First topic message reminder : Nawa główna Solidne drewniane ławki, ułożone w równych szeregach, zdobią proste linie i naturalny kolor, co nadaje miejscu prostotę i elegancję. Ciemne drewno, oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez witraże, rzuca delikatne cienie na posadzkę. Drewniane belki stropowe tworzą wzory, a ich naturalny odcień podkreśla tradycyjny charakter wnętrza. Tutaj drewniana nawa staje się świadkiem wielu modlitw i duchowych doświadczeń, a także stąd roztacza się najlepszy widok na wszystko, co dzieje się na ołtarzu. RYTUAŁY: Sieć osłabiająca (moc: 44), Locus Metus (moc: 77), Wieczny płomień (moc: 98) Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pią Cze 21, 2024 12:07 pm, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Żaden z Marvina mędrzec, czy inny myśliciel. Żaden z niego inteligent, czy rasa moralnie wyższa, stworzona do politykowania, ale nawet on, w swoim małym rozumku, niekwestionowanie oddanym woli samego Lucyfera, usłyszał głośny zgrzyt, który uparł się zagłuszyć jeszcze gorliwszą modlitwą. Ojciec jest w tej świątyni, Ojciec słucha. Ojciec nie pozwoli na to, żeby jego dom stał się miejscem pełnym obłudy, jeśli nie taka jest jego wola. Dlaczego więc— Zagubieniu w spojrzeniu Sandy odpowiedziało podobne zagubienie w tym należącym do Marvina. Zbliżone uczucia, różne doświadczenia i skrajnie odmienne interpretacje — wszystko to może albo rozpocząć konflikt, albo— Nie zmienić w świecie kompletnie nic ze strachu przed konfrontacją. Ze strachu przed podziałem, zupełnie niepotrzebnym. Przecież wszyscy jesteśmy tym samym, dlaczego magia, która ich zjednoczyła w tym miejscu, miałaby ich kiedykolwiek podzielić? Zanim te wszystkie myśli w głowie ponownie znalazły ujście w mowie, Sandy już nie było. Ta jedna nieobecność zaalarmowała Minervę, która przysunęła się bliżej. Od gradobicia pytań uchroniła Godfreya tylko podniosła atmosfera wydarzenia, podsypana rozmowami dookoła. Wszystko w porządku — to komunikat, który wyszeptany, skłonił panią Godfrey do spokojnego oddania swojej uwagi z powrotem osobie Kardynała. I tak aż do samego, wyczekiwanego końca. Tłum powoli ściska się przy wyjściu, a z nim także oni, porwani przez prąd ludzki w końcu zaznali wytchnienia za drzwiami katedry. Tylko cudem wzrok Marvina odnalazł sylwetkę Sandy, do której oboje podeszli, kiedy tylko Minerva pożegnała się wylewnie ze swoimi koleżankami. — Chodź z nami — padło szybciej, niż Minerva zdążyła wtrącić cokolwiek — nie wygląda na zaskoczoną tą propozycją. Możliwe, że sama zaproponowałaby za chwilę dokładnie to samo — wracamy do Wallow. Gdyby Sandy potrzebowała sprecyzowania, dokąd mieliby się wspólnie udać. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Do ostatnich chwil pozostaje czujny na to, co dzieje się wokół, gotów interweniować w każdej chwili. Wie, że wszyscy gwardziści postawieni są w stan czuwania i choć nie rozświetlił się żaden ze świeczników (dlaczego? Czuć przecież jak zagrożenie oblepia skórę), każdy zdaje sobie sprawę, że są o krok od potencjalnych zamieszek. Poczuł na sobie znane uczucie wskazujące na wzrost witalności — nie mógł być pewien, kto je rzucił, ale upewniło go to w przekonaniu, że wszyscy są w gotowości. Sebastian wierzyłby, że sprawa umrze w zarodku i skończy się na niespokojnych szeptach, gdyby nie to, że widział wśród zebranych tamtych i nie ufa, że tego nie wykorzystają. Być może samo rozpętanie zamieszania jest ich sprawką — nikt normalny przecież nie zrobiłby czegoś takiego w świątyni Pana, tamta kobieta musi być jedną z nich, jedną z cieląt zmanipulowanych przez Lilith. Będzie się ubiegać o pierwszeństwo do przesłuchania jej — z pewnością zostanie odprowadzona do kazamaty, więc jeśli tylko będzie mu dane, chętnie zrobi to jeszcze dziś. Mimo niespokojnych nastrojów, msza trwa. Kardynał słusznie nie przykłada wagi do pojedynczych głosów, które pobłądziły. Jest tu, aby sprowadzić je na dobrą drogę i wetchnąć w wiernych nową nadzieję, która w nich przygasła w trakcie ostatnich miesięcy. Sebastian połączył się myślami w modlitwie — do Ojca i do Córki, jego oczy jednak pozostały czujnie wpatrzone w tłum. Liturgia dobiega końca, między ludźmi wciąż słychać pojedyncze głosy i Sebastian wie, że właśnie teraz, gdy tłum się przemiesza, może zrobić się najgorzej. Ale prócz tego, że może zrobić się zamieszanie w nawie, ktoś może próbować przemknąć się do kardynała, dlatego zadanie jego i Barnaby’ego jeszcze nie dobiegło końca. W nawie jest wielu gwardzistów oraz drugi dowodzący — Orlovsky sobie poradzi. Sebastian podłapuje spojrzenie Williamsona, a gest głową zlewa się z obrotem w stronę drzwi, w których zniknął kardynał i Klein. Barnaby rzeczywiście po kilku chwilach zrównuje z nim krok, tymczasem Sebastian zastanawia się, w jaki sposób może porozmawiać z kadynałem o naglących sprawach i choć zasugerować co się dzieje, bez wzbudzania podejrzeń. Nie jest pewien, czy zdoła to zrobić. Ale być może kardynał wie więcej, niż im wszystkim się wydaje? Może sam nakieruje rozmowę na dobre tory? Jeżeli w ogóle będzie nią zainteresowany. Jest szansa, że będzie. Oprócz tego, że są prostymi gwardzistami, to są także przedstawicielami silnych rodzin Kręgu. Nawa boczna → |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
David Leatherbury, bo tak nazywa się zdenerwowany jegomość, znajduje się już przed budynkiem kościoła, kiedy Blair dociera do niego i próbuje przekonać go do powrotu. Czarownik o krzaczastych brwiach ma surową, kanciastą twarz, na której rysują się głębokie zmarszczki. Jego brwi są tak gęste i niesforne, że niemal zasłaniają oczy, z których spogląda z podejrzliwością i nieugiętością. Ma krótkie, przyprószone siwizną włosy, a jego postura zdradza przyzwyczajenie do autorytarnego tonu i stanowczych gestów. Zatrzymuje się gwałtownie i poprawia zsuwającą się połę eleganckiego płaszcza, który zdaje się być ubierany wyłącznie w odświętne dni. Przez chwilę w jego spojrzeniu błąka się walka wewnętrzna, jakby próbuje zapanować nad rozpalającą go złością, ale wyraźnie coś wewnętrznie podsyca tę niechęć. Przenika wzrokiem czarownicę, a jego głos, choć kontrolowany, kipi niecierpliwością. - Ci wszyscy bluźniercy zasługują na przykładną nauczkę – syczy, zaciskając pięści tak mocno, że bieleją mu kostki. – Nie można tak pozwalać, by plugawili imię Arcykapłana i znieważali Lucyfera, zwłaszcza tu, w domu Jego świętości. – Jego głos załamuje się, a cień gniewu przyćmiewa rozsądek. – Skoro ich słowa sięgają tak daleko, to ja ich odpowiednio przypilnuję. Zrobię, co trzeba, aby ich arogancja nie uszła na sucho. - Przestaje patrzeć na czarownicę, a jego spojrzenie już przeszukuje tłum, jakby w każdej chwili gotów jest wybuchnąć wściekłością na tych, którzy ośmielają się naruszyć świętą przestrzeń. – Lepiej biegnij po tego gwardzistę, a ja się nimi zajmę – mówi, nie czekając, aż skończy swój wywód i czeka na nadciągającą konfrontację. | Osoby zainteresowane kontynuacją wątku proszę o przejście do tej lokacji. Statystyki Davida: PŻ: 165/170 (-5 M) Magia natury: 16 Siła woli: II Sprawność: 6 Szybkość: I Walka wręcz: I Prowadzeniem NPC może zająć się Zjawa, albo gracze w narracji, zgodnie z jego statystykami. Ze względu na wyjście przed kościół, NPC nie stanowi już bezpośrednio części wydarzenia i należy go traktować jak każdego innego NPC w mieście. Mistrz Gry z tematu, będzie nadzorował rozwój wydarzeń i w razie potrzeby pojawi się z krótką ingerencją. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Odprowadziłem spojrzeniem ponad czterdziestoletnią kobietę o włosach czarnych tak, jak zapewne miała Królewna Śnieżka, mając wrażenie, że osoby jej pokroju nie zostawią za dobrych wspomnień tak podobno ważnej mszy w głowach moich dzieci. Kto wie czy za parę lat nie zaczną wątpić i wchodzić w zatargi z prawem magicznych, by pokazać swój bunt? Ja tak nie robiłem, przynajmniej nie na skalę, która by mnie martwiła nawet teraz, z perspektywy ojca, jednakże bałem się, że kiedyś mogą uznać takich krzykaczy za wzór i wpaść w kłopoty. Ale może martwiłem się na zapas. Po mnie i żonie niemożliwym było, by odziedziczyły taki charakter, który pozwalałby im regularnie wpadać w kłopoty. Potem słyszałem i obserwowałem z niepokojem kolejne niespokojne szepty wydawane przez ludzi w najbliższym mi otoczeniu za tylnymi ławkami. Przez moment rozważałem wyprowadzenie rodziny na zewnątrz. Czułem jednak, że to może zostać odebrane jako sprzeciw wobec specjalnego gościa dzisiejszej czarnej mszy. A co jeśli ktoś jakimś cudem rozpozna mą twarz? Nie byłem celebrytą, ale negocjowałem kwestie sprzedaży syropu, a czasem też inne, bardziej poboczne. Co by powiedział ojciec? Czy ktoś nie przyczepi się wtedy do moich dzieci? Na wypadek zachowałem spokój, przestałem nawet zerkać w tamtą stronę, mając nadzieję, że dzieci przejmą postawę ode mnie i nikt nie będzie mógł mieć do nas pretensji. Łatwiej byłoby się jednak rozchorować bądź udać chorobę i przyjść na typową celebrację. Ludziom zupełnie odwaliło z dzisiejszej okazji. Z takim samym pozornym spokojem wysłuchaliśmy słów Kardynała Thursby'ego. Westchnąłem z ulgą, nie dając rady tego powstrzymać, gdy było po wszystkim, a my mogliśmy już spokojnie wyjść. Chyba w międzyczasie muszę przemyśleć, jak wytłumaczę dzieciom zachowanie co poniektórych ludzi. Virgil z tematu |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Bloodworth obserwował uważnie zainscenizowaną scenkę rodzajową rozgrywającą się tuż nieopodal, wprowadzającą chaos w ich okolicy. Nevell przełknął śmiech, który niebezpiecznie zbierał mu się w gardle, jednak nawet gdyby mu się wyrwał, zostałby w jakimś stopniu stłumiony przez przebijające się ze sobą głosy. Nie zmieniało to faktu, że starał się zachować powagę, zwłaszcza mając z tyłu głowy to, że może przyszedł tu głównie z myślą o Blair, lecz w gruncie rzeczy nie mógł sobie na tyle pozwolić, co jego towarzysze — wciąż reprezentował swoją rodzinę. W miejscach publicznych pełnym ciekawskich spojrzeń i prędkiego oderwania go od ołtarza, wypadało zachować pozory dla nazwiska, dla wizerunku, który jego rodzina pielęgnowała od pokoleń. Na tym polu wychowanie na kręgową modłę nie poszło w las, gdy zneutralizował nawet ślad uśmiechu. Obecność na mszy nie rozładowała jego wątpliwości, wręcz przeciwnie — utwierdziła go w przekonaniu, że Kościół Piekła wciąż pozostawał poza świadomością tego, że do piekła nie wypadało składać już tak ochoczo modłów. Gra toczyła się o inną stawkę niż większość wiernych zdawałaby sobie sprawę. Znalezienie się wśród wyznawców trójcy nie wygładziło pofałdowanego kryzysu wiary w Lilith, który miał się nadzwyczaj dobrze, jak krewniak, który narzeka na rzekome śmiertelne choroby i czyhającą na każdym kroku śmierć, która finalnie omijała tę konkretną jednostkę szerokim łukiem. Bloodworth podążył spojrzeniem jeszcze w stronę Cecila i Blair, zanim rzucił ostatnie w kierunku Gwen, odwracając się plecami do zamieszania. Następnie cicho wślizgnął się w tłum wychodzących, maskując swoje rzeczywiste myśli chłodną obojętnością. Nevell Bloodworth wchodził tu pełen sceptycyzmu, zyskującymi mocniejsze i negatywne kształty emocjami, z którymi pozostawiła go Lilith, i z tym samym ciężarem opuszczał budynek kościelny. z tematu dla Nevella |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Blask tysiąca świec nad głowami — pośród nich niewielu prawdziwie oświeconych. Kardynalska przemowa zakrada się w komnaty myśli; grzmi echo, łomoczą słowa, w intencjach gubią się puste zarzuty. Nie słucham szeptów — Słuchacze w życiu mają ich aż nadto — ani chybionych wniosków. Niechęć zaślepia, nienawiść zatruwa, trupki—skorupki nieistotnych głosów mogą rozsypać się w pył i nikt nie dostrzegłby różnicy. To, co ważne, dopełnia się z przodu; gdzie Kardynał schodzi ze sceny, robiąc miejsce dla świeżych sił, gładkich uścisków dłoni i wypolerowanych w nawiasach uśmiechów. Z pola widzenia znika Kościół; pośród blasku pławi się polityka — spektakl rozpocznę od czegoś generycznego, czegoś wyrwanego z książeczki formułek, może: wspaniałe kazanie, czyż nie, panie Devall? Stąd prosta droga do nowa fryzura, pani Kepler?, potem tylko delikatny zakręt w niesamowicie interesujące, pani Rousseau i zderzenie czołowe z— — Mam nadzieję, że nieszczególnie cię poturbowali, Francesco — la famiglia po skosie — godna reprezentacja z szalonym kapelusznikiem w zespole; przez połowę mszy zastanawiałem się, czy Valerio po przekroczeniu progu kościoła stanie w płomieniach — drugą połowę zajął namysł, dlaczego jeszcze tego nie zrobił. Z rodzeństwem Paganini żegnam się skinieniem głowy; na drodze stanął ten kurew Hudson i wolałbym nie złapać niczego, przechodząc zbyt blisko. Kątem oka — całą sobą właśnie słucham opowieści młodego Padmore'a na temat wyższości naturalnych nawozów — dostrzegam ruch z przodu; Barnaby wysuwa się z ławki i porusza pod prąd zmierzającego do wyjścia tłumu. Drzwi na prawo — te same, za którymi zniknął Kardynał — przyciągają mojego brata jak płomień ćmę. Przez ułamek momentu gmach myśli wypełnia myśl — obyś nie spłonął — przeistoczona w uśmiech. Mam dwie godziny na dotarcie do Blossomfall, gdzie współdzielony z Kardynałem stół zmieni rodzinny obiad w kościelną szopkę; sto dwadzieścia minut na uściski dłoni i obietnice — nie wszystkie z glejtem pokrycia. Po raz pierwszy od dawna rozkwita ta myśl — kolejny płomień w feerii blasku nad głowami. Mamy czas. z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Słowa Anniki szeptane na ucho spowodowały, że na plecy wstąpiła mu gęsia skórka. Spojrzał na nią z ukosa, nieco zaskoczony niespodziewaną poufałością, ale nie przejmował się zbytnimi parami oczu, jakie mogły śledzić ich poczynania. Wokoło powstało zamieszanie typowe dla opuszczania kościoła i pewnie każdy już dbał wyłącznie o swój własny biznes. – Dobre pytanie – mruknął, nerwowo wykręcając szyje, aby poszukać wzrokiem niewielkiego, złotego czubka głowy, co wcale nie było najłatwiejsze. W misji przeszkodził mu jeszcze jeden komentarz dziewczyny, więc kimże był Maurycy, aby nie podjąć rzucanej mu w ramiona roli? Zamiarował pocałunek w wierzch jej prawej dłoni, dygnąwszy przy tym z szacunkiem. – Zawsze do usług – skwitował okoliczności, ale nieco drwiący uśmiech barwiący mu usta zupełnie psuł potencjalne wrażenie. Bez żalu zerwał kontakt fizyczny i odprowadziwszy dziewczę wzrokiem, wrócił do swoich poszukiwań. Nie odnalazł Alishy tak długo, aż wreszcie nie wpadł na całą grupę czarowników w okolicach tylnych rzędów ławek. – Allie – odezwał się głośniej, aby była w stanie go zauważyć, ale zanim spotkali się spojrzeniami, ujął ją delikatnie w talii i pozwolił porwać ich tłumowi zmierzającemu do wyjścia. – Już jestem. Uwaga ta była równie trafna, co zbędna. Już po mszy i konieczności rozłąki, lecz jeszcze chwila minie, nim będą mogli swobodnie rozmawiać. W tym czasie pozostawało przeciskać się przez gąszcz kończyn i pleców, co nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale w każdej sytuacji można znaleźć odrobinę pozytywów, prawda? Dziwnie znajoma twarz zamajaczyła Overtonowi na skraju wzroku i gdyby był teraz większy i cięższy, to jak nic jego zamurowane nogi powstrzymałyby wylewanie się ludzi na kościelny plac. Maurice zacisnął mocniej palce na małej dłoni Alishy. – Kayla? – Zdziwił się, kiedy już był w zasięgu jej słuchu. Nie był pewien, czy od tego tłumu i kadzideł nie ma czasem jakichś halucynacji. Tak dawno jej przecież nie widział. Mimo to wydawała mu się całkiem realna, całkiem prawdziwa… Żal zagnieżdżony w jego piersi nagle przypomniał sobie o swojej roli, dodając mu co najmniej dwadzieścia kilo zmartwienia przyduszającego go w tym korowodzie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Złość była mu naprawdę dobrze znana, a jednak okazało się, że tego rodzaju rozdrażnienie jeszcze mu się nie przydarzyło. Nie zwykł tłumić w sobie emocji przez zbyt długi czas, zawsze odnajdując jakiś sposób na to, by subtelnie się ulotnić i zrobić czemuś krzywdę. Nie wypadało mu się rzucić na nikogo w pobliżu, a wyjście podczas trwającego kazania byłoby jeszcze bardziej niewłaściwe, niż złapanie nosa wrednemu babsku, które ich zaczepiało. Przymrużone oczy wreszcie na moment odcięły wizję, ale uszy nie mogły się wyłączyć. Kłamliwe słowa kapłana piekły w skórę i okrutnie drażniły zmysły. Tylko dotyk Iry na ramieniu wydawał się prawdziwy i pocieszający. Brązowe spojrzenie znalazło jego tęczówki i zajrzało w nie przelotem. Nie chciał pokazywać przed nim swojego rozemocjonowania, nie teraz. Obawiał się, że wówczas mógłby wypuścić z dłoni właściwe stery. Po przemowie kapłana dotarły do niego odgłosy rozmów poprzedzone harmidrem zbierających się z miejsc ludzi, ale nie zagłuszyły one pytania Iry. Leander zerknął na niego i chwycił go zdecydowanie pod ramię. – Zmywamy – zarządził, pod drugie ramie chwytając ciężarną i bez męża – Dolly. Tłum przepychający się w stronę wyjścia natychmiast porwał ich ze sobą, oddzielając ich od Alishy, jaką i tak wkrótce schwyta jakieś inne towarzystwo. Leander spróbował przeprowadzić ich przez tę lawinę łokci i obcasów, ale spodziewał się, że niejedną laską oberwie i wcale się nie przeliczył. Może przynajmniej reszta uczestników pochodu miała więcej szczęścia. – Zakłamany skurwysyn – sarknął wreszcie, kiedy świeże powietrze dotarło do jego czerwonego z wściekłości karku, a ramiona utraciły obciążenie w postaci Dorothy i Iry. – Chciałbym wetknąć mu ten kłamliwy język prosto w dupę i dopchnąć go pierdoloną, niebieską świeczką. Zanim pojawiły się te wybujałe pragnienia, odszedł nieco na bok i zniżył głos do szeptu. Nie potrzebowali więcej uwagi, niż zdołali już na sobie skupić. Popatrzył na swoje towarzystwo, najwidoczniej potrzebując zarządzenia o opuszczeniu okolicy, nim zdecyduje się coś rozsadzić. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Nareszcie – msza się zakończyła. Ludzie powoli opuszczali swoje miejsca, a Allie mogła wysunąć się ze swojego ukrycia. Nawet nie było tak źle, wystała całą ceremonię, posłuchała kłótni, popatrzyła na innych, zobaczyła lepiej te podziały pomiędzy Kręgiem a osobami takimi jak ona i… Teraz go chciała już tylko do domu. Sądziła, że idzie zaraz tuż za Irą i Leandrem, który prowadził pod rękę ciężarną Dorothy, ale zniknęli jej gdzieś w tłumie i została sama. Po raz kolejny było jej trochę przykro, ale dążyła w to samo miejsce – do drzwi. Może czekają na nią na zewnątrz. Allie. Odwróciła głowę, chociaż nawet nie musiała – wiedziała, kto ją znalazł i ciężar z serduszka lekko jej opadł. Znów mogła oddychać, znów mogła zaczerpnąć głębszego powietrza, a wargi nawet wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Już jestem. Palce splotły się same – zdawałoby się, że jedna dłoń poszukiwała tej drugiej. Wciąż przesuwali się wprzód, chociaż pomalutku. Obiecał, że znajdą się po mszy – i znalazł ją. Teraz już nic nie mogło pójść źle. — Nie zostawiaj mnie już samej. – Było to westchnienie całkiem nieświadome wagi, jakie mogło za sobą nieść. Ale miało w sobie dość sporawe ziarno prawdy, z nim u boku była w stanie wytrzymać znacznie więcej. I nie było jej tak smutno. I źle. I w ogóle szaro. Z nim u boku czuła się tak trochę mniej gorsza. Mieli już za moment wyjść – drzwi były coraz bliżej, kiedy- — Kto? – zdziwiła się, słysząc wyraźnie imię, ale nie mogła znaleźć spojrzeniem jego adresatki. Kogo jeszcze wypatrywał Maurice? Może jakiejś swojej kuzynki, której dotąd nie zobaczył w przedniej ławce? Jej oczy biegały od lewej do prawej, ale nie potrafiła wyłowić z tłumu nikogo, kto mógłby odezwać się na imię Kayla. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wargi błazna w końcu zamarły w milczeniu. Nie wierzył, ze Lucyfer włożył mu te słowa w usta. Nie wierzył w nic, co dzisiaj tu padła. Była tylko mała prawda utkana z jeszcze mniejszych kłamstw. Festiwal próżności obleczone w piękny bukiet obłudnych słów. Co się stało z kapłanką? Odpowiedź nie nadeszła, wątpliwości nie zostały zaspokojone, a jedynie zakorzeniły się na stałe w jego umyśle, pozwalając, by pod sklepieniem czaszki układały się myśli nieporadne, splątane chaotyczną wstążką emocji. Bluźnierstwo układało się słodyczą na języku - było drugą stroną monety. - Widocznie prawdę w tych czas traktuje sie jak propagandę - rzucił w eter, na ułamki sekund obejmując spojrzeniem twarz stojącej nieopodal kobiety, która wygląda tak, jakby biła się z własnym myślami. - Nigdy nie staraj się słuchać zbyt pilnie, bo możesz usłyszeć coś, co ci się wcale nie będzie podobało. Spojrzał na oddalające się plecy Scullly. Plon został zasiany, co z niego wyrośnie? Powiódł spojrzeniem po wiernych. Niektórzy podnosili się ze swoich krzeseł. Czarna Msza dobiegała końca. Próbował zlokalizować Judith, jednak jej sylwetka zniknęła w tłumie. Szkoda. Mógł zaoferować jej rozmowę, ale nie wątpił, że nadrobią to innym razem. W Gholu wywalczyła wakat jego uwagi. - Na nas już pora - wrócił spojrzeniem do Terence'a, uniósł kącik warg lekko ku górze, kątem oka dostrzegając, jak Nevell również zmierza ku wyjściu. Czas uciekał między palcami, a Fogarty nie poczuł trwogi. Nie czuł nic. Miał za to wrażenie, ze zapomniał, jak się modlić. Zmieszał się z zmierzającej ku głównej bramie rzece ludzi. W tym momencie o jego twarzy nie pamiętał już nikt. Były tylko słowa. z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Charlotte odnalazła w jego spojrzeniu porozumienie. Sam porzucił studiowanie teorii magii i zastąpił ją demonologią, bo mimo swoich najszczerszych chęci, nie odziedziczył po ojcu talentu, przez to nie mógł kroczyć drogą wytyczoną przez przodków - pozostała mu jedynie marna namiastka tego, z czego nazwisko Havillard zasłynęło, ale nigdy nie żałował podjętej przez siebie decyzji. - Książki mamy pod ręka, zawsze możemy po nie sięgnąć – przytknął, co tez sam czasem czynił, zaszywając się w gmachu biblioteki Abernatych, by tam, w zaciszu, studiować zagadnienia, które wypełniały przestrzeń jego umysłu. Zabraknie mu życia, by sięgnąć po wszystko to, co znajdowało się w kręgu jego zainteresowania. Widocznie nie był w tym osamotniony i jego obecna rozmówczyni towarzyszyło podobne rozdarcie. Niepewność była domeną tych, którzy nie chcieli tkwić w sztywnych ramach. O tym właśnie marzyła - by stąd wyjechać, uwolnić się spod klosza, porzucić ciążący jej na barkach balast zobowiązań? Nie pojmował zawiłości koligacji, jakie obowiązywały wśród rodzin w Kręgu, niemniej jednak, przynajmniej po części, był wstanie wyobrazić sobie, jak bardzo musiał dokuczać jej zbiór narzuconych odgórnie zasad. - Na pewno jest wyczulony, a woń kadzideł niczego nie ułatwia – docenił jej sarkazm, dlatego w jego słowach zabrzęczała nuta rozbawienia. - Wierzę, ze arcykapłanka jest chora, dlatego nie mogła zjawić się na tej uroczystości, albo zatrzymało ją w Salem coś równie pilnego - wątpił, że Kościół chciał wrócić do prymitywnych praktyk względem kobiet. Nie przysporzyłoby im to wielu zwolenników. – Więc czeka cię ciekawy wieczór - życzył jej, aby kolacja z kardynałem Thursby była bardziej wartościowa w informacja od samej mszy. – To, że wyciszyli sprawę, nie znaczy od razu, że zamiotali ją pod dywan. Jestem pewny, ze śledztwo jest w toku, ale z powodu delikatnego charakteru tych wydarzeń, jak i dla dobra samego śledztwa, nie upublicznili zgromadzonych informacji - nie był przekonany do treści artykułów opublikowanych na łamach Piekielnika, ale z drugiej strony, z własnego doświadczenia, mógł się domyśleć, ze był to zbieg celowy, który nie miał na zadanie zamydlić oczu obywatelom, a po prostu nieco uspokoić panujące zewsząd nastroje, by nie pogłębiać bardziej krążącej po ulicach miasta paniki. Zauważył, jak wzrok Charlotte wędrował po twarzach opuszczających gmach Kościoła wiernych, jednak na żadnej nie skupiła dłużej uwagi; kogoś wyczekiwała? Nie zapytał; sam nie miał tu już do roboty, poza jednym - powoli dopalał trzymanego między zębami papierosa. - To jest nas dwoje - posłał jej lekki uśmiech, nie protestując, gdy Williamson postanowiła zrezygnować z jej towarzystwa na rzecz mniej zatłoczonego parkingu. Sam postanowił uczynić to samo - bocznymi uliczkami przemieścić się do swojego mieszkania i może nawet zainwestować trochę czasu w krótka, choćby półgodzinną drzemkę. – Trzymaj się - skinął jej głowa i sam, zaciągnąwszy się ostatnim buchem, zszedł ze schodów, udając się w przeciwległym kierunku do tego wybranego przez zaklinaczkę, zanim kolejne osoby opuściły zimne mury. | zt |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Msza dobiegała końca. Zamiast na generowanym za jego plecami hałasie, skupił się na unoszących się nad głowami wiernych słowach kardynała, kątem dostrzegając, jak Sebastian, widocznie przeciążony obowiązkami, stracił chwilowo przytomność – czyżby ich ostatnia ekspedycja do Sonk Road mogła się do tego przyczynić? Odnotował w myślach, by do listu, który miał w planach dzisiaj do niego wystosować, uwzględnić również ten incydent. W końcu, gdy sylwetka kapłana zniknęła w drzwiach, oderwał wzrok od ołtarza. Nie miał zamiaru skierować swoich kroków na parking, jeszcze nie teraz. Miał zamiaru poczekać aż tłum się przerzedzi i dopiero wtedy, pewny, ze ograniczy kontakt z obcymi ciałami do zbędnego minimum, opuści kościelne mury, od których bił porównywalny chłód, jaki gościł w jego spojrzeniu. Zerknął na zegarek. Msza, zgodnie z prognozami, nieco się przeciągnęła, niemniej jednak nadal istniał cień szansy, że zdąży wrócić do Salem na wstęp syna. - Wych- Sekwencje liter przerwał w połowie - utknęły mu w przełyku i zaraz przełknął je ze silną, gdy uświadomił sobie jeden oczywisty fakt, który, w natłoku innych wydarzeń, przeoczył - córka, dotychczas siedząca obok, zniknęła. Tymczasem Gwen uwiedziona dziecięcą ciekawością, pod wpływem impulsu, zanurzyła się w rzece ludzi. Chociaż jeszcze chwile temu trzymała kontakt wzrokowy z plecami kuzyna,teraz znajdowały się poza zasięgiem jej spojrzenia. Zacisnęła dłonie w małe piąstki. Chciała zawrócić, znaleźć ojca, ale tłum bezlitośnie parł ku drzwiom, a ona, zbyt słaba, by się temu sprzeciwić, poddała sie temu bezlitosnemu nurtowi - po prostu poczeka na ojcu w mniej zatłoczonym miejscu, przy kościelnej bramie. aż w końcu wpadła na kogoś, kto zastąpił jej drogę. Powiodła spojrzeniem po obcej twarzy i mimowolnie skuliła się w sobie. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO