcji. Odpowiednio niemiarowymi oklaskami pogratulował mu pokonania ścieżki żaru, o wspaniałości której trajkotał przez kolejne siedem minut. Przymusowy towarzysz w lot pochwycił ideę przypieczętowania wróżby przystankiem na skonsumowanie psiego mięsa, ale że w pobliżu takiego nie było, a czas przeznaczony na zabawę kurczył się w zastraszającym tempie, zakupił jedynie gorącą czekoladę. Z cynamonem. Zapach przyległ do nich nieobyczajnie, zmuszając do podetknięcia pod nos trzymanego w rękawiczkach kubka z herbatą wystarczająco blokującą napływ kolejnych woni. Na chaos rozlany kalejdoskopowo przez turystów i wydawane przez nich dźwięki niewiele mógł poradzić; wciskał się głębiej w szarą otchłań szalika, marną, aczkolwiek jedyną namiastkę komfortu, która miała go pocieszyć w ciągu najbliższych godzin.
Po modlitwach i wróżbach na horyzoncie zamajaczyło największe zagrożenie - tańce z ogniem. Już na samą myśl cierpła mu skóra, szczęśliwie nie język, choć coraz mocniej pragnął skomentować wywody towarzysza stwierdzeniem bardziej dosadnym, niż uprzejme "aha". Nim doszło do spełnienia tejże makabrycznej wizji, Hugo zniknął. Wystarczyło spuścić z niego wzrok na kilka sekund, by w ścisku radośnie otwartych paszczy, swawolnych rozmówek i napuszenia kurtek odnalazł przyjaciela, którego podobno nie widział od dobrych paru lat. Kolejna atrakcja skradła, jakże niespodziewanie, całość jego uwagi. Wcisnął mu w dłoń kubek, czekoladą zapełniony już tylko w jednej trzeciej, najwyraźniej myląc swojego już byłego przewodnika z koszem, o co było wszak nader łatwo, gdy stał tak, szarobury i niemy jak obiekt nieożywiony w odpowiedzi na nieoczekiwany zwrot wydarzeń.
"Mam z Deanem tyle do obgadania... Możesz już spocząć, dzieciaku. Nie będę cię dłużej męczyć, baw się dalej, jak tam sobie chcesz."
Tyle wystarczyło, by zostać zwolnionym ze służby. Był wolny tak, jak wolne bywają śmieci, ściskane akurat w dłoniach. Sto osiemdziesiąt osiem centymetrów skwaszonego wysypiska.
Zamrugał kilkukrotnie, uzewnętrzniając w ten sposób intensyfikujący się proces myślowy, zwany "i co teraz". Wiedział, czego nie chciał - narzucać się, zwiększając swój poziom żałości oraz korzystać z dobrodziejstw gorąca. Reszta zlała się w niezrozumiałą masę. Bardzo powoli wysuwało się z niej znajome przeświadczenie, przez które zwykł podążać do domu, zamykać się w jego wyzbytych bezpieczeństwa, ale też i natłoku życia czterech ścianach. Tego chciał, tego musiał chcieć i teraz, więc odwrócił się na pięcie, pozostawił za plecami plac i w trybie przyspieszonym dokonał ewakuacji.
Częściowej.
Mógłby udać, że wiatr odmrażający policzki nie rzucił mu w oczy doskonale, zbyt dobrze znanych widoków oraz tych zupełnie obcych, podejrzliwie za nimi goniących. Lotte miała od groma wielbicieli i, choć bardzo chciałby temu zaprzeczyć, na tyle rezolutności, by dać sobie radę z bardziej namolnymi przypadkami. Była samowystarczalna, nie potrzebowała go, a i z niego rycerz na białym koniu był mocno obłudny, oboje o tym wiedzieli. Tyle razy przejechał się na próbach udzielenia pomocy, że zasadnym stało się jej nieproponowanie. Kolekcjonował insekty, nie rozczarowania, choć może powinien, by kto by nie chciał w ten sposób wzbić się ponad przeciętność?
Widział, jak jej złote włosy nikną wewnątrz namiotu, obserwowanego uważnie nie tylko przez drewniane, zwierzęce totemy, ale i niechcącego odpuścić blondyna. Z każdą kolejną sekundą nowe, ponure wizje rozpleniały mu się pod czaszką. Nie chciał, by się spełniły, mimo wyjątkowej niełaskawości, w którą ujął obraz panny Overtone.
Tak po ludzku.
Dosyć beznadziejnie.
Przyspieszył kroku, choć i tak miał nad oponentem przewagę, wynikającą z dogodniejszej, bazowej lokalizacji. Wzroku nie odrywał od namiotu i skrzywił się nieznacznie, gdy dym iluzji mocniej zaatakował nozdrza. Zęby przestał zaciskać dopiero po dosyć raptownym wdarciu się do środka wyścielonego ogromem mięciutkich dywanów, na których rozsiadła się...
Lotte. — W tak wysublimowany sposób zaanonsował swoje przybycie, odpowiednio cicho z uwagi na medytujące w tle osoby. Bez słowa zbliżył się do niej i przekazał w jej dłonie kubeczek z niedopitą czekoladą, by usiąść obok mniej niezgrabnie, niż zrobiłby to bez użycia rąk. Zaduch kadzideł prędko zmieszał się z tym charakterystycznym dla dziewczyny i nutą niespodzianki, która na sekundę go skonfundowała i unieruchomiła. W kolejnej nieznacznie skrócił dzielący ich i tak już niewielki dystans, wzrok przenosząc z szarości oczu na nieokreślony punkt włosów, tuż przy szyi.
Po czym szepnął:
Piłaś? — Od razu się odchylił, tylko trochę z powodu obaw przed jej reakcją i obrócił, zerkając kontrolnie na wejście do namiotu.
Podążał za tobą jakiś mężczyzna. Znasz go? — Powrócił do niej spojrzeniem z uwagą, mogącą zostać wziętą za troskę. Czekał na odpowiedź twierdzącą, dodanie, że po prostu mieli sprzeczkę i różnicę zdań co do sposobu jej rozwiązania. Że sobie poradzi, że się nie boi, że przecież nie ma czwartku, więc zamiast jego lekko zaróżowionej od chłodu gęby woli otaczać się tymi tutaj, przyjemnie nieznanymi.
Tak często potwierdzała niektóre z obaw. Czemu tym razem miało być inaczej?
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
Jak ćmy do światła. Skuszone blaskiem złota zaklętego w miękkich puklach, iskier kociego rozbawienia zamkniętych w czerni pierścieni oplatających szare tęczówki, perlistością śmiechu wymykającego się spomiędzy rozchylonych warg — ciągnęły do niej stadami, pochlebstwami szeleszcząc niczym poruszające się owadzie skrzydełka. Nie odrzucała ich, nie machała drobną rączką odstraszająco, jakby próbowała odgonić natrętne muchy. Nazbyt dobrze świadoma oczekiwań, jakie względem niej wiązano, rozwierała ramiona, witając z wdzięcznością każde miłe słowo, łechcące ego komplementy oraz westchnienia. Z czasem dostrzega, że budzi w niej to coraz mniej zadowolenia, kwieciste zdania nie sycą, smakują pustką oraz rozpalonymi spojrzeniami skierowanymi w jej nazwisko, czasem na odsłonięte fragmenty mlecznej skóry, nigdy na to, ile wysiłku wkłada w każdy gest, każdy czyn. Dlatego też zaczyna żywić się zazdrością, co tworzy dziury w prostej linii pleców, pogardą, jaka przemyka przez napięte rysy twarzy, kiedy z żałosnym skowytem zębiska kundli wierzących w swoją moralną wyższość, próbują zacisnąć się na łabędziej szyi. Uwielbia obserwować, trochę jak dziecko patrzące na przejechanego oposa, co jeszcze wije się w ostatnich konwulsjach, jak plują się i cietrzewią w bezsilności, kiedy nie są w stanie zadać na tyle bolesnego ciosu, by móc odczuć satysfakcję. A kiedy rozchyla wargi, niewinnie wytykając wszelkie błędy oraz nieścisłości, tak widzi, jak brzydota wnętrza wylewa się na zewnętrze i jest to fascynujące, wspaniałe. Emocje, które może zachować, zagarnąć łapczywie i wpleść w grube sploty masek, tych, które nosi zarówno na scenie, jak i w teatrze własnego życia. I tylko czasem one ciążą, sztywnieją, stają się niewygodne, kiedy nie może wyrwać się spod ich jarzma, kiedy pętają wąskie nadgarstki oraz cienkie kostki, króciutkim — to nie wypada. Nie przystoi obecnej wersji charakteru, nie pasuje do założeń i teraz kiedy ciemność całunem zakrywa niebo, a każda sylwetka jest znajomo obca, może tylko oplatać się ramionami, determinacją skazić każdy swój krok. Nienawidzi samotności, nie odbiera ona uwagi, może trochę tłumi światło, jakie bije z wiotkiej postaci, jednak nie na tyle, żeby pozostać niezauważonym. Nie może wtedy jednak należycie szczerzyć zębisk, drobnych dłoni zaciskać w pięści, świadomość własnych ograniczeń oraz fizycznej skorupy jest równie paskudna, jak ci, co tylko czekają, aby wykorzystać ten niewielki odcinek czasu, gdy jest pozbawiona towarzystwa. Obecność innych nie tłumi tego nieprzyjemnego uczucia, gromadzi się goryczą na języku, szklistością w popiele oczu, kadzidlany aromat trochę rozluźnia mięśnie, nie wystarczająco jednak, by nie wzdrygała się wraz z każdym kolejnym szelestem. Liczy, powoli oraz skrupulatnie, a między cyfry dopisuje odpowiednie zachowania, reakcje, słowa, jakich powinna użyć w tej scenie, aby móc zaraz bezpiecznie paść w ramiona przyjaciół, których przecież nieprędko zobaczy. Takie przedstawienia były najgorsze.
Trudniejsze były jednak improwizacje, kiedy drobny element wypadał z wyznaczonej układanki i wpadał w miejsce dla niego nieprzewidziane, wybijał z rytmu, z rozważań oraz misternych prób nakładania na siebie wystarczającej warstwy kłamstw, oraz fałszywej brawury, zmuszał do rozpadu podjętych działań. Nie spodziewa się niskiej wibracji głosu, niesłyszalnych kroków tłumionych przez miękkie dywany. Czerń źrenic w zaskoczeniu spoziera spod długich rzęs na zmarszczony łuk brwi, na prostą linię nosa, twardość, jaka cechuje skierowane ku ziemi kąciki ust oraz pieprzyk, punkcik z jakiegoś powodu wiecznie łagodzący cały niechętny grymas warg. Ostrożnie wychodzi na spotkanie zieleni tęczówek, jakby mężczyznę, który to z taką lubością przemienia każdy czwartek w chrześcijańskie piekło, widziała po raz pierwszy. Jakby jego obraz nie wypalił się wystarczająco pod cienkimi powiekami, kiedy raz w tygodniu ze skrzyneczek pamięci, wyciągała zakurzone fragmenty wspomnień cechujących się fałszywą uprzejmością, kwiatowym okrucieństwem, zmęczeniem znaczącym członki, gdy tylko syrenka z gracją wchodzi w jego przestrzeń osobistą oraz rozczarowaniem dla dziewczęcych marzeń tak wielkim, że nie raz jest na skraju sfrustrowanego płaczu. Przyjmuje kubek bez słowa, acz coś w niej krzywi się z urazą, bo trzymany napój jest na wpół pusty, inna cząstka prycha zaś i może nawet wywraca oczami, karcąc mocno za podobne emocje, ostatnie co mogła żywić względem Cavanagha to oczekiwanie. Nie była aż tak naiwna, nawet jeśli jej naiwność już i tak przekraczała pewną dosyć nierozsądną skalę.
 Mallory. — odpowiada szeptem, cicho jakby lękała się, iż sam wiatr pochwyci nuty jej głosu i porwie je poza teren namiotu, donosząc do uszu, którym była niechętna bardziej niż siadającemu obok chłopcu. Sztywnieje, kiedy przysuwa się na tyle blisko, że niemal jest w stanie policzyć każdą rzęsę, poczuć ciepło oddechu na zaróżowionych wciąż od zimna policzkach. Smukłe palce natychmiast sięgają ust, opuszkami dolną wargę muskają, jednak niewiele głośny od poprzedniego szeptu chichot wymyka się spod tej osłony. Och, czy to już czas na surową ocenę? Krytykę wobec spędzania wolnego wieczora, którego to nie powinni być na siebie wzajemnie wskazani?
— Tylko troszkę — przyznaje, unosząc rękę, pokazując zetknięty palec wskazujący z kciukiem, które powoli od siebie oddziela, pi razy drzwi wyjaśniając, że to troszkę mogło nie być taką znowu odrobiną, ale też nie ilością zdolną powalić konia. Chyba chce o coś zapytać, ale śmiech zamiera, gaśnie, ramiona kurczą się i znowu jest blondynce niewygodnie, znowu jest ciasno oraz ciężko. Nie jest głuptasem, nie wierzy w troskę czarownika, tak jak krytyki za spożywanie alkoholu, tak teraz oczekuje oskarżeń. Może za skandaliczne prowadzenie się, które przecież nie miało miejsca — wino rozkosznie miesza się z narkotycznym dymem, przyprawiając umysł o subtelny szum — może za fakt, że powinna bardziej dbać o wizerunek, póki ich rodziny kładą nacisk na ich rzekomą współpracę.
— Nie — przygryza wnętrze lewego policzka, decydując się na ruch, na zetknięcie uda z jego udem, na zbliżenie się na tyle, żeby niemal wyglądało ono dla osób postronnych intymnie — Byłam z przyjaciółmi, on nie jest jednym z nich. Nie podszedł, kiedy byliśmy w grupie, zareagował dopiero, jak zdecydowaliśmy się na krótkie rozstanie — wystukuje nierówny rytm na trzymanym kubku, wypuszcza zaraz ze świstem powietrze, próbując zdmuchnąć złoty lok opadający na gładkie czoło — Dałam im trochę prywatności, bo oni totalnie to robią ze sobą, ale nie sądziłam, że... — urywa, śliczna buzia odwraca się gwałtownie od wejścia namiotu, dłoń nieświadomie zaciska się na fragmencie płaszcza bruneta. Nieznajomy wreszcie pojawił się w środku, kolejny akt się rozpoczął, a teraz, tutaj przy Mallorym, nie do końca wiedziała, co ma tak do końca czynić.
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Nauczył się stąpać ostrożnie. Cicho, by nie zostać wykrytym. Nie gnać na złamanie karku, choć nieraz droga się dłużyła, a schodki mnożyły w oczach, zachęcając do pośpiechu. Czasem mu ulegał - z braku kilku punktów do wzmocnienia siły woli - i nie kończył na tym dobrze, choć struktury kostne i więzadła pozostawały nienaruszone. Wystarczyło wysłuchać niepoprawnego szeptu, okrutnika-moralniaka, by ponownie podjąć decyzję, która w przyszłości miała się na nim zemścić. Raz za razem... A mimo to w wędrówce do namiotu kroki stawiał głośno, pospiesznie, nierytmicznie, jak szaleniec zainfekowany pasożytem żenującej słabości, w najlepsze zmieniającym chemię mózgu. Spinochordodes tellinii przymusił do samobójstwa lepszych od niego, pewnie się nawet nie zmęczył. Nie dał czasu na zwątpienie, postawił przed faktem dokonanym w postaci poliestrowego wejścia do kolejnego miejsca, w którym Mallory Cavanagh nie był mile widziany. Z wzajemnością. I szybkością, dzięki której zagrożenie dostrzegane kątem oka odwlókł w czasie.
Zanurzył się w tę ciemną toń, łapiąc przedtem odpowiednią dawkę powietrza, jakby chciał nim zastąpić pozostawione na zewnątrz skrawki odwagi. Na powitanie przygniótł go ciężar kadzideł i ludzi wokół, chwilowo niewidzących, ale zaopatrzonych w nieme oczekiwania; rozgościł się w ich ramach, odrobinę wyprostował, utrzymał prostą linię ust i rzeczowość spojrzenia nawet, gdy przeniósł je na Lotte. Drobną, przygaszoną, niecharakterystyczną Lotte. Nieczęsty widok, choć poniekąd wynagradzający trudy podróży. Czy prawdziwy? Wątpliwie z tej prostej przyczyny, że łapali właśnie w płuca dym iluzji, a i bez niego była nie najgorszą aktorką, wszak nazwisko zobowiązywało nie tylko jego. Okoliczności wyjątkowo nie sprzyjały wyłuskiwaniu z niej okruchów szczerości lub ich oczekiwanego, domyślnego braku. Właściwie im dłużej na nią spoglądał - całą wieczność kilku sekund - tym mniej był pewny czegokolwiek. Wciąż ściskany w dłoni prezent pożegnalny zaczął ważyć tonę, więc po prędkim, grzecznościowym rozpoznaniu przekazał go jej. Pewien był, że gdyby wiedziała o tożsamości poprzedniego właściciela kubka, od razu wyrzuciłaby podarek z drugiej ręki lub odsunęła jak najdalej, na bezpieczną odległość mili. Sam postąpiłby podobnie, gdyby miał więcej czasu; jego deficytem mógł usprawiedliwić pominięcie tej nieistotnej kwestii i przejść do najważniejszej, która go tu przygnała. Sądząc po smrodzie nieśmiało wychylającym się spoza kadzidlanego zaduchu - jak świnię na ubój.
Znowu schodził po tych cholernych schodach.
Różnica była taka, że wtedy miał przy sobie siostrę, a teraz jedynie prześmiewkę. Z bliska mierzonego kilkoma oddechami nie dostrzegał żadnych podobieństw. Zbyt wąski podbródek i nader idealny nos, nieodpowiednie zakrzywienie brwi oraz szerszy rozstaw oczu wyblakłych z zieleni, już tylko szarych, zimnych, irytujących jak obcy chichot, wymykający się spod smukłych palców. Odsunął się szybciej, niż udzieliła odpowiedzi nie tylko słownej, ale i pokazowej, tak samo mglistej, dopasowanej do otoczenia, by sam jeszcze wyraźniej się od niego odcinał. Być może była to jedyna prawda, której mogła udzielić, tak założył, ale zbyt wolno odwrócił wzrok, zostając świadkiem naturalnej śmierci rozbawienia, rozluźnienia serwowanego przez spożycie jeszcze obyczajnej dawki alkoholu.
Znał ten wyraz twarzy aż za dobrze.
Tak reagowano w Ghoulu na nagłą, towarzyską kontrolę Briana.
Drwiące echo tej wizji nawiedziło go gulą w gardle, wskazało drogę ucieczki oczom - ku złotym arrasom zatopionym w kocu - i rozżarzyło ledwo powstrzymaną potrzebą poprawienia nieistniejącego kołnierza. Kolejny dopisek do listy przewinień panny Overtone, wagowo zdecydowanie cięższy od podejrzeń o niestosowne prowadzenie się czy nieprzykładanie należytej uwagi do wizerunku - tych mógł się spodziewać, ustawiając poprzeczkę ćwierć stopy nad ziemią. Poruszenie kąsające trzewia dogasło, nim głupio chlapnął jęzorem; w defensywie jedynie milczał. Nie strofował, nie próbował konfrontować z naniesionymi brudami, jedynie zasłuchiwał się w podanych naprędce wyjaśnieniach. Potrzebował całej ich gamy, by jak najszybciej, jak najsprawniej zakończyć tę sytuacje. Uratować Lotte przed oskórowaniem z rąk prześladowcy, by móc poklepać się w ramię za dobrze wykonaną robotę. Zabezpieczyć interes, wciąż mogący opłacić się w przyszłości. Podejść do tego rozsądnie, zamiast przyznawać, że kolejne słowa, przysunięcie uda czy wypadające z ram loki wzbudzały w nim coraz większą niechęć do czającego się nieopodal źródła tych domniemanych trudności z odgrywaniem roli złośnicy, usprawiedliwionego wroga, nadającym ochłapy wariackiego sensu. Tak się teraz musieli prezentować - dwie małe tragedie, wyrosłe na niepotrzebnie zrównanym statusie quo.
Rozumiem. — Zaprzeczył spokojnie zwichrowanym myślom i niejasnym odczuciom, jakby to miało je unieszkodliwić, zanihilować, posprzątać. Prezentowana pewność miała działać jak puszysty kocyk, pod którym choć na chwile mogli odgrodzić się od nadciągającego huraganu. Jakkolwiek użyteczny, nie wygłuszał jednak dźwięków, alarmującego tap tap, przybierającego na sile. Swoiste wezwanie do boju, niekoniecznie jedynie metaforycznego, choć miło by było. Nie mógł zdezerterować, nie tym razem. Nie chciał być powodem pojawienia się na cmentarzu nowego nagrobka.
Machinalnie odwrócił głowę w stronę chłodnego podmuchu wiatru, zwiastującego wywołanie wilka z lasu. Nie zdążył położyć dłoni na ramieniu Lotte ni to w zaakcentowaniu swojego dowództwa, ni w zwykłej próbie pocieszenia oraz poradzić jej, by śladem nastrosza półpawika podążyła wgłąb namiotu, zlała się z otoczeniem i z dala obserwowała jego brawurową akcję przemocową, gdyby dyplomacja okazała się niewystarczająca. Nie wstał, jedynie nieznacznie się przesunął, by jak najbardziej odgrodzić sobą dziewczę od namolnego fana. W robieniu za żywą tarcze akurat trochę doświadczenia posiadał.
Niespiesznie, z nikłym zainteresowaniem osadził spojrzenie na nowo przybyłym - puste i jednocześnie ciężkie. Nieustępliwe. Jakby obce, namalowane na białkach, wolne od mrugnięć; taktyka odstraszenia przeciwnika, od lat wykorzystywana choćby przez motyle. Zadziałała połowicznie, sądząc po zawahaniu dostrzegalnym między krzaczastymi brwiami napastnika i wpół zaniechanym krokiem. Można to było wykorzystać, pogłębić przewagę, wzmocnić stężenie niepokoju, zmieszane z kadzidlanymi wyziewami.
Mogę w czymś pomóc? — Lekki chłód, typowy dla bezosobowych zwrotów grzecznościowych, nie brzmiał prowokująco, raczej zniechęcająco, ale blondyn musiał przeliterować to jeszcze inaczej: jak przyzwolenie na wykonanie kolejnego ruchu. Mięsistym, jeszcze czerwonym od zimna paluchem rzucił w Lotte i uśmiechnął się szeroko, jakby nałapał pięćdziesiąt punktów. Bullseye.
Charlotte! W końcu... po tylu latach... cię znalazłem. — Nie mógł być od nich wiele starszy, maksymalnie kilka lat, choć nosił się z ciężkością godną żołnierzy, myślami wciąż pozostającymi w okopach. Mrużąc oczy, można było dostrzec skrawki brudu pod paznokciami i trzy burgundowe plamki na spodniach przy kolanie, podobne do tych pod okiem. Szeroko otwartymi oczami chłonął sylwetkę dziewczęcia, jakby chcąc uzyskać potwierdzenie, że naprawdę tu przed nim stała.
Wiedziałem, że ta chwila w końcu nadejdzie. Przygotowałem się. — Sięgnął do kieszeni kurtki tak gwałtownie, że kaptur ześlizgnął mu się z głowy, ukazując całość rozwichrzonego, jasnego pierza. Potencjalnie niebezpieczna akcja pociągnęła za sobą reakcję - musiał coś zrobić, więc podniósł się na nogi i przesunął o krok w prawo, zaciskając zęby, jakby gest ten miał zamortyzować wystrzał... Do którego nie doszło, bo tam, gdzie oczami wyobraźni widział już lufę, widniała różowa babeczka, obsypana wiórkami kokosowymi. Na samym jej czubku widniały lukrowane fioletem cyfry: "020283". Mężczyzna wydawał się nieprzejęty tym nagłym zrywem, tak jak i obecnością rozsianych w tle osób. Wyciągając słodycz na sztywnie wyprostowanej ręce, zwinnie jak wąż odbił w bok, by raz jeszcze zawiesić na Lotte spojrzenie.
Wyraźnie wyczekiwał odzewu.

Ostatnio zmieniony przez Mallory Cavanagh dnia Nie Kwi 09 2023, 03:06, w całości zmieniany 1 raz
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
Dym kadzideł ciążył, niewidoczną materią osiadał na wąskich ramionach, przywierał do jasnej skóry, wypleniając osiadający dotąd nań aromat jeżyn oraz cytrusów. Napięte do granic możliwości mięśnie rozluźniały się mimowolnie, języki ognia w palenisku wiły się w tylko sobie znanym tańcu i poczuła się niemal nostalgicznie. Troska nie znikała spomiędzy zmarszczonych delikatnie brwi, miękkie wargi nadal wykrzywione były w smutną podkówkę, lecz myśli biegły zmącone już dalej i tylko wewnątrz szeptało gorączkowo, aby zachowała skupienie, nie nie była to odpowiednia pora na melancholię, że należyta maska nie została jeszcze nałożona. Ale Lotte niespiesznie uświadamia sobie, że wtedy też przybył w ciszy. Przygarbiony, ze wzrokiem tkwiącym na poziomie ziemi oraz niebytu, ze słowami splamionymi nadmierną uprzejmością oraz delikatnym uśmiechem, takim, który nie sięga do końca zieleni oczu, wyważonym, badający grunt pod wijącymi się na powitanie zdaniami. Wydawał się niezręczny, może trochę urażony sądząc po sposobie, w jakim unosił brodę — teraz wie, że ten gest ma miejsce wtedy, gdy jest przekonany o słuszności swojej racji. Wielki sędzina we własnej głowie, pożeracz wszelkich rozumów, który sam sobie prawo ustanawia i winnych osądza bez domniemania niewinności — i nie miała mu tego za złe. Jeśli jej towarzyszki o zbyt długich językach miały racje, tak rodzina Cavanagh doznała wielkiej straty ledwie pare miesięcy wcześniej (czy powinna się niepokoić, jak prędko siostry z Kręgu na przestrzeni lat traciły swoje życie? W końcu też była siostrą! Szczęśliwie tą młodszą, więc może istniał cień nadziei, iż rzekoma klątwa ją ominie) i mogła przymknąć śmiało oko na pewne mankamenty w ich interakcjach. Zresztą łudziła się, że nawet jeśli nie padnie przed nią na kolana, zauroczony ponad miarę — a nie zdziwiłaby się temu wcale, była w końcu wspaniała i taka reakcja byłaby jak najbardziej oczekiwana — tak może udałoby się nawiązać nić porozumienia na tyle, aby czas, jaki mieli wspólnie spędzić, nie należał do rodzaju z tych najgorszych. Na próżno. Mallory okazał się personą na wskroś arogancką, obierającą z zastanawiającą łatwością rolę męczennika, tego, kto musi wzdychać ze zrezygnowaniem, jakby przyszło mu się mierzyć z niemądrym dzieckiem, a nie błyskotliwą oraz atrakcyjną syrenką, która urokiem osobistym rozjaśniała pomieszczenie przy pomocy ledwie chichotu. Co sprawiło, że zapałał do niej tak druzgoczącą nienawiścią, która zrodziła i niechęć z jej strony? Jaki był cel tych podłości, złośliwości oraz oszczerstw, wbijania szpilki, bycia drzazgą pod paznokciem, nitką na kostiumie, gdy zaraz miała wyjść na scenę? Nie miała doprawdy zielonego pojęcia! Każdy czwartek przynosił jedynie zgryzotę, nieprzyjemny dreszcz, aż wreszcie przestała się doszukiwać drugiego dna. Zaakceptowała, że brunet jest po prostu typem fatalnym, w którym nie ma sensu oczekiwać logiki. Należało wytrwać, zacisnąć ząbki oraz uraczyć go niewybrednymi komentarzami, bo chociaż Overtone naprawdę chciała być tą dojrzalszą stroną w tym nieistniejącym związku, tak porywczości zdarzało się wieść prym w jej wnętrzu. Teraz kiedy tak na niego patrzyła, na ten cień rzęs rzucany na policzki, na prostą linię warg, na ciszę kroków, pomyślała, że wtedy, przy pierwszym spotkaniu nawet mogłaby go polubić. Obecnie, mogła się tylko cieszyć, że nawiedziło ją mniejsze zło, a nie to, które czaiło się na zewnątrz namiotu.
Lęk miesza się z narkotycznym spokojem, rozbawienie rozbija się o brzegi niechęci, jest w niej cały ocean odczuć i żadne z nich nie przebija się przez nieruchomą taflę oblicza. Może to obecność większego drapieżnika sprawia, że nie nastawia się na żaden cios, że nie obawia się krytyki, która spłynie po niej, nie zostawiając po sobie nawet śladu wilgoci. Nie wstydziła się swojego zachowania, niewygodne zdarzenie nie było również w żaden sposób jej winą, w końcu nie odpowiadała za czyny innych, lecz krótkie rozumiem odebrało jej mowę. Jakby w końcu po tylu tygodniach odezwał się w stronę blondyneczki ludzkim głosem, nie zaś tonem gbura. Spojrzeniem uciekła pierwsza, jak spłoszona łania, jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku i kącik ust drgnął, nie zwycięsko, a jeszcze bardziej przygnębiająco, albowiem poczuła się nad wyraz żałośnie. Bo przecież wcale mógł tak nie uważać, a ona z wrażenia gotowa była się wręcz potknąć, choć nadal klęczała. Może jednak to trochę, wcale nie było trochę — stwierdziła w nagłym zmęczeniu. Alkohol potrafił doprowadzić do najgłupszych sytuacji, tak jak teraz. Charlotte niemal mu uwierzyła. Kretynka. Hartuje się, bierze w garść, bo przyczyna zgryzot tego wieczora nawiedza wnętrze namiotu i aktorka ma wrażenie, że żołądek zacisnął się jej tak mocno w supełek, że zaraz zwymiotuje. Kiedy młodzieniec wysuwa się przed nią, tak z trudem powstrzymuje zaszklenie się oczu. Żadne raczej sobie nie wyobrażało, że Cavanagh kiedykolwiek zostanie wybawicielem, a ona damą w opałach. Przeklęty chichot losu. Chichot, który przeradza się wręcz w rechot, gdy nieznajomy przemawia. Jest w nim coś nieprzyjemnego, oleistego, jak mięso które zostało zanurzone w tłuszczu, którego nie wymieniano w fast foodzie przez cały dzień i liczono, że będzie wyglądało apetycznie. Zwracał się do niej tak, jakby ją znał. Jakby byli na równej stopie towarzyskiej i Lotte mogłaby poświęcić jedną ze swoich torebek z limitowanej edycji, że nigdy z tym człowiekiem interakcji nie miała. Ani na lądzie, ani też w wodzie. Chociaż, gdyby z tym drugim było inaczej, tak nie miałaby wątpliwej przyjemności znaleźć się w tej sytuacji. Kiedy Mall się zrywa, ma ochotę pisnąć z przestrachu, lecz zamiast broni, ukazuje się różowa babeczka. Fioletowe cyfry mogą przedstawiać datę, ale lutego osiemdziesiątego trzeciego roku była chora. Korzystając z zamieszania związanego z Ucztą Ognia, pod koniec stycznia wybrała się na kąpiel w Zatoce, co poskutkowało przeziębieniem ze względu na jej wątpliwą odporność. Nie występowała też oficjalnie w teatrze. Och. Szarość oczu zabłysła niemal niebezpiecznie, jak u drapieżnika, który wreszcie zwęszył zapach ofiary. Wstaje powoli, kuląc ramiona, tęczówki lśnią ślicznie w półmroku, gotowe ronić łzy. Chowa się za Mallorym, przygryzając dolną wargę, oplatając jedną dłonią przedramię chłopaka, wtulając się weń niemal, jakby szukała w jego osobie otuchy. Druga z dłoni niespiesznie, niemal leniwie wędruje po linii kręgosłupa, ku odsłoniętemu fragmentowi karku, który muska niewinnie, gotowa w razie czego wpleść smukłe paluszki w ciemne loki, za które pociągnie, jeśli ten zareaguje niechęcią na jej gest. Witamy na scenie mój drogi.
Nie znam pana — odpowiada cicho, każdy, kto tylko by nadstawił ucha, wiedziałby, jak dziewczątko walczy, aby jej ton nie wzniósł się na wyżyny pisku — Tak, jak pan nie zna mnie. Proszę nie wmawiać mi, że jest inaczej, biorąc pod uwagę, w jaki sposób się pan do mnie zwrócił i co pan przyniósł — nie zamierzała się rozwlekać, ani tłumaczyć. Każdy, kto zaskarbił sobie jej sympatię, albo był na tyle blisko, żeby mógł przeprowadzić z nią, chociażby krótką rozmowę zezwalającą z zejścia z oficjalnej panny Overtone na jej imię, miał świadomość, iż przedstawiała się swoim przydomkiem. Odkąd w dzieciństwie przeczytała Upiora w Operze, tak zauroczona nakazywała mówić do siebie tylko i wyłącznie Lotte. W dodatku, nienawidziła kokosa, nienawidziła tak bardzo, iż zdołała wmówić każdemu, kto tylko zechciał ją wysłuchać — a o dziwo, słuchało ją wielu — że ma nań straszliwe wręcz uczulenie. Co więcej, nie przepadała za fioletem, a połączenie różu i filetu? Tragedia. I najważniejsze. Nie było opcji, że miałaby z nim coś wspólnego nawet na licznych imprezach, w których uczestniczyła. Był blondynem. A ona preferowała chłopców o ciemniejszych włosach, stojących w pięknym kontraście ze złotem jej loków. Na jej roku też nie był. Jednym słowem — zboczeniec. Creep. Stalker. I kłamca. Tak.
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Przekraczając próg namiotu, trafił do świata po drugiej stronie lustra. Efekt aureoli rozpadał się tylko wtedy, gdy patrzył pod odpowiednim kątem; ta zasada rozszerzyła się poza Lotte na całą szerokość zamkniętej przestrzeni, w kadzidlanym zaduchu obciążyła ramiona i pokierowała je w dół, za spojrzeniem. Gdy tylko usiadł obok, przypieczętował swój los - nihil novi, w myślach wygrywały mu już żałobne dzwony. Choć starał się oddychać jak najpłycej, w płuca i tak wciągał wpół narkotyczne zapachy zmieszane z tymi, którymi nigdy z własnej woli i dla przyjemności by się nie sztachał. Chciał mieć to wszystko już za sobą. Konflikty nie były jego broszką, a przynajmniej tak było do czasu pojawienia się panny Overtone, całej na biało. Być może od razu zrozumiał przekaz i najeżył się wewnętrznie bardziej, niż początkowo zamierzał, bo jak inaczej można było zareagować na tak subtelną groźbę? Była omenem nadchodzącej apokalipsy, ale teraz, gdy na nią patrzył, pozwalając się faszerować kolejną porcją ujmujących słówek, pomyślał, że destrukcję kierowała również wewnątrz. Wstrząsająca, niechciana rewelacja sprawiła, że na dwie sekundy odczuł coś na wzór empatii, nim poczucie niesprawiedliwości uderzyło go obuchem w głowę. Lub coś innego, ale nie miał sił do zajęcia się kategoryzowaniem uczuć. Najlepiej byłoby je po prostu wyłączyć. Potrafił przecież. Pięć miesięcy temu sądził, że nie zdoła wyswobodzić się z chłodnego, ciasnego uścisku apatii, ale gdy cztery minęły, zaczął odżywać wbrew sobie: za szybko, zbyt intensywnie i głównie z winy Lotte.
Przez byle oszustkę odkrył, jak wiele rozgałęzień potrafi mieć niechęć. Czasami myślał, że chodziło o nienawiść, ale to było zbyt wiążące, zbyt osłabiające, zbyt żałosne. Frustrował się, gdy raz po raz musiał skręcać z obranej ścieżki, naginać się pod jej widzimisię, przeobrażać plany, a to wszystko w idiotycznej nadziei, że dojdzie po trupach do celu. Celu, który rozmywał mu się przed oczami w tych brązach, czerwieniach i złotach wnętrza namiotu, ale nie był to pierwszy raz i pewnie nie miał być ostatni. Ambiwalencja przekraczała próg przyzwoitości, ale zbrakło mu chwili i na smęty, i na chełpienie się, bo akcji pędzącej na łeb na szyję nie obchodziły ich małe, osobiste dramaciki. Wymusiła, by zawarli chwilowy pakt o nieagresji. Dziwne to było, nieprzyjemne jak lodowaty prysznic, tak stać po jednej stronie barykady. Z drugiej strony - po chwili przychodziło orzeźwienie, drobne katharsis przypominające o tym, że w światłym celu wciąż był w stanie robić rzeczy uprzednio uważane za niewyobrażalne.
Starał się mocno epatować spokojem, być dla niej podporą taką, jaką w Frozen High była dla niego trójka towarzyszy mroków nastoletniej egzystencji. Powód był prosty: nie chciał, by wpadła w panikę i zrujnowała naprędce rozrysowaną taktykę pozbycia się delikwenta, nie łamiąc przy tym prawa, bo słowa siedzących nieopodal świadków z pewnością zapewniłyby im odsiadkę. Nieważne jak długą i dotkliwą, nie potrzebowali brudów w papierach. Poniekąd się cieszył, że reakcją na sytuację stresową była zamiana w żywą statuę, bo ani atak, ani ucieczka nie wydawała się rozsądnym działaniem. Mierzył go więc spojrzeniem, którym Cavanaghowie zwykli obrzucać swoich niemagicznych pobratymców z uniesioną lekko brodą i prostymi ramionami; dłonie w międzyczasie upchał do kieszeni, żeby nie zdradziły, ile kosztowało go to całe pozowanie na większego, niż był. Nieproszony gość na razie tylko ględził bez ładu i składu, ale nie porzucił ostrożności, wręcz przeciwnie - paranoja wydawała się uzasadniona bardziej, niż zwykle. Każdy drobny detal odbierał ze zdwojoną siłą, niemiłosiernie rozpędzającą serce. Naprawdę się obawiał, że zaraz mu z piersi wyskoczy. Zdrady otaczały go z każdej strony, sam się do nich przyczyniał, ale tym razem o tym nie pomyślał, po prostu bezmyślnie zareagował na zagrożenie i to nawet nietyczące się jego. Z opóźnieniem sobie uświadomił, że nogi poniosły go w bok i że właśnie zasłaniał sobą swoją uroczą ciemiężycielkę, tyle że nie przed strzałem, a obrzydliwie wyglądającą babeczką. Zmarszczył brwi i to samo uczynił mężczyzna, prawdopodobnie nieprzyzwyczajony, że jego - o ile to były jego - wypieki wywoływały tak piorunujący efekt. Czym była ta data? Lotte przyszła mu z odpowiedzią; zbliżyła się cicho, bezszelestnie i okręciła dłonie wokół jego ramienia, upubliczniając swoje bluszczowe tendencje. Gdy jej palce zaczęły wspinać się po wypukłościach kręgosłupa, wstrzymał oddech. Mimikę opanował tylko połowicznie - zacisnął zęby, by nie warknąć. Niebezpieczną grę zaczęła prowadzić, bo przecież musiała wiedzieć, jak bardzo nie lubił tak gwałtownego burzenia jego przestrzeni osobistej. Im bliżej i dłużej stała obok, tym bardziej kusiło go, by zejść ze sceny i popatrzeć, jak sama sobie radzi, jakkolwiek głupie i infantylne to było. Nie zerknął na nią, podczas wygłaszania kwestii wpatrywał się w mężczyznę, by wychwycić każdą drobną ryskę na jego wciąż zaczerwienionej od zimna - a może i emocji - twarzy. Niezbyt pozytywnie przyjął sugestię, że posiadany osąd mógł być nieprawdziwy.
Nie... Nie uwierzę, że mnie nie pamiętasz. — Ton jego głosu i skrzywioną ekspresję nawiedzał raz smutek, raz złość, na wzór japońskich masek demonów. Palce zaciśnięte na babeczce zaczęły drgać. Przypominał dzieciaka, któremu zabrano zabawkę. Cień uśmiechu niemal przemknął mu po ustach. Miło obserwowało się Lotte w swoim żywiole, gdy za cel tych swoich machlojek obierała kogoś innego. Była niezła, ale nie na tyle, by wyłączyć mrugające na czerwono ostrzeżenie, zainicjowane przejściem do ofensywy. Im bardziej naciskała na brak powiązania, tym bardziej w to wątpił, blondyn - wręcz przeciwnie.
Nie mogłem... Nie, nie, nie. — Mówił coraz głośniej, niechlujnie kreśląc wolną dłonią nieokreślone wzory w powietrzu. Dwie z najbliżej siedzących osób przekręciły głowy w ich kierunku, w ciszy obserwując rozwój wypadków przez kilkanaście sekund, po czym powróciły do swojego świata. Niedobrze. Odpadła właśnie opcja z sięgnięciem po bolesną dawkę wstydu zaserwowaną przez presje społeczną.
Nie pomyliłem się. — Zastygł nagle bez ruchu i powrócił spojrzeniem ku Lotte. — Jesteśmy sobie przeznaczeni, sama tak mówiłaś, pamiętam: "Travis, nasza przyszłość została zapisana w gwiazdach." — Wskazał palcem na datę. Wzrok mu złagodniał, przybrał niemal błagalny wyraz. — Uwielbiasz moje babeczki... A ja uwielbiam patrzeć, jak tańczysz. — Drgnął nagle, jakby dopiero teraz zauważył, że obok, a właściwie przed dziewczęciem ktoś stał. Zrozumienie rozlało mu się po twarzy w nieprzyjemnym grymasie.
Nie mów, że wymieniłaś mnie na niego...? — Niedowierzanie w jego głosie było wręcz obraźliwe - nie mógł być przecież aż tak fatalną opcją, a już na pewno nie w porównaniu z tym całym Trevorem. Coś go tknęło, przyprawiając o ciarki i tym razem nie były to taniec smukłych palców; nim wybrzmiało w pełnej grozie, wycedził kategorycznie i oschle:
Wystarczy. — Poruszył lekko ramieniem, próbując w ten sposób przekazać, że chce wykonać ruch i lepiej będzie, jeśli Lotte zostanie w tyle. Nim jednak ruszył do przodu najbardziej stanowczo, jak mógł i tylko trochę wbrew instynktowi samozachowawczemu, kurtka mężczyzny uniosła się za ruchem dłoni na tyle, by dostrzegł wetknięty za pas nóż. Ograniczał pole manewru i zmuszał do pójścia po linii najmniejszego oporu.
Ona nie jest tą, której szukasz, pogódź się z tym. Proponuję, żebyś jak najszybciej stąd wyszedł. Nie chcesz, żebym oskarżył cię o zakłócanie porządku publicznego. — Ledwo wymówił te słowa, choć zdawały się stanowcze. W większości. Czy wyczuła to drobne zawahanie? Oby nie. Im mniej mogła przeciw niemu wykorzystać, tym lepiej. Niedobrze mu się robiło na myśl, że ostrze w każdej chwili mogło pójść w ruch. Czy ból byłby porównywalny z tym, którego doświadczył przy rozbiciu samochodu ojca? Instynktownie i ledwo zauważalnie odsunął ramię, a z nim i Lotte.
Kątem oka widział jedynie długie, jasne włosy.
Może tym razem... zdoła zapobiec rozlewowi krwi.
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
Ogólnie sądziła, że to całkiem żałosne. Krążyć wokół siebie niczym pozbawione ogłady kundle, szczerzące kły oraz jeżące sierść, wżynające pazury w ziemię i baczące czujnym wzrokiem na przeciwnika. Szukające najdrobniejszej wady, potknięcia, mankamentu pozwalającego na zdobycie przewagi. Ujadanie z ich strony nie było szczęśliwie głośne, powarkiwania należały do zaowalnionych, jednak mowa ciała pozostawała wciąż wroga, nadal nieprzyjemna, nawet jeśli nie szło pobocznej postaci tego dostrzec. Niekomfortowa sytuacja, w której znaleźli się z nie swojej winy nakazywała zachować zdrowy rozsądek, odpowiednią dawkę dojrzałości oraz kroplę partnerstwa, jaka to pozwoli zatrzymać godność i wybrnąć z relacji jak najmniejszą szkodą dla obu stron. To wydawało się całkiem proste, wystarczyło usiąść oraz przedstawić swoje racje, opisać przebieg zdarzeń ze swojej perspektywy, aż w końcu ustalić swego rodzaju kompromis pozwalający na harmonijne bytowanie przez ustalony okres czasu. W teorii było to łatwe, rzeczywistość jednak ukazała, że pokój nie był opcją. A im częściej wymieniali ze sobą zdania, tak uporczywe szczekanie stawało się głośniejsze. I mogłoby to wywoływać znużenie, zmęczenie ciągłym kąsaniem złośliwości, byciem wiecznie na baczności, byleby tylko osłabić nadchodzący cios, gdyby nie ta niechęć pogłębiana wraz z każdym spotkaniem, która wzniecała negatywne emocje, zmuszała do szczeniackich zachowań, bądź zwyczajnego działania sobie na nerwy. Może, gdyby początek byłby inny, gdyby tak niezrozumiana awersja względem syrenki nie żarzyła się w zieleni tęczówek, tak ta relacja obrałaby całkowicie inną ścieżkę. Ścieżkę, gdzie pojedynczy miły gest nie był traktowany jako podstęp, jako preludium do jakiegoś podłego żartu, kolejnego okrucieństwa, a uprzejmość wykraczała poza charakter tak bardzo, że do końca nie było pewne jak należało postąpić. Mdłości jednak były chyba na miejscu, pojawiły się być może przez samą obecność Cavanagha, albo przez mieszaninę narkotyzującego dymu oraz lejącego się strumieniami wina, które z wprawą zjawiało się zamiast wody tylko dzięki jednemu, sprytnemu czarowi (dostawcy alkoholu jej nienawidzą). Najprawdopodobniej były one jednak efektem chwilowego zawieszenia broni, zjednoczenia się przed potencjalnie wspólnym wrogiem, którego obecność działała jej na nerwy bardziej niż sam brunet stojący tuż obok. A jednak istniały małe cuda.
Generalnie rzecz biorąc, cały przebieg przyczynowo skutkowy zaczynał ją nudzić. Wyobraźnia była doprawdy piękną rzeczą, jednak niektórzy zanurzali się weń tak głęboko, iż tracili kontakt ze światem co marnowało pokłady uroku. I proszę nie zrozumieć jej źle, Lotte jako wrażliwa panienka, której współczucie było nieskończone oraz niepodważalne przeżywała straszliwie to, co się działo. Mężczyźni byli niebezpieczni, zamroczeni mężczyźni tworzący w swojej głowie historie, które przelewali na rzeczywistość byli jeszcze bardziej niebezpieczni. Tylko ile można? Nie grzeszyła dzisiaj cierpliwością, nosek aż prosił się o niechętne zmarszczenie, zaciśnięcie usteczek muśniętych szminką w wąską linię, jednak była profesjonalistką. Maska nie ześlizgnęła się ze ślicznej buzi ni razu, oczęta jak u sarny tchnęły niewinnością i skołowaniem, szeroko otwarte, podczas gdy dolna warga skubana była w niepewności. Sylwetka skulona, tak delikatna oraz krucha znajdowała oparcie na ramieniu, które sama sobie przywłaszczyła bez pytania i jedyną formą zirytowania było beznamiętne muskanie ciemnych kosmyków tuż przy karku Mallorego. Mogliby już skończyć, jej czas był bardzo cenny i chociaż była uosobieniem życzliwości, tak bez przesady, nie zamierzała marnować dzisiejszej nocy na wariatów.
Jestem kobietą — zauważa, przekręcając delikatnie złotą główkę — Nie pamiętam imion — dodaje, a nieme duuh wisi nad nimi ciężarem oczywistej oczywistości. Najwyraźniej nieznajomy przywykł do wysiłku fizycznego, ponieważ nic sobie z tego nie robi, macha ręką jakby brał udział w castingu do azjatyckiego filmu ze sztukami walki, albo odganiał natrętną muchę i blondynka musi poważnie się zastanowić, czy rzucenie zaklęcia, które go wykurzy z namiotu było warte zamieszania, które mogło po tym wybuchnąć. Opinia publiczna podzieliłaby się na dwoje, z jednej strony byłaby bohaterką, dzielną osóbką stojącą w obronie kobiet, z drugiej furiatką i histeryczką. Cholerni plotkarze, jak zwykle odbierają całą przyjemność z przemocy. Zresztą, wszelka agresja ulatnia się z niej w tempie zastraszającym, pozostaje tylko niedowierzanie oraz prędka potrzeba wymiotów. Fuj. O Lilith. O Lucyferze. Jakie to obrzydliwe. Jakby, wierzyć w los zapisany w gwiazdach jest bardzo romantyczny, nawet godny pochwały, ale słyszeć o tym na głos, było jak zjedzenie przesłodzonego puddingu, który utknął w gardle i nie wie, w którą stronę powinien popłynąć. Albo jak glony, które lepkością oblepiają wiotkie ciało i nie idzie się ich pozbyć. Ten typ był creepem, hultajem, zboczeńcem i ranił jej poczucie estetyki. Może jednak wizyta na komisariat nie była taką złą opcją? To mogłaby być samoobrona! Chroniłaby swoje zmysły oraz smak!
Obawiam się, że to nadal pomyłka i pańskie wyobrażenia zaczynają przekraczać granicę dobrego wychowania — brwi marszczą się delikatnie, napięta linia wąskich ramion zdradza chęć zakończenia tego wszystkiego, rozejścia się każde w swoją stronę, skrycia się w półmroku. Bo to zaczynało być strasznie upokarzające — Nie ma żadnej wymiany, opcja zawsze była tylko jedna — mówi to z taką pewnością, że nawet sama sobie jest skłonna uwierzyć. Kryje się za swoim chwilowym obrońcą, jakby tylko podkreślała swoją decyzję i może nawet gotowa jest podziwiać postawę Cavanagha, że zachowuje się jak człowiek, który ma serce i sumienie, ale obecność noża zmusza żołądek do zaplątania się w supełek. Travis też traci cierpliwość, jego ślepia wydają się jeszcze bardziej nieobecne i Lotte wie, że tak jak oni i on nawdychał się dymu, co mogło tylko oznaczać, że był nieobliczalny. Drobne ręce zaciskają się na płaszczu Mallorego, cienkie powieki gotowe są ukryć cały ten horror, jaki ma się rozegrać i już, już czeka na piskliwy krzyk, na dramatyczny zwrot akcji, kiedy to...nie następuje nic. Tylko stłumiony protest, szelest ubrań. Czerń rzęs unosi się powolutku i widzi, jak dwójka mężczyzn łapie pod ramię napastnika. Ubrani są podobnie, jeden z nich szepce coś na ucho temu wariatowi, który nadal się wyrywa.
Najmocniej przepraszam, koledze za mocno udzieliła się dzisiejsza noc — zapewnia ze skrępowanym uśmiechem, który nie sięga jego tęczówek. Te pozostają nieruchome, ale tak samo lepkie, kiedy kierują się na blondyneczkę. Opuszczenie namiotu zajmuje im dobrą chwilę, która pozwala aktoreczce na uspokojenie się. Puszcza materiał płaszcza początkowo w milczeniu, aż wreszcie wzrok kieruje na Cavanagha i jest jej trochę niezręcznie. Ale tylko troszeczkę.
Cóż, to było bardzo nieklimatyczne — zauważa, co można uznać za swoiste westchnienie ulgi. Nie chcąc więcej przyciągać niepożądanej uwagi, klęka przy palenisku, nabierając kilka wdechów, może one pozwolą na uspokojenie szaleńczo bijącego serca. Może języki ognia odwrócą uwagę, zsyłając wizję, odsuwając nieprzyjemne myśli.
Dziękuję za pomoc — mówi cicho, miękko, wręcz łagodnie. Mówiła kiedykolwiek do niego w ten sposób? Tym tonem, nie, chyba nie. Pewnie dlatego na niego nie patrzy, nie dodaje nic więcej. Czekając. Może na wizję, może na to, aż sobie pójdzie, kiedy niespodziewane zderzenie ich orbit właśnie miało się ku końcowi, zawieszenie broni zniknęło, a chłopak typowo dla siebie mógł odejść bez słowa.
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Mallory Cavanagh
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t252-mallory-cavanagh
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t449-mallory-cavanagh
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t435-atlas-owadow#1511
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t468-poczta-mallory-ego
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
Napięcie rozpierało niewielką przestrzeń namiotu. Zakłócało stanowczość spojrzenia. Zanieczyszczało płytkie wydechy. Jeżyło włos na karku mocniej, niż przesuwające się po nim palce. Zagęszczało kadzidlaną duchotę, by stojący naprzeciw szaleniec mógł ją rozpruć jednym, wprawnym pociągnięciem ostrza. Wetknięte za pas, odbijało światło świec figlarnymi mrugnięciami. Im dłużej wyczekiwał na finał, tym mocniejszy ścisk odczuwał w żołądku. Rzadko zazdrościł ojcu, ale teraz wizja posiadania nerwów i mięśni jak postronki wydawała się nader kusząca. Słowa mogły nie mieć wystarczającej siły przebicia i nie miał się nawet co czarować, że rozwiązaniem siłowym wskóra cokolwiek poza większą katastrofą. W ostateczności oddartej z możliwości i ludzkiej godności pozostawało jedynie granie na czas, wypuszczenie kotłującej się wewnątrz niepewności wprost na buty nieprzyjaciela i ratowanie się ucieczką, bo nie mógł jej przecież odmawiać w nieskończoność. Nigdy nie miał tak silnej woli. Nigdy nie chciał czuć na sobie tylu spojrzeń, błyszczeć w świetle reflektorów, odciągać ich od niej - a właśnie to robił. I dla kogo? Dziewczyny, którą rodzice wpuścili do domu, by zapełniła lukę po Dahlii. Która każdym mrugnięciem, westchnieniem i trzepotem rzęs przypominała mu o tym, czego się dopuścił, czego nie dopilnował, czego wciąż nie skorygował, choć dawno minął termin napisania nowej, szczęśliwej, wspólnej historii. Czy był w stanie naprawić jakikolwiek błąd? Czy nie ta myśl zaprowadziła go tutaj i skłoniła do udawania bohatera, którym przecież miał zostać w najlepszej wizji przyszłości? Nie tak chciał rozpocząć karierę - stojąc (wpół) dzielnie naprzeciw niebezpieczeństwa jak byle słup soli, z wytęsknieniem czekając na finałowe starcie. Nóż wślizgujący się pomiędzy żebra... By w końcu mogła opaść kurtyna.
Łatwe, szybkie rozwiązanie. Egoistyczne. Bardzo w jego stylu.
Nim jednak zło zdechło po sprawiedliwie wymierzonym ciosie, Lotte o sobie przypomniała. I to z przytupem, widowiskowo niszcząc dramaturgię sytuacji, w której mieli się nieprzyjemność znaleźć. Wystarczyło pięć słów. Musiał stoczyć bój z mimiką, by utrzymać ją w ryzach i udowodnić wszem i wobec, ale szczególnie sobie, że jej wypowiedź wcale go nie rozbawiła.
Że na tą wieczność dorodnych kilku sekund wcale nie zapomniał, jak bardzo za panną Overtone nie przepadał.
Kolejne słowa na szczęście przestały zakrzywiać rzeczywistość. Odrobinę się rozluźnił, uspokoił na dźwięk pewności słyszalnej w jej głosie, tej samej, którą próbował emanować jeszcze chwilę temu. Treść nie miała znaczenia: równie dobrze mogła się ogłaszać właśnie angielską królową, a i tak by zadziałało. To tylko dowodziło, w jak fatalnym stanie był. Heros na dwóje, ale nie zwalniało go to z odpowiedzialności. Podjęte wysiłki nie mogły pójść na marne, co nagłe pociągnięcie za płaszcz zdawało się tylko potwierdzać. Musiał zakończyć to, co rozpoczął... W taki czy inny sposób.
Szkoda, że zapomniał, z jaką przyjemnością świat niszczył jego plany.
Po trzech gwałtownych uderzeniach serca nadeszła pomoc - i to nawet nie z policyjną werwą. Przymknął podejrzliwie oczy, gdy odsiecz zaczęła pacyfikować krewkiego koleżkę, szepcząc mu przy tym do ucha któż wie co. Czymkolwiek było, zadziałało, spowalniając ruchy tak zwanego Troya i najwyraźniej zupełnie odbierając mu chęć do dalszej walki.
Jakby całe to zamieszanie nie było wystarczająco dziwaczne.
Odchrząknął, po czym na powrót wymodelowanym, nieznoszącym sprzeciwu głosem stwierdził:
Widzieliśmy się pierwszy i ostatni raz. — Im bardziej zagrożenie się oddalało, tym łatwiej było zapadać się w znoszoną, wyświechtaną pozę. Jeden z mężczyzn jedynie skinął głową, nim całkowicie przepadł w chłodnych objęciach zimy, przetykanych co i rusz jarmarcznymi światełkami. Nie spuszczając wzroku z wejścia odczekał chwilę, na wypadek, gdyby postanowili się rozmyślić i ponownie przystąpić do ataku, lecz gdy ten nie nadszedł, sztywno obrócił się ku Lotte. Lustrował ją spojrzeniem tak uważnym, jak patomorfolog dokonujący sekcji zwłok w celu stwierdzenia przyczyny zgonu.
On szukał czegoś istotniejszego.
Żałujesz, że nie skończyło się rozlewem krwi? — Prychnął cicho i wyprostował schowane w kieszeni palce, dotychczas zbite w pięść. Odetchnął możliwie jak najdyskretniej, jakby miało to pomóc trwale odseparować się od wydarzeń sprzed chwili. Co z oczu, to z serca niekiedy miało swoje zastosowanie.
Cóż. — Przesunął spojrzeniem za Lotte, gdy odwróciła się w stronę paleniska śladem reszty entuzjastów żenujących scenek obyczajowych i zaciągania się dymem. Pilnował, by ogień jątrzył się poza polem widzenia. — Przynajmniej nie trzeba będzie odplamiać ubrań.. — Zmarszczył brwi. — I łatać dziur. — Na tym mógł skończyć: oboje wypełnili odgórnie narzucone role, nie pozostawało więc nic innego, jak zejść ze sceny. Ulotnić się z poczuciem satysfakcji, że wywiązał się ze swojego zadania, choć w sposób odmienny od początkowych założeń. Ot, sławetny mały skok dla ludzkości, ale wielki krok dla człowieka  - oczywiście, jakżeby inaczej.
Tyle że tym razem nogi bardzo niechętnie zareagowały na pomysł wprawienia się w ruch. Ciche, dziwne miękkie "dziękuje" przykuło go do okupowanego skrawka ziemi na dobre. Poniekąd czekał na tę chwilę, lecz gdy w końcu nadeszła, prezentowała się wyjątkowo miałko. Nieokazale. Gorzko. Może dlatego, że w półmroku rozkruszonym przez pomarańcze i czerwienie jasne włosy Lotte wyglądały boleśnie znajomo; że użycie magicznego słowa okroiło go z pozytywnego znaczenia i zadziałało jak wbity w plecy nóż, kolejny raz z jego winy... A może dlatego, że kątem oka dostrzegł ten cholerny kubek i nie mógł znieść myśli, że panna Overtone zrobi to, co wcześniej Hugo.
Może, może, może...
Powinien odwrócić się na pięcie, odetchnąć świeżym powietrzem, pomyśleć racjonalnie - dlatego, oczywiście, zrobił coś zupełnie odwrotnego. W milczeniu, z lekko pochmurnym wyrazem twarzy usiadł obok Lotte. Ciszę pozostawił samej sobie dokładnie siedem sekund; dłużej nie był w stanie gryźć się w język.
Kurwa. — Pokręcił nieznacznie głową. — Jesteś beznadziejna, wiesz? — Patrzył na płomienie, bo tak było łatwiej, choć doskonale wiedział, jak się to miało skończyć. Jakiego wyboru dokonał w irytującym, dziecinnym rozkapryszeniu, którego nawet po tylu latach starań nie potrafił zdusić w zarodku.
Skąd miał wiedzieć, że odniesienie zwycięstwa będzie takie męczące?
Przecież i tak niewiele dokonał.
I co teraz? — Ledwo się dosłyszał. Nie był pewien, do kogo kierował to pytanie i czy dobrze zrobił, szukając odpowiedzi w żarze.

co w nim wypatrzę?
Mallory Cavanagh
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Lotte Overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t254-charlotte-overtone
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t499-lotte-overtone
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t494-lotte-overtone
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t498-poczta-lotte-overtone
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1390-rachunek-bankowy-lotte-overtone
Sztuką jest życie, a sztuka zaś grą. Wie o tym, stawiając drobne kroki na deskach teatru, spozierając w lustrzane odbicie, obserwując otoczenie. Każde spotkanie, zetknięcie niby przypadkowe jest kolejną sceną w danym akcie istnienia. Jest więc początek, nakreślający sytuację, budujący napięcie, odrobinę zaintrygowania, jakie to wzbudzić może w publice (lepkie oczy przylegają do jasnej skóry, wszystko mrowi i swędzi, jakby nagle duszy było za ciasno w swej śmiertelnej powłoce. Nieprzyjemnie, przykro). Rozwinięcie, przedstawienie wszystkich postaci biorących udział w przedstawieniu (głodne oczy żądają uwagi, rozpoznania, połechtania ego i zapewnienia, że nie jest kolejną twarzą pośród dziesiątek innych. Ale ocean jej umysłu posiada ich tysiące, każde zamknięte w odpowiedniej szufladce, czekające aż z nakładaną maską przejmie którąś z ich naleciałości). Środek, gdzie wszystkie karty ułożone są równiutko na stole. Strony zostają zajęte w konflikcie, odpowiednia maniera zakrada się w gesty, historia stopniowo się zazębia (zimne oczy, co próbują werżnąć się między płaty rzeczywistości, wygiąć je pod własne widzimisię). Aż w końcu nadchodzi długo oczekiwany punkt kulminacyjny, gdzie emocje sięgają zenitu i balon wypełniony napięciem tylko czeka, aż ostra igła zakończenia przebije go jednym, sprawnym ruchem (rozbiegane oczy, lśniąca stal, zbyt znajomy smak krwi rozlewający się na powierzchni języka, wystarczy gwałtowniejszy ruch). Raz jeszcze wszystko podąża w zgodzie za scenariuszem i jedynie jeden element nie pasuje w kontynuacji z góry narzuconej jej roli. Fragment stojący w sprzeczności z każdą układanką, planem, założeniem. Odłam, dotąd jak kundel w złości szczerzący kły ku niej, tak obecnie stojący przed nią, osłaniający przed tymczasowym czarnym charakterem zesłanym przez los. I panuje w dziewczęciu zagubienie, lekkie mdłości ściskające żołądek, a nade wszystko niekończące się wręcz zdziwienie. To tak, jakby ciągi liczb w danym równaniu nagle zmieniły bieg dając wynik zupełnie inny niż powinny, prawa fizyki zapomniały o własnych ograniczeniach, zaś Bułgaria wcale nie leżała w Azji i nie serwowano tam yakuzy jako narodowego drinku. Ale przecież czuła pod opuszkami palców materiał płaszcza, odsłonięty fragment skóry na karku, ciemne kosmyki włosów łaskoczące knykcie. W półmroku dostrzegała nieruchomą zieleń tęczówek oraz niezachwianą pewność, jaka w nich się odbijała — a może było to coś zgoła innego, w końcu ona głównie rozpoznawała w nich najlepiej urazę — oraz płyciznę oddechu. Nie sądziła, że kiedykolwiek Mallory Cavanagh przyjąłby rolę obrońcy, bohatera, rycerza na raczej gniadym koniu niźli białym. Może w innym repertuarze, przy zupełnie innej głównej aktorce — jasne, to było bardziej prawdopodobne, co z niechęcią musiałaby przyznać. A tak? Czy zaproponowanie udania się do lekarza wyszłoby na niegrzeczne? Ale czy takowe też nie było ignorowanie niebezpieczeństwa? Nie rozumiała. Totalnie nie potrafiła tego poskładać w całość. Mallory Cavanagh był miły. Mallory Cavanagh próbował jej pomóc. Czy nie narzekała już na to? Możliwe. Dym mącił w głowie, nakazywał się skupiać na zupełnie innych kwestiach, niż należało. I przez ledwie chwilę przestraszyła się tak szczerze. Bo skoro brunet nie był przewidzianym bohaterem przedstawienia, to czy oznaczało to, iż rzeczywiście byli zagrożeni? Tylko to przecież bezsensu, za dużo osób dookoła, zbyt oczywiste miejsce, wszelkie działanie byłoby nielogiczne. Z drugiej jednak strony ludzie to emocjonalne istoty i mogą uczynić wiele mało racjonalnych decyzji. Serce trzepocze szaleńczo w piersi, lecz sztuka nadal pozostaje taka, jak wszystkie inne. Nadchodzi koniec, tym razem mało imponujący, składający się z postaci pobocznych, ale jest w stanie to zaakceptować. To lepsze, niż konsekwencje, jakie mogłyby się potencjalnie pojawić. Sztuka to życie, życie jest grą, powtarza sobie cierpliwie, klękając przy palenisku. Póki to kolejne akty, tak nic ci nie będzie, dodaje w myślach, bo tak jest po prostu łatwiej. Udawać, że to tylko kolejne przedstawienie, że publika już złożyła swoje owacje w blond główce i teraz należy się rozejść do domów. Tylko on nie odchodzi, patrzy się na nią uważnie i to jest dosyć niezręczne, tak też szarość spojrzenia pytająco wychodzi na spotkanie zieleni jego własnego.
Fajerwerki byłyby lepsze. Och, albo rozbrojenie go tylko jednym ruchem — tutaj wykonała ograniczoną dla wzroku innych osób sekwencję ciosów pseudo karate, tylko zaraz to jedną dłonią rozgoniła to mini przedstawienie, żeby nie było aż tak dziecinnie — Kobiety by mdlały, mężczyźni chcieliby być tobą, westchnieniom nie byłoby końca — aż sama wzdycha, wolną rączkę do piersi przykładając, a kąciki ust drgają gotowe wykrzywić się w uśmiechu. Być może wciąż była pijana. Tylko to nie miało znaczenia i tak jej przecież nie słuchał, nigdy w zasadzie, ale lubił przekręcać jej słowa, nadawać każdemu zdaniu zupełnie odmienne znaczenie, więc w sumie wychodziło na wszystko jedno. Ten fakt potwierdzały jego dalsze pomruki pod nosem, które pozwoliła sobie skomentować krótkim — Woda utleniona radzi sobie dobrze z wywabianiem plam krwi — ha! Przekazała mu najlepszy trik życia, tak też rachunek się wyrównał. Nie była mu NIC winna. A mimo to zbiera się w sobie, niechętnie, stękając w duchu jak nabzdyczone dziecko, a jednocześnie bardzo dojrzale dziękuje chłopakowi za pomoc. Przymyka nawet na moment oczy, uchylając ledwie jedną powiekę jakby chciała sprawdzić, czy rzeczywiście korona jej z głowy spadła, a świat czekał właśnie nieuchronny koniec. Lecz nie było agonalnych krzyków, nic nie płonęło poza małymi ogniskami i być może wdzięczność nie zwiastowała apokalipsy, choć między nią Lucyferem, Lilith i Chanel, wolałaby tego zbyt prędko nie powtarzać.
Linia kręgosłupa prostuje się raptownie, oczęta odrywają się od języków ognia, kiedy odwraca śliczną buzię na niespodziewanego towarzysza, decydującego się usiąść obok. Był chory? A może widmo zranienia napędziło mu stracha? Ona osobiście obawiała się bardziej harpunów, lecz tym raczej nie powinna pocieszać nikogo. Plus, szczerze wątpiła, żeby przyjął od niej współczucie. Albo cóż...cokolwiek. Brwi marszczą się lekko, gdy ten się odzywa i teoretycznie powinna być oburzona, a mimo to śmieje się cicho, wargi zasłaniając wierzchem dłoni.
Nie bądź niedorzeczny — karci go tak, jak karci się szczeniaka, kiedy postanowi wytarzać się w czymś lepkim i paskudnym — Jestem wspaniała — oświadcza z tak oczywistą oczywistością, że nieme duuh zawisło raz jeszcze w powietrzu. Znała swoją wartość, nieskromnie też ujmując kochała również siebie, ponieważ nikt nie mógłby jej równie mocno pokochać i ta mająca w sobie zastanawiająco dużo uroku obelga nie mogła nawet musnąć złotej powierzchni jej włosów. Zamiast tego rozluźniła się nieco, skoro był w stanie ją obrażać, to to oznacza, iż żadnego większego szoku nie doznał i nie musi zabierać go do lekarza. Harmonia na nowo wkradała się do ich przesiąkniętego niechęcią "związku".
Cóż, to zależy — stwierdza, już swobodniej, spokojniej. Brodę obiera na zgiętych w piąstkę palcach — Możesz iść. Możesz zostać. Przyjemna rozmowa raczej wykracza poza twoje możliwości, więc możesz zawsze agresywnie milczeć. A ja w tym czasie mogę nawet pochwalić twoją pochmurność — dodaje już konspiracyjnym szeptem, nieco pochylając się w stronę bruneta — Możesz też zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że jesteś gdzieś indziej. Tylko sen jest niezalecany w tym dymie. Albo też wziąć przykład z innych, medytować, bądź szukać odpowiedzi w ogniu — zakończyła swoje wyliczanie, dając mu raczej spory wybór. Wybór, a nie polecenie. Nie kazała mu spadać. Aż dziwne.
Lotte Overtone
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze