Droga nr 22 Droga nr 22 pozostaje zamknięta dzięki magicznym rytuałom i powszechnie nie wiadomo dokąd prowadzi. Pod sufitem rozciągają się okrągłe lampy, które oświetlają ciemne i tajemnicze wnętrze tunelu. Podłoga tunelu pozostaje niewykończona i surowa, wykonana z nieobrabianego kamienia i skał. Szorstka powierzchnia podłogi jest pokryta delikatną warstwą wilgoci. W miarę przemieszczania się w głąb tunelu, jego ściany zaczynają być pokrywane oszronioną skorupą, co jest efektem temperatury. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Wrz 25 2023, 14:53, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
26 lutego 1985 16:00 Dzisiejszy dzień zdążył już odbić się na życiu małej społeczności Hellridge. Zaczęło się niewinnie. Tajemnicza czerwona chmura zawisła nad miastem. Następnie, jak kolejny zły omen, huk o równej godzinie dwunastej przedarł całe hrabstwo. Wszyscy zerwali się wtedy w dezorientacji, zwracając swe oczy ku karmazynowym obłokom. Nikt nie miał pojęcia, jaki chaos zaraz opanuje miasto wraz z jego okolicami i w ciągu kolejnej godziny zebrać żniwa w postaci żyć niczego winnych czarowników. Niektórzy z was mogli się o tym przekonać dogłębnie. Chłopiec przebity przez drzewo, czy ci, którzy wydali swoje ostatnie tchnienie, tonąc w strumieniach szkarłatu, nie byli jedynymi ofiarami tego feralnego dnia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że dzień ten się jeszcze nie skończył. Słońce dopiero zniżało się ku dołu, a księżyc powoli zajmował jego miejsce. Las w Cripple Rock jakby ominęły najgorętsze anomalie. Mimo że wciąż spadło tu kilka piór, które opadły na ziemię, jak i zatrzymały się na gołych koronach liściastych drzew, a krwawy deszcz poparzył kilku czarowników, to na razie żadne z was nie było w stanie wcześniej usłyszeć o bardziej nietypowych zjawiskach na tym terenie. Może to właśnie ten fakt zachęcił was do odwiedzenia tej urokliwej wsi? Śnieg zdawał się już roztapiać, powoli odsłaniając wilgotne, leśne runo, co zwiastowało początek przedwiośnia. Jeszcze trochę, a ta teraz ponura nora zamieni się w zielony, pełen życia obszar. Mimo że minęły tylko cztery godzin od feralnych wydarzeń, to wszystko mogło wam wydawać się odległe, jakby nie wydarzyły się one dzisiaj. Możliwe, że to aura kniei tak na was działała, bo czuliście się w niej wyjątkowo bezpiecznie. Nic bardziej mylnego. Ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, akurat w momencie gdy wszyscy znajdowaliście się w zasięgu swojego wzroku. Ptaki odleciały w popłochu, a pobliskie dęby bujały się mimowolnie. Usłyszeliście krzyki z oddali, gdy drzewa zaczęły się walić, niszcząc tym samym grunt i odsłaniając swoje stare korzenie. Wstrząsy nabierały z każdą chwilą na sile, a ziemia zaczęła się obsuwać spod waszych stóp. Było już za późno na jakiekolwiek próby ucieczki, bo wyrwa powstawała zbyt szybko. Już nic nie mogło was uratować od zsunięcia się w głąb. Nieważne jak bardzo próbowaliście przeciwstawiać się sile grawitacji, gleba, piach i żwir, czasami nawet kamienie czy wyschnięte gałęzie, których może próbowaliście się łapać w amoku, zasypywały was tylko coraz to bardziej, aż do momentu kiedy straciliście całkowicie grunt pod nogami, wpadając w nieznany wam tunel. Był on dość stromy, więc zanim wylądowaliście w kamiennej izbie, dość boleśnie poodbijaliście się od jego ścian, a może nawet przeturlaliście się, co mogło doprowadzić was do zawrotów głowy. Wszystko zamilkło zaraz po tym jak zaliczyliście wyjątkowo twardy upadek. Szczęście w nieszczęściu - oprócz kilku obić i zadrapań nic poważnego wam się nie stało. Szybko mogliście zorientować się, że znajdujecie się pod ziemią, bo otaczała was bezkresna ciemność. Jeżeli spojrzeliście się w górę, to mogliście zauważyć wlot, którym wpadliście do tejże kamiennej jaskini. Zasypał się samoistnie, przed tym jeszcze zsypując na was trochę krzemieni i ziemi, blokując wam jedyną znaną na ten moment drogę ucieczki, ale także źródło świata, chociażby w postaci słabych promieni słonecznych, które starały się wdzierać przez jego szczeliny, ale z marnym skutkiem. Czuliście chłód bijący od kamiennych ścian i podłóg, ale to nie było wszystko. Zimne powietrze sprawiało, że wasze nosy mimowolnie robiły się czerwone, a do tego waszą skórę regularnie muskały zimne powiewy wiatru dochodzące z jednej strony. Przeciąg musiał o czymś świadczyć. Witam Was na wydarzeniu Na całej połaci krew - część 2. Od tej pory Wasze postacie znajdują się w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, a to oznacza, że nie powinniście rozgrywać wątków mających miejsce po 26 lutego 1985. Do momentu publikacji pierwszego posta w wydarzeniu możecie jeszcze kupować potrzebny ekwipunek lub zgłaszać ewentualny rozwój postaci. Następnie taka opcja zostanie wstrzymana aż do zakończenia wydarzenia. Przez cały czas trwania wydarzenia możecie kupować przedmioty w sklepie Mistrza Gry, jednak nie będzie można dopisać ich do waszego ekwipunku. W pierwszym poście powinniście wypisać swój ekwipunek. Zasady i limity w ekwipunku znajdziecie w temacie mechaniki fabularnej. Opiszcie też swój ubiór. Kwestia ta będzie ważnym czynnikiem fabularnym, więc nie bójcie się dokładnie opisać tego, co mają na sobie Wasze postacie. Zaznaczcie też rzeczy nieznajdujące się w sklepiku, które macie ze sobą (np. papierosy albo łyżka do butów). Proszę o umieszczenie zarówno ekwipunku mechanicznego, niemechanicznego oraz ubioru w adnotacji pod postem. W poście powinniście odnieść się do tego, co zostało w nim opisane, a także (co najważniejsze) do tego, co zrobiliście po wpadnięciu do jaskini. Powody, dla których znaleźliście się w Cripple Rock, wybierzcie sami. Mogą być związane z prywatnymi sprawami, z wolą przypadku, zewem natury, a mogliście też wybrać się tu wspólnie. Nie będzie to miało znaczenia w dalszej części wydarzenia. Parę zasad: - Mistrz Gry bierze pod uwagę tylko akcje opisane w poście, nie będzie uznawać domysłów albo informacji przekazywanych prywatnie. W każdym poście możecie zawrzeć 2 AKCJE (w przypadku zmiany tej reguły, zostaniecie o niej poinformowani). Pierwszego rzutu kością możecie dokonać w kostnicy, a następnie zamieścić link do owego rzutu. Drugi rzut powinien być wykonany w poście. - Przemieszczanie się nie jest akcją (w granicach zdrowego rozsądku). - Nie należy rzucać kością na perswazję, kłamstwo, aktorstwo, dowodzenie, lub inne czynności z zakresu charyzmy. Będę brać pod uwagę odegranie danej zdolności oraz statystykę postaci. - Jeśli chcecie przyjrzeć się czemuś bliżej, należy wskazać w poście obiekt, a następnie rzucić kością na statystykę talentu dodając odpowiedni bonus za percepcje. - Na ten moment nie możecie przyprowadzić ze sobą postaci NPC, które będą od Was zależne. Wasze akcje muszą być samodzielne i jesteście zdani na siebie. Jedyni NPC w grze to Ci prowadzeni przez Mistrza Gry. W przypadku, w którym do Cripple Rock udaliście się wraz z postacią NPC, należy założyć, że nie wpadła ona w tunel. - Czas na odpis będzie wynosić mniej więcej 48/72 godziny. Mistrz Gry uznaje nieobecności graczy, ale akcja na czas nieobecności nie zostanie wstrzymana. W przypadku nagminnych spóźnień z odpisami albo całkowitego zniknięcia postać mogą spotkać (i prawdopodobnie spotkają) przykre konsekwencje. Mistrz Gry uznaje tylko nieobecności zgłoszone wcześniej w temacie aktualizacji. - Przypominam, że post z rzutem nie może być edytowany. W najlepszym przypadku akcja zostanie uznana za nieważną. W razie potrzeby edycji (literówki, drobne błędy i inne takie), proszę o kontakt ze mną. - Dla wspólnej dobrej zabawy proszę by wszystkie postaci biorące udział w wydarzeniu uzupełniły pole triggerów oraz informacji dla mistrza gry. - Aby (nieco ślepy) Mistrz Gry nic nie pominął, proszę Was o używanie znacznika [ b ] przy dialogu oraz znacznika [ u ] przy oznaczaniu wykonywanej akcji. Warto też będzie wypisać w adnotacji dokonywane akcje, dzięki czemu (ten sam ślepawy) Mistrz Gry nie popełni błędu. - Przypominam, że konsekwencje fabularne dla niektórych postaci po zakończeniu 1 części wydarzenia, są obowiązujące od razu, co znaczy, że należy się do nich odnieść w trakcie trwania tej części. W razie jakichkolwiek pytań albo wątpliwości zapraszam na discorda, albo na pw na konto Blair. Niech kostki wam sprzyjają!;* Punkty życia: Leo Carter 207/217 (-10 P obicia i otarcia, blizny po poparzeniach na klatce piersiowej i ramionach) Misty Presswood 159/169 (-10 P obicia i otarcia) Sierra Ignacio 155/165 (-10 P obicia i otarcia) Johan van der Decken 178/188 (-10 P obicia i otarcia) Czas na odpis macie do czwartku (18.05) do 22:00. Powodzenia i dobrej zabawy! |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Do domu zdążył wrócić jedynie na chwilę, wysłać listy do bliskich osób. Całą drogę do Mainstay Mansion zastanawiał się, czy wszyscy są cali. Wciąż nie dostał odpowiedzi od Helen, co wzbudzało w nim niepokój. Czy ona i Elsje były całe? Wiedział, że Williamson też miał pełne ręce roboty a pozostali z chłopaków mieli to szczęście i uniknęli trzęsienia i chaosu, jakie opanowały Maywater. Cielsko anioła zostało zawiezione do doków, skąd później zabrno je do kostnicy. Palec, który odcieli pracownicy Deckena spoczywał zabezpieczony w chłodni i czekał na Annikę. Florence już wiedziała. Opowiedział jej o wszystkim, choć bardziej zdawkowo niż zapewne by tego chciała. Zabrudzony płaszcz rzucił gdzieś w holu; trzeba będzie go oddać do pralni. Zdążył zaledwie wziąć prysznic gdy odebrał telefon. Był zmęczony a buzująca w jego krwi adrenalina zaczęła znikać; zaczynał też odczuwac pierwsze skutki wysiłu. Ramiona bolały a gorąca woda jaka spłynęła po jego ciele na niewiele się zdała. Ostatnim czego chciał było wyjście z domu. A jednak; jeden z jego pracowników, który nie raz brał z nim udział w polowaniach chciał porozmawiac o dzisiejszych wydarzeniach. Nie była to rozmowa na telefon. Zgasił papieros w popielniczce. Ręka mu drżała ale udawał, że wcale tak nie jest. Swój jedwabny szlafrok rzucił na oparcie fotela stojącego przy biurku w gabinecie i poszedł się ubrać. - Będę późno - rzucił gdzieś mimochodem żonie zapinając czarną harringtonkę. Miał nadzieję, że miała na tyle oleju w głowie by nigdzie się stąd już dziś nie ruszać. - Jadę do Cripple Rock. Droga była zaskakująco spokojna. Maywater wciaż było zamknięte i pełne służb porządkowych, które zajmowały się szkodami. Van der Decken dobrze wiedział, że mieli ręce pełne roboty. Poratł palcami wewnętrzne kąciki oczu by wyrzucić z głowy wspomnienie dzieciaka, którego przygniotło drzewo. Czy miał w tego powodu wyrzuty sumienia? Nie. Gdyby nie przylazł ze swoimi kolegami napić się piwa, siedziałby teraz z matką w domu. Myśl o nim nie dawała mu jednak od kilku godzin spokoju. Że też cholerny Jones musiał mieszkać tak daleko, zaklął w myślach. Zamiast rybakiem, powinien zostać leśniczym. Zamiast od razu do niego zajechać, postanowił zatrzymać się na uboczu, żeby się odlać. Zgasił silnik, wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Wziął głęboki wdech; nawet tutejsze powietrze zdawało się mówić: nic tu się nie stało. Zagłębił się w las depcząc runo. - Ja pierdolę... - mruknął, gdy lekko ślizgnął się na mokrych liściach. Popatrzył na zabrudzone trapery i podszedł do najbliższego krzaka by rozpiąć rozporek i dać upust potrzebie. W złocistych promieniach zachodzącego słońca przedzierających się przez pnie i gałęzie drzew wyglądał jakby robił dokładnie to, co robił. Zapiął spodnie i ruszył z powrotem, z daleka dostrzegł, że na poboczu zatrzymało się więcej osób. Założył, że gdzieś niedaleko musiał znajdować się punkt widokowy. Cartera od razu rozpoznał - ciężko byłoby go przeoczyć, był jak czołg. Oby nie postanowił zarysować mu samochodu. Już zaczął szykować dla niego zgryźliwe powitanie, kiedy pod jego stopami zatrzęsła się ziemia. W oddali rozległ się krzyk tłumiony odgłosem pękających drzew. Decken ruszył szybko przed siebie by wydostać się z lasu, jednak gdy był w połowie drogi stracił grunt pod nogami. Dosłownie. Spróbował się czegoś złapać, czegokolwiek, jednak w te kilka sekund wszelkie próby spełzły na niczym. Odbił się od czegoś - nie był w stanie stwierdzić, czego. Grudki ziemi, kamienie i połamane krzaki skutecznie zasłoniły wszelką widoczność; upadł na twardy jak skała grunt, obijając się przy tym boleśnie. Nic nie widział, wokoło panowała ciemność. Powoli podniósł się na kolana a gdy podparł się dłońmi, poczuł ostry ból w opuszkach palców. Syknął głośno i mimowolnie nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że jego dłonie krwawią. Po omacku drżącymi rękami zaczął szukać w kieszeniach zapalniczki, jednak każdy kontakt skóry z materiałem kurtki czy dżinsowych spodni owocował kolejną falą pieczenia; jakby ktoś wbijał w jego palce igły. Spojrzał w górę, cieniutkie snopki zachodzącego słońca z trudem przebijały się przez zawalisko. Przetarł ręką twarz nie zdając sobie sprawy z tego, że brudzi ją krwią. EKWIPUNEK: papierosy, zapalniczka, paczka gum do żucia, pentakl, athame Tl;DR dla MG: Johan ma na sobie czarną harringtonkę, białą koszulkę polo od Ralpha Laurena, dżinsy (też jakieś fancy firmówki) i trapery. Samochód z wypożyczalni stoi zaparkowany przy drodze. kość na rozpoczęcie sesji - skutki I części eventu: K1 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Czerwień rozlewa się wzdłuż i wszerz, jak łuna krwistego śladu na białym śniegu; pomiędzy pięknem a przerażeniem, naturą a anomalią - nie chcąc wciąż unoszę podbródek, zadzieram go wysoko i obserwuję. To, co nienaturalne, dzikie i obce - nie ma w tym słońca, ani złocistej smugi, którą zwykle zostawia. W czerwieni, zachwianiach ziemi, w końcu lesie, z którego uciekła zwierzyna, jest tylko magnetyzm, którego nie potrafię zrozumieć. Tak samo jak Cliff, który ruszył na północ. Tak samo jak mama, która zabunkrowała się w domu i zatrzasnęła drewniane okiennice, później pochyliła nad świetlistym kręgiem, z modłą na ustach i przestrachem w oczach. Jestem niemal pewna, że sądzi, że jestem na górze, na piętrze, w swoim pokoju, pod drapiącą pierzyną ściskając wysłużoną, wieloletnią przytulankę. Powinnam. Zamiast tego palce obejmują strzelbę, wieloletnia przyjaźń zwieńczona ostrożnością, moja ulubiona, bo od taty. Chrzęst butów znika, kiedy podeszwy spotykają lepką, błotną nawierzchnię. Śnieg odchodzi w niepamięć, rozciąga się tylko po bokach, pod rozległymi krzewami i na niektórych gałęziach, skazany na rychłą klęskę i śmierć w obliczu nadchodzącej wiosny. To trwa od kilku godzin. Kilku, w których miasteczko stanęło na nogi, krzyknęło i zamilkło, by znów nabrać powietrza w usta i zacząć wypowiadać słowa - są słyszalne, kiedy idę dalej i głębiej, w miejsce, które zwykle jest puste, teraz kłębią się ludzkie sylwetki. Nawet to jest dla mnie dziwaczne. Czysty masochizm czy zew przygody - jedno z powyższych, któremu przyświeca czerwień na nieboskłonie i kolejne drgania, które czuję pod stopami; kiedy ziemia znów porusza się tuż pod podeszwą buta, powinnam zawrócić. Zawrócić, gdy jest już za późno. Kolejne sekundy są tylko piachem niewystarczającego czasu, z ust umyka mi zduszony krzyk, dłonie haczą o gałęzie, stopy lecą w dół. W dół, dół i dół, przepaść, która zdaje się nie mieć końca. Ktoś też krzyczy, chyba, bo kiedy tracę grunt, nie potrafię już rozróżnić, czy wrzask należy do mnie, czy kogoś innego. Kiedy ciało uderza o nawierzchnię, przez moment nie wiem co się dzieje. Kim jestem, gdzie jestem, znika nawet dyskomfort, zakryty szokiem i powoli ustępujący pod adrenaliną i bólem. W łydce, opuszkach palców startych widocznie osuwającą się ziemią, którą chciałam chwilę temu zatrzymać. Strzelba wypada z moich dłoni dopiero na dole; i jedynie jej specyficzny odgłos pozwala mi zlokalizować jej miejsce, dlatego w kolejnych sekundach schylam się i na oślep próbuję ją odnaleźć, by finalnie zacisnąć na lufie dłoń i podnieść, przycisnąć broń do piersi, jakby ona i tylko ona mogła uspokoić moje serce. Zimno, ciemno, wilgotno; zimno na tyle, by mimo wstrząsu ciało obiegł dreszcz, ciemno na tyle, bym mogła zauważyć tylko lichy kłąb własnego oddechu, wilgotno na tyle, aby dłoń ześlizgnęła się w dół, kiedy poszukuje oparcia. Z ust wypada mi głośne kaszlnięcie, bo płuca orientują się o zbyt długo wstrzymywanym oddechu; po chwili wypada też ciężkie westchnienie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem sama, a wtedy plecy momentalnie przylegają do ściany. Mokrej i zimnej. Ekwipunek: pentakl, athame, strzelba, malutki scyzoryk, gumka recepturka. Misty ubrana jest w jeansy, golf, sportową kurtkę i szalik. Na nogach ma zimowe trzewiki, na dłoniach rękawiczki bez palców. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Od rana chciało mi się rzygać. Miałam taką teorię, że głębokie nieporozumienie, jakie toczyły moje dzisiejsze sny z wczorajszymi, odbijało się na lekko potarganych włosach. Rozczesałam je rano dokładnie, ignorując kołtun na karku, jakby w przekonaniu, że skoro i tak przykryje go reszta kudłów, to prawdopodobnie nie ma się czym niepokoić. Ubrana byłam jak zawsze. W cokolwiek akurat znalazłam, a że byłam doskonała w szukaniu czegokolwiek, to mój strój prezentował się co najmniej stylowo. Sprane kwasem jasne dżinsy zaciśnięte skórzanym czarnym paskiem w talii, fioletowo-różowy sweter (w geometryczne ciapy, bardzo ładny, 3,99$ w lumpeksie w Little Poppy Crest, naprawdę polecam) i czarne kozaki na krótkim obcasie (wielkości siusiaka tego parszywego Włocha, który potraktował mnie co najmniej nieładnie). Jasna bomberka z szeleszczącego materiału z kieszeniami. Nie patrzyłam w lustro. W lustrze widziałam śmierć. Ale spojrzałam w niebo. Nie miałam zamiaru analizować tej chmury pod kątem magii natury, bo po pierwsze: nie miałam na jej temat pojęcia, a po drugie: wydało mi się to zbyt dziwne. Ale zrobiłam sobie herbatę. Ale spojrzałam na dno filiżanki na fusy. Było tam coś, co przypominało albo balon (w pobliżu niebezpieczeństwo) albo dąb (raczej dobry symbol). Na wszelki wypadek nie dość, że postanowiłam oddalić się od starego miasta, to jeszcze pojechałam do jedynego miejsca, które z dębem mi się kojarzyło. Ostatni raz, gdy byłam w Cripple Rock napadła mnie durna baba, która nie dość, że zaczęła prać mnie po twarzy, to jeszcze prawie zgubiłam przez nią kolczyk. A poza tym była wredną jędzą i skończoną rasistką. Puta. Autobus zatrzymał się na przystanku, a ja poczułam świeże zimowe powietrze, jakby chłodniejsze niż w Saint Fall. W mieście jeździło wiele karetek. Ktoś w autobusie wspomniał o pożarze, inny, że na uniwersytecie był atak jakiegoś świra, albo wybuch gazu (plotki były niesprecyzowane). Jedna białaska ze strzelbą (wolałam nie zbliżać się do takich w myśl zasady, że śrut w dupie nie jest najprzyjemniejszym zjawiskiem); jeden białas wyglądający niczym przerośnięty byk; jeden białas, który w krzakach obok postoju chwalił się... — ¿Qué es el respeto a la naturaleza? Pendejo — Czym jest szacunek dla natury? Dupku. Prychnęłam pod nosem, przechodząc obok i zmierzając w stronę zupełnie przeciwną. A wtedy stało się coś, co przypomniało mi, że choćbym w fusach zobaczyła ciążę, to nawet będąc dziewicą, bym jej nie uniknęła. W sensie, że nasz los jest przesądzony. Czy coś tam. Pierwszy wstrząs, nawet jeśli brzmiał łagodnie, niemal złamał mi nogi (to było właśnie takie uczucie!). Drugi sprawił, że straciłam grunt pod nogami i zapadłam się pod własnym ciężarem, z którego przecież przesadnie nie słynęłam w tym kurwidołku. — La hostia! — wydarłam się właściwie na cały głos, próbując złapać osuwających kawałków ziemi. Gdzieś tam na górze zaiskrzyło słońce. — Kurwa! Kurwa! Kurwa! — było źle. Wylądowałam na czymś twardym. — Ała... — zasyczałam, próbując się nie poryczeć. Kości bolały mnie nieprzerwanie od lat, chociaż to był chyba taki fantomowy ból? Czy tak czuła się Stella, spadając z czwartego piętra kamienicy? Umarła na miejscu, a ja? Czy byłam w piekle? Nie. W piekle nie powinno mi być tak zimno. — Co to jest?! Kto tu jest?! Słyszałam ten syk i widzę cię! — zwróciłam się do jednej z sylwetek, ale nie miałam pojęcia, na kogo właściwie wskazuję palcem. Jeśli dobrze przyjrzałam im się przed wpadnięciem do tej dziwnej jaskini, to byłam właśnie otoczona trzema białasami. No to wiemy, kogo poświęcą pierwszego, gdy przyjdzie nam zderzyć się z jakimś niedźwiedziem, albo lisem. Tak sobie pomyślałam o tych wszystkich plakatach i artykułach „nie czaruj przy niemagicznych; gwardia cię dopadnie; nie wolno korzystać z magii w miejscach publicznych”. Czy jakąś potworną kamienną jaskinię, w której było zimniej niż na powierzchni, można było nazwać miejscem publicznym? A jebać. Nigdy nie słynęłam z rozwagi. Wymyśliłam to sobie tak: jeśli byli durnymi śmiertelnikami, pomyślą, że to kolejne przekleństwo po hiszpańsku; jeśli będą czarownikami, to przynajmniej będziemy mieli jasność w tym, że zamiast łapami przekopywać tonę piasku, żeby wydostać się na powierzchnię, lepiej będzie użyć magii. Efekt czaru i tak miał być widoczny tylko dla mnie. — Leviora — powiedziałam pod nosem, a potem przymknęłam oczy, orientując się, że gówno to dało. — La hostia, leviora! Ekwipunek: pentakl (na szyi), athame (w pochwie wzdłuż paska), świece niebieskie (w wewnętrznej kieszeni kurtki); w kieszeniach spodni: dwa lizaki (truskawkowy i o smaku coli), bilet na autobus do Cripple Rock, talia kart tarota, gumka do włosów, wizytówka pralni w Little Poppy Crest, błyszczyk do ust (różowy o smaku malin). Ubranko: sprane dżinsy, czarny pasek w talii, fioletowo-różowy sweter (w ciapy), czarne kozaki na niskim obcasie (3 cm około), pastelowa bomberka z szelszczącego materiału, pod spodem gacie, cyckonosza nie mam!), parę pierścionków na palcach i duże kolczyki koła. tutaj mam +5 do siły woli za modlitwę Akcja #1 - nieudana Leviora Akcja #2 - Leviora |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Stwórca
The member 'Sierra Ignacio' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 25 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
Szczerze to po tej całej akcji na promenadzie chciał nieco odpocząć do czego też zostawał namawiany. Szkoda tylko że nienawidził siedzieć w miejscu. Dlatego po powrocie do domu i przebraniu się, postanowił przejechać się do lasu w którym mógłby nieco odetchnąć. W końcu ile nieszczęścia może się na niego rzucić jednego dnia? Chociaż i tak miał go więcej niż Barnaby, któremu Leo swoim bickiem rozwalił płaszcz, a potem jeszcze jakiś mroczny glut spod ziemi go opętał. Na chwilę co prawda, ale jednak. Nie był to widok warty pozazdroszczenia. Był już na miejscu, a tu okazało się że powstaje całkiem ładna zbieranina, Dwie panie i Johan, który właśnie odcedzał kartofelki. W normalnych okolicznościach przywitałby się i może nawet zagadał. Szkoda że te normalne się nie okazały. Ziemia zaczęła się trząść i walić, a mu zaczęły się przypominać "lotne piaski" przez które musieli przebiec parę godzin temu. Zaczął się zapadać. - Kurwa... - Nic dodać, nic ująć, bo to jedno słowo w całości oddawało przepierdolenie sytuacji. Tak jak wcześniej udało mu sie zwiać, to teraz nie było na to szansy. No chyba że nauczyłby się latać X metrów nad ziemią. Nie ratował się desperacko i po prostu zleciał tak jak to Lucyfer zaplanował. Kiedy już się podniósł, po swoim nieco bolesnym upadku, wszystko go nieco bolało. A najgorsze było to... że jego choroba dawała o sobie znać i oczy świeciły mu się na czerwono jak u wkurwionego diabła. Sierra kiedy do niego zakrzyknęła może i w pierwszej kolejności ich nie zauważyła, ale szczerze... Raczej każdy to zobaczy. Lucyfer planując Leo zdecydowanie chciał zrobić z niego jakiś punkt orientacyjny. Wielki jak ściana i jeszcze w ciemności się świeci. -Spokojnie, tylko te parę osób z którymi wlatywałaś do dziury... - Tak jakby w tej sytuacji większość ludzi mogła go zachować - Wszyscy Cali?- Światła było tu tyle co nic, dlatego wziął przykład z latynoskiej dziewczyny i rzucił zaklęcie niosące światło, po cichu je inkantując. Przemiana: 1 - brak Ciuszki: kurtka, niebieska koszula w kratkę, jeansy, pasek, buty, plecak. Ekwipunek: Pentakl, Athame, plastikowy pojemnik z kanapkami w środku, termos z kawą, kilka dolarów, Nowa zapalniczka Rzut 1: Leviora- udane |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Każdy odgłos odbijał się echem od ścian miejsca, w którym się znajdowaliście. Każde syknięcie, szuranie butem po kamiennej podłodze, czy odgłos spadających na twarde podłoże kropel wód gruntowych, biegły długo w jedną nieznaną wam stronę, z której podmuchy słabego wiatru wciąż muskały waszą skórę. Johanie, czujesz, jak twoje opuszki palców przeszywa coś drobnego, ale ostrego jak brzytwa. Cudem nie poharatałeś sobie tym twarzy, gdy przetarłeś ją nadgarstkiem, rozprowadzając po niej swoją krew. Ból pulsująco będzie wzrastać przez kolejną minutę, ale nie będzie on rozpraszał Cię na dużą skalę. Może dobrym pomysłem będzie zajęciem się tym w pierwszej kolejności? Oprócz tego wciąż odczuwasz bóle w okolicy ramion. Możesz też łatwo zauważyć, że w ciemności oczy najwyższej z sylwetek, świecą się na czerwono. Leo, Sierra, Wasze czary się udały. Z waszych dłoni wydobywał się snop światła, który widzieliście tylko wy, ale nie byliście w stanie zauważyć rażących promieni drugiej osoby. Jeżeli rozejrzeliście się po pomieszczeniu, szybko zorientowaliście się, że znajdujecie się w czymś, co mogło przypominać podziemną jaskinią, podobną do tej, którą mogliście zapamiętać z podręczników do geografii. Brakowało tu wszystkich formacji skalnych, które jeszcze były na tamtych stronach. Oprócz was znajdowały się tu jeszcze dwie inne osoby. Opierająca się o ścianę Misty, tulącą do siebie strzelbę i niedaleko od niej Johan, który twarz miał umorusaną w karmazynowej cieczy przypominającą krew. W jednym z kątów tej kamiennej izby mogliście zauważyć wejście do jakiegoś tunelu. Był trochę ciasny, ale jeżeli byście się do niego skierowali, to tylko Leo musiałby się schylić i ugiąć kolana, żeby nie szurać czubkiem swojej głowy po suficie, a do tego musielibyście iść gęsiego. Misty, Twoja strzelba przetrwała. Na jej metalowych i drewnianych częściach mogłaś wyczuć na ślepo opuszkami palców rysy, które prawdopodobnie powstały podczas upadku tutaj, kiedy kilka małych kamyczków i krzemieni spadając na nią, zarysowały ją nieodwracalnie lub gdy zaszurałaś nią o kamienną podłogę, gdy podnosiłaś ją z ziemi. Pod twoim udem mogłaś wyczuć coś, co przypominało starą gałąź, która musiała wpaść tu razem z wami. Może jakimś cudem udałoby Ci się zrobić z niej pochodnię? Dzięki twojej wiedzy przyrodniczej mogłabyś najpierw pomyśleć o żywicy, ale znajdowaliście się pod ziemią, nie ma tu drzew, więc twoim drugim skojarzeniem mógł być węgiel. Kto wie, może znajdziesz jakąś grudkę nieopodal? Wystarczyłby tylko jeden z tych surowców i przy pomocy szalika i wcześniej znalezionego kawałka starego drewna z łatwością zapewniłabyś grupie prowizoryczne źródło światła, które doskonale oświetliłoby to pomieszczenie. Ale twoja wiedza zapaliła Ci jeszcze czerwoną lampkę w głowie. Mógł tu być metan, którego źródło mogło zostać uwolnione przez wcześniejsze trzęsienie ziemi. Nie posiada zapachu, barwy, może unosić się w powietrzu, wysoce łatwopalny. Wybuch gazu kopalnianego spaliłby Cię i nieznajome tu sylwetki. Możesz też łatwo zauważyć, że w ciemności oczy tej najwyższej, świecą się na czerwono. Wszyscy znowu coś poczuliście. Poprzedni wstrząs musiał uszkodzić strukturę tutejszej izby i tunelu. Czuliście ich niestabilne ruchy. Nie musieliście posiadać wyspecjalizowanej wiedzy, żeby wyczuć, że znaleźliście się na obszarze zagrożonym zawalaniem. Z nierównego sufitu zaczęły się sypać odłamujące powoli skałki. Też małe promyczki światła, które wcześniej wydostawały się ze szczelin wlotu, którym się tu dostaliście, zniknęły. Mieliście nawet wrażenie, że to, co go zablokowało, jakby zaczęło powoli się zsuwać ku waszym głowom. Nie potrzebowaliście do tego światła, bo charakterystyczny odgłos ścierania się o siebie skał wystarczająco was o tym informował. Nie mieliście dużo czasu. Druga tura! Misty, jeśli chcesz spróbować znaleźć grudkę węgla, to po wcześniejszym oświetleniu pomieszczenia, rzuć na spostrzegawczość. Próg powodzenia rzutu wynosi 70. Nieważne w jaki sposób, ale jeśli oświetlisz sobie jakoś pomieszczenie, to zauważysz ten sam tunel, który wcześniej zauważyli Sierra i Leo. Johanie, nieważne w jaki sposób, ale jeśli oświetlisz sobie jakoś pomieszczenie, to zauważysz ten sam tunel, który wcześniej zauważyli Sierra i Leo. Przejście do tunelu nie jest akcją, ale Misty i Johan bez poprzedniego oświetlenia izby nie mają o nim żadnej wiedzy, chyba że ktoś ich tam zaprowadzi, co jest już akcją. Punkty życia: Leo Carter 207/217 (-10 P obicia i otarcia, blizny po poparzeniach na klatce piersiowej i ramionach) Misty Presswood 159/169 (-10 P obicia i otarcia) Sierra Ignacio 155/165 (-10 P obicia i otarcia) Johan van der Decken 175/188 (-10 P obicia i otarcia, -3 P czarne igły wbijające się Twoje opuszki palców w obu dłoniach) CZAS NA ODPIS DO PONIEDZIAŁKU 22.05 20:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Ból wydawał się nie do zniesienia a Johan czuł go od czubków palców niemal po same łokcie. Dlaczego? Nie wiedział, mógł jedynie podejrzewać, że miało to coś wspólnego z cielskiem anioła, do którego się zbliżył; może aż za bardzo. - Lev... - zaczął; mięśnie ramion bolały a dłonie drżały. - Leviora...! Nie zadziałało, był zbyt rozproszony, zbyt mało skupiony na rzucaniu zaklęcia. Rozejrzał się wokoło próbując wypatrzeć coś w otaczających go ciemnościach. Zamajaczyły trzy, niewyraźne sylwetki. Jedna niedaleko, dwie dalej, Z łatwością zobaczył dwa rubinowe punkty osadzone najwyżej - z pewnością oczy. To musieli być ludzie, którzy kręcili się przy zjeździe. Luźno obstawił, że ten największy to Carter, dzięki czemu miał pewność, że nie jest tu jedynym czarownikiem. Spotykał dziś tych cholernych myśliwych nadmiernie często. - Co tu się... odjebało!? - krzyknął w przestrzeń a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian. - Sanaossa Magnus... - szepnął, kiedy zaczął się przyzwyczajać do bólu, a wykrzyknięte słowa wciąż jeszcze rozbrzmiewały w jaskini. Kolejne okrzyki należały do kobiety. Pierwszym, co rzucało się w ucho był jej akcent; o ile w ogóle był czas by się nad tym zastanawiać. Van der Decken zaklął w myślach, nie sądził, że dzisiaj przytrafi mu się co jeszcze. Nie tak... niewiarygodnego. Prędzej spodziewał się, że w godzinach nocnych do drzwi jego domu zapuka ktoś z Gwardii lub Kościoła, żeby zabrać go na kolejne przesłuchanie. Tymczasem był tutaj. Nie we własnym łóżku czy fotelu, leniwie spoglądając na Florence krzątającą się pomiędzy pomieszczeniami. Nie w garażu, nie w gabinecie, nie przy barku. Zapadł się wraz z kępką krzaków i ziemią do jaskini, którą przysypało. * W kieszeni miał zapalniczkę, którą spróbował wyciągnąć, jeśli drugie zaklęcie nie zadziałało. Drżącym palcem przekręcił kółko trące, by w końcu wywołać iskrę, która po chwili wystrzeliła ogniem. Dopiero wtedy mógł się porządnie rozejrzeć. W pierwszej chwili spojrzał na swoją wolną dłoń, którą podsunął bliżej płomienia. W jego palcach znajdowały się dziesiątki drzazg. Zaklął kolejny raz, jeden z wielu dzisiejszego wieczoru. Kolejny wstrząs sprawił, że wziął się w garść. Jeden z kamieni spadł zaledwie kilka cali od jego nosa. Dojrzał w końcu i tunel, który prowadził... na pewno gdzieś. Trzymając przed sobą zapalniczkę by oświetlić drogę ruszył w tamtą stronę. Jedyne możliwe wyjście jakim mogli się przedostać mogło okazać się ślepą uliczką ale uznał, że lepiej spróbować. Miał nadzieję, że uda mu się utrzymać zapalniczkę w dłoni. Miał też świadomość, że jak tylko skryją się w kolejnych ciemnościach będzie musiał spróbować oczyścić rany. - Szybko! Ruszcie się! * jeśli zaklęcie zadziała, to Johan po prostu to robi rzut 1: leviora K19 +3+5(bonus)=27- nieudane rzut 2: Sanaossa Magnus |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Stwórca
The member 'Johan van der Decken' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 4 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Metal przyciśnięty do piersi rozlewa się chłodną łuną po klatce piersiowej, promieniuje i sprowadza upragniony spokój - lub jego namiastkę, albo atrapę, choć oddech nadal mam niespokojny, serce trzepoczące, a w oczach czai się strach. W oczach, które uporczywie próbują przyzwyczaić się do ciemności i wyłapać z niej fakty, które przyniosłyby odpowiedzi na pytania. Nie jest dobrze. Ciało promieniuje nieprzyjemnym bólem, tworzące się siniaki pulsują pod skórą, ale w adrenalinie nie do końca zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę; moją uwagę skrada nie tylko upadek i ciemność tunelu, a czyjaś obecność. Męskie głosy i chyba kobiecy, później zaklęcia; chwała Lucyferowi, że to moi ludzie, a nie przypadkowa babcia z leśnej chatki z piernika, która już dawno zdechłaby od upadku z takiej wysokości. Nie mam jednak czasu na coś, co mogłoby przypominać ulgę; głosy się niosą, przekleństwa i wyrazy szoku, podobne do mojego, choć mi głos więźnie w gardle. Zapachy mieszają się w dziwaczny koktajl, wilgotna ziemia i coś metalicznego; potrzebuję kilkunastu sekund by zrozumieć, że to krew. Nie moja. Coś drga mi w tyle gardła, plecy przywarte do ściany tunelu niemal bolą, coś w tle się rozjaśnia; nie na tyle, żebym zobaczyła i zrozumiała - na tyle, żeby dostrzec dwa czerwone punkty, jak u zwierzęcia. Z tą różnicą, że z ludzkim głosem. Niemal robię krok - przed siebie, w kierunku światła - i wreszcie się odzywam, kiedy stopa napotyka coś na swojej drodze. Gałąź, bo to identyfikuje w przeszkodzie, nie jest niczym niezwykłym; nie jest też całkowicie bezużyteczna, dlatego podnoszę ją wolną dłonią, w drugiej wciąż trzymając strzelbę, a kiedy coś trzeszczy nad moją głową, instynktownie unoszę broń - z tym jednak nie poradzą sobie naboje. Próbuję się rozejrzeć, znaleźć coś, co wskrzesi ogień - gdzie jest ciemno, zimno i wilgotno, trzeba szukać płomienia - żeby znaleźć płomień, trzeba znaleźć coś, co go stworzy. Specyficzny szczęk metalu gdzieś z boku zwiastuje użycie zapalniczki, i nim jeszcze zidentyfikuję kto się nią posłużył, klękam, korzystając z lichej łuny światła, by przeczesać wzrokiem podłoże. Suche rośliny, korzenie i kamienie; dopiero po jakimś czasie w resztkach zapadniętej przestrzeni dostrzegam ciemną, charakterystycznie błyszczącą grudkę. Węgiel. Strach budzi w ludziach instynkty, wola przetrwania jest domeną każdego zwierzęcia - i choć znam podręcznikowe reakcje, nie potrafię o nich myśleć, kiedy sytuacja zmusza mnie do działania; pomiędzy paraliżem a zdradzieckim instynktem i dryfującą w nozdrzach wonią krwi, idę w kierunku światła, mocniejszego, bliższego, które pokazuje swoje źródło i jego właściciela - półmrok jest dostatecznym utrudnieniem, żebym mogła go rozpoznać, ale jego krzyk formujący się w polecenie momentalnie wyrywa mnie z jakichkolwiek prób dowiedzenia się, z kim wylądowałam w ciemnej jaskini. - Kurwa... - przekleństwo na bezdechu słyszę bardziej we własnym myślach, ściskając w dłoni grudkę węgla, gałąź, a drugiej wciąż swoją strzelbę, puszczam się biegiem za nieznajomym(i). spostrzegawczość udana (75) |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
— Mierda, te ves terrible — wykręciłam twarz w dziwnym grymasie, gdy jeden z mężczyzn oświetlił swoją twarz, a wlaściwie, gdy ta iluzoryczna latarnia w mojej dłoni oświetliła pokrwawioną gębę. Nie byłam pewna, czy tak mocno przyrżnął w grunt. Przyznaję. Mnie też bolała dupa, ale prawdopodobnie nie krwawiłam. Na wszelki wypadek pobieżnie obejrzałam swoje ubrania, nie skupiając się na tym. Wzrokiem wróciłam do wąsatego. — Krew masz. Wszędzie. O stąd — palcem wskazałam na jego dłonie. Domyślałam się, że upadając przez korzenie Cripple Rock, coś mogło powbijać mu się w dłonie. Męska twarz pobrudzona szkarłatną substancją z wyróżniającymi się na jej tle jasnymi oczami. Ładny obrazek do tych wszystkich filmów akcji, które oglądałam tylko dla owłosionych klat głównych bohaterów. Gdy opadała pierwsza panika, musiałam rozeznać się w towarzystwie. Prawie wszyscy nieszczęśliwcy (ze mną na czele, ale ja byłam już do tego zupełnie przyzwyczajona), wypowiadali swoje czary, co kazało mi odetchnąć z lekką ulgą. Spoglądałam tylko na dziewczynę o jasnych włosach ze strzelbą. Wyglądała tak, jakby nie miała pojęcia na temat prawd oczywistych, ale przecież to nie był jeszcze powód, by darzyć ją uczuciem innym niż ignorancja. Tym razem jednak na ignorancję pozwolić sobie nie mogłam. Znaleźliśmy się w nieprzyjemnym położeniu. Kurwa. Znaleźliśmy się w tragicznym położeniu. Al que nace para tamal, del cielo le caen las hojas — mawiała abuela Enriqueta. Potem powtarzała, że no hay mal que por bien no venga. Chciało mi się krzyczeć, ale więziłam ten głos w gardle. Obawiałam się, że zbyt wysoki dźwięk (a głos miałam raczej donośny, to kwestia moich wspaniałych korzeni i przodków), może naruszyć ściany tego kamiennego pomieszczenia. Nie pomyliłam się wiele i jak długa ruszyłam do ucieczki w jedyny możliwy punkt — do ciemno jak dupa tunelu. Latarnia mojej ręce wciąż oświetlała mi pomieszczenie. Dopiero gdy znaleźliśmy się w przedsionku, gdy mogliśmy się zatrzymać, chwyciłam mężczyznę z wąsami i krwią na mordzie za ramię. — Dawaj to — rachunek był prosty. Ich było dwóch i mieli wielkie łapska (ten drugi wyglądał jak czołg). Jeśli ktoś miał przekopywać kamienne bloki, żeby wydostać mnie na powietrze, to lepiej, żeby łapy miał sprawne. Palcami próbowałam chwycić wystające z jego dłoni drzazgi. Efektem wspaniałej meksykańskiej kultury, a także wiekopomnego i wyjątkowo szczodrego wpływu MTV na moje życie, był fakt, że miałam długie paznokcie (tym razem pomalowane na żółto-zielono), ale przydałaby się pęseta. Jeśli tylko udało mi się wyciągnąć z jego ręki drzazgi i nie szarpał się przy tym, jak typowy facet przy igle, postanowiłam zasklepić ranę: — Fascia, ale ja się na tym nie znam — wyjaśniłam pospiesznie, starając się ignorować spojrzenie blondynki. — Tam obok jest kopalnia. Znaczy daleko stąd. Chyba. Nie wiem. Wpadliśmy do kopalni? To w ogóle możliwe?! — jakby moje zdanie cokolwiek znaczyło w tym paskudnym mieście, to już teraz biegłabym do urzędu z obojętnie jaką petycją. Oczywiście ani nie wiedziałam, jak miałabym ją napisać, ani tym bardziej nie wiedziałam, jak wydostać się stąd. Wizja ratusza nagle stała się bardzo przyjemna. bieg do tunelu + zatrzymanie, gdy będzie to możliwe i stosunkowo bezpieczne akcja 1: próbuję wyciągnąć drzazgi z dłoni Johana, chyba że się wierci jak gówno w przeręblu akcja 2: fascia na dłonie Johana |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Stwórca
The member 'Sierra Ignacio' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leo Carter
Szlag. O tyle dobrze że nikt z tu obecnych nie wpadał w zbędną panikę, która w obecnej sytuacji mogła być wyjątkowo niebezpieczna. - Jest korytarz. Chodźmy - Rzucił niemalże równo z Johanem, który w przeciwieństwie do Cartera używającego dosyć prostego zaklęcia, postanowił używać zapalniczki by oświetlać sobie drogę. Chyba że rzucił to zaklęcie po cichu i zapalniczki używał dla niepoznaki będąc niepewnym czy każdy z obecnych jest czarownikiem. Leo tych wątpliwości nie miał z dosyć prostego powodu. Na chwilę obecną nikt nie zareagował krzykiem na jego jarzące się w ciemności krwistoczerwone ślepia. Na słowa Sierry również było warto zwrócić uwagę, bo niosły one pewną mądrość. - Możliwe. Kto wie jak daleko się ciągną kopalnie Hudsonów. - A w tych ponoć było gdzieś ukryte wejście do piekła, więc może ich upadek tu nie był przypadkiem a wolą Lucyfera? W końcu ziemia w którą się zapadli, zasklepiła się dosłownie chwilę później. Miał zamiar poprowadzić resztę w głąb tunelu oświetlając sobie drogę wraz z Johanem, który raczej nie chciał zostawać w tyle za "cholernym myśliwym", którym Leo był chociażby ze względu na rodzinę, która nie akceptowała innego stanu rzeczy. Oczami wyobraźni widział trzy możliwe opcje. Albo znajdą wyjście, albo trafią do piekła, albo nigdy nie opuszczą tego miejsca. -Uberrimafides - Inkantacja opuściła jego usta, a pentakl zaemanował magią. Szczerze to zaklęcie może z natury nie było szalenie precyzyjne, bo działało na zasadzie "tak" lub "nie", ale lepsza taka informacja niż żadna. Zaklęcie się udało, więc o nadchodzącym niebezpieczeństwie bądź jego braku uprzedził resztę zanim na dobre zapuścili się w nieznane. Rzut1: Zaklęcie Uberrimafides - udane |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Ruchy kamiennych ścian nabierały tylko na sile. Poprzedni wstrząs musiał znacząco osłabić strukturę podziemnej jaskini. Kamienne mury zaczęły pękać, tak samo jak podłoga. Z sufitu zaczynało się sypać coraz bardziej, odgłos ścierania się skał, które chciały odetkać wlot, były coraz to bardziej niepokojące. Johanie, twoje próby rzucania czarów spełzły na niczym. Żadna moc nie wydostała się z Twoich ust. Może jednak ból był zbyt bardzo przejmujący i rozpraszający? Gdy próbowałeś złapać za zapalniczkę, czułeś niewyobrażalny ból. Niezidentyfikowane na tamten moment obiekty, wbijały Ci się coraz to głębiej pod skórę. Musiałeś mocno zagryźć zęby, żeby ruszyć mechanizm zapalający i żeby utrzymać narzędzie w dłoni. Dyskomfortu z okolic ramion zdawałeś się już nie odczuwać. Cały twój organizm skupił się na palcach. Kiedy udało Ci się szczęśliwie odpalić płomień, zauważyłeś makabryczny widok. Nie potrzebowałeś wcale pomocy latynoski, żeby to dostrzec. Powoli sącząca się krew z czegoś, co przypominało czarne igły. Mogłeś się domyślić, że są ostre jak brzytwa. Gdyby nie były, to z taką łatwością nie przeszywałyby ci one skóry, jakby była ona kostką roztopionego masła. Dodatkowo rany były umorusane w piasku i mokrej ziemi. Powinieneś je szybko zdezynfekować. Dzięki płomieniowi z latarki i szybkich ruchach nóg udaje Ci się bezpiecznie dostać do tunelu. Misty, światło z zapalniczki było słabe, za słabe, żebyś mogła zobaczyć ostry kamień leżący obok węgla, który był przedmiotem twojego zainteresowania. Gdy twoja dłoń ruszyła po czarny minerał, niefortunnie przejechałaś po ostrym obiekcie bokiem swojej dłoni, na linii najmniejszego z palców. Teraz również od ciebie bił metaliczny aromat, gdy rana uwolniła krew. Nie była ona zbyt głęboka, ale też wypadałoby się nią zająć. Mimo że znałaś magiczną tożsamość innych tu osób, to oni nie mieli takiej pewności co do Ciebie. Może warto byłoby dać im znak, że ty też jesteś "swoja"? Zauważasz też, że obawy odnośnie gazu kopalnianego były niepotrzebne, nie doszło do żadnego wybuchu, choć serce mogło zabić Ci mocniej, gdy słyszałaś odgłos krzesiwa z zapalniczki. Idąc za światłem z zapalniczki, udaje Ci się bezpiecznie dostać do tunelu. Sierro, udaje Ci się bezpiecznie dostać do tunelu. Leo, udaje Ci się bezpiecznie dostać do tunelu, ale ten jest dosyć ciasny. Twoje gabaryty zdają się nie mieścić w tych czterech kamiennych ścianach. Jeżeli nie chcesz szurać głową po suficie, musisz zgiąć kolana. To samo tyczy się Twoich szerokich barków. Musisz je nieco skulić, żeby mieć pewność, że zaraz nie zaczepisz nimi o jakiś ostry kąt. Gdy jesteście już bezpieczni w tunelu, słyszycie niepokojący odgłos z jaskini, którą właśnie opuściliście. Wszystko zaczęło się tam walić. Ściany popękały całkowicie, a wylot odetkał się z hukiem, który echem powędrował dalej w stronę, którą aktualnie zmierzaliście. Wyszliście stamtąd w samą porę. Jeszcze chwila a lawina gruzu by was zasypała. Sierro, tipsy nie zapewniały potrzebnej precyzji, szczególnie że van der Decken wbił sobie czarne, jak otchłań drzazgi głębiej. Musiałaś się sporo natrudzić, żeby wyjąć je wszystkie, ale o dziwo Ci się to udało. Jednak wyciągając każdą z nich, uwalniałaś kolejne punktowe krwotoki, które wcześniej były hamowane przez obce obiekty w dłoni Johana. Johanie, ty za to znowu czułeś ból, gdy kobieta wyciągała Ci drzazgi. Ale po bólu nastała ulga. Gdy obie Twoje dłonie były już wolne, dyskomfort dalej istniał, a krew zalewała twoje palce, powróciła Ci jednak pełna kontrola. Mogłeś zginać w nich stawy bez problemu, choć trzymanie w nich obiektów mogło być nieco utrudnione, dopóki nie opatrzysz swoich dłoni, a potem ich nie przetrzesz. Chyba że zaczekasz, aż rany same się zasklepią, a karmazynowa ciecz zaschnie? Wszyscy, po tym jak Sierra zajęła się dłońmi Johana, mogliście bezpiecznie ruszyć dalej. Nie mieliście lepszego wyjścia, a małe, ledwie wyczuwalne wstrząsy wciąż sygnalizowały, że dalej nie jesteście stuprocentowo bezpieczni w ciasnym tunelu. Przeciąg był coraz to mocniej wyczuwalny, gdy swoim zimnem muskał wasze ciała. Szliście może dziesięć minut, gdy zauważyliście słabe źródło świata w oddali, zaraz za prawdopodobnym wyjściem z tych ciasnych ścian. Zbliżaliście się coraz bardziej i nagle wszystkich z was ogarnęło dziwne uczucie, trudne do opisania. Przeszliście przez coś gęstego, niewidzialnego, ale udało wam się to bez problemu wyczuć. Dla pewności wasze pentakle, jak jeden mąż, zawibrowały niepokojąco w tym samym czasie. Coś się zmieniło, ale nie mogliście mieć pojęcia co. Nagły spadek temperatury również nie świadczył o niczym dobrym. Do tego wasze kiszki jakby się skręciły na kilka sekund, co mogło wywołać u was nudności lub zawroty głowy. Szpony niepewności, a nawet strachu mogły też złapać za wasze serca. Jeżeli mimo wszystko dalej szliście dalej, a przecież nie było gdzie się wycofać, dostrzegaliście powoli źródło tego zachęcającego światła, mimo że zimny wiatr coraz bardziej dawał wam się we znaki. Było to drzewo, a właściwie jego czubek, który dosięgał kamiennego podłoża, na którym się znajdowaliście. Gdy wyszliście z tunelu, trafiliście znowu do większego pomieszczenia, z wyrwą w suficie, przez którą wpadło tu drzewo i mogliście przyjrzeć się większej ilości szczegółów. Drzewo musiało wcześniej zwalić się na ziemie, wpadając tu przez przypadek, choć nie tak dawno, bo wciąż mogliście zauważyć świeże, zielone igły na jego czubku. Wcześniejsze powiewy wiatru dostawały się do tunelu właśnie z tego miejsca, ale w tym wszystkim było coś niepokojącego. Z zewnątrz sypał się stale śnieg, obsypując drzewo niemalże w całości. Jeżeli spoglądaliście w górę przez wyrwę w ziemi, mogliście zauważyć czubki innych iglastych drzew, które powiewały na wietrze. Też światła nie dawało słońce, które chowało się za horyzontem, gdy nastąpiło wcześniejsze trzęsienie ziemi. W zenicie był teraz księżyc, którego blask odbijany był przez białe pierzyny zamrożonego deszczu. Temperatura zdawała się być o wiele niższa niż wcześnie, co było jeszcze bardziej niepokojące w tym wszystkim. Świat jakby się zmienił, to nie było Cripple Rock. Czuliście to. Jest wam zimno... Trzecia tura! Wszyscy, możecie z łatwością wejść po drzewie, które jest w łagodny sposób nachylone, żeby wyjść z jaskini, co nie będzie kosztować was akcji, jak i rzutu kością na powodzenie. Misty, możesz teraz zrobić pochodnię. Z pomocą scyzorka możesz przygotować miejsce na węgiel, a potem owiń go jakimś materiałęm i zapal. Całość zajmie Ci jedną akcję. Uwzględnij, że światło i płomień nie jest tak mocne, jakie by było gdybyś miała jakieś łatwopalne paliwo, ale jest lepsze od zapalniczki. Rana powstała na skutek niedostatecznej ilości światła z zapalniczki. Sierro, po wyjęciu czarnych drzazg możesz je zachować na później, oddać Johanowi lub je wyrzucić. Tylko się nie pokalecz! Leo, po zawaleniu się jaskini, zaklęcie nie zasygnalizowało Ci żadnego niebezpieczeństwa. Działające czary: Leviora - Sierra i Leo. Punkty życia: Leo Carter 207/217 (-10 P obicia i otarcia, blizny po poparzeniach na klatce piersiowej i ramionach) Misty Presswood 154/169 (-10 P obicia i otarcia, -5 P rozcięcie dłoni) Sierra Ignacio 155/165 (-10 P obicia i otarcia) Johan van der Decken 165/188 (-10 P obicia i otarcia, -10 P rany po igłach, -3 W krwotok z dziur po igłach 1/2 tury)
Czas na odpis: piątek 28.05 20:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej