Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
First topic message reminder : Oranżeria W większości przeszklony, niewielki budynek o bardzo przytulnym wnętrzu. Wejście do oranżerii znajduje się od strony tarasu, z którym ta jest bezpośrednio połączona. Oznacza to, że można dostać się do niej bezpośrednio z podwórza. Środek jest ogrzewany i przepełniony żywymi, okazałymi roślinami. Znajduje się tutaj również mniejsza część domowej biblioteczki oraz komfortowy kącik idealny na spokojne popołudnie z kawą i dobrą lekturą. Zwykle panuje tu kojąca cisza, pomagająca w wyciszeniu nerwów i relaksacji. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Judith się w tym nie odnajduje. Widzi to. Nie jest zaskoczony. Carterowie mają nieposzlakowaną opinię, ale nie w tym sensie, który dotyczy ogółu Kręgu. Ich nieposzlakowanie ogranicza się do zabijania zwierzyny i dostarczania dóbr, z których korzystają inni. Są pewnikiem, jeżeli chodzi o niewybredne i łatwe do wymyślenia żarciki – niektórzy lubią nazywać ich prymitywnymi w tej samej sekundzie, w której z ich ust wychodzi „kobiety Carterów na bank rodzą się z fiutami”. Obydwoje są z Kręgu, a jednak Sebastian dorastał w innej atmosferze, w innym towarzystwie i innych standardach. Czy to znaczy, że lepiej odnajduje się w romantycznych gestach i przyjmowaniu komplementów? Nie. Verity we wszystkim doszukują się podstępu, nikomu nie ufają i każda rozmowa, każdy gest, mogą zostać sprowadzone do pewnego rodzaju gry. Czasem nie potrafią uwierzyć, że coś nią nie jest. Sebastian nie jest idealnym Veritym i może właśnie to go ratuje. Może właśnie dzięki temu jest w stanie cieszyć się tym wieczorem i wierzyć w to, że reakcja Judith jest prawdziwa. Że tak uroczo nie do końca radzi sobie z komplementami i postawieniem jej w roli kobiecej. Podoba mu się to. To, że jako jedyny ma szansę eksplorować tę część jej osobowości, odkrywać ją w wspólnie z nią. Unosi delikatnie brew, gdy Judith podejmuje temat fartuszka i śmieje się cicho, upiwszy łyk whisky. Kto wie, nie zdziwiłby się, gdyby ten wieczór skończył się zakradaniem do garderoby panny Kateriny, żeby podwinąć fartuszek. Przed nimi cała butelka whisky i wolny wieczór. — Może nawet pozwolę ci go założyć — odpowiada mrukliwie, uśmiechając się zadziornie, jednak ten temat musi zostać odłożony na później. — Jedzmy, nim wystygnie — zarządza, odstawiwszy szklankę, by złapać za sztućce. — Możemy później obejrzeć film, co ty na to? Mam salę kinową na dole. — Willa ma przecież wszystko. Sala kinowa, sala gier, dwa baseny, mini-kasyno. Same sypialnie gościnne zajmują całe skrzydło. Być może to czas, by w końcu z tych dobroci skorzystać. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Dwa razy nie trzeba mi powtarzać. Śmieszki pozostają w temacie śmieszków, jedzenie – w temacie jedzenia. Śmieszki i fantazje na temat fartuszka (czemu ten temat w ogóle wraca?) odłożone zostają na bok, gdy biorę się za jedzenie chińszczyzny na wynos, teraz elegancko wyłożonej na talerz. W otoczeniu romantycznych świec. Co jakiś czas na nie spoglądam, jakby co najmniej miały rzucić się na mnie i pogryźć. Nic takiego się nie zdarzy, ale ja wciąż nie mogę oswoić się z myślą, że jestem na randce. Na kolacji przy świecach. Jak w jakimś, kurwa, romansidle. Ja. Śmiać mi się chce, jak o tym pomyślę. Co ten Sebastian ze mną zrobił? Gdyby ktoś mi coś takiego zasugerował, wyśmiałabym go i wysłała na odwyk, bo pewnie mu alkohol mózg wypaczył. Tymczasem siedzę tutaj i… I za dużo o tym wszystkim myślę. Przełykam kolejny kęs. Gdy Sebastian się odzywa, łapię się na tym, że do tej pory na niego nie spojrzałam. Czuję się źle. Jestem zagubiona. Cieszę się, że jest obok, ale jednocześnie nie wiem, jak się zachować. Teraz, kiedy wcisnął mnie już w standardowe ramki pięknej damy, nie wiem, co mam powiedzieć i gdzie spoglądać. Nigdy taką nie byłam, nie nadaję się na taką. Nie z taką Sebastian poszedł do łóżka i nie taką chciałby widzieć. Nie taką, prawda? To dlaczego mi to robi? Spoglądam na niego wzrokiem zwierzyny przyłapanej przez myśliwego na czerpanie z wodopoju. Tak mniej więcej w połowie kęsa, więc jeszcze muszę go przełknąć, co zajmuje mi strasznie dużo czasu, bo gardło jakby się zwęziło i wszystko jakoś tak… Stwierdzam, że po prostu za mało wypiłam. Dlatego łapię za szklankę i ciągnę solidny łyk whisky. Od razu lepiej. — Jest coś, czego nie masz w tym swoim muzeum? – pytam, siląc się na rozbawienie, nim upijam jeszcze łyk jeden. I kolejny. Na zdrowie. Przynajmniej zaczynam wracać do siebie i zachowywać się normalnie, bez przytłoczenia tym całym… - Jeśli nas żaden bileter nie wywali z tej sali kinowej za picie alkoholu, to możemy tam iść. Ostatni kęs, kolacja zjedzona. Ja mogę rozepchnąć się z powrotem na kanapie, z prawie pustą szklanką. Jakoś tak łatwo i swobodnie dzisiaj wchodzi. Chyba po prostu za mało wypiłam, żeby się w tym wszystkim odnaleźć. Ale to się da naprawić. — Tylko oszczędź mi komedii romantycznych. Są pewne granice romantycznych randek. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Gdyby się choć trochę postarał, może dostrzegłby jej dyskomfort. Ale nie dostrzega. Myli go z pewną nieśmiałością wobec romantycznych gestów, może nawet sądzi, że Judith podoba się to urozmaicenie. Tak przecież trzeba w stosunkach z kobietą – zrobić czasem coś romantycznego. Wielkiego romantyka już z niego nie będzie i nawet nie myśli tego zmieniać, ale skoro już nazywają to randką, to może wykrzesać z siebie coś więcej. I tak przecież żadne z nich nie bierze tego do końca na poważnie. Prawda? W przeciwieństwie do Judith, Sebastian czuje się w pełni komfortowo, a swobodna atmosfera, jej obecność, alkohol i dobre jedzenie sprawiają, że jego nastrój wypełnia się błogością. Niewypał sprzed kilku godzin przestaje istnieć w jego świadomości, a wspólna kolacja staje się okazją do chwilowego puszczenia w niepamięć wszelkich trosk i spraw dotyczących całego świata. Nagle nie potrafi sobie wytłumaczyć jak właściwie funkcjonował w podobnie ciężkich chwilach całkiem sam, bez Judith u boku? Może dawał radę, bo zwyczajnie nie wiedział, że z kimś jest zwyczajnie łatwiej. Podziela jej rozbawienie przy wzmiance o muzeum, choć sam zupełnie nie widzi tego w ten sposób. Od dziecka wychowywano go w przepychu, a dom bez basenu czy stołu bilardowego był domem biedniejszych. Willę dostał w wieku dwudziestu lat – wtedy jeszcze rodzice mieli nadzieję na jego ożenek, na to, że będzie to miejsce dzielił z dostojną panią Verity i gromadką dzieci. Tak się nie stało, a wszelkie luksusy w dużej mierze pozostają nieużywane i zapomniane. — A co, u was wszystkie pomieszczenia dominują wypchane zwierzęta? — odpowiada równie zaczepnie, kończąc swój posiłek. Carterowie też przecież są majętni, a ich chata wcale nie jest jakąś tam małą pipidówą, na coś te metry z pewnością przeznaczają. — Myślałem raczej o Indiana Jones albo Beverly Hills Cop. – Chwyta szklankę z whisky w dłoń i opiera się wygodnie, obracając nieco w stronę Judith. Zabawne, to wszystko zaczęło się podobnie. Tylko na innej kanapie i z innym whisky w ręce. — Oczywiście mogę cię najpierw związać i sprawdzimy, co by było, gdyby — dopowiada zaczepnie. Co by było, gdyby Marcus im nie przeszkodził, a kwiatek nie postanowił przeżyć bliskiego zderzenia z podłogą? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Prycham krótko, gdy sięgam do butelki whisky, żeby nalać sobie kolejną szklaneczkę. Biorę tą już otwartą, którą zaserwował mi wcześniej Sebastian. Co mamy marnować dobry alkohol. Znaczy, na pewno się nie zmarnuje, ale po kolei. Nalewam sobie złocistego płynu, nawet na niego nie spoglądając. — Nie, na przykład w mojej sypialni nie ma – rzucam niby niedbale, mimochodem. – Miejsce czeka na jakiegoś frajera, który albo mnie dostatecznie wkurwi, albo zawiedzie. Odstawiam butelkę i spoglądam na niego niemal niewinnie. Czy w powietrzu wisiała groźba? Być może. Czy byłabym go w stanie zabić i wypchać za to, że mnie zawiedzie i, na przykład, zostawi? A skąd. Pewnie nigdy w życiu bym na niego więcej nie spojrzała, ale nie umiałabym go zamordować tylko dlatego, że mnie zawiódł i poszedł własną drogą. Ale co sobie pokręcę palcem to moje. — Hm, czyli codzienne życie w Gwardii – rzucam z rozbawieniem, rozpychając się raz jeszcze na kanapie i upijając łyk. Indiana Jones to przygodówka rodem z naszych wypisanych raportów. Brakuje tylko ganiania za magicznymi historycznymi artefaktami, ale czasem jednak ta robota to przypomina. Gliniarz z Beverly Hills bardziej pasuje do życia gwardzistów i naszych śledztw. Mniej więcej. Unoszę znacząco brwi, kiedy słyszę propozycję. Kusząca, nie powiem. Szkoda tylko, że kompletnie nie ma na to nastroju. Po akcji sprzed jakiejś ponad godziny nie mam jakoś ochoty próbować raz jeszcze i bawić się w policjantów i złodziei. Może później. — Nie jestem taka łatwa, panie Verity. Wcale. Ani odrobinę. To nie tak, że się z nim przespałam, jeszcze zanim padły jakieś deklaracje, a potem wypłakiwałam oczy i rwałam włosy z głowy na myśl, że mógł mnie nie chcieć, mógł traktować to tylko jako przygodę na jedną noc, kiedy ja zaczęłam czuć… coś więcej. Dziś czuję coś więcej niż tamto coś więcej. Kiedyś nazwałam to miłością. Czy to jest faktycznie miłość? Wstaję z kanapy i postanawiam ruszyć w stronę wyjścia z oranżerii, ale stawiam tylko kilka kroków. — Prowadź, kustoszu, do tej sali kinowej. Może po drodze mi pokażesz jakiegoś wypchanego mamuta. To zabrzmiało trochę źle. Ale takiego mamuta może bym też obejrzała. Później. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Unosi wymownie brew z tym samym zadziornym uśmieszkiem, kiedy Judith rzuca swoimi zawoalowanymi pogróżkami. Oczywiście nie może chodzić o niego, nie tylko dlatego, że nie ma w zamiarze jej zawieść, ale przede wszystkim dlatego, że nie jest frajerem. O kogokolwiek więc chodzi, Sebastiana drobne groźby nie ruszają – Judith przecież na pewno wie, że nie może być ich odbiorcą. — Wolałbym, żeby żaden frajer nie oglądał cię nocami w łóżku. Nawet martwy. — Unosi na krótki moment szklankę, jakby to za to właśnie teraz pił i ostatecznie niweluje wszelkie możliwe wątpliwości, dotyczące tego, czy traktuje słowa Judith jako wycelowane w siebie. Oby nie miała w sypialni żadnego portretu byłego męża – wyszłoby niezręcznie. Nie, raczej zauważyłby, gdyby było inaczej. Żeby mieć jego zdjęcia na szafkach nocnych, musiałaby przecież coś do niego czuć, a… Nie czuje, prawda? Nie chce wchodzić w te kwestie. Gdyby to zrobił, musiałby zmierzyć się z tym, że życie Judith różniło się od tego, które prowadził on sam. Ona spełniła swoją społeczną powinność, zasmakowała ciepła rodzinnego i powiła na świat dwójkę zdrowych dzieci, dla których z pewnością jest autorytetem. To nie tak, że Sebastian jej tego zazdrości, ale… z jakiegoś powodu nie chce o tym myśleć. Nie może się nie zgodzić z trafnym komentarzem Judith – codzienność w gwardii jak najbardziej byłaby świetną podkładką pod film akcji. Zapewne nie ma jeszcze żadnego tego typu przeznaczonego tylko dla oczu czarowników z prostego powodu – nikt nie wie o gwardzistach wystarczająco dużo, by zrobić z tego film. Wszystkie produkcje, które poruszają temat gwardii to zwykła fikcja. I dobrze, tak powinno zostać. — Niech będzie, droga pani, jestem gotów powalczyć o pani względy — podłapuje z uśmiechem i kurtuazyjnie składnia głowę, przez krótki moment wyglądając, jak wzorowy reprezentant swojego nazwiska, tej pełnej przepychu dzielnicy i ociekającej luksusem posiadłości. W następnym zaś momencie parska nieelegancko na „wypchanego mamuta” i kręcąc w rozbawieniu głową, również podnosi się z kanapy. W jedną dłoń bierze butelkę, w drugą szklanki z whisky. — Zapraszam, pani Carter — otwiera przed nią drzwi, by sekundę później dżentelmeński urok mógł prysnąć równie gwałtownie, co olej na rozgrzanej patelni. — Tylko nie wypierdol się na schodach, miałem zlecić renowację i cały czas zapominam — uprzedza, prowadząc wzdłuż korytarza, aż docierają do drzwi prowadzących ku podziemiom. Schody rzeczywiście są trochę nierówne, ale Sebastianaowi nie poprzewracało się we łbie jeszcze na tyle, by próbować asekurować Judith. Standardowo puszcza ją przodem, obejmując znów prowadzenie na dole. Włączone jeszcze przy drzwiach światło jest delikatne i ciepłe, a podziemia w niczym nie przypominają piwnicy – to po prostu kolejne w pełni urządzone piętro, tyle tylko, że pomieszczenia tutaj są rzadziej uczęszczane niż te na górze. No, nie licząc rozległego, przeszklonego basenu, który mijają – tu Sebastian chętnie stara się o utrzymanie formy, a jeszcze chętniej relaksuje się w dołączonych saunach. Sala kinowa znajduje się niewiele dalej, a w środku witają ich wygodne kanapy ze stolikami i ogromny ekran. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kącik ust unosi się sam. Nie dlatego, że cieszę się, że zaprzecza wszelkim wątpliwościom i nic nie robi sobie z niewybrzmiałej groźby. To jest powodem dla mnie do szczęścia, naturalnie, ale w tym momencie przyćmiewa to zupełnie nowe uczucie, wywołane innymi słowami. Szklanka przy moich ustach świadczy o tym, że zamierzałam się napić razem z nim, a jednak tego nie robię. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu, zbyt szerokiego, zbyt podłego. Pan Verity miałby być zazdrosny? O mnie? — I co byś mu zrobił? – unoszę brwi w pytaniu nadzwyczaj szczerym. – Szczególnie martwemu? Jestem szczerze ciekawa, jaka kara spotkałaby martwego czarownika, który gapiłby się na mnie w nocy, w łóżku. Naturalnie, gdybym się o tym dowiedziała, sama bym mu odstrzeliła jaja. Martwemu – nie wiem, co bym zrobiła. Może pogadała z jakimś medium, żeby uprzykrzył mu nie-życie. Jedno jest pewne – żaden nie miał takiego luksusu, którym obdarowałam z jakiegoś względu Sebastiana. Wciąż mnie bawi, że nasze matki miały rację. Być może byłoby z nas dobre małżeństwo. Gdybyśmy te dwadzieścia pięć lat temu nie mieli mentalności gówniarzy, a pojmowali życie tak, jak pojmujemy je teraz. Nie było na to żadnej szansy. Sebastian wywodził się ze swojej bańki, ja byłam szczęśliwa, łażąc po lesie i strzelając do zwierzyny. Nie chciałam niczego więcej, strzelba była dla mnie maksymalnym szczęściem i całym życiem. Nie widziałam się jako dystyngowanej pani Verity w sukience i ładnie spiętymi włosami w koczek. Nie było szans, aby wtedy się udało. Gdyby nas wtedy zmusiły, dziś nie byłoby tego, co mamy. Oboje wstajemy z kanapy, ale jeszcze nie kierujemy się w stronę wyjścia. Póki co po raz kolejny uśmiecham się, choć tylko kącikiem ust. Jego odpowiedź mi schlebia. A ja nie byłabym sobą, gdybym tego nie wykorzystała do granic możliwości. Mam chęć złapać niżej, a jednak łapię go za kołnierzyk ładnie wyprasowanej koszuli, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Gdy z oczu tracę te romantyczne świeczki, zaczynam czuć się niemal całkiem oswojona z sytuacją. A może to po prostu alkohol. Twarz zbliża się do twarzy. Usta dzielą zaledwie ułamki cali od siebie. Żadne z nas nie jest speszone, ale nie wykonuję też ruchu, aby zabrać mu z warg pocałunek. Ten mi się należał. Jemu też. Ale co to za przyjemność, taka łatwa nagroda? Patrzę w jego oczy z dołu, tuszując durny uśmieszek. Staram się być śmiertelnie poważna, choć oboje wiemy doskonale, że to tylko pewna forma… flirtu? Czego, Judith? Ty nie potrafisz- — W takim razie – szepczę cichutko, oddechem drażniąc już tylko jego wargi – zadbam o to, by walka była długa i żmudna. Zostawiam go z puszczonym oczkiem i wspomnieniem dotyku na koszuli. Odwracam się, by skorzystać z prezentowanego mi wyjścia i udaję się drogą, którą mnie prowadzi, grzecznie. Mniej grzeczna zamierzam być podczas tej całej naszej… randki. Skoro chce o mnie powalczyć, zobaczymy, jak bardzo będzie w tej walce zdeterminowany. To będzie całkiem… miłe. Inne. Ale też miłe. Chociaż raz nie myśleć o tych wszystkich zgrabnych pindach otaczających Sebastiana i zadawać sobie wewnętrznie pytanie – dlaczego ja w jego oczach jestem lepsza niż one? Nie wiem, skąd u mnie takie zaburzenie własnej wartości. Zwyczajnie nie mam z tym problemu. Ale zwyczajnie mój świat jest inny – należę do tego męskiego półświatka. Ten kobiecy powoduje u mnie dyskomfort. Nie jestem taka, jak one. Nie próbuję się wybić na siłę, nie próbuję być różna na siłę. Po prostu mój świat, moja mentalność leży w Gwardii. W świecie brutalnym, gdzie nie ma miejsca na koronki i inne dokładnie takie samy kolory szminek dobieranych do-, kurwa, nie wiem do czego wybiera się szminkę, do butów? Prycham krótko, słysząc ostrzeżenie Sebastiana, gdy prowadzi mnie do schodów. No właśnie. Nie zwróciłby się tak do żadnej innej damy. On też musi mieć świadomość, że ze mnie taki popis kobiecości, jak z osła jednorożec. Schody nie wyglądają mi na skrajnie nierówne – widziałam gorsze, szczególnie w laskach, gdy wchodzimy do strażnicy i innych dziupli obserwacyjnych. Schodzę po nich kompletnie normalnie, może odrobinę asekurując się poręczą, ale coś, co zwraca moją uwagę bardziej, to przebłysk jebanego basenu za przeszkloną ścianą. — Zwracam honor, to nie muzeum. Nie mówiłeś, że mieszkasz w jebanym spa. Po co gdzieś wyjeżdżać, skoro miał na wyciągnięcie ręki basen i jeszcze chuj wie co. Ja miałam pod ręką arsenał broni palnej i cały las do ewentualnego joggingu. I tak nie biegałam. Za rzadko biegałam. Może powinnam częściej. Pływać nie potrafiłam już kompletnie wcale. Docieramy nareszcie do sali kinowej, a ponieważ nie mam pojęcia, jak obsługuje się salę kinową, rozwalam się bezczelnie na wygodnym fotelu. Ze szklanką whisky w ręku. — Dawaj tego Jonesa, policyjnych smętów mam wystarczająco w robocie. Przy niestworzonej, nierealnej przygodówce przynajmniej się trochę odmóżdżymy. O ile w połowie filmu nie stwierdzimy, że jednak nam się znudził. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Proszę, proszę… Komuś sprzyja ta drobna manifestacja zazdrości. Sebastian nie odpowiada od razu, lecz wpatruje się w Judith pełnym zastanowienia, może trochę niepokojącym spojrzeniem, a lekki uśmiech wciąż łagodnie gra na jego wargach. — Pytanie, pani Carter, brzmi, co zrobiłbym tobie — szepcze w jej usta z wplecionym zgrabnie ostrzeżeniem, które przebija się zaskakująco wyraźnie jak na to, że przecież Sebastian nigdy nie skrzywdziłby kobiety, o ile nie ma takiego rozkazu. I to jest prawda, w życiu nie podniósłby na nią ręki. Ale gdyby rzeczywiście dopuściła do siebie kogoś… Ataki fizyczne nie byłyby tu potrzebne. Jest w stanie znosić spojrzenia, którymi obrzucają ją inni mężczyźni, bo wie, że Judith pozostaje na nie ślepa. Wszystko, co się dla niego liczy to jej reakcje i jej odpowiedź na wszelkie możliwe zaloty. Jakkolwiek by nie bolało, gdyby tylko zainteresowała się kimś innym na poważnie w ten sposób, w który interesuje się Sebastianem, odciąłby się natychmiast i nawet nie próbował usłyszeć wymówek. Ale jest spokojny. Judith przecież, z tego co mu wiadomo, nie zainteresowała się żadnym mężczyzną od śmierci jej męża, zaś Sebastian nie był z żadną kobietą, odkąd złożył śluby przed samym sobą, uparłszy się, że zwiąże życie z gwardią. Dotrzymał ich po to, by osiem lat później móc z czystym sumieniem powtórzyć je na głos przed innymi gwardzistami, przed przełożonym i nad Księgą Bestii. Obydwoje mogą być spokojni o wzajemne zaufanie i wzajemny szacunek. Mierzą się na spojrzenia, obdarzając tymi samymi wyzywającymi uśmieszkami, gdy kołnierzyk eleganckiej koszuli kończy między palcami Judith, a jej słowa sprawiają, że kącik warg Sebastiana mknie jeszcze wyżej. — Taka przynosi najwięcej satysfakcji — mruczy w odpowiedzi, nim na dobre opuszczają oranżerię. Słysząc reakcję Judith na basen, Sebastian parska krótko, prowadząc ją do salki kinowej. — To North Hoatlilp, spodziewałaś się czegoś innego? — Są na dzielnicy bogaczy i pewne standardy muszą zostać zachowane. Sebastian może i nie korzysta z tych luksusów tak dużo, jak niektórzy, bo zwyczajnie nie ma na to czasu, ale wciąż nie może się wyłamywać. Co to za willa, jeśli nie ma sporządzonej mapki i zbyt wielu pokoi, by można było zrobić praktyczny pożytek z każdego? Odstawia szklanki z whisky na stolik i zgodnie z życzeniem Judith, wybiera odpowiednią taśmę, by kilka chwil później ustawić rzutnik i włączyć film. Ściana rozbłyska światłem i kształtami, a Sebastian dołącza do Judith na kanapie, posyłając jej zadowolony uśmiech, nim siada blisko i obejmuje ją ramieniem tak naturalnie, jakby robili to od zawsze. To rzeczywiście wygląda jak randka. I musi powiedzieć, że jest to całkiem przyjemne. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Sebastian nie przejął się moją groźbą. Ja nie przejmuję się groźbą składaną przez niego. Jego drobna zazdrość schlebia mi, schlebia mi w chuj, czego nawet nie próbuję ukryć. Podoba mi się taki. Podoba mi się drobna zaborczość, która, choć niewypowiedziana, w tym momencie jest zbyt oczywista. Czy chciałabym popatrzeć na niego, takiego zazdrosnego, nie mogącego znieść myśli, że ktoś mógłby być mną zainteresowany? Bez dwóch zdań. Nierealne, bo nie znam drugiego pojebańca, w którego gust bym jakimkolwiek cudem trafiła, ale odrobina fantazji jeszcze podobno żadnemu związkowi nie zaszkodziła. Dlatego wiem, że jestem bezpieczna, a Sebastian mi nic nie zrobi. Spodziewam się zresztą, gdzie zakończy się ta mała groźba. Gdzie mogłaby się zakończyć. I chcę to usłyszeć. — Co by mi pan zrobił, panie Verity? Proszę się wyspowiadać ze wszelkich fantazji na ten temat. A potem pomyślimy nad realizacją. Potem. Obiecałam w końcu, że nie będę łatwa. A skoro już ustaliliśmy, że taka nagroda smakuje najlepiej, możemy śmiało przejść do sali kinowej. Prycham tylko krótko na jego odpowiedź. — Spodziewasz się, że jak często bywam w Nort Hoatlilp? I gdzie? W teatrze? Na ulicach, rozkoszować się widokiem bogatych domów, które jakimś cudem jeszcze nie zostały obrabowane? Pewnie. Pachnące drewnem i sadzą Red Bear Stronghold mi w zupełności wystarcza. Nie potrzebuję krytych basenów, prywatnej siłowni ani sali kinowej dla rozrywki. Mamy pokój z bilardem i pokaźny barek. Nawet kilka. To uważam za wystarczający luksus, więcej nie jest mi potrzebne. Sebastian znajduje odpowiednią taśmę. Rzutnik skierowany zostaje w odpowiednią stronę, a za moment mój mężczyzna (ha, chciałabym go nazwać w pełni swoim) dołącza do mnie, siadając obok. Przekłada ramię nad moją głową i obejmuje mnie tak, że jeszcze przez chwilę siedzę wyprostowana, patrząc na niego mniej więcej, jakbym chciała mu coś powiedzieć, albo spytać, czy sobie żartuje. Nic nie mówię. W końcu się poddaję. Niech mu będzie. Jest jedyną osobą, której jestem w stanie ustąpić. Niech się tym cieszy. Opadam swobodniej na kanapę, a moja głowa z czasem przesuwa się jakby naturalnie pod jego brodę, gdzieś w okolicach szyi, oparłszy się na klatce piersiowej. On obejmuje mnie, ja pozwalam się obejmować, tak dziwnie wtulona. I tylko napełniona szklanka whisky nie pozwala mi o tym za długo myśleć. Po prostu ta chwila jest. Godzę się z nią. I jest nawet przyjemna. Mięśnie rozluźniają się z każdą minutą filmu. Czy to przyzwyczajenie do nowej sytuacji, czy to wypijany alkohol, nie wiem. Nie mamy jedzenia, a w trakcie filmu tak sobie popijamy, że trzeba skoczyć po drugą butelkę whisky, bo nam się jedna skończyła. Gdy kończymy drugą, czuję się już lekko wstawiona, ale w chuj szczęśliwa. Wtedy już w ogóle nie rozmyślam o tym, co dzieje się wokół mnie, a fabuła filmu wydaje się jeszcze bardziej durna niż na początku, nawet jeśli za mocno przypomina mi sprawę sekty, nad którą teraz pochyla się cały oddział Sumiennych. Z tą tylko różnicą, że żadna Kali Maa nie jest bożkiem przewodnim, a ten czarownik wytarł sobie gębę Księgą Bestii. Mógłby napisać przewodnik – jak skutecznie wkurwić Czarną Gwardię. Nie o nim teraz chcę myśleć. Generalnie o niczym nie myślę. Mam pustkę w głowie i jest mi z tym w chuj dobrze. Jestem tutaj z Sebastianem, sama, i nareszcie nikt nam nie przeszkadza. Mam durny humor, a jednocześnie czuję się coraz bardziej swobodnie. Film się kończy, ekran gaśnie, a ja zostawiam jego ramię, o które byłam wsparta przez cały film, aby się przeciągnąć. Dobrze, że mam pustą szklankę. — Wspaniała historia, wzruszyłam się. – Absurd goni absurd, uśmiech goni uśmiech, gdy po tym przeciągnięciu spoglądam na Sebastiana. Ale nie mam zamiaru się do niego z powrotem przytulać. W głowie świeci mi już inny plan. Jaki może być najgorszy pomysł po wychlaniu dwóch butelek whisky? — A teraz zamierzam przetestować Twój basen. Właśnie taki. Wstaję z kanapy, idę nawet jeszcze prosto (może to lata praktyki), odstawiam pustą szklankę na najbliższym stoliku i wychodzę z sali kinowej. Przechodzę korytarzem, żeby znów dostrzec przeszkloną ścianę z widokiem na basen. — Jak tu się… – wchodzi, dokończyłabym, ale odnajduję drzwi z klamką, które puszczają od razu. Spoglądam jeszcze w tył, dla skontrolowania, czy Sebastian idzie za mną, a gdy tylko dostrzegam jego sylwetkę (co miałby sam siedzieć w sali kinowej?), rozpinam kilka guzików mojej koszuli więcej. Przechodzę dalej. Ta w ostateczności ląduje na ziemi. Ładny ślad po moim przejściu. Następnym jest stanik. Mogłabym w nim pływać, ale po co? Jedyny lokator tego domu już widział mnie taką, jak mnie Lucyfer stworzył. Dźwięk sprzączki od paska sugeruje, że nie mam zamiaru na tym skończyć. przenosimy się do basenu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
→ Główna sypialnia Nie ma jej w łazience ani w kuchni. Dopiero z salonu widzi majaczące na podwórku stłumione światło rozświetlające oranżerię. Kieruje się tam bez wahania, wcześniej przemywszy twarz zimną wodą, aby pozbyć się z niej resztek snu. Wchodzi do oranżerii tak, by Judith mogła go swobodnie usłyszeć. Wie doskonale, jak wrażliwym na wszelkie bodźce można być świeżo po walce. A czasem i długo po niej. Nie chce jej niepokoić. Przytłumione światło otulające rośliny i cisza przecinana jedynie cykaniem świerszczy oraz szumem wiatru za oknami sprzyjają — nawet jeśli złudnemu — poczuciu bezpieczeństwa. Nim nastanie ranek i będą musieli zmierzyć się z tą nową rzeczywistością, mają kilka godzin skąpanych w tym ulotnym spokoju i żadne z nich nie wydaje się już myśleć o spaniu. Siada obok niej i również odpala papierosa. Zerka na dłoń, którą jeszcze chwilę temu Judith zginała kontrolnie, spoglądając nań z marsową miną. — Pojedziemy do szpitala, poskładają cię. — Nie wątpi w to. Nie ma co zakładać najgorszego, gdy nie istnieją ku temu przesłanki. Zaczną się martwić, jeśli specjaliści rozłożą ręce. Ale zanim się to stanie, zrobią wszystko, by tego uniknąć. W końcu nikt nie chce rozkładać rąk przed Carterem — w tułów najłatwiej trafić, nie opłaca się go więc odsłaniać. Opiera się o kanapę, strzepując popiół z zamyśloną miną, której podkrążone oczy nadają więcej dramatyczności, niż życzyłby sobie tego Sebastian. — Próbuję zrozumieć, czym kierował się Gorsou, zatajając przed nami prawdziwy cel tej misji — mówi cicho, bo to w istocie nie daje mu spokoju. Teraz gdy są już sami, gdy głowy nie zaprzątają rozkazy i pojawiło się w niej miejsce na przemyślenia, Sebastian nie potrafi uciec od tego pytania. Czy Gorsou sądził, że wycofają się, jeśli powie im, że zwieńczeniem wyprawy po Surtra ma być próba otwarcia wrót? W końcu nikt z nich nie był na to gotowy. Ale może gdyby wiedzieli wcześniej, udałoby im się choć trochę lepiej przygotować? Dowiedzieć się więcej o zatruciu magicznym, podjąć próby zrozumienia procesów stojących za rytuałem, w którym brali udział. Czy może Gorsou sam nie wiedział, jak to się skończy? Czy to naprawdę możliwe, żeby podjął tak ważną decyzję spontanicznie? Nie. Był przygotowany do tego rytuału. Po prostu z jakiegoś powodu zdecydował się nie dzielić swoimi planami z resztą kowenu i nikt z nich nie dostanie już odpowiedzi dlaczego, chyba że sam Ojciec uzna ich za godnych tej informacji. Jeśli tylko zdecyduje się zwrócić ku nim wzrok i wskazać dalszą drogę. Zesłać odpowiedzi. Pobłogosławić wskazówką. Cokolwiek. Chciałby wiedzieć co dalej, ale w jego życiu nigdy nie było gotowych odpowiedzi i wie, że teraz również ich nie zazna. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kroki Sebastiana słyszę jeszcze z salonu. Nie jest zbyt dyskretny. Nie sądzę, że chciał być. Nie sądzę, że chciał się zaczaić na mnie i przyłapać na bezsenności, na humorkach, na czymkolwiek można przyłapać kobietę po przeżyciach dzisiejszego dnia. Ale mi daleko jest od zwykłej kobiety, daleko mi od dziwacznych humorków, a i nie sądzę, aby każdy przeciętny człowiek był w stanie przeżyć to, co spotkało dziś mnie. To nie jest dla mnie żadna taryfa ulgowa. Podświadomie wiem, że to była prawdziwa droga przez mękę – ale ja, ja, powinnam jej sprostać. Nie jestem zwykłą osobą. Jestem Judith Carter. Jestem Carterem. Jestem gwardzistą. Jestem żołnierzem Lucyfera i bronią naszego Ojca. Powinnam nie mieć skrupułów, nie mieć emocji i sięgać tam, gdzie mnie poprowadzi. Bez refleksji. Bez strachu. Bez traumy. Mimo to moje mięśnie są spięte, kiedy siedzę na kanapie w piżamie, z jedną nogą zgiętą i wspartą o siedzisko, drugą leżącą na niej bokiem w niepełnym siadzie skrzyżnym. Plecy są oparte, ale nienaturalne ułożenie barków sugeruje, że jestem w pozycji alarmowej. Gotowej do dalszej walki. Mimo że wiem, że ta nie nastąpi. — Nie chciałam Cię obudzić – pada cicho z moich ust. Przyjmuję towarzystwo Sebastiana jedynie z tymi słowami, kącikiem oka odprowadzając go, gdy siada obok mnie i przyłapuje mnie na testowaniu ręki. Wciąż nienaturalnie sinej, wciąż nie w pełni sprawnej. Nie chciałam, żeby wiedział, że się boję. Dlatego tylko cień grymasu przebiega przez moją twarz na słowa, które miały przynieść mi pocieszenie. Pojedziemy do szpitala, poskładają cię. Chciałabym wierzyć, że tak będzie. Że jej nie stracę. Nie znam się na medycynie, ale krążenia nie może dać przywrócić się tak szybko. Sebastian nie wie, dlaczego właśnie taka jest, a ja nie zamierzam mu mówić. Na razie. Nie wiem nawet, co powiem lekarzowi. Zacięłam się przy krojeniu marchewki do zupy i przypadkiem wykrwawiłam na śmierć? Poza tym, że moje ręce są pocięte, dochodzą do tego ślady oparzeń na szyi po sznurze. Wniosek po dzisiejszym widoku może być jeden. No, dwa. Jeden – ktoś mnie przetrzymywał, więził i krzywdził. Drugi – jestem niedoszłym samobójcą. Śmieszne, że prawda leży pośrodku. Nie chcę się teraz sobą zajmować. Jestem słaba i jestem żałosna, nie potrafię zmienić tego w tej chwili. Nie potrafię też zmienić naszego stanu – a jednak podnoszę wzrok, żeby przyjrzeć się lepiej poparzeniom na twarzy i ciele Sebastiana. Jego także powinien zobaczyć lekarz. Nie chcę, żeby w te rany wdało się jakieś zakażenie. Nie ma dla mnie znaczenia, czy wygląda jak grecki bóg, czy jakby właśnie wyszedł z centrum wulkanu – nie chcę go stracić. Nie. Nie chcę, aby stała mu się krzywda. Cieszę się w głębi ducha, że nie przeszedł tego samego, co ja dzisiaj. Że to na mnie spadło to wszystko, nie na niego. Ja o wiele bardziej niż on zasłużyłam na cierpienie. Zaciągam się papierosem i nagle mam ochotę się napić. Po prostu – najebać się i pójść spać. Skoro nie mogę zasnąć bez tego. Może chociaż przez moment wyrwę się z pułapki własnej mentalności, bólu i traumy, w którą wpędziłam się na własne życzenie. — To nie jest jedyne pytanie, które mam po dzisiejszym dniu. Dlaczego Gorsou nam nie powiedział. W jaki sposób to wszystko zadziałało. Skąd wiedział. Dlaczego nie przygotowaliśmy się lepiej. Dlaczego tak lekceważąco podchodził do drugiej grupy. Dlaczego nam nie powiedział, że na jej czele stoi jego żona? Co znaczy wyjście Lilith z Piekieł? Czy naprawdę nasz Ojciec ją z nich wyrzucił? Jakim cudem mamy walczyć z całym Niebem, skoro nie daliśmy rady durnym pułapkom Frejra? Czy oprócz Nieba – teraz będziemy musieli walczyć również i z Matką? Oraz – dlaczego diakon Kościoła Piekieł bluźnił przeciw niemu? — Nie damy rady. To spada nagle z moich ust. Chcę zapytać go, co działo się w momentach, kiedy się rozłączyliśmy, ale nagła świadomość przeżycia z ledwością dzisiejszego dnia spada na mnie zbyt mocno i miażdży doszczętnie. Wzrok mam pusty, wbity w rośliny durnie stojące przede mną. Ramiona garbią się same. Popiół z papierosa spada na materiał piżamy, lekko go przypalając. Nie jest to największy ból, jakiego dzisiaj doznałam, więc nawet nie reaguję. — Nie pokonamy Gabriela. Nie otworzymy wrót Piekieł. Jesteśmy zbyt słabi, Sebastian. Chciałabym wierzyć, że jest inaczej – ale dostałam na dłoni fakty. Dostałam na dłoni doświadczenia. Dostałam zadanie i rachunek, jaki będziemy musieli za niego zapłacić. Żadne z nas nie jest na to gotowe. — Nie damy rady – szepczę, gdy gdzieś w tle po raz kolejny rozbrzmiewa niewyraźny grzmot znad Cripple Rock. Jakby sam Lucyfer nie chciał burzył się na rachunek, który właśnie wykonałam. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Tak, on również ma wiele pytań i wie, że większość z nich pozostanie bez odpowiedzi, wiercąc dziurę w głowie przez najbliższe tygodnie, miesiące, a może niektóre z nich nawet i przez lata. Nic nie mogą na to poradzić. I nie tylko na to. Wiele kwestii jest poza ich zasięgiem, dzieją się rzeczy, których nie są w stanie pojąć, mierzą się z czymś, na co nie są gotowi, mimo że większość życia mają już za sobą. A w kowenie są przecież także młodzi ludzie, którzy wciąż żyją imprezami, potknięciami miłosnymi i marzeniami o idealnej rodzinie czy cudownych wakacjach. Czy nie do tej kategorii powinny zaliczać się te dzieciaki, z którymi walczyli? Tak, to byli dorośli ludzie, ale przecież wciąż tak młodzi, tak podatni na wpływy i w młodzieńczej naturze nie trwali w postanowieniach. Ich poglądy, moralność, wciąż się kształtują. Nie powinni brać udziału w czymś tak dużym, w czymś, czego nie rozumieją. Ale przecież, weźmy na to, Imani. Czy ona również nie jest młoda? Ma rodzinę, dzieci, własne życie. I Sebastian za nic nie odesłałby jej do domu, by nie walczyła wtedy z nimi, bo tak trzeba. Dla Lucyfera, dla jego misji. Nie trzeba mieć lat doświadczenia, by pojmować w pełni to, co oczywiste — Ojcu należy się szacunek i winni za nim podążać. Ale poglądy tamtych dzieciaków? To jakiś rodzaj buntu, to naruszenie porządku rzeczy, to opowiedzenie się po stronie rebelii, która nie ma prawa istnieć w tym świecie, ani w żadnym innym. Nie dam rady. Oprzytomniałe w jednym momencie spojrzenie Sebastiana zatrzymuje się na Judith. Przygląda się jej niewiele mówiącym wzrokiem, lecz z pewnością nie ma w nim tego, czego ktoś inny mógłby oczekiwać po wspierającym partnerze. Nie ma współczucia, nie ma zrozumienia, nie ma tej ciepłej iskierki, po której można byłoby podejrzewać, że zaraz ją przytuli i powie „jesteś silna, damy radę razem”. Nie. Spojrzenie Sebastiana to spojrzenie żołnierza, który, choć siedzi na kanapie w ciepłym domu, wciąż jeszcze nie zszedł z pola bitwy. — To nie ma znaczenia — mówi, patrząc na nią spokojnie, zupełnie, jakby wszystko miał pod kontrolą, choć przecież rzeczywistość przelewa mu się przez palce, a on próbuje odnaleźć ścieżkę w zupełnym chaosie. — Jesteśmy zbyt słabi, nie damy rady. I co z tego? Co z tym zrobisz? Załamiesz ręce, powiesz Panu to, co mi teraz i będziesz obserwować, jak Gabriel sączy swoją truciznę? Zaciąga się głębiej. W jego głosie absolutnie nie ma ani wyrzutu, ani złości, ani już na pewno nie próbuje oceniać w żaden sposób chwili słabości Judith. Ona ma rację. Są zbyt słabi. — Wiem, że nie. Ty też wiesz. Walczyliśmy dziś za Lucyfera i wygraliśmy. Ponieśliśmy straty, ale żyjemy. Żyjemy, żeby walczyć dalej, żeby stać się silniejszymi, żeby przekazać to, co przeżyliśmy innym, którzy będą kontynuować po nas, jeśli my polegniemy. — Gasi niedopalonego jeszcze papierosa, a sposób w jaki wyciąga rękę, by objąć lekko Judith tak mocno kontrastuje z twardym tonem jego głosu, a jednocześnie wydaje się tak naturalny. Rozmowa rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Jest to, co musi wybrzmieć głośno i to, co wiedzą i wspierają gestami: jestem tu, jesteśmy w tym razem, przetrwamy to razem, to nic, że masz chwilę słabości, każdy ją czasem ma, ale nie możesz dać się temu pochłonąć. Na kilka momentów przykłada usta do jej włosów, czoła, dając im ten moment na odczucie w pełni, że są już bezpieczni, razem. I mogą sobie zaufać. — Co się tam stało, Judith? — szepcze, przesuwając palcami po jej ręce, czule i ostrożnie. Wie, jak silną jest kobietą. Przeżyła wiele na jego oczach, ale nim to się stało, zaszło coś jeszcze. I to wszystko razem, to było za wiele. Każdy ma swój limit. Judith właśnie walczy ze swoim, a on zrobi wszystko, by tę walkę wygrała. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie widzę spojrzenia Sebastiana, bo zwyczajnie na niego nie patrzę – ale czuję go. Czuję hardość jego wzroku, który podkreśla nieustępliwie brzmiący ton głosu. Nie mam mu tego za złe. Gdyby role się odwróciły, zapewne zrobiłabym to samo. Jesteśmy silni. Ale jesteśmy też ludźmi. Chwile słabości i załamania się zdarzają. Sebastian miał swoją, z której go wyciągnęłam. Moja jest zupełnie inna. Moja istnieje dlatego, że własną słabość odczułam na własnej skórze. Wzrok mam wbity w ziemię. Strząsam popiół z papierosa, ale nie zaciągam się nim, jakby tracąc kompletnie zainteresowanie rozluźnieniem, które oferuje tytoń. Słowa Sebastiana gryzą się z tym, co sama wiem. Gabriel jest zbyt potężny, a my jesteśmy zbyt słabi. Mimo wszystko on dybie na nasze życie tylko dlatego, że wybraliśmy prawdę. Wybraliśmy Ojca. On nami gardzi, a my gardzimy nim. On ma swoich wyznawców, których karmi kłamstwem. My stoimy w prawdzie – i największym ciosem, jaki możemy mu zadać, to objawienie tej prawdy. Zrobiliśmy do tego pierwszy krok. Ale jesteśmy za słabi, aby iść dalej tą ścieżką. Ale Sebastian ma też rację. Nie powiem tego Ojcu. Nie zrezygnuję. Nie poddałam się. Jeszcze nie. Gabriel zadał mi dzisiaj wiele ciosów, odebrał wiele woli życia, ale nie odebrał mi woli walki. Nie odebrał mi nienawiści, jakiej go darzę i pogardy, które motywują moje ręce i usta do dalszych inkantacji, byle na jego szkodę, byle w imię naszego Ojca. Jestem zbyt słaba. Nie mam już siły iść. Ale się nie poddałam. Wiem, że nie. Ja też wiem. Sebastian to wie. Oboje wiemy, że nasz cel jest większy niż my dwoje – a nasze życie to jedno wielkie pole walki. Zgodziliśmy się na to dobrowolnie, dołączyliśmy do bitwy nie z egoistycznych pobudek, ale z miłości do Ojca. Tylko, że… Zamykam oczy, a ciche westchnięcie wyrywa się z moich warg. Tylko, że nie przewidzieliśmy jednego. Kiedy zgadzałam się zginąć w imię Pana, nie miałam nic do stracenia. Dziś było inaczej. Dziś osoba, której najbardziej bałam się stracić, siedziała obok mnie i wtulała się w moje suche już, poplątane włosy. Dziś mogłam poczuć słodycz bliskości i woń ciała, które oplatało mnie i gładziło, było moim wsparciem. Był moją siłą. Ale był też moją największą słabością. Był powodem, dla którego potrafiłam podnieść się z kolan i iść dalej – choć nie miałam już żadnej motywacji, a spojrzenie było puste. Co się tam stało, Judith? Od tego wszystko się zaczęło. Wtedy rozpoczął się mój upadek, równa pochyła, prowadząca mnie na dno własnej wytrzymałości. — Wiedział, że przyjdziemy. – Mój głos nagle zachrypł, przez co musiałam krótko oczyścić gardło krótkim chrząknięciem. Nie chciałam sięgać po nic do picia. Sebastian obejmował mnie, a ja nie chciałam z tych objęć wychodzić. Pierwszy raz tego dnia czułam się bezpieczna. – Przejście było portalem. Przeniosło nas do ciemnej jaskini z tylko jednym wejściem. Nie było też już drogi powrotnej. Mogliśmy tylko iść na przód, dlatego poszliśmy. Trafiliśmy do pomieszczenia z obsydianową misą na środku. Dalsze przejście było zawalone kamieniem i przyczepione jakimiś łańcuchami. Gdy jej dotknęliśmy, odezwał się Frejr, mówiąc nam, co z tą misą mamy zrobić. – Wykrzywiam wargi w kaprysie, który ciężki jest do interpretacji. – Przejść dalej mogliśmy tylko płacąc odpowiednią cenę. Przelana krew sprawiała, że łańcuchy pękały. Tylko, że misa potrzebowała jej dużo. Potrzebuję przerwy, dlatego zaciągam się papierosem, wzrok pusto wbijając już nie w podłogę, a przed siebie. — Szukaliśmy innego wyjścia. Próbowaliśmy krew wymieszać z wodą, nalać samej wody, albo znaleźć jakiegokolwiek przejścia dalej. Byliśmy w pułapce. Mogliśmy tylko się pokroić, i zrobiliśmy to. Łańcuchy pękały, a upływ krwi nas osłabiał. Cabot był bardziej potrzebny, aby przekonać Surtra do naszego Ojca. – Przygryzam na moment wargę, zaciskając powieki, pod którymi czuję wilgoć napływających łez. – Więc ja przelałam jej więcej. Wolałabym zapomnieć ten moment, ale wiem, że wrył się w moją pamięć i będzie towarzyszył mi w koszmarach do końca życia. Uderzenia zimna i gorąca. Bezwładność, kiedy nie byłam w stanie utrzymać swojego ciała na własnych nogach. Nie byłam nawet w stanie wyciągnąć łapy z tej pieprzonej misy. Mogłam tylko patrzeć, jak ucieka ze mnie krew tak fioletowa, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. I rzygać. Ze zmęczenia. Z niedokrwienia. Z drżącymi lekko wargami próbuję zgiąć palce dłoni, która do tej pory była sina. Czuję w niej mrowienie, a strach, że nigdy nie powróci do pełni sprawności, odsuwał się na dalszy plan pod impetem oddechu śmierci na moim karku. — Miałam wtedy już tylko jedno życzenie. Kilka łez ucieka spod powiek, a ja głos zniżam do szeptu, bo wiem, że zaraz zacznie się łamać. — Żebyś mnie znalazł. I pochował. Nerwowy ruch ręki wyrywa mnie z tego dziwnego letargu, bo unoszę ją, żeby nerwowo otrzeć policzek, po którym skapnęło kilka łez za dużo. Odwracam od niego głowę, bo nie chcę, żeby znów patrzył na moje łzy. I tak już widział mnie słabą i zrezygnowaną, widział, jak płakałam, ale… Ale coś blokuje mnie przed spojrzeniem mu w oczy. Nie wiem, co. Nie wiem, co, skoro nawet w chwili śmierci wracałam myślami do jego ramion i ust, żałując, że spędziłam z nim czasu tak mało. O wiele za mało. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jego palec delikatnie sunie po powierzchni gładkiej skóry Judith, w te i we w te, leniwie pieszcząc odsłonięte ramię, gdy Sebastian słucha uważnie tego, co ma mu do przekazania. Wiedział, że przyjdą. A więc jaskinia była pułapką. Błędem. Powinni byli to przewidzieć, powinni byli rozważyć tę możliwość. Nie powinni się rozdzielać. Tyle lat doświadczenia, a wciąż popełniasz błędy młokosa, karci się w myślach, bo czuje się za to odpowiedzialny. Miał z nich wszystkich najdłuższe doświadczenie na polu walki, w dowodzeniu, w obmyślaniu planu działania, strategii. Powinien wiedzieć lepiej. Uległ presji otoczenia, presji czasu, uległ mocy autorytetu, bo przecież Gorsou wspominał o drugim wejściu. A skoro o nim wspominał, założyli, że to powinno zostać odkryte i zbadane. W tamtym momencie stało się również drogą ucieczki od zaczarowanych roślin. Tylko co to za ucieczka, skoro po drugiej stronie czekało coś znacznie gorszego? Wiedzieli, jak walczyć z cholernymi badylami, ale to, o czym mówi Judith, to inny rodzaj walki. To atak nie tylko na zdrowie, ale na godność czarownika, to próba złamania jego woli, sprawienia, że ugnie głowę przed plugawym, zakłamanym aniołem. Ciężko mu tego słuchać. Wie, że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby to on był tam z nią. Nie pozwoliłby jej na poświęcenie się, nie pozwoliłby, aby cierpiała sama. Sebastian pamięta widok Cabota na polu walki. Wyglądał dobrze, był w nienaruszonym stanie. Przelała swojej krwi więcej czy raczej całość, której potrzebowała misa? Cabot był bardziej potrzebny. Gówno prawda. Cabota już nie ma. Kto za nim zapłacze? Nie żona, nie dziecko. A kto zapłacze za tobą, Sebastian? Gdyby Judith zabrakło, Sebastian prawdopodobnie już by się po tym nie podniósł. A Surtr? Przekonaliby go razem. Są gwardzistami, służą Kościołowi, znają się na swojej pracy, potrafią sięgać po odpowiednie słowa. Daliby radę. Nie umyka uwadze Sebastiana, że przy boku Cabota kroczył również nienaruszony pies, który teraz i tak już leżał martwy pod gruzami. Powinni poświęcić psa. Czy Judth uznała, że jest mniej warta niż przydomowy wszarz? Nie pyta, nie próbuje się mądrzyć, bo to nie ma teraz znaczenia. Poza tym, Judith dodaje coś jeszcze. Miała życzenie. Gdy zaś wypowiada swoje życzenie, serce Sebastiana na chwilę staje, a jego mięśnie się spinają. Kciuk zatrzymuje się w miejscu. Kiedy delikatnie i czule, lecz nieprzejednanie, ujmuje podbródek Judith, by spojrzała mu w oczy, sama może przekonać się, dlaczego nie ma potrzeby, by ukrywała swoje łzy. Coś w nim pękło, tam, wtedy w tej jaskini, a teraz swoimi słowami Judith poruszyła tę samą strunę. Jego oczy są zaszklone, a usta zaciśnięte do tego stopnia, że żuchwa drga niespokojnie pod siłą naporu. Każdy najdrobniejszy mięsień protestuje przeciwko słowom wypowiedzianym przez Judith. — Nie chcę o tym słuchać. — Jego głos łamie się zdradliwie, ale głębszy wdech i przymknięcie oczu pozwalają mu odnaleźć resztki opanowania. Nie będzie się mazgaił, mężczyźnie nie przystoi, nawet jeśli wspomnienie tego jednego momentu, gdy myślał, że Judith odeszła do Ojca, zabiera mu zdolność oddychania. — Nie masz prawa odejść przede mną. Nie masz prawa, bo jeśli znowu- — Znów. Jego głos znów podupada, a powieki zaciskają się mocno na oczach, chcąc odgonić napływ gwałtownych emocji. Kontrolowanie oddechu pomaga, potrafi sobie z tym radzić. Kiedy uchyla powieki, choć nie rozkleja się, jego spojrzenie jest pełne bólu, ale też czegoś innego, dużo łagodniejszego, dużo silniejszego. — Nie dałbym rady bez ciebie. Nie waż się mnie tu zostawiać, bo przysięgam, że będę błagał Ojca, by zabrał mnie do siebie, a potem znajdę cię w piekle i przez całą wieczność będziesz słuchać o tym, jakie to było niemiłe — żartobliwa nuta wkrada się w sposób oczywisty i naturalny, bo Sebastian nie byłby sobą, gdyby nawet w takim momencie nie podjął próby rozładowania emocji. Uśmiecha się jednak tylko przez chwilę, bo zaraz poważnieje, przeczesując leniwie włosy Judith, przy czym wciąż łagodnym spojrzeniem zagląda jej w oczy. — Przetrwamy to razem lub zginiemy razem. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Cokolwiek blokowało mnie przed spojrzeniem, było zbyt słabe, aby przeciwstawić się jego dłoni. Pamiętam, jak złapał mnie Cabot. Trzymał moją twarz w żelaznym uścisku, patrząc na mnie z pogardą, jak ledwie byłam w stanie przełknąć wlewaną mi do gardła kroplę z Białowieży. Nie potrafię zapomnieć tych palców zaciskających się na mojej szczęce w miażdżącym uścisku. Pamiętam. Ale byłam zbyt słaba, aby odnaleźć oparcie we własnych kończynach. Wtedy nawet jego dotyk mi nie przeszkadzał. Sam fakt, że trzymał mnie gorzej niż kundla za mordę był ostatnim, czym wtedy się martwiłam. Ale go nie zapomnę. Dotyk Sebastiana był na drugim biegunie. Choć siła obracała moją głowę, abym na niego spojrzała, jego dłoń była delikatna i miękka. Daleka od tego, co przywoływały na myśl moje wspomnienia, o których mu jeszcze nie powiedziałam. Być może nigdy mu nie opowiem. Oczy nie chcą spojrzeć na twarz, ale kiedy ostatecznie coś się łamie i zwracam ku niemu mój wzrok, nie potrafię przełknąć widoku, który maluje się przede mną. Jego oczy wilgotne były od łez. Nie płakał, ale nie brakowało wiele, aby tak właśnie się stało. I odkąd tylko sięgam pamięcią, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek dostrzegła łzy kręcące się w jego oczach. Nigdy nie pokazywał słabości. Nigdy nie pokazywał, że ma wrażliwą stronę. Sebastian był mężczyzną. To nie znaczyło, że nie miał prawa do łez. Nie powiedziałabym tego żadnemu innemu człowiekowi mazgającemu się z byle powodu. Ale Sebastian ma powód i jego łzy to nie durne mazgajenie się ostatniej sieroty. To łzy strachu, że jedna kropla krwi więcej mogłaby mu zabrać coś, co było dla niego tak ważne. Mnie. Nie wiem, dlaczego to tak we mnie uderza. Teraz, gdy o tym myślę, było to tak oczywiste. Tak, jak dwa plus dwa, jak pierwszy rozdział Księgi Bestii. Sebastian mnie kocha. I nie potrzebuje słów, żebym to zrozumiała. Te padają i tak. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek łamał mu się głos, gdy do mnie mówił. Gdy mówił do kogokolwiek. Próbuje przybrać ton nieustępliwy – dokładnie tak samo, jak ja zrobiłabym to w jego sytuacji, ale… Co, gdyby to on opowiedziałby mi taką historię? Że mógł zginąć, bo poświęcił się za bardzo? Że chciał, abym go pochowała? Moje serce przestałoby istnieć, bo rozsypałoby się na miliony kawałków. Nie miałabym już serca, bo wszystko, co najmocniej kochałam, odeszło i jest już poza moim zasięgiem, w domu Ojca, czekając, aż moje dni dobiegną końca- Kochałam? Nie dałbym rady bez Ciebie. Nie umiem opanować drżenia warg, kiedy mi to mówi. Jestem straszną beksą, bo łzy kapią po bokach mojej twarzy, żłobiąc mokre ścieżki w policzkach, spływając delikatnie. Gardło zaciśnięte mam w supeł i choć zaledwie chwilę temu myślałam o czymś zupełnie innym, teraz zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie już żyć bez niego. Kocham go. Zrozumiałam to o wiele za późno. Zmarnowaliśmy tyle lat życia, żeby się odnaleźć. Parskam w durnym rozbawieniu, na które sam usiłuje się zdobyć i kręcę krótko głową, choć było mi to potrzebne. Było, bo choć na chwilę gardło mi się rozsupłało, sprawiając, że mogłam coś powiedzieć. Mogłam złapać oddech. Nie dostrzegłam od razu, że od kilku chwil w ogóle nie oddychałam. — Nie rozumiem, dlaczego Ojciec tak późno wskazał mi drogę. Nie rozumiem wielu rzeczy. Dlaczego wpierw musiałam znienawidzić Sebastiana, abyśmy zbudowali wszystko od początku. Dlaczego tyle czasu musiało upłynąć, zanim zrozumieliśmy, że potrzebujemy siebie. Mogliśmy dzielić życie. Dzielić smutki, dzielić dom, dzielić radości. Nazwisko. Dzieci. Na to wszystko jest za późno, bo obraliśmy inną ścieżkę – wiodącą do Pana i przez Pana. To najbardziej chlubna ze ścieżek, ale- Świat nigdy nas nie zaakceptuje. I w dupie mam ten świat. Choć nie siedzimy daleko od siebie, przysuwam się bliżej niego. Odrzucam papierosa do popielniczki, nogi pociągając na kanapę, żeby zwrócić się do niego przodem, twarzą. Moja dłoń, zdrowa i w pełni czucia, unosi się sama i dociera do twarzy Sebastiana z czułością, o jaką sama bym się nie posądzała. Kciuk gładzi zarośnięty lekko policzek, ocierając resztki z łez, które spłynęły po rozproszeniu. — Dopiero gdy nasz Pan rozpoczął Apokalipsę, dostrzegłam Cię. Zabrał mi pierwszy pocałunek. Chciałam mu uciec, lecz mi nie pozwolił, osaczając, będąc blisko, spijając namiętność z warg i łamiąc wszelkie obietnice czy wyrzeczenia, na które zdobyliśmy się jako Gwardziści. Wtedy po raz pierwszy poczułam naprawdę coś, czego nie potrafiłam opisać. Dzisiaj już wiem. — A dzisiaj, otwierając dla Ojca Wrota Piekieł, musiałam umrzeć prawie trzykrotnie, żeby sobie uświadomić, że Cię kocham. Nie pamiętam, abym komukolwiek powiedziała coś takiego. Kocham Cię. Jak łatwo przechodzi to przez wargi, gdy jestem pewna tego, co czuję. Jak dziwnie się czuję ze świadomością, że przeżyłam całe życie, nie wiedząc, co to miłość. — Kocham Cię – powtarzam szeptem, gdy wzrok wpatruje się już tylko w głębię jego ciemnych, czekoladowych oczu, a dłoń spoczywa na policzku, chłonąc ciepło jego ciała. – Musiał się skończyć świat, abym to zrozumiała, ale nikt mi nie wmówi, że nasz Ojciec nie błogosławi temu, co czuję. Powiedziałabym, że to za jego sprawą to wszystko się zadziało. Gdyby nie postawił moich kroków na ścieżce ku Erosowi, gdybym nie wróciła tego samego wieczoru po pracy z Sebastianem, nic z tego by się nie zadziało. Nigdy byśmy się nie zbliżyli, gdyby nie Pan. Wierzę, że patrzy na nas z Piekła i uśmiecha się, widząc, jak z każdą trudnością nasze uczucie rośnie. A razem jesteśmy silniejsi. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
On też nie rozumie. Dlaczego teraz? Judith, Lyra… Teraz, gdy większość życia ma już za sobą, kiedy nauczył się żyć bez strachu, bo nie miał nic do stracenia. Nigdy więcej nie stanie do walki bez lęku i nie zajrzy już w oczy śmierci bez żalu. Bo wie przecież, że nie umrze we śnie, w domu, na zatrzymanie akcji serca czy inną przypadłość starych ludzi. Pewnego razu po prostu otrzyma cios, po którym się nie podniesie. Jeszcze miesiąc temu odszedłby szczęśliwy, czując, że spełnił swoją rolę i czas odejść do domu Ojca. Nie będzie mu to dane. Odchodząc, będzie myślał o tym, że zostawia osoby, które kocha i że żałuje czasu, którego nie wykorzystali. Scenariusza, w którym to Judith odchodzi przed nim, nie bierze nawet pod uwagę. Nie dałby sobie z tym rady. On też. On też dostrzegł ją za późno. Patrzy w jej zapłakane oczy i chłonie ciepło jej dłoni. Jest wdzięczny. Oboje mogli zginąć, ale przetrwali. Lucyfer czuwa nad nimi. Nie wyobraża sobie, by miał wrócić do tego domu sam, bez niej. Że miałby zmuszać się do życia dalej, zostawiając ją pod gruzami. Nie potrafiłby. Słowa, których nigdy nie spodziewał się usłyszeć z kobiecych ust, słowa, których wyrzekł się lata temu, odbierając sobie możliwość założenia rodziny. Te właśnie słowa padają dzisiaj w towarzystwie rzewnych łez i podskórnego lęku, a w głowie Sebastiana nastaje dziwna, nienaturalna pustka. Łzy, które przed chwilą skutecznie powstrzymywał, zaczynają skapywać na dłoń Judith i przystrajać policzki Sebastiana bezwiednie i zbyt szybko, by mógł cokolwiek na nie poradzić. Błogosławieństwo Lucyfera jest dla niego ważne. Chce jej wierzyć. Że Ojciec nie ma im tego za złe. Bo on też ją kocha. — Myślałem, że umarłaś. — Coś w nim pęka i ten moment bardzo wyraźnie widać w oczach, które coraz mocniej zapełniają cię łzami. Jego warga drga od emocji, a oddech mimowolnie przyspiesza. — Myślałem, że umarłaś, Judith. Nieładny szloch zwieńczony jest niewyraźnym kurwa, kiedy obejmuje dłońmi jej pas i wtula czoło w ramię, które przed chwilą głaskał. Drży w jej ramionach jak mały chłopiec, ale nie ma już nad tym kontroli, nie umie przetłumaczyć sobie, że mężczyzna się tak nie zachowuje. Przytula ją, czuje jej ciepło, słyszy jej bicie serca i widzi ją tam, na tej brudnej ziemi, w kałuży czerni i czerwieni, nieruchomą. Wszystko, co czuł wtedy, szuka ujścia i znajduje je w objęciach Judith, w łzach moczących jej skórę, w niekontrolowanym drżeniu ciała. Obejmuje ją tak, jakby ktoś za moment miał mu ją odebrać. Kurczowo i desperacko. — Nie mogłem nic zrobić. — Jego głos jest zniekształcony, ginąc w ramieniu Judith. Nie zasługuje na jej miłość. Nie potrafił jej nawet pomóc. Nie jest pewien, ile to trwało, kiedy w końcu próbuje się pozbierać do kupy, odsuwa głowę, ociera łzy nerwowym ruchem i bierze głębszy wdech. Teraz, gdy powoli dochodzi do siebie, zaczyna być mu wstyd. Mimo to, jest w stanie spojrzeć jej w oczy i uwierzyć, że nic w nich nie stracił. Zdobywa się na delikatny, ciepły uśmiech. — Kocham cię, Judith. Tak bardzo cię kocham. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia