First topic message reminder : Nawa główna Solidne drewniane ławki, ułożone w równych szeregach, zdobią proste linie i naturalny kolor, co nadaje miejscu prostotę i elegancję. Ciemne drewno, oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez witraże, rzuca delikatne cienie na posadzkę. Drewniane belki stropowe tworzą wzory, a ich naturalny odcień podkreśla tradycyjny charakter wnętrza. Tutaj drewniana nawa staje się świadkiem wielu modlitw i duchowych doświadczeń, a także stąd roztacza się najlepszy widok na wszystko, co dzieje się na ołtarzu. RYTUAŁY: Sieć osłabiająca (moc: 44), Locus Metus (moc: 77), Wieczny płomień (moc: 98) Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pią Cze 21, 2024 12:07 pm, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 94 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Teraz się zacznie. Co dokładnie — tylko Piekielna Trójca zechce wiedzieć (i oby nie była zbyt rozmowna na temat wydarzeń kilka rzędów z tyłu); skupione na bocznych drzwiach spojrzenie odkryło, że Klein nie wyglądał na kogoś, kto czeka na spóźnioną Arcykapłankę. Pierwszy wniosek? Nie powinni spodziewać się wielkiego wejścia wielkiej nieobecnej. Drugi? To kurewsko kosztowna czara. Wierni potrzebowali tylko kilku sekund, by wypełnić wnętrze Kościoła furkotem małych karteczek — wyglądało, jakby Kardynał przejawiał właściwości magnetyczne i przyciągał do siebie dziesiątki papierowych owadów. Ci, których zawiodło dormi, musieli wybrać się na spacer i wrzucić intencję własnoręcznie — właśnie wtedy się zaczęło. Williamson nie sięgnął po zwitek i nie drgnął, kiedy pierwsi czarownicy zaczęli przemieszczać się do przodu główną nawą — wzrok śledził spokojny pochód, żaden ze świeczników nie lśnił bladą poświatą, Kardynał przyglądał się swoim koziołkom dobrotliwie i nie wyglądał na kogoś, kto martwi się o własne przetrwanie. Od tego miał gwardzistów. Pierwsze zakłócenie modlitewnych fal łupnęło w nich niespodziewanie; gdyby kobieta od początku zachowywała się podejrzanie, Williamson— Nie zrobiłby nic, bo dokładnie tak brzmiały rozkazy — bezpieczeństwo Kardynała wzniesiono na piedestał; wierni musieli sami radzić sobie z nagłymi zmianami planów i dłońmi, które gniotą papier w dłoni. Szybszy od rzutu — mały, nieszkodliwy pocisk pomknął w kierunku Veritych i przez ułamek sekundy usta Williamsona same chciały poruszyć się w rytm wyszeptanego bellicus — był tylko wymierzony w ławkę z przodu kopniak. Głuche zderzenie z drewnem nie zdołało zakłócić wysyczanej w kierunku Overtona obelgi; dwa słowa wystarczyły, żeby Barnaby zrozumiał, z jakiego rodzaju problemem mieli do czynienia. Na tym świecie istniał tylko jeden rodzaj ludzi, których nie potrafił zdzierżyć bardziej od katolików. Ja pierdolę, komunistka. Jedna i druga grupa fanatyków zaczynała się na tę samą literę (przypadek?). Rachunek zysków, strat, ryzyka i potencjalnego zagrożenia zmieścił się w dwóch sekundach; krótkie, kontrolne zerknięcie na ołtarz i znacznie dłuższe, wymierzone prosto w kobietę, która zajęła felerne miejsce na linii Barnaby—Kardynał. Williamson, analiza. Ograniczone pole widzenia i swoboda ruchu, potencjalne zatarasowanie drogi, niewykluczone stworzenie dalszego zagrożenia — szczególnie w obliczu odległości od Kardynała. Wykonanie? Adultus w żyłach domagał się użycia; celermentis przyspieszał myśli, a magia anatomiczna— — Subsidio — czar miał pokonać niewielką przestrzeń między nim i kobietą; Williamson nie łudził się, że szept zostanie niedostrzeżony, ale gdyby nieznajoma zamierzała się bronić, Verity (ołtarzowy) pewnie kogoś przyśle i zabierze damulkę na zwiedzanie kazamaty od środka. Druga część planu sięgała po broń ostateczną; z savoir—vivre nie zwalnia nawet gwardia. — Niech pani usiądzie, zaduch bywa męczący — miejsce między nim i Lanthierem było puste, a subsidio otępiające — jeśli zadziała, w uprzejmym wskazaniu dłonią kobieta nie dostrzeże kapitalistycznej pretensjonalności, z kolei Williamson osiągnie to, co chciał. Droga do Kardynała zostanie udrożniona. akcja #1: Subsidio | próg 60 | 71 (k100) + 5 + 9 (adultus) = 85 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Zanurzona w gęstym bajorze myśli wypełniających jej głowę, Annika pozostaje nieświadoma entropii postępującej gdzieś za jej plecami. Skupiona jest wyłącznie na tym, co przed nią i w niej — na modlitwie, swoich myślach i ściskanej w dłoni kartce z intencją, jakiej spodziewa się po niej może sześć osób z całego tłumu obecnego na Mszy. Ciasny zwitek papieru chowa w swoim sercu esencję jej największego pragnienia, a wieńczące go inicjały zmusiłyby stateczne matrony do zadania kilku zasadnych pytań. Jej życzenie wkrótce i tak zginie w natłoku sobie podobnych — zupełnie jak intencja, którą ukryła w kwiatach i wstęgach wieńca zaplatanego przy okazji obchodów Męczeństwa Aradii. Dobrze pamięta tamtą rozmowę z anonimową dziewczyną i musiała z goryczą przyznać, że ostatnio zaczęła lepiej rozumieć jej podejście. Pamięta także własne słowa. „Być może wszystkie są ważne, tylko każda czeka na swój czas.” Zobaczymy. Krótkim Dormi podzieliła się tym pragnieniem z czarą i pospiesznie odwróciła od niej spojrzenie. Będzie, co ma być jeszcze odbijało się echem w głowie, gdy właśnie odbiło komuś z tyłu. Słowa przesycone jadem, uderzenie w ławkę i zaklęcie — dobrze słyszalne z tej odległości. Szybka deeskalacja nakłoniła Annikę do dyskretnego zerknięcia w tył i uważniejszego przyjrzenia się kobiecie, która ma stać się jej dość bliską sąsiadką. Jeśli subsidio Barnaby’ego zadziałało jak należy, nie zamierza się tym martwić dłużej, niż stosowne — ani przyglądać się zbyt długo, bo jak podejrzewa, próby wywołania konfliktu siedząc pomiędzy dwoma większymi od siebie mężczyznami mogą być jednymi z jej gorszych pomysłów. Rzut na Dormi udany Rzut na percepcję — lustruję wzrokiem awanturnicę: k100 + 5 + 10 Treść tego, co na kartce, wysłałam na konto MG |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Msza, poza drobnym incydentem, upływała pod znakiem względnego spokoju, choć wiedział, że to tylko kwestia czasu. Sekundy zamieniały się w minuty; chwile, które trwały wieczność. Niemal czuł rytmiczne tik-tok wybijane przez serca zegarów w posiadłości przy Apollo Avenue 20. Wymienił z Nevellem porozumiewawcze spojrzenia. Choroba, z jego ust, mogła być równie dobrze synonimem zgonu; o śmierci Bloodworth wiedział więcej niż każdy przeciętny Smith modlący się w tym kościele. - Tą chorobą są oni. - Przedstawiciele Kościoła, Kowen Dnia, Czarna Gwardia. Nadal pamiętał - zaryglowane bramy kościoła, tłoczące się przed nią tłumy, krzyk płonących żywcem ludzi, swąd ich ciał, kapłanów chowających się jak szczury w murach świątyni. Być może Lilith miała racje. Być może najwyższy czas zburzyć porządek obecnej rzeczywiści i ustanowić w jego miejsce nowy. Ktoś sie zorientuje, że Blair podwoiła stawkę i rzucił na stół swoją tajną broń, by zmusić kobietę do emocjonalnej uległości? Zarys uśmiechu musnął cecilowe usta ledwie na ułamki sekund. Czas, liczył się czas. Nie mógł zmarnować kolejnych sekund na ukształtowaną w głowie mozaikę refleksji. Nie mógł zmarnować szansy, którą zamieszeniem zbudowała Scully. Choroba, z ust Nevella, była synonimem zgonu. Odwrócił wzrok od pleców pani Carter - z tej odległości mógł jedynie podziwiać jej plecy - i tymczasowo objął spojrzeniem ołtarz; nieobecność tej, co miała symbolizować Aradię i Lilith, rzucała się w oczy nawet z miejsca, w którym stał Fogarty. Jesteś wśród nas, Iustitio? Widzisz to? Właśnie tak wygląda sprawiedliwość w oczach wyznawców Lucyfera. Wykluczenie - to ich odpowiedź. Ktoś musiał zawalczyć o sprawiedliwość. Odkryć prawdę, która kryła się za jej nieobecnością. Nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja. Na kartce, w jednym zdaniu napisał, swoją intencję, a w myślach niech was jasna cholera!. Magia, w raz z duchotą, unosiła się w powietrzu. Czas, Cecil, liczy się czas, znajomy szept przy ucho nie rozwijał gonitwy myśli, ale zmotywował go do działania. Wykorzystał zamieszenie. Wykorzystał Dormi sypiące się z kilkudziesięciu gardeł. Pierwsze, wypowiedziane ledwo pod nosem Quadruplator zawiodło. Zgniótł kartkę w dłoni, symulując, że Dormi odmówiło mu współpracy. - Quadruplator - cecilowy głos nadal był zniżony do szeptu; uroki bycia Cieniem. Może tym razem zobaczy, co kryje się w bocznej salce? A jeżeli magia znowu potraktuje go chłodnym milczeniem, braku pomyślności będzie szukał w obecności Kardynała; Czarna Gwardia na pewno zabezpieczyła teren rytuałami. Rzut #1 Quadruplator (st 55), 26 + 8 - 10 Rzut #2 Quadruplator (st 55), k100 + 8 - 10 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 19 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Tą chorobą są oni, zabrzmiało ponuro z ust Cecila, jednak niedaleko było temu do prawdy. Ich nastroje przecinały się na wskroś; dzielili ze sobą wiele obaw i równie dużo nadziei, mając w sobie oparcie. Kościół Piekła zbudował mury wewnątrz świątyni, oddzielając wiernych od kapłanów. Zrobili to, gdy na Placu Aradii wśród spadających piór i pożaru, czynili to i dzisiaj. Przemowa kardynała była tylko czczym gadaniem, która wyblakła jak czerń pozostawiona na słońcu, gdyż nie było z nimi arcykapłanki. Jej brak przyprawiał Bloodwortha o najgorsze obawy — czy uzasadnione, o to można, by się spierać. Zamieszanie sprawiło, że skierował tam spojrzenie, naśladując wszystkich zainteresowanych tym iście awanturniczym zachowaniem, wytrącającym obecnych ze skupienia na mszy. Skrzypek podążył wkrótce za tłumem, za tym co dla trwającej ceremonii w Kościele Piekła było pewnego rodzaju kolejnością w działaniu trybu maszyny — czymś, co prowadziło do pełnego obrotu na tarczy zegara. — Dormi — wybrzmiało jedynie dla pokazu bezemocjonalnym głosem z ust Bloodwortha, jednak wcale nie czarował i nie przyłożył się na tyle, by nazwać to choćby próbą. Skrzyek wpatrywał się w kartkę, na której wykreślił intencję. Zgniotł ją i umieścił w kieszeni spodni. Westchnął jedynie, jakby pogodzony z tym, że piekło nie przyjęło jej. Prawda była taka, że Nevellowi zabrakło słów na to, by jakakolwiek intencja zabrzmiała szczerze, by poniosła się szturmem wśród wielu głosów. Ze znajomości tylu wyrazów – żaden nie oddawał tego, co mętlikiem kładło się w jego umyśle, ciężarem oplatając serce. Żadne wyrazy nie składały się na zdanie na intencję, którą uznałby za wartościową. Nigdy na przestrzeni lat swojego życia mu się to nie zdarzyło; należało się z tym chyba jednak oswajać, skoro nie udawało się tego przegnać. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Z takiej odległości nie sposób zobaczyć wszystko, co dzieje się z przodu głównej nawy. Te przedstawienia nigdy jej nazbyt nie interesowały, choć musi przyznać, że mają rozmach. Ignoruje dziecięcy płacz, który rozlega się gdzieś nieopodal. Nie jest to nic zaskakującego, że najmłodsi zwyczajnie nie mają ochoty tkwić w bezruchu przez godzinę, czekając, aż spłynie na nie łaska Lucyfera. Dobrze pamięta swoje pierwsze msze, kiedy każdy najdrobniejszy nawet ruch był dyscyplinowany. Odzywanie się nieproszoną odbierane jest jako niesubordynacja, a przeszkadzanie w Domu Piekielnym, jako największą zbrodnię. Gdy tylko przed ołtarzem pojawia się bogato zdobiona czara, Charlotte nieświadomie przygryza dolną wargę, jak to ma w zwyczaju, gdy się nad czymś zastanawia. Wysuwa z tylnej kieszeni spodni złożoną karteczkę. Zwykle nie przywiązywała do tego wielkiej wagi. Wielka Trójca nie spełniła dotąd żadnego z jej pragnień, do wszystkiego dotrzeć musiała sama, z różnym skutkiem. Dlaczego tym razem miałoby się powieść? Czy obecność kardynała cokolwiek zmieni? Gniecie świstek w palcach, bijąc się jeszcze przez moment z myślami. Co najgorszego może się stać? Wypowiada wreszcie inkantację i posyła intencję w kierunku ołtarza. Nie zamierza spacerować między rzędami; nie po to wybrała sobie miejsce poza ławkami, by teraz ściągać na siebie niepotrzebne spojrzenia, jeszcze nie teraz. Wzdryga się nagle, kiedy słyszy ściszony głos tuż przy swoim uchu. Odruchowo odsuwa się o pół kroku, gdy męska dłoń przesuwa się w dół jej pleców. Mruga kilkakrotnie, zwracając na Charliego pierw zdumione spojrzenie, by zaraz ściągnąć brwi w niezrozumieniu. Pozornym, oczywiście, bo prędko przypomina sobie, co też jest powodem nagłej zmiany nastawienia Orlovsky’ego. Powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu - co za ironia, że padło właśnie na tego, który okazał jej zainteresowanie wyłącznie podczas przesłuchania, w dodatku na każdym kroku potępiając haniebny czyn, którego się dopuściła. Pozwala sobie jednak na lekki uśmiech, gdy spogląda na niego z ukosa, zgrywając absolutnie nieświadomą jego intencji. - Ulotnić? Dlaczego? - pyta ściszonym tonem, nadal podtrzymując zastanowienie, choć w jej głosie można wyczuć zaintrygowaną nutę. Chce, by powiedział to na głos, by nazwał to, co kłębi się w jego głowie, o ile jest w niej miejsce na jakiekolwiek myśli. Nie wie, jak to jest być pod wpływem ulubionej ostatnio koleżanki, ale może przyjdzie kiedyś moment, kiedy postawi się z drugiej strony. Jak bardzo trzeba ze sobą walczyć, aby powstrzymać tak pierwotny instynkt? Jak wygląda reszta świata, gdy znajduje się w tak publicznym miejscu, gdzie każde słowo, czy gest, może zostać dostrzeżone przez postronnych? Benjamin był usłużny, chętnie wypełniając każde życzenie, kiedy było zbieżne z jego, ale co dzieje się w głowie opętanego, kiedy postawić przed nim sprzeciw? - Msza dopiero się zaczęła. - Przesuwa się z powrotem na swoje miejsce, by nie musieć podnosić głosu, bo ma świadomość, że otaczające ich stare torby chętnie uszczknęłyby trochę z plotek. - Jaka jest twoja intencja? - nawiązuje do celebracji mszy, kiedy nie widzi w jego dłoniach złożonej kartki, więc albo się nie przygotował, albo zdążył właśnie o niej zapomnieć. Wspaniałomyślnie jest w stanie mu to wybaczyć. | Dormi - udane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Cóż to za zbytek łaski, Veirty? Brakuje ci kompanów do picia, a może łudzisz się, że drinkiem rozwiążesz mi język? Być może, kilka lat temu, nie przeszedł by obok tej propozycji obojętnie; Verity'emu się nie odmawia, nicht wahr?, jednak, na przestrzeni tych lat, wzbogacił się o kilka uncji doświadczeń i propozycja musiała spotkać się z odmową. Benjamin, jako ojciec dwóch córek, powinien zrozumieć. Obecność Gwen, w wymiarze rzeczywistości Hirama, tłumaczyła wszystko; był zobligowany do przetransportowania ją bezpiecznie do Salem. I chociaż nie stał na czele kandydatów do ściskania statuetki ojca roku, bezpieczeństwo wlasnych dzieci stało na szczycie jego prywatnych priorytetów, a nie mial wątpliwości, że gdyby skorzystał z gościnnego zaproszenia Bena, na jednym drinku by się nie skończyło. - Nie dzisiaj, Benjaminie. Doganiają mnie obowiązki. Dzisiaj i owszem, jego napięty chronogram uwzględniał kilka drinków, jednak nie w Velvet Shadow, a w bostońskim luksusie, czyli tam, gdzie czuł się najlepiej i - w swoim mniemaniu - pasował jak ulał. W obliczu zobowiązań i wyzwań opowieści z mchu i paprochu musiały poczekać na lepsze czasy. To nic osobistego, zwyczajnie, w imię własnego komfortu, głownie psychicznego, nie chciał zaburzać rytmu dnia. Głos Kardynała niósł się echem nad głowami wiernych; akustyka godna podziwu. Sunąc wzrokiem po obecnych przy ołtarzu, dostrzegł jak jeden z obecnych tam Gwardzistów, zdecydowanie młodszy wiekiem od Sebastiana (ile to już lat? Hiramowi wydawało się, że, od chwili, kiedy dowiedział się, jakie służby podjął sie Veirty, upłynęła cała wieczność), manewrował wzrokiem między duchownym a swoim kolegom z pracy, jakby nie wiedział, na którym z dwójki mężczyzn skupić uwagę; czyżby czekał na rozkazy? Dłoń Hirama zanurkowała do kieszeni; wyjął z niej kartkę i to samo polecił córce, co też uczyniła, tym razem bez zbędnego komentarza. Cichym Dormi nakarmił czarkę, gdy tylko znalazła się w zasięgu jego spojrzenia, złożonymi ze sobą intencjami. Spokojny przebieg mszy wkrótce został przerwany; w krzyku i wrzawie. Kobieca twarz wykrzywił grymas złości. Z impetem kopnęła o mebel, który stał jej na drodze do Kardynała. Cóż za obrzydliwy przejaw braku manier i ogłady. Saint Fall, z miesiąca na miesiąc, traciło status spokojnego miasteczka. Gwen podzielała ojcowskie zdanie; zacisnęła palce na jego ramieniu. Jak miał wytłumaczyć dziewięcioletniemu dziecku ten przejaw herezji? Ust nie otworzył, nie powiedział nic. Zamiast tego otoczył spojrzeniem źródło zamieszenia - kobietę, która w nagłym przypływie agresji, postanowiła zakłócić przebieg mszy. W skrócie: składam intencje w paszczę czarki, a następnie wzorcze na skandalistkę rzut #1 - dormi (st 30), k62+20-10 rzut #2 - percepcja, k100+50+17 |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Stwórca
The member 'Hiram Laffite' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Tą chorobą są oni. Parsknął pod nosem, chociaż był to gorzki śmiech skierowany ku instytucji, która zawłaszczyła sobie pełnię mocy sprawczej, by stanowić o prawie oraz doktrynie. Kapłan mógł modlić się do Lilith i Aradii, ale było to obłudne, stworzone dla pozorów jak cała ta uroczystość i wszystkie podniosłe słowa o zjednoczeniu. Sygnaliści cnoty zawsze byli najgłośniejsi w chwili, gdy wszystkie oczy skierowane były w ich stronę, ale kryła się za tym hipokryzja tym dotkliwsza, im wyżej w hierarchii się znajdowali. Terence z pogardą tlącą w spojrzeniu przyjrzał się obrządkowi, a następnie frunącym skrawkom papieru na których zamieszczone zostały intencje. — Dormi — powiedział pusto w przestrzeń. Słowo nie niosło za sobą żadnej mocy, pentakl nie poruszył się nawet o milimetr. Nawet w jego sercu trudno było szukać życzenia, jakie mógłby zanieść ku Lucyferowi, innego niż szybki upadek i pozostawienie swojego tronu bytowi bardziej zasługującymi na miano władcy podziemnej krainy. Czy dalej stał tak samo twardo za Lilith, jak deklarował w pełnych uniżenia słowach? Ciekawsze w obserwacji okazały się wydarzenia nieopodal, gdy jedna z kobiet w przypływie frustracji zaczęła bez wahania atakować członków Kręgu, psując podniosłą atmosferę ceremonii. Nie tego się spodziewano. Przynajmniej zaczynało się robić interesująco na tej nużącej uroczystości poklepywania się wzajemnie po plecach i powtarzania, jak wiele się robi i jak wspaniale żyją. Odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku i kaszlnął, obracając głowę w bok i przysłaniając wierzchem dłoni usta. Co na to nasza eminencja? Czy z tej wysokości widać w ogóle zwykłych ludzi, szarą masę? Z pewnością łatwiej było udawać ślepca. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Orlovsky, choć ma spory kawałek kościoła do obserwowania, nie widzi go. Orlovsky nie pamięta, że właśnie znajduje się pośród ludzi, że ma zadanie do wykonania, że powinien skupić się na czymkolwiek innym. Widzi i słyszy tylko Charlotte Williamson i jej koronkowy stanik, wystając spoza połów koszuli. Kręci mu się w głowie i zamiast kadzidła czuje tylko i wyłącznie perfumy, którymi skropiła szyję. Orlovsky przepadł jak kamień w wodę nie mając najmniejszego pojęcia, co się z nim właśnie dzieje. Brązowe włosy Charlotte Williamson, upięte w lekkim nieładzie sprawiały, że chciał bardziej. Usta, muśnięte głęboko czerwoną szminką sprawiały, że chciał więcej. Przygryziona warga sprawiała, że pragnął więcej. Odsunęła się, a ona potrząsnął głową, próbując zebrać myśli, których nie było. Co się...? W tym momencie jego głowa nie była już zmącona jakąkolwiek myślą. Nie zwraca uwagi na kartkę z intencją, którą gniotła w dłoni, za to spogląda na dłoń i smukły nadgarstek. Zaciska powieki czując, że coś jest nie tak, ale nie jest w stanie się uwolnić. Myśli, skupiające się na podejrzeniach zmieniają się w myśli o częściach ciała Charlotte Williamson. Niedawno rozmawiał z Barnaby'm o tym, że Charlotte jest kłopotem. Rozmowa zmieniła się w rzeczywistość, a on nie tylko nie miał pojęcia, jak nad tym zapanować, ale i w tej minucie nie miał pojęcia o niczym. Charlotte wyślizguje mu się na moment z dłoni a on tęsknie próbuje ja złapać - udaje mu się po chwili. - Żebyś poszła ze mną - chwyta ją za rękę, by ruszyć w stronę zaplecza. - Taka intencja. Znowu się chwieje na nogach i brnie pomiędzy ludzi, ciągnąc ją za sobą. Jego umysł był myślą niezmącony, oczy miał puste, a liczyło się tylko jedno. Rozejrzał się mylnym i błędnym wzrokiem wokoło, próbując - wcale niekoniecznie świadomie, odnaleźć znajome twarze. Gdzieś tam mignęła Carter, gdzieś tam Morley; nawet nie machnął ręką w ich stronę, jego myśli znowu przejął cienki materiał koronki znajdujący się na piersiach Charlotte. W końcu znowu się ku niej nachylił i wyszeptał, co by chciał zrobić. Szeptem, słowo po słowie; znowu się zachwiał na nogach zaciskając powieki. Skóra; miał wrażenie, że go pali od środka. Powinien się skupić na tym, co działo się podczas mszy, ale nie był w stanie. W którymś momencie zapomniał nawet, jak się nazywa. - Mam cię znowu aresztować? |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Matka z płaczącym dzieckiem przez chwilę widoczna była moim oczom gdzieś w przestrzeni za mną, nim skierowała się na tył i zniknęła w tłumie. Chciałem jej pomóc, miałem wrażenie, że w miarę znam się na dzieciach, pomagając przy obozach skautów, jednakże nie czułem, by zostawianie rodziny i gnanie na tył kościoła było odpowiednie. Upewniłem się więc, czy kobieta nie zniknęła mi z oczu ze względu na zasłonięcie przez kogoś, po czym znowu spojrzałem przed siebie. Zauważyłem wtedy, że moja żona również zerknęła za tą znikającą kobietą. Chyba też ją ruszył płacz dziecka. Następnie zauważyłem, jak msza przechodzi do części polegającej na przekazywaniu intencji. Wyjąłem kawałek pergaminu, na którym zapisałem "Piekielna Trójco, proszę o pomyślność dla rodziny oraz spokój w pracy, abym miał trochę czasu dla niej i dla siebie. V.S". - Dormi - spróbowałem wysłać pergamin, ale mi nie wyszło. Żona na mnie spojrzała, nim również spróbowała to zrobić. - Powinniśmy podejść z dziećmi - rzuciła, a ja się zorientowałem, że miała rację. W końcu nie miały jeszcze pentakli. - Prowadź. Ja zamknę pochód - zaproponowałem. Ustawiliśmy się w kolejce, która na szczęście jak na taki tłum szła szybko (a przynajmniej tak mi się wydawało), a gdy nadeszła nasza kolej, po kolei wrzucaliśmy swoje pergaminy z prośbami. Wracając, zauważyłem jakąś rozróbę w pierwszych ławkach, ale nie zamierzałem się tym przejmować. W końcu to Krąg. - Nie tarasujmy drogi - powiedziałem do rodziny, szczególnie dzieci sugerując, że nie powinniśmy stać i na to patrzeć. Niech załatwią to między sobą. Rzut na dormi: klik |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Msza może i czarna, ale kolory — szczególnie na policzkach — da się liczyć tuzinami. Czerwień, złoto i błękit płomieni, szatański blask kardynalskiej szaty, barwne (kosztowne) kamienie na czarze, której wartość wyceniono na PKB niewielkiego państewka Bloku Wschodniego — za moment pomyślę, że ostatnie wywróżyłem, ale zanim do feerii barw dołączy komunistyczna czerwień, mamy kilka chwil. Poddańczo—oddańcza fascynacja kapłanów za ołtarzem nie kradnie więcej czasu, niż wymaga tego okazja; modlimy się przecież do Trójcy, nie człowieka, który rości sobie piekielne prawo do przemawiania w ich imieniu. Gdzieś w oddali zawodzi dziecko — drugie ulubione miejsce, gdzie lubię je spotykać; wyżej plasuje się tylko samolot — gdzieś bliżej połyskuje złoto czary, gdzieś na granicy błędu pojawia się świadomość, że magia odpychania to nieznośna zołza, która pokochała tylko jednego Williamsona i nie jestem nim ja. Za kilkanaście sekund intencja — drobny mak na eleganckim zwitku papeterii — zaszeleści w palcach. Za kilka kolejnych zrobię to samo, co dziesiątki, setki (tysiące, miliony, na imię nam legion) głosów pod gmachem Kościoła; szeptanym: — Dormi — przypieczętowuję unię pomiędzy Richardem Williamsonem i niezgodnością magiczną — cierpki posmak w ustach jest wszystkim, co potrafi wywołać czar; Genevieve Verity ma podobny problem — nie dla wielkich ludzi proste zaklęcia. Zerknięcie w prawo — chyba nikt nie widział; zerknięcie w lewo — sąsiad prawdopodobnie tak, ale nieistotność cudzych przekonań przekuwam w swobodny ruch. Richie Williamson — zawsze gotowy do upewnienia, że zostanie zauważony. Krok z rzędu ław unosi podbródek o centymetr wyżej; drugi w kierunku głównej nawy prostuje łopatki — przy trzecim upewniam się, że krawat leży równo, a garnitur nadal ma właściwości waloryzujące. Piąty krok to konfrontacja — czara jest złota, uśmiech Kardynała jeszcze cenniejszy, podniesione na niego spojrzenie szuka człowieczeństwa tam, gdzie wyniesiony na piedestał śmiertelnik. Co w oczach ma człowiek, u którego stóp leży jedyna, słuszna wiara? Dumę? Butę? Pobłażanie? Odbicie Richarda Williamsona? Złożony zwitek papeterii wpada do czary, skąd pomknie prosto do urzędu pocztowego Piekła. Droga powrotna to sześć kroków — idę wolniej, kupuję dwie sekundy i dzięki temu, nadal na stojąco, dostrzegam otwarcie bram cyrku. Czarnowłosa kobieta przy ławce Barnaby'ego — dlaczego, kiedy coś się dzieje, to zawsze Gdybym był bardziej podejrzliwy, uznałbym, że ktoś próbuje ich sabotować — najpierw Genevieve, teraz Ophelia — ale to tylko drobne, maleńkie przypadki; prawda? Skandal jest cięższy od papieru i brzmi na kopanie drewna; ta sama dama właśnie nazywa Overtona przebrzydłym kapitalistą — oczyma wyobraźni widzę blask fleszów i rekwirowane przez Gwardię klisze. Osamotnione mrugnięcie i zajęcie miejsca na sekundę przysłania mi ten czerwony, socjalistyczny świat; Barnaby coś mówi i wskazuje na miejsce obok siebie — minęły dwie dekady, odkąd przestaliśmy być dziećmi, ale balsam na katastrofę nadal ma twarz mojego brata. Widzieliście?, zerknięcie przez ramię — na Valerio i Frankie — szuka potwierdzenia i rozrywki; Paganini wyczuwa chaos jak rekin krew. akcja #1 | dormi: 9 + 0 = 9, nieudane akcja #2 | wrzucam intencję do czary [wysłana do MG] i patrzę na kardynała z bliska [percepcja]: k100 + 28 |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Stwórca
The member 'Richard Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 49 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty