First topic message reminder : Billy Goat Mały pub na skraju lasu Cripple Rock to mała rodzinna inwestycja, nieprzerwanie działająca w tym miejscu od blisko 50 lat, chociaż historia Billy Goat sięga jeszcze XIX wieku. Pub znajduje się na uboczu od głównej drogi, przez co niemal nigdy nie trafiają tutaj przypadkowi turyści. Chętnie zjawiają się tutaj za to miejscowi oraz leśnicy i myśliwi, dlatego nie dziw, że całym motywem przewodnim tego miejsca, są właśnie leśne zwierzęta. Skóry i trofea ścienne można znaleźć wszędzie — już od wejścia. Powiewająca tam amerykańska flaga słusznie sugeruje, że wszelkie niepatriotyczne przejawy mogą być surowo ukarane. Właściciel tego miejsca — słynny Billy — jest zresztą zapalonym łowcą. Oprócz taniego piwa nic nie sugeruje, że Billy Goat jest podrzędną knajpką. O wystrój tego miejsca dba żona właściciela, co czyni go bardzo domowym i wyjątkowo przytulnym pubem. Wstęp tylko dla członków Kowenu Dnia. Rytuały w lokacji: Kocioł smoły [moc: 117] Sieć osłabiająca [moc: 78] Wystrzały eteru [moc: 71] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
To prawda — Gorsou nie chciał zabić tej kobiety. Nie będą mieli już szansy na to, by spytać dlaczego. Czy on też widział nadzieję na to, że będzie w stanie nawrócić Zuge na dobrą ścieżkę? Jednak… czy mógł być tak naiwny? Ta kobieta wydawała się pałać do niego nienawiścią, nie było w niej choć cienia wahania, gdy sięgała po śmiertelne czary. A może wierzył, że jego żona jest pod wpływem Lilith, że nie działa z własnej woli i należy jej pomóc? Nie ma sensu już tego roztrząsać. W gruncie rzeczy teraz to już nieważne. Zdecydowanie bardziej zajmująca jest kwestia samej Matki. To, co mówi Frank, wydaje się niewiarygodne, nawet jeśli muszą wziąć te opcje pod uwagę i w gruncie rzeczy każda kolejna będzie brzmieć jeszcze bardziej absurdalnie. Piekło nie mogło zostać podzielone, bo spaja je Lucyfer i Sebastian nie uwierzy, że mogło w nim dojść do buntu. Jeśli Lilith uciekła, to znaczy, że Lucyfer jej na to pozwolił. Jeśli została wygnana, to znaczy, że nie zechciał jej śmierci, choć przecież tak jak podarował jej niegdyś życie, z pewnością mógłby je teraz odebrać. Czy karą dla Matki ma być wygnanie? Tak, być może. Przecież zakaz wstępu do piekła jest znacznie gorszy niż odejście w nicość. Kiwa krótko głową na wtrącenie Judith, która w istocie ma rację — prawie wszystkich. Wśród wyznawców Lilith rzeczywiście były twarze, które nie pojawiły się w tunelach. Ale… — Gryzie piach? — dopytuje, zaciekawiony skąd Judith to wie i jak do tego doszło. Nie roztrząsa dłużej kwestii miłości Gorsou do Zuge i tego, co nim kierowało, słucha uważnie słów Franka i Judith, samemu marszcząc czoło w głębokim zastanowieniu. Trzeci jeźdźca, wsparcie, polityka, cel Lilith. Po kolei. — Znam Księgę Bestii i Biblię, ale Eros, Surtr, Frejr… To mitologie, religie upadłych, moja wiedza nie sięga tak daleko. Na spotkaniu — marszczy brwi, ewidentnie przywołując coś w pamięci — ktoś mówił o Greku, prowadzącym antykwariat. Frank, czy to nie byłeś ty? Ten mężczyzna, czy on nie ma wiedzy, którą mógłby nas wesprzeć? Może będzie w stanie wskazać fałszywe bóstwo związane z symbolem wagi, sprawiedliwości… mit, który o tym mówi? Jeśli nie, może powinniśmy nawiązać kontakt z mitoznawcą na jednym z uniwersytetów. — Sami nie mają zasobów ani czasu, by wertować księgi nawiązujące do kultur całego świata. — I modlitwa. Musimy modlić się do Pana, a może posłuży nam radą. Głosić jego wolę, pozyskiwać żołnierzy i wsparcie — całkowicie się z tym zgadzam. Niekoniecznie plakaty — zatrzymuje spojrzenie na Judith — ale nasze nazwiska nakłonią ludzi do słuchania. Zbliża się bal i czarna msza, powinniśmy choć spróbować nawiązać kontakt z tymi, którzy się liczą. Kwestia celu, jaki przyświeca Lilith, rozmywa się gdzieś w meandrach umysłu podczas całego monologu. — I przede wszystkim musimy zadbać o nasze bezpieczeństwo. Nie tylko my znamy ich tożsamość. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Zmarszczył brwi, gdy Judith wspomniała o szczeniaku, który stanął wtedy przed obliczem Erosa. Wyznawcy Lilith tacy właśnie byli — rozmawiał już o tym z Sebastianem parę tygodni temu. To dzieci: dzieci, które nie rozumieją otaczającego ich świata i na siłę próbują się mu sprzeciwiać. Gryzienie piachu to inna sprawa. Zdruzgotane i nierozumiejące spojrzenie spoczęło najpierw na kobiecie, jakby chciał, by rozwinęła myśl; zaraz potem przeniosło się na mężczyznę. Przecież tamten facet, ten z plantacji cytrusów, nie był szczeniakiem — czy mogło chodzić o niego? Musieli to wyjaśnić. Tożsamość wrogów stanowiła podstawę do dobrego planu, nawet jeśli mieli poznać dzięki temu tylko ich możliwości, to przecież już dużo. Na razie wygrali jedno starcie, co będzie potem? Jak wielu ich było? — Zawsze myślałem, że jest wdowcem — powiedział cicho, kręcąc przy tym głową. — Może wcale się jej nie wstydził? Może chciał ją chronić…? — postawiona teza nigdy nie znajdzie argumentów, Gorsou i Zuge przepadli — może gdyby między Kowenem Dnia była medium udałoby się z nim porozmawiać i… — Medium. Jeśli jakiejś medium udałoby się nawiązać kontakt z Gorsou, mógłby udzielić nam rad, których nie miał czasu nam przekazać? To możliwe? — trudne, wymagające dużego zaufania do kobiety, która miałaby poczynić te kroki. Ale czy możliwe? — Nie myślmy na razie o tym, ich już nie ma. Miłość to potężne uczucie. Miłość może prowadzić do zbyt wielu złych decyzji. Przekonał się o tym lata temu i dalej się przekonuje. Czy tak samo Lucyfer ukochał sobie Lilith? Zdrada boli mocniej niż uderzenie zaklęciem. Jak wiele zniósł? Jak wiele może jeszcze znieść Frank? — Może właśnie taki — też nie miał pojęcia, jaki może być cel Lilith, ale ten, o którym wspomniała Judith wydawał się mieć najwięcej logicznego sensu, nawet jeśli był karkołomnie plugawy. — Żeby zająć jego miejsce… — jedna myśl, ta, której bał się przed samym sobą, wykiełkowała w głowie parę dni temu i ciągle tam tkwiła. Pora podzielić się nią z zaufanymi: — Lilith sama nie dałaby rady naszemu Ojcu. Jest za słaba. Nie dla nas oczywiście. Sądzę, że jeśli wzięłaby nas na cel, moglibyśmy się żegnać z życiem, ale nie Lucyfer. Musi wiedzieć, że nie jest mu równa i że nie może się z nim równać, ale… Ale jest ktoś, kto jest w stanie. Ktoś, komu Eros nie dał rady. Myślę, że wszyscy tutaj wiemy, kto to jest i co może się stać, jeśli Lilith z nim przystanie. Nie chciał wypowiadać pewnych słów głośno. Sojusz Lilith i Gabriela wydawał się nieprawdopodobny, ale — nie znając się na polityce, za to sporo wiedząc o życiu — wcale nie taki głupi. Nie próbował siać wątpliwości czy strachu, ale musieli zgadzać się w swoich działaniach i myślach — mieć jedną stronę. Znali się przecież tyle lat. Nawet lubili. — Tak, to byłem ja. Orestes Zafeiriou. To porządny chłopak. Miał trochę zatargów z prawem w młodości, ale każdy popełnia błędy za dzieciaka. Był ze mną w Piwniczce, gdy uderzyła w nią strzała Erosa. To on rozpoznał na niej greckie symbole. Nawet ostatnio zapraszał mnie do swojego antykwariatu, ale… — na moment zawahał się, czy obciążać tę dwójkę jeszcze swoim problemem. Mieli ich nadto. — Winnifred wyprowadziła się z domu. Mieszka teraz z jego kuzynem — Perseusem. Złamała rytuał i sądzi, że podjęliśmy wtedy zbyt radykalną decyzję — obydwoje dostali od Marwooda listy, Sebastian namacalnie przekonał się, czy decyzja o śmierci tamtego faceta była słuszna. Chyba tak. — Nie podejrzewam jej o złamanie tajemnic Kowenu, ale nie jestem pewien, czy dalej mi ufa i czy to nie odbije się na jej przyjacielu. Poproszę Esther, by go odwiedziła. Może jej wiedza historyczna i obeznanie pana Zafeiriou w mitologiach do czegoś się nada i uda im się wspólnie dojść do wniosków o kogo może chodzić. Trzeci jeździec był tylko jednym z problemów. Po śmierci Astarotha i Gorsou ich ilość drastycznie wzrosła. Wprost proporcjonalnie do topniejącego Kowenu. Uśmiechnął się pod nosem na pomysł Judith o plakatach — z pewnością sarkastyczny. — Może nie „głosować” na Lucyfera, ale na Ronalda Williamsona? Nie znam ich dobrze, uczyłem paru, a w zimie odwiedził mnie jeden z nich, mówiąc, że jest Gwardii. Nie, nie, nic się nie stało. — uprzedził pytanie. — Drobne nieporozumienie, ale poczęstowałem go szarlotką. Nawet miły dzieciak. Williamsonowie zawsze twardo stali za Kościołem, a Kościół to Lucyfer. Nikt inny. Williamsonowie nie przystają z niemagicznymi, ale jeśli uda nam się dokonać tego cudu, jakiego pragnie nasz Ojciec, to nikt już nie będzie niemagiczny. Nie będzie pola do nienawiści. To może ich przekonać? Polityki bywały brudne, a Frank separował się od nich najdalej jak to możliwe. Wolał robótki techniczne, spędzając czas w warsztacie, albo w bibliotece. Verity i Carter to mocne nazwiska w Kręgu, mieli argumenty, które mogły przysporzyć im sprzymierzeńców. — Podsumowując — papieros trafił do jednej z popielniczek. — Musimy działać w tych dwóch obszarach. Zyskać sojuszników i odkryć tożsamość trzeciego jeźdźcy. To kluczowe na przyszłość. Sebatian ma rację. Powinniśmy zabezpieczyć nasze domy i Billy Goat. Judith, jesteś w stanie upewnić się, że Lanthierzy nie będą próbować dobrać się do tego miejsca? — Carter vs Lanthier znane było na całe Cripple Rock, a w Cripple Rock nie działo się dobrze. — Załóżmy też rytuały i pułapki. Jeśli potrzebujecie jakiejkolwiek ochrony z zakresu magii wariacyjnej lub powstania, to wystarczy słowo. A słowo ciałem się stało. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Powiedzieć, że jestem nieco zdziwiona zdziwieniem dwóch obecnych tu panów, to jak nic nie powiedzieć. Patrzę po ich twarzach z kompletnym niezrozumieniem – najpierw na Sebastiana, który głupio się pyta, jakby własnoręcznie typa nie zajebał, a potem na Franka, który patrzy na mnie z oczekiwaniem, jakbym miała im zdradzić jakieś pikantne szczegóły. — No przecież sam mówiłeś, że masz zamiar zabić typa, który za mocno kłapie ozorem na temat śmierci Erosa – odpowiadam szczerze zdumiona, jakbym tłumaczyła mu oczywistość. – Dlatego nie pytałam o szczegóły. – W przeciwnym razie, tak, chciałabym się dowiedzieć więcej. Czy bym pomogła, nie wiem, ale poznanie tożsamości swoich ofiar czasem bywa pomocne. Na przykład przy zacieraniu śladów. Jak tak teraz myślę, to aż dziwne, że Sebastian go znalazł, a nie podzieliłby się nazwiskiem tego chłopaka. – To nie był on? – unoszę wyżej brwi, bo dopiero teraz dociera do mnie sens, że nie tylko ten jeden idiota mógł rozpowiadać w miejscach publicznych informacje poufne. Kurwa. Więcej idiotów na świecie, Lucyferze, miej mnie w swojej opiece. I moją cierpliwość również. Coś nieprzyjemnie wywróciło się w moim wnętrzu i nie była to nagła potrzeba odwiedzenia kibla. Nie był to też strach, że szczyl chodzi na wolności i jest zadowolony z siebie samego. — Kurwa – przeklinam pod nosem, bo dociera do mnie, że skoro raz znalazł mnie w pubie, może znaleźć mnie i kolejny. A ja byłam nieostrożna przez dobre dwa miesiące i być może, nieświadoma, dawałam mu okazje do odnalezienia miejsca mojego zamieszkania. Znaczy, to nie jest tajemnica, wszyscy wiedzą, gdzie mniej więcej mieszkają Carterowie. Ale po pierwsze, nie wiedział do tej pory, jak się nazywam, a po drugie, nie wszyscy Carterowie mieszkają w siedzibie rodowej. — Kurwa – syczę jeszcze raz z westchnięciem i rozprostowuję wreszcie obrażone ramiona, by rozmasować skroń. Przesrane. Jeden więcej do odstrzału. Wsadziłabym go gdzieś obok tej psychopatki od magii iluzji, mniej więcej ten sam poziom poczytalności. Dobrze, po kolei… Gorsou. Unoszę brwi na myśl o teorii Franka. To nie byłoby głupie. To nie byłoby głupie… Nigdy nie korzystałam z usług medium (nie miałam o co zapytać zmarłych; nie miałam też ochoty się z nimi kontaktować), ale gdyby nam się udało nawiązać jakieś połączenie… To możliwe? wypływa z ust Franka wcześniej niż z moich. Sama chciałabym to wiedzieć. — Nawet jeśli, musiałoby być to zaufane medium. Ktoś, kogo będziemy pewni, że nikomu nie rozgada, o czym my tutaj gadaliśmy i kogo właściwie chcieliśmy wezwać. – To zbyt ważne i zbyt poufne informacje, żeby nimi tak szastać. – Opcjonalnie, dla pewności, możemy wymazać jej to wspomnienie z głowy na do widzenia. – Zawsze jest odpowiedź magiczna, ale zawsze można ją również przełamać, jak dowiem się za moment. – To byłoby dla nas pomocne. – Foch zostaje z tyłu, kiedy nachylam się nad stołem i opieram ramiona o jego blat. – Być może widział się z Ojcem i mógłby nam przekazać jakąś informację. Jakąkolwiek. Prosto z Piekieł. Może nawet mógłby zapytać o coś Ojca w naszym imieniu… o ile w ogóle może do niego dotrzeć. – Ale poświęcił mu całe życie, kto miałby większe prawo do bliskości wobec Lucyfera, jak nie Gorsou? Jego miłość do Zuge pozostaje sprawą drugorzędną, ale również możemy się nad nią pochylić. Później. Może sam będzie miał nam interesujące rzeczy do powiedzenia. Właśnie. Zuge. Lilith. Bardzo nie chcę wierzyć w swoją teorię i tym bardziej nie chcę wierzyć w teorię Franka – ale wydaje mi się aż nazbyt prawdopodobna. Pytanie tylko podstawowe – jak głupim trzeba być. — Nagle obudziła się w niej ambicja? – prycham z niedowierzaniem. Lucyfer ją stworzył i mianował Królową Piekieł. Czego mogła jeszcze chcieć? Zaprzeczanie pewnemu porządkowi rzeczy było co najmniej durne, o wiele za głupie jak na wiekową istotę, która widziała wiele i przeżyła jeszcze więcej, włącznie z chowaniem się przed wzrokiem Gabriela. Teraz miałaby się z nim sprzymierzyć? – Mam nadzieję, że w tym akurat nie będziesz miał racji. – Wciąż wierzę, że głupota ma swoje granice. – To byłaby… nawet nie herezja. Nawet nie zdrada – to już nastąpiło. – Nawet nie wiem, jak to nazwać. Rzadko mi brakuje słów, a jednak są takie przypadki jak dzisiaj. Waga. Sprawiedliwość. Jakoś mija mnie moment, w którym handlarz staję się symbolem sprawiedliwości, a powiedziałabym, że jest nawet odwrotnie, ale co ja się tam znam. Nie odzywam się przez tę krótką wymianę zdań na tematy naukowo-religijne, niemniej jednak brwi unoszę wystarczająco wysoko, kiedy słyszę, że Winnifred wyniosła się z domu. Odważne. Dziewczyna, na cholernie drogich studiach medycznych, wynosi się do swojego kochasia, bo obraziła się na źródło swojego dochodu. Nawet jeśli to tylko częściowe źródło utrzymania. Miałam ją za nieco mądrzejszą. Ukrywam twarz w dłoni i próbuję rozmasować skronie z głębokim westchnięciem. — Jest jeszcze za młoda, żeby zrozumieć. – Właśnie dlatego jest niewtajemniczona i nie spotkała Lucyfera. Jest jeszcze za młoda. Zbyt niedojrzała. – Ale to skłania do przemyśleń, czy powinniśmy takie otwarte spotkania przeprowadzać ze wszystkimi członkami – odejmuję dłoń od twarzy, przetaczając spojrzeniem po sylwetkach Franka i Sebastiana. – Być może większe, wewnętrzne sprawy powinniśmy omawiać w zamkniętym gronie znajdującym się bliżej Ojca, a potem organizować jeszcze jedne spotkania, w których po prostu przekażemy polecenia. Najwidoczniej nie wszystkie informacje są dla wszystkich uszu. Przykre. Przykre, ale prawdziwe. Skoro ktoś nie potrafi zrozumieć celu… trzeba dać mu czas, żeby do niego dojrzał. Trudno. — Przejrzę też jakieś informacje na temat sprawiedliwości i bóstw w mitologiach. To poniekąd moja robota – wzruszam ramionami. Jako Sumienna spotykam się z przeróżnymi wyznaniami i te stare, obumarłe również powinnam znać. Pomysł sarkastyczny w jakiś sposób przemienia się w propagandę wyborczą, czy jak tam nazywają to mądrzy politycy. Nie spodziewałam się wprawdzie tego, że kandydatem na burmistrza Franka Marwooda będzie Ronald Williamson – ale po sobie bym się nie spodziewała, że będę się zastanawiała, na kogo głosować. Moja decyzja może bardzo boleśnie odbić się na sympatii naszych rodzin, Carterów i Williamsonów. Wtedy stracimy ważnego sojusznika. Z drugiej jednak strony – Lucyfer jest dla mnie ważniejsi niż koligacje rodzinne i pomiędzy-rodzinne. Myśl, że mogłabym połączyć te dwie kwestie, to jak prezent na Narodziny Aradii. Ale. — Ten pomysł ma lukę taką, że nie wiemy, kiedy skończy się Apokalipsa, a Williamson chce wysiedlić niemagicznych z Hellridge. – To i tak bardzo łaskawy los, mógłby ich po prostu pozabijać. Ale nikt też nie powiedział, że tego nie zrobi. – Świetnie, to bardzo piękna i utopijna myśl, ale załóżmy, że ten polityk akurat będzie bardzo chciał zrealizować swoją obietnicę wyborczą i to w terminie bardzo szybkim. W mieście powstanie chaos, a my będziemy drugim Salem. Stracimy też jakikolwiek kontakt z niemagicznymi, tracąc sojusznika w postaci niemagicznego burmistrza, a kiedy otworzymy nareszcie Wrota Piekieł, będą zagubieni. Będą potrzebować przewodników. Jeśli wyrzucą ich z miasta zanim magia wyleje się na świat, będziemy w dupie, chociaż bardziej w dupie będą niemagiczni. – Czemu się tak przejmuję? Dobre pytanie. – Po prostu… postawienie na Williamsona to ryzyko. Musielibyśmy mieć kogoś, kto będzie nie tyle go kontrolował, co powstrzymywał przed radykalnymi decyzjami wobec niemagicznych. Doradcę albo opozycjonistę. A nie mamy w ratuszu żadnego sojusznika. To sprowadza nas do punktu następnego – znaleźć kogoś, kto będzie nas wspierał. Żeby to było takie łatwe. Nic nie jest łatwe, włącznie z pytaniem Franka o moje upewnienie się. — Nie wiem, jak miałabym to zrobić. Oficjalnie mam zakaz wstępu do Rezerwatu Bestii i nasze rodziny się nienawidzą – rozkładam ręce niby bezradnie. – Oficjalnie. Nieoficjalnie, mogłabym spróbować porozmawiać z samym Ronanem Lanthierem i mieć go po prostu na oku. Nie wydawał się negatywnie nastawiony, ale to było zanim- - zobaczyliśmy się po dwóch stronach barykady – zanim to wszystko. Ale tak, zgadzam się – i z Sebastianem i z Frankiem. – Szybko dojdą do tego, kim jesteśmy i być może również gdzie mieszkamy. Musimy zabezpieczyć i siebie, i Billy Goat, na wszystkie możliwe sposoby. Problem w tym, że ostatnio moja magia jest nieco… słabsza. Więc nie zrobię tego teraz. A czas to pieniądz. W tym przypadku – czas to życie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Do Judith powoli dochodzi, co oznacza zdziwienie Sebastiana, a ten odpowiada krótkim pokręceniem głowy na bezpośrednie pytanie — nie, to nie był on. — To był ktoś spoza ich grupy. — Tak przynajmniej wywnioskował po ustawieniu obecnych podczas pogrzebu ludzi. Nie przyszedł z Zuge i resztą. Marszczy krótko brwi z niezrozumieniem na jej kurwowanie — najwidoczniej ta informacja wiele zmienia, choć Sebastian nie może wiedzieć co. Spotkała tamtego gówniarza? Czy w jakiś sposób jej zagraża? Zapyta o to później, teraz nie ma na to czasu — temat za sprawą Franka wraca do Gorsou i Lilith. Kwestia medium brzmi bardzo rozsądnie, jednak nie można pominąć kwestii, o których przytomnie wspomina Judith. Musieliby poprosić kogoś, komu ufają lub ustalić plan, który pozwoliłby im skorzystać z takiej pomocy, a jednocześnie nie ryzykować obnażeniem sekretów kowenu. Gdyby któreś z nich znało zaufaną medium, z pewnością już by o tym powiedziało, dlatego śmiało można założyć, że pierwsza opcja nie ma na tę chwilę prawa bytu. Przytakuje miarowo głową na te pomysły, nie dodając nic, bo temat uznaje za wyczerpany — zgadzają się co do tego, że pomoc medium byłaby przydatna, ale nad kwestią realizacji trzeba będzie pochylić się głębiej. Tematy postępują dalej, tym razem skupiając się wokół celu Lilith. Frank wypowiada głośno myśli, które od jakiegoś czasu nawiedzały również Sebastiana, choć nie był w stanie wypowiedzieć ich głośno. Nie chciał tego robić. Sama myśl, że Matka miałaby się tak splugawić, wydaje się występkiem przeciwko Lucyferowi, a jednak… Jednak. Lilith zeszła na Ziemię, Lilith knuje przeciwko Ojcu, Lilith mogłaby sprzymierzyć się z jego największym wrogiem, z kłamcą, któremu wydaje się, że może zastąpić samego Boga. — Nie znamy celu Lilith, nie dopowiadajmy go sobie, bo nieopatrznie możemy zacząć wierzyć we własne wymysły — proponuje, wracając do tego, czego wystrzegał się przed kilkoma chwilami — zapychania głowy tym, na co i tak nie znajdą odpowiedzi. Kwestia Winnifred sprawia, że spojrzenie Sebastiana nabiera więcej czujności, może cienia obawy — bo co, jeśli bunt przeciwko temu, na co nie jest gotowa, sprawi, że zacznie rozplątywać język przed tymi, którzy nigdy nie powinni usłyszeć ani o kowenie, ani o tym, co zrobił Sebastian? O tym ostatnim nie musi słyszeć absolutnie nikt. — To twoja córka, więc zaufam twojemu osądowi, Frank. Powinienem się martwić? Jeśli masz choć cień wątpliwości, lepiej, żebym przeprowadził rytuał retrospekcji. — Ten, w przeciwieństwie do rytuału Franka, nie powinien podlegać cofnięciu. — Zgadzam się z Judith, bądźmy ostrożni z tym, o czym mówimy w większym gronie. Przynajmniej, dopóki nie będziemy pewni, na ile są gotowi obecni na spotkaniu Sprzymierzeńcy. Tematy polityki zawsze Sebastiana męczyły, ale nigdy nie był w stanie od niej uciec. Tak jak teraz, gdy siłą rzeczy pojawia się temat najbliższych wyborów i nazwisko Williamson. Zna tylko jednego gwardzistę o tym nazwisku — nic dziwnego, przedstawiciele Kręgu w gwardii nie są niczym oczywistym, ani pożądanym przez którąkolwiek z tych rodzin, nawet jeśli co do czego przychodzi, gwardzista w rodzinie często okazuje się całkiem przydatnym ogniwem. — Porozmawiam z Barnabym, gwardzistą, o którym mówisz. Może się czegoś dowiem. — Judith zgodziłaby się z Sebastianem, że Barnaby to równy gość i z całą pewnością można na niego liczyć. Sebastian co prawda nigdy nie poruszał z nim głębiej kwestii wiary, Lucyfera, a już na pewno nie polityki, ale najwidoczniej najwyższy czas to zmienić. W trudnych czasach nazwiska nagle zaczynają mieć ogromne znaczenie, nawet dla gwardzistów. Kiwa krótko głową na podsumowanie Franka, wątpliwości Judith zaś mieli w głowie i choć wszystko w nim protestuje przed zaangażowaniem się w ten temat oraz podjęciem działań, wewnętrzny Verity, zostawiony gdzieś w czasach szalonej młodości, z uśmieszkiem satysfakcji wychodzi ze swojego ciemnego kąta, ciesząc się, że w końcu może nabrać powietrza w płuca. Sebastian dawno stłamsił tę część siebie, tę, którą zaszczepił w nim ojciec, tę, która ma niewiele wspólnego z jego obecną moralnością i osobliwą wygodą, z jaką według niego wiąże się specyfika pracy gwardzisty. — Każdego da się kontrolować. Pochylę się nad tym tematem — obiecuje, a po chwili milczenia, uznając dotychczasowe tematy za wyczerpane, wyjmuje z kieszeni przerwany naszyjnik, skradziony pannie Scully. Wyciąga go w stronę Franka. — To naszyjnik z demonem, zabrałem go Scully, nim zdążyła go zdeptać. Jesteś w stanie dowiedzieć się, jaki demon jest w nim zaklęty, czy muszę zwrócić się do zaklinacza? [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Sob Kwi 13, 2024 10:30 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Uniósł brwi, przysłuchując się rozmowie tej dwójki. Chociaż sam brał udział w — mówiąc lekko — pojmaniu człowieka, który wyobrażał sobie, że może klepać jęzorem na lewo i prawo, tak nie dopytywał o szczegóły. Wolał nie wiedzieć, nie uczłowieczać go. Zresztą — wtedy nie wiedzieli, że wyznawcy Lilith mogą okazać się tak wielkim zagrożeniem. Odrobina mniej szczęścia i doświadczenia wystarczyłaby, żeby spotkali się tutaj, załamując twarze i zastanawiając, co zrobili źle. O ile w ogóle przeżyliby to spotkanie. Przekleństwa Judith nie kuły w uszy — stwierdzał właśnie w głowie dokładnie to samo. Kurwa. Nie po to został naukowcem, żeby walczyć. (Naprawdę, Frank? Naprawdę dalej masz prawo nosić to miano?) Nie po to się narodził, żeby czekać, aż inni wypełnią słowa Ojca. — Poczekajcie. Byliście przy Erosie. Kogo jeszcze widzieliście przy tej Zuge? Nawet jeśli nie znacie nazwisk, to omówmy ich liczebność — wystarczy wiedzieć, czy było ich 30, 50 czy 2. Spojrzał po zebranych — jakim cudem wtedy nie umarliśmy? Nie wiem. Sebastian miał rację — wszelkie domysły mogły okazać się bardziej trujące niż pożyteczne, a myśli, które wypowiedział każdy gwardzista, uznałby za herezję, ale żaden — oprócz nich — nie doświadczył tego, co wydarzyło się 3 dni temu w Cripple Rock. Kościół nie wiedział, kapłani nie wiedzieli — jeśli pojęliby, jak bardzo Lilith sprzeciwiła się własnemu Stwórcy, z pewnością wszystkie jej pomniki dawno wyniesiono by z miasta. Sam nie modlił się do niej od zbyt wielu lat — po co, skoro był ktoś znacznie potężniejszy? Powinna stanąć przed obliczem Lucyfera, bo tylko on wydałby sprawiedliwy wyrok. O ile już tego nie zrobił. Czy wygnanie jest gorsze niż śmierć? Tak czuł, przecież jakby którekolwiek z jego dzieci wskrzesiło jego duszę z Piekła, byłoby to gorsze niż wieloletnie tortury. — Nie znamy, ale musimy być gotowi na wszystko. W Cripple Rock już się o tym przekonaliśmy. Prawdy nie poznamy tak długo, jak nie wyjawi nam tego ktoś z nich — o ile sami to wiedzą. Zakończył gdybanie. To, że Lilith miała plan, było oczywiste — musiałaby być skrajną ignorantką, by go nie mieć. Z drugiej strony, przecież właśnie taka była, skoro śmiała sprzeciwić się swojemu Panu. Poczuł, jak głowa zaczyna nieprzyjemnie pulsować. Oczy zamgliły się, a nos zapiekł. Przymknął więc je na moment, próbując uspokoić własny umysł. Penelope mogła znać odpowiedź. Zamierzał ją z niej wydobyć. — Nie, Sebastianie. Dziękuję, ale na razie nie — nie wykluczał, że dojdzie i do tego, ale wolał nie wydawać podobnych osądów. Zbyt częste mieszanie Winnifred w głowie — zwłaszcza przed egzaminami — mogło kompletnie zrujnować jej pamięć, a to byłoby dla niej więcej niż tragedią. Przecież kochał ją zbyt mocno, by do tego dopuścić. — Zgadzam się z tobą, Judith. Gdy na następne spotkanie zaprosimy innych, powinniśmy wyjawić im, jak ważne jest teraz wsparcie naszego Ojca i mówienie o jego sile. Powinniśmy poprosić ich o ostrożność, nie możemy wiedzieć, czy wyznawcy Lilith nie knują teraz przeciw nam. Powinniśmy nawoływać ich, by nieśli słowo ojca, ale Apokalipsa? Sam nie wiem, jak wiele powinna wiedzieć Esther — wcześniej było łatwiej. Gorsou podejmował decyzje i nikt nie śmiał się z nim sprzeczać. Był o wiele mądrzejszy i bardziej doświadczony niż reszta, słuchał słów Ojca. Dopóki Lucyfer nie zjawi się przed nimi, aby wygłosić swoją wolę, mogli co najwyżej zgadywać. — Myślę też, że powinniśmy pomodlić się wspólnie, prosząc naszego Pana, by przyszedł i wskazał nam drogę. W nic nie wierzył tak mocno, jak w modły. To one były nauką, to dzięki nim istnieli, to one były namacalnym dowodem na to, że siły wyższe tej Ziemi mają swój plan. — Zgadzacie się ze mną? — Kowen powinien przemawiać jednym głosem. Próżno było szukać w Marwoodzie chęci do waśni. Nawet jeśli jeszcze jakiś czas temu nie pałał sympatią do Judith, wszystko zmieniło się przez ostatnie miesiące. Dzisiaj — nawet gdyby zaczęła się jak często drzeć — wysłuchałby jej ze spokojem, a potem — o ile by ją miała — przyznał rację. — Próbowałem to liczyć... — zaczął, gdy Judith poruszyła temat, że nie wiemy, kiedy skończy się Apokalipsa. — Jest siedem pieczęci, a potem ma nastać cisza. Eros zjawił się 26 lutego, Surtra uwolniliśmy 26 kwietnia. 2 miesiące. Jeśli trzeci jeździec nadejdzie z końcem czerwca, możemy mówić o ramach czasowych. W takim wypadku to wszystko potrwa do końca przyszłego lutego. A potem... — nawet nie próbował zgadywać. Było zbyt wiele niewiadomych. Carter miała rację — plan miał luki. — Masz rację, bo to jest zagrożenie. Jestem z właśnie takiej rodziny, moja matka i ojciec sławili Gabriela. Ojciec nigdy nie przyjął prawdy, zmarł zresztą niedługo później, ale matka tak. Do końca życia modliła się do Lucyfera, chociaż sama nie posiadała magii. Jeśli Williamson wyrzuci takich jak oni z miasta to tak, będzie ciężko — kiwał głową na słowa kobiety. Miała słuszność, ale... — Ale Adams nie jest żadnym sojusznikiem, bo nie ma żadnego wpływu na Kościół, a to naszego Kościoła potrzebujemy teraz. Muszą otworzyć oczy. Świat nie skończy się na Saint Fall. Jeśli Wrota Piekieł całkowicie się otworzą, nie będzie już Niebios. Granice nie będą miały znaczenia. Będziemy wolni — wierzył w utopijny świat bardziej, niż próbował to sam przed sobą przyznać. — Sebastianie, jeśli by ci się udało... Pamiętajmy, że nad wszystkimi i tak jest kardynał. Nie po to spotykał się z dwójką gwardzistów, by doradzać im w takich sprawach. Sami doskonale wiedzieli, co robić. — Ja też, Judith — samym spojrzeniem próbował jej dodać otuchy. — Wydaje mi się, że to tymczasowe, musimy to przetrwać — potem może być tylko gorzej. — Przyniosłem wam świece. Robiłem je w połowie marca, to koniec moich zapasów, ale uzupełnie je. Cynobrowe, z wosku rzepakowego. Ułatwia zakładanie zabezpieczeń na lokacje — wręczył dwójce po dwa zestawy świec, samemu wyciągając ametystowe. — Ten naszyjnik... — na moment zabrał okaz z dłoń gwardzisty, aby mu się przyjrzeć i zaraz potem oddać znalezisko. — To magiczny przedmiot, na pewno. Dość potężny sądząc po wiązaniach, ale nie mam pojęcia, co w nim siedzi. Zaklinacz będzie dobrym pomysłem. Na stole położył własną mieszankę do rzucania rytuałów, tak aby Carter i Verity mogli się z niej częstować (smacznego). Zza pasa wyciągnął zaś athame i zaczął rozkładać świece, wiedząc, że czary mogą się nie udać. — Założę kocioł smoły. Jeśli wtargnie tutaj ktoś nieproszony, cała podłoga zamieni się w smołę i go spali — mówił bez zbędnych uczuć. Jeśli ktoś będzie na tyle głupi, to sam jest sobie winien. Billy Goat musieli chronić za wszelką cenę. Ustawił się w końcu w środku wyrysowanego na podłodze okręgu, prosząc wcześniej towarzyszy, by odpowiednio się odsunęli. Ten obejmował całą przestrzeń, tak aby żadna szczelina nie została, aby nikt nawet nie próbował pokonać tego zabezpieczenia. Od wyjścia z tuneli nie rzucał żadnego rytuału, od momentu, kiedy otworzyli wrota. Teraz się bał. Tak zwyczajnie i po ludzku czuł, że pierwszy raz magia może zniszczyć go do końca. — Terra ignem in flammam vertit. Poenitet hostes quod non in solo pedem posuit — mamrotał pod nosem, wskazując athame na wszystkie rogi pentagramu, czując, jak język trzęsie się, a zęby próbują zagryźć. Nie ma czasu, aby się wycofać. przekazuje Sebastianowi i Judith po 1 zestawie świece cynobrowe (rzepakowy), a po 1 kładę na stół do użycia teraz Nazwa: Rytuał "kocioł smoły" Poziom: III Próg: 80 (-5 do rzutu kością k100 za event) Magia wariacyjna: 30 Siła woli: 20 Użyte świece: świece ametystowe (rzepakowy) (-20 do progu) zt |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 92 -------------------------------- #2 'k60' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
— Kurwa – wyrywa się jeszcze raz z moich ust, z głośnym westchnięciem, gdy opadam na oparcie krzesła. Jak mogłam być tak naiwna, żeby się nie dopytać? Żeby się nie upewnić, że ten dzieciak to na pewno ten, którego miał sprzątnąć Sebastian? Wiem, czemu. Wtedy byłam na niego obrażona i trzymałam go na dystans. Kiedyś moje emocje mnie zabiją i napiszą mi najgłupszy podpis na nagrobku. Umarła, bo się obraziła. W pełni zasłużenie, jak tak teraz myślę. Na szczęście Frank mi daje pole do pomyślenia o czymś zupełnie innym. Usiłuję sięgnąć pamięcią do tego, co widziałam jeszcze przy Erosie. Ile osób było tam z nimi? Więcej niż było nas. Ale my nie przyszliśmy całą grupą. Oni też nie musieli przyjść wszyscy. — Z sześć? – nie wiem, szacuję, nie pamiętam już tak dokładnie. – Była tam ta Lyra i ta cała Blair – pamiętam ich twarze, teraz, po drugim spotkaniu i walce, wydawały się bardziej znajome. – Jakaś z żółtych – mam na myśli chińczyków i stary slang, jakim się posługiwano, żeby ich nazwać. A ponieważ była po drugiej stronie, nie mam obowiązku nazywać jej z szacunkiem. – No i na pewno ten jeden gówniarz – spoglądam jeszcze raz na Sebastiana, sugerując „ten, który myślałam, że nie żyje”. Nie poznałam wszystkich. – Tej Chinki i tego dzieciaka nie było przy Frejru. Dzisiaj byli inni. Nie widziałam na pewno tej ciemnej dziewczyny i Lanthiera. To znaczy, że albo nie przyszli całą grupą – jak my – albo dołączyli niedawno. Wolałabym pierwszą wersję, to by znaczyło, że ich zaangażowanie nie jest tak wielkie w tą sprawę. Druga, gdyby dopiero weszli w struktury i już dawali się zabić za ideę, oznacza, że mamy do czynienia z bezwzględnymi i nieobliczalnymi napastnikami. Nie jestem tak długo w Gwardii, ale umiem trochę myśleć strategicznie. Ojciec wbijał mi to do głowy przez cały czas, przez całe moje życie. Wprawdzie więcej niż o ludziach wiedziałam o zwierzętach, ale gdy się tak dłużej przypatrzy i lepiej pozna, zaczyna się dostrzegać, że to niewielka różnica. Zwłaszcza w przypadku zagrożenia. Kiwam głową na stwierdzenie Sebastiana. Zgadzam się z nim – dopowiedź może być najgorszym wrogiem. Musimy patrzeć na fakty, na to, co obecnie mamy i to, czego możemy się doszukać. Teorie teoriami, musimy je jednak jeszcze potwierdzić. A więc decyzja została podjęta – cały Kowen spoczywa teraz na ramionach naszej trójki, dopóki nie będziemy pewni, komu możemy zaufać. Unoszę tylko nieznacznie brwi, słysząc sam nie wiem, jak wiele powinna wiedzieć Esther. Do tej pory wydawali mi się w siebie wpatrzeni, co było na swój sposób urokliwe, nawet jeśli przeze mnie niezrozumiałe. Jak wiele problemów w domu musi mieć Frank? Brak zaufania do żony, brak zaufania od jednej z córek, która nas wspiera, a pozostałe o nas nie wiedzą. Nie wygląda na to, żeby w Wallow działo się kolorowo. Jeśli będzie chciał, sam o tym porozmawia. Jeśli sytuacja będzie zagrażać Kowenowi, na pewno o tym powie. — Tak – odpowiadam, przyjmując zadziwiająco, jak bardzo jednomyślni jesteśmy. W zasadzie, jednomyślni byliśmy bardziej, ale ostatnie zdarzenia sprawiły, że jesteśmy bliżej siebie i bardziej sobie ufamy. Wystarczyła tylko Apokalipsa i widmo śmierci. Wzrok skupiam ponownie na Franku, gdy mówił o policzeniu Apokalipsy. Jest to w ogóle możliwe? Jeśli pieczęci jest siedem, a trzeci jeździec faktycznie pojawi się z końcem czerwca, będę skłonna przyznać mu rację. Póki co – milczę, skupiając się na temacie burmistrza. Marwood miał rację. Williamson jest sojusznikiem niepewnym i przekornym, ale Adams nie był nim wcale. To by rozwiązywało część moich problemów, ale powodowało milion kolejnych, dlatego na moment usiłuję rozmasować skronie, zerkając jedynie kątem oka na Sebastiana. Pewna niepokojąca nuta pobrzmiewa w jego głosie i nie wiem, czy mi się podoba. Nie słyszałam, aby wysławiał się w ten sposób odkąd… Odkąd się nam nie udało. Był wtedy młodym dupkiem z rozmiarem ego, które nie mieściło się w drzwiach, gdy przechodził. Teraz było inaczej. Nie chcę, żeby wracał do tego, kim był wcześniej. — Znajdziemy sposób, żeby przekonać Williamsona. A jeśli nie… - spoglądam porozumiewawczo na Franka, skoro już poruszył ten temat – znajdziemy inny sposób. Spoglądam z lekkim zainteresowaniem na naszyjnik, który podobno zawinął z pola walki. Jak tak teraz myślę, faktycznie coś było. Zdążyłam już o nim prawie zapomnieć, tyle się działo… — Szukałam ostatnio zaklinacza, Williamson polecił mi swoją siostrę – podsuwam Sebastianowi, bo i tak sama miałam zamiar się z nią zobaczyć i lepiej zapoznać. – Zamierzam z nią porozmawiać na balu. – Możesz pójść ze mną to niewybrzmiała sugestia, ale jak tak myślę, to może być dość podejrzane, gdy zaatakujemy oboje na raz w temacie zaklętych przedmiotów. Nawet jeśli nawet tematy są dość inne, ale… Nieważne. Spoglądam teraz na przyniesione przez Franka świece i kiwam głową. — Chyba wiem, u kogo będę zamawiać następne komplety – mówię z rozbawieniem i podnoszę się chwilę po tym, jak Frank kończy rytuał. Udany, sądząc po tym, jak świece płonęły żywym ogniem. Nie jestem przekonana co do tych rytuałów. Nie chodzi o cel ich zakładania, ale mam wrażenie, że balansuję na bardzo niebezpiecznej granicy wytrzymałości. Moje ciało zniosło wiele i to cud, że jestem w stanie chodzić. Od czasu do czasu pojawia mi się zresztą dziwaczna maź na ustach i dłoniach, nie wspominając już o napadzie nagłych lęków w przestrzeniach zamkniętych. Może Marwood ma rację, że powinnam to po prostu przetrwać, ale rytuał mam zakładać tu i teraz. — Spróbuję założyć Sieć osłabiającą. Ktokolwiek tu wtargnie, będzie miał małe problemy magiczne. Oby się udało. Rozstawiam swoje świece i wyciągając athame, mamroczę: — Reticulum magicum tendere, potestatem minuere, artes obsistere. Używam świec cynobrowych z ekwipunku Franka. Rytuał Sieć osłabiająca | próg: 55 | magia odpychania: 24 | modyfikatory: -10 (event) +10 (świece) = 0 | do wyrzucenia: 31 Siła woli: 20 - 5 (po evencie) = 15 Judith z tematu Ostatnio zmieniony przez Judith Carter dnia Nie Kwi 14, 2024 9:58 am, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : zapomniałam dać zt) |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 54 -------------------------------- #2 'k60' : 15 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Słysząc pytanie Franka, Sebastian próbuje przywołać w głowie liczebność obcej grupy, ale nim udało mu się wyciągnąć wnioski, Judith odzywa się pierwsza. Verity próbuje przekopać pamięć w celu potwierdzenia jej informacji i rzeczywiście kojarzy jakąś Chinkę, pamięta wyraźnie Scully i Lyrę, ale reszta rozmywa mu się w pamięci. Wie, że było ich kilkoro, raczej nie więcej niż dziesięciu — w tamtym momencie nie wiedział jeszcze, jacy będą ważni i nie skupiał się aż tak mocno na zapamiętaniu ich twarzy; dużo bardziej zajmujący był sam Eros i historia pisząca się na ich oczach. Przytakuje krótko słowom Judith. — Zgadza się, nie było ich zbyt wielu, ale dodając dwa do dwóch, tworzy się już grupa, której lepiej nie ignorować. Jest ich więcej niż nas — szczególnie teraz, gdy zabrakło Gorsou i Astarotha — ale to w większości smarkacze. Jeśli rzeczywiście ci, którzy dopiero do nich dołączyli, są gotowi zginąć za tak radykalnie niepoprawne poglądy, to znaczy, że są niespełna rozumu. Sądzę, że ktoś nimi w jakiś sposób manipuluje, wprawnie mydli oczy. Być może ta cała Zuge była telepatką? Paskudne idee oznaczają paskudne środki. A teraz kieruje nimi sama Lilith. Jeśli człowiek był w stanie tak namieszać im w głowie, może być już tylko gorzej. — Biedne, zagubione dzieci. Gdyby tylko dostali szansę, by do nich dotrzeć, z pewnością mogliby jeszcze skierować ich w stronę Lucyfera, by ten mógł rozświetlić im drogę i przypomnieć, że mają własną wolę. Jest ostatnią osobą, która śmiałaby oceniać, jak dzieje się w domu Franka i czy dzieje się dobrze. Ostrożność wobec wyjawianych tajemnic nie jest dla niego równoznaczna z brakiem zaufania do żony — wydaje mu się wręcz logiczna i rozsądna. Gdyby Frank zdecydował się wyśpiewać wszystko Sprzymierzeńcowi tylko ze względu na łączące ich uczucie, Sebastian poczułby się zgoła zawiedziony. Przywiązanie do człowieka nie powinno zaślepiać osądu, co zresztą poświadczył już przykład Winnifred. Jej rodzice sądzili, że jest gotowa na pełne zaangażowanie w działalność kowenu, bo nie byli obiektywni. Niestety okazało się, że miłość do córki zakrzywiła ich osąd. Kiwa krótko głową na pytanie Franka, czy się z nim zgadzają. — Tak. Sugerowałbym także ograniczyć się właśnie do tego — do zabezpieczenia się przed zdrajcami Lucyfera. Wierzę, że jest jeszcze dla nich nadzieja, być może będziemy w stanie do nich dotrzeć. Rozwiązania siłowe uznaję za ostateczność, póki nie jesteśmy pewni, że działają z własnej woli. — Bez problemu uwierzy, że z własnej woli działa ta smarkula Scully, ale za nic nie przyjmie do wiadomości, że to samo tyczy się jego córki. Żeby zostawić przestrzeń na cywilizowany dialog i próby nawrócenia, nie mogą zacząć ich ot tak atakować. Mimo wszystko nie powinni stawiać wrogiego kowenu za swój priorytet — ważniejsze jest dalsze wypełnianie woli Lucyfera, przekonanie do jego planu trzeciego jeźdźcy i wzmocnienie swoich szeregów oraz umiejętności i zasobów. Wsłuchuje się w obliczenia Franka, a potem w dyskusję krążącą wokół najbliższych wyborów. Obydwoje — i Judith i Frank — mówią z sensem. Wybór wcale nie jest tak oczywisty, jak mogliby chcieć. Ale rzeczywiście jeśli jest coś pewnego, to jest to Kościół, a stawiając na Kościół, muszą postawić na Williamsona, nawet jeśli wiąże się to z dość znacznym ryzykiem. Frank przywołuje osobę kardynała, która już chwilę temu zaczęła krążyć po głowie Sebastiana. Choć wśród czarowników są to na razie tylko plotki, gwardziści wiedzą już, że wielebny będzie obecny na Czarnej Mszy. Kwestią niepewną pozostaje na razie tylko to, jaki przydział dostanie Verity, z kim przyjdzie mu pracować, czy jak blisko kardynała będzie w stanie się znaleźć. Liczy na to, że za sprawą długiego stażu w gwardii i wspierającego go nazwiska, będzie to wystarczająco blisko. Co nie zmienia faktu, że będzie potrzebować solidnego planu, by nie tylko nakłonić kardynała do rozmowy w cztery oczy, ale do tego przekonać go do sprawy. A czasu nie zostało wiele. — Tak, być może będziemy w stanie dotrzeć do niego po Czarnej Mszy — zdradza lakonicznie. Będzie to jedyna szansa, jaką mają. Przed mszą pochłoną ich przygotowania, a i po niej kardynał raczej nie zabawi zbyt długo w jednym miejscu. Odbiera od Franka naszyjnik, kiwając krótko głową na wytłumaczenie, a słysząc od Judith o Charlotte, w jego głowie rodzi się najprostszy z możliwych sposobów, aby rozwiązać kwestię naszyjnika. Po prostu podaruje go Judith, skoro ta i tak ma zamiar nawiązać kontakt z dziewczyną. Przy okazji może poruszyć kwestię naszyjnika. Omówili wystarczająco dużo tematów, choć z pewnością z czasem pojawi się więcej wątpliwości i znaków zapytania. Na razie słusznym wydaje się skupienie na rytuałach. Zanim jednak Sebastian zabrał się za swój, jego uwaga kieruje się jeszcze przez chwilę ku Frankowi. — Frank, odwiedzę cię na dniach — zapowiada się, po czym przejmuje od mężczyzny zestaw świec. — Dołączę do tego Wystrzały Eteru — informuje krótko i zabiera się za usypywanie pentagramu. — Lanceaarcana automatice emittere, intrusos vulnerare, periculum avertere — inkantuje, wyciągając przed siebie athame i obraca się płynnie wokół własnej osi. Używam świec cynobrowych z ekwipunku Franka. Rytuał Wystrzały Eteru | próg: 65 | magia odpychania: 25 | modyfikatory: +10 (świece) | do wyrzucenia: 30 Siła woli: 24 Sebastian z tematu |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 46 -------------------------------- #2 'k60' : 36 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
maj 5, 1985, około 5:30 rano Księżyc schował się za chmurami, a ciemne niebo zaczęło rozświetlać się jasnymi pomarańczami, żółciami i — oczywiście — błękitem. Oto nastawał świt. Brzask zbliżał się do Cripple Rock tak samo szybko, jak miał go opuścić wieczorem. Billy Goat — niewzruszone — stało pośrodku tego wszystkiego. Puste. W progu nikt miał was nie witać. Kowen doświadczył ostatnimi miesiącami zbyt wielu trudności. Wszystkie godziny modlitw, jakie spędziliście w ostatnich dekadach, prosząc Lucyfera o wybawienie, ot tak prysnęły razem z końcem kwietnia, gdy musieliście powziąć trudne i — przede wszystkim — ważne kroki. To w tym miejscu przed dwoma miesiącami część z was omawiała spotkanie z Erosem, nieświadoma jeszcze jak wiele krwi może rozlać kolejny z jeźdźców — Surtr. Mieliście wiele szczęścia i determinacji, że ten stanął po waszej stronie. Karkołomna walka o jego wolność była zwieńczeniem drogi prowadzącej przez mękę, dla jednej z was, która otarła się o śmierć, dalej koszmarnej. Potężny rytuał, jaki więził drugiego jeźdźca apokalipsy z nordyckiego panteonu, pękł, a Surtr mógł dokonać swojej zemsty na Frejrze. Ruszyliście wtedy razem z nim, obserwując, jak odrywa głowę Frejra od ciała, prezentując wam miecz. Potężny symbol i artefakt, jedyny taki który mógł zostać wykorzystany, aby wykonać polecenie i największy cel waszego Pana. Otworzyć Piekło. Niewiele brakowało, a ktoś by go wam skradł — trudy walki na pewno wielu z was jeszcze czuło na swoim ciele i umyśle. Wroga grupa prowadzona przez — jak się okazało — żonę Gorsou, miała na celu odebranie wam miecza, ale nie dopuściliście do tego. Poświęcając własną moc, odepchnęliście wrogów. To wtedy ją dostrzegliście — sama Lilith zeszła z Piekła, aby towarzyszyć swojej grupie, której ewidentnie przewodziła i zabrać ją z tego miejsca. Wy zostaliście, a Gorsou, niegdyś siedzący stale przy jednym z krzeseł długiego stołu w Billy Goat, przelał całą swoją siłę, aby wypełnić rytuał i pojednać się z ojcem. Odszedł. Umarł. Opuścił was. Ale czy na pewno byliście sami? Przecież wciąż był z wami sam Lucyfer. Mieliście zjawić się tutaj wszyscy. Być może poinformował was o tym Gorsou jeszcze przed swoją śmiercią, a może inny z członków Kowenu? Ważne było, byście z otwartymi oczami i uszami omówili bieżące sprawy, pomodlili się za spokój duszy swojego zmarłego prefekta. Modlitwy w imieniu Lucyfera nie można było przecież zignorować. W Billy Goat niewiele się zmieniło. Przywitała was kompletna pustka i lekko otwarte drzwi, ale ci z was, którzy zawodowo parali się magią, z powodzeniem mogli stwierdzić, że wejście na pewno nie stałoby otworem przed osobami niesprzymierzonymi z waszą misją. Drewniane ściany i jeden długi stół. Przez okna dopiero wkradały się pierwsze promienie Słońca, a zapalone lampy ścienne dawały częściową jasność pomieszczeniu. Przy stole tym razem nie siedział nikt. Nikt na was nie czekał. Nie było Gorsou. Nie było Ojca. Byliście tu sami. Mistrz Gry wita was serdecznie na spotkaniu Kowenu Dnia. Spotkanie nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia postaci, chociaż (jak zwykle) może się takim stać zależnie od waszych akcji. W trakcie spotkania można bez problemu grać wątki późniejsze oraz zgłaszać rozwój postaci. W przypadku chęci zabrania jakiegoś mechanicznego ekwipunku, wypiszcie go w adnotacji pod pierwszym postem, lub wyślijcie na skrzynkę Mistrza Gry (tuż po dodaniu pierwszego posta), jeśli ekwipunek z jakiegoś powodu ma zostać ukryty przed innymi postaciami. Spotkanie odbywa się w głównej sali pustego Billy Goat. Szept nie działa, a to, co powiecie będzie usłyszane przez dokładnie wszystkich w pomieszczeniu. Na spotkanie nie można przyprowadzić postaci NPC. Na chwilę obecną jesteście tutaj sami, ale możecie być pewni, że dostaniecie odpowiedzi na wszystkie Wasze pytania, choć część być może nie wprost. Do niektórych wniosków Kowen będzie musiał dojść wspólnie i samodzielnie. Mistrz Gry będzie nadzorował spotkanie planowo tylko do 2. tury. Spotkanie powinno być poprowadzone przez postacie wtajemniczone, ale może zdarzyć się sytuacja, że Mistrz Gry zjawi się niezapowiedziany również później. Pierwsza tura zostanie wydłużona ze względu na wyjazdy i weekend majowy. Jest to tura, podczas której można wejść swobodnie do wątku i pisać nieograniczoną liczbę postów. Wasze postacie już aktualnie mogą rozpocząć dyskusję, rozmowy niezobowiązujące, lub też wszystko, co uznacie za słuszne. Kilka ważnych zasad technicznych: 1. Mistrz Gry nie czeka na spóźnialskich. W przypadku braku możliwości odpisania w danym terminie należy ten fakt zgłosić wcześniej (najwygodniej przez Discord albo na moją skrzynkę). 2. Proszę o podkreślanie znacznikiem [ u ] do kogo kierowany jest dialog, narracja i tym podobne, co pozwoli nam na łatwiejszą orientację w tekście. 3. Jeżeli postać nie uczestniczyła w evencie bądź w żaden sposób fabularny (rozmowa, listy, rozmowa telefoniczna) nie dowiedziała się, co działo się 26 kwietnia, nie posiada wiedzy na temat szczegółów i powodzenia misji Kowenu; jej wiedza ogranicza się do informacji, które czerpać może z prasy. 4. W trakcie tury możecie wymienić ze sobą dowolną liczbę postów, ale z zachowaniem logiki upływu czasu. Teraz proszę, byście zajęli miejsca na krzesełkach. W tym celu w adnotacji należy oznaczyć numer krzesła. Jeśli przychodzicie z kimś za rękę, takiej osobie też można zająć krzesełko (max. dla 1 postaci), co należy napisać w adnotacji w taki sposób, by nie zostawiało wątpliwości. W razie, gdyby z jakiegoś powodu zabrakło krzesełek, można sobie dosunąć jakieś spod ściany. Czas na turę będzie wynosić średnio 48h, z wyjątkiem tury pierwszej. W razie pytań zapraszam do Franka. Termin odpisu: poniedziałek, 6 maja, godzina 18:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Byli już w Billy Goat po wszystkim, co się stało, lecz już w drodze do Cripple Rock Sebastian wie, że tym razem będzie inaczej. Poprzednio było to szybkie spotkanie w gronie tylko ich trójki — omówili najbardziej naglące kwestie i zabezpieczyli miejsce spotkań. Teraz zwołali oficjalne zebranie Kowenu, choć dotąd robił to Gorsou. Tym razem w żadnej skrzynce nie pojawiło się rzeczowe wezwanie od prefekta, bo prefekta już nie ma. Działanie kowenu spoczywa na trzech osobach, z których każda powinna powoli szykować się do emerytury. I żadnej najprawdopodobniej nie będzie dane jej dożyć. Powiadomili nowych Sprzymierzeńców i pozostaje im mieć nadzieję, że każdy odpowie na krótkie zaproszenie, udowadniając, że nie rzucali słów na wiatr, a ich zaangażowanie nie było deklaracją złożoną pod wpływem chwili. Sebastian pojawia się w Billy Goat przed czasem. Już od wejścia czuje ciężar odmienionej rzeczywistości — takiej, w której po przekroczeniu progu nie wita go serdeczna twarz Gorsou popijającego spokojnie poranną herbatę. Nie. Wnętrze jest puste i ciche, a Sebastiana witają jedynie cząstki kurzu widoczne w pojedynczych promieniach budzącego się słońca. Zmęczone spojrzenie pada na krzesło, które zawsze zajmował Gorsou. Wpatruje się w nie z żalem i bólem, choć przecież wie, że prefekt jest teraz z Panem. Śmierć to tylko przystanek. Spotkają się jeszcze. Gdy jednak patrzy na to puste miejsce, przed oczami ma moment jego śmierci. Śmierci niezmiernie bolesnej i okrutnej, takiej, której odgłosy wciąż obijają się echem po głowie Sebastiana. Gorsou nie zasłużył na taki koniec. Ale teraz już nie cierpi, a oni muszą kontynuować jego misję. Sebastian zajmuje miejsce, na którym siadał za każdym poprzednim razem. To, z którego miał łatwy widok na prefekta i resztę zebranych. Teraz jednak naprzeciwko siebie ma jedynie puste oparcie i tak miało już pozostać. Cisza jest przytłaczająca, lecz nie próbuje jej przerywać i czeka cierpliwie na resztę, samemu pogrążając się w zadumie. Zajmuję miejsce nr 6. Ekwipunek: pentakl, athame, pistolet, kluczyki od Rolls Royce'a K6 na konsekwencje po evencie: 2 - nic się nie dzieje |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
List od Sebastiana nie był czymś, czego Maurice by się nie spodziewał. Było raczej zupełnie odwrotnie. Aż za dobrze wiedział, że ci się odwlecze to nie uciecze, lecz to wcale nie zmniejszało napięcia, jakie wywoływała w nim wizja stawienia się pod ostrzałem cudzych spojrzeń. Nigdy nie przeszkadzało mu znajdowanie się w centrum uwagi, ale dzisiaj… dzisiaj to był zupełnie inny kaliber. Nie wiedział, kogo powinien zastać w Billy Goat. Miał pewność zaledwie co do obecności dwóch osób - tej, która napisała mu list i tej, o której w liście wspomniano. I tym razem zdecydowanie przyjemniej byłoby mu wcielić się w rolę obserwującego. Aby to osiągnąć, musiał stawić się wcześniej, trafić w odpowiednie miejsce i jeszcze udawać, że wie, co robi. Trochę za dużo miejsca na porażkę, aby wszystko poszło, jak należy. Zaczęło się niewinnie, bo udało mu się nie zgubić. Szofer dobrze wiedział, gdzie powinien pojechać, aby odstawić swojego pracodawcę pod średniej renomy lokalem. Nie zdobył się nawet na żaden komentarz. Emocje wyraził siłą spojrzenia palącego plecy Maurycego, ale ten nie mógłby go oświecić. Nie miał bladego pojęcia, co miałby tutaj robić. Tym większe było jego zaskoczenie, że rzeczywiście nie wpadł właśnie na spotkanie koła gospodyń wiejskich, a w środku interesująco urządzonego pomieszczenia napotkał znajomą sylwetkę. - Sebastian - zauważył odkrywczo i poczuł pewną ulgę na widok znajomej twarzy. Nie chcąc tak sterczeć w progu, Maurice przeszedł się powoli wzdłuż stołu, muskając palcami oparcia wolnych miejsc. Zatrzymał się za pierwszym z tych, które pozostawały w bezpośredniej bliskości Veritiego. - Wydawało mi się, czy gdzieś w przejściu widziałem Marvina? - Zapytał, wskazując ruchem kciuka na drzwi, przez które dopiero co przeszedł i nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że popijawa u Carterów stała się rozmową rekrutacyjną do grupy najwierniejszych lucyferian. Zaklepuję miejsce nr 7. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
To już nie będzie to samo. W głowie mam mnóstwo wątpliwości. Co będzie dalej? Kto pokieruje Kowenem? Kto powie nam, gdzie szukać następnych poszlak w drodze do dokończenia naszego dzieła, naszej pracy? Jak mamy pokierować nowymi członkami Kowenu, aby nie zboczyli ze ścieżki i dołożyli swoją cegiełkę, wspomagając nasz wysiłek? W głowie mam mnóstwo wątpliwości i zbyt mało czasu, aby je przemyśleć. Z domu do Billy Goat droga jest zbyt krótka – a staje się jeszcze krótsza, odkąd z pieszych wędrówek przesiadam się do samochodu. Parkuję nowego Jeepa przed Billy Goat i już wysiadając z auta dostrzegam, że Sebastian jest przede mną. Wchodzę śmiało, niczym do siebie, chodź ze znajomych murów budynku zieje pustka. Pustka wzierająca się w duszę, kiedy człowiek ma świadomość, że przez ostatnie lata na zebranych oczekiwał tutaj prefekt. Teraz, wchodząc do sali naszego spotkania, widzę puste krzesło po jednej stronie – i Sebastiana zasiadającego po drugiej. I Overtone’a mówiącego do niego po jego lewicy. — Nie, to tylko ja – rzucam, choć do śmiechu mi za bardzo nie jest, ale podchodzę bliżej stołu, niezrażona. Odsuwam krzesło obok Sebastiana. Ostatnio wybrałam miejsce specjalnie jak najdalej. Ostatnio, po naszej pierwszej nocy, gdy byłam niemal pewna, że potraktował mnie jak żart. Tak wiele się od tamtej chwili zmieniło. Między nami. W Kowenie. Poznaliśmy się lepiej. Otworzyliśmy wrota Piekieł. Prawie umarliśmy. Zrozumieliśmy, że się kochamy. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Wie o tym Frank. Nie widzę go jeszcze, ale to nie szkodzi. Wiem, że przyjdzie. Naszej trójki jestem pewna najbardziej. Dobrze jest widzieć, że u Overtone’a jest taki sam entuzjazm. Oby się zbyt prędko nie wypalił. — Powinniśmy się pomodlić, gdy już wszyscy przyjdą. Tak zawsze robił Gorsou. Zaczynał od modlitwy, gdy odpowiedni czas spotkania wybił. Nie powinniśmy porzucać tej tradycji. Rzuty po evencie: czarna maź: 6 | klaustrofobia: 5 | jesteśmy bezpieczni Zajmuję miejsce numer 5. W ekwipunku mam: pentakl, pistolet z amunicją, kluczyki do Jeepa, kieszonkowa wersja Apokalipsy wg św. Jana |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
O Lucyferze, to dzisiaj. Marvin dziś nie zmrużył oka. Całą noc przetrawiał myśli na wskroś ciężkostrawne, bo tylko głupiec by nie zorientował się, że coś się zmienia. A Marvin przecież od niedawna wiedział więcej, niż przeciętny głupek z Wallow — że niewiele więcej, to było zaledwie detalem. Zebrany już prawie i gotowy do drogi zawrócił jeszcze, by zmienić ubiór. Musiał być godny pokazania się Lucyferowi, a tego nie zapewni żadna, nawet najpiękniejsza flanela. Zdjął ją więc i zastąpił jasną, odświętną — tą samą, w której pokazywał się Lucyferowi w Kościele Piekieł. Nie to, by Godfrey podejrzewał, że Ojciec nie rozpozna takiego kocmołucha, zwyczajnie z szacunku chciał oddać Mu ten strojny hołd. Z nadzieją, że doceni. Za chwilę to samo z szacunku uczynił ze swoimi wiecznie opadającymi dżinsami, zamieniając je na te nieopadające, garniturowe. Jeszcze marynareczka i Marvin jest gotowy. I godny otrzymanego wezwania. Bo został przecież wezwany — i na wezwanie odpowiadał. Dziś. Z samego świtu i zabierając po drodze nową koleżankę w wierze i misji — uroczą panią Padmore. Ten dzień był inny, był wyjątkowy i to widać od samego poranka, którego piękny, acz krótki początek spędził, opowiadając jej historie ze swojego życia i wysłuchując tych należących do Imani. On mógł za to odwdzięczyć się kolejną opowieścią o winniczku, co nie chciał jeść sałaty, za to posmakował w koniczynie, w zamian dowiadując się o tym, ile dzieci ma Imani oraz co lubią jeść i dlaczego nie gęsinę. Dzięki nowej koleżance nie groziła mu po drodze ani nuda, ani żadna zguba. Ale i bez tej bezcennej pomocy, z trafieniem do celu nie miał większych problemów — w końcu zna ten pub, widział go, czasem nawigował w jego okolicy, ale nigdy dotąd nie miał okazji tu zajrzeć — do dziś. Gdy podjechali na miejsce umówionego spotkania, jeszcze jaśniał świt, a Marvina powoli zaczął zżerać niezrozumiały stres. Dziś nastąpi coś bardzo ważnego, tego był absolutnie pewny. Kiedy tylko przekroczył próg i przyjrzał się twarzom obecnych, zamilkł i spoważniał, odpowiadając tym na atmosferę w pomieszczeniu. Jeszcze nie wie, ale wkrótce dowie się, że w istocie — wiele się zmieniło. — …o — podjął zaskoczony, dostrzegając znajomy, jasnowłosy łeb Maurice'a, z którym przecież zachlał nie tak dawno temu. Akurat jego się tutaj nie spodziewał, acz przyjął te obecność z pewną ulgą, bo Overtone wyglądał na co najmniej tak dobrze zorientowanego w sytuacji, jak i zorientowany był sam Godfrey. I tym sposobem oprócz Imani — właściwie to już razem z Imani — wszyscy obecni stanowili gromadę samych swoich, na co mimowolnie cień uśmiechu przez twarz przemknąć musiał. — Dobrze widzieć was wszystkich — żywych dopowiadało się samo, bo wciąż żywe również było wspomnienie ostatniej rozmowy z Judith. I to obok niej zajął miejsce Zajmuję miejsce numer 4 Mam przy sobie pentakl, kluczyki do samochodu, papierosy i zapalniczkę |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka