Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
First topic message reminder : Salon Utrzymany w kolorze zieleni, sympatyzującej z liczną roślinnością rozsianą po pomieszczeniu. Ciemne, zdobione ściany zastawiają wysokie półki uginające się wręcz od książek typowo naukowych, okazjonalnie tylko ozdobionych zaczarowanymi, niegorącymi świecami. Większość z nich znajduje się przy oknach, otoczonych ciężkimi, chociaż nieco już wypłowiałymi, oliwkowymi zasłonami. Pierwszoplanowa kanapa obita szmaragdowym materiałem sąsiaduje ze staromodnym stolikiem kawowym, zazwyczaj świecącym pustkami oraz niewielkim kominkiem, który bardzo rzadko gości w sobie ogień. Podłoga z ciemnego drewna w okolicach kanapy jest przystrojona wzorzystym dywanem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] +18, seks, przemoc, toksyczna relacja Śmieje się. Wiem, że będzie tylko gorzej, że będzie przekraczał granice, na których już balansujemy, bo przecież znam ten śmiech. Kiedy ostatnio go słyszałem? Dawno. Tak dawno, że brzmi nienaturalnie w moich uszach i obija się fantomowym echem po głowie, sprawiając, że przez chwilę mnie mdli. Naturalny odruch jest nie do powstrzymania. Nie chcę. Chcę przerwać, chcę złapać oddech, chcę upewnić się, że nic mi nie będzie, bo przecież mnie nie skrzywdzi. Nie tak naprawdę. Więc spróbuj go dotknąć i zobacz co się stanie, podpowiada okrutny głos w głowie, lecz wyrzucam go z niej, nim jest w stanie na dobre wybrzmieć. Nie skrzywdzi mnie, bo będę grzeczny. Przekracza granice, bo przegiąłem. Wiedziałem przecież, jak to się skończy. Może i zdążyłem zapomnieć jaki był dawniej, ale musiałem podświadomie wiedzieć, jak odpowie. Zniósł więcej, niż choćby próbowałby znieść te lata temu. To moja wina, mogłem współpracować, kiedy wziął mnie w ramiona. Mogłem się wtulić i szepnąć, że chcę go poczuć w sobie. Mogłem zapytać znacząco, czy mam sobie na to zapracować. Mogłem zatkać swój niewyparzony pysk jego kutasem. Mogłem wiele, ale wybrałem wkurwienie go. Prosiłem się o to, a teraz już nie ma odwrotu. On mnie stworzył. To prawda. Należę do niego. To też prawda. Nigdy nie chciałem, żeby było inaczej. Nigdy nie chciałem należeć do nikogo innego. Moje ciało, ono szuka przyjemności w różnych ramionach, ale moje serce, moja dusza — trzyma je w garści. To nie miłość — próbowali mi wmówić. Ale ja go kocham. Kocham go ponad wszystko. Nie dałbym rady bez niego żyć, więc co to jest, jeśli nie miłość? Tylko ja wiem, jak długo byłem grzeczny, jak długo łudziłem się, że jeszcze odpisze na list, że o mnie pamięta, że będziemy mogli się zobaczyć i wynagrodzić sobie rozłąkę. W końcu się złamałem, w końcu dopuściłem do siebie drugą osobę, spragniony dotyku, spragniony uczucia, pocieszenia. Sammy był przyjacielem. Sammy sprawił, że na chwilę zapomniałem o wszystkim, a potem słuchał mojego płaczu i lamentów. Głaskał mnie po głowie, kiedy opowiadałem o swojej miłości, kiedy zanosiłem się płaczem, mówiąc jak tęsknię, dławiąc się poczuciem winy i brudu, bo zdradziłem go. Przytulał mnie i wodził dłonią po plecach, kiedy mówił: Ira… On ciebie nie kocha. On cię skrzywdził. Do tej pory pamiętam jego wzrok, kiedy się odepchnąłem, kiedy w zapłakane oczy wtoczyłem całą siłę swojej nienawiści dla tego plugawego pomysłu. Samuel po prostu był zazdrosny. Leander kocha mnie na zabój. Do tego stopnia, że sama myśl o tym, że byłem z kimś innym wprowadza go w furię. Ma rację. Popsuli mnie. Popsuli mnie, a ja im pozwoliłem, zacząłem wierzyć, że mogą mieć rację, że… Że powinienem o nim zapomnieć. Jak miałbym? Na samą myśl robi mi się słabo. — Nie. Nikt inny… Nikt… — Chcę go zapewnić o tym, jak mocno go kocham, jak bardzo nie liczy się nikt poza nim, jak bardzo nie miało to znaczenia, ale słowa rozpierzchają się na języku i nikną w odgłosach bólu oraz przyjemności, skutecznie odbierając mi zdolność do mówienia. Nie, dzisiaj mnie nie dotkniesz. Podniecenie nie gaśnie pod tymi słowami, choć ból i smutek wkradają się do oczu, gdy patrzę na niego z poczuciem winy, z prośbą, z zapewnieniem „już nie będę, już taki nie będę, Lea, nie traktuj mnie tak”. Jęk zmienia się w gardłowy pisk, kiedy ciało drży pod nagłym krzykiem, a głowa chowa się w skulonych ramionach, gdy jego pięść uderza o ścianę. Mam wrażenie, że mojemu sercu ktoś dorobił skrzydła i trzepoczą teraz jak u ptaka, któremu zabrakło sił — próbuje wzlecieć, ale to tylko ostatnie desperackie podrygi, nim z hukiem uderzy o ziemię. Łzy nie są już tylko reakcją ciała. Już nie. Żałuję. Żałuję, że doprowadziłem do tego. Chcę z powrotem mojego Leę. Czułego, kochanego, takiego, którego mogę przytulić, który mi powie, że jestem całym jego światem. Ciało nie wybrzydza. Ciało czerpie chorą satysfakcję z jego coraz bardziej chaotycznych, coraz bardziej bolesnych, ale i coraz bardziej doprowadzających do szaleństwa ruchów. — Rozumiem — szepczę słabo, patrząc w jego oczy. Puste, okrutne, bezdenne oczy. Odwracam wzrok. Zamykam powieki. Nie myśl. Nie myśl o tym. Czuję, jak jego nasienie wypełnia moje wnętrze. Uchylam oczy, wspomagając się ścianą, by nie upaść na podłogę. Nie jestem pewien, czy mnie nie puści. Nie puszcza. Odzyskuje kontrolę nad sobą, podtrzymuje moją talię, a ja szukam na jego twarzy odpowiedzi. Co teraz? Jego dłoń jest odpowiedzią, a dyskomfort przystraja twarz w nieznaczny grymas. Nieznaczny, bo się powstrzymuję. Nie chcę go mocniej rozdrażnić, nie chcę, żeby podtrzymał swoją decyzję do końca dnia. Chcę móc go dotykać, chcę, żeby mnie przytulił, chcę, żeby wszystko wróciło do normy. Moje ciało wciąż drży z podniecenia, wciąż łaknie zaspokojenia. Wpatruję się w jego oczy z lekkim przepłoszeniem. Musi to widzieć. To, jak szukam odpowiednich słów, jak boję się złego wyboru. Naprawdę cofnęliśmy się w czasie. Ale to moja wina. To kara. Lekcja. Skuteczna. Przymykam oczy, gdy przesuwa palcem po wnętrzu uda przystrajającego się mozolnie jego spermą. Wydycham głośniej powietrze pod naporem paznokcia boleśnie, lecz przyjemnie naruszającego ciągłość skóry. — Tak — odpowiadam drżącym zdradliwie głosem — proszę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Nie potrafił zapanować nad poczuciem satysfakcji rozpierającej go od wewnątrz. Oglądał jego oczy i czuł sztywność ciała. Rozumiał jak nigdy emocje, jakie w nim wywołał i chociaż dopiero co dał upust swojej frustracji, czuł, jak na ramiona wstępują mu ciarki wywołane nową porcją podniecenia. Nie był w stanie okazać tego inaczej, jeszcze nie, ale nie musiał. Płomień rozpalający jego spojrzenie był wystarczającą wskazówką. Ach, jakże za tym tęsknił. Takiego Irę znał. Takiego pamiętał z lat młodzieńczych, nim świat na dobre go połknął podczas trasy odbywanej w wielkim świecie. Takiego kochał. Nie - taki był mu potrzebny. Który z nich był bardziej uzależniony od drugiego? Odpowiedź na tę wątpliwość wcale nie była tak oczywista, jak można byłoby przypuszczać. Leander bez chwili zawahania się wskazałby, że to Ira go potrzebuje, że bez niego niechybnie zginie połknięty przez hedonizm i ludzi złej woli. Natomiast prawda była taka, że Leander bez Iry potrafił wyłącznie krzywdzić. Krzywdził wielu, wypaczał i odbierał wszystko, co mieli najcenniejsze, a jakiekolwiek nieprawidłowe zachowania zawsze potrafił schować pod lekarskim kitlem. Ira był osobą, która potrafiła pobudzić w nim… może nie refleksję, lecz poczucie, że warto niekiedy się zatrzymać. Był pierwszą osobą, którą potrafił przytulić. Był pierwszym mężczyzną, z którym sypiał i przy którym zasypiał. Był pierwszą stałą w jego życiu. Był, gdy nikogo innego do siebie nie dopuszczał. Był pierwszym, był jedynym, był wyjątkowy. Był prawie zawsze i jak nikt inny dotarł tak daleko. Rozpoznawał jego nastroje niemalże bez większego wysiłku i kiedyś potrafił z tego korzystać. Teraz wszystko znów rozsypywało się w bezwartościowy proch deptany butem człowieka szalonego i skrzywionego - nieświadomego, jak bardzo niewłaściwie działa jego mózg. Ale jeszcze mogli to wszystko ułożyć, prawda? Ira zawsze był mądrym dzieckiem. Zawsze potrafił być posłuszny i rozumiał, dlaczego musi mu to wszystko robić. Głośny wydech był jak ostatni piorun kończący burzę. Odcinał grubą kreską to, co wydarzyło się chwilę temu i przydawał cierpliwości. Powoli stabilizował rozregulowaną zbitkę cząsteczek. Spojrzał na niego i patrzył długo, przez kilkanaście długich oddechów mnąc w ustach smak jego „proszę”, to drżenie, tę niepewność, aż wreszcie… Odpuścił. - Dobrze - zgodził się, a chociaż w jego głosie nie pobrzmiewała już nawet odrobina konkretnej emocji, Ira musiał wiedzieć, że nie była to łaska darowana z dobroci serca. Otrzymał kartę wyjścia z więzienia, ale warunek wciąż miał wisieć mu nad głową. Jak długo? Dopóki stan wyjątkowy nie zostanie odwołany. Jeśli zostanie. - Zrobisz to sam. - Zarządził, co w równym stopniu mogło być kolejną próbą upokorzenia go, jak i znakiem, że rzeczywiście dzisiaj już z nim skończył. Każda wersja mogła być lepsza od tego, co jeszcze mógł mu zaserwować. - Możesz na mnie patrzeć - zaoferował, jak gdyby była to nagroda, na którą nie zasługiwał. Był szczodrym partnerem i łaskawym kochankiem. Mógłby cały dzień wstrzymywać jego spełnienie, a nawet oferował, że pośrednio weźmie w nim udział. Czy nie było to kolejne wyciągnięcie dłoni w stronę tego, który tak nieustannie go zawodził? Wreszcie zsunął spodnie i bieliznę aż do kostek, by następnie zdjąć górną część ubioru. Jak na człowieka w swoim wieku, był naprawdę zadbany. Ira powinien dziękować Lilith, że ma przy sobie kogoś tak pięknego i że ktoś taki postanowił trzymać go blisko siebie. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] +18, treści erotyczne, przemoc, toksyczna relacja Milczy długo. Wystarczająco długo, by przez moją głowę zdążyły przelecieć kolejne myśli, jedne bardziej niepokojące od innych, wystarczająco, żebym znalazł kilka interpretacji tego ciężkiego spojrzenia i obdarzył antypatią większość z nich. Wystarczająco długo, bym znalazł się o krok od poprawienia swojej odpowiedzi, bojąc się tego, co wymyśli, tego, że uzna moją prośbę za zachętę do czegoś, co ostatecznie odbierze mi resztki poczytalności. Dlatego łaskawe dobrze wcale mnie nie uspokaja — miałem zbyt wiele czasu, by nakręcić się na paskudne scenariusze, jakie widziałem w jego oczach, chociaż przecież żaden z nich się w nich nie rozegrał. Były puste. Nieprzyjemnie puste i zimne. Nie podoba mi się to. Nie chcę tego dystansu, nie chcę, żeby patrzył na mnie jak na przedmiot. Chciałem. Ale już nie chcę. Zrobisz to sam. Reakcja to mieszanka sprzecznych uczuć. Jedno jednak dominuje — ulga, której staram się nie dać wyrazu, choć bardzo możliwe, że zreflektowałem się zbyt późno. Chcę, żeby mnie dotykał, chcę, żeby był źródłem mojego spełnienia, chcę dojść w jego ramionach i jęczeć w jego usta. Chcę, żeby mnie pocałował. Tęsknię za jego pocałunkami. Ale jego zarządzenie nie jest najgorszym, co mogło się zdarzyć. Oznacza, że będę mógł osiągnąć spełnienie, a przy tym Leander nie posunie się dalej, nie naruszy kolejnych cienkich strun. Choć przecież nawet na to nie mam żadnej gwarancji. Spodziewał się, że będę zażenowany? Upokorzony? Zawstydzony? Pytał, jak wielu ich było. Zbyt wielu, by pozostał we mnie jakikolwiek wstyd. Ale on tego nie wie. I nie tego oczekuje, prawda? Mógłbym to sprawdzić. Mógłbym posunąć palcami po udach lepkich od jego spermy, objąć te same palce ustami i zlizać to, co na mnie zostawił z uśmiechem, patrząc przy tym w jego oczy. Ale to tworzyło ryzyko, że mu się spodoba. Lub jeszcze gorzej — nie spodoba. I będzie chciał dać mi kolejną lekcję. Nawet ja mam swoje limity. Gdyby spróbował wejść we mnie drugi raz, nie byłbym w stanie tego wytrzymać. — Dobrze. — Wybieram więc sprawdzoną, poczciwą uległość, a chwila wahania, milczenia, która zapadła wcześniej, mogłaby równie dobrze zostać zinterpretowana jako niechęć do tego pomysłu. Jako nieśmiałość względem jego zrealizowania. Zabawna koncepcja. Opieram plecy o ścianę, a dłonią obejmuję własny wzwód, ochoczo korzystając z łaskawego pozwolenia Leandra. Patrzę na niego wygłodniałym wzrokiem, kiedy moja ręka zaciska się na członku, a z ust uchodzi głośne westchnienie. Patrzę w jego oczy, gdy odchylam mocniej głowię i rozchylam wargi, poruszając dłonią szybciej. Posuwam spojrzeniem niżej, podziwiając każdy mięsień, każde zakrzywienie jego ciała, każdą kropelkę potu połyskującą na jego skórze. Każdy ślad po tym, że przed chwilą był we mnie, że wypełniał mnie całym sobą, że to on doprowadził mnie do tego stanu, kiedy bezwstydnie obciągam sobie, czerpiąc satysfakcję z jego spojrzenia. Kiedy daję wszystkim westchnieniom i jękom swobodnie ulatywać. Kiedy zaczynam drżeć pod wpływem zbliżającego się orgazmu i wpijam opuszki palców w ścianę, po której powoli się osuwam, otumaniony przyjemnością. Ale nie patrzę, kiedy na moment tracę połączenie z rzeczywistością, a powieki same się zaciskają, gdy gardło wydaje krótki okrzyk satysfakcji. Potrzeba nie więcej niż sekundy, by satysfakcja zmieniła się w poczucie beznadziei, w przejmujące wrażenie, że nie ma na tym świecie nic mniej wartego niż ja. Znów. Znów to samo. Jak kac, jak jego chory, poraniony odpowiednik po seksie. Dawno nie musiałem się tak czuć. Dawno się tak nie czułem. Ale teraz… Teraz… Plecy osuwają się po ścianie, a kolana uginają się w końcu poddańczo. Kiedy uchylam oczy, siedzę, a wzrok pada na zabrudzoną dłoń, na zabrudzone uda, na majaczące w granicach wzroku nogi Lei. Powinien być przy mnie. Łzy, które jakiś czas temu odpuściły, znów zaczynają nieznośnie wciskać się pod powieki. Kurwa. Z kimś innym to byłby ten moment, kiedy gra się kończy. Kiedy możemy się pocałować, poprzytulać, wrócić do normalności. Z Leandrem to przecież jest normalność. To nie gra. To… To wszystko… Wszystkie jego zarządzenia wciąż obowiązują. A on mógłby być taki jeszcze długo. Wiem. Wiem doskonale, to przecież nie pierwszy raz, kiedy chce mnie ukarać. Przytul mnie, proszę — co mnie powstrzymuje przed wyskamlaniem kolejnej prośby? Nie wiem. Kurwa, nie wiem. Mam dość. Mam dość tego dnia i tego, że nie mogę po prostu- — Chcę się umyć — szepczę, skulony pod tą ścianą jak zbity kundel i siedzę, kurwa, siedzę, czekając, aż pan powie — możesz iść. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Nie musiał niczego mówić. Leander tylko na niego popatrzył i od razu wszystko wiedział. Znał to spojrzenie, znał te oddechy, te ruchy i pozycje. Znał go tak dobrze, że doskonale wiedział, co potrafi go zaboleć, ale wciąż pozostawiał im sporo miejsca na pogłębienie stanu, w którym obecnie go podziwiał. To, co działo się dzisiaj, było jedynie ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem, które mogło zamienić się zarówno w całkowity powrót do łask, jak i pasmo prawdziwego okrucieństwa. Jedną ze stałych w ich związku było również to, że każdy kolejny raz potrafił być tylko gorszy. Skoro ponowił swój błąd, to oznacza to, że niczego się nie nauczył, prawda? Potrzebował silniejszych bodźców i surowszych nauk, przecież ten wniosek nasuwał się sam. Nieznaczny uśmiech wpełzł mu na wargi, kiedy zamiast kolejnej porcji buty, między nimi pojawiła się znajoma uległość. Takiego go poznał i takiego Irę chciał mieć przy sobie. Chociaż zdecydowanie bardziej wolałby, aby doszedł wyłącznie za jego sprawą, zadowoli się oglądaniem. Bogata ekspresja była jednym, ale dźwięki i ruch czymś zupełnie innym. Pozbawiony ubioru, przesuwał palcami wzdłuż własnego ciała. Musnął mięśnie brzucha, kości biodrowe, kość łonową. Znajome prądy przeszywały mu pachwinę, drażniły i zawodziły. Nie był cudotwórcą, nie zdołałby zmusić penisa do ponownego wzwodu, jeszcze nie, ale i tak czerpał z tej sytuacji zdecydowanie więcej, niż lata temu. Masturbacja trwała, a wraz z nią pojawiały się miny - zaciśnięte wargi i skupienie, potem uchylenie ust i głośne jęki. Widział jego twarz, gdy ostatecznie spuścił się we własne dłonie i to było coś, co wreszcie powoli pobudziło jego erekcję. Krew wrzała mu w żyłach jeszcze bardziej, niż wcześniej i jakby było mu mało, mógł podziwiać, jak jego piękna laleczka pęka pod ciężarem tego, czego doświadczała. Cichy oddech był reakcją na rozpieranie odczuwane w podbrzuszu. Nie był w stanie zapanować nad swoim ciałem. Karmił się tym cierpieniem i strachem do tego stopnia, że wydawał się wręcz nimi odurzony. Oczy zyskały odrobinę wyrazu, lecz nawet przez moment nie było im blisko do współczucia. Kropla potu zaperliła się na jego skroni, kiedy sięgnął dłonią do swojego członka. Pogładził go powoli i ostrożnie. Nie tylko Ira był obolały po seksie analnym bez przygotowania, ale ten rodzaj dyskomfortu wywoływał w Leandrze zdecydowanie zbyt wiele przyjemności. Potem ruszył w stronę swojego Maleństwa. Dłoń cofnęła się znad wzbudzonej erekcji, ale nie składała się w pięść. Nie szarpała, nie biła. Została wyciągnięta do tej żałosnej, zasmarkanej istoty, która czerpała pełnymi garściami z obecnej lekcji. Ach, prawie poczuł dumę na ten widok. - Mam pozwolić ci się umyć? - Zapytał, przypominając mu bezlitośnie o tym, że żadne „chcę” nie ma racji bytu w tym salonie. Już nie. To, że wcześniej pozwalał mu na to wszystko, było euforycznym niedopatrzeniem. Błędem, którego nie powinien powtórzyć. - Umyjemy się razem, a potem mi obciągniesz. - Zadecydował i żył w przekonaniu, że do tego czasu zdecydowanie będzie gotowy na kolejne wyrzucenie z siebie zbędnej frustracji. Przyda mu się wreszcie trochę przyjemności. Przecież dawanie takich lekcji było okrutnie wyczerpujące i przykre. - Bądź grzeczny, maleństwo, a do wieczora może wrócimy do tego, co było wcześniej. - Zarzucił przynętę i już powoli zwijał żyłkę. Ach, jakiż był w tym wszystkim wyrozumiały. To na pewno tęsknota tak na niego działała, bo jakiż mógłby być inny powód tego, że nie pragnie przeciągać tej lekcji w nieskończoność? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Toksyczna, przemocowa relacja Ostatni raz, kiedy pytałem go, czy mogę wziąć prysznic, był dniem, w którym wbił we mnie nóż. Przyszedłem wtedy to wszystko zakończyć. Próbowałem go zostawić. Lea pokazał mi, że nie warto próbować. Kiedy wychodziłem tamtego dnia z jego mieszkania, naprawdę sądziłem, że już nigdy tu nie wrócę. Wierzyłem, że podejmuję dobrą decyzję, że jeśli potrzebowałem potwierdzenia dla racji tych wszystkich ludzi, którzy próbowali nas rozłączyć, to wtedy je dostałem. Mogłem zostawić go na zawsze lub przekonać się, że to, co się stało to dowód, że przetrwamy wszystko. Wróciłem, więc nie ma już odwrotu. Lea nigdy wcześniej i nigdy później nie był już tak nieobliczalny jak tamtego dnia. Wtedy naprawdę sądziłem, że mnie zabije. To, co się dzieje dzisiaj to tylko jego sposób na odzyskanie kontroli, na ukaranie mnie. Kiedy przyszedłem do niego ten tydzień temu, nie wiem, czego się spodziewałem. Byłem zbyt pijany, żeby myśleć. Wiedziałem, że w jego ramionach znajdę ukojenie. Lub w końcu rzeczywiście mnie ukatrupi i to wszystko się skończy. Ale nie. On był taki cudowny. Czuły. Był szczęśliwy, że do niego wróciłem. Nie wracałem przez pół roku — czy przejął się, że odszedłem na dobre? Na pewno. Dlatego był taki łagodny, dlatego miał dobry humor i dlatego dawał z siebie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. A ja niemal to popsułem. Było tak dobrze. I tak mi źle z tym, że tego nie doceniłem. Gdybym tylko mógł cofnąć się o tę godzinę… Ale nie mogę. To nic. To nic, bo przecież wiem, jak to naprawić. Znam go, znam jego potrzeby, znam jego humorki, wiem, jak sprawić, żeby wszystko się poprawiło. Czy nie to właśnie robię? Podchodzi, a mój wzrok z racji sprzyjającej temu pozycji, pada na jego przyrodzenie. Znów jest gotowy. Wystarczyło mu patrzenie na mnie — próżna myśl jest cichsza niż ta, pod którą się wczołgała. Nie dam rady, nie dam rady znów go w siebie przyjąć. A jeśli zacznę prosić, by tego nie robił, istnieje szansa, że tylko go zachęcę. Patrzę na jego wyciągniętą dłoń z łzami spływającymi po policzkach i z zapartym tchem. Narastająca panika musi odbijać się w moich oczach. I wyraźnie odchodzi, kiedy Lea znów się odzywa. Myśl o kontynuowaniu sprawia, że robi mi się słabo. Nie mam siły, nie mam ochoty, nie chcę. Chcę tylko trochę czułości. Zapewnienia, że chociaż on zawsze przy mnie będzie. Nie tak jak Allie, nie tak jak Maurie. Ciało wydaje się egzystować w zupełnym oderwaniu od umysłu, bo wbrew wszystkiemu słowa Lei wywołują przyjemny skurcz w podbrzuszu. Jesteś, kurwa, chory. Jestem chory. I tak zły na siebie. Za to, że to zacząłem, za to, że nie potrafię nic zrobić, za to, że jakaś pojebana część mnie wciąż znajduje w tym powód do podniecenia. Patrzę na jego wyciągniętą dłoń zbyt długo. Powiedział, że nie mogę go dotykać. Ale teraz mnie do tego zachęca. Nie podpuszcza mnie. Lea przecież nie stosuje przemocy dla samej przemocy. Po prostu mi się należało. Mógłby nie czekać, mógłby wykorzystać to, że już teraz znajdujemy się w sprzyjającej pozycji, mógłby bez ostrzeżenia wcisnąć mi się do gardła, ale zamiast tego podaje mi dłoń. Daje szansę na naprawienie wszystkiego. Chwytam czystą ręką ciepłe palce i podnoszę się na nogi, wycierając drugą dłoń w sukienkę, którą mimochodem nasuwam na pośladki. I tak nadaje się już tylko do solidnego prania. Lea mówi, że wieczorem wszystko może wrócić do normy. Ale mnie nie będzie tutaj wieczorem. Mam obowiązki, wie o tym. To jednak nie jest dobry moment, aby mu przypominać. Ocieram nadgarstkiem łzy z policzków. Już dobrze. Jeszcze tylko trochę. Zaspokoję go, spełnię jego życzenia i zapomnimy o tym. — Będę grzeczny — obiecuję. Mój oddech się stabilizuje, a ja przestaję się mazgaić. Nic złego się przecież nie dzieje. Przeciwnie. Powiedział, że wrócimy do tego, co było wcześniej. — Nie chciałem cię zdenerwować, wiesz o tym, prawda? — zaciskam dłoń mocniej na jego palcach, zaglądając w ciemne oczy. — To nie na ciebie byłem zły. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Kroki padły, a górujące ciało nieubłaganie zbliżyło się do skulonego, małego chłopca, który znów pojawił się w tym salonie. Czujnie obserwując, schwytał wzrok chłopca, którym ten objął jego członka. Wiedział już. Wiedział co go czeka, jeszcze zanim Leander w ogóle otworzył usta. Ponownie poczuł satysfakcję na samą myśl, że tak naprawdę to nie musiał robić nic, aby znowu wziąć go sobie siłą. Wystarczyłoby, żeby popchnął go na ścianę i po raz kolejny rozorał mu wnętrzności. W końcu nie wiedział przecież, jak to jest i odmawiał przyjęcia do wiadomości tego, że każda tkanka ma swój limit wytrzymałości. Ostatecznie w końcu był lekarzem od mózgów, nie od odbytów. Ponadto od lat tylko dawał, nigdy nie brał i nie zapowiadało się, aby cokolwiek w tym zakresie miało się zmienić. Leander nie pozwoliłby się komuś zniewolić. Nie pozwoliłby, aby ktokolwiek ośmielił się regulować rytm jego przyjemności. To on o wszystkim decydował i prowadził tę grę tak, jak sobie tego w obecnej chwili życzył. Ach, jakże chciałby, aby ten widok zapisał mu się pod powiekami. Drżące ramiona utknęły w jednej pozycji, kiedy po policzkach płynęło morze słonych łez i patrzył. Patrzył na niego nieustannie tym samym wzrokiem, który pamiętał sprzed lat. Och, jakże chciałby dalej robić mu krzywdę. Tak bardzo pragnął, aby zapamiętał, że nie wolno mu robić nic, czego van Haarst by nie pochwalił, iż był w stanie wpędzić go ponownie w spiralę zwierzęcego zaszczucia. Jakże łatwo było stracić względy. Jakże łatwo było stać się kolejną ofiarą człowieka absolutnie chorego i wynaturzonego. A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że w takich sytuacjach Leander potrafił szczerze się śmiać. Może, gdyby szaleństwo nie wypełniało mu oczu, ten uśmiech byłby nawet godny zapamiętania i pełen uroku. Nie. W chwili obecnej przypominałby bardziej wyrok. Ale go nie było. Nie było uśmiechu, a jedynie sztuczna łagodność, którą coraz lepiej przywdziewał na twarz. Spojrzenie wciąż sprawiało mu kłopoty i okrutnie zdradzało jego zamiary, a teraz nawet i ono postanowiło się podporządkować. Był to szczęśliwy dzień dla psychopatów. Widział jego niepewność i zupełnie jak inny człowiek potrafił wykrzesać z siebie odrobinę cierpliwości. Starania opłaciły się prędko i zaowocowały skromnym uśmiechem. Oferowana dłoń doczekała się podania, a wtedy ścisnął ją dość mocno, aby była w stanie utrzymać ludzki ciężar. Mięśnie wyćwiczone przez wieloletnie uprawianie boksu zagrały mu pod skórą, kiedy pociągnął go do pozycji pionowej, a kiedy już stanął, Leander przyjrzał mu się z zaintrygowaniem godnym odkrywcy starożytnych grobowców. Fascynowała go wypowiedź Iry. Niedostosowany mózg próbował upchnąć ją w odpowiednią szufladę, a chociaż zajmowało mu to zdecydowanie zbyt długo, wytrenowane schematy działały nienagannie. Przez to prawie przypominał człowieka. - Wiem, maleństwo. - Odpowiedział, kiedy krzyżował z nim spojrzenie. Druga dłoń wyciągnęła się w stronę splątanych włosów, lecz zboczyła z trasy. Musnęła kość jarzmową i starła wilgoć perlącą się pod spuchniętym od płaczu okiem. Delikatnie i czule - z precyzją. Jakim cudem potrafił dotykać tak ostrożnie? Te ręce nigdy nie powinny móc operować istot żywych. Jakiż ten los przewrotny. - Ale zdenerwowałeś i jest to fakt, któremu nie zaprzeczymy. - Zauważył bezlitośnie i coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Ciemne, brązowe oczy zmrużyły się nieznacznie pod wpływem nadchodzącej fali szorstkości. Dziwnie współgrała z kolejną wypowiedzią. - Wiesz też, że ja nie chciałem cię ukarać. - Zauważył i nawet jego głos się zmienił. Można było wyczuć w nim emocję. Coś jakby… żal? - Kocham cię, maleństwo. Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci umyślnej krzywdy. Kłamstwa spływały z jego ust wyjątkowo sprawnie. Wiedział co Ira chce usłyszeć i łaskawie mu to podarował, chociaż nie kryło się w tym nawet najmniejsze ziarno prawdy. Ludzie tacy jak Leander potrafili kochać wyłącznie samych siebie. Tymi samymi ustami, którymi czarował, świat złożył pocałunek na jego czole. Ostrożny i delikatny. Szalenie inny od ukąszenia w szyję, które zaserwował mu ledwie kilkanaście (kilkadziesiąt?) minut temu. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Toksyczna relacja, treści okołoerotyczne Stoimy blisko siebie, a jego dłoń ściera moje łzy. Jego głos jest delikatny. Znów jest moim kochanym Leą, a westchnienie ulgi samoistnie opuszcza moje gardło. Zamknięcie ust ucina je w połowie, kiedy Lea odzywa się znów, a jego spojrzenie ponownie nabiera znajomych barw, wywołując dreszcze niepokoju. Wydawało mi się? Dalej jest czuły, dalej… Och. Powiedział, że mnie kocha. Nie słyszałem tego tak dawno. Łzy na nowo zaczynają kłębić się pod powiekami, ale tym razem nie mają nic wspólnego z bólem, upokorzeniem i strachem. Moje ciało automatycznie drga, gdy w naturalnym dla siebie odruchu chcę go mocno przytulić na te słowa, gdy chcę pokazać, jak dużo dla mnie znaczą i jak mocno ja też go kocham. Zakorzeniony w umyśle strach i świadomość konsekwencji złamania jego rozkazu powstrzymują mnie w trakcie ruchu i tylko przesuwam palcami po dłoni, którą trzymam, patrząc mu w oczy z budzącą się radością. Lea całuje mnie w czoło, a moje kolana niemal miękną pod wpływem tej czułości, ulgi i szczęścia. Wrócił do mnie i znów będzie dobrze. Dlaczego miałoby być inaczej, skoro mnie kocha? To on przy mnie był, kiedy straciłem przytomność, on pomógł mi ją odzyskać i on pilnował, by nikt nie zauważył niczego pod moją sukienką. Zadbał o mnie, a ja zamiast mu podziękować, zamiast to docenić, odbiłem na nim złość na Allie i Mauriego. Należało mi się. Mam nauczkę, zrozumiałem lekcję, więc… Czy możemy po prostu… — Nie chcę, żebyś się na mnie złościł. Poprawię się. Obiecuję. — Spróbuję się poprawić. Niezależnie od tego, co będę czuć jutro, jak odległa wyda się ta obietnica i towarzyszące mi teraz uczucia, w tej chwili jestem pewien, że będę w stanie zawsze już powstrzymać swój temperament i swoje zdanie, byle tylko dalej mówił, że mnie kocha. — Kocham cię najmocniej na świecie, Lea — odwdzięczam się tym samym wyzwaniem i cała miłość, którą w sobie mieszczę, z pewnością wyziera z moich oczu. — Naprawdę muszę się umyć — dodaję po krótkiej chwili z cichym parsknięciem, przechodząc z nogi na nogę, bo czuję, jak drażniąco spływa po niej stróżka tego, co zostawił we mnie Lea. — Czy mogę cię już dotykać? Proszę? — Wystraszone niedawno spojrzenie ustępuje temu szczenięcemu, przymilnemu. Strach? Jaki strach? Dlaczego miałbym się bać mojego słodkiego Lei? Wystarczy, że będę grzeczny. Wystarczy, że będę o tym pamiętać. A do końca dnia z pewnością nie zapomnę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Obiecywał, okłamując dwie osoby jednocześnie. Leander mu nie wierzył, nawet przez krótką chwilę. To nie był pierwszy raz, gdy go zawodził, więc kara, którą zamierzał zastosować, musiała być bardziej odczuwalna. Cóż miała dać taka natychmiast odwołana, skoro gdy tylko stąd wyjdzie, to w głowie znowu eksplodują mu głupawe myśli o tym, że wygrał to starcie? Nie, Ira, nigdy tego nie wygrasz. Jego uśmiech powoli ewoluował i pasował teraz raczej do witania grona absolwentów na wieczorku tanecznym, aniżeli do intymnej rozmowy z partnerem. Był, niewiele więcej nie można było o nim powiedzieć, a przecież pojawiały się tak wzniosłe słowa. Nie. Żadne wyznanie miłosne nie mogło cofnąć tego, co się wydarzyło. - Och, maleństwo. - Westchnął i pokręcił krótko głową, wysupłując dłoń spomiędzy jego uścisku. - Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Słowo „wszystko” w tym kontekście brzmi bardzo intymnie. Zdecydowanie mógłby zrobić wszystko. Wszystko źle, wszystko dobrze. Dla jego dobra mógłby nawet popełnić morderstwo i obdarować go błogosławieństwem ponownych narodzin. Mógłby zrobić z nim tak wiele, a tylko zawędrował dłonią do jego szczęki. Ścisnął ją i wypchnął mu policzki. Teraz bardziej przypominał „małe dziecko”, które zapamiętał sprzed wyjazdu w samo serce wielkiego, okrutnego świata. - Ale nawet ja nie jestem w stanie uchronić cię przed konsekwencjami twoich wyborów. - Odpowiedź była równie ciężka, co neutralna w intonacji. Nie zdradzał zadowolenia tym stanem rzeczy, ale równie dobrze mogłoby to w ogóle go nie wzruszać. - Nie dotkniesz mnie. Jeszcze nie. Zarzucił przynętę i czekał, aż rybka trąci haczyk. Jednocześnie uśmiechnął się krótko, nim pochylił się, by musnąć jego wydęte usta przelotnym cmoknięciem. - Idź do łazienki - zarządził, gwałtownie wypuszczając jego twarz z dłoni naznaczonej znamieniem czarownika. W przymglonym świetle salonu krzyż egipski zdawał się poruszać na jego skórze. - Zrobimy tak, jak powiedziałem. - Podkreślił raz jeszcze swoje zdanie i zaczekał, aż jego gość ruszy się z miejsca. Chociaż podobało mu się podziwianie, jak jego własny ejakulat spływa wzdłuż oczek rozdartych rajstop, zdecydowanie mniej kusiła go wizja szorowania potem dywanu, do którego wszystko by się przykleiło. Trzask drzwi był krzykiem w nagłej ciszy obejmującej salon, ale dźwięk płynącej z deszczownicy wody łagodził wszystko to, co rozegrało się w tych czterech ścianach. Ukoi, przyniesie spokój. Czyż nie tak zawsze robił? | ztx2 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny