Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Oranżeria W większości przeszklony, niewielki budynek o bardzo przytulnym wnętrzu. Wejście do oranżerii znajduje się od strony tarasu, z którym ta jest bezpośrednio połączona. Oznacza to, że można dostać się do niej bezpośrednio z podwórza. Środek jest ogrzewany i przepełniony żywymi, okazałymi roślinami. Znajduje się tutaj również mniejsza część domowej biblioteczki oraz komfortowy kącik idealny na spokojne popołudnie z kawą i dobrą lekturą. Zwykle panuje tu kojąca cisza, pomagająca w wyciszeniu nerwów i relaksacji. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
9 kwietnia 1985 Wiem, że jest w domu. Wyszedł kilka godzin przede mną – no trudno, nasze zmiany kończą się o różnych porach. Wiem to nie dlatego, że jestem jakimś fanatycznym prześladowcą (może odrobinkę, jest to w zupełności uzasadnione), ale dlatego, że od momentu, kiedy ubiliśmy tego Łosia, stał się podejrzany. Podejrzany, w sensie: przybity. Nie był sobą, nie słyszałam z jego ust kąśliwych komentarzy i ogólnie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała go takiego. Może nie zapamiętałam, może wyrzuciłam to z pamięci? Może. Ale wtedy nie miałam prawa pytać, co się dzieje w jego głowie. Teraz mam. Sama nadaję sobie to prawo, stąd też sama z Deadberry łapię busa nie do Cripple Rock, a do North Hoatlilp. Straszna dzielnica, nie wyobrażam sobie, żebym miała mieszkać w tak napompowanym miejscu „zastaw się a postaw się”, ą ę i w ogóle. Drewno, kamień, kilka dywaników i wysiedziana, wygodna sofa to wystarczający luksus jak dla mnie i wchodząc tutaj, czuję się jak żul włażący do salonu Prady. Niby ma prawo, ale trochę psuje wrażenia estetyczne. Tak czy inaczej, chwilę mi zajmuje, zanim docieram pod najbardziej, kurwa, oddalony adres w tej dzielnicy jaki tylko jest możliwy. Nie wiem, co zastanę w domu. Nie wyobrażam sobie, żeby leżał na kanapie i ryczał, albo się nad sobą litował. W zasadzie nie wiem też, co mu konkretnie powiem. Nie jestem dobra w takie rozmowy. Na cokolwiek byłam przygotowana, nie byłam przygotowana na… to. — Tak? – drzwi otwiera mi młoda dziewczyna z burzą jasnych włosów. Głos wydaje mi się znajomy, ale nie mam czasu na analizę, bo w głowie zachodzą mi procesy myślowe w kierunku jednoznacznym. — A Ty kim, kurwa, jesteś? Młódka zdziwiona jest moim tonem i na moment zapomina języka w gębie. Brak odpowiedzi wkurwia mnie tylko bardziej, przez co przesuwam ją na bok i włażę do domu. — Sebastian! – drę się na dzień dobry. — Pan… pan Verity jest w oranżerii – tłumaczy mi dziewczyna jeszcze zanim zacznę wyważać z kopniaka każde drzwi po kolei i szukać podejrzanego, który mnie właśnie wkurwił. Zawiasy zostały oszczędzone, a ja swoje kroki skierowałam do miejsca rzekomego spokoju, gdzie, w rzeczy samej, siedział „pan Verity”. Tam też wchodzę bez zaproszenia. — Ładna ta Twoja dziewczyna – witam się uprzejmie, zamykając za sobą drzwi i opieram się o nie, krzyżując ramiona pod biustem i łypiąc na niego wystarczająco wkurwionym spojrzeniem. – Taka młoda i zgrabna. Przyszłam tu w innym celu, ale wygląda na to, że porozmawiamy sobie na temat jeszcze inny. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Judith i Sebastian widują się w pracy i Verity nie próbuje tego unikać. Na pewno nie świadomie. Jeśli wkradł się znów jakiś dystans, to wcale tego nie planował. Naturalnym wydaje się to, że nie mają czasu znów umówić się na spędzenie choćby kilku godzin tylko ze sobą, nie są też nastolatkami, żeby po trzech dniach uschnąć z tęsknoty i zastanawiać się, kiedy znów będą mogli się pogździć. Mimo to, gdy ma chwilę spokoju i rozsiada się wygodnie na kanapie z kawą i Biblią w ręku, choć przemyka mu, by zadzwonić do Judith, nie robi tego. Tłumaczy to sobie tym, że warto skorzystać z okazji, gdy ma kapkę czasu i spożytkować to z potencjalną korzyścią dla Kowenu oraz zbliżających się wydarzeń. Ma nadzieję w tej plugawej księdze znaleźć cokolwiek pomocnego albo choć odświeżyć swoją wiedzę, której nie pielęgnował, odkąd przestał pracować jako Wywiadowca. Z poziomu podświadomości z pewnością z pełnym rozmysłem odwraca swoją uwagę od Carter i od tego, co między nimi zaszło. Choć jeszcze kilka dni temu był gotów rzucić się w wir tych uczuć i z uśmiechem przyjmował wyrzut endorfin spowodowany jej bliskością, teraz… Teraz nie podchodzi do tego już tak optymistycznie. Polowanie wszystko zmieniło. To, jak ciężko było mu patrzeć na jej rany, to, że zachował się bez pomyślunku (to nic, że tylko on wie, co tak naprawdę nim kierowało), to wszystko komplikuje. Jak ma teraz walczyć u jej boku, wiedząc, że nie może skupić się na sobie, bo nie potrafi przestać myśleć o jej bezpieczeństwie? Nie pomaga mu wcale świadomość tego, że Carter doskonale wie, jak o siebie zadbać. Nie umie zmierzyć się z tym uczuciem, z którym większość ludzi oswaja się często całe swoje życie, a on jeszcze nie miał okazji. Wyobrażenie, że straci kogoś, kogo… Kogoś bliskiego. Oblewa go zimny pot na sam zalążek tej myśli, nawet jeśli ufa osądowi Lucyfera, nawet jeśli wie, że jego decyzje zawsze są słuszne, a śmierć to tylko droga do królestwa ich Ojca. Jak miałby poradzić sobie z bezsilnością wobec jej śmierci, a potem dalej żyć i udawać, że ma ochotę budzić się co rano? Wolałby zrzucić to cierpienie na nią. Tak, jest egoistą. I tak, znów stanąłby przed nią, gdyby sytuacja się powtórzyła, bo podskórnie czuje, że nie jest gotowy na utratę Judith Carter. Nie miał czasu nauczyć się tego lęku i oswoić się z nim na tyle, by móc pogodzić się z taką koleją rzeczy, gdyby ta miała nadejść. Dopiero się na nowo poznają, dopiero uczy się, jak wiele może czuć jeden człowiek i jak barwy codzienności zmieniają się w tej rzeczywistości. I tak nagle to wszystko miałoby zniknąć? I jak niby miałby sobie z tym poradzić? Jak ktokolwiek sobie z tym radzi? Sebastian! Na litość, czy ma już omamy? Podnosi głowę znad księgi i nasłuchuje. Rzeczywiście po ledwie słyszalnym okrzyku w końcu do jego uszu zaczynają docierać odgłosy szybkich kroków. Jak nie góra do Mahometa, to Mahomet do góry. Gdy Judith wchodzi, Sebastian już odkłada Biblię w należny jej, ciemny i zapomniany kąt poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku. Okulary przeznaczone do czytania zdejmuje z lekkim uśmiechem, odwracając się już w stronę wzburzonej Judith i niespiesznie odkłada je do etui, rzucając niespodziewanemu gościowi rozbawione spojrzenie. Choć jest przygaszony, najwyraźniej postanowił udawać, że wcale tak nie jest. — Widzę, że poznałaś Kate. — Zamyka futerał, zbliża się do Judith i bez jakiejkolwiek krępacji obejmuje ją w talii. A potem wita pocałunkiem, tak jak miał ochotę zrobić to milion poprzednich razy, gdy nie mógł, bo cały czas ktoś patrzył. — Pani oficer, czym sobie zasłużyłem na tę miłą niespodziankę? — Odgarnia kosmyk jej włosów za ucho tak, jakby robił to tysiące razy, tak, jakby to było ich codziennością, jakby mieli czas do tego nawyknąć. Nie mieli, a jednak nie ma w tym sztuczności. Ta czułość, która wlewa się w niego, ilekroć ją widzi jest czymś, nad czym nie umie przeskoczyć. Czy chce? Tak, trochę tak. Bo teraz wie lepiej, co to dla niego oznacza. Chciałby ją tak trzymać w objęciach i nie wypuszczać, żeby przypadkiem nikt nie zarysował jej drobnego ciała. Nawet jeśli jest zaprawiona w boju, nawet jeśli ma na plecach strzelbę prawie większą od siebie i nawet jeśli znosi zadawane rany bez zająknięcia. Nie umie już spojrzeć na Judith jedynie jak na gwardzistkę, bo teraz widzi w niej kobietę. Jest mu cieplej na sercu, kiedy na nią patrzy. Jak miałby nagle to wszystko zignorować, jak w ogóle można z tym walczyć? Nawet gdyby wiedział jak, Carter urwałaby mu łeb, gdyby podjął tę walkę. Już tamtej nocy stało się jasne, że nie będzie odwrotu. Zbyt wiele emocji się przelało, zbyt mocno się przed sobą obnażyli i zbyt mocno sobie zaufali, żeby teraz którekolwiek mogło się wycofać. Nawet jeśli wiedzą, jaki ciężar tym na siebie sprowadzili. Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Czw Paź 26, 2023 1:42 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Widzę, że poznałaś Kate. Jaką, kurwa, Kate?! — Tą Twoją lafiryndę? – pytam, patrząc ze zdumieniem (i jeszcze większym wkurwieniem) na jego stoicki spokój i uśmiech, kiedy odkłada sobie powolutku okularki i wstaje do mnie jakby nigdy nic. – Tak, spotkanie było bardzo przyjemne. Byłoby bardziej, gdybyś powiedział mi od razu, że po robocie- Nie mam możliwości dokończenia mojego wywodu, bo łapie mnie w talii, a chociaż już rozprostowałam ramiona z zamiarem jego odepchnięcia, nie zrobiłam tego. Nie ze względu na czuły pocałunek, jakim mnie poczęstował, ale ze względu na to, że akurat w tym momencie informacje wskoczyły na odpowiedni tor, łącząc ze sobą elementy i kończąc układankę. Tą Kate. Kate gosposię, przed którą ostatnio Sebastian musiał świecić oczami, gdy poskładała moje ciuchy i pytała, jaką kawę lubię. Nie przyzwyczaję się do niej. Kompletnie nie. Nie chce mi się wierzyć, że mając na boku taką młodą, ładną dziewczynę, wybrał mnie. To jest anormalne i być może nigdy się z tą myślą nie oswoję, ale nie muszę mu tego mówić. Pewnie sam się domyśla. A jak nie – lepiej dla mnie. Rozmiękam w jego ramionach, bo wyciągam własną dłoń, aby złapać, objąć go za szyję i oddać pocałunek. Tyle dni, kiedy trzymaliśmy się pozorów – w końcu tutaj, w zaciszu jego domu, możemy to zrzucić. Swoją drogą – jak on nie wariuje, mieszkając w takiej chałupie sam? Gdy nasze usta się rozłączają, mamroczę mu: — Przysięgam, zatrudnię sobie lokaja i wtedy pogadamy. Nie wymagam, aby ją wywalał z pracy, ale wciąż nie potrafię zaakceptować myśli, że to mnie woli. I naprawdę nie obraca się za żadną inną krótszą spódniczką. To nie tak, że nie ufam Sebastianowi. Może, co jest myślą wręcz absurdalną, nie wierzę i nie doceniam siebie. Doceniam siebie jako wojownika, jako gwardzistę. Nie jako kobietę. Zapomniałam jakoś, jak się pełni tę funkcję. Dotąd nie była mi potrzebna. Tak czy inaczej, Sebastian bardzo szybko sprowadza mnie na ziemię, a ja go wypuszczam, wymijam i sama siebie zapraszam do środka. Nie potrzebuję żadnych uprzejmych gestów i manier. Sebastian zna mnie za długo i zbyt dobrze, żeby oczekiwać ode mnie jakiegoś bzdurnego savoir-vivre, szczególnie, gdy jesteśmy we własnym gronie. — Tym, że nie jestem ślepa, Sebastian. Od polowania nie minęło dużo czasu, ale widzę, że coś jest nie tak. Nie powiesz mi o tym w robocie, więc powiedz mi w domu. O co chodzi? Czy się domyślam? Absolutnie nie. Moje myśli nawet przez sekundę nie zatoczyły okręgu wokół tematu, który zatruwał umysł Sebastiana. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zazdrość Judith go nie martwi, może nawet mu trochę pochlebia. Zna temperament Carter i już bardzo dawno temu nauczył się zbywać go swobodnym uśmiechem lub podjudzać parsknięciami czy kąśliwym komentarzem, kiedy wiedział, że nie jest to temat, za który dostanie kulkę między oczy. Teraz mógłby dostać i pewnie dlatego w żaden sposób nie komentuje nazywania swojej gosposi lafiryndą, choć cała ta reakcja wydaje mu się absurdalna. Może ciężko uwierzyć, że któryś Verity rzeczywiście trzyma swój interes ciasno w gaciach i nie wyciąga go przy każdej blondynce, ale Sebastiana akurat od dawna bardziej interesowały sprawy Lucyfera niż zgrabne tyłki młodych panien. Za młodych, swoją drogą. Już nie mówiąc o tym, że Katerinę zna, odkąd ta była nastolatką, a znajomy powierzył dziewczynę pod opiekę Sebastiana i urwałby mu jajca, gdyby okazało się, że zhańbił jego córkę. Nie ciągnie tematu „swojej lafiryndy”, ostatecznie dając znać, jak bardzo jest to temat nieważny i niewarty poruszania. A jeśli chodzi o lokaja? Powstrzymuje parsknięcie w ostatnim momencie. Co ma go boleć jeden dodatkowy facet kręcący się przy Judith, jak ma ich pod dostatkiem w samej kazamacie? Zabawne, gada tak, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, jak często Sebastian musi powstrzymywać się od zazdrości czy wkurwienia. Ale musi sobie zdawać sprawę, bądź co bądź, jest ładną kobietą wśród stada facetów, którzy zbyt wiele swojego czasu spędzają w pracy. Może nawet wykorzystałby ten moment, żeby przypomnieć jej jak spoufaliła się z jednym ze współpracowników, gdyby nie to, że Judith wparowała do środka, przerywając bliskość i przybrała pół-bojową postawę, rozpoczynając przesłuchanie. Jak można się domyślić, Sebastian nie jest przyzwyczajony do zwierzeń. Nie ma pewności czy kiedykolwiek rozmawiał z kimś o głębokich uczuciach i swoich obawach w otwarty sposób, niczego nie pomijając i nie ściemniając. Może być za to pewien, że nigdy nie zwierzał się ze swoich rozterek sercowych. Zresztą, sam nawet nie wie do końca, co czuje i czemu tak czuje. Jak miałby to jeszcze ubrać w słowa? Jak przystało na wzorowego samca, uśmiecha się niby-szczerze i wzrusza zbywająco ramionami. — Nie, czemu? — Wsuwa dłonie do kieszeni, tworząc bardzo ładną tarczę ze swobodnej, otwartej postawy. — Pracy tyle, że nie wiadomo w co rękę wsadzić, do tego apokalipsa, jestem przemęczony i tyle. Ty nie? Siada na kanapie i odpala fajka, a otwartą papierośnicę kładzie na stole skierowaną w stronę Judith, gdyby chciała się poczęstować. — Jak w ogóle trzymasz się po tym polowaniu? Dobrze cię poskładali? — pyta niby mimochodem, podpalając papierosa, a jego wzrok skupia się na zapalniczce, jakby nagle potrzebował go tam, by przypadkiem nie sfajczyć sobie nosa. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Unoszę brwi tylko dlatego, że nie wiem, czy od razu powinnam mu wyjebać (tak bym zrobiła, gdyby to nie był Sebastian i gdyby między nami nie zmieniło się zbyt wiele, aby traktować go jak każdego innego faceta w moim otoczeniu), czy się obrazić, czy wyśmiać. Nie będę się powoływać na żadną enigmatyczną kobiecą intuicję (na co, swoją drogą?), ale znam go zbyt dobrze. Znam go od lat, a poznałam jeszcze lepiej podczas ostatnich miesięcy. Wiem, jak pracuje i jak się zachowuje. Wiem, jak się zachowuje, gdy jest przeciążony – i nie jest to uciekanie do ogródka, żeby poczytać książeczkę, cokolwiek za Przygody Kubusia Puchatka tam przede mną chował. Krzyżowane pod biustem ramiona gładko i jasno zdradzają, że mu nie wierzę i nie łykam tego kłamstwa. Oboje jesteśmy łgarzami wręcz zawodowymi, i – co gorsza – oboje znamy swoje sztuczki. Jak, na przykład, zasłony dymne. W tym przypadku – i w przenośni, i dosłownie. Patrzę, jak ogromną uwagą obdarza swoją zapalniczkę, jakby nagle pierwszy raz w życiu odpalał fajka i się bał, że jeszcze mu ogień w oczy buchnie. No pewnie. Jasne. Czemu miałby mi cokolwiek ułatwić. Jak się, do kurwy nędzy, rozmawia z facetami? Sama nie umiem – a jednak kiedy to ja miałam problem, Sebastian nie odpuścił. Jakimś cudem mu powiedziałam. Czy tego żałuję? Absolutnie nie. Gdybym tego nie zrobiła, nie stalibyśmy tutaj, gdzie stoimy. Z logicznego punktu widzenia – tak by było lepiej. Ale decyzje już zapadły i było za późno, żeby się z nich wycofać. Czas na odwrócenie się plecami, podziękowanie, zdawkowe słowa było miło już dawno odszedł, a my musimy godzić się z konsekwencjami własnych decyzji. Najgorzej. Przymykam oczy na dłuższą chwilę i wzdycham głęboko. Mogłabym być na niego wkurzona, ale nie potrafię. Bardziej jest mi… przykro, że nie ufa mi na tyle, aby powiedzieć, co go gryzie. — Pracy jest tyle, że aż unikasz patrzenia na mnie, gdy zaczynam nieprzyjemny temat? – O marnej próbie zmiany tematu nie wspominam. Oboje widzimy, że żyjemy, nie kuśtykamy, a więc tak, poskładali nas. Robię kilka kroków, żeby nie stać nad nim jak kat. Siadam na kanapie obok, zastanawiając się, co powinnam zrobić dalej. Nie wiem. Nie potrafię rozmawiać. Łatwiej jest kopnąć w dupę i powiedzieć nie maż się, niż faktycznie spróbować pomóc. Może tak powinnam zrobić z nim. Tego by pewnie oczekiwał. I co by to dało? Nic by się nie zmieniło, może byłoby tylko jeszcze gorzej. — I ja, i Ty, wiemy, że praca jest tylko wymówką – ciągnę bezpośrednio, choć mam wrażenie, że to strategia wystarczająco chujowa. Niemniej, sięgam po papierosa, którym mnie częstował i spoglądam na niego, czekając, aż się nachyli i mi odpali. I spojrzy na mnie, do cholery. – Nie rozumiem tylko, dlaczego nie chcesz mi o tym powiedzieć. Nie chcę przechodzić w ofensywę i rzucać frazesami w stylu nie ufasz mi i tym podobne. Ale jeśli mnie zmusi, pewnie i do tego się w końcu ucieknę. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
W tych momentach najlepiej widać, jaka zaszła zmiana w ich relacji. Sebastian nie ofukał Judith, a Judith nie ofukała jego. I dla tych, którzy ich znają, oczywistym jest już po samym tym fakcie, że są sobie bliscy. Nie ignorują swoich uczuć, nawet je z siebie wyciągają. Wcześniej musiał to robić Sebastian, teraz nadeszła kolej Judith, choć wcale nie taką miał intencję. Nie robi tego specjalnie, tak naprawdę nie chodzi nawet o to, by ona się czegoś domyśliła. Nie chce robić ze swoich zduszanych obaw wielkiego problemu. Jest przecież facetem, poradzi sobie z odrobiną niepewności, nie ma o czym gadać. Poza tym, skoro i tak nie zamierza uciąć tego, co między nimi jest, to dlaczego miałby zrzucać na Judith swoje ponure myśli? Ona najwidoczniej nie ma podobnych zmartwień, więc po co ich dokładać. Ale Judith naciska i to tak delikatnie, że aż unosi na nią wymęczone spojrzenie w postawie pewnej rezygnacji, choć widać, że wciąż walczy ze sobą i wcale nie ma ochoty na zwierzenia. Zbliża się do niej na moment, by podpalić papierosa. — Nie to, że nie chcę powiedzieć, po prostu nie ma o czym mówić. — Wzdycha i zaciąga się głębiej, opierając głowę ze zmęczeniem na zagłówku kanapy, tym razem poświęcając całą swoją uwagę kandelabrom na suficie. Nie chce się mazgaić, nie jest przyzwyczajony do ckliwych wyznań i pogaduszek o uczuciach. Judith z pewnością również. Może nawet nie chciałaby tej rozmowy, gdyby wiedziała do czego zmierza? Sebastian boi się podświadomie, że gdy problem wybrzmi na głos, stanie się bardziej realny, ciężej będzie go zignorować lub pokonać. Nawet jeśli wie, że nad niedoskonałościami trzeba pracować, bo jeśli brak treningu wyjdzie w walce, może się to skończyć źle. A bliskość z Judith to wada, którą powinien teraz za wszelką cenę zniwelować lub choć zmniejszyć jej znaczenie. Ale jak? Nie wie czy to możliwe, by znalazł w sobie tyle woli, żeby na polu walki nie skupiać się bardziej na niej niż na sobie i wrogu. Wzdycha ciężko jeszcze raz, przeciągając dłonią po twarzy. Judith jest uparta, raczej nie odpuści. Pewnie i tak musieliby w końcu poruszyć ten temat. — Zabrakło mi skupienia na polowaniu — mówi cicho, a w jego głosie wyraźnie słychać, jaką odpowiedzialność zrzucił na siebie za ten wyskok. Rozświetlony kandelabr wydaje się bardzo go absorbować. — Nie chcę, żebyś zginęła, to wszystko. Nie na moich oczach — spłyca wszystkie swoje wątpliwości i emocje do tych kilku słów, choć nie oddają zupełnie tego, co tak naprawdę czuje. Nie chce, żeby zginęła, nie tylko na jego oczach, ale w ogóle. Nie chce, żeby się narażała. Nie chce tego dławiącego uczucia, które nad nim zapanowało, obawy, że coś jej się stanie. Nie chce czuć tego, co czuje. A jednocześnie nie chce tego oddać. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Jakimś dziwnym sposobem – to działa. Byłam gotowa naciskać dalej i ułożyłam już co najmniej trzy scenariusze w głowie z argumentacją, żeby wyciągnąć w końcu z niego, co mu w duszy gra i leży na wątrobie. Czy gdziekolwiek indziej. Ale widzę po spojrzeniu, które na mnie podnosi, pewną rezygnację. Nie jestem z niej zadowolona. Wygląda na cholernie zmęczonego. Tylko dlaczego? Pozwalam sobie odpalić fajka – zresztą, sama to poniekąd wymusiłam. Zaciągam się dymem i wypuszczam go spokojnie, nieco odwracając głowę. Nie chcę dmuchać mu w twarz. Jest dla mnie zbyt ważny, żebym traktowała go jak zwykłe ścierwo. I nie po to sama przyszłam z nim porozmawiać, żeby tak się zachowywać. Ale wciąż spoglądam na niego kątem oka. Cisza między nami wybrzmiewa, a on znów ucieka wzrokiem. Ucieka też fizycznie, odchylając się i przygląda się sufitowi jakby pierwszy raz na oczy go widział. Nie szkodzi. Mam dziwne przeczucie, że to po prostu zebranie sił, aby powiedzieć. Może się w ten sposób dystansuje, aby nie uświadomić sobie wagi swoich problemów. Jakiekolwiek go teraz trawiły. Żaden ze mnie znawca i psycholog, zwyczajnie sama czasem tak robię i sama czasem tak mam. Łatwiej jest machnąć ręką i się zaśmiać, niż przyznać do tego, co truje duszę. Ale tego, co usłyszałam, usłyszeć się nie spodziewałam. Patrzę na niego przez dłuższą chwilę. Papieros pali mi się w ręku i w końcu spala się na tyle, że parzy mnie w palce. Krzywię się lekko i wciskam go do reszty niedopałków. Nie mam teraz ochoty na fajkę. Potem sobie popalimy. Myślę, co powinnam mu powiedzieć. Poniekąd miał rację – nie powinien przyjmować na siebie ciosu, który miał spaść na mnie. Kiedyś by tego nie zrobił. Co się zmieniło? Wypuszczam głośno powietrze. Nie mówię nic, bo i nie wiem co. Nie chcę powiedzieć masz rację, bo miał ją tylko częściowo. I wcale nie chcę go dobijać. Ale nie chcę też mydlić mu oczu i głaskać po główce. Zauważył dość ważny problem i musimy sobie z nim poradzić. Musimy porozmawiać. Kłamstwo byłoby nieodpowiedzialne z mojej strony, bo naraziłoby również jego. A poza tym, i tak by nie uwierzył. Więc robię coś, co podpowiada mi, nie wiem co, intuicja? Przysuwam się do jego boku. Zarzucam nogę na nogę i sama opieram głowę o zagłówek, wpatrując się w sufit. Popatrzymy sobie razem na kandelabr i pogdybamy, co teraz mamy z tym fantem zrobić. Może to ostatnie wyznanie mnie w ten sposób ruszyło. Nie pamiętam, kiedy ktoś mi coś takiego powiedział. Coś tak… szczerego, ale zarazem delikatnego. Nie umiem tego ująć w słowa. Przymykam oczy, zastanawiając się nad strategią, którą powinnam przyjąć. Musimy zmierzyć się z prawdą, ale nie chcę, żeby była bolesna. Wcześniej strzelałabym nią między oczy i jeszcze bym go opierdoliła. Teraz nie potrafię. Bo rozumiem. Ja też nie chcę, żeby zginął. Ale w ten sposób, jeśli będziemy robić tak dalej, zginiemy oboje. — Fakt, nie powinieneś był przyjmować tych ciosów na siebie – przyznaję mu cicho. Czuję ciepło jego ciała na swoim boku, ale nie w sposób pobudzający. Tym razem nie chodzi mi o to. Chcę tylko, żeby wiedział, że jestem z nim. – Wcześniej byś ich nie przyjął. – Jestem tego pewna. Zachowałby się jak Williamson albo Orlovsky, każdy pełnił swoją misję. Chroniliśmy się wzajemnie na tyle, na ile mogliśmy, ale nic ponad to. – Chroniłbyś mnie, ale w inny sposób. Więc co się zmieniło od tamtej pory? – obracam nieznacznie głowę w jego stronę, by spojrzeć na niego z ukosa. – Ja jestem ciągle taka sama. Ty jesteś taki sam. Wiemy, że nie jesteśmy głupi i wiemy, jak nie zginąć. Co się stało, że przestałeś to zauważać? Wiem, co. Sypiamy ze sobą. Spotykamy się. Ale to na polu bitwy za mało. To oznacza głupią śmierć. Musimy wypracować jakiś kompromis. Musimy być świadomi swoich sił i możliwości, nie lecieć idiotycznie za odruchem serca, mimo że mamy ochotę samym sobą zasłonić się przed niebezpieczeństwem. Może nawet śmiercią. Nie możemy zginąć oboje. Nie możemy zginąć durnie. W ogóle nie możemy zginąć. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Mimo tego, że jest mu w istocie ciężko i nie czuje się komfortowo w podobnej sytuacji, poruszając takie tematy, to odczuwa jakiś rodzaj ulgi, gdy Judith się przybliża. Lubi ją przy sobie mieć. Gdy już raz tego zasmakował, ma wrażenie, że nie zdoła się tą bliskością nasycić. Dlatego właśnie wie, że nie warto z tym walczyć. Szczególnie, że uczucia by nie odeszły, a odrzucenie jej teraz przyniosłoby więcej biedy i konfliktów niż ten szyty pajęczą nicią związek. Judith w końcu przyznaje mu rację, a jej głos wybrzmiewa równie cicho co przed chwilą Sebastiana. Dzielą te obawy razem, choć może do tej pory Judith nie próbowała się z nimi zmierzyć i dlatego nie przygniotło jej to tak, jak Sebastiana. A może po prostu umiała sobie z tym lepiej radzić, bo już raz miała męża. Może nawet coś do niego czuła? W końcu nie pozwalała o byłym mężu mówić źle, a to musi coś znaczyć. Nie będzie zazdrosny o trupa. Również patrzy na nią z ukosa, gdy wybrzmiewają ostatnie słowa. Patrzy jej milcząco w oczy, a jego żuchwa drga, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Nie próbuje ukryć uczuć kumulujących się w oczach. Może nie jest najlepszy, jeśli chodzi o słowne wyznania, ale spojrzenie mówi za niego i tym razem wcale nie czuje potrzeby się zasłaniać. Wierzy, że przy Judith może czasem pokazać, że wcale nie zawsze jest tak niewzruszony, jak się go postrzega. — Wszystko się zmieniło — szepcze, a dopalający się papieros daje mu pretekst, by oderwać głowę od kanapy i sięgnąć do popielniczki. Nie wraca do poprzedniej pozycji, ale odwraca się nieco na bok, przodem do Judith i dopiero wtedy znów opiera głowę o kanapę. — Wiem, że umiesz o siebie zadbać, to nie o to się boję. — Przez chwilę szuka słów, które oddałyby co czuje, choć pobieżnie. — Gwardziści umierają szybciej, to normalne. A teraz jest apokalipsa. I nie jesteś dla mnie już tylko gwardzistką. — Przecież Judith to wie, a więc dlaczego każe mu mówić to na głos? Boi się o nią, bo teraz mu na niej zależy. Bardziej niż na innych i bardziej, niż zależało nim poznał ją od tej innej, pokazywanej tylko jemu, strony. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie mówi nic, ale nie musi. Gdy patrzę na jego twarz, widzę oblicze, którego dotąd nigdy wcześniej nie widziałam. Spojrzenie, jakim nikogo innego nie obdarzył. Nikogo, kogo bym znała i nikogo w mojej obecności. Widzę oblicze mówiące wiele, choć nie powiedział ani słowa. I go rozumiem. Dlatego nie podoba mi się, gdy się odrywa i sięga do popielniczki. Nie wraca już do mnie, ale odwraca się nieco ku mnie. Ja też nie zamierzam siedzieć bezwiednie, nie przyszłam tutaj, aby się wylegiwać. Poprawiam się więc nieco na kanapie, na której siedzimy, zwracając się ku niemu przodem. Jednocześnie podciągam nogi na siedzisku. Pobrudzę mu tą ładną tapicerkę. No trudno. Na pewno Kate zna jakieś magiczne sztuczki, żeby się tego brudu pozbyć, nieważne, czy jest magiczna czy nie. Przysuwam się bokiem bliżej do oparcia i przerzucam przez nie jedno ramię, patrząc na niego zupełnie poważnie. I najgorsze, że nie wiem, co mu powiedzieć. Oboje kiedyś umrzemy. Oboje jesteśmy narażeni. I rozumiem, dlaczego się boi. Ja też nie chcę go stracić. Ale wierzę, że Lucyfer nie po to zesłał nam to uczucie, żeby je boleśnie odebrać. Opuszczam nieco głowę, marszcząc brwi w zamyśleniu. Właśnie. Lucyfer nie po to zesłał nam to uczucie, żeby je teraz boleśnie odebrać… — I ja, i Ty – odzywam się cicho; nigdy nie byłam charyzmatycznym mówcą, ale teraz słowa wydobywają się same z siebie – oboje zawierzyliśmy życie jednemu Panu. Oboje wierzymy w niego bardziej niż w kogokolwiek innego. I oboje wierzymy, że ma plan. Zawsze ma plan. – Powoli podnoszę wzrok. Wolną ręką odszukuję jego dłoni, aby lekko, nienachalnie spleść ze sobą nasze palce. – Nie patrzyliśmy tak na siebie aż do początku Apokalipsy. Dopiero po śmierci Erosa wszystko się zmieniło. Nie łamiemy do końca ślubów – w końcu nikt z nas celibatu nie ślubował – i nie złamiemy ich, nie będziemy mieć dzieci – nie będzie więc dramatu i płaczu, gdybyśmy musieli odebrać życie naszej zakazanej latorośli, bo zwyczajnie niemożliwym jest zaistnienie takiego świadectwa miłości (miłości, Judith?) – a jednak wszystko się zmieniło. Może nie dlatego, żebyśmy się o siebie bardziej bali, ale dlatego, że ma dla nas plan. I może dzięki temu wszystkiemu będziemy mogli go wykonać. Czy poświęciłby nas? Być może. Z pewnością, gdyby było to konieczne. Ale pozostaje nam wierzyć, że pokłada w nas zbyt wielkie nadzieje, aby tak po prostu odebrać nam życie. Strasznie rozmiękam w obecności Sebastiana. Nie wiem, z kim innym bym rozmawiała w taki sposób. — Ja też się boję. Nie chcę Cię stracić. – Ktoś musiał mnie podmienić, bo za nic w świecie nie wypowiedziałabym z własnej woli tak znaczących słów. – Dlatego robię, co tylko mogę, abyś był przygotowany na każdą okoliczność, każde zagrożenie. Wiem, że sobie poradzisz, bo jesteś świetnym wojownikiem, i nie chcę z Ciebie rezygnować. Nawet jeśli, być może, to, co robimy, jest najgłupszym, co zrobić możemy. – Rozplatam nasze palce, żeby unieść dłoń i dotknąć jego twarzy. Pod opuszkami czuję szorstki zarost, a moje wargi rozciągają się w lekkim uśmiechu. – Musimy sobie zaufać. I wymyślić jakiś plan. Pewnie nasze oczy będą i tak do siebie uciekać, ale możemy przecież opracować współpracę, gdzie jedno kryje drugie. Oboje będziemy bezpieczni. To dość utopijna wizja, ale możliwa do spełnienia, przynajmniej po części. Chyba że… chyba że to, co mówił, było wstępem do czegoś innego. Niekoniecznie takie rozwiązanie chciał znaleźć na ten problem. Dlatego cofam rękę, zamiast pieścić dotykiem jego policzek, zanim zadeklamuję: — Nie chcę z Ciebie rezygnować. Nie chcę, żeby mnie odrzucał. To już niczego nie zmieni – to uczucie nie wygaśnie. Może zmieni się w niechęć, nienawiść, ale gdzieś w głębi duszy wciąż będzie się tliło, wkurwiało i przypominało boleśnie o tym, co było, a co jeszcze mogło być. To nie będzie rozwiązanie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie wie, kiedy dał jej się tak mocno poznać. Bardziej niż innym. To nie stało się w tydzień, to musiało trwać już jakiś czas, a on tego nie dostrzegał. Kiedy właściwie tak mocno się do siebie zbliżyli? Czy rzeczywiście wcześniej jej śmierć nie wzruszyłaby go bardziej niż śmierć innych? Czy może po prostu przed pierwszym kwietnia nie chciał i nie widział potrzeby, by to dostrzec. Judith nie jest pierwszą osobą, z którą nawiązał jakąś więź. A jednak Sebastian wie, że innym nie przyszłoby na myśl powoływać się w tej chwili na Lucyfera. Przypominać mu, że wszystko, co ich spotyka jest darem od Pana, ma swój cel i przeznaczenie. Być może nie zostało zesłane po to, by stanowić pocieszenie przed rychłą śmiercią, a może właśnie tak jest – może Lucyfer zechce im to za chwilę zabrać w sobie tylko znanym celu. Kimże jest Sebastian, by trwożyć się przed tym, co ześle mu Pan, by podważać jego decyzje, by obawiać się ich? Poświęcił Lucyferowi całe swoje życie, oddał się w jego ręce i nigdy jeszcze nie wyszedł na tym źle. Jakby nie patrzeć, wciąż tu jest, wciąż walczy w dobrej sprawie, a za rogiem czai się już pięćdziesiątka. Był Wywiadowcą, jest Protektorem – oba te wydziały już z daleka witają świądem śmierci. A on żyje i dożył tego, by poznać uczucie, które skutecznie omijało go przez niemal pięćdziesiąt lat. Być może poznał je tylko dlatego, że mógł doświadczyć pogrzebu Erosa, wejść w jego głowę i poczuć ogrom tego, co czuł upadły. Wszystko jest po coś i wszystko jest wolą Pana, a Sebastianowi niemal robi się wstyd, że ktoś musiał mu o tym przypomnieć. Ale nie byle ktoś. Jeśli miał słuchać wykładu o roli Lucyfera w swoim życiu, to tylko od Judith. W końcu na jego twarz wstępuje drobny uśmiech. Wpatruje się w jej oczy, gubiąc myśli, gdy wszystko zaczyna sprowadzać się do zmysłów. Czuje jej dotyk na dłoni, widzi ciepło w jej oczach i dziwi się, że jest obok niego, mówi do niego tak łagodnie, jest przy nim, gdy tego potrzebuje i wie, że tego potrzebuje. I wie, jak go uspokoić, tak jakby to było zupełnie oczywiste. Przymyka oczy, czując dłoń na swojej twarzy, może nawet instynktownie wtula w nią lekko swój policzek. I znów ma wrażenie, że jakaś inna, tożsama rozmowa toczy się na poziomie ich spojrzeń, uzupełniając wszystko to, co pozostało niewypowiedziane. Dłoń Judith odsuwa się, ale Sebastian powoli wplata swoje palce pomiędzy jej, nie pozwalając na przerwanie kontaktu. Przybliża się i unosi splecione dłonie, by złożyć drobny pocałunek na jednym ze smukłych palców Judith, patrząc jej w oczy już nie z tym zrezygnowaniem i wkradającym się smutkiem. Być może rzeczywiście potrzebował to wszystko usłyszeć właśnie od niej. — Zrezygnować ze mnie? — Jego uśmiech pogłębia się, a spojrzenie nabiera przekory. — Zwariowałaś? Nie pozwoliłbym ci. — Przysuwa się jeszcze odrobinę, by móc pochylić się nad Judith i złączyć ich usta w dziwnie czułym, delikatnym pocałunku. — Mówiłem, że nie ma o czym mówić. — Ani przez chwilę nie miał zamiaru zasugerować, że mogą uciąć to, co dzieje się między nimi. Dlatego sądził, że nie warto w ogóle tego tematu poruszać. Ale teraz wcale nie żałuje, że tak się stało. Może i nie potrafi być tak wylewny, by odpowiedzieć Judith równie znaczącymi wyznaniami, ale gdy teraz wpatruje się w jej oczy, w jego własnych wyraźnie odbija się wdzięczność. I nie tylko ona. Odbija się w nich wiele innych rzeczy, których nie umie ubrać w słowa. A może po prostu nie jest gotów spróbować. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
W tej chwili czuję się jak cudotwórca. Za moją pomocą stał się cud – i go kompletnie nie rozumiem, ani nie wiem, jakim sposobem w ogóle zaistniał. Podchodząc do Sebastiana, nie miałam żadnego planu. Ba, nawet zachowywałam się tak, jak nie powinnam – gdyby przede mną siedział ktokolwiek inny, nie usłyszałby słów wsparcia, a zostałby zbesztany za mazgajenie się i wymyślanie sobie problemów. Nie wiem, kiedy Sebastian stał się nagle bliższy mi niż wszyscy inni, na tyle, że byłam w stanie przysiąść, wyciągnąć z niego, co go gryzie i – to najdziwniejsze – w jakiś sposób mu pomóc. Bo że mu pomogłam, widzę po samym spojrzeniu. Po tym, że rezygnacja uciekła z oczu, a na usta wkradał się uśmiech. Lekki, subtelny, delikatny. Nie sądzę, że pojawił się jedynie pod wpływem mojego dotyku, to musiały być też słowa i zrozumienie. Jego widok, gdy gładzi moją dłoń, gdy zatrzymuje ją i tuli swój policzek do niej, napawa mnie szczęściem. Podobnie jak szczęściem, zmieszanym z zaskoczeniem, napawa mnie, kiedy moją dłoń odsuwa tylko po to, aby czule ucałować wierzch moich palców. Jestem zdumiona, ale w ten pozytywny sposób. Coś łaskocze mnie w okolicach brzucha na ten gest, coś sprawia, że wargi lekko drgają. Nawet pojawiając się na salonach, zazwyczaj swoją dłoń podawałam do uściśnięcia. Po czasie wszyscy panowie się przyzwyczaili, nie próbowali się z tym kłócić. Nie lubiłam, gdy mnie całowali po łapach, uważałam to za skrajnie obrzydliwe i kłamliwe. Temu, co robi Sebastian, nie jestem w stanie ani się oprzeć, ani go za to zganić. Bo chociaż we mnie jest tyle kobiecości, co predyspozycji do baletu, jest w tym geście coś szczerego. Coś intymnego. Coś naszego. Uśmiecham się szerzej, gdy jego ton nabiera przekory. I kiedy przysuwa się jeszcze, żeby pocałować mnie w ten inny, delikatny sposób. Lubię ten sposób. Podobnie, jak wszystkie inne, choćby dlatego, że są po prostu nasze. Niewymuszone. I prawdziwe. Chcę wierzyć, że są prawdziwe. Wierzę, że są prawdziwe. Na mojej twarzy także pojawia się przekora, włącznie z zadziornością. — Było o czym mówić – odpowiadam mu, bo niech sobie nie myśli, że następnym razem mu odpuszczę i pozwolę tak po prostu milczeć. – I jak następnym razem będziesz mi wywijał takie numery, to przysięgam, że… - milczę chwilę, próbując znaleźć jakąś odpowiednią karę – nie wiem, co Ci zrobię, ale na pewno będzie to coś strasznego. Skoro już się do siebie przybliżamy, odbijam się od kanapy i przerzucam nogę na drugą stronę, w ten sposób siadając na jego udach, a ramionami obejmuję szyję. — Na przykład obrażę się i będę kazać Ci się domyślić, o co mi chodzi – mówię kąśliwie, zabierając jeszcze jeden, krótki pocałunek z jego warg, dłońmi zjeżdżając powoli po klatce piersiowej. – Albo gorzej, wezmę Cię na zakupy i zmuszę Cię do wybierania między jednym różowym a drugim różowym, wmawiając, że różnica jest ogromna – dodaję, ledwo hamując śmiech na wargach, bo oboje wiemy doskonale, że to jest niedorzeczne. A żeby było jeszcze bardziej niedorzecznie, zjeżdżam dłońmi na jego boki i dźgam go pod nie, tylko po to, żeby wywołać łaskotki. Ciekawe, czy je ma. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Ponura atmosfera oddala się pokonana, a oni znów zaczynają przypominać siebie. No, nie do końca. Jakby ktoś ze znajomych ich teraz zobaczył, to by się pomodlił i odprawił egzorcyzmy. Później gwardziści usłyszeliby to, co Sebastian bez przerwy słyszał na niedawnym przesłuchaniu – „ale jego już tam nie było”. Na szczęście nikt ich nie widzi i mogą dać upust tej stronie siebie, która dla reszty miała pozostać niewidoczna. Dotąd Sebastian nie wiedział nawet, że taką stronę posiada. I choć musi się do niej przyzwyczaić, to wcale nie żałuje, że ją w sobie odkrył. I w Judith. Nie zna takich słów, które opisałyby to, co czuje w podobnych momentach dzielonych z Carter. Chyba najprościej będzie to nazwać szczęściem, a retorykę zostawi poetom. Mruczy z aprobatą, a jego oczy się śmieją, kiedy Judith bezceremonialnie pakuje mu się na kolana i obejmuje szyję. Z teatralnym zaciekawieniem słucha, co też za groźby dla niego przyszykowała i raczy ją przeciągłym „mhmmm”, unosząc wymownie brwi. Aż w końcu parska, słysząc o strasznej wizji wybierania między dwoma odcieniami różu. — Pani mnie przeraża, pani Carter. Są jakieś granice — gani ją sztucznie poważnym tonem, ale uśmiech nie schodzi mu z buzi. I nagle podskakuje, czując niezapowiedziane łaskotanie. Tym samym rzuca Judith realnie zaskoczone i niedowierzające spojrzenie i tym razem nie powstrzymuje śmiechu. — Tak chcesz się bawić, hm? — Bezpardonowo szamocze się z nią krótko, by złapać oba nadgarstki i uchwycić je jedną dłonią za plecami Judith. Unosi brwi w niemym wyzwaniu, uśmiechając się przekornie. — Co teraz, pani oficer? — mruczy, zjeżdżając wzrokiem po jej szyi, obojczykach i biuście oraz niżej, gdzie wolna dłoń niespiesznie rozchyla poły jej ubrania. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chichram się jak piętnastka na to sztuczne zganienie sztucznie poważnym tonem na moją sztuczną groźbę, która jest nierealna, bo byłaby taką samą torturą dla mnie, jak i dla niego. A może dla mnie większą. Jeśli bym go zmuszała do wyboru, to między jednym czarnym a drugim, jednym moro a drugim, a jednym typem broni a drugim. Ale po co, skoro sama umiem decydować za siebie? Sebastian jeszcze reklamacji nie zgłaszał (coś kiedyś przebąknął tylko o fartuszku, który także był nierealny, ale nadal go pamiętam), a nawet gdyby zgłaszał, to trudno, umowy żadnej nie podpisał. A jak się bierze na czarno, to się nie marudzi. O. Za to mój uśmiech rozszerza się niewyobrażalnie, tak jak iskierki palą się w oczach, kiedy Sebastian nagle podskakuje pod wpływem mojego dotyku. A więc ma łaskotki. Kto by pomyślał. W ten sposób podpisał na siebie wyrok na wiele następnych sytuacji, kiedy będziemy razem. Może niekoniecznie w oranżerii, ale może zapomnieć, że się ode mnie uwolni. Umrze, dusząc się ze śmiechu. Wyrok już zapadł. Żaden durny łoś ani Surtr mi go nie zabierze – tylko ja mogę go ukatrupić, i tylko łaskotkami. Ale to nie będzie ten dzień. Bo zaraz zaczyna się ze mną szamotać, a mimo próby wyrwania i krótkiego śmiechu, ostatecznie kończę z rękami za plecami. Zostałam aresztowana, i to w domu własnego kochanka. W zasadzie – gdzie indziej i za co innego mogliby mnie aresztować? Póki co to jedyna zbrodnia, jakiej się dopuszczam. Uśmiech jednak się poszerza, gdy czuję dotyk drugiej ręki na swoim ciele, gdy podważa moje ubrania, odsłaniając kawałek nagiego ciała. Przygryzam wargę na krótką chwilę, nieświadomie zaciskając uda na jego biodrach. — Teraz… - nachylam się nieznacznie ku niemu. To jeszcze mogę zrobić. Odrobinę. – Proszę mi przeczytać moje prawa, panie Verity. Skoro zostałam już aresztowana, takie są procedury. Czy mam prawo zachować milczenie? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
TW: dwie pięćdziesiątki bawią się w policjantów, 18+ Uśmiech Sebastiana przygasza trochę, nabierając innego wydźwięku, gdy czuje, jak uda Judith zaciskają się mocniej, a jego ciało jak na żądanie reaguje na ten gest. Instynktownie zwilża językiem obsychające wargi, gdy temperatura powietrza nagle zdaje się rosnąć, a oddech przyspiesza. Przesuwa opuszkami palców po nagim, umięśnionym brzuchu Judith, wracając rozpalonymi oczyma do jej twarzy, wpatrując się łakomie w rozświetlone oczy, gdy ta nachyla się i podejmuje grę, którą nieświadomie rozpoczął i którą z ogromną chęcią rozegra dalej. — Ma pani prawo zachować milczenie — szepcze gardłowo, sunąc palcami ku górze, gdzie przenosi dłoń na plecy i dość sprawnie rozpina haftki biustonosza. — I grzecznie wypełniać polecenia funkcjonariusza — mruczy tuż przy jej uchu, gdy zatapia usta w zagłębieniu smukłej szyi, by złożyć na niej leniwy pocałunek. Zajmuje jej uwagę kolejnym pocałunkiem, tym razem sięgając ku rozchylonym wargom, a ten choć z początku jest równie niespieszny i delikatny, szybko przybiera na żarliwości. Wykorzystuje ten moment, by zsunąć z ramion Judith koszulę i stanik, a jej nadgarstki wypuszcza tylko na krótką chwilę, by materiały mogły swobodnie opaść na podłogę. Jego język zaborczo pieści szyję Judith, gdy dłoń, którą przed chwilą obejmował jej pierś, rozpina klamrę skórzanego paska, jaki Sebastian nosi przy spodniach. Niestrudzenie rozprasza Carter pocałunkami, coraz gwałtowniejszymi, namiętnymi i zachłannymi, również w momencie, w którym materiał paska płynnie wysuwa się ze szlufek spodni, a Sebastian przekłada także drugą rękę za plecy Judith, aby sprawnym i szybkim gestem zastąpić swoją dłoń zaciskającym się na nadgarstkach paskiem. Dopiero wtedy odsuwa swoje usta od rozpalonego ciała i przenosi obie dłonie na jej uda, sunąc pełnym podniecenia wzrokiem po nagim torsie, aż dociera do oczu Judith, gdzie nie dostrzega protestu na swoje działania. Po ostatnim razie, gdy potraktował ją ostrzej, nie był pewien na ile może sobie pozwolić, ale przecież od ostatniego razu wiele się zmieniło. Ujmuje delikatnie jej podbródek, a kciuk mozolnie przesuwa się po zwilżonych wargach, lekko je rozchylając. — Będzie pani współpracować, pani Carter? — Głos zniekształcony przez napięcie brzmi trochę nieswojo, mniej przyjemnie, znacznie mniej czule. Ale teraz sobie ufają. Judith wie, że nie zrobi nic, co by się jej nie spodobało. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia