First topic message reminder : Droga nr 22 Droga nr 22 pozostaje zamknięta dzięki magicznym rytuałom i powszechnie nie wiadomo dokąd prowadzi. Pod sufitem rozciągają się okrągłe lampy, które oświetlają ciemne i tajemnicze wnętrze tunelu. Podłoga tunelu pozostaje niewykończona i surowa, wykonana z nieobrabianego kamienia i skał. Szorstka powierzchnia podłogi jest pokryta delikatną warstwą wilgoci. W miarę przemieszczania się w głąb tunelu, jego ściany zaczynają być pokrywane oszronioną skorupą, co jest efektem temperatury. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Wrz 25, 2023 2:53 pm, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Policzek zapiekł. To takie uczucie jakby ktoś uderzył mnie otwartą dłonią, tylko ta dłoń była mniejsza. Chyba. Nie jestem fanką małych dłoni, trudniej z nich czytać. Dłonie to w ogóle problematyczna sprawa, ale o tym kiedy indziej. Policzek zapiekł od naboju, który przeleciał zbyt blisko, zrywając mi z niego drobne włoski (to naturalne dla kobiet, przysięgam!). Nie krzyknęłam, ale wstrzymałam oddech. Wciąż było mi zimno, wciąż trzęsłam się bez opamiętania, zgrzytając zębami. Widziałam, kto strzelił, wiedziałam, że mógł mnie zabić. Moje oczy wpatrywały się w niego w tej połowicznej ciemności pełne wyrzutu. Ponadto moje czary na nic nie zdały. Próby przywołania tu jakiegokolwiek z duchów spełzły na niczym. Były dwa wyjaśnienia. Pierwsze: nie myślałam już logicznie i nie potrafiłam wydobyć z siebie magii. Drugie: byliśmy zbyt głęboko lub zbyt gdziekolwiek, żebyśmy mogli znaleźć tu martwych. Z drugiej strony — to dobrze świadczyło o tym miejscu. Być może przeżyjemy. Szłam z nieprzyjemnym poczuciem beznadziei, wciąż w przód. Nie miałam ochoty na śpiewy pod nosem, na zagadywanie i rozmowy. Na trzęsących się kolanach w butach na durnym małym obcasie ślizgałam się po lodzie, cudem utrzymując dupę nad ziemią. Hej, wielkoludzie, weź mnie na barana. A potem nadeszło światło. Były trzy wyjaśnienia. Pierwsze: umarliśmy i jednak kolejni znajdą tu jakąś duszę. Drugie: nadjeżdżało metro. Trzecie: wyjście. Wyjście. Ludzki głos. Angielski ludzki głos. Czy amerykanie byli ludźmi? — Tu! — krzyknęłam ostatkiem sił, odsuwając się zgodnie z poleceniem od ścianki, która następnie rozprysła się przed dwojgiem nacierających na nas ludzi. Być może przyjaznych. Być może wyśmiewających mój tragiczny stan. Chuje. — Jakbyśmy nie byli magiczni, to by już było po nas! — nie byłam bliska rozpłakania się, prędzej wściekła i zirytowana. Czy ktoś ma kocyk? Słuchałam tych wszystkich rozważań, ciągłych wyjaśnień i kompletnie niezrozumiałych kwestii, nad którymi nie zamierzałam w tym momencie szerzej dywagować. Trzęsłam się nieprzyjemnie, moje palce były w kolorze bólu, a chwycenie za dłoń człowieka, który mi pomagał, wcale nie było takie przyjemne. Milczałam, wolałam sugerować im, że jestem w tak głębokim szoku, żeby nie zostać odebrana jako zagrożenie. Po pierwsze: byłam obca. Po drugie: oni byli obcy. Po trzecie: nie ufaj nikomu. — Bos-Bostonie? ¿Qué diablos? — to przekroczyło wszelkie pojęcie. Tunel w Cripple Rock, wioska na biegunie północnym i Boston. Przyznaję, nogi mnie już bolały, ale nie sądzę, żebym przeszła aż tyle mil. Nie na tych obcasach i nie w tak krótkim czasie. Poza tym — to było chyba niemożliwe (kwestie oceanów czy coś takiego). Kiedy zaczęli mówić o pokiereszowanej, sądziłam, że chodzi o mnie. Ale byłam już przyzwyczajona, że nie. Że zawsze biała ładna dziewczyna będzie ważniejsza od imigrantki (nawet jeśli urodziłam się w tym kraju, to przecież byłam obca). Wargi ścisnęłam do siebie, a zęby wbiłam w policzki, niewiele je czując. — Jest mi, jest mi zimno... — wycedziłam przez zęby, gdy usiadłam na tylnej kanapie wozu na samym jej środku, gdy obok mnie siedział ten kutas, który prawie mnie zabił i białas. Było ciasno, ale właściwie dawało mi to jakiekolwiek ciepło. Oprócz bólu bioder gdy napierało na mnie dwóch kolesi i to wcale nie w jakiś przyjemny taneczny sposób. Nie byłam pewna, czy moje ubrania dalej były poklejone śniegiem, ale na plecach czułam dreszcz, który przypominał sopel lodu. Widać żart pani Jones miał sens. — Mogę dostać herbatę? Albo co-cokolwiek — pociągnęłam nosem. — Proszę — grzecznie, Sierra. Tak, chciałam jechać do szpitala. Chciałam znaleźć się tam i chciałam, by ktoś mi pomógł, by nieznośny ból, który powodował durne mroczki przed durnymi oczami, stał się nagle znikomy. Chciałam zobaczyć się z kimś dla kogo nie będę przypadkową meksykańską pizdą. Tak, zawsze musiało chodzić o mnie. — Tam w tunelu... Próbowałam przywołać ducha. Ale nie przysz-szedł. Dlaczego? — powinno działać. — Był tam ruski kościół. Taki wie pani... Ruski — trwała zimna wojna, a ja nie byłam całkowitą ignorantką, zdawałam sobie sprawę z zagrożeń na tamtej stronie planety. — Gdzie my do cholery byliśmy? — a jedyne, z czego się cieszyłam to to, że nikt nie zapytał mnie o imię i nazwisko. Nie potrzebowałam wyjaśniać sprawy w Kazamacie ani w Magicznym Ratuszu. Wolałam napić się herbaty. — Jak się nazywasz. Ja S-Sierra. A ty prawie mnie postrzeliłeś. Wisisz mi coś za to. Nie wiem jeszcze co, ale coś — powiedziałam cicho do człowieka z wąsem. — Tak wypada. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Leo Carter
Zaklęcie wyszło mu dużo, dużo lepiej niż zakładał, bo wszystko wskazywało na to że chyba jej posklejało pogruchotane kości, albo chociaż część z nich. Usłyszał strzał który oddał Johan w kierunku łapy stwora, jednak nie miał czasu się obejrzeć żeby zobaczyć rezultat. Chociaż kusiło go by ocenić rezultat i w razie potrzeby jeszcze troszkę rybaka podkurwić, pomimo tego że już w tym momencie wydawał się być mocno nie w sosie. NIe żeby mu się jakoś dziwił. Też był sytuacją poirytowany. A na dodatek było mu kurde blaszka zimno. Chociaż podobnie jak rybak miał się już wściec na widok ściany i gdyby nie to że pomagał Misty chodzić, to rzuciłby się chyba na nią z pięściami, bo niestety aż tak hot nie był żeby ją stopić uśmiechem albo napięciem bicka. Zwłaszcza że pobyt w tamtym zapomianym przez Lucyfera miejscu przerobił go na chodzącego bałwana. Na szczęście ktoś ich znalazł. Ktoś kto znał się na czarach na tyle dobrze żeby zburzyć ścianę porządnym zaklęciem. Widać Lucyfer się nad nimi zlitował. -Salem? - Zapytał próbując się upewnić czy się nie przesłyszał. Czy oni właśnie okrążyli planetę czy coś w tym guście? -Dokładnie. - Potwierdził słowa latynoskiej piękności równocześnie gryząc się w język, by przypadkiem nie powiedzieć że podwalił ruskiemu truposzowi pentakl. No, on i tak by go nie użył. Już... Potwór zrobił z niego pudding porządnym rzutem towarzyszem. Szybko jednak przeszedł do Carterowych konkretów. Czyli do potwora, który chyba chciał ruszać ich śladem. - Potwór. Humanoidalny. Na oko półtora metra wyższy ode mnie. Nosi na łbie czaszkę jakiegoś zwierza. Chyba jelenia. Ma bardzo białą skórę i patrząc na to że paradował tam sobie tylko w przepasce skórzanej, to zimno nie wywiera na nim żadnego wrażenia. - Na tego podstawie - jeśli były gdzieś dane na tego stworzenia, mogli stwierdzić co to było. Jeśli nie... To wywnioskować coś z tego co mówił. - A. No i miał maczugę. Dużą. - Fakt równie istotny co to że chyba odmroził sobie swój zgrabny tyłeczek. Jak to jest że ledwie kilka godzin temu poparzyła go wrząca krew padająca z nieba, a teraz jest niemalże lodowym golemem. Chwilę później jeszcze dopowiedział coś do słów Johana. - Wpadliśmy... Ziemia się dosłownie pod nami zarwała, a następnie się poskładała. A potem znowu zawaliła jak ruszyliśmy dalej. - Przypomniał jak to dokładnie było. I tak. Było to bardzo dziwne i bardzo dalekie od rzeczy naturalnych. - Ja pierdolę. Najpierw wrząca krew pada z nieba, a teraz to... - Rzucił dużo ciszej, bardziej sam do siebie już wsiadając do wozu. Tak, chciał do szpitala tak jak cała reszta, bo prawie na pewno potrzebował pomocy medycznej. I to nie koniecznie magicznej, bo całe swoje szczęście w czarowaniu chyba zużył na poskładanie żeber dziewczyny ze strzelbą, którą zabrał Johan. - O co chodzi z tymi tunelami? - Spytał się nieco zmęczonym tonem, kiedy kobieta wróciła do auta. Jednocześnie wyjął termos ze swojej torby i podał Sierrze |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Wielka, jaskrawa plama przysłania mi spojrzenie i wywołuje tępy ból w skroni – albo całej głowie, albo całym ciele. Nie wiem. Nie wiem i nie widzę, nie czuję, nie rozumiem; przez jakiś czas nie słyszę, tkwiąc w próżni pozbawionej odgłosów, czucia i zapachu – raz po raz coś dudni poza jej granicami, rośnie za murem mojej własnej, otępiałej świadomości – nadal mojej? To jak dziwaczny sen, przejażdżka na skalistych zboczach własnej głowy, własnych myśli i odczuć, których do tej pory nie doświadczyłam; bólu, który jest tak intensywny, że zaczyna parzyć i mrozić jednocześnie, otępiać i wybudzać – kiedy sceneria się zmienia, nie wiem już gdzie jestem. Wrzask wydobywający się z moich własnych ust wyraża strach i tęsknotę; strzelba została gdzieś w tyle, tak samo jak w tyle mojej głowy przemykają obrazy układające się w sylwetkę ojca. Jego twarz, głos pozbawiony dźwięku, jakby jedynie poruszał wargami, a do mnie nie dochodziło żadne słowo; moja strzelba. Nie rejestruję, czy ktoś z tych ludzi faktycznie się po nią cofa, ale jakiś czas później, kiedy nie czuję ziemi pod plecami, a nogi zwisają mi i chyboczą w powietrzu, słyszę wystrzał – to ona? To musi być ona. Zimno smaga odkryte skrawki ciała, myśli dryfują na mieliźnie, plącząc się w przybrzeżnych chwastach niechcianych instynktów i za nic w świecie nie potrafię złączyć kropek; trudność sprawia mi nawet zorientowanie się, że ktoś mnie niesie; ktoś, ten wysoki i barczysty Carter, leżę w jego ramionach i dygoczę, ze strachu, zimna, bólu, sam Lucyfer tylko wie. Wszystko zlewa się w całość i zaraz potem znów rozbija na mniejsze części, nieskładne kawałki puzzli, których nie jestem w stanie ułożyć; są w innych kolorach, mówią innymi językami, jedne mają kolce, inne gładką powierzchnie – to już obłęd, czy tonę we własnych odczuciach, gdzieś na granicy życia i śmierci? Robi się jasno, potem znów ciemno, zimno i ciepło, lodowato i gorąco – słyszę głos młodej dziewczyny, słyszę pojedyncze przekleństwa, a później wydaje mi się, że przy mojej twarzy unosi się kłębek pary z ust; razem z nią obejmuje mnie przyjemne ciepło i coś, co w innych okolicznościach nazwałabym siłą. Wigorem. Albo szczęściem. – Co się… – mamroczę, ale potem znów coś trzaska, uderza, światło razi mnie w oczy, a do uszy dochodzi kolejny głos. Boston. Pieprzony, kurwa, Boston. Zaczepiam się faktu, że chyba jesteśmy w innym mieście. Że przeszliśmy tunelem, a potem wyszliśmy na jakimś lodowym zadupiu, by teraz znaleźć się w Bostonie. Całkowicie straciłam głowę. I kontakt z rzeczywistością chyba też, bo kiedy wita mnie niewygodna tapicerka samochodu jakiejś kobiety, która mówi coś do reszty – widzę to spod przymrużonych powiek, obraz jest mglisty i niewyraźny – wtedy czuję się tak, jakbym leżała w wyjątkowo wygodnym łóżku. Chyba zasypiam. misty idzie w spanko, więc zt, bardzo dziękuję za przygodę i opiekę <3 |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Kobieta sprawnie weszła do samochodu i zaraz odpaliła silnik. Była widocznie zmieszana. Zapięła jeszcze pas bezpieczeństwa i wkrótce włączyła czarny samochód do ruchu. - Znajdujemy się w Bostonie. - Pani Jones poprawiła van der Deckena, a ten mógł co jakiś czas odczuć jej wzrok na sobie, kiedy akurat spojrzał na lusterko. - Kto wie? Poznaliście na waszej skórze, jak bardzo magia potrafi być zdradliwa - W jej westchnięciu można było wyczuć całkowity fałsz. Johan i Leo nie mogli stwierdzić, na którego pytanie była to odpowiedź. Może na oba? Bez problemu mogliście domyśleć się, że kobieta coś wie na temat tunelu, jak nie wszystko. Nie była jednak chętna, żeby uchylić wam rąbka tajemnicy. Zachowywała się też tak, jakby napawała się waszym beznadziejnym stanem. - Kochanie... - Zwróciła się tym razem do Sierry. - Jakbym coś miała, to bym cię poczęstowała - Wzruszyła tylko bezradnie ramionami i wróciła do skupienia na jeździe. - A ja wiem? Wyglądam ci na medium? - Tym razem wydawała się podrażniona tematem nieudanego przyzwania ducha. - Może ci się przywidział ten kościół? A może to była jakaś iluzja? Jak zbadamy tunel, to poinformujemy was, co takiego tam widzieliście i właśnie... prawie bym zapomniała. Potrzebuję waszych danych - Zaczęła, kiedy akurat trafiliście na korek. Z kieszeni wyjęła notatnik z długopisem i zapisała waszą prawdziwą godność, bądź fałszywą, jeśli takową podaliście. Reszta jazdy poszła kobiecie sprawnie, ale przez męczące was objawy hipotermii, mogło się wam zdawać, że droga trwała w nieskończoność. Kobieta wyszła z wami, zabierając strzelbę z bagażnika i oddała ją Johanowi. Nie obchodziło ją, czy była to jego strzelba, czy nieprzytomnej teraz dziewczyny. Po prostu nie chciała, żeby została w jej bagażniku. Kobieta też upewniła się, że cała wasza czwórka weszła na oddział magiczny. Jeżeli żadne z was nie zabrało Misty z auta, to wezwała ona ratowników, którzy zrobili to za was. Wszyscy, znaleźliście się teraz w izbie przyjęć magicznego oddziału. Był on widocznie przepełniony. Misty, pracownicy szpitala ze względu na twój zabrali Cię od razu w głąb budynku i zajęli się Twoimi obrażeniami. Kiedy się obudziłaś, miałaś założony gips na prawej ręce, a gdy tylko jedna z pielęgniarek zauważyła, że się wybudziłaś, to zabrała Cię do jednego z lekarzy, który przeprowadził z tobą szybki wywiad i opisał Twój aktualny stan. Sierra, Leo, Johan, po przekazaniu swoich danych personelowi kazali wam usiąść. Czekaliście może z pięć, dziesięć minut, kiedy przyszła do was pielęgniarka i dwóch lekarzy. Zabrali oni jednak tylko Cartera i van der Deckena. Pannie Ignacio powiedziano jedynie, że zaraz ktoś po nią wróci, ale młoda dziewczyna mogła już w ich wzroku wyczytać, że prędko nie otrzyma pomocy medycznej. Nie miała ona bowiem ani wpływowego nazwiska, jak pozostała dwójka, ani odpowiedniego koloru skóry. Johanie, ze względu na Twój wcześniejszy czar udało Ci się uniknąć hipotermii i jej przykrych objawów. W szpitalu zajęli się za to twoimi podziurawionymi palcami, owijając je w miły bandaż i gdy lekarze upewnili się, że na pewno twojemu zdrowiu nic nie zagraża, wypisali Cię do domu. Leo, lekarzy zmartwił fakt, że przez wychłodzenie Twojego organizmu pojawiły się problemy z neurologią Twojego organizmu. Zaburzenia równowagi mogły być zalążkiem czegoś poważniejszego. Zostałeś więc wstępnie zapisany na jednodniową obserwację w szpitalu. Ze względu na obłożenie szpitala w tym feralnym dniu nie mogłeś liczyć na prywatną salę. Musiałeś dzielić pokój z innym mężczyzną, który ze względu na swoje obrażenia, znajdował się w śpiączce i pokryty był bandażami. Łatwo mogłeś się domyśleć, że był on ofiarą wrzącej krwi, która musiała spaść na niego z nieba. Po nocy w szpitalu jeszcze przed południem dostałeś wypis, gdy lekarze stwierdzili, że nic nie zagraża Twojemu życiu. Sierro, męczący ból w Twoich palcach nie był wystarczającym uzasadnieniem dla lekarzy, którzy już i tak mieli wystarczająco problemów na głowie. Prawie po 2 godzinach przyszła po ciebie jedna z pielęgniarek. Twoje dłonie do tego czasu zdążyły zaczerwienić się bardzo mocno i pojawiły się na twoich palcach wielkie bąble wypełnione płynem. Nikt Ci o tym nie powiedział, chociaż sama mogłaś się domyśleć, że pewnie cudem nie doszło w nich do martwicy. Po tym jak zajęli się twoimi dłońmi, zdecydowali się zatrzymać cię w szpitalu na kilka kolejnych dni i jak się okazało, zostałaś przydzielona do pokoju, gdzie znajdowały się cztery inne kobiety. Pomieszczenie nie było duże, więc łóżka znajdowały się niekomfortowo blisko siebie. Nie mogłaś tam liczyć na krztę prywatności. Dwie z obecnych były nieprzytomne, ale jedna wydawała się być Ci dziwnie znajoma. Przeczucie to było słuszne, bo dziewczyna z gipsem na ręce była tą samą, która jeszcze kilka godzin temu przyjęła na siebie cios maczugą. Trzy inne za to nie były zbyt rozmowne i po dwóch dniach zniknęły, gdy zostały poinformowane o tym, że zostają przeniesione do innej placówki. Wszystkim udało wam się szczęśliwie wrócić do Saint Fall, ale wciąż mogły męczyć was koszmary związane z tunelami, lasem, olbrzymem i Spencer Jones, jeżeli podaliście jej prawdziwe dane. Kobieta wydawała się wiedzieć o wiele więcej, niż raczyła wam mówić i tak jak podsłuchał Johan, poważnie martwiła się o reakcję Arcykapłana. KONIEC! Gratuluję przeżycia przygody. Za udział w tej części wydarzenia wszyscy otrzymujecie osiągnięcie Krecia Robota. Oprócz tego jako grupa, która w całości i (prawie) nienaruszona dotarła do końca wydarzenia, otrzymujecie ode mnie osiągnięcie W kupie siła, jeżeli jeszcze ktoś z was go nie ma i teraz indywidualnie rozpatrzę skutki rozgrywki dla waszych postaci: Johanie, otrzymujesz ode mnie 150 PD za udział w wydarzeniu. Ze względu na użyte zaklęcia, ochroniłeś się przed znacznym wychłodzeniem organizmu, dlatego pobyt w szpitalu jest zbędny. Niemniej jednak przez tydzień od 28 lutego będzie męczyć Cię mocne przeziębienie. Przez wcześniej wbite czarne drzazgi w palce, będzie dokuczać ci dyskomfort w tych rejonach przy wykonywaniu dokładniejszych prac manualnych przez kolejny tydzień. W związku z tym otrzymujesz modyfikator -10 do prac manualnych, którego czas trwania zresetuje się, jeśli znowu wyrzucisz 1 w rzucie k3 podczas rozpoczynania nowego wątku do połowy fabularnego marca. Jesteś teraz właścicielem strzelby Misty, która zostanie dopisana do twojego ekwipunku. Misty, otrzymujesz ode mnie 140 PD za udział w wydarzeniu. Kolejny tydzień spędzisz w szpitalu, a gips będzie zdobić twoją prawą rękę przez 4 tygodnie (do 27.03.1985, kiedy to masz umówioną wizytę na zdjęcie gipsu). Lekarz zalecił Ci również odpoczynek i brak wysiłku fizycznego. Dowiedziałaś się, że twoje żebra są całe, ale na rentgenie widoczne było to, że zostały one w ostatnim czasie zrośnięte. Przez pierwszy tydzień będą męczyć cię bóle pleców, a od 28 lutego mocne przeziębienie przez dwa tygodnie. Do zdjęcia gipsu otrzymujesz ujemny modyfikator -20 do rzutów na sprawność i twoja prawa ręka wyłączona jest z pracy przy jakichkolwiek manualnych zadaniach. Rozegraj także koszmar do końca kolejnego okresu fabularnego, w którym znajdziesz się znowu w ruskim lesie i poinformuj mnie o jego wykonaniu. Straciłaś swoją strzelbę, która teraz będzie w ekwipunku Johana. Leo, otrzymujesz ode mnie 150 PD za udział w wydarzeniu. Po 10 kolejnego dnia zostałeś wypisany ze szpitala i mogłeś wrócić do domu, jednak przez kolejne dwa tygodnie będą dalej męczyć cię problemy z równowagą i koncentracją. Przez ten czas obowiązują Cię ujemne modyfikatory -5 do sprawności i -10 do wiedzy. Raz na wątek w danym przedziale czasowym, powinieneś rzucić kością k3. Wynik 1 oznacza, że Leo nie jest w stanie utrzymać równowagi i przewraca się. Też spożycie alkoholu będzie wiązało się z większymi skutkami danego zaburzenia równowagi. Przez kolejny tydzień od 28 lutego będzie męczyć Cię również przeziębienie. Do Twojego ekwipunku zostanie dopisany ruski pentakl. Sierro, otrzymujesz ode mnie 150 PD za udział w wydarzeniu. W szpitalu zostaniesz zatrzymana na kolejne 5 dni. lekarzom udaje się uratować palce, ale te pokryte będą przez kolejny tydzień bolesnymi bąblami wypełnionymi płynem, a przez kolejne dwa tygodnie będziesz miała zaburzone w nich czucie. Przez ten czas, czyli trzy tygodnie, otrzymujesz również modyfikator ujemny do rzutu na wszystko, co związane jest z pracą manualną dłoni, który wynosi 15 oczek. Tak jak wszystkich, ciebie też będzie męczyć przeziębienie od 28 lutego przez dwa kolejne tygodnie. Dziękuję wam za grę i mam nadzieję, że wszyscy się dobrze bawili! Od tego momentu możecie dokonywać rozwoju postaci, a także grać wątki mające termin po wydarzeniach w Cripple Rock. Wszyscy z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej