First topic message reminder : Billy Goat Mały pub na skraju lasu Cripple Rock to mała rodzinna inwestycja, nieprzerwanie działająca w tym miejscu od blisko 50 lat, chociaż historia Billy Goat sięga jeszcze XIX wieku. Pub znajduje się na uboczu od głównej drogi, przez co niemal nigdy nie trafiają tutaj przypadkowi turyści. Chętnie zjawiają się tutaj za to miejscowi oraz leśnicy i myśliwi, dlatego nie dziw, że całym motywem przewodnim tego miejsca, są właśnie leśne zwierzęta. Skóry i trofea ścienne można znaleźć wszędzie — już od wejścia. Powiewająca tam amerykańska flaga słusznie sugeruje, że wszelkie niepatriotyczne przejawy mogą być surowo ukarane. Właściciel tego miejsca — słynny Billy — jest zresztą zapalonym łowcą. Oprócz taniego piwa nic nie sugeruje, że Billy Goat jest podrzędną knajpką. O wystrój tego miejsca dba żona właściciela, co czyni go bardzo domowym i wyjątkowo przytulnym pubem. Wstęp tylko dla członków Kowenu Dnia. Rytuały w lokacji: Kocioł smoły [moc: 117] Sieć osłabiająca [moc: 78] Wystrzały eteru [moc: 71] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Kolejni bracia wchodzą do Billy Goat witając się z resztą, a Esther odpowiada im tylko bladym uśmiechem i oszczędnym skinieniem głowy. Brak w niej zwyczajowego entuzjazmu. Mimo iż chciała unikać spoglądania w stronę męża, zerka w jego kierunku, kiedy podnosi się z miejsca i kieruje w stronę drzwi. - Frank! - wydziera się z jej gardła wrzask na widok padającego na podłogę czarownika. Zrywa się z miejsca, już chcąc podbiec do niego i sprawdzić, co też sprawiło, że traci przytomność, ale jakaś siła zmusza ją do pozostania. Łomoczące w piersi serce tym bardziej przyspieszyło swój rytm, kiedy za Sebastianem wyłoniła się sylwetka. Dalszy grzęźnie w gardle, a oczy rozszerzają się do rozmiarów spodeczków. Wprawiona w zdumienie czeka i nasłuchuje, zresztą nie ma innego wyboru. Nadal stoi w miejscu, górując nad resztą z oczyma wlepionymi w Lucyfera. W tego, do którego od lat składa modły i w którego pokłada wszelką wiarę. Bije od Niego ciepło oraz spokój, jakich oczekiwała i jakich spodziewała się poczuć, gdyby spłynęła nań kiedyś łaska zobaczenia Go. Nie od razu docierają do niej słowa o porzuceniu lęku. Frank ma wkrótce do nich dołączyć i z całą pewnością żal mu będzie, że nie dostał możliwości spojrzenia w czerń Jego oczu. Zyska za to o wiele więcej - czy dzięki temu przejrzy wreszcie na oczy i zrozumie, że jego życie wcale nie jest porażką, jaką obecnie dostrzega? Wybrzmiewające w ustach Ojca jej własne imię zdaje się być lekkie, zupełnie różne od przepełnionego goryczą serca. Jego obecność jest w stanie objąć jednak cały umysł, odepchnąć na bok ból oraz żal, jakie towarzyszyły jej przez ostatni tydzień. Języki rozłożonego płomienia tańczą tuż przy dłoniach, lecz Esther nie odczuwa żadnego palącego gorąca. Czarownica stoi w bezruchu ze wzrokiem wciąż utkwionym w Lucyfera i dopiero słowa młodego Overtone’a sprawiają, że przez umysł przelatuje powiew otrzeźwienia. Kobieta bierze głębszy oddech i zbiera w sobie siłę, by pozwolić swoim kolanom się ugiąć i zająć z powrotem miejsce przy stole. Nie łapie się żadnej konkretnej myśli, pozwala mówić innym Lucyferianom. Słuszność ma w swoich słowach Judith, jednak tej nigdy nie odmawia trzeźwości umysłu. Nikogo w tej sali nie trzeba przekonywać, że wszyscy razem i każdy z osobna chwycą za oręż i walczyć będą w imię Jedynego, lecz warto, by ponownie to między nimi wybrzmiało. Ciemne brwi ściągają się w zastanowieniu, a spojrzenie przesuwa w kierunku Sebastiana, gdy ten wspomina o tym, co podążają śladem Matki. Kogo ma na myśli? Jak wiele Frank pominął podczas zdawania relacji z prób otwarcia Wrót Piekieł? Pytania zatrzymuje dla siebie, wierząc, że zaraz wszystko zostanie wyjaśnione. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Daj mi siłę i oczyść mój umysł, by stał się otwarty na wszystko, co się tutaj wydarzy i co usłyszę. W trakcie modlitwy starał się już nie rozglądać po zebranych, jednak zanim nieco przygarbiony z pochyloną głową podpartą o ręce spoczywające na stole przymknął powieki w skupieniu, obserwował kolejne osoby wchodzące do środka. Marwoodzi, Krąg i młody chłopak obok niego. Nikt więcej nie dołączył, wszyscy pogrążyli się w modlitwie prowadzonej przez Carter. Pochylił pokornie głowę. Nie zdecydował się na dodanie nic od siebie. Na początku przyjął jedynie rolę cichego obserwatora, chciał bez zadawania zbędnych pytań wyciągnąć z samych rozmów jak najwięcej informacji. A jeśli gdzieś okaże się przydatny, był gotów pomóc sprawie. Nie spodziewał się, że już podczas pierwszego spotkania jakie przewidziano, zobaczy na własne oczy Lucyfera. Najpierw głuchy huk bezwładnego ciała upadającego na posadzkę – niemal poderwał się z siedzenia, żeby instynktownie ruszyć na pomoc. Zawahał się, gdy tylko rozpoczęły się inne dziwy, aż nie potrafił ruszyć się, zaskoczony obrotem zdarzeń. Wyprostował się jak struna, szerokimi oczami patrząc na postać, jaka zmaterializowała się na miejscu Sebastiana. Postać, która zwróciła się do Verity’ego, zasiadła na jego krześle. Krzesło natomiast stało się tronem, transformując się na jego oczach z pomocą mocy tak niewymuszonej i potężnej. A potem zdał sobie, że to wyłącznie ułamek tego, co potrafił Lucyfer, Ojciec magii. Bił od niego majestat, jakiego nie mógł posiadać zwykły człowiek, a jednocześnie przypominał jednego z nich swoją aktualną formą – ot, młody mężczyzna pełen szarmu. Każdej cesze, która wybijała się jednak z tej ziemskiej normy, przyglądał się zdumiony, ale i z szacunkiem. Oczywiście, słyszał tak wiele historii objawień – tych prawdziwych i tych prawdopodobnie zmyślonych. Nigdy nie przypuszczał jednak, że sam dostąpi tego zaszczytu. Oto i On, nikt inny, wypowiedział jego nazwisko. Rzeczywiście. — Panie… — ale tylko tyle był w stanie wyrzucić z siebie na samym początku. Jak przemawiać do króla? Tak jak feudalni panowie, klękając na jedno kolano i całując pierścień swojego seniora? Jak pozdrowić seniora wszystkich seniorów, tego którego nie imają się żadne ziemskie hierarchie? — Nasz panie. Chciałbym, żeby moja droga rodzina zrozumiała twoją wizję przyszłości. Dzisiaj to ja przychodzę, szukając drogowskazów i odpowiedzi. Spokojnie. Powoli. Wyważonym głosem. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Imani zdecydowanie była w szoku na widok samego Lucyfera, który zechciał im się objawić. Była to prawdziwa pociecha po utracie Gorsou. Prawie się popłakała, gotowa uklęknąć, bić pokłony, cokolwiek, gdyby tylko wyraził takie życzenie. Póki co jednak ją zatkało i inni mówili, nim sama się zebrała, by się odezwać. Przez głowę przechodziło jej mnóstwo wątpliwości, a wszystkie dotyczyły tego, czy naprawdę zrobiła wszystko, by zadowolić ich pana. Czy jej pójście na misję otworzenia Wrót Piekła było tym, czego oczekiwał, co mu się podobało, co powinna była zrobić? Że też Joe akurat dziś musiał się rozchorować... Jaka szkoda, że nie mogła tu zabierać dzieci. Nie wypadałoby chyba jednak chwalić się pacholętami, które jeszcze nie umiałyby się zachować przed swoim panem, a brać tylko część to byłaby strata dla reszty. Wreszcie jednak zebrała się w sobie, by również się odezwać. - Panie mój... - zaczęła, a głos jej znowu na chwilę ugrzązł. Czuła aż tak wielkie wzruszenie. - Jakich działań teraz od nas oczekujesz? Czy... Czy jest coś co powinniśmy poprawić? Czy... - zawahała się nad tym pytaniem. Miała nadzieję, że nie było nieodpowiednie. - Czy, oczywiście jeśli mogę spytać, rytuał otwarcia wrót wpłynął jakoś na trafienie duszy Gorsou i naszych innych towarzyszy do twego królestwa? - myślała oczywiście nie tylko o Astarothie, ale też tych czarownikach, na których chociażby otwarcie Wrót Piekła zadziałało śmiertelnie. Zakładała, że Lucyfer by na to nie pozwolił, ale miała w sobie pewien niepokój. Wolała więc się upewnić, czy czegoś nie należałoby zrobić również w tym kierunku, by ich dusze bezpiecznie trafiły na miejsce. Wiedziała, że to zapewne absurdalny pomysł, ale po tym, co ją wtedy spotkało, naprawdę różne niespodziewane wątpliwości pojawiały się w jej głowie. Nigdy jednak nie dotyczyły wiary w Lucyfera.. - Jak powinniśmy podchodzić do naszych braci i sióstr, którzy zbłądzili? - chodziło oczywiście o tych, którzy podążyli za Lilith. Po tym pytaniu zamilkła. Miała wrażenie, że zadawała zdecydowanie za dużo pytań. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Kieran Padmore
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 177
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 5
TALENTY : 20
Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Frank upadł, całe pomieszczenie zalała jasność, która zmusiła do zmrużenia oczu, a po ponownym uniesieniu powiek ujrzeli między sobą Ojca. Jego ludzkie oblicze było nieskazitelne, od całej Jego doskonałej postaci biła moc, płomień trawiący stół pulsował, powietrze stężało, bądź do klatka piersiowa Kierana została ściśnięta przez emocje, spośród których na samym początku dominowało zwyczajne oszołomienie. Umknęła mu troska o przyjaciela, ponieważ nie mógł drgnąć, zbyt przejęty wydarzeniem zmieniającym spojrzenie na cały świat Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie tej chwili, a jednak mógł grzać się w Pańskiej chwale, cieszyć oczy Jego widokiem. Zwrócił się bezpośrednio do każdego, więc kiedy wypowiedział jego pospolite imię, Kieran upadł na kolana, aby wielbić swego Pana. Tylko ta jedna pozycja była odpowiednia do oddania bezgranicznej czci i wyrażenia skruchy, którą czuł mocniej niż kiedykolwiek. Nie był w stanie pozbierać myśli, a musiał wypowiedzieć słowa, nie ośmieliłby się pozostawić pytania Pana bez odpowiedzi. – Panie – rzekł głosem zachrypniętym od wzruszenia, wpatrując się z zachwytem i zarazem cieniem trwogi w Jego majestat, pomimo wstydu przez własną bezczynność nie spuszczając wzroku, tak zmąconego od napływu emocji. – Chcę żyć dla Twej chwały, pragnę okazać się godzien tej chwili. Nie siedział ze swą bracią, bo inni dokonali więcej od niego, bardziej zasłużyli na ujrzenie Pana. Zgiął kark, przed wszystkim otwarcie wyraził skruchę, która była niczym bez zadośćuczynienia. Nie rzekł nic więcej, już tylko słuchał uważnie słów Ojca, potem zaś słuchał uważnie innych. To była ostatnia szansa, aby stanąć do walki w obronie imienia Ojca. Zbierał skrawki informacji, gdy inni mówili ile się dokonało, ile jeszcze musi dokonać, wzmianki o przeszkodach, zagrożeniach, wyzwaniach. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : właściciel pubu; służba więzienna
Chociaż pora była wczesna, całe wnętrze Billy Goat świeciło słonecznym blaskiem. Trudno było się temu dziwić — zszedł do was sam Lucyfer, Gwiazda Zaranna, Władca Piekła, Ojciec. Jego naturalnie rozluźniona postura i łagodny ton rozlewał się po pomieszczeniu. Tron, na którym się rozsiadł, widniał teraz niczym monument w środku drewnianego pomieszczenia. Ogień — tuż przed wami — żarzył się i płonął coraz mocniej, ale w żaden sposób was nie ranił. Niezależnie jak blisko go byliście. Przecież Król Piekieł nie chciałby waszej zguby. Sebastianie, gdy nie podniosłeś się z kolan, nie spojrzał w twoją stronę. Nie potrzebował napawać się tą pozycją, wiedział przecież, jak wiele mu poświęciłeś, prawda? — Jestem litościwy, Sebastianie. Na moje następne odwiedziny pod wschodnią ścianą zbudujecie mi ołtarz — wyznaczył wam zadanie, ostatnie zdanie kierując już do całego stołu. Wzrokiem powoli spoglądał na wszystkie sylwetki po kolei. Milczącą Esther, Winnifred, Marvina, a potem na przemawiających cicho, ale pewnie wyznawców. Te słowa należały mu się przecież z samego faktu istnienia. Kiwnął spokojnie głową w akceptacji słów Overtone'a, nieznacznie mrużąc oczy, jakby w zadowoleniu. — Wiem, Maurice — odsłonił ostre zęby w uśmiechu, a wszyscy dostrzegliście, że środek jego ust wypełniony jest czernią, jakby tam załamywało się wszelkie światło. — Kieranie, usiądź z braćmi — Padmore, mogłeś poczuć, jak krzesło pod tobą przesuwa się powoli w stronę ognia. Nie dygotało się, ale nieważne jak bardzo zaparłbyś się nogami, nie byłeś w stanie go powstrzymać. Tuż potem to samo stało się z krzesłem Winnifred. — To intrygujące. Kolejny potomek Faustów przejrzał na oczy — patrzył na Roche, a zaraz potem na moment odwrócił wzrok na Verity'ego, uśmiechając się wyraźnie zadowolony. Lucyfer sporadycznie przykładał kielich z winem do ust, a gdy odsuwał rękę i stawiał go na niewidzialnym stole, który przed sekundą jeszcze tam był, kielich znów znikał. Działo się to może 3 albo 4 razy, jakby Pan traktował tę wizytę niemal przyjacielsko. Wydawał się triumfować, być zadowolony ze stanu rzeczy. Zresztą — czy można było mu się dziwić? Na moment zawiesił spojrzenie na niesprawnej dłoni Carter, zaraz potem podnosząc je na wasze twarze. — Macie otworzyć Piekło — przypomniał prawdę. — To wasz najwyższy i najważniejszy cel. Rozlać na świat magię i na zawsze wyplewić wiary Gabriela — mówiąc jego imię, wyraźnie się skrzywił, nie mogliście mieć wątpliwości, że sama jego osoba wzbudzała w Ojcu pogardę. — Mam wam mówić, co powinniście zrobić? Wyznaczyć plan działania? — wypuścił głośno powietrze, krzywiąc się na tę myśl. — Nie... — zaraz potem odrzucił ją od siebie i machnął dłonią od niechcenia. — To wy jesteście tutaj, na Ziemi, a ja w Piekle. Ufam wam — przyglądał się całej sali, a szczególnie tym, którzy otrzymali łaskę jego chrztu. — Wybrałem każdego z was nie bez powodu. To wy potraficie nieść moje słowa dalej. Szerzyć najpiękniejszy dar, jaki ode mnie otrzymaliście. Magię. To wy potraficie stawiać czoła przeciwieństwom. Ufam wam i wiem, że zrobicie co konieczne, żeby osiągnąć nasz wspólny cel — ściszył głos, lecz nie do szeptu. Wciąż wyraźnie go słyszeliście, widzieliście, jak nieco się nachyla, jakby planował zdradzić wam największą tajemnicę. — Jeśli chcecie mnie czcić, to czcijcie siebie nawzajem, bo moja potęga będzie w waszych czynach i waszej mocy. Każdy z was, każdy, kto siedzi przy tym ogniu, ma w sobie cząstkę czegoś wyjątkowego. Wiara — wzrokiem objął Esther i Imani. — Moc — Maurice i Marvin dostąpili zaszczytów jego spojrzenia. — Sumienie — wypowiedziane łagodnie trafiło prosto w twarze Winnifred i Kierana. — Wiedza — okalała Roche i nieruchome ciało Franka. — Siła — skończył spoglądając w prawo na Judith i Sebatiana. — Potrzebujecie tylko tego, co już w was jest — znów odchylił się nieco, opierając wygodnie na tronie, a w dłoń znów chwytając materializujący się znikąd kielich. W jednej sekundzie jego mina zrobiła się jakby poirytowana, ale wszyscy zgodnie mogliście stwierdzić, że to nie wy byliście tego powodem. Coś w jego środku, coś w ciemnym spojrzeniu, jakby się zagotowało i każdy z was mógł przysiąc, że przez chwilę zamiast spojówek miał ogień. A może to tylko odbicie stosu przed wami? — Lilith zdradziła mnie i Piekło. Zginął przez nią Gorsou i ci ludzie w Cripple Rock — czarownicy i niemagiczni — którzy wkrótce dostąpią naszej łaski. To ona ma krew na rękach — zacisnął zęby. — Zdołała mi uciec i ukrywa się tutaj, na Ziemi. Nie wyjdzie na moje światło i nie pokaże się przed obliczem Gwiazdy Zarannej, będzie przemieszczać się nocą i zbierać armię. Będzie próbowała mnie odciąć. Zwoła fałszywców, którzy będą próbowali obalić porządek rzeczy. Zamknąć mnie i uwięzić. Będzie chciała objąć Królestwo na Ziemi. Stać nad wami. Nie uda jej się, ale pozostanie zdrajczynią! A co robi się ze zdrajcami?! — krzyknął nagle, uderzając wolną pięścią w podłokietnik tronu, a w waszych uszach rozległ się huk. — Byłem zbyt łagodny... Bagatelizowałem ją... — znów ściszył głos, ale pozostała w nim nuta złości. Ci z was którzy byli obecni na ostatnim spotkaniu kowenu, mogli przypomnieć sobie, że to samo zrobił Gorsou. Chyba wiedzieliście już dlaczego... — Ale to nic... To nic... Błędy można naprawić, prawda? — uśmiechnął się łagodnie i znów upił łyk wina z kielicha. — Usiądźcie wszyscy — jak na skinienie palcem, jakaś moc pociągnęła tych z was, którzy klęknęli, na krzesła. — Gabriel nie widzi waszych poczynań nocami. Niebosa są osłabione. Moją mocą burzę mu też wizje dnia, ale jest potężny. Chociaż cierpi i słabnie, nie wolno go bagatelizować. Będzie wysyłał swoich szpiegów, będzie próbować przenikać do waszych szeregów. Zbliża się Trzeci Jeździec. Ukrywa się i nie przystanie do mnie, dopóki nie dostrzeże, jak silny jestem. Jej imię to Iustitia. Dlatego powierzam to wam. Przypomnijcie czarownicom, dlaczego to ja jestem nazywany Ojcem, Stwórcą, Panem i Władcą i od kogo płynie magia — wypuścił powietrze z płuc, na moment napawając się nim, a potem coś drgnęło, jakby jego sylwetka zamigotała. — Więc — ton znów się zmienił, znów mówił do was niczym przyjaciel. — Ustalcie plan działania i zróbcie to, co wam kazałem. Zostaniecie nagrodzeni. I tutaj na Ziemi i w tam w Piekle. Jesteście ocalałymi od herezji Gabriela i wyzwoleńcami od niecnych spisków Lilith i to wam powierzam tę misję. Działajcie razem i przypomnijcie Kościołowi i wszystkim jego wiernym, że to was wybrałem, byście głosili moje słowa — wstał delikatnie, jakby jego ciało samo się uniosło, a następnie zrobił kilka kroków w przód, stając w samym środku ognia. — Jeszcze się spotkamy. Kielich uniósł wyżej, jakby w geście toastu, a potem ogień wzniósł się i Lucyfer zniknął w płomieniu. Palenisko wygasło chwilę potem, a przed wami znów stał ten sam, drewniany i nienaruszony niczym stół. Mistrz Gry dziękuje i pozdrawia cieplutko z Piekła, nie będzie na ten moment kontynuował rozgrywki. Frank odzyska przytomność za 3... 2... 1... Czas na odpis: 13.05 (poniedziałek) do 22:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Kiedy kończy się granica pomiędzy mężczyzną a beksą? Overtone nie potrafił tego stwierdzić. Emocje nie chciały go opuścić i ledwo pozwalały oddychać. Runęła na niego z całą mocą konsekwencja jego narodzin i absurdalna intensyfikacja odczuć. Czując na sobie ponowne spojrzenie Pana nie panował już nad wilgocią pęczniejącą mu pod powiekami, ani nad ściskiem obejmującym gardło. „Wiem, Maurice”. Dwa proste słowa, ledwie stwierdzenie faktu. Oczywiście, że Ojciec wiedział, przecież swego czasu kościół był Overtonowi drugim domem. Był jedyną stałą w jego życiu, która nie przysparzała mu zmartwień i chociaż nigdy do tej pory nie wyciągnęła ku niemu dłoni, nie śmiałby zwątpić w to, że jest tam i spogląda na niego. Tak jak on, maluczki, ośmielał się patrzeć na niego. Odetchnął głośno, chylił głowę. Przełykał łzy, które chciał ronić, ale jakich wstydził się przy wszystkich zebranych. Czuł się słaby i nierozumny. Dołączył do zgromadzenia, a posiadana przez niego wiedza była żałośnie ograniczona. Czuł się jak ktoś, kto swoim nieodrobieniem lekcji mógł urazić Stwórcę. Ale tak się nie stało. Lucyfer przemawiał, a każde jego słowo stało się balsamem na spękaną duszę Maurycego. Wypełniało go poczucie misji, chociaż wcale tak naprawdę nie rozumiał, na co się pisze. Uchylili wrota Piekieł, a Pan im ufał. „Ufał im.” „Ufał… mnie.” Maurice wcisnął wnętrze dłoni w oczodoły. Miał absolutną pewność, że za moment strzeli mu ostatni nerw, jaki teraz trzymał się na włosku i powstrzymywał niepowstrzymany płacz. Może nigdy tak naprawdę jej nie kochał? Może potrafił kochać jedynie Jego? Wilgotne, błękitne oczy uniosły się wreszcie, by spojrzeć na Pana. Odbijało się w nich echo zwątpienia. Co takiego miał w sobie wyjątkowego? Nie zdążył nad tym pomyśleć, nie zdążył analizować. Jego świadomość umiejętności Marvina jednocześnie zesłała na niego zrozumienie, dumę, ale i paniczny lęk. Moc. Moc niszczenia życia innym. Sobie Bał się. Tak bardzo bał się ujawnienia, że nawet tutaj, w otoczeniu osób, którym powinien okazywać swoje serce jak na dłoni, nie potrafiłby dostatecznie zaufać. Gdyby wiedzieli czym jest, nigdy nie zasiedliby z nim przy wspólnym stole. Był wynaturzeniem. Jak inaczej mogliby go odebrać? Społeczność przemawiała silniej, niż duma i pewność siebie. Maurice Overtone nigdy nie okazywał swojej słabości. Nie mógł sobie na to pozwolić. Każde ukłucie emocji zawsze stanowiło wystudiowany gest, a prawda ubierała się w kilka warstw kłamstw lub zwodów, a dzisiaj był jak najbardziej szczery i prawdziwy. Wrażliwy, jak artysta którym był, zawsze winien być. Zdołał nieco przestraszyć się gwałtownego pociągnięcia, które posadziło go znów na krzesło. Nie zapanował nad własnym ciałem. Uniósł nogi wyżej i opierając buty o skraj siedziska, zasłonił się przydługimi łydkami, otaczając się ramionami jak zaszczuty nastolatek. Pomimo przeżywanego załamania, doskonale zdawał sobie świadomość ze stawianej przed nimi misji i był gotów zrobić absolutnie wszystko, byleby dołożyć do niej nawet małą cegiełkę wsparcia. Nawet jeżeli obejmowałoby to konieczność rozprucia go na części i ujawnienia sekretu, jaki zatruwał mu życie od lat, a zarazem barwił najpiękniejsze wspomnienia kolorami wiosny. „Jeszcze się spotkamy.” Panie, będę czekał z modlitwą na ustach. Wystarczyła sekunda, aby płomienie pożarły Ojca, ale minęło co najmniej kilkanaście, nim Maurice wreszcie był w stanie podnieść głowę. Okolicę oczu miał spuchniętą i zaczerwienioną. Pieprzona jasna karnacja. Przesunął językiem po dolnej wardze. Czy Frank już stał na własnych nogach? Pomimo całej swojej sympatii dla Marwooda, nie był w stanie się tym przejmować, gdyż… - Nie spodziewałem się takiego wprowadzenia - zauważył, bardzo lękliwie przesuwając spojrzeniem wzdłuż stołu, który jeszcze chwilę temu był przecież żywym ogniem. Wyciągając przed siebie dłoń, pogładził lakierowane drewno. Wciąż było zimne i twarde. Prawdziwe. - Czy mógłbym prosić o lekkie… streszczenie tego, co działo się tutaj wcześniej? - Ośmielił się zapytać i spojrzał kontrolnie na każdego z zebranych, ale najdłużej i tak zerkał na Marvina. Jechali na tym samym kulejącym wózku. Kąciki ust Overtona uniosły się nieznacznie, kiedy spróbował wymienić z nim spojrzenie. Mieli moc. Czy ta moc miała wystarczyć? Czy przyda im się do czegokolwiek? Marvin z pewnością znajdzie swoją rolę wśród członków zgromadzenia. - Ojciec okazał mi dziś szczególną łaskę. - Zauważył, czując absurdalną potrzebę, by wszystko wyjaśnić i zapełnić pustkę, jaką odczuwał po zniknięciu Pana. W swej wypowiedzi miał, oczywiście, na myśli ukazanie mu się w pełnej krasie przez Stwórcę. Zwrócenie się ku niemu. Dostrzeżenie jego istnienia, wiary, oddania. - Zdradził zdecydowanie więcej, niż spodziewałem się usłyszeć. Chciałbym uporządkować tę wiedzę, jeżeli tylko mamy na to czas i możecie powiedzieć mi coś więcej. Nie żądał. Maurice pokornie prosił i nawet nie potrafił niczego oczekiwać. Czy w ten sposób czynił swój pierwszy krok do obdarzenia pozostałych swoim zaufaniem? - Kim był Gorsou? Co oznaczają ci jeźdźcy? - Zapytał na próbę, czując pieprz na języku. Wypłakał dziś co najmniej połowę wody wypełniającej organizm. - I pomóc w budowie ołtarza. Dodał, nie widząc innej możliwości. Zdolności artystyczne być może niewiele miały wspólnego z „budowlanką”, lecz z pewnością zadbają o estetykę arcydzieła, które wyjdzie spod ich dłoni. Wtedy też wlepił podejrzanie miękkie spojrzenie w Judith. Wyglądał, jak gdyby formułował myśl. Ostatecznie nie powiedział już nic… a przynajmniej na razie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Pan chciał mieć ołtarz – Pan dostanie ołtarz. Jak tak o tym myślę, to nawet nie wiem, dlaczego nikt do tej pory go tutaj nie wybudował. To karczma Billy’ego, ale by na to pozwolił. Są pewne argumenty, którym się nie odmawia. Stary myśliwy nie odmawia również staremu Carterowi. Billy nie będzie robił problemów. Chociaż nie widziałam dokładnie, czułam bardzo dobrze, gdy Pan patrzył na mnie. Nie mam pojęcia, jak to robił, ale jego wzrok był tak przeszywający, że nie miałam wątpliwości, co właśnie się dzieje. Przez tych kilka sekund moje ciało oblewał dreszcz. Dlaczego patrzył właśnie na mnie? Nie wiem. Nie musiał przypominać mi celu. Wszystko, czego pragnęłam, to wskazówka. Był mądrzejszy od nas, wiedział więcej od nas – ode mnie, od każdego w tym pomieszczeniu i każdego poza tym pomieszczeniem. Znał Gabriela doskonale – wiedział o wszystkim, co działo się wokół niego i wiedział, jak powinniśmy zaatakować. Był naszym Ojcem, a czy dziecko nie przychodzi do Ojca po odpowiedzi, wraz z pytaniami, aby wskazał mu dalszą drogę? Aby nauczył? Aby pokierował? Może to właśnie tkwiło w jego odpowiedzi. Jeśli chcecie mnie czcić, to czcijcie siebie nawzajem. Słowa niemal niemożliwe do zrealizowania – a jednak wiem, że prawdziwe. Jeżeli nie będziemy ponad podziałami, będziemy słabi i zostaniemy zniszczeni. Gdyby tamtego dnia, w tamtej przeklętej jaskini, zamiast Astarotha był ktoś, kto patrzył na mnie jak na coś więcej niż plugawego kundla- Astarotha z nami nie było. Nie wróci. Pan musi wiedzieć, co zrobił i właśnie dlatego nam to mówi. Moja dłoń drży nieoczekiwanie. Co do każdego jestem w stanie się zgodzić – każdego wyróżnia coś innego. Każdy ma coś ważnego. Oprócz mnie. Sebastian jest silny, lecz nie ja. Nie potrafię już tego o sobie powiedzieć po tym, co stało się dwudziestego szóstego w jaskiniach. Jak dałam się złamać. I gdyby nie siła Sebastiana, gdyby nie jego bliskość, po prostu bym tam została i zgniła, bo nie miałam już siły dźwignąć się z kolan i iść dalej. Gdyby nie wsparcie innych, nie dałabym rady. Niesprawna ręka mi o tym przypomina, gdy od tygodnia przekraczam próg Kazamaty, aby wracać do działu administracyjnego, bo nikt nie chce ryzykować wysyłaniem mnie, kaleki, w teren. Nie to jednak jest ważne. Lilith zdradziła Piekło. To fakt, chociaż niewiarygodny, a jednak na własne oczy widzieliśmy, jak wychodzi na powierzchnię. Co to dla nas oznacza? Nie mam pojęcia. Wiem jedno – Lilith nie została wygnana, a uciekła Ojcu. Jest na tyle niemądra, aby wypowiadać mu wojnę. W imię czego? Co chce osiągnąć? Będzie chciała objąć Królestwo na Ziemi. Stać nad wami. Więc o to chodzi. Piekło nie było jej wystarczające – ona chciała władać tutaj, na ziemi. W niebie jest Gabriel. W Piekle – Lucyfer. Z nami nie ma nikogo. Jest to ziemia niczyja, po którą Matka postanowiła wyciągnąć rękę, sądząc, że może w ten sposób być nad Ojcem. Myśl, że będzie mogła Go odciąć, jest niewiarygodna i przeraźliwa. Nie możemy do tego dopuścić. Wzdrygam się nagle, słysząc rąbnięcie pięści i dopiero wtedy podnoszę wzrok na Ojca. Nie mam wątpliwości, czego od nas oczekuje. Mam wątpliwości, czy będziemy w stanie to zrobić. Część z nas po tej drugiej stronie miała bliskich. Dla Lilith nie ma już szansy, ale może ich jeszcze możemy uratować. Mam wrażenie, że ta nadzieja jest nikła i bezpodstawna. Skoro byli w stanie zginąć za swoją Matkę, nigdy się od niej nie odwrócą. Może Ojciec ma rację. Najlepsze, co może ich spotkać, to śmierć. Tam, w Piekle, odpokutują swoje winy. Jeszcze się spotkamy. Nie mam wątpliwości. Sylwetka Ojca niknie. Krzesło zostaje opuszczone. Przymykam jeszcze oczy i chylę głowę raz jeszcze, aby wymamrotać ledwie słyszalnie: — Prowadź nasze ręce, byśmy wypełnili Twoją wolę. Ostatnia modlitwa rozbrzmiewa z tą samą nadzieją, że i tym razem jej wysłucha. Tak, jak wysłuchał jej zaledwie przed chwilą. A potem, o wiele zbyt głośno, nabieram powietrza w płuca, jakbym dopiero teraz przypomniała sobie, jak się oddycha. Wiodę spojrzeniem po kolei po sylwetkach. Pierwszy naprzeciwko jest skulony w krześle i skonfundowany Overtone. Może w innej sytuacji mogłabym z niego zadrwić, teraz jednak nie jest mi do śmiechu. Za jego plecami wciąż leży nieprzytomny Frank. Ktoś powinien sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. — Imani, Winnifred – zwracam się do nich krótko i cicho, głosem, który mógłby równie dobrze do mnie nie należeć, pozbawiony swojego tembru. – Sprawdźcie, co z Frankiem. Może da się go ocucić. Ojciec mówił, że nic mu nie będzie. Może potrzebuje chwili. Jak my wszyscy. Spoglądam na nowe twarze – Fausta, o którego obecności prawie już zapomniałam, i Marvina, który, cóż, teraz miał dowód, że nie wciągnęłam go w jakąś szopkę, a to, o co walczymy, jest prawdziwe i Lucyfer zawołał właśnie jego. Nie mieli pojęcia, co się dzieje – i Overtone zadaje trafne pytania. Spoglądam jeszcze na Sebastiana. Znam to skupienie na jego twarzy. Nie zamierzam go z niego wytrącać. Przysuwam się nieznacznie do stołu, kładąc ręce na blacie i zwieszając głowę. Tego jest tak cholernie dużo. Jak mam im wszystkim to opowiedzieć? Zacznijmy od podstaw, jak w szkole podstawowej. — Dwa miesiące temu w Hellridge pojawiły się katastrofy, po której musieliśmy solidnie sprzątać. – Zacznijmy może jednak od pierdolnięcia. – Piekielnik robił fikołki logiczne, żeby to wszystko wytłumaczyć, ale prawda jest taka, że to żadna durna rura kanalizacyjna. To początek apokalipsy. – Świetnie Ci idzie, Judith, powiedz wszystkim od razu, że umrą, na pewno wszystko będzie dobrze. – Apokalipsy w innym rozumieniu. Skończy się świat, który znamy, bo nasz Pan zatriumfuje nad Gabrielem. Otworzą się Wrota Piekieł i magia wyleje się na świat. Nie będzie już różnic, wszyscy będziemy jego dziećmi. Dwa miesiące temu zjawił się pierwszy jeździec, który wdarł się do nieba i zranił Gabriela. Dołączył do Ojca i jest z nim w Piekle. – Taką mam przynajmniej nadzieję. – Wtedy, przy Erosie, widzieliśmy innych ludzi, ale nie mieliśmy pojęcia, kim są i czego chcą. Tuż po pojawieniu się pierwszego jeźdźcy, Ojciec wyznaczył nam kolejne zadanie. Mieliśmy odszukać i uwolnić drugiego jeźdźca, którego więził Frejr, upadły, który opowiedział się po stronie Gabriela. Odnaleźliśmy Surtra, uwolniliśmy go i przekonaliśmy, aby dokonał upragnionej zemsty na Frejrze, ale w imię naszego Ojca. Wtedy podarował nam ognisty miecz, i wtedy też dostrzegliśmy tych ludzi, którymi są wyznawcy Lilith. Byli tam i chcieli odebrać nam miecz, ale im się nie udało. Zginęła kobieta, która im przewodziła, i wtedy też Ojciec musiał dowiedzieć się o tym, że Matka spiskowała przeciwko niemu. Uciekła z Piekła, najwidoczniej. Zabrała tych ludzi. My zostaliśmy. Wraz z Gorsou odprawiliśmy rytuał, który uchylił Wrota Piekła. Gorsou był naszym prefektem – odpowiadam w końcu na pytanie zadane przez Overtone’a, wzrok zawieszając na nim. – Przez wiele lat kierował naszym Kowenem. Był nośnikiem słowa Ojca tu, wśród nas, i przekazywał nam jego wolę. Zginął tamtego dnia, ale jest z Ojcem, w Piekle. Opowiedział mu o tym, co dla Niego zrobiliśmy. – Na pewno tak zrobił. – A my wylaliśmy na świat więcej magii. To nie znaczy, że nasze zadanie się skończyło. Nadciąga trzeci jeździec i my musimy przekonać go-, ją, aby do niego przystała. Chwila przerwy. Kurwa, przydałoby się coś do przepicia. Kawa, herbata. Whisky. Kubeł whisky. Whisky byłaby najlepsza. Jest piąta rano, a ja przyjechałam samochodem – i co w związku z tym? — Iustitia była czczona w Rzymie jako bogini sprawiedliwości. – Skąd wiem? Nie pytaj, Marvin. – Gdziekolwiek teraz jest, musimy dopilnować, żeby dostrzegła potęgę Ojca, albo, przede wszystkim, zobaczyła herezję Lilith. To nie jest łatwe zadanie, ale możemy je wykonać. Mamy za sobą Ojca. A Ojciec ma za sobą kościół. Musimy go umocnić, tak, jak umocnimy nasze struktury. Tyle z mowy motywacyjnej. Spoglądam na Sebastiana. Frank wciąż się jeszcze nie odezwał, ale Sebastian był wtedy, gdy rozmawialiśmy o naszych dalszych losach. On wie, co zrobić. Być może wie, co powiedzieć więcej. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Na początku było słowo, a tym słowem było „zamknę je”. Zamknę co? Próbował zorientować się w tym, kiedy ocucił go kaszel. Intensywny, ostry i nieprzyjemny smak żelaza, który razem ze starym i zaczerpniętym przed paroma minutami(?) powietrzem wydostał się z ust. Coś w przełyku zadrapało, coś w płucach domagało się tlenu, który teraz łapczywie wciągał, otwierając szerzej oczy. Wpatrywał się w podłogę — drewniana, znajoma. Billy Goat? Billy Goat. Na pewno Billy Goat. Ziemia była twarda, kolana obolałe, a twarz piekła. Wstyd? Nie. Już dawno go stracił. Marwood czuł, jakby jego ciało rozpadało się na kawałki, a dusza — mocno zakotwiczona — stała w miejscu i ani drgnęła. Czy to sen, czy przed sekundą tam gdzieś obok Sebastiana widniał obraz Pana? Wszystko zdawało się ledwie transem. Drobną iluzją albo dziwnym koszmarem, według którego najwyższa pora odejść z tego świata. Marzył o tym? Kurwa. Chyba marzył właśnie o tym. Spojrzeniem złapał wykrzywioną w strachu twarz Esther, a dolna warga się zatrzęsła. Niezależnie czy ktoś mu pomógł, czy nie, ostatecznie podciągnął się do ściany, opierając plecy o twarde deski i siadając tam, oddychając ciężko. Wysunięta wprzód otwarta dłoń to prosty znak: chwila, moment, zaraz, potrzebuję tylko-. Gdzieś tam był głos młodego Overtona, a potem odpowiedzi Carter. Słyszał ich nader wyraźnie, chociaż słowa trafiały do mózgu znacznie później, niż by tego pragnął. Jakby ktoś źle zmontował ten film, a ścieżka dźwiękowa przesunęła się i niezgrywana z ruchami ich ust. Początek mowy stał się jej końcem, kilka słów w środku przekrzywiły się teraz i odbijały echem. — To prawda — wyrzucił z siebie, gdy Carter skończyła mówić, a głos Franka brzmiał, jakby już dawno zdarł gardło na krzyku. Nikt nie krzyczał. Wybacz, Roche, chyba pospieszyłem się z oceną sytuacji. — Nasz ojciec ma jedną misję i jest nią, żeby cały świat pokryła magia. Nie ma nic ważniejszego i nic ponadto. To jedyny sposób, żeby Gabriel nie zgładził naszej rasy — zagrożenie było poważne, znali je od tak dawna, chociaż przez dziesiątki lat nigdy nie nazywali. — Otwarcie Piekieł rozpoczęło się dawno temu przez Aradię. Wszyscy znamy Księgę Bestii i jej przypowieści. Rytuał się rozpoczął, a teraz my musimy go dokończyć — oddech powoli się uspokajał. — Studiuję teorię magii od 40 lat i zaręczam wam, że jeszcze nigdy na świecie nie było tak wiele mocy, a to dopiero początek. Nasze ciała... — zaczął, jakby chciał tłumaczyć własne omdlenie — ...nie są na to gotowe, ale dusze tak — w końcu z prostego siadu na ziemi próbował się podnieść, użyczając sobie dłoni albo szafki stojącej obok. Zachwiał się na nogach. — Ilość magii na świecie doprowadzi do przyjęcia jej przez mniej odporne organizmy, ale alternatywą jest albo śmierć z rąk Gabriela albo Lilith, która nie wpuści nas do Piekła i odbierze życie wieczne. Nie ma czwartej drogi. Nie było już ojcowskiego pozdrowienia. Jego mina się zmieniła, jakby stała bardziej zdeterminowana. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Pan jest litościwy. Pan życzy sobie mieć ołtarz i Pan będzie mieć ołtarz. Sebastian nie rozumie, dlaczego do tej pory nie miał. Jak mogli o tym nie pomyśleć? Spotykają się tu od lat, modlą się gorliwie do Ojca, ale nie przygotowali dla niego godnego miejsca. Wstyd mu, że nigdy wcześniej nie wyszedł z podobną propozycją i Lucyfer sam musi dopraszać się o to, co mu się od początku zwyczajnie należy. Sebastian czuje spojrzenie Ojca na sobie, nawet jeśli niezmiennie, z prostego, nieskończonego szacunku, nie unosi spojrzenia ku jego bezdennym oczom. Pan wyraża zadowolenie z nawrócenia kolejnego potomka Faustów, a serce Sebastiana otula się przyjemnym ciepłem. Tak. Zaczęło się od jego matki, która przecież tak zaciekle modliła się do Lilith, nim Sebastian przyszedł na świat. Ale Matka nie odpowiadała na jej modły, nie pozwalała urodzić zdrowego syna, nie wsparła jej w tej trudnej drodze. Cierpienie i poczucie opuszczenia sprowadziły Ellę na właściwą drogę, zwróciły jej oczy ku słońcu, ku Ojcu. Sebastian przyszedł na świat w jego błogosławieństwie, był nagrodą za nawrócenie, za przejrzenie na oczy jego matki. Ella Faust do tej pory pozostaje oddana kowenowi, choć jest już zbyt słabowita, by aktywnie uczestniczyć w jego życiu. Robi co może, by powstrzymać szalejącą w jego wnętrzu ekscytację i oblewającą go błogość — emocje mają tendencję do przykrywania mgłą zdrowego osądu i skupienia, a Sebastian ich potrzebuje. Pan przemawia, a więc musi zapamiętać każde jedno słowo. Ojciec im ufa. Czy istnieje w świecie większy zaszczyt? Nie. Nie może istnieć. Ojciec nakazuje im jedność. Sebastian nie widzi, na kogo kieruje swój wzrok, jednak wie, kiedy ten spoczywa na nim samym. Siła. Czy naprawdę jest silny? Przez ostatnie dni czul się słaby, zbyt słaby, by móc komukolwiek pomóc, by móc pomóc choćby sobie. Ale Ojciec mówi inaczej, a Sebastian nie śmiałby podważać jego zdania. Lilith. Atmosfera gęstnieje. Ojciec jest wściekły. Któż by nie był? To Lilith jest odpowiedzialna za śmierć czarowników. Śmie sprowadzać ją na tych, których Ojciec powołał do życia. Nie ma do tego prawa. To ona ukróciła życie Wesleya Cartera. Nie oni. Ojciec dba o swoje dzieci. Uciekła, a teraz chowa się jak szczur. Rosnąca w Sebastianie pogarda ma potencjał lada chwilę się przelać. Nienawiść bijąca od Lucyfera, kwitnie gwałtownie w sercu Verity’ego. Zdrajczyni pragnie panować nad Ziemią, nad wszystkimi żywymi, nad czarownikami, ale i wyznawcami Gabriela. Lilith sięga po to, co nigdy nie będzie się jej należeć. Co robi się ze zdrajcami? Sebastian doskonale wie, co. Zdrajcy, którzy zdradę przejawiają nie tylko myślą i sercem, ale także czynem, nie zaznają miłosierdzia, nie otrzymają szansy na nawrócenie. Czasem jest już za późno. Lilith uciekła z piekła i bluźni przeciw Ojcu. Lilith należy zgładzić. Przez chwilę czuje się nieswojo. Lucyfer mówi, że był zbyt łagodny. Mówi o błędach. Ale Lucyfer nie może się mylić i wszystko w Sebastianie protestuje wobec myśli, że mógł popełnić błąd. To nie on popełnił błąd, to Lilith podle wykorzystała wszystko to, czym obdarzył ją Ojciec. Zastygłe w jednej pozycji kolana Sebastiana protestują bezgłośnie, kiedy jego ciało zostaje porwane na krzesło. Nie zauważa tego, wciąż nad wyraz skupiony na głosie Lucyfera. Iustitia. Sprawiedliwość. Dobrze myślał. Wiedzą już, kogo szukają. Teraz tylko muszą ją znaleźć i przekonać, że są dość silni, by zechciała opowiedzieć się po ich stronie. Mają przypomnieć czarownicom, komu zawdzięczają moc, tak przykazał Pan. A więc koniec z nadmierną dyskrecją, koniec z nieśmiałymi szeptami, koniec z udawaniem, że Lilith może należeć się ta sama cześć. Czas, by Kościół zwrócił się w stronę tego, który włada piekłem. I tylko jego. Lilith przestała być częścią nieświętej trójcy, gdy uciekła z czeluści piekielnych podstępem i bez krzty godności. — Dziękujemy ci, Panie — mówi jeszcze, gdy Lucyfer się z nimi żegna, a potem na kilka chwil nastaje głucha cisza. Ogień zmienia się w wypolerowane, wysłużone drewno, a pierwszy milczenie przerywa Maurice. Sebastian wstaje ze swojego miejsca milcząco, by powoli podejść do okna. Minę ma zamyśloną i skupioną. Jego serce wciąż wali. Nie wyciąga papierosa, choć zwykle pomaga mu to zebrać myśli. Judith zabiera głos. Sebastian opiera się o parapet ze skrzyżowanymi luźno ramionami i przygląda się obecnym przy stole, wsłuchując się w padające wyjaśnienia. Następnie przenosi spojrzenie na Franka, który wrócił do żywych i najwyraźniej ma się nie najgorzej, bo również zaraz zabiera głos. Dwójka wtajemniczonych kończy mówić i nastaje kolejny, krótki moment ciszy, w którym wszyscy mogą przetrawić to, co usłyszeli. Sebastian, ułożywszy myśli, odrywa się od parapetu i zbliża do krzesła, na którym wcześniej siedział. Staje za nim, by oprzeć się dłońmi o jego oparcie. Judith dobrze zna minę, która gości na jego twarzy — mają zadanie, mają misję, teraz potrzebują strategii, planu działania i konkretów, a on z rozkoszą wyszczególni je tonem tak rzeczowym i wypranym z emocji, jakby wcale przed chwilą nie patrzył na oblicze samej Gwiazdy Zarannej. Spojrzenie Sebastiana przesuwa się po wszystkich obecnych i zatrzymuje się na moment na Winnifred. Było między nimi zbyt wiele emocji i rozgorączkowania, by pamiętać o jej niedogodnym stanie. Z pewnością niewiele mogła zrozumieć z tego, co mówili. Jeśli cokolwiek, przecież przez większość czasu ich karki były zgięte, a usta ledwie widoczne. Tym razem pamięta o Winnifred, a gdy się odzywa robi to tak, by mogła dostrzec bez problemu ruchy jego warg. Mówi dość powoli, by zwiększyć jej szanse na zrozumienie. — Wszyscy wiecie już o apokalipsie i znacie nadrzędny cel naszego Pana. Otwarcie wrót i trzeci jeźdźca to nasz priorytet. Lilith i jej poplecznicy to przeszkoda, która może stanąć i z pewnością stanie na naszej drodze, ale nie powinniśmy poświęcać im nadmiaru naszej uwagi i sił, póki nie będzie to uzasadnione i nie da nam konkretnych korzyści. Pamiętajmy jednak, że ci ludzie mogą nam zagrażać. Znają tożsamość moją, Franka, Judith i Imani. — Gdy ostatnio się tu spotykali, Judith na jego ustach brzmiałoby jak pieszczota, osobliwie i nie na miejscu. Teraz surowe Carter zdaje się reliktem przeszłości. — Nie znają nas wszystkich i my również znamy jedynie część. Blair Scully, Ronan Lanthier, Penelope Bloodworth, Lyra Vandenberg. Jest jeszcze dziewczyna o imieniu Lila, ciemnoskóra, uroda arabska, nazwiska nie znamy. Czy ktoś z was zna ich osobiście? — Jeśli tak, mogą to wykorzystać. Od tej pory muszą dołożyć wszelkich starań, aby zachować w sekrecie tożsamość tych, o których wyznawcy Lilith jeszcze nie wiedzą. Musiał wymienić Lyrę, w innym wypadku byłoby to podejrzane. Ale Lyra jest jego odpowiedzialnością. Do Lyry nikt nie musi się zbliżać. Nie powinien. Podstęp, który wyszedłby na jaw, przekreśliłby ich raczkującą relację, relację, którą Sebastian chce stworzyć, którą chce pielęgnować i która pomoże jej spojrzeć na rzeczywistość trzeźwym okiem. — Na ten moment mamy kilka zadań. Najpilniejsze — dowiedzieć się więcej o Iustitii i odnaleźć ją. Wzmacniać nasze szeregi, rozszerzać wpływy Lucyfera, aby nie wahała się w obraniu jedynej słusznej strony. Kolejne, zadbać o nasze bezpieczeństwo, zabezpieczyć się na różne możliwości, w tym na konfrontację i walkę. Rytuały, eliksiry, magiczne przedmioty, to wszystko będzie nam potrzebne. — Pamięta aż nadto dobrze, jak mocno na losy walki mogły wpłynąć przedmioty, które przynieśli i ubrali przeciwnicy. Byli młodsi i mniej doświadczeni, ale lepiej przygotowani. — I wybudować ołtarz. Maurice, jesteś artystą, czy dasz radę przygotować projekt godny naszego Ojca? Proponuję, aby budowę nadzorował Marvin. W tym miejscu, ponieważ nasze grono się powiększyło, a my bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy polegać na sobie, proponuję, aby każdy krótko powiedział, w jakim zakresie możemy na nim polegać, co może zrobić w najbliższym czasie, aby przyłożyć się do wspólnej sprawy. Potrzebujemy spójnego planu działania. Współpraca i wzajemne zrozumienie to siła naszego kowenu i żadna zdrajczyni nigdy nie będzie w stanie tego zburzyć. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Świat skurczył się do Niego. Winnie lubiła fakty, a faktem było, że Lucyfer istnieje. Nie potrzebowali dogmatów wiary, jak chrześcijanie; nie musieli naginać zasad logiki i tego, jak działa świat, aby wyjaśnić obecność i dekalog Boga, który zniknął. Lucyfer był faktem — był nauką, tak samo, jak wirusy i bakterie, które oglądać można pod mikroskopem. Jak atomy i cząsteczki magiczne, o których opowiadał jej Percy. Lucyfer był. Tutaj. Zanim się pojawił, widziała, jak jej ojciec opada przy drzwiach i odruchowo wręcz poderwała się do góry, natychmiast jednak siadając z powrotem, gdy Ojciec pojawił się w pomieszczeniu. Straciła słuch, a teraz odebrało jej mowę. Wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała, jak i zupełnie inaczej; mocarniej i potężniej. Wyglądał jak promienie słońca, na które nie można było patrzeć zbyt długo i chociaż wciąż była głucha, to słyszała każde jego słowo głęboko w sobie. Dopiero po długich chwilach zdumienia, gdy jej krzesło przysunęło się do stołu, zaczęła zwracać większą uwagę na swoje otoczenie. Spojrzała na bok, na siedzącego niedaleko niej wujka Kierana i uśmiechnęła się niepewnie. Wiedziała, że jest w podobnej sytuacji jak ona, pierwszy raz spotyka Pana i nie mogło umknąć jej uwadze, że wraz z nią usiadł pod ścianą. Być może również czuł się... nie na miejscu? Poczucie wyobcowania pogłębiała jedynie jej własna matka, która od kiedy tu były, nie zwróciła zbytnio uwagi na stan zdrowia swojej córki. Winnifred przygryzła wargę i spuściła wzrok na swoje dłonie, bawiąc się nimi niecierpliwie. Dopiero głos Lucyfera ją uspokoił. Zwrócił uwagę na jej sumienie — jej i wujka Padmora — co uspokoiło ją dodatkowo. Nie wątpiła w słuszność swoich poglądów, jednak teraz zyskała ich dodatkowe potwierdzenie. Dodatkową odwagę, by podnieść wzrok i próbować z ruchu warg wyczytać słowa reszty zebranych. Ojciec potem zniknął, a jej własny podniósł się z ziemi, nim była w stanie zareagować. Wciąż była w szoku faktu, że naprawdę go spotkała; że naprawdę tu był. Słuchała o tym, co wydarzyło się, gdy ona upadała na dywan w mieszkaniu siostry. O ich dalszych działaniach i ołtarzach, które mieli zbudować. Słowa Judith były dla niej doskonale zrozumiałe, młodego blondyna również, jak i jej własnego ojca. Dopiero pan Verity mówił albo na tyle dużo, że nie zdołała zrozumieć wszystkiego. Winnie lubiła fakty, a faktem było, że Lucyfer istnieje. rzuty na percepcję, aby usłyszeć kto, co mówi. #1 Judith; 92 (k100) + 15 (talent) + 20 (percepcja II) = 127/st. 40 #2 Frank; 37 (k100) + 15 (talent) + 20 (percepcja II) = 72/st. 60 #3 Sebastian; 4 (k100) + 15 (talent) + 20 (percepcja II) = 39/st. 40 #4 Mauricy; 39 (k100) + 15 (talent) + 20 (percepcja II) = 74/st. 60 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Coś poruszyło nim dogłębnie, gdy sam Lucyfer zwrócił się do niego pośrednio, wyróżniając jego wiedzę. Faust skinął głową jeszcze raz, niżej, bez cienia wstydu kłaniając się lekko przed Stwórcą, gdy poczucie dumy rozgrzało jego serce. Chwytał kurczowo każde słowo wypowiedziane przez Pana nim zniknął zostawiając ich – a może raczej ukrywając się przed ich wzrokiem? I Frank powrócił do nich, co przyjął z ulgą. Ich głównym zadaniem było zatem przekonanie do siebie kolejnego, już trzeciego jeźdźcy apokalipsy. Upadłego anioła, który był już między nimi, a którego imię wskazała Carter. Sąd sądem, to już nie ich zadanie, ale Sprawiedliwość musiała być po ich stronie. Lilith również była między nimi, ukrywała się, a na domiar tego miała za sobą prawdopodobnie nie mniejszą armię najwierniejszych wyznawców. Gdy padły personalia, rozparł się na krześle i skrzyżował luźno ramiona. Wolałby, żeby żadne z nazwisk wymienionych przez Sebastiana nie okazało się znajome. Nie byłoby tak trudnym przyznać się do tego, że zna co najmniej dwie osoby z wymienionych, a ich obecność po drugiej stronie barykady okazała się tym trudniejsza do zaakceptowania. Na domiar złego z dwójką wymienionych kobiet widział się nie tak dawno temu i żadnej nigdy nie darzył wrogimi uczuciami. — Zatem istnieje grupa wyznawców Lilith z którą walczyliście? Z celem podporządkowania sobie reszty…? — upewnił się, odnotowując tę informację po cichu. Zainteresowanie w jego głosie nie było całkowicie wymuszone, ostatecznie przyszedł tutaj jako świeży członek kowenu, dopiero porządkując wszystkie informacje. Nie wiedział, jak prezentują się nastroje wśród czarowników, których doświadczenie przewyższało go w tej materii, dlatego zdecydował się na wykorzystanie swojej obecności jak najlepiej. Nawet bardziej od opozycyjnej wobec nich siły zainteresowały go jako naukowca słowa Franka. Do tej pory nie zastanawiał się, co tak naprawdę znaczyć mogło zwiększenie stężenia magii na ziemi, a co dopiero niekontrolowane uwolnienie całego potencjału zgromadzonego w Piekle. Teraz zdał sobie sprawę z konsekwencji. — Ouais, czyli trzeba spodziewać się też większej ilości czarowników w rodzinach niemagicznych? Dzieci…? — dawniej sytuacje te były rzadkością, wyjątkiem od zasady, ale wciąż – nie było to niemożliwe i doskonale o tym wiedzieli. Czy jednak możliwym było, że stężenie stanie się tak duże, że i dorośli odczują konsekwencje rozlania magii na świat? To byłoby bardziej… problematyczne. Było ich tutaj na tyle dużo, że muszą sobie poradzić ze wszystkim, co zgotuje los. — Jestem w stanie pomóc z eliksirami i zatrzaskiwaniem, jeśli tylko ktoś będzie potrzebował podobnego wsparcia — zadeklarował się jeszcze, rozglądając po twarzach zebranych. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Ufam wam, mówi Najwyższy, a serce Esther ogarnia ciepło, jednak po chwili przychodzi cień niepokoju. Co, jeśli tamci okażą się zbyt liczni? Fanatyczni? Podczas ostatniego starcia to Lucyferianom udało się otworzyć Wrota, ale czy uda im się powtórzyć ten sukces? Unosi wzrok na Ojca, kiedy ten wchodzi w płomienie i unosząc kielich, znika z Ziemi. Jego słowa dają do myślenia, ale i umacniają w przekonaniu, że działają w słusznej sprawie. Kim był Gorsou? Marwood ogniskuje swoje spojrzenie na młodym chłopaku przy stole, Maurice. Przed kilkoma tygodniami rozmawiała o nim z Aurorą, przypominając sobie o dziecku, które bardzo lubiło się uczyć. Należał do jednych z pierwszych podopiecznych, jakich nauczała w szkółce kościelnej. Czarownica sięga pamięcią do historii rodu Overtone i przypomina sobie, że nie pałali oni wielką sympatią do niemagicznych. Co nim kierowało, kiedy dołączał do Kowenu? Dochodzą do niej słowa Judith, krótki wstęp, przybliżający wszystkim postać Iustitii. Carter ma rację, Esther również o niej czytała, przygotowując się w ostatnich miesiącach do nadejścia kolejnych Jeźdźców Apokalipsy. - Iustitia w pełni obiektywny sposób rozstrzygała trudne spory. Tych, którzy postępowali zgodnie z zasadami sprawiedliwości i moralności, obdarzała szczęściem i powodzeniem, dawała wysokie stanowiska, zsyłała wielkie bogactwa. Natomiast ci, którzy łamali wszelkie zasady, doznawali konsekwencji. Iustitia nie wydawała bezpośrednich kar, ale ich działania często prowadziły do nieszczęść, klęsk lub utraty szacunku społecznego - podsuwa jeszcze kilka szczegółów z mitologii, w razie, gdyby miało to pomóc w układaniu planu. - Scully… - zamyśla się na moment i przesuwa wzrok na swoją córkę, nie będąc pewną, czy ta ją dosłyszy. - Blair w szkółce kościelnej była na jednym roku z Winnifred, pamiętasz ją? - Nazwiska Vandenberg nie potrafi sobie przypomnieć, ale jeśli ta druga grupa zrzesza młodych czarowników, więc także i ona mogła należeć do grona absolwentów. - Penelope jest zaś moją dobrą znajomą, nierzadko bywała w naszym domu. - Unosi wysoko brwi i wraca spojrzeniem do Sebastiana. - Mamy pewność, że to te nazwiska? Nie mogę uwierzyć, że Penny mogłaby odwrócić się od Lucyfera. - Dzieliła się z nią przepisami na ciasta, utrzymywała naprawdę dobry kontakt. Jak to możliwe, że przez ten cały czas nie zauważyła, że Bloodworth mogła dać się omamić namowom Lilith. Skinieniem głowy przystaje na propozycję Sebastiana, widząc korzyści z podzielenia się wiedzą o swoich umiejętnościach. - Jestem historykiem i religioznawcą, chętnie podejmę się poszukiwań związanych z księgami. Poza tym mogę pomóc tym, którzy chcieliby rozwinąć swoje umiejętności w zakresie magii natury, także w zaklęciach ofensywnych. - Nie, z tego ostatniego nie jest dumna. Wolałaby korzystać magii, by nieść dobro, nie zaś krzywdzić innych ludzi. Empatia ściera się tu z lojalnością Lucyferowi, któremu przysięgała wierność i oddanie. Relacje braci i sióstr w kowenie o ostatniej walce sprawiły, że rozumie, że nigdy nie wiadomo, kiedy dojdzie do kolejnego starcia. Na to powinni być przygotowani. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Gdy Imani usłyszała, że mają wybudować ołtarz, była zaszczycona, że została wraz z resztą wybrana do tego zadania. Nigdy nie pomyślała o tym, ale gdy Lucyfer o tym powiedział rzeczywiście zabrakło jej tutaj miejsca do jego hołubienia. Z kolei jego zaufanie przeraziło ją. Imani nie czuła się kompetentna do tego, by prowadzić działania, decydować o nich bądź planować. Miała wrażenie wręcz, że na tle tego co potrafi za bardzo się wybiła na tle często o wiele lepiej utalentowanej reszty. Miała jednak nadzieję, że starsi i mądrzejsi członkowie ich grupy zechcą przejąć dowodzenie. Przy przemówieniu swojego pana nie powstrzymała ucieczki kilku łez spod jej powiek. Mimo, że czuła się niegodna tego wszystkiego, była wybrana. Wybrana, a przez to wdzięczna i gotowa na wiele... Naprawdę wiele. W momencie, gdy Lucyfer zniknął, jej natchnienie do działania dalej w niej było. Zauważyła reakcję Maurice'a, któremu w ramach pociechy położyła dłoń na ramieniu. W końcu siedziała obok. Zaraz jednak po słowach Judith wstała, by pomóc Frankowi, na ile mogła. Musieli się wspierać. W końcu ich wybrał. Wybrał i kazał się wspierać, jakby byli rodziną. Nie mieli innego wyjścia, jeśli naprawdę w niego wierzyli i chcieli mu służyć. Gdy Sebastian wspomniał o jej ciotce, ze smutkiem i jakby wstydem opuściła na chwilę głowę, nim wróciła na swoje miejsce. Nie mogła uwierzyć, że Penelope, ta wspaniała kobieta, dała się omotać Lilith. Wierzyła jednak, że dla niej jest jeszcze nadzieja. Że Penelope Bloodworth ma jeszcze szansę zobaczyć prawdę. Każdy mógł zbłądzić. Imani również podczas misji odczuwała wątpliwości, ale światło ich ojca zawsze ją ściągało z powrotem. - Mogę pomóc z ołtarzem. Coś prostego, na przykład jego pomalowanie. Albo... Jakieś proste voodoo - zaoferowała się, niepewna, czy powinna się zgłaszać do czegoś większego. Była wykończona po ostatnim i, szczerze mówiąc, nie czuła, żeby się nadawała do wielkich czynów. Słowa Roche'a z kolei ją zainteresowały. Jego tok myślenia wydawał się prawdopodobny. - Jeśli ma się rodzić więcej magicznych w niemagicznych rodzinach to efekty chyba zobaczymy w ciągu najwyżej paru lat - ucieszyła się wyraźnie na tę myśl. Może to nie było sprawienie, by cały świat opływał w magię, ale i tak sama myśl o wyraźnie widocznych efektach ją cieszyła. I była warta jej poświęcenia. Poświęcenie Gorsou i Astarotha nie poszło na marne. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Ten poranek jest wyjątkowy, ten poranek przejdzie do historii, będzie opowieścią, której Marvin Godfrey nikomu nie opowie. To tajemnica, do której dostęp blokuje absolutna, wręcz psia wierność. Ojciec naprawdę zasiada teraz między nimi, naprawdę im ufa i naprawdę prosi ich o ołtarz. Dostanie więc — najpiękniejszy, jaki widziała ta ziemia. Zacisnął usta i przytaknął. Słowa są tu zbędne, niech mówią inni. On wciąż bezgłośnie przyjmuje ich — i Jego — wolę, spamiętuje detale rozmowy by śnić o nich nocami, układać w głowie wszystko, czego się dowiedział. A zajmie mu to więcej czasu niż przypuszczał, gdy już oniemiały, ma oniemieć w dwójnasób. Moc Maurice siedzący naprzeciwko nie przynosi odpowiedzi, ale Marvin dostarcza ją sobie sam, choć ta nie klei się ani odrobinę. Czy Overtone też jest Słuchaczem? Czy to możliwe? Choćby Maurice bardzo chciał, obecnie nie jest w stanie odpowiedzieć — podobnie, jak sam Marvin, jest porażony Jasnością. Dla niego również tamto ognisko było przełomowe. Gdyby tylko mógł sięgnąć przez płomienie, poklepałby go po ramieniu. Dalej jest tylko lepiej, gdy wreszcie dociera do Godfreya znaczenie słów Lucyfera i źródło Jego gniewu inne, niż Gabriel. Lilith zdradziła Piekło i jest na ziemi? Zdołała mi uciec sprawia, że Marvin otwiera usta. I pozostaje tak do momentu, gdy wizja się rozmywa, pierwsi zabierają głos, a spojrzenie Marvina wreszcie pada na tę, za sprawą której dziś się tu znalazł, z jej ust niemo spijając rzeczy nieprawdopodobne, ale za chwilę potwierdzone jeszcze przez pana Marwooda. Jakby ktoś za sprawą jednego spotkania umieścił Godfreya w całkowicie innym świecie, choć przecież podejrzewał — myślał o tym, gdy rozmawiał ze sklepikarzami w zniszczonym Maywater. Wszystko było jasne, pewne, cel nie budził wątpliwości, aż do czasu, gdy Sebastian wymieniał nazwiska, imiona, i— Lila. Uroda arabska. I ta dziewczyna, której imienia nie zapamiętał, a teraz wróciło we wspomnieniach, jakby przeżył to ledwie wczoraj, a nie ponad miesiąc temu. Zakręciło mu się w głowie, uniósł tyłek z krzesła, usiadł na nim z powrotem. To nie może być ta Lila. Przez znajomo brzmiące imię i wspomnienie wspólnej Pielgrzymki nie od razu dosłyszał i zrozumiał, jakie ma zadanie. Gotowość potwierdził dopiero po chwili, gwałtownym skinieniem głowy. — Zbuduję ołtarz, jakiego Pan się nie powstydzi — odparł cicho — trzeba będzie… Zdecy– zdecydować o materiałach, wszystko załatwię, pomierzę, pięknie będzie, to moja praca, a Marvin Godfrey pracy się nie— Słowa stają w gardle, ale wola Ojca jest najważniejsza. Na odpowiedzi przyjdzie czas później. A najważniejszą będzie — czy naprawdę wyprawa z dwiema członkiniami wrogiej formacji sprawiła, że Marvin ujrzał oblicze Ojca? Byłoby to całkiem ironiczne. W tym wszystkim umknęła mu zupełnie nadspodziewana wiedza Judith na temat Jeźdźców. Iustitia. Imię zapamiętał. Tak samo, jak zalety swoich towarzyszy. Sam miał do zaoferowania jeszcze jedną. — A ja… — Wdech, Marvin. Tu możesz to powiedzieć. Powinieneś — jestem Słuchaczem. Nie chwalę się tym, bo ludzie nadużywają tej dobroci, ale Ojcu służył będę. Wyróżnił mnie. Znów rzucił okiem na Overtona i choć nie mógł zrobić tego fizycznie, to mentalnie poklepał chłopaka po ramieniu. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Powrót do rzeczywistości jest o wiele łatwiejszy, gdy wokół są ludzie, którzy opowiadają kowenowemu świeżakowi o tym, co działo się w ostatnim czasie i chociaż to wszystko wydaje się okropnie poplątane i nieprawdopodobne to Maurie nawet nie śmie tego kwestionować. Dostrzegł Pana i chociaż ułożenie sobie w głowie potrzeby współpracy z Judith to dla niego zdecydowanie więcej, niż mógłby dzisiaj przełknąć. Odroczmy wyrok na później. Jeszcze znowu by mu groziła strzelbą. I słuchał. Po prostu słuchał dalej, niejako będąc właśnie takim słuchaczem, którego widzieć chciał w nim Marvin. Tylko takim mniej zdolnym. Tylko społecznie potępionym. Ciężki oddech nagle utknął mu w gardle, ale aby Imani nie poczuła się odepchnięta przez drgnięcie jego ramienia, na krótką chwilę musnął jej palce swoimi palcami w dodającym otuchy uścisku. - Lyra Vandenberg… z tego co wiem, czyni kroki ku zaangażowaniu się w teatr. Poza tym znamy się prywatnie. - Wielkie oczy, które zrobił Maurice, zupełnie obnażyły jego niezrozumienie jej obecności pod sztandarami Lilith. Była… specyficzna, ale to z reguły nie pcha ludzi w oblicza herezji. A może…? - L. AK. - Przeliterował praktycznie na bezdechu, a komórki mózgowe prawie zgrzały mu się pod czaszką, kiedy tylko Marvin wyrzucił z siebie nazwisko pasujące do podpisu na liście. - Jest taka jedna dziewczyna, która robi biżuterie. Kiedy do niej pisałem, odpisywała mi łamanym angielskim. Nazwijcie mnie wariatem, który strzela na ślepo, ale okolica nie wydaje mi się szczególnie obfita w obcokrajowców, którzy nie potrafią pisać listów w kontekście pracy zarobkowej. Oj, Maurie... mało w życiu żeś widział, ale no, właśnie z tego kojarzył Lilę. Tylko i aż. Aż niedobrze mu się zrobiło na myśl, że faktycznie wiara Lilith przybierała przeróżne twarze, z którymi być może nieświadomie miał kontakt. Obca organizacja, póki co, napawała go niewyjaśnionym lękiem. Może kiedyś to się zmieni. Spojrzenie ponownie przeskoczyło, tym razem lokując się na osobie Roche’a. - Prawdę mówiąc, ja nie pogardzę… - zwrócił się ku niemu z pewną nieśmiałością. - Chętnie skorzystałbym też z korepetycji z magii iluzji i wariacyjnej, ale przy tej drugiej wiem, że mogę liczyć na Franka. Obracając się na moment przez ramię, najwidoczniej przypomniał sobie o jego istnieniu. Wstał, aby razem z Imani podać mu dłoń i doprowadzić do swojego krzesła. Jeżeli nie chciał usiąść, Maurice spróbował go do tego zachęcić lekkim naparciem na jego ramię. Dopiero co poczułeś w sobie Ojca, daj sobie odpocząć. - Tworze świece i kadzidła. - Zaczął, bo to było bardzo bezpieczne i mogło okazać się przydatne. Czy takie będzie? Czas pokaże. - Poza tym mam dostęp do treści artystycznych przekazywanych w Teatrze Overtonów lub graficznych, które mógłbym przygotować, chociaż nie wiem, czy to nam się przyda…? Zawiesił głos, potrzebował tej odpowiedzi, jeżeli miał z czymkolwiek się zaoferować, a poza tym… - Judith, Sebastianie - zwrócił się bezpośrednio ku tej dwójce, omiatając ich pospiesznie wzrokiem. - Przygotowałem wam kilka świec po tym… wspólnym wieczorze. Prześle je wam w najbliższym czasie. Sam nawet nie wiedział, jak nazywać tę „rozmowę rekrutacyjną”. Czy to właśnie to mieli na myśli, kiedy umawiali się na kielicha? Splątanie zaczynało go znów przytłaczać, ale na szczęście z pomocą przybywał Marvin. Pierwsza część jego wypowiedzi była bezpieczna. Tak, mogli połączyć ołtarzowe siły. - Dobrze, więc zajmiemy się ołtarzem we troje. Marvinie, zostawię ci kwestie konstrukcyjne, ja mogę zająć się dekoracjami i świecami. Imani, czy mogłabyś być naszym „środkiem”? Malowanie i zadbanie o spójność konstrukcji, kolorystykę. W pełni dostosuję się graficznie do waszej koncepcji. - Spróbował podzielić zadania. Kiedy powie się ludziom imiennie, co mają robić, zawsze bardziej biorą do siebie powagę sprawczości… podobno. Maurie nigdy nikomu nie musiał dowodzić (chyba że półgłówki w teatrze też się liczyły). A potem znowu się zaczęło. Język ugrzązł Maurycemu w gardle. Marvin był słuchaczem, o tym już wiedział, ale zupełnie nie rozumiał tego spojrzenia, którym go obdarzył. Czy on czegoś się domyślał…? Jeżeli wiedziało się czego szukać, prawda była zaskakująco oczywista, ale to wcale nie uspokajało Overtona. Uciekł wzrokiem od Pana Drwala. Czy teraz ktoś zapyta o jego „moc”? Przygryzł dolną wargę w przejawie stresu, nad którym nie potrafił zapanować. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Pią Maj 17 2024, 16:06, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy