First topic message reminder : Billy Goat Mały pub na skraju lasu Cripple Rock to mała rodzinna inwestycja, nieprzerwanie działająca w tym miejscu od blisko 50 lat, chociaż historia Billy Goat sięga jeszcze XIX wieku. Pub znajduje się na uboczu od głównej drogi, przez co niemal nigdy nie trafiają tutaj przypadkowi turyści. Chętnie zjawiają się tutaj za to miejscowi oraz leśnicy i myśliwi, dlatego nie dziw, że całym motywem przewodnim tego miejsca, są właśnie leśne zwierzęta. Skóry i trofea ścienne można znaleźć wszędzie — już od wejścia. Powiewająca tam amerykańska flaga słusznie sugeruje, że wszelkie niepatriotyczne przejawy mogą być surowo ukarane. Właściciel tego miejsca — słynny Billy — jest zresztą zapalonym łowcą. Oprócz taniego piwa nic nie sugeruje, że Billy Goat jest podrzędną knajpką. O wystrój tego miejsca dba żona właściciela, co czyni go bardzo domowym i wyjątkowo przytulnym pubem. Wstęp tylko dla członków Kowenu Dnia. Rytuały w lokacji: Kocioł smoły [moc: 117] Sieć osłabiająca [moc: 78] Wystrzały eteru [moc: 71] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Tak jak mówi Frank i zapewne myśli każdy tu obecny — tego jest dużo. Za dużo jak na jedno spotkanie, jak na — dla niektórych — kilka dni czy tygodni świadomości o istnieniu kowenu. Część z tego, co zostało powiedziane, z pewnością wypadnie im z głów, ale to nic. Najważniejsze z pewnością zapamiętają. Ważne, by każdy wiedział, co ma robić, resztę można omówić osobno, tak szczegółowo, jak tylko będzie to potrzebne. Świadomość stojącej przed nimi misji i pojęcie jej wagi jest tak ważna, jak realizacja planów, a na ten moment wygląda na to, że wszyscy są zgodni i każdy rozumie, z czym wiąże się zasiadanie przy tym stole. Przy ognisku Lucyfera. Są na dobrej drodze, wrosną w siłę, będą szerzyć słowa Pana i lada chwila bramy piekła staną otworem, by mogła się ziścić jedyna słuszna wizja świata. Nic nie może ich powstrzymać, gdy mają samego Stwórcę po swojej stronie. A gdy magia zaleje świat, gdy każdy człowiek będzie miał ją we władaniu, Gabriel nie będzie już nieosiągalny. Nie przyćmi ich swoją potęgą. Nie będą musieli się ukrywać. Boli go, że te zbłądzone Powagę wypowiedzi i formalny nastrój zaburza głośne parsknięcie Judith. Sebastian posuwa do niej oczyma z lekko uniesioną brwią, ale najwidoczniej jej reakcja nie ma nic wspólnego z tym, co zostało powiedziane, a więc nie docieka. Może zapyta ją później, jeśli nie zapomni. W rzeczywistości zapewne wyleci mu to z głowy w ciągu kolejnych pięciu minut. Kwestia wyznawców Lilith w szeregach gwardii na chwilę zaprząta myśli Sebastiana. Judith ma słuszność. Nie mogą być pewni, że gwardia jest od nich wolna. Ale. — Gwardia chroni Kościół i działa w jego imieniu, a oni występują przeciwko Kościołowi. Byłbym zaskoczony, jeśli ktoś z nich znalazłby się między nami. Chyba że przeniknął do struktur gwardii intencjonalnie, nie mając zamiaru godnie reprezentować jej wartości. — Marvin poruszył ważną kwestię. Sebastian zerka krótko na Judith, gdy w głowie rodzi mu się myśl, że powinni uważnie przyglądać się nowym rekrutom. Nawet jeśli Lilith nie ma nikogo w ich szeregach, to wniknięcie w struktury gwardii może być jednym z kroków, które zechcą podjąć. — Tak jak mówi Judith, nie możemy więc niczego wykluczyć. Wydaje się, że wszystko zostało powiedziane, a wątpliwości możliwie mocno rozjaśnione. — Nie wahajcie się z nami kontaktować, jeśli będziecie czegoś potrzebować lub coś będzie niejasne. — Odrywa dłonie od krzesła i tym razem na dobre wyciąga paczkę fajek, choć jeszcze wstrzymuje się z odpaleniem. Wzrok zatrzymuje na Franku. — Słyszałeś cokolwiek, gdy Lucyfer użył twojego ciała czy byłeś w pełni nieprzytomny? — Czy wie w ogóle, co się wydarzyło? Ma świadomość, że Ojciec był tutaj z nimi? Sebastian nie jest w stanie skojarzyć, czy ten fakt został wspomniany, odkąd Frank odzyskał świadomość. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Wiele deklaracji i słów, które — jeśli zostaną zrealizowane — mogą zmienić bieg historii. Wszystkie treści, które dzisiaj padały między wami, miały zostać schowane tylko dla waszych uszu, a spotkanie, które odbyliście, nie bez powodu należało nazywać wiekopomnym. Pierwszy raz, od kiedy każdy z was mógł sięgnąć pamięcią, na Ziemi pojawił się sam Lucyfer, nawet jeśli w formie iluzorycznej, tak jednak namacalnej. Chociaż część z was zjawiła się w Billy Goat po raz pierwszy, byliście świadkami prognozy zmian, które zapowiedziane przez Piekło zwyczajnie musiały nadejść. Otwarcie Wrót z pomocą trzeciego jeźdźcy — Iustitii — zdawało się głównym tematem. Zastanawialiście się nad wieloma sposobami jak zdobyć jej przychylność i prawdopodobnie będziecie musieli skorzystać z wielu z nich na raz. Sztuki teatralne, rozwój magiczny, czy nawet sprawiedliwość i przygotowanie na potencjalną walkę z Niebem. Wszystkie te rzeczy wymagały czasu, cierpliwości i skrupulatności. Zakończyła się arbitrowana część spotkania Kowenu Dnia. Mistrz Gry bardzo dziękuje za udział w zebraniu i życzy owocnej pracy nad dobrem całego narodu. Ze względu na fabularne zaangażowanie w temat, omówienie zagadnień, regularne odpisy i aktywne i nieprzerwane uczestnictwo 50 punktów credo otrzymują: Esther Marwood, Frank Marwood, Imani Padmore, Judith Carter, Marvin Godfrey, Maurice Overtone, Sebastian Verity. Punikciki za chwilę zostaną dopisane do waszych rozliczeń pod kartą i uzupełnione w temacie Kowenu. Ten post możecie potraktować jako swoje „z tematu” dla postaci albo dokończyć rozmowy w tej lokacji, a następnie samodzielnie ją opuścić. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Wszystko zostało już powiedziane. Nikt nie miał wątpliwości odnośnie swojej funkcji w nadchodzącej Apokalipsie. A ja jeszcze się muszę rozliczyć z kilkoma osobami. Z Godfreyem, na przykład, którego odprowadzałam spojrzeniem, gdy wstawał z miejsca. Napiszę do niego. A jak trzeba będzie, to pofatyguję swoją dupę i pod jego dom, już tam byłam, raczej się nie przeprowadzi nagle. Musimy się rozmówić, tak odnośnie Gwardii. Może lepiej będzie to zrobić twarzą w twarz. I to zanim wyjadę do sanatorium. Tak. Teraz miałam jeszcze jedną sprawę do wyjaśnienia, skoro już Frank mi o niej nieświadomie przypomniał, choć wolałabym nie pamiętać. Powinni wiedzieć. Nie wszyscy, ale oni tak. Na pewno powinien wiedzieć Sebastian. — Zostań na chwilę – zwracam się do niego, gdy podnosił się z miejsca obok mnie. Ja zresztą też wstałam z krzesła, po czym przesunęłam spojrzenie na Franka, też zbierającego się do wyjścia. – Ty też, jeśli chcesz. Nie musiał tego słuchać. Mógł, ale nie musiał. Reszta nawet nie powinna. Odeszłam od stołu, czekając, aż wszyscy zabiorą się do domów, a kiedy to się nareszcie stało, zamknęłam za nimi drzwi, tak dla pewności, że na pewno żadne mi się tu nie wróci, żeby podsłuchiwać. — Jest coś, o czym powinniście wiedzieć. – I to coś jest tak bardzo gówniane, jak brzmi mój wstęp do tej historii. – Chodzi o Astarotha. Nie, nie wiem, gdzie on jest – dodaję od razu, tak gdyby w ich oczach z jakiegoś powodu miała zapłonąć nadzieja. Nie wiem, dlaczego by miała. – Chodzi o coś, co wydarzyło się w tunelach. Sory, Frank, ale dość niefortunnie dobrałeś słowa. – Dlatego prychnęłam w najgorszym momencie; nawet pojebani Carterzy czasem coś myślą i przeżywają. Inna sprawa, że przeżywają na zewnątrz i się nie powstrzymują, gdy czas jest odpowiedni. – Kiedy przeszliśmy przez tą belkę, dotarliśmy do kamiennego korytarza, który powiódł nas do komnaty z kamienną misą. To, oczywiście, była pułapka Frejra. – Sebastian już słyszał tą historię; Frankowi nigdy nie opowiedziałam, co tam zastałam i dlaczego moja ręka dalej jest sina. – Misa chciała krwi i tylko dzięki niej mogliśmy przejść dalej. Nie było innego wyjścia. Musieliśmy się okaleczyć. Siebie, albo coś. W komnacie był z nami Twój kurczak, Frank, pewnie był ślepy, bo było tam kurewsko ciemno. Astaroth go zarżnął. Ale nie zawracałabym Wam dupy historią o zwykłym zarzynaniu kurczaka… - wzdycham głęboko i przymykam oczy. Ważę w myślach, na ile będą w stanie mi uwierzyć. Oboje wiedzą, że razem z Cabotem się wręcz nienawidziliśmy. Ale pomimo mojej niechęci, nie rzucałabym tak wyssanych z palca oskarżeń. Gdyby faktycznie były nieprawdziwe. Nie jestem aż tak głupia. – On to zrobił, chwaląc imię Frejra. Zarżnął tę kurę w imię pobratymcy Gabriela. Nie wiem, może myślał, że go przechytrzy, w zasadzie chuj mnie to teraz obchodzi. Upomniałam go – sposób, w jaki wymawiam słowo upomniałam zwiastuje, że raczej nie było to rzucenie ej, kolego, co Ty robisz – a wtedy on zaczął mi coś pieprzyć o tym, że jest wybrańcem Ojca, Mieczem Przeznaczenia… nie pamiętam dokładnie – unoszę dłoń, żeby rozmasować skronie. Wracając do tej historii, zaczyna napierdalać mnie łeb. – Już wiesz przynajmniej, co mnie rozbawiło, z tym wybrańcem – tym razem spoglądam na Franka i wzdycham ciężko. To nie jest łatwa historia. Nawet nie wiem, czy któryś z nich mi uwierzy. – Nie mówiłam o tym nikomu. Nie powiedziałam też tutaj, bo nikt nie powinien wiedzieć o tym, że kapłan składał krwawą ofiarę w imię Frejra. Na pewno nie nowi, których mamy wśród siebie. Nie wiem, co zrobić z tą historią. Nie wiem, co Wy z nią zrobicie. Ale myślę, że powinniście wiedzieć. I być może powinnam przeprosić Sebastiana, że mówię mu o tym tydzień po fakcie; nie od razu, kiedy powinnam. Jest jeszcze wiele historii, których mu nie opowiedziałam z tamtej nocy. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Frank nie odpowiada od razu, a Judith wykorzystuje chwilę zawieszenia, aby zatrzymać ich oboje, kiedy wszyscy inni wychodzą. Kwestia tego, czy Frank doświadczył objawienia Lucyfera, musi poczekać, bo Judith najwyraźniej ma do powiedzenia coś ważnego. Sebastian obraca więc papierosa w palcach, godząc się z tym, że i on będzie musiał zaczekać na swoją kolej, a przy tym czeka cierpliwie, aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Judith zamyka drzwi, Sebastian zaś z niekrytym zainteresowaniem wbija w nią spojrzenie. Jest coś, co musi im powiedzieć i chodzi o Astarotha. Sebastian w pierwszej chwili pomyślał, że Judith wie coś o jego zniknięciu w płomieniach, że zdobyła nowe informacje na temat jego domniemanej śmierci. Że może gwardia zaczęła węszyć i ona jako Sumienna jest blisko sprawy. Ale nie, chodzi o wydarzenia z tuneli i wraz z kolejnymi słowami Judith wyjaśnia się, skąd to jej niewstrzymane parsknięcie podczas wypowiedzi Franka. Brew Sebastiana unosi się samoistnie — najpierw na kurczaka, który najwyraźniej się odnalazł, a potem sunie jeszcze wyżej, gdy wobec diakona pada zarzut sławienia Frejra. Wybraniec? Miecz przeznaczenia? Co do chuja? Astaroth zawsze wydawał się Sebastianowi trochę… cóż, Sebastian trzymał do niego pewien dystans, ale szanował go ze względu na jego profesję i oddanie kowenowi. Teraz okazywało się, że oddany był nie Lucyferowi, lecz swojej poranionej ambicji, swojemu ego. A być może był po prostu szaleńcem. Pan wiedział, co robi, otulając go swoimi płomieniami. Tłumaczyć się będzie przed jego tronem. Sebastian całkowicie przemilcza chwalenie imienia Frejra, natychmiast zakładając, że Astaroth zarżnął kurczaka zwykłym nożem. Oburzyłby się dopiero, gdyby użył do tego athame, rytualnego ostrza, którego moc może służyć jedynie Lucyferowi. Ale nawet go o to nie podejrzewa. Zakłada, że Cabot wzywał jego imię, sądząc, że w ten sposób go oszuka, a Sebastian… Sebastian nie mógł go za to potępić. Nie, kiedy sam przez tak wiele lat podszywał się pod innowiercę, kiedy mówił wraz z innymi modlitwy potępiające diabła, właśnie dla niego zdobywając zaufanie wiernych fałszywemu Bogu. Nigdy jednak nie posunąłby się do zszargania imienia Lucyfera, posługując się jego darami podczas nawarstwiających się łgarstw i bluźnierstw. Sebastian nie zastanawia się nad tym, czemu Judith mówi wszystko dopiero teraz. To nie ma znaczenia, ważne, że powiedziała. Skoro nie mogła wcześniej, to znaczy, że miała swoje powody. Sebastian wie zresztą, że nosiła ostatnio wiele na swoich barkach. — Nikt nie powinien wiedzieć — zgadza się. — Lucyfer osądzi jego czyny. Być może presja i ciężar wiedzy go przerosły, aż w końcu zaczął mówić jak szaleniec. Przysłużył się kowenowi, spełnił swoją rolę, pozostańmy przy tej wersji. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Był zmęczony — światem, życiem, długo by wymieniać. Zmęczony widokiem niemal nieobecnej Winnifred, zmęczony ciągłą obecnością Esther, zmęczony niepowodzeniem, zmęczony, kurwa, wszystkim. Oddychał więc ciężko i siedział na krześle, nie zamierzając ruszać się z niego jeszcze przez dłuższą chwilę. Mogli sobie zaufać. Po to tu byli, żeby sobie ufać, ale jak ci młodzieńcy, którzy byli gotowi rzucić się w wir wydarzeń, mieli choćby domyślać się jak wiele będzie ich to kosztować? — Częściowo. Widziałem jego sylwetkę, ale ostatnio nie czuję się najlepiej i-. Potem mi opowiesz, dobrze? Nie chciał przyznawać się, że przełyk pali, żołądek przewraca się na drugą stronę, a temperatura skacze. Nie chciał ominąć ani sekundy swojego krótkiego życia. Kto raz poczuł śmierć, nie mógł jej pragnąć. Więc dlaczego on tak? Dlaczego od tamtej pory to wszystko było jakieś takie...? Odczekał moment, aż wszyscy wyszli, rzucając do Esther szybkie: — Dogonię cię — bo skoro Carter chciała coś omówić, to znaczy, że trzeba bylo to omówić. Jeśli chcesz brzmiało niczym eufenizm. Spojrzał więc tylko, pociągając brodę w dół, prosto w oczy kobiety. Nie chcem, ale muszem. Słuchał Judith ze spokojem, nieszczególnie zmieniając zmęczony wyraz twarzy. Nie wspominała o szczegółach ścieżki gdzie trafiła z Astarothem. Wcześniej nie znał szczegółów, bo liczyło się tylko to, że dotarli na miejsce. Teraz poszczególne fragmenty zaczynały się odsłaniać, co wcale nie oznacza, że nabierały sensu. Jeszcze machnął dłonią na wieść o kurczaku. Mógł skończyć w garze, więc dokonanie żywota w misie prawdopodobnie niewiele mu zmieniło. Ludzie życie było niewymiernie cenniejsze, nie wspominając nawet o fakcie, że chodziło o życie członków Kowenu. Nie kurczę (blade) było tu problemem, a to, co powiedziała następnie o Cabocie. Był to człowiek — cóż — lekko mówiąc wyjątkowy i osobliwy. Frank próbował nie przywiązywać wagi do niektórych z jego opinii, zrzucając winę na samego siebie za nierozumienie tej szczególnej warstwy społecznej zwanej Kręgiem. Z Carter i Veritym rozmawiało się jakoś inaczej. Sensowniej. Chodzili twardo po ziemi. Astaroth zaś... sławił Frejra?! — Mógł kłamać. Udawać, że składa mu ofiarę, żeby wymusić konkretne działanie. Tylko to przychodzi mi teraz do głowy — wzruszył ramionami, nie dopuszczając do siebie, że mogłoby chodzić o coś innego. — Wiem, że nie żyliście dobrze, Judith, ale Astaroth był częścią Kowenu. I był wierny naszemu Panu. Takim powinniśmy go pamiętać — miało to wszak wymiar polityczny. — Zgadzam się z Sebastianem. Niezależnie od tego, jakie rządziły nim pobudki, nikt nie powinien wiedzieć. Lucyfer wyda wyrok — pokiwał głową sam do siebie, wstając ciężko z krzesła. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie szukam tłumaczeń, nie szukam usprawiedliwień. Ja byłam w tamtej chwili w tunelach z Cabotem i ja wiem, co się działo. Ja wiem, kto był obok mnie – i bez wątpienia mogłam nazwać go szaleńcem. Wciąż nie wiedzieli wszystkiego. Wciąż nie powiedziałam im wszystkiego. Nie muszą o tym wiedzieć. Gdybym im powiedziała, oznaczałoby to, że mazgaję się nad sobą, a tak nie jest. Nie jest tak przynajmniej teraz, w tej chwili. — Może. Może, może, może. Jest szerokie i głębokie, ale bliżej nam do oceanu, więc nie będę gdybać. Może chciał go oszukać, ale nie po to byliśmy razem w Kowenie, żeby łaskawie nie zapoznawał mnie ze swoją genialną strategią. — Nie zadziałało. Pamiątkę tego noszę w swoim ciele, od czasu do czasu czując ją w formie mrowienia w całej lewej ręce. Najpewniej miałam obok siebie po prostu szaleńca. Nikt normalny nie mówiłby mi śmiertelnie poważnie, że jest wybrańcem Lucyfera, ostrzem przeznaczenia, chuj wie jeszcze czym. Astaroth był kapłanem – głosił słowo Lucyfera, i to jedyne, co faktycznie mogę mu przyznać. Niech nie wymagają ode mnie szacunku. Straciłam go już dawno, pogrzebałam w tunelach. Mogłam zabić tego durnego kundla. — Nikomu więcej nie powiedziałam i tak zostanie z mojej strony. Po co miałabym rozpowiadać o kapłanie szaleńcu? To sprzeczne wobec tego, co próbujemy osiągnąć. Mam swoje ego, mam swoją dumę, ale i ją potrafię odsunąć, jeżeli chodzi o sprawy Ojca, i jeżeli chodzi o Kowen. Ja nie jestem wybrańcem i ja nie jestem mieczem przeznaczenia. Jestem co najwyżej narzędziem, które pomaga wykonać większy plan, którego najpewniej nie pojmuje. Wszystko, co mogę, to tylko postarać się nie zawieść Lucyfera. Utrzymać istnienie Kowenu, przedłużyć go, zanim odejdę do domu Ojca. — To tyle – mówię krótko, chwytając za klamkę. – Spotkamy się niedługo. Szybciej niż można przypuszczać. Jadą w końcu we trójkę do sanatorium. Wszyscy z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
8 maja 1985 Ich pan chciał ołtarz, więc dostanie ołtarz. Imani, niesiona na skrzydłach wiary, nawet nie pomyślała, by odmówić Lucyferowi. Szczególnie w kwestii, którą zaniedbali jako wierni, a o którą słusznie się upomniał. Padmore aż było głupio, jak zdała sobie sprawę, że nikt nie wpadł na taką oczywistość. Chyba nie byli najlepszymi dziećmi dla swojego piekielnego ojca. Niedługo po ich małym zebraniu i szybkim umówieniu terminu Imani wraz z Mauricem i Marvinem dotarła na miejsce, aby przygotować adekwatne miejsce kultu Lucyfera. Miała nadzieję, że to, co zbudują, będzie mu miłe i spełni jego oczekiwania. Na początek jednak musieli przenieść wszystko, co było potrzebne, aby zacząć. Kobieta nie znała się może na tych wszystkich śrubokrętach i mierzeniu desek jakoś szczególnie, ale pomagała przenosić co lżejsze rzeczy. No i zadbała o prowiant bez żadnego proszenia. Na stole do ich zebrań postawiła koszyk, z którego wyjęła po dwie butelki soku owocowego na głowę, po trzy kanapki dla każdego z różnym środkiem (dziś wzięło ją na szczególną kreatywność), a także trzy kawałki ciasta. Rozważała jeszcze wzięcie owoców, ale założyła, że jeśli zbudowanie ołtarzu zajmie więcej, to po prostu po wszystkim pojadą do niej i panowie poczekają, aż dokończy obiad. Ewentualnie zjedzą gdzieś na mieście, ale gdyby ktoś ją spytał o zdanie usłyszałby wykład o tym, czemu lepszym pomysłem zawsze jest domowe jedzenie. Ale to nie byłoby nic dziwnego, gdyby przypomnieć sobie jej ostatnią przygodę z fast foodem. - Gdybyście byli głodni albo spragnieni, rozłożyłam małe co nieco - poinformowała resztę, nim spróbowała przenieść jakieś pudełko. Podejrzewała po wielkości i ciężkości, że to było jedno z tych pudełek, jeszcze z dziada pradziada, poprzez które przekazywano rodzinną kolekcję śrubek, wkrętek i gwoździ. Ale to było tylko jej podejrzenie. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Perspektywa budowy ołtarza może nie spędzała Maurycemu snu z powiek, lecz z całą pewnością tkwiła w nim głęboko i okazjonalnie przypominała o sobie bolesnym skurczem wyrzutów sumienia. Nie minęło dużo czasu od otrzymania misji od Ojca, ale i tak Overtone miał wrażenie, że powinien rzucić wszystko i tu i teraz strzelić mu ołtarz, który ten w Kościele Piekieł mógłby jedynie zawstydzać. Nie znał się na budowaniu, ani na noszeniu desek, więc kiedy wreszcie jego głowa mogła utkać dzióbek, ciało zdecydowanie żałowało, że nie mogło jeszcze chwile pomarudzić. - Weź no powiedz mi to jeszcze raz, Marvin. Ty serio nie jesteś drwalem? - Wyrwało mu się, kiedy zrobili trzecią rundkę z ciężką deską, co całkowicie zablokowało mu ramiona. Nie był przyzwyczajony do dźwigania, a na pewno nie w takiej pozycji. - Słowo daje, jutro mi plecy na próbie pękną. - Westchnął z miną cierpiętnika, bo co to by była za praca bez ponarzekania. Narzekał jednak dla samego księżniczkowania, bo na jego usta i tak szybko wrócił uśmiech wywołany szczerym zadowoleniem. Zaangażowanie się we wspólne zadanie poprawiało mu humor tak czy inaczej. Zanim poszedł po kolejną deskę, zabrał z dłoni cioci Imani, bojowniczki o dożywionych mężczyzn, ciężkie pudło z - prawdopodobnie - metalowym ustrojstwem - coś tak dziwnie dzwoniło w środku - i w zamian kiwnął głową w kierunku wyjścia. - W samochodzie mam akcesoria malarskie, płótno i trochę gliny. Czy mogłabyś mi z nimi pomóc? - Znalazł dla Padmore nieco mniej nadwyrężające zajęcie, jednocześnie starając się nie wykluczać jej z całego tego targania. Nie mógł patrzeć, jak ugina się pod ciężarem marvinowych zabawek. Oby tylko nie okazało się, że nanoszą się jak głupi i nawet połowy nie wykorzystają. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Marvin żadnych wyrzutów nie miał — po prostu dostał zadanie, z którego zamierzał wywiązać się najlepiej, jak tylko umie. Patrz więc, Ojcze. I bądź dumny. Wieczór i pół dnia Godfrey spędził na kompletowaniu tego, co mogłoby się okazać niezbędne do budowy takiej konstrukcji, a czego nie miał przecież przyjemności robić nigdy wcześniej i tylko tym mógł jakkolwiek usprawiedliwić swoją niecodzienną opieszałość. Bo ołtarze przecież zwykle zlecano artystom i pracował nad tym sztab zdolnych ludzi. Ale ich trójka pod przewodnictwem Ojca na pewno sobie poradzi. Cieszył go też fakt, że w ekipie remontowej mieli Maurice’a, nie wspominając o niezastąpionej Imani, która nie dość, że karmi — i to jak dobrze, to jeszcze posłuży im swoją oceną i gustem, któremu zapewne zabrakłoby im obydwu i to zebranym do kupy. Migiem poradzą sobie z tym zadaniem. Noszenie ciężarów Godfrey głównie przyjął na siebie, korzystając z własnych atutów i nie naganiał do tego żadnego z dwojga. A że Maurice sam się wyrwał, to Marvin mógł tylko pilnować, by przypadkiem coś nieborakowi nie przeskoczyło w stawach, dlatego raz nawet zdarzyło się, że sięgnął po kilka rzeczy z wierzchu kupy szykowanej do przeniesienia tylko po to, by Maurice miał lżej. Jego kumpel mógłby się obrazić za sponiewieranie krewniaka. Pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie chłopaka. — U dziadka uczyłem się na kowala, tego to ja jestem pewien — a kowal to przecież w krzepie nie gorszy od drwala, co Godfrey udowadniał przy każdej rundce noszenia bambetli potrzebnych do roboty, których miał cały wóz — nie dźwigaj tyle, weź po jednej, bo to szkoda zdrowia — reprymenda czysto grzecznościowa, bo i czego można oczekiwać od aktora, jeśli nie odrobiny gwiazdorzenia? Do wozu nikt Overtona nie przytroczył i przytroczyć nie zamierza, a sam Marvin chętnie zleciłby mu lżejszą robotę, niż jakieś tam plebejskie dźwiganie. Od tego w kowenie jest od teraz on i tylko on. I to on selekcjonował to, co pozostałej dwójce mogłoby połamać kręgosłupy. — No, zabierzcie się za lekkie — potwierdził jeszcze, odetchnąwszy z ulgą. Bo przecież ile mogą ważyć pędzle? — Wy się nie przejmujcie, ja to poniosę. A jeść to ja zwykle jem w połowie roboty, bo tego wymaga higiena pracy — wypiął dumnie pierś i popędził z kolejną rundką noszenia. Mogą nie wykorzystać wszystkiego, ale najistotniejsze jest to, by w trakcie pracy niczego nie musieli szukać. Reszta to wyłącznie lekka niedogodność. Gdy już zniósł wszystko, co możliwe, stanął przed ścianą wyznaczoną na ołtarz i zamyślił się. — Ja to nie wiem, od czego tu można zacząć, więc chyba po prostu wyciągnę miarkę. I pomierzy wszystko, co Maurice będzie mógł później nanieść na projekt. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
- Bolą cię plecy? - Padmore zapytała zmartwiona Maurice'a, słysząc jego narzekania. Zastanawiała się, czy z tym, na ile zna się na magii anatomicznej, istniała szansa na jakąkolwiek pomoc z jej strony. Jednakże jednocześnie dała się z łatwością odciągnąć od ciężarów i zaczęła nosić rzeczy od tych najlżejszych - nawet jeśli mieszkała na wsi, co oznaczało również cięższą pracę, nadal była kobietą z Kręgu. I sam ten fakt sprawiał, że jeśli okoliczności pozwalały, to ona sama również sobie pozwalała na odpuszczenie. Zresztą dalej coś nosiła. To był więc zdrowy kompromis. Nie czekała na gotowe, by dodać coś od siebie. No bo jednak wtedy źle czułaby się sama ze sobą. - Dobrze, już się za to biorę - potwierdziła tylko, że przejmie kwestię noszenia akcesoriów artysty. - I bardzo dobrze! - pochwaliła Marvina, zadowolona, że nie ma do czynienia z jedną z tych osób, co grymaszą na kulinarne wyczyny jej rąk albo mówią, że nie lubią przykładowo cebuli, którą zawsze można sobie wyciągnąć z kanapeczki z pomocą palców. Jeszcze nikogo na szczęście nie utuczyła, ale po jej zadowoleniu, że nie ma tu niejadków ktoś mógłby w sumie pomyśleć, że jest to jej życiowa aspiracja. Imani przyznałaby się tylko do aspiracji pod tytułem karmienia każdego, kto jej się nawinie. Gdy Marvin przyznał, że zacznie od mierzenia, Imani nagle nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Gdyby byli w okolicy jej domu, pewnie rozważałaby zrobienie obiadu. W tej sytuacji nie było jednak takiej opcji. - W takim razie ja w sumie zmiotę, aby ołtarz został postawiony na czystym. To się Lucyferowi po prostu należy - stwierdziła wreszcie. - Pójdę poszukać miotły - rzuciła jeszcze, nim zaczęła szukać jakiegoś schowka na takowe. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Prychnął cicho, jak gdyby nauka kowalstwa była czymś wyjątkowo zabawnym. Nie była. To nadinterpretacja i żonglowanie wyobraźni - one jak najbardziej potrafiły bawić. - Moja matka pobierała podobne lekcje za młodu, ale nie wyrosły jej takie barki. - Zaczepnie trącił ramię Marvina, a potem wzruszył ramionami. - Bez przesady, w karocy mnie nie wozili. Ale w Adenauerze już tak. Nie, żeby ktokolwiek pytał… Nie pozwolił zdegradować się do roli kobiety w tym trio. Z miną sugerującą wyłącznie upartość zdecydował się dalej targać deski i akcesoria majsterkowicza. Nie był samobójcą. To oczywiste, że najcięższe elementy pozostawił Marvinowi, ale i tak chciał mieć poczucie, iż włożył w to zadanie nieco więcej pracy, niż swoje zwyczajowe poruszanie nadgarstkiem od lewej do prawej. Cel zrealizował. Na bank jutro będzie stękał, żeby Lucy nasmarowała go czymś przeciwbólowym. Ale póki co… - To już wszystko? - Upewnił się, kiedy w rękach „drwala” znalazła się dozgonna przyjaciółka wszystkich budowlańców - miarka. Na domiar złego Imani postanowiła pozamiatać, co sprowadziło Mauryca do roli głównego projektanta. Nie żeby wadziła mu ta rola, ale w swoim życiu nie zaprojektował jeszcze żadnego ołtarza i, prawdę mówiąc, to sam za cholerę nie wiedział, od czego zacząć, więc… zaczął nucić. Nucił i rozkładał swoje zabawki, najwięcej czasu poświęcając na dokładne rozprostowanie papieru, na którym zamierzał stworzyć coś, co przynajmniej trochę zacznie przypominać godny ich Ojca ołtarz. Potem cierpliwie naostrzył ołówki i wykorzystał jeden z pędzli jak linijkę, aby łatwiej było mu stawiać proste kreski. W malarstwie jego drżąca ręka nie miała większego znaczenia, ale w budowaniu czegokolwiek musiało być zupełnie inaczej. W końcu na co Godfreyowi to całe mierzące ustrojstwo, co to porusza się tylko kątami prostymi? Pierwsza narysowana kreska była wręcz absurdalnie głośna. Aby kolejne były cichsze, Maurice cicho zanucił melodie, do której wkrótce dołączyły słowa: Now, ain't it good to know that you've got a friend When people can be so cold? They'll hurt you, yes, and desert you And take your soul if you let them Oh, but don't you let them Śpiew był cichy i spokojny, intonowany - w miarę możliwości - jak najbliżej „normalnego” śpiewu, bez operowych popisów. Brzmiał trochę jak mruczące nad uchem radio na żywo. Pomagał, a przynajmniej samemu śpiewakowi. Kilkanaście piosenek później miał już coś, co nawet zaczynało przypominać ołtarz… a przynajmniej w kwestii czysto konstrukcyjnej, bo wciąż daleko temu było do arcydzieła. Zamilkł na dłuższą chwilę, kiedy po głowie zakołatało mu się pytanie. - Chcecie robić po kawałku, już teraz? - Zapytał, oferując im swój szkic do dyspozycji. Elementy dekoracyjne mógł sobie rysować na boku. Rzeźbione nóżki, wizerunek Ojca, pentagramy i świece zaprzątały mu głowę tak wyraźnie, że kilka pierwszych wymyślnych tworów z gliny narysowało się wręcz samodzielnie. Oby reszta projektu poszła im równie sprawnie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Imani jest zdecydowanie za młoda, by pamiętać babcię Dolores, ale niechybnie dogadałyby się w kwestiach żywieniowych i zawiązały trwały sojusz ponad podziałami krąg–niekrąg i bies jeden wie, co oznaczałoby to dla Marvina i wskazówki jego łazienkowej wagi, która na pewno załamywałaby się teraz pod nieludzkim ciężarem, ilekroć zapragnąłby skontrolować progres na drodze do formy. Godny byłby wtedy z niego syn Lucyfera, ledwo utrzymując na nogach swój własny ciężar. Powinien więc się cieszyć, że wszystko ma swoje miejsce i swój czas — także budowa ołtarza z dwójką kręgowych dzieci. To dopiero awans społeczny. — Twoja matka wykuwała przęsła? — Zdziwił się Godfrey informacją znacznie wykraczającą poza to, co dotąd słyszał o Kręgu i ludziach w nim urodzonych — całe szczęście, że nie wozili, bo wtedy dopiero byłoby mi głupio — tak narażać na szwank parę królewskich dłoni, którym z radością oddał pola w noszeniu pędzli, szablonów i innych takich–takich, co to mają się im przydać do stworzenia wiekopomnej konstrukcji, na której widok wszystkie Koziołki Lucyfera rozbeczą się z zachwytu. — Tak, wszystko. Wszystko już. Dobra, to ja szybko zdejmę miarę, a jak będzie nam czegoś brakować, to wtedy będziemy się martwić — i ciągnąć zapałki, kto podjedzie do miasta (proste, że Marvin). Proces mierzenia poprzedza jeszcze kilka przyłożeń poziomicy, by upewnić się, że wszystko jest równo i żadne dysproporcje góra–dół nie zaburzą pomiarów. Szczęśliwie, wszystko zawiera się w granicach normy i rozsądku. Wymiary pobrał dwa — szerokość i wysokość, które spisał w calach i podał wartości Overtonowi. Dla skali. Skala jest wszystkim. Najpewniej żadne z nich nie miało dotąd przyjemności zbudować zbyt wiele ołtarzy, dlatego proces zapowiada się na niesamowitą zabawę pełną prób, błędów, poprawek, przebudów i rozbudów. I na wszystkie z nich Marvin jest gotów. Już widzi, że współpraca ich trojga ułoży się znakomicie, bo nawet Godfreyowi zaczęła chodzić nóżka, co może niezbyt przystawało do ckliwej ballady, ale już jak najbardziej do towarzyszących im nastrojów. Litościwie — nie wydając z siebie dźwięku, który przypadkiem mógłby zepsuć efekt. Bo z Marvina żaden śpiewak. — Ja bym sobie popatrzył na ogólny projekt, uzupenił o wymiary, podocinał co trzeba i zrobił szkielet, na którym stanie— Ta, no. Konstrukcja. A detale niech już dopieszcza sam artysta, a jeśli zechcą później uzupełnić całość jakimś świecznikiem, czy innym ustrojstwem, przydomowa kuźnia Marvina zawsze stoi dla nich otworem. — Do ustawiania konstrukcji przyda mi się dodatkowa para rąk — Imani więc na pewno nie będzie się nudzić. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Imani wygrzebała wreszcie szczotkę i zmiotkę z jakiegoś schowka ukrytego w jakimś ciemnym kącie tego przybytku. Ledwo zauważyła te drzwi, były tak sprytnie schowane. Gdy wróciła do towarzystwa, Overtone już śpiewał, na co tylko się uśmiechnęła. Poprawka, jeszcze pozwoliła sobie dorzucić pochwałę: - Pięknie śpiewasz - powiedziała szczerze. Potem wzięła się za sprzątanie, nucąc razem z Panem Śpiewakiem Operowym, zamiatając zarówno miejsce pod ołtarz, jak i jego okolice. Nie miała wątpliwości, że po wszystkich trzeba będzie to zrobić jeszcze raz, ale jak już stwierdziła, nie mogła pozwolić, aby ołtarz stanął na byle czym, w tym kurzu. Wszystko musiało być jak należy. Gdy skończyła, wyrzuciła śmieci ze zmiotki, a zestaw małego sprzątacza oparła o ścianę kawałek dalej. Odstawi go, gdy przestanie być potrzebny. Teraz musiał czekać na swoją turę kolejny raz. - Ja się nie znam na tym zupełnie, ale jeśli udałoby się go zbudować szybko i udanie, to byłoby wspaniale - powiedziała Imani, nie wyłapując, że rymuje. - Nie wiadomo, czy następnym razem uda nam się tak łatwo zebrać. Padmore pozwoliła sobie na chwilę przerwy, biorąc jedną z kanapek (trafiła jej się taka z boczkiem i jajkiem sadzonym) i popijając sokiem owocowym. Akurat skończyła, kiedy Marvin zasugerował, że potrzebna będzie mu pomoc. Bez wahania podeszła. - Jak ci pomóc? - spytała. Pomagając pomyślała, że dobrze byłoby też porozmawiać o czymś luźniejszym, nawet jeśli zepsułoby to trochę podniosłą atmosferę. Miała poczucie, że w pogoni za idealnym ołtarzem zapomnieli, że powinni się też integrować. Zapytała więc: - Byliście ostatnio na czymś ciekawym w kinie? Myślałam, by może wybrać się na coś z mężem lub dziećmi, ale nie miałam czasu zorientować się w nowościach. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Parsknął cicho , gdy Marvin zasugerował coś tak prostego jak zwykłe przęsło. – Formy jubilerskie. Każda biżuteria, która wychodzi spod jej dłoni zaczyna się właśnie w nich. Czasem, gdy natężenie magii przekracza możliwości pracowni, robi kolejne, ale teraz zdecydowanie więcej energii wkłada w dobrze rzucone zaklęcie. – Opowiadał szczerze, najwidoczniej czując pewien sentyment do historii stojącej za ofiarowanym fragmentem wspomnienia. Podejrzewał, że nieszczególnie ich to interesowało, ale nie widział w tym większego problemu. Byli dziećmi Lucyfera bez wyjątku, a to sprawiało, że mógł otworzyć na nich swoje serce i słowa, jak to w rodzinie, odwołujące się do przeszłości i przynajmniej kilku tajemnic. Kiwnął głową ku Imani i ostatnią nutę zakończył uśmiechem. – Wiem – odpowiedź była prosta, chociaż może niekoniecznie przewidywalna. Większość ludzi podziękowałaby za komplement, lecz czy powinien czynić to zawodowy śpiewak? I syrena… ona zwłaszcza. Przecież komplementy należały mu się zawsze, przy każdej możliwej okazji. Pokiwał głową na zamiary Marvina i słowa Imani. W takim razie musiał zacząć bawić się gliną już teraz, jeżeli chcieli dokończyć realizację w ciągu najbliższych dni. – W takim razie zajmę się elementem płaskorzeźby. Chciałbym powiesić ją nad ołtarzem, a z pewnością z tym zejdzie mi najdłużej. – Zwłaszcza że nie umiem rzeźbić. Całe w tym szczęście, że mama nie tylko akceptuje miłość swego dziecka do Piekielnej Trójcy, lecz również potrafi posługiwać się gliną. Czy grzechem przeciwko ojcu będzie poproszenie jej o pomoc w poprawieniu błędów technicznych? Oddając Marvinowi szkic, powierzył mu zajęcie się ramą, na której stanie kamień. Nawet nie planował pomocy w obróbce surowca. To zdecydowanie nie były jego klimaty. Natomiast przyniósł sobie ogromny fragment woskowanego papieru, który spróbował dociążyć kilkoma kluczami Marvina – na pewno nie będą mu potrzebne, prawda? Od czego powinien zacząć rzeźbić? Musiał najpierw zajrzeć do podręcznika. Wertując kartki zerknął pospiesznie na Imani. Kino… kiedy ostatni raz był w kinie? Nawet nie potrafił sobie przypomnieć. Całe życie spędzał na scenie, na bankietach, we własnym domu. Nawet ten moment, ta chwila budowy ołtarza, wydawały mu się pożyczone od kogoś wolnego. – Niestety nie, więc nie pomogę w wyborze, ale jeśli jesteście skłonni zaczekać, to w czerwcu wychodzi Wszystko dla twoich oczu. Film zagraniczny co prawda – w tym miejscu westchnął ciężko na samą myśl o brytyjskim akcencie. – Ale jeśli lubicie sensacje, to myślę, że można go sprawdzić. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
— Znam jednego jubilera — w głosie Marvina pobrzmiewała wielka duma z faktu, że zna jakąś osobistość i może się tym podzielić z klasą. Nazwiskami nie rzuca, przypominając sobie, że niewątpliwie zrobił to już raz, w trakcie ich obrad, a powtarzanie się jest nieeleganckie. Nie to, żeby Godfrey aspirował do nadmiernej elegancji w swoich brudnych spodniach, rozczochranych włosach i z szerokim uśmiechem na twarzy. Ale każdy, nawet prosty robotnik, lubi czasem sprawiać pozory — nawet nie wiedziałem, że to aż takie trudne. Myślałem, że to takie mini kowalstwo. Czy coś. Zaplątawszy się we własne myśli, umilkł na chwilę, skupiony na zadaniu, wsłuchany w szuranie miotły — pani Padmore to prawdziwa gospodyni, traktująca swoje zadanie w pełni poważnie i odpowiedzialnie. Maurice doskonale zabawia rozmową i udziela się artystycznie, a Marvin— Cóż. Marvin robi. Każde jest na swoim miejscu, ołtarz więc powstanie. — Dla Ojca wszystko — przytaknął skwapliwie, rozciągając miarkę w kolejnym z punktu do punktu — a tu mi przytrzymaj, żebym mógł się— Zaczął, przekazując jedną część miarki Imani, a drugą przeciągając na drugi koniec pomieszczenia, zdjął następny wymiar. Ściany — jak przystało na budynki tego rodzaju, nie są idealnie równe, ale to nijak przeszkodzi w powstaniu tutaj czegoś pięknego, choć będzie to wymagało pracy i kilkukrotnego upewniania się przed przycięciem każdej części. Nie takie rzeczy się robiło. Choć w międzyczasie, niestety, nie robiło się innych. Jak na przykład— — Ja to raczej niefilmowy jestem. Za dużo roboty, za mało czasu… Ale może i bym gdzieś przyjaciółkę zabrał, jakby coś fajnego się znalazło — w czym jak czym, ale w small talku Godfrey odnajduje się dobrze, nawet przemycając w nim kilka ciekawostek z życia Złotej Rączki. A to wszystko gdzieś między mierzeniem, a przycinaniem konstrukcji ramy. — O tu przytrzymaj — polecił Imani, instruując ją, by trzymała ręce w idealnym punkcie pomiędzy za blisko, grozi odcięciem rąk, a za daleko i się majta. Doszli wreszcie do porozumienia — raz, drugi, trzeci i kolejne, aż pozostało im złożyć do kupy elementy ramy. W tym całym amoku Marvin nie zauważył, co robi Maurice, bo faktycznie — klucze jak na razie nie były mu potrzebne. Ale wszystko do czasu. — Pożyczę to sobie — zagaił, nim odebrał — nie jest jakąś ostatnią świnią — i zgarnął przytrzymującą papier trzynastkę. Woskowany papier zgodnie ze swoją buntowniczą naturą zagiął się w tym miejscu lekko — śrubokręt sobie pożycz, o tam są — wskazał na jedną ze skrzynek. Pierwotny, surowy jeszcze szkielet z pomocą pani Padmore za chwilę stanie na nogi — jeszcze niezbyt wpasowuje się w zamysł i klimat miejsca, ale dziadek zawsze powtarzał, żeby zaufać procesowi. — A co tam robisz? — Rzut oka na projekt Overtona może nie obrazi Lucyfera. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka