First topic message reminder : Billy Goat Mały pub na skraju lasu Cripple Rock to mała rodzinna inwestycja, nieprzerwanie działająca w tym miejscu od blisko 50 lat, chociaż historia Billy Goat sięga jeszcze XIX wieku. Pub znajduje się na uboczu od głównej drogi, przez co niemal nigdy nie trafiają tutaj przypadkowi turyści. Chętnie zjawiają się tutaj za to miejscowi oraz leśnicy i myśliwi, dlatego nie dziw, że całym motywem przewodnim tego miejsca, są właśnie leśne zwierzęta. Skóry i trofea ścienne można znaleźć wszędzie — już od wejścia. Powiewająca tam amerykańska flaga słusznie sugeruje, że wszelkie niepatriotyczne przejawy mogą być surowo ukarane. Właściciel tego miejsca — słynny Billy — jest zresztą zapalonym łowcą. Oprócz taniego piwa nic nie sugeruje, że Billy Goat jest podrzędną knajpką. O wystrój tego miejsca dba żona właściciela, co czyni go bardzo domowym i wyjątkowo przytulnym pubem. Wstęp tylko dla członków Kowenu Dnia. Rytuały w lokacji: Kocioł smoły [moc: 117] Sieć osłabiająca [moc: 78] Wystrzały eteru [moc: 71] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Z perspektywy pobocznej Marvin mógł teraz wyglądać jak kot na pustyni srający pestkami brzoskwini, gdy styki przepalone na głębokiej niedbałości o kształt wypowiadanych przez Lilę spółgłosek charczących, teraz wróciły do niego z całą mocą. Bo nie był w stanie przywołać — ani z pamięci, ani z ułożenia języka na podniebieniu — tego, jak mogło brzmieć jej nazwisko w oryginale. Bo w wypaczonej i zamerykanizowanej wersji każda jego alternatywna postać budziła zawsze w Lili co najwyżej znaczące westchnięcie, połączone często z wywróceniem oczami. Nie jego to wina, że ta dziwnie się nazywa, dziwnie mówi i dziwnie— Pisze. Kolejny puzelek dopasowuje się do pozostałych, wyłaniając znajomy kształt zadziornego krasnala (nie to, by Marvin był szczególnie wysoki) z ubogim słownictwem (nie to, żeby Marvin miał je szczególnie bogate). Nie ma rady, przyjdzie mu wsypać koleżankę. Gdy jeszcze bił się z myślami, Maurice prawił. Długo prawił, o budowie i o swoich zaletach, z których Godfrey z uwagą zanotował świecarstwo i kadzielnictwo. A jednak — nic o talentach innych, mniej spodziewanych. Temu zaś nie dziwił się zupełnie, i on niechętnie w tak licznym gronie zdradził się ze swoim. A ostatnio przecież robił to coraz częściej i bardziej beztrosko. Na temat spójności i koncepcji nie miał nic do powiedzenia poza sekwencją złożoną ze skwapliwego przytaknięcia i odchrząknięcia. A potem rękę podniósł. Jak w szkółce. — Chciałem jeszcze do Lili nawiązać. Możliwe że ją znam — posmutniał, bo i temat nie był łatwy. Co tam jakaś obca dziewczyna, czy nazwiska mówiące niewiele ponad to, że kręgowe i widział je gdzieś na szyldzie zakładu pogrzebowego, albo nie słyszał o nich więcej, niż pogłoski. To było co innego, to koleżanka. Znajoma. Przyjaciółka. Ta, co zamierzała się na niego z laczem i pojedynkowała ze słowami, żeby wytknąć mu świecenie uśmiechem delfina przy naprawach. To nie było anonimowe nazwisko, choć lekko zatarte w głowie. — Al-Khadir może, czy Al-Khadib. Nietutejsze — no raczej, Marvin — tak jak i ona. Bo z Algierii. Gdzie to jest, mnie nie pytajcie. — Uniósł ramiona w lekkiej bezradności. Czuł się dziwnie, tak użyteczny i nieporadny zarazem. Tak lojalny i nielojalny. — To moja koleżanka, nie będę chyba musiał jej— Nie skrzywdzi Lili. Jak by mógł? |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Mój wzrok pada po kolei na każdego. Kontrolnie na Franka, któremu wstać pomagają inni. Na chwilę zatrzymuje się na Imani, a potem na Sebastianie. To trójka, na której wiem, że mogę polegać. Byli w stanie zginąć dla imienia i chwały Lucyfera – a więc dla nich mam specjalny kredyt zaufania. Zaraz potem patrzę na milczącą Winnifred, zastanawiając się, czy w ogóle rozumie i słyszy coś z tego, co my tutaj mówimy. — Winnifred – zwracam się do niej po imieniu. Dziewczyna jest utalentowana i jest ważnym ogniwem w Kowenie. Jest jedynym medykiem, jakiego mamy, co równocześnie czyni ją cenną, a jest zaledwie w wieku mojego syna. Choć, gdy patrzę na ich oboje, mam wrażenie, że ona jest zdecydowanie młodsza. – To ważne. Na pewno wszystko słyszysz? – usiłuję przynajmniej te zdania wypowiedzieć powoli i wyraźnie, zerkając na nią ze swojego krańca stołu. Potem jednak przechodzę spojrzeniem do Esther, której nie widziałam wtedy pośród nas. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nie mogę wymagać obecności, ale muszę wiedzieć, na kim mogę polegać. I w końcu spoglądam na trzy ostatnie, najnowsze ogniwa. Overtone, Faust i Marvin. Cała ich trójka wyglądała na przejętych i zdeterminowanych, nawet jeśli czasem w ich oczach widziałam obawę lub wątpliwość – szczególnie, gdy padały poszczególne nazwiska. Jak szybko się przekonam, w jakim stopniu mogę ufać i im? — Obawiam się, że tak – odpowiadam Esther odnośnie rzucanych tu danych. – To zbyt ważne informacje, żeby wypływały pod wpływem niepewności. Nie możemy strzelać na oślep, jedna zła tożsamość może kosztować nas więcej niż byśmy chcieli. Ronan Lanthier – tym razem podłapuję słowa Sebastiana – pracuje w Rezerwacie Bestii i jest treserem. Sebastian, Ty się z nim pojedynkowałeś, Ty wiesz, jaką magią włada przede wszystkim. W tym momencie jego zawód jest dla nas równie niebezpieczny, jeśli chcą próbować gromadzić armię. Piekielne bestie, pod odpowiednią opieką, mogą być bardzo agresywne, żeby nie powiedzieć, śmiertelne. Nie wiem, jak wielkie umiejętności ma on sam w tym temacie, ale powinniśmy mieć to na uwadze, że wyznawcy Lilith mogą chcieć posiłkować się nie tylko magią, ale też stworzeniami, które wyszły z Piekła. – Powinnam również wspomnieć, że zamierzam się z nim spotkać? – Nie pamiętam, jaką magią dokładnie posługiwała się ta cała Lila, ale Blair Scully to zawzięta suka posługująca się iluzją. Jeśli na kogoś mamy uważać przede wszystkim, to na nią. Z całej tej smutnej gromady to ona byłaby najbardziej skłonna, aby zabić. Przynajmniej w moim odczuciu. Jej ataki były silne, zadawane zdecydowanie w jednym celu. I nikt mi nie powie, że dziewczyna nie jest pierdolnięta. Gdyby to ode mnie zależało, wysłałabym ją do Nostradamusów z biletem w jedną stronę. — Z Penelope Bloodwroth za to spotkałam się jeszcze przed pogrzebem nestora. Pracuje w domu pogrzebowym Bloodworth, co za zaskoczenie, obsługiwała mnie podczas całych formalności. Poznała mnie, wiem to, ale nie wykazywała skłonności agresywnych. Wydaje mi się, że będziemy w stanie się z nią porozumieć. Tym bardziej, że, zdawało mi się, Frank znał ją znacznie lepiej niż ja. — Jest jeszcze jeden chłopak. W zasadzie to dwóch, których kojarzę. Jeden był w tunelach, ale niewiele na jego temat pamiętam. Niewiele czarował, nie wiem, kim jest. Ma przydługie włosy i twarz, jakby ćpał od pięciu lat. I drugi. Drugiego widziałam po raz pierwszy przy Erosie, a potem w knajpie, zaczepiał mnie i pierdolił coś o białych maskach. Dałabym mu dwadzieścia parę lat, nie podam konkretnego rysopisu, prawie go nie pamiętam. – Ciekawe. Zazwyczaj pamiętam twarz każdego, kto mnie wkurwiał. – Wyglądał jak każdy, więc to mało pomocne. Bądźmy więc przygotowani, że wyznawców Lilith jest więcej niż ta szóstka, z którą widzieliśmy się w tunelach. To ważne. Miejcie oczy dokoła głowy i obserwujcie. Na pewno się nie poddadzą. Walczyli praktycznie do upadłego, a więc są zdeterminowani. Gorzej, jeśli znajdą jeszcze więcej takich zdeterminowanych popaprańców. — Z celem podporządkowania sobie reszty? – powtarzam za Faustem, mrużąc oczy, gdy patrzę teraz bezpośrednio na niego. – Co to znaczy? – Mogę zinterpretować to na dwa sposoby i lepiej, żeby to był ten lepszy, który zarzucał manipulację tamtym. – Walczyliśmy z nimi, bo chcieli odebrać nam ognisty miecz, jaki podarował nam Surtr. Gdyby się nie zbliżyli, nawet byśmy palcem nie kiwnęli. Miecz pozwolił nam na uchylenie wrót Piekieł. W jakim celu chciała go wykorzystać Lilith? – Rozkładam lekko ramiona; niepotrzebna dramaturgia. – Nie mam pojęcia i lepiej, żeby nam się udało dowiedzieć, czego oni tak właściwie chcą. Gorsou mówił, aby ich lekceważyć, ale ja uważam, że to najgorsze, co możemy zrobić, zwłaszcza teraz, gdy okazali się takim zagrożeniem. Więc nie. Nie będziemy ich lekceważyć. Ale nie będziemy też ich zabijać. – Tym razem zwracam się do Marvina, który dziwnie pobladł na myśl, że miałby odebrać życie znajomej. – To nie jest cel naszego Ojca i nie widzę sensu w tym, żeby podarować magię tym, którzy jej nie mają, aby odebrać życie czarownikowi. Zrobimy wszystko, żeby zrozumieli. Chyba, że będą nam zagrażać i sami będą chcieli nas zabić. Ale to nie zabójstwo, to obrona własna. Wyzwanie: zmień zdanie Judith uważam za otwarte i jak ktoś spróbuje jeszcze mi coś zarzucić na temat bezpośredniości albo zabijania lekką ręką, to przysięgam, że mu strzelę. Ręką. Ręką mu strzelę, w łeb. Opcjonalnie krzesłem. Nie znam się na teorii magii, nie wiem więc dokładnie, jaki efekt przyniosą nam otwarte Wrota Piekieł, mogę się tylko domyślać. Tę dyskusję więc zostawiam mądrzejszym od siebie, zajmując się tym, co mogę zrobić. — Czasy mamy niebezpieczne. – Mam o tym przypomnieć po raz piąty? – I uważam, że każdy powinien być w stanie się bronić. Jestem dość biegła w magii odpychania, poza tym w Wilderness Mastery mamy strzelnicę, zapraszam na zajęcia z obsługi broni palnej. Ktoś się zgłosi? Nie sądzę. Może Sebastian, może Esther, która strzelbą też potrafiła się posługiwać. Czy taki Overtone, Marvin, albo Faust by chcieli? Mam mieszane uczucia, ale może mnie zaskoczą. — Świece wykonuje również Frank – zwracam się do Overtone’a – ale nigdy nie będzie ich za mało. Wyślij mi je. Jeśli możecie, wykonajcie ich jak najwięcej, dla różnych dziedzin magicznych. Powinniśmy zabezpieczyć siebie, swoje domy i to miejsce, jak najlepiej tylko potrafimy. Nigdy nie byłam po drodze z kadzidłami, ale na pewno też będą przydatne. Gdyby ktoś znał kogoś, kto zajmuje się innym rzemiosłem, również dajcie znać. Nie musimy ich do nas zapraszać, ale mogą nas wspierać nieświadomie. A skoro już mowa o wspieraniu. Spoglądam na Esther, gdy tłumaczy, z czego konkretnie Iustitia zasłynęła. W pełni obiektywny sposób rozstrzygała trudne spory. Co za ironia, że to nawet pasuje. — Więc, zgodnie z tym, o czym mówi Esther, trzymamy się zasad moralności, gdyby ktoś jeszcze miał jakąś wątpliwość. – Nie wiem, czemu tak bardzo uczepiłam się Marvina, ale patrzę na niego raz jeszcze, żeby miał pewność, że nikogo mu tu zabijać nie każemy. – Naszym celem nie jest krzywdzenie kogokolwiek. Magicznych, niemagicznych, nie ma, kurwa, znaczenia. Ale Iustitia powinna dowiedzieć się, gdzie leży słuszność i że nie ma innej dobrej decyzji. Każdy więc sposób, który wzmocni nas i pokaże siłę, ale też intencję naszego Ojca, będzie dobry. Overtone, mówisz o teatrze. Jak dużą kontrolę masz nad przepływem treści? Jesteś w stanie wyczarować jakieś przedstawienie z propagandą? – Nie znam się na teatrze, nie wiem czy byłam tam kiedykolwiek w życiu i generalnie nie interesuje mnie ta szopka, ale. Niesamowite odkrycie, świat nie ogranicza się do Carterów i chodzą tam ludzie pokroju Veritych albo innych Williamsonów. – Propaganda. Właśnie. Jeśli ktoś z Was ma wpływy na treści publikowane w Piekielniku, powinniśmy użyć tych znajomości. Jeżeli nie, należy je zdobyć. – Nie wiem, czemu mój wzrok ucieka w stronę Fausta, ale najbardziej mi w tej chwili do tego zadania pasuje. – Wy za to macie wpływy niezastąpione, bo kształtujące młodych czarowników. – Patrzę tu na Esther i Franka. – Oni także powinni rozumieć, że ich jedyną ostoją będzie Ojciec, który magię im podarował. Nie mówię, żeby ich wciągać do Kowenu, to byłaby głupota, ale ich serce powinno być po właściwej stronie. – Koniec, kropa. – No i na końcu zostają jeszcze kapłani. My się nimi zajmiemy. – Tym razem porozumiewawczy wzrok przenoszę na Sebastiana. – Kościół jest po stronie naszego Ojca i tak powinno pozostać. Jeżeli Lilith go zdradziła, sama zrezygnowała z miejsca w Piekielnej Trójcy. Jeżeli kościół przeżyje rozłam, będzie to jej własna wina. My powinniśmy wytrwać w wierze i podążyć za tym, co mówi nam Ojciec. Amen. Kogoś pominęłam? Otóż tak. — Marvin, Imani, Winnifred, widzicie dla siebie jakieś zadanie w planie naszego pana, którego nie przewidziałam? Każdy pomysł jest cenny. A ja nie znam każdego aż tak dokładnie, aby wszystko rozplanować. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Poczuł łagodne dłonie Imani, gdy pomagała mu wstać. Krótki moment podziękowania. Niemego. Ledwie kiwnięcie głową, w której zakręciło się, tak jakby ktoś zamieszał chochlą w garze zupy. Mózg zamieniał się w papkę, ktoś wrzucił do środka kawał starego mięsa, a wywar przypominał czarną i obrzydliwą breję. Najdroższy element ciała, najważniejszy posiadany organ, coś niezbędnego i absolutnie koniecznego, nie tylko w sensie medycznym. Przez cały czas mówił wolno i wyraźnie. Winnie to jedno, ale obolały organizm i zmęczenie drugie. Gdy zaczęła się rozmowa o Penelope Bloodworth, westchnął ciężko: — Tak, Esther. Mamy pewność — powiedział dalej, nieco zachrypiałam głosem. Brak mu było irytacji, czy niecierpliwości. Raczej smutek, żałość sytuacji i tragiczne przypomnienie tamtego rytuału, gdy pijawka wysysała z niego resztki życiowej energii. — To potężna czarownica, która nigdy nie spojrzała na mnie krzywo, a wiedziała przecież, z jakiej rodziny pochodzę. Moi rodzice, zresztą od dawna nieżyjący — wspomniał na tyle szybko, o ile mógł, by zebrani tutaj mieli świadomość. Nie wstydził się przecież pochodzenia — wyznawali Gabriela. Nie posługiwali się magią. Jestem pierwszym pokoleniem — ale to nieistotne. — Nieważne, liczy się, że zawsze była dla nas dobra. Wierzę, że jest w stanie zrozumieć, że wybrała niewłaściwą stronę i zmienić ją, zanim będzie za późno — szczegóły zostawił dla siebie. Dla zebranych tutaj nie musiało mieć to znaczenia, ale spodziewał się, że przynajmniej połowa ją zna. Kątem oka próbował obserwować reakcje Esther, były przecież blisko i to od lat. Taka boleść. Znów zwrócił się do małżonki, świadom jej talentów: — Esther, skontaktuj się z panem Orestesem Zafeiriou. Prowadzi antykwariat Archaios w Little Poppy — ostatnie zdanie dodał dla tych, którzy nie wiedzieli o kim mowa. — Postaraj się omówić z nim personę Iustitii. Z waszą wiedzą historyczną, twoją na temat jej powołania oraz jego na temat europejskich kultur, wierzę, że znajdziecie coś, co zapewni nam przewagę — i wtedy spojrzał na Winnifred, zbolałym i niepotrzebnym wzrokiem. To wyrzut za przewiny? Nie. To wyrzuty sumienia trawiące jego żołądek od środka. Była dorosła, miała prawo. — Winnie, w jakich godzinach najlepiej go tam szukać? — spytał córki, mówiąc wolno. To na moment za długo zagubiony wzrok. To na moment za długo wykrzywione w smutku usta. Tęsknię za normalnością. Ostry kaszel przerwał myśli, gdy coś na wzór nieprzyjemnej żelaznej mazi utknęło na podniebieniu niczym gęsta flegma albo glut. Ten trwał krótko, nie było czasu na rozczulanie się nad własnym losem. — Przygotować siebie i innych — powiedział twardo, gdy Sebastian wspomniał o zabezpieczeniach na wypadek konfrontacji i walki, ale nie tylko. — Magii na świecie będzie więcej, a to znaczy, że dopóki środowisko się nie ustabilizuje, mogą się dziać nieprzewidywalne rzeczy. To nie dotyczy tylko energii samej w sobie, ale też ludzi, którzy się nią posługują. Zabezpieczcie swoje domy i rodziny, najlepiej rytualnie. Przed bestiami i przed ludźmi — a jaka to różnica? — Jesteśmy w stanie zagrożenia ze strony Niebios, ale nie możemy rozpowiadać tego na lewo i prawo, bo Gabriel z pewnością ma swoich szpiegów na Ziemi. Cały Watykan jest do jego dyspozycji, nie mówiąc nawet o kościołach chrześcijańskich w Maine. Lepiej nie wiedzieć — lepiej rzucić rytuał i niech zapomną, prawda? Lepiej poszperać w głowie i pozwolić by wspomnienie uciekło, zgadza się? — Ale każdy z nas ma przyjaciół, którym należy pomóc. Zróbcie to zabezpieczeniami, rozmowami i modlitwą. Przypominajcie im, że Ojciec dba o nas wszystkich. Roche, ostatnio odczuliśmy duży brak eliksirów leczniczych. Jeśli mógłbyś wykonać ich parę i zostawić w Billy Goat przy okazji, będę ci bardzo wdzięczny. Winnifred, jakie wywary będą najbardziej uniwersalne? Nie mieli przecież świadomości co najgorszego może się stać. Trzeba było przygotować się na... wszystko. Faust zadał dobre pytanie, Frank zresztą nie dziwił się, że chciał wiedzieć i rozumieć. Jego rodzina od lat kłaniała się Lilith. Przecież wielu z nich mogło należeć do tamtej grupy. Pozwolił Judith skończyć, gdy mówiła o obronie konieczniej, by sam dodać swoje trzy centy: — Jeśli pozwoliliby nam działać, nie musielibyśmy się obawiać takich rzeczy. Ale nie pozwolą. Mamy nieść światło, a nie ciemność. Jeśli Lucyfer będzie chciał zabrać kogoś do siebie, to będzie to jego wola — nawet jeśli naszymi rękoma, ale tego już nie dodał. — Wierzę, że nawet tam można znaleźć rozsądnych ludzi, którzy nie chcą śmierci pobratymców, ale nie wiemy, co zrobi Lilith. Kiedy stała przy boku naszego Ojca widzieliśmy w niej Matkę. Teraz okazała się zdrajczynią i może być nieprzewidywalna, choć na pewno potężna. Jeśli jej wyznawcy mają z nią kontakt — a wiemy, że tak — to mogą wiedzieć, gdzie jest teraz. Jeśli nasz Pan zdołałby ją zabrać, będziemy mogli działać i nie obawiać się ataków. Więc jak sam widzisz, Marvinie, nie chcemy ich zranić. Chcemy tylko wiedzieć dostatecznie dużo, żeby to oni nie zranili nas. Nawet się nie spodziewał, że to by się udało. Przecież to nie tak, że Lilith wynajęła pokój w Deadberry od przyjemnej pani Ottenburn, a obok łóżka postawiła lampkę wodną. Kolejne pytanie zadane przez Fausta musiało doczekać się odpowiedzi. Przez chwilę słuchał, co mają do powiedzenia inni, nie wchodząc im w słowo, ale miał wrażenie, że zapomnieli o czymś ważnym. Nic straconego. — Kiedy Aradia otworzyła Piekło, magia wniknęła nie tylko w dzieci. Dzieci mają podatniejsze organizmy, ale Baptiste Devall? Florian Lanthier? Flik Padmore? Oni wszyscy byli dorosłymi ludźmi, którzy otrzymali od Lucyfera dar. I... nie jest wykluczone, że wielu z naszych niemagicznych braci zacznie odczuwać wpływ Piekła na swoje życie. Już teraz, choć nie wiem w jakim stopniu. To dobra wiadomość, przecież na tym właśnie im zależało. Mówił dużo, ale kiedy jak nie teraz. W końcu strapiony i strudzony wrócił na swoje miejsce, dalej dygocząc na zmęczonych nogach. Marwood mdlejący na oczach kowenu? Spodziewał się paru pytań, ale i cieszył się, że nikt nie porusza tematu teraz. To nie czas i miejsce. Krótkie ustalanie planu działania — patrzenie jak ci wszyscy ludzie garnęli się do słów Ojca, było pokrzepiające. Każdy powoli przyznawał się do własnych przewag. Marvin do odmienności — Frank zawiesił wzrok na Judith siedzącej naprzeciwko, nieco marszcząc brwi. Czy pomyślała o tym samym co on? Teatr i propaganda, nie znał się na polityce, ale Carter miała rację, wspominając o młodzieży. — Oj Judith, mówisz, jakbyśmy nie wiedzieli — pozwolił sobie na ciepły uśmiech, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. — A co innego robimy od 30 lat? — już czysto instynktownie był w stanie powiedzieć na lekcjach o wpływach Lucyfera, zapominając o Lilith. Kreślił informacje o prawdopodobieństwach, o plątaniach, o cząsteczkach tak, jakby te powołał je sam Ojciec. Opowiadał o rytuałach, o schematach i o tym, że wszystko zaczyna i kończy się w Piekle. Uczył tak wszystkie dzieciaki, również Scully, o której była tu mowa. Nawet na moment poczuł zawód, wtedy gdy rozmawiał z Carter i Veritym. Była zdolną uczennicą, która postanowiła rzucić się w przepaść. Mogłaby z niej być naprawdę porządna młoda kobieta i naukowiec, a przystała do zdrajczyni. Westchnął ciężko i na moment spojrzał na blat stołu, opierając na nim dłoń. — Pracuję nad- — zaczął, ale za moment przerwał, jakby szukając słowa. — Pracuję nad rytuałem, który może nas wzmocnić. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, bo to bardzo zagmatwane, ale potrzebuję pomocy praktyków magicznych w każdych dziedzinach. Jeśli ktoś z was czuje się zaawansowany w swoich dziedzinach, proszę was byście dali mi znać. Niekoniecznie teraz, może potem listem. Będę musiał przeprowadzić parę badań, to zajmie czas, ale jeśli się uda, każdy z nas będzie dysponować dodatkową siłą i potencjałem. czas na odpis: 20.05 (poniedziałek) do 23:59 |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Chociaż Imani była tam, gdy otwierano Bramy Piekła, z uwagą słuchała o tym, co mówili starsi od niej o znanych osobach z drugiego stronnictwa. - Penelope to moja ciotka i wierzę, że musieli ją jakoś omamić. To mądra kobieta, nie wątpię w nią - przyznała. Rodzina była dla niej ważna, a Padmore nie chciała, żeby ktoś się wyrywał z przemocą do jej krewnej, jeśli naprawdę nie będzie potrzeby. A wierzyła, że taka potrzeba nie musi zaistnieć. Imani uśmiechnęła się do Maurice'a, gdy ten musnął w odpowiedzi jej dłoń wiedząc, że poczuł jej wsparcie, a przynajmniej próbę jego podarowania. Na jego ofertę aż klasnęła w dłonie. Zgadzała się z Judith, że teatr był doskonałym miejscem do pokazywania pewnych treści. - A gdyby przygotować przedstawienie wychwalające Lucyfera? - rzuciła, jakby sama była gotowa przygotować wszystko, łącznie z zagraniem każdej roli. Oczywiście to była kwestia jej zaangażowania w sprawę, nie sekretne marzenie o wystąpieniu na scenie, którego się wstydziła. Przytaknęła też głową na podział zadań. - Musimy się umówić na konkretny termin, tak myślę - powiedziała do Overtone'a i Marvina. - Myślisz? - dopytała Franka. Ta myśl w pewnym sensie była przerażająca. - Myślę, że to już zostanie zauważone i niedługo będziemy musieli wyjść z cienia. Pytanie tylko czy ujawniając swoje twarze czy raczej pod jakimiś maskami? - bezpieczniejsze zapewne byłyby maski, przynajmniej dla osób, których tożsamości jeszcze nie został ujawnione. Jej najprawdopodobniej była już znana... - Wydaje mi się też, że istotną kwestią jest ustalić czy tych nowoumagicznionych zechcemy jakoś nauczać, że to zasługa przede wszystkim Lucyfera czy też zostawiamy tę kwestię tylko i wyłącznie Gwardii? - rzuciła tematem, który bądź co bądź, ale właśnie ją zafrapował. Była gotowa nawet na takie spotkania piec ciasta. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Dużo słów, dużo informacji, dużo niepokoju i planów oczekujących realizacji. Przytłoczenie sytuacją było naturalną reakcją, nawet jeżeli milczący Overtone był jak Carter, który nie potrafi trzymać broni palnej. Na szczęście, marazm nie trwał długo. Pojawiło się pytanie, które zmusiło jego szare komórki do myślenia. Zarówno Judith, jak i Imani widziały pewien potencjał w jego rodowej spuściźnie. Pytanie Carter było niewygodne i wymagało przyznania się do maleńkości swojej roli w całej tej artystycznej machinie. Przygryziona warga zdradzała podenerwowanie. - Mój ojciec jest reżyserem. Myślę, że zaangażuje się w scenariusz chwalący Ojca, gdy już upora się z obecnymi projektami. - Wolałby, aby odpowiedź była inna i było to słychać w jego wypowiedzi. Brzmiał jak człowiek, który całkowicie już nasiąkł goryczą zobowiązań, nowych wyzwań i ograniczeń, jakie ze sobą niosły. Taka była to smutna prawda. Mógł ingerować w repertuar teatru, lecz w tym świecie nic nie działo się z dnia na dzień. Scenariusze mogły być napisane szybciej, niż zazwyczaj, ale gdzie tu jeszcze obsada, kostiumy, próby… - To może chwile zająć. Do tej pory nasze treści były raczej rozrywkowe, a takie nagłe, bezpośrednie głoszenie jednoznacznego przekazu mogłoby zostać różnie odebrane. - Trochę odpowiadał, a trochę myślał na głos. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym silniej był przekonany, że ten pomysł napyta mu mnóstwa biedy. Kimże jednak byłby Maurice, gdyby to zdołało go spłoszyć? - Większość moich krewnych ma poglądy raczej bliższe tym drugim - przyznał, a chociaż bardzo nie chciał gasić entuzjazmu Imani, czuł, że było to konieczne. Przesunął palcem wzdłuż jej nadgarstka, aby zasugerować jej powściągliwość. - Zrobię co w mojej mocy. - Zobowiązał się nie tylko przed nimi wszystkimi, lecz również przed Ojcem. Oby tylko rzeczywiście miał tej mocy więcej, niż się spodziewał. Gdyby nie to kawalerstwo… chyba po raz pierwszy żałował oporu, z jakim podchodził do aranżowanego narzeczeństwa. W opinii publicznej był pewnie jedynie w połowie Overtonem, jeszcze dzieckiem, mimo że dobiegającym trzydziestki. W jego głowie pojawiła się pewna myśl… - Lyra… - zaczął, kiedy powstała przestrzeń do zajęcia głosu. Niebieskie oczy przeskoczyły sprawnie po twarzach zebranych. Pytał ich wszystkich. - Czy wydaje wam się, że jej wiara może zostać zachwiana? Nie był pewien, czy byłby zdolny do poprowadzenia takiej dyskusji samodzielnie, ale jeżeli jakkolwiek by to pomogło, chętnie posiałby wśród członków wrogiego kowenu zwątpienie. Znał Vandenberg z artystycznego kręgu, w którym się obracał. Wolałby znowu zobaczyć ją na scenie, niż szukać jej nazwiska w najbliższych nekrologach. Warto było spróbować. Wtedy jeszcze nie przewidywał, że syreni magnetyzm może odbić mu się czkawką. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Emocje ostygają bardzo powoli, padają kolejne słowa, wątpliwości, deklaracje, przemyślenia i wyjaśnienia, a Sebastian kilka razy łapie się na tym, że sięga palcami do paczki papierosów skrytej w kieszeni. Wodzi skupionym wzrokiem po każdym wypowiadającym się członku kowenu i w wyuczony, mocno zakorzeniony w nim sposób, sortuje informacje, notując w głowie, do czego się odnieść. Kilka kwestii wykreśla po drodze, gdy inni zabierają głos i wyczerpują temat. Do omówienia jest dużo, dlatego oczywistym jest, że nie przegadają wszystkiego teraz. Pytań będzie więcej, gdy już każdy rozejdzie się w swoją stronę i zostanie sam na sam ze swoimi myślami. Każda głowa obrodzi nie tylko w pytania, ale i pomysły, w kolejne skomplikowane przemyślenia, które powoli zbierane na stos dadzą im wymierne korzyści. Nie wątpi w to, w ludzi, z którymi tutaj jest. Lucyfer rzekł, że wybrał ich wszystkich czynami i słowami innych — nie ma tutaj nikogo z przypadku, nikogo, kto nie byłby godny. Nawet podejrzliwe serce Sebastiana musi się otworzyć pod tym faktem i obdarzyć każdą jedną osobę w tym pomieszczeniu sowitym kredytem zaufania. Po kolei. — Ronan Lanthier — podłapuje, gdy Judith zwraca się do niego i wspomina walkę — specjalizuje się w magii natury i myśli nienagannie strategicznie. Nasi przeciwnicy byli przygotowani; mieli zaklętą biżuterię i magiczne ubrania, ponadto dobrze wykalkulowali moment, w którym tych atutów użyć. Lanthier miał również chowańca, pitbulla. Pojawia się wiele wątpliwości odnośnie tego, jak traktować wyznawców Lilith, czy trzeba będzie użyć siły. Większość jest niechętna, by to robić. Sebastian również. Ale. Zawsze jest jakieś ale. — Nie chcemy zabijać, chcemy jednoczyć. Chcemy świata skąpanego w magii, równego, bez uprzedzeń, bez podziałów, które istnieją teraz. Ale nawet w tym świecie będą ludzie tacy jak Scully. Bez skrupułów zabijający swoich pobratymców. Blair Scully ma już krew na rękach — nie może zdradzić szczegółów — i miałaby na sumieniu życie Imani, gdyby tylko jej iluzja zdołała przeniknąć do rzeczywistości. Iustitia jest boginią sprawiedliwości. Moralności. Każdy z nas ma własną i wy też musicie postępować w zgodzie ze sobą. Musicie wiedzieć, że może nadejść moment, w którym trzeba będzie podjąć wybór, który wydaje się niemożliwy do podjęcia i nikt inny nie podejmie go za was. Póki to się nie stanie, skupiamy się na zabezpieczeniach i zbieraniu informacji. Padają kolejne talenty, kolejne specjalności, kolejne informacje. Przytakuje krótko słowom Judith, gdy wspomina o Kościele, o kapłanach. Postanowiła nie zdradzać, z czego wynika ta decyzja. Sebastian jednak decyduje się nie ukrywać jednej z potencjalnych przewag. Większość zebranych przy tym stole i tak wie już, czym się zajmuje. Reszta dowiedziałaby się prędzej czy później. — Jestem gwardzistą od niemal trzydziestu lat, nie pomogę z rzemiosłem, ale wyszkolę chętnych w walce, pomogę z opanowaniem magii odpychania i z trzymaniem nerwów oraz innych emocji na wodzy. — Gwardia słynie przecież ze swojej bezduszności, Sebastian zaś wie, że gwardziści w przewadze wcale nie są bezduszni, lecz po prostu solidnie wyszkoleni w tym, jak przekonać siebie samych, że jest inaczej, gdy sytuacja tego wymaga. — Wspomogę każdego, kto tego potrzebuje w nałożeniu rytuałów ochronnych. Frank, jeśli moja wiedza w dziedzinie odpychania przyda się do twoich badań, oczywiście również oferuję pomoc. Zatrzymuje spojrzenie na Imani, która ponownie zabiera głos. Mruży delikatnie oczy w zastanowienia, gdy podniesiona zostaje kwestia wychodzenia z cienia. — Idee skupiają uwagę bardziej niż twarze, które za nimi stoją. — Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Gwardziści wiedzą o tym bardzo dobrze — działają jako jedna, spójna organizacja. Mówi się dużo o gwardii, ale nic o jednostce, która gwardię tworzy. Pozostają w większej mierze anonimowi, nikogo nie interesują nazwiska bardziej, niż powinny. Jeśli gwardzista zabije komuś bliskiego, będzie on przeklinać całą gwardię i tak samo będzie patrzeć na nią przychylniej, gdy jeden z nich miast zabijać, na czas przyniesie pomoc. — Nie sądzę, by światło padło wprost na nas, by mówić o całkowitym wyjściu z cienia. W obliczu nadchodzących wydarzeń ostatecznie, tak czy inaczej, nie będzie się liczyć to, kto dokładnie zapoczątkował zmiany, a co te za sobą niosą. Ludzie muszą wiedzieć, że są one błogosławieństwem samego Lucyfera. Dlatego nie musimy też przywdziewać masek. Już nie. Ale — kolejne ale — w kontekście wyznawców Lilith powinniśmy być ostrożni. Ich niewiedzę można wykorzystać. By ich bliżej poznać, by zrozumieć ich motywacje. Wiedząc, dlaczego tak zbłądzili, będziemy wiedzieć, jak zawrócić ich z tej zgubnej ścieżki. Lyra. Maurice ponownie wspomina Lyrę i Sebastian przez moment milczy, nim zatrzymuje na nim swoje spojrzenie. — Tak — odpowiada, a palce znów uderzają o paczkę papierosów, nim wracają na oparcie krzesła. — Każdemu da się otworzyć oczy. A przynajmniej należy spróbować. — Nie mówi więcej, nie podpowiada, nie odwodzi. Nie powie Maurice’owi, by specjalnie się do niej zbliżył, bo nie chce mieć tego na swoim sumieniu, nie chce nią manipulować, nie w ten sposób. Ale nie odpowiada za wybory i czyny Maurice’a. Może tylko robić swoje i wierzyć, że zdoła pomóc swojej córce bez stosowania podprogowych zagrywek. Dopóki jest na to szansa, będzie trwać w tym przekonaniu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Pada wiele słów. Wiele słów, wiele planów, a ja jestem skłonna uwierzyć, że każdy z tych nowych osób nie ma pojęcia, co właściwie się tutaj dzieje, poza tym, że dzieje się coś poważnego. Nic dziwnego – dołączyli do nas w środku sprawy. To bardzo trudne wejście, ale też bardzo odpowiedzialne. Jeśli nas zabraknie, to na ich barkach będzie odpowiedzialność wypełnienia woli Ojca. Ojca, którego zobaczyli wcześniej niż ktokolwiek z nas. — Rób jak uważasz – odpowiadam Overtone’owi, unosząc ręce i odchylając się na krześle – byle było dobrze. Reszta mnie nie obchodzi. Jeszcze mnie nie pogrzało, żebym się angażowała w teatr i ustawiała innym przedstawienia. W następnej kolejności przysłuchuję się słowom Sebastiana. Bardzo ważnym, szczególnie, że nie było mnie po tej drugiej stronie, a oni nie wyglądali najlepiej, gdy do nich przyszłam, aby jakkolwiek wyrównać siły. Lanthier potrafił myśleć strategicznie. Kto by pomyślał. Ktoś, kto woli głaskać pieski zamiast wziąć się do roboty i chwycić za broń inną niż szpadel do przerzucania gówna cerberów. Dobrze jest o tym wiedzieć. Dobrze jest wiedzieć wszystko, co tylko możliwe, szczególnie jeśli mam się z nim spotkać – i szczególnie, jeśli ta rozmowa nie przebiegnie zbyt polubownie. Unoszę natomiast brwi, kiedy wypływa temat Scully. Patrzę wciąż na Sebastiana w zdumieniu. Nie dlatego, że mi nie powiedział, ale dlatego, że ja o tej sprawie nie słyszałam. Widocznie nie zajmował się nią mój oddział, ale to wiele wyjaśnia. Na przykład, dlaczego tak bez skrupułów była w stanie atakować – najpierw Imani, rzucając rasistowskimi wyzwiskami, a potem mnie, sądząc, że wyzywanie mnie od staruch jakkolwiek podłamie moje morale. Gówniara z niewyparzoną gębą. Ktoś powinien nauczyć ją jakiegokolwiek szacunku. Nie potrafię uwierzyć w jakąkolwiek wersję zapewniającą, że ta osoba ma ludzkie odruchy. Powinno się ją zamknąć i odizolować. A skoro nacisnęła na odcisk Gwardii, trzeba zadbać, żeby tak właśnie się stało. Temat Gwardii sam wypływa. Imani go porusza, Sebastian się przyznaje. Ma rację. Większość wiedziała o nas, ale nie wszyscy. Nie biedny Marvin, który tak prosił o nie wydawanie go gwardzistom. — Ja również służę w Gwardii, choć krócej niż Sebastian. – Jakieś tylko dwadzieścia pięć lat krócej. No, może dwadzieścia trzy. – Jeżeli zaczną pojawiać się nowe… problemy magiczne, jestem pewna, że będę o tym wiedzieć. Zarówno przy noworodkach, jak i już dorosłych osobach. Tym w końcu się zajmujemy. Pilnowaniem, aby każdy na pewno godnie oddawał cześć Lucyferowi. Sumienni mieli więc większe wpływy niż pozornie się wszystkim zdawało. To wciąż nie była ochrona kapłanów, ale za to praca związana z przyszłością całego Kościoła. A więc Kościół musi być po naszej stronie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Przejęty i zdeterminowany to słowa bardzo oględnie opisujące burzę przechodzącą właśnie przez głowę Marvina Godfreya. Pierwsze nazwiska to zaledwie dobre początki na prostej i równej drodze prowadzącej do poznania prawdy o świece, w jakim Marvin żył tyle lat i — zdaje się — w istocie gówno o nim wiedział. A kolejne znajome, zasłyszane personalia na nowo pobudziły w nim krew do szybszego krążenia. Ronan. Lanthier. Są zlepki imion i nazwisk, które przepadają w niepamięci i trudno się ich w niej później doszukać. Są też takie, które powracają dopiero mimochodem zasłyszane. I jest też Ronan Lanthier. Pracodawca Sandy. Jeśli poderwanie łba do góry na ich dźwięk nie stanowiło samodzielnego komentarza do kondycji psychicznej Marvina, na pewno zrobiła to jego nietęga mina — wiedział już, że czeka go przykry obowiązek ukrywania przed panną Hensley znaczącej części swojego życia, a teraz przekonał się o jeszcze jednym — że być może przyjdzie mu również stoczyć walkę o przeciągnięcie jej duszy na właściwą stronę. Że być może mimo starań nie będzie w stanie jej uchronić, nie zrażając do siebie bezpowrotnie. Tę część pozostawił wyłącznie dla siebie, chcąc omówić ten temat na osobności z kimś, komu będzie w stanie na tyle zaufać, a tymczasem— — Lila jest zaklinaczką i robi biżuterię — westchnięcie towarzyszące wyrzuceniu z siebie tego krótkiego zdania to komentarz nie wymagający gestów uzupełniających — tej nocy Marvin nie zmruży oka, a będzie wspominać wszystkie wspominane tu zawzięte suki gotowe zabić, piekielne bestie przygotowywane do walki, wszystkie tunele, białe maski i obrony własne. Czasy mamy niebezpieczne — wlepienie spojrzenia w blat stołu służyło za wszystkie przytaknięcia świata. Trudno się nie zgodzić, aż raptem potrzeba zabezpieczenia siebie i dobytku stała się rzeczą tak konieczną, jak wzięcie oddechu po wynurzeniu z wody. Jak zawsze matka przestrzegała. I jak zawsze babka prosiła. Magia to żywioł, a na żywioły należy uważać, tyle mógł Godfrey wynieść z wykładu pana Marwooda o stabilizowaniu magii i nieprzewidywalnych tego skutkach. Słuchał go z kamiennym wyrazem twarzy i z tymże również przytaknął na jego słowa. Zrozumiał z nich więcej, niż chciałby, a ich sedno brzmiało nikogo krzywdzić nie chcemy, ale wypadki się zdarzają. Nie mógł się z tym nie zgodzić, choć wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że naprawdę jeszcze raz mogłoby dojść do otwartej walki pomiędzy czarownikami. Ale czy wiele z poruszonych tutaj kwestii przeszłoby Marvinowi przez myśl kiedykolwiek wcześniej? Sam bił się z podobnymi myślami, co Maurice i nie miał na te dylematy żadnej dobrej odpowiedzi. Westchnął. I wydech ten zamarł mu w gardle, gdy spojrzeniem objął najpierw śmiertelnie poważną sylwetkę Sebastiana Odchrząknął. Raz, a później kolejny. Wzrok spuścił na stół i tylko w wyrazie niezłomnej woli nie rozpędził czaszki na spotkanie z jego blatem. Idiota. Wreszcie korzystając z chwili, przemówił. — To... Yyyy... Ten. — Próbuje wyjść z własnym zapotrzebowaniem na wiedzę, gdy tylko wszystko już ułożył pośród myślowego chaosu. A tenże skupił się wokół tej jednej, kluczowej informacji. Sebastian jest Gwardzistą. Judith jest Gwardzistką. Marvin zapytał Sebastiana i Judith, czy doniosą na niego Gwardii za rozpowiadanie rzeczy. Idiota. Idiota. Po trzykroć idiota. Przełknął ślinę. — Ja to mogę posłużyć wariacyjną i może bym się przydał bardziej jako sublimata? — Tu utkwił spojrzenie na Franku, licząc na wskazówki większego autorytetu w temacie nie tylko praktycznym, ale także czysto osadzonym w teorii, by lepiej zrozumieć dziedzinę, która z czasem mimochodem stała się Marvina wiodącą — wybitny nie jestem, ale szybko się uczę, jak trzeba — poruszył lekko ramionami. Jako pokorny Syn swojego Ojca tyle zrobić mógłby, równoważąc piękno Słuchania wątpliwą szpetotą sublimacji. Inni mają zadania wznioślejsze — propaganda, kształtowanie umysłów, ocalanie dusz i zjednywanie sobie Kościoła, a Marvin? Marvin może Słuchać. I być w tym lepszym od kogokolwiek. Stanie na świeczniku i tak nigdy nie było dla niego i jeśli nie będzie musiał, w cieniu wolałby pozostać. — Przyjadę tu niedługo, pomierzę wszystko, żeby Maurice mógł zrobić projekt zgodny z podanymi wymiarami i wtedy ustalimy, jakich materiałów — i ile — będziemy potrzebować — zaproponował Imani, a łapa świerzbiła go, by sięgnąć po papierosa. I na jednym nie skończyć. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Stara się skupić na wymienianych informacjach, których mnogość mogłaby niejednego przytłoczyć. Problem Esther polega jednak na tym, że przed oczami wyobraźni ma wciąż sylwetkę Penelope, jej uśmiech, uprzejme gesty. Wszyscy wokół wypowiadają się o niej z szacunkiem, dlaczego więc Bloodworth zdecydowała się obrać stronę Lilith? Tej, która najwidoczniej nie zamierza rozlewać magii na cały świat, a sprzeciwiać się Ojcu i jego woli otwarcia Bramy Piekieł. Jak powinna się teraz wobec niej zachowywać? Czy utrzymywać kontakt, jakby do niczego nigdy nie doszło? A może spróbować ją skonfrontować i zobaczyć, jakie argumenty poda? - Skontaktuję się z panem Orestesem - przytakuje na polecenie Franka, nie siląc się nawet na próbę wypowiedzenia jego nazwiska. Kojarzy mężczyznę z opowieści męża, jednak sama nie potrafi sobie przypomnieć okazji, by mogła z nim rozmawiać. - Jestem pewna, że razem znajdziemy kilka cennych dla nas informacji. - Nie wie jeszcze, jak głęboką wiarą odznacza się pan Zafeiriou, lecz nie przeszkadza to przecież we wspólnym zgłębianiu ciekawostek historycznych. Kiwa głową na słowa Judith, zgadzając się co do słuszności potrzeby uświadamiania młodych pokoleń. - Młodzi mają chłonne umysły, od zawsze wpajam im szacunek wobec Trójcy, jednak dziś, w obliczu świadomości, że Lilith z agresją podejmuje swoją walkę, będę ich przygotowywać na nadchodzące zmiany. - W jaki sposób rozmawiać z dziećmi, aby ich rodzice nie uznali, że Marwoodowie wprowadzają stronniczą propagandę? Ostrożnie i podprogowo? Wszystko należy odpowiednio przemyśleć. Przysłuchuje się dalszej rozmowie, starając się poukładać w głowie wszystkie kolejne informacje. Dochodzi z wolna do wniosku, że jest ich zwyczajnie za dużo, jeśli chciałaby spamiętać, kto dokładnie będzie się czym zajmować. Wystarczy jej własny plan i jasno określone cele. Nie bez zaskoczenia przyjmuje rewelacje Franka o pracy nad nowym rytuałem. To oczywiste, że starać się będzie jak najbardziej usprawnić działanie Kowenu, by wzmocnić się przed kolejnym starciem z poplecznikami Lilith. Oznacza to jednak, że tym więcej będzie spędzał czasu w swojej szopie i tym rzadziej będzie pojawiać się w domowych przestrzeniach, przy rodzinnych posiłkach, w ich małżeńskim łożu. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
— Masz rację, Imani. To rozsądna kobieta, która prawdopodobnie została wmanipulowana w coś bardzo złego — nie chciał wypowiadać magicznych słów „i zagrażającego jej”, więc kontynuował. — I trzeba ją z tego wyciągnąć. Spotkam się z nią i spróbuję zrozumieć, a wtedy dam wam znać co dalej. Chcę wierzyć, że zdołamy ją nawrócić. Bo to już nie kwestia kogo lubię bardziej, a zwykłej herezji, której dopuściła się pani Bloodworth. Była sędziwą kobietą o wielkim rozumie i stoickim spokoju wypisanym w oczach, ale znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie tylko za rodzinę, ale i za przyjaciół pójdzie w ogień. Jak długo mogła z nimi rozmawiać? Jak często przebywać? Jak blisko Lilith była? Te wszystkie pytania piętrzyły się w głowie, ale nie sposób było dowiedzieć się tego ot tak. Potrzebowali czasu. Kiwnął głową na słowa Esther. Nie było czasu do stracenia, a skoro tak blisko rodziny był ktoś, kto wiedział, co nieco o starożytnych dziejach, tak musieli z tego skorzystać. Jego kuzyna — Perseusa — traktowali przecież jak członka rodziny. Nigdy nie krył przed nim własnej wiary, ale i nie rozmawiali o kowenie. Może najwyższa pora? Znów spojrzał na Winnifred, która od dłuższego czasu po prostu milczała, jakby przerażona spotkaniem ze Stwórcą? Nie chciał wkładać jej w głowę motywacji. — Krąg stoi za Kościołem, a Kościół za Lucyferem — wspomniał, kierując twarz w stronę Maurice'a. — Kultura od lat ma coś wspólnego z polityką. Jeśli pan może, proszę to wykorzystać, panie Overtone — to pogodny i ciepły uśmiech. Należało przypomnieć, że jest jeden Ojciec, a imię jego Szatan. Kto myślałby o wielkości Lilith, skoro w trójcy istniał tylko jeden prawdziwy i pierwszy? Imani spytała o magię, jakby szukała potwierdzenia. Myślał? Tak. Był pewien. — Owszem. Dorośli mają silniejsze organizmy, dlatego łatwiej jest nam przyswajać magię. Może dojść do sytuacji, w której już za chwilę będziemy obserwować tego efekt. Czy to niebezpieczne? Tak. Czy ta myśl jest przerażająca? W istocie. — pokiwał głową. Natychmiast przerwał, chociaż myśl została niedokończona. Sebastian i Judith mieli swoje rewelacje. Nie sądził, że przyznają się przed wszystkimi i to obydwoje, ale to ich decyzja. Szanował ją. — Więc jak widzicie — zaczął, gdy obydwoje ogłosili swoje prawdziwe profesje — nie będzie z tym problemu. Wkrótce stanie za nami cały Kościół, a wtedy to oni zajmą się nauczaniem nowomagicznych. Muszę przyznać, że tego jest dużo. Prawdopodobnie zbyt dużo, jak na fakt, że jeszcze dwie godziny temu nie mieliście pojęcia o nadchodzącym — twarz zwrócił do tych, którzy mieli przyjemność pierwszy raz uczestniczyć w spotkaniu. — Mamy kontrolę i mamy siłę. Teraz skupmy się na trzecim jeźdźcy, a jeśli w międzyczasie pojawią się przypadki umagicznionych, razem z Roche i Esther przygotujemy możliwe plany nauczania ich o świecie. Prawda? — zwrócił się do tej dwójki. Mieli przecież niezastąpione doświadczenie pedagogiczne. — Jedna rzecz na raz — powtarzał sobie jak mantrę, łapiąc się kolejnych podręczników, śrubek, pomysłów, praktyk, rytuałów. Nie mogli zostać przytłoczeni i nikt nie dzielił skóry na niedźwiedziu. Wrota uchyliły się — owszem — ale zostało wiele do zrobienia. Na razie słyszeli o wybuchach. Dopóki w wiadomościach nie pojawiają się ludzie albo gwardia nie twierdzi, że doszło do anomalii w organizmach niemagicznych, do tej pory mają czas. Wszystko powinno toczyć się stopniowo. Powoli. Gdy magia wypełzła na świat po raz pierwszy za sprawą poświęcenia Aradii, minęły lata, nim na dobre zadomowiła się w Saint Fall, nie mówiąc o całym pięknym świecie. Wierzył, że i teraz tak będzie. Niemal wyczulił własny organizm na słowo maska. Kominiarka. Poważnie, Verity? — Nie będę się chować za żadną maską. Jestem dumny z tego, w co wierzę — powiedział twardo, bo nigdy przez całe swoje długie życie nie wyparł się wiary. — Ale to nie czas, żebyśmy dumnie świecili twarzami z pierwszych stron gazet i twierdzili, że jesteśmy wybrańcami. Ważne, by Kościół był po naszej stronie, a Kapłani pozostali niezachwiani. Wtedy to oni będą głosić nasze słowa, a my skupimy się na najwyższym celu naszego Pana — i był pewien, że za to zostaną nagrodzeni. Życiem wiecznym? Być może. Czy tak samo czuli wyznawcy Lilith? Jak mogli dostać życie wieczne, skoro nie ma jej w Piekle? Nie zamierzał w to wchodzić i nie odezwał się słowem, gdy była mowa o Lyrze Vandenberg. Miał sposobność rozmawiać z nią. Była zbyt... defensywna? Krzyczała. Może myślała, że rzuci się na nią i zabije? Sam nie pokładał nadziei w tym dziecku, wydawała się zbyt zdeterminowana, ale nie zamierzał przy innych wypominać tego Sebastianowi. Mogli porozmawiać potem. Odwrócił twarz do Marvina, czując, że na niego spogląda, jakby szukał... przyzwolenia? — Znasz się na sublimacji, Marvinie? — dopytał, zdziwiony. — To piękna i szlachetna sztuka, niezwykle użyteczna, zwłaszcza w walce, ale też zapewniająca przewagę w przemieszczaniu się na znaczne odległości. Sam swego czasu próbowałem to badać, ale nigdy nie doszło do praktyki. Jeśli jesteś gotowy spróbować, to służę pomocą i radą. Nawet jeśli tylko teoretyczną. Dobry pomysł — uśmiechnął się nieznacznie, kiwając głową. Zawsze w niego wierzył. Babcia byłaby dumna. — Wybaczcie, nie czuje się zbyt dobrze... — upadek i omdlenie. Te zdarzały mu się nader często. — Spędziliśmy tu już dużo czasu. Powiedzcie czy możemy coś dla was zrobić? — spojrzał po wszystkich oprócz Judith i Sebastiana. Byli najstarsi i najbardziej doświadczeni latami w Kowenie i spoczywała na nich odpowiedzialność za resztę. Tak ustalili. — Pomóc wam zrozumieć? Rozwiać wątpliwości? Gdy tak się stanie, musieli się jeszcze pomodlić i pora uciekać. Nie przed światem. Nie przed świtem. czas do 26.05 (niedziela) do 22:00, czas na ostatnie pościki i pytania/ustalenia, potem Mistrz Gry wrzuci podsumowanie |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Rzut oka na pomieszczenie, zgromadzone w nim postacie i szybki, celny wniosek. Niemal każdy z nich ma kogoś po drugiej stronie. Niemal każdy z nich o kogoś się martwi i obawia jego zguby związanej z popadnięciem w niełaskę u Lucyfera na rzecz stania się pionkiem Lilith. To zrzuca z Marvina część dyskomfortu — wszyscy tutaj jadą na jednym wózku i wszyscy czują ten sam ciężar. Zawsze to jakieś pocieszenie. Odchrząknął. — Może to głupie pytanie, ale je zadam — zawiercił się nerwowo na krześle — jesteśmy pewni, że oni nie mają żadnego gwardzisty w szeregach? — Wizja Czarnej Gwardii, a co za tym idzie, samego Kościoła, rozrywanej na pół przez dwie formacje to obraz, który nasunął się Marvinowi sam. Wystarczyłaby garstka heretyków, by Godfrey stracił zaufanie do Czarnej Gwardii jako takiej. Może z wyjątkiem dwójki, do której kieruje te słowa. Bo przecież żadne z nich na pewno nie działałoby na niekorzyść Ojca. — O sublimacji wiem niewiele więcej, niż to, co wyciągnąłem ze szkółki. Ale chciałbym się nauczyć, bo myślę, że byłbym wtedy… — bardziej przydatny, lepiej przystosowany, pewny tego, że jestem najdoskonalszą wersją siebie, przeznaczoną, by służyć Ojcu — na języku kwitnie cały wachlarz odpowiednich sformułowań, żadne nie pada. Pada za to rumieniec — na twarz Godfreya. Może to deklaracja przedwczesna, może powinien poprosić Pana Marwooda o słówko na osobności, ale skoro już powiedział „a”... — …byłbym gotów spróbować. I chętnie bym spróbował się w pojedynkach, bo magicznie nadal mógłbym być lepszy. Na co dzień pracuję fizycznie, magią najczęściej zabezpieczam dom — i okazjonalnie biję kolegów, nie powiedział — dlatego przyjmuję zaproszenie — skinął głową Sebastianowi — i twoje też — naprawdę Judith chciałaby zobaczyć kowenowego syna z bronią w ręku? Tarcza na strzelnicy to nie żywy człowiek, ale czasy mają niespokojne — może się okazać, że każda forma obrony będzie lepsza, niż kompletna bezbronność. Podobnie jak kwestia wcześniej poruszanego rzemiosła, która wymagała dłuższego namysłu prowadzącego do— — I jeszcze… — zawahał się. Nie chciał wyjść na głupka, dlatego bardzo ostrożnie dobierał słowa — znam jednego jubilera. Wolałbym nie robić za pośrednika, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale chętnie podam do niego kontakt. Dobry jest w fachu, choć nietani, ma Lucyfera w sercu i nie w głowie mu herezje. Philip Duer, ma pracownię w galerii. Z tego, co wiem, jest też zaklinaczem. — Dobry kontakt na ważne zamówienia, o których lepiej, by nie wiedziała Lila. Jej nie mógł już zaufać. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Ronan Lanthier, Penelope Bloodworth, Blair Scully. Lyra Vandenberg. Znajome nazwiska wydzierały ogromną dziurę w głowie, w jakiej natychmiast lęgł się lęk i niepewność. Wyznawcy Lilith były wokół nich. Czekali, aż mogliby zasiać swoje herezje wśród ludzi dbających o Ojca i jak słyszał, byli niebezpieczni. Nie podobało mu się to, co dzisiaj usłyszał, ale powoli zauważał, że nie ma już siły na to, aby dalej się dziwić. Jego psychika została dziś naruszona więcej, niż jedynie kilka razy, a jak za moment miało się okazać, to jeszcze nie był koniec. - Znam kogoś, kto potrafi wyszywać magiczne ubrania i tworzyć biżuterię. Myślę, że mogliby nam pomóc, jeżeli czegoś wam potrzeba. - Wspomniał, sięgając pamięcią do Alishy i Philipa, których jak dotąd nigdy nie musiał podejrzewać o granie w przeciwnej drużynie. Miał nadzieje, że tak miało pozostać, lecz tak wiele niespodzianek, z jakimi dzisiaj się spotkał, chcąc nie chcąc wpływało mocno na jego zdolność do właściwego postrzegania rzeczywistości. Kiwnął krótko głową na słowa Franka. To była jego misja. Być może skupienie się na niej w pełni pomoże mu w uporaniu się ze wszystkimi rewelacjami, które dzisiaj… - Po dzisiejszym spotkaniu wszyscy jesteście mi winni wizytę u specjalisty… albo paczkę leków na uspokojenie. - Westchnął wreszcie i to bardzo otwarcie, bardzo bezpośrednio, bo wiadomość o tym, że miał w pobliżu dwoje Gwardzistów aż w głowie mu się przestawała mieścić. A z jednym z nich zamierzał pomówić na osobności… może powinien z dwoma? A może z żadnym? W końcu to Gwardia. Gdyby tylko mogli, nadzialiby go na widelec… Musiał to przemyśleć. Sebastian, Judith, Lyra… tak wiele spadło mu nagle na głowę, ale nie mógł pozwolić się temu pochłonąć. Ołtarz czekał. Czekały przedstawienia i próby ułożenia słów, które mówić wypadało, a jakich nie. Póki co postanowił milczeć. Nie zobowiązywał się do nawiązywania kontaktu. Czy z kimkolwiek w ogóle powinien? Było mu już niedobrze. Słowa Marvina stanowiły pewien punkt zaczepienia, na jakim mógł się skupić, co by nie pożarło go szaleństwo. Skoczył w tę dyskusję jak w ogień. Może tam znajdzie swoją poczytalność? - Philip ma serce po dobrej stronie. Jeżeli będziecie go potrzebować, mogę stać się pośrednikiem. Jesteśmy spokrewnieni… - Jak gdyby krew cokolwiek jeszcze znaczyła w obliczu kręgowego rozłamu, ale Philip… z nim było inaczej, prawda? Pytanie Franka przykuło uwagę Overtona. Pokręcił żywo głową, ocierając wnętrzem dłoni resztę zmęczenia sklejającą mu oczy. - Raczej nie. Osobiście potrzebuję kilku dni, żeby sobie to wszystko ułożyć w głowie. - Odpowiedział, bo i rzeczywiście czuł, że przez najbliższy czas może być lekko rozstrojony… delikatnie rzecz ujmując. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Cieszyła się, że Frank się z nią zgadzał. Jeśli nie tylko ona to widziała, znaczyło to, że Penelope Bloodworth naprawdę wyróżniała się rozsądkiem wartym próby rozmowy. Źle się tylko czuła z tym, że sama nie wyszła z tą propozycją. Za każdym razem jednak, gdy wpadło jej do głowy, że powinna porozmawiać z ciocią, czarne scenariusze dotyczące jej reakcji zalewały jej umysł. Może lepiej poczekać, aż Marwood streści, czy była gotowa na rozmowy albo dalszy kontakt z rodziną. Nawet tą, która z jej perspektywy działała źle. Na słowa Maurice'a Imani klasnęła w dłonie. Chłopak myślał wedle niej zbyt pesymistycznie. Ona widziała szansę do wykorzystania. - Przecież nie od razu Rzym zbudowano, jak to mówią. Powoli, do przodu, aż cały świat ujrzy majestat naszego pana - stwierdziła pewnie. Zawsze tak twierdziła, nawet gdy odczuwała wątpliwości. Pomagało jej to utrzymać je w ryzach i znowu nastawiać się pozytywnie do własnej wiary w Lucyfera. W kwestii Lyry nie chciała się wypowiadać. Nie miała okazji jej poznać. Zasadniczo nie miała nawet okazji przekonać się co do jej umiejętności magicznych. Ciężkie westchnienie wydarło się samo z siebie jednak z jej płuc, gdy Sebastian wspomniał o Blair. Przez chwilę w jej mózgu przewinęły się wspomnienia tego, jak blisko śmierci była. Przyłapała się za moment na tym, że zaczęła szybciej oddychać, więc wzięła głębszy oddech, dłużej wypuszczając powietrze, niż je wdychając. Już wszystko było dobrze. Nie było czego się bać. W międzyczasie wrócił temat ołtarza. Marvin zaoferował się z mierzeniem i gotowością do zaangażowania w ten projekt, wywołując na nowo uśmiech u Padmore. - Brzmi dobrze. Zróbmy tak - zgodziła się bez wahania. Wspólna budowa ołtarza, bez wyskakujących niebezpieczeństw i czarowników gotowych cię zabić brzmiało jak miła odmiana i powrót do jej bezpiecznej codzienności. Przynajmniej w miarę bezpiecznej. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Esther Marwood
NATURY : 18
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 166
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 25
TALENTY : 9
Bijąca od reszty Lucyferian siła oraz zdecydowanie są godne podziwu. Przemawia przez nich determinacja, której Esther niekiedy brakuje, zwłaszcza dowiadując się, że to przez kowen jej córka uciekła z domu i to przez cele kowenu Frank zmienił się diametralnie, podejmując za nich oboje decyzję o zniszczeniu wszystkiego, co budowali przez ostatnie trzydzieści lat. Absolutnie nie wątpi w istnienie Lucyfera, nie kocha go mniej, niż wcześniej, lecz zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście powinni się tak angażować w aktywną walkę o przyspieszony koniec świata? Kolejne zmiany nie podnoszą na duchu, a przynoszą wątpliwości. Nie chce rezygnować z rodziny dla wyższego dobra. - Nie możemy zrobić tego w sposób radykalny, zwłaszcza jeśli nie chcemy zostać opacznie zrozumiani - analizuje kolejne kroki i opada na oparcie krzesła, czując się odrobinę przytłoczona. Wzdycha cicho, próbując zebrać się w sobie i ganiąc się wewnętrznie za nachodzące wątpliwości. W miarę, jak słyszy entuzjazm innych, podbudowuje się w duchu, chcąc mimo wszystko zaangażować się w działalność kowenu, nawet jeśli nie do końca ze względu na uznanie wyższości przyświecającego im celu. - Chętnie pomogę wam przy budowie ołtarza - zwraca się do Imani i Marvina, dochodząc naprędce do wniosku, że powinna zająć czymś myśli, jak i ręce. Rozmowa z panem Orestes Zafeiriou, rozpatrzenie zmian programowych dla uczniów szkółki kościelnej, budowa ołtarza powinna zapewnić jej czas po brzegi — byleby nie myśleć. Przenosi wzrok na Franka, który przyznaje, że nie czuje się najlepiej. Czy to całe wydarzenie z omdleniem i przejęciem ciała, nie wycieńczyło go zanadto? Wspomniał wcześniej, że ciała starszych czarowników są w stanie więcej wytrzymać, lecz moc Lucyfera jest czymś prawdziwie potężnym, czego zaledwie namiastkę przedstawił im przed chwilą. Nie podnosi się jednak z miejsca, by użyczyć mężowi ramienia, bo ten zwraca się jeszcze do reszty Lucyferian. Zadania wydają się być niekiedy dość mgliste, ale po to się nimi podzielili, by w mniejszych grupach opracować szczegóły. Nie każdy musi być wtajemniczony w każdy element, wystarczy jedno wspólne spotkanie, by podsumować swoje działania. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : siewca historii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Byłabym kompletnie ślepa (a to, z kolei, byłaby katastrofa na skalę światową; wolałabym sobie wtedy strzelić w łeb niż żyć z kalectwem), aby nie dostrzec, jak Godfrey zmizerniał po naszych rewelacjach. Overtone też, ale Godfrey bardziej. Nie dziwi mnie to, a ale nie powiecie Gwardii? brzmi bardziej zabawnie w obliczu takiej sytuacji. Nikt się jednak nie śmieje, a ja patrzę na niego kątem oka czujnie, jakbym wychwycić chciała jakikolwiek szczegół, który powie mi, że zaraz coś odpierdoli. Nie odpierdolił. Konwersacja toczyła się dalej – na temat sublimacji, która, faktycznie, byłaby pomocna, ale pozostaje poza moimi możliwościami. Ja wraz z Sebastianem walczę o esencjomagię i tyle nam musi na razie wystarczyć. Nie będę o tym rozpowiadać – jak już posiądziemy tę sztukę, to na pewno się pochwalimy. Albo ktoś zobaczy w walce. To nie jest temat na teraz. Kiwam głową Esther na zapewnienie, że dalej będzie dbała o to, aby dzieciaki wychowały się w odpowiednich przekonaniach. Dobrze. Tego właśnie potrzebujemy, młodych, nowych pokoleń, które rozumieją istotę Piekielnej Trójcy – i jeśli jej część zwraca się przeciwko całości, należy ją prędzej odrąbać. Frank z kolei gładko podsumowuje to, co dzisiaj się wydarzyło i wszelkie wnioski, do których doszliśmy (i dojść powinniśmy). Słucham go w ciszy, ale nie spodziewam się, że będę miała cokolwiek do wtrącenia. Może poza zbyt głośnym prychnięciem, którego nie jestem w stanie powstrzymać na czas. To nie czas, żebyśmy twierdzili, że jesteśmy wybrańcami. Jeden już próbował, może teraz właśnie tłumaczy się Lucyferowi. W pewnym stopniu faktycznie został wybrany. Spoglądam jednak na Franka, gdyby przypadkiem się z rytmu wybił, a potem unoszę lekko rękę, mamrocząc: — To nie do Ciebie. Powinnam im obu powiedzieć – Sebastianowi też; Imani w zasadzie też – o tym, co stało się pod ziemią Cripple Rock. Są dwa powody, dla których tego nie robię. Pierwsza – nigdy nie znajduję ku temu okazji i najchętniej zapomniałabym o tym, jak sama zdechłam przy pieprzonej misie zżerającej moją krew, a Cabot złapał mnie za pysk jak psa i chyba ostatnią krztyną przebłysku dobroci (może sumienia?) wlał mi do gardła lekarstwo. Druga – zburzyłoby to całą narrację pięknie podsumowaną przez Franka, że Kościół jest z nami. Cóż, jest z nami, tylko jest trochę pojebany. Ale tylko przez kilka ewenementów, potem już jest dobrze. No i po trzecie – chyba przed nimi nie przyznał się na głos, że jest wybrańcem. — Coś mi się przypomniało – mówię tylko, tym razem zerkając na Sebastiana i zapadając się na swoim fotelu. Jemu też jeszcze nie powiedziałam. Jemu powinnam w pierwszej kolejności powiedzieć. Dobrze, że Carterowie też mają opinię zjebanych i „nieobytych”, jak to ujmują dupki pokroju zadufanych Veritych (wyłączam z ich grona tego jednego rodzynka siedzącego obok mnie), nikt nie będzie się zastanawiał dłużej nad tym parsknięciem. Ja też się nie zastanawiam, bo wzrok z powrotem kieruję w stronę Godfreya. Zadał trafne pytanie. — Spośród tych, których widziałam, nie rozpoznałam żadnego Gwardzisty. – Nie mogę wypowiedzieć się za Sebastiana, ale gdyby on kogoś zobaczył, to by mi powiedział. Na pewno. – Ale nie dam sobie ręki uciąć, że widziałam ich wszystkich. – Chciałabym móc powiedzieć, że na pewno nie ma nikogo po ich stronie. – Więc na chwilę obecną możemy przypuścić, że nikogo w szeregach gwardii nie ma od nich, ale nie wykluczymy zupełnie takiej możliwości. Może nie było go do tej pory na żadnym z wydarzeń, które widzieliśmy. – Tu po raz kolejny spoglądam na Sebastiana, bo być może on będzie miał coś do dodania. Potem spoglądam ponownie w stronę Marvina, kiwając głową. Rozsądnie. – Mój ojciec przejął teraz interes całego Wilderness Mastery, łatwiej mi będzie załatwiać dostęp na strzelnicę. – I do broni. – Ale każdy z Was powinien potrafić ją obsługiwać chociażby w stopniu podstawowym. Idealny świat Cartera – taki, w którym każdy zna się chociażby z pistoletem i trzyma go w szafce nocnej. Nie potrafię zrozumieć, jak ktoś może spać z myślą, że jest bezbronny. Ledwo rozstałam się z Glockiem i strzelbą idąc na bal. Może dlatego byłam tam tak krótko. Godfrey i Overtone mówią o jubilerze, a potem też o krawcu. Myślę krótko nad tą sprawą. Oni mają po swojej stronie jubilera. Podobno mieli też na sobie magiczne ubrania. Powinniśmy, zdecydowanie, lepiej zadbać o siebie z tej strony. — Musimy pogłębić nasze kontakty. Nie musimy wprowadzać od razu ich w szeregi, mogą pomagać, będąc nieświadomym. Przynajmniej dopóki nie będziemy pewni, że zrozumieją, o co tutaj walczymy. – tym razem mówię do wszystkich, ale do Godfreya i Overtone’a w szczególności. – Nawiążcie kontakty z tymi osobami. Jubiler i krawiec to dobra podstawa. Znam dziewczynę, która potrafi zaklinać demony. Niewiele jeszcze na jej temat wiem, ale być może również okaże się dobrą sojuszniczką. Oni też mieli po swojej stronie demony. – Tutaj wzrok kieruję ponownie na Sebastiana. Jemu udało się zabrać taki zaklęty przedmiot. Wciąż nie wiemy, co tam konkretnie siedzi. – Lucyfer dał nam magię i powinna być ona naszym sojusznikiem. Kadzidła, eliksiry, świece. Przedmioty konsekrowane. Nawet i voodoo. Wszystko nam się może przydać. Rozglądajcie się. Musimy poszerzyć nasze wpływy i kontakty. Jesteśmy silni, Lucyfer jest z nami, a wraz z nim jest Kościół. Ale największą głupotą będzie branie czegokolwiek za pewnik. Jest w nas wiele determinacji, a więc pracujmy, aby Jego plan się wykonał. Wzmiankę o lekach na uspokojenie i innych absurdalnych urlopach wypoczynkowych pozostawiam dla siebie. Sama zresztą jutro wsiadam w samochód i jadę do sanatorium. Ja jednak muszę. Inaczej nie będę przydatna do absolutnie niczego. Wzrok raz jeszcze opuszczam na swoją siną dłoń, starając się poruszyć palcami. Wciąż czuję w niej niepokojące mrowienie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia