Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Salon Utrzymany w kolorze zieleni, sympatyzującej z liczną roślinnością rozsianą po pomieszczeniu. Ciemne, zdobione ściany zastawiają wysokie półki uginające się wręcz od książek typowo naukowych, okazjonalnie tylko ozdobionych zaczarowanymi, niegorącymi świecami. Większość z nich znajduje się przy oknach, otoczonych ciężkimi, chociaż nieco już wypłowiałymi, oliwkowymi zasłonami. Pierwszoplanowa kanapa obita szmaragdowym materiałem sąsiaduje ze staromodnym stolikiem kawowym, zazwyczaj świecącym pustkami oraz niewielkim kominkiem, który bardzo rzadko gości w sobie ogień. Podłoga z ciemnego drewna w okolicach kanapy jest przystrojona wzorzystym dywanem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
25 IV 1985 Jest dobrze. Wszystko jest dobrze. Patrzę w lustro i mówię przecież, że jest dobrze. Moje odbicie mówi, że jest dobrze. Czemu mu nie wierzę? Czemu jak patrzę w to zacięcie w spojrzeniu, zastanawiam się, jak długo jeszcze będę w stanie stać tak nieruchomo i hamować znajome uczucie? — Ira, jest dobrze — przekonuję się, bo co mi pozostało? Radzę sobie. Przecież sobie radzę. Dawno tak dobrze sobie nie radziłem! — KURWA! — Odruch. Zdaję sobie z niego sprawę dopiero, kiedy kieliszek rozbija się z hukiem o lustro i rozlewa się czerwienią po miejscu, w którym odbija się teraz zakrzywiona, zniekształcona twarz. Odłamek szkła rysuje policzek i tyle wystarczy, by grdyka zaczęła drgać, by gardło zacisnęło się w nagłym napływie tego, co tak skutecznie – kurwa, tak skutecznie – dusiłem w sobie przez ostatnie miesiące. — Nie rycz, ty głupia pizdo — warczę na siebie trzęsącym się głosem, a zamaszystość, z jaką odwracam się od lustra, wprawia wściekle różowy, opierzony szlafrok w równie wściekły ruch. Dopadam do otwartej butelki wina, nie szukając drugiego kieliszka. Szkło wala się po podłodze, a wino spływa swobodnie po zniszczonym lustrze, ale mam to w dupie. Wino wszystko złagodzi. I znów będzie dobrze. Nie wiem czemu. Nie wiem czemu teraz. Nic się nie stało. Dobrze się stało. Maurie i Allie. To najcudowniejsza para pod słońcem, a ja cieszę się ich szczęściem. Przecież się cieszę. Będą szczęśliwi. Tak jak ty nigdy nie będziesz. Nie mogę obgadać tego z Lily. Lily jest zajęta. Ma swoje życie. Ja nie jestem jej życiem. Nie jestem niczyim życiem. Kto doceni moje starania? Po chuj to było? Po chuj się pilnowałem? Co za różnica?! Wino, zaciskanie zębów, muzyka. Rozwalam muzykę na cały regulator, spalam fajka za fajkiem. Wino. Dużo wina. Tak. Jest dobrze. Świat wiruje, ciało wiruje w rytm muzyki. Śpiew, pisk, śmiech. To wszystko jest śmieszne. Baw się, po prostu się baw. Euforia. Noga staje na odłamek. Oczy znów wlepiają się w prześwity między szkarłatem przystrajającym lustro. Poczucie czasu nie istnieje. Trzeźwość dawno odeszła z podkulonym ogonem. Uśmiech zamiera na twarzy, łzy napływają do oczu. Krzyk. Otwieram oczy, niepewien co robiłem przez ostatnie minuty. Butelka z winem toczy się smutno przy nodze, krople potu spływają po czole. Kolana pod brodą ciasno obejmują dłonie. Drżą? Szloch. Słyszę szloch. To ja? Chcę tylko, żeby ktoś… Chcę, żeby ktoś był przy mnie. Nie chcę być sam. Nie chcę być sam. Nie chcę być sa- Przecież nie musisz. Pociągam nosem, trzęsąc się od zatykających gardło i nos łez. Nie chcę już patrzeć w lustro. To co w nim zastanę będzie paskudne. On mnie przytuli. On pomoże to odgonić. On sprawi, że nie będę sam. Pierdolone meble, czemu stają na mojej drodze?! W garderobie spędzam wystarczająco mało czasu, by mieć pewność, że nie jestem sobą. Ale teraz nic nie ma znaczenia. Śpieszę się. Chcę do niego. Szybko. Już. Zwariuję, jeśli jeszcze chwilę tu zostanę. Koszula. Spodnie. Cokolwiek. Włosy przeczesuję tylko palcami, zamawiając taksówkę. Perfumy. Przemycie twarzy. Opróżnienie butelki. Kolejny fajek – która to paczka dziś? A czy to ważne? Absolutnie nie. Potykam się, gdy idę do niego i do odpowiednich drzwi docieram z soczystym przekleństwem na ustach. Rana na policzku nawet nie piecze, choć od rozrzedzenia krwi alkoholem przestała się babrać dopiero niedawno. Z drobnych ran na stopach nawet nie zdaję sobie sprawy. Ani z tego jak jebie ode mnie wińskiem. Co za różnica? Liczą się tylko te drzwi. Te, które lokalizuję rozmytym spojrzeniem – drogę byłbym w stanie znaleźć nawet z zamkniętymi oczyma. Czyli mniej więcej tak jak teraz, bo świat wiruje zbyt mocno, bym mógł polegać na wzroku. Strach nie istnieje. Ból nie istnieje. Jest tylko jedna myśl i tylko ona napędza chwiejne kroki. I ona wbija maniakalne spojrzenie w drzwi, gdy w końcu staję przy nich i niezgrabnie podpieram się dłonią o ścianę budynku. Chcę do niego. Jedna myśl, jedno pragnienie. Znane. Zgubne. Wszystko mi jedno. Może mnie nawet zabić. Ale nie zginę samotnie. Mógłby mnie zabić. Może tak będzie lepiej. Ale obiecał, że mnie nie zabije. Och. Który to raz naciskam dzwonek? W którym momencie całkiem się o niego oparłem? Śmieję się, kiedy otwiera drzwi. — Sorry. — Za dzwonek. Moje spojrzenie jest jeszcze zbyt rozchwiane, bym mógł sprawdzić czy jest wkurwiony, czy zaskoczony, czy zadowolony czy… Nie ma znaczenia. Jest. To wszystko czego mi trzeba. — Lea. — Och. Ulga. Jak dobrze. Kiedy wtulam twarz w jego tors, kiedy otulam ramionami jego szyję, kiedy czuję znajomy zapach. Tak dobrze. Moje ciało dobrze go pamięta. Zawsze go pamięta. Przykleja się do niego z utęsknieniem, zaborczo, zachłannie. — Nie odtrącaj mnie. Nie bądź zły. Nie jesteś zły? — mruczę w jego ramię, zacieśniając ramiona wokół niego. Proszę, tylko mnie nie odpychaj. Nie przeżyję tego. Nie przeżyję tego, Lea.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Czw Kwi 18 2024, 22:08, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Jak późno już było? Nie potrafił dzisiaj nadążać świadomością za czasem. Wiedział tylko, że dość późno, aby był najwyższy czas na zapakowanie tyłka do łóżka. Długi dyżur, długa warta w gabinecie, długie uderzanie pięściami w worek treningowy, a potem długi prysznic i długa droga do łóżka. Była dość długa, aby wcale tam nie dotarł. Nie od razu. Najpierw pozgarniał naczynia zalegające od rana na kuchennym blacie, szorując je pedantycznie i starannie ustawiając na ociekaczu. Potem jego uwagę przykuły książki „do przeczytania”, które drażniąco się przekrzywiły. Musiał je poprawić, chociaż piasek pod powiekami zdradzał, że zdecydowanie nie powinien zajmować się tym teraz. Powinien spać, odpoczywać, bo jutro czeka na niego kolejny pracowity dzień. Cóż, najwidoczniej los postanowił mu udowodnić, że zło nigdy nie śpi. Zagarniał wilgotne jeszcze po kąpieli włosy w tył i wsuwał na pośladki kraciaste spodnie od piżamy, niebezpiecznie zaczepione o kości biodrowe, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Co ciekawe, Leander nawet nie westchnął ze zniecierpliwieniem, nie wściekał się, ani nie pomstował na tajemniczego żartownisia. Po prostu podszedł do drzwi, chcąc to cholerstwo wyłączyć. Najlepiej z prądu. Najlepiej wyrwać to pierdolone gówno ze ściany, bo jeśli obudzi go znowu za godzinę… oj wtedy to lepiej, żeby nie zdążył dojść do tych drzwi. Wtedy naprawdę mógłby kogoś zabić. Teraz był po prostu cholernie zmęczony. Nawet na przeżywanie zaskoczenia. Jedynie jego brwi uniosły się w górę, zdradziecko grając w przeciwnej drużynie, gdy drzwi zostały uchylone, a zza nich rozległ się znajomy śmiech i tembr podpitego głosu. Ledwo stał na nogach. Może to dlatego wpadł mu w ramiona? - Ja - odpowiedział głupawo na swoje imię, ale nie zawahał się, kiedy opuszczał ręce na jego plecy. Nie odtrącał go. Nie mógłby tego zrobić, nawet jeżeli jego maleństwo przychodziło do niego ciemną nocą w stanie zdecydowanie bardziej żałosnym, niżby się po nim spodziewał. - Nie jestem zły. - Odpowiedział na to niewyraźne pytanie, chociaż wcale nie był pewien, czy było to konieczne. Czy Ira w ogóle rozumiał, co do niego mówił? Po przewróconej (może nawet pękniętej?) wazie na progu domu zgadywał, że mógł mieć z tym mały problem. Cud, ze nie powybijał sobie zębów na chodniku. - Jestem tylko ciekawy tego, jak dużo wypiłeś. - Skoro byłeś w stanie do mnie wrócić. Gdyby tylko Ira był nieco bardziej trzeźwy, pewnie zauważyłby niewypowiedzianą kontynuację tej wypowiedzi. Cóż, może i tak zauważył? Leander nie sprawdzał. Cofnął się o krok, wciągając ze sobą Lebovitza do mieszkania, a następnie zamknął za nim drzwi. Jak zwykle paranoicznie zasunął zasuwę i zakluczył co najmniej dwa wewnętrzne zamki obrotowe, nim jego ręka wtopiła się na moment w znajome loki, teraz zroszone potem i pachnące desperacją. Na wpół przetrawionego wina już nawet nie zauważał. - I co teraz? - Zapytał, będąc przy tym zaskakująco spokojnym oraz zdystansowanym. Czego tak naprawdę chcesz? Zawsze przychodził do niego, gdy czegoś potrzebował. Pieniędzy, uwagi, seksu - wstaw dowolne, motywacje bywały różne. Cóż to było tym razem? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
W innej sytuacji pewnie zauważyłbym, że on też miał ciężki dzień. Że jest zmęczony, że albo zerwałem go z łóżka, albo właśnie tam zmierzał. W innej sytuacji w ogóle bym tu nie przyszedł. Ale sytuacja jest jedna i już się dokonała. On otwiera, a ja wtulam się w niego jak w ostatni możliwy ratunek przed ostatecznym upadkiem, choć to przecież on mnie zepsuł. To on nauczył mnie złych standardów, to on stoi za tym, co reprezentuję sobą teraz. Byłem zbyt młody, zbyt głupi, zbyt naiwny. Zbyt złakniony ciepła i pieprzonej miłości. Nazwałbym tak wszystko – ochłap rzucony pod nogi. A on dał mi więcej. Dał mi dużo. Dużo słodkich słówek, dużo podziwu, dużo obietnic. I był taki cudowny. Starszy, poważny, imponujący. I mój. Ktoś taki interesował się akurat mną. Byłem całym jego światem. Haha. Nawet pięciolatek nie powinien być takim durniem. Nie jest zły. Przesuwam nosem po jego ramieniu, powoli, z uśmiechem. Nie jest zły, a jego dłoń jest na moich plecach. I jest mi ciepło. Czuję go blisko. Chłonę jego zapach. Musiał niedawno wyjść spod prysznica. Tęskniłem. Nie wiedziałem jak bardzo, dopóki tu nie przyszedłem. — Dużo! — chwalę się ze śmiechem na ustach, kiedy mówi o alkoholu, a potem chwieję się, gdy wchodzimy do środka. Upadłbym, gdyby nie to, że wciąż go nie puściłem i mogę oprzeć cały ciężar ciała na moment na jego ramionach. Cieplutki — zauważam, gdy moje dłonie z zainteresowaniem mkną po jego nagich ramionach, a oczy wodzą za nimi półprzytomnie. Pieką mnie i pewnie są zaczerwienione, ale jest to jedna z tych rzeczy, które za chuja mnie teraz nie interesują. Nic mnie nie interesuje. Tylko on. W końcu nie jestem sam. A on mnie nigdy nie odrzucił, nigdy nie wyprosił. Musiałem jedynie zapracować na to zainteresowanie, na to, że wciąż mam tu wstęp. Kurwa, należy mi się to. Zapracowałem. Jego spokój być może zapaliłby czerwoną lampkę w mojej głowie, gdybym był trzeźwy. Ale nie jestem. I dobrze. Co teraz? Próbuję skupić spojrzenie na jego twarzy, marszcząc brwi w konsternacji. Myślenie przychodzi z ogromnym trudem. Co teraz? To on zawsze o tym decydował. Dlaczego pyta mnie o zdanie? Tak, jakby to zależało ode mnie? Przecież nie zależy. Nigdy nie zależało. — To co zawsze — szepczę nieskładnie, przekrzywiając lekko głowę, a na mojej buzi gra rozbawienie. Czym? Nie wiem. Po prostu tak mi dobrze. Dlaczego nie przyszedłem tu wcześniej? Dlaczego tak się powstrzymywałem? Po co? To było takie głupie. Moje miejsce jest przy nim, przecież wiem. I mi na tym miejscu dobrze. Pomaga zapomnieć. Ciosy zawsze wybijają głupie myśli z głowy. Seks odwraca uwagę. A jego ramiona koją. Jego spojrzenie pali w przyjemny sposób. Przy nim czuję się ważny. To absurdalne. Ale właściwie dlaczego miałbym z tym walczyć? Miał rację. I tak zawsze wrócę. I dobrze. Niech robi ze mną co chce. Dlaczego nie? Do tego nadaję się najlepiej. A on najlepiej potrafi to wykorzystać. Docenić. Czyż nie jesteśmy dla siebie stworzeni? Zapomniałem już o czym przed chwilą mówiliśmy. Kręci mi się w głowie. — Powiedz, że o mnie myślałeś. Że tęskniłeś. Że jestem ważny, że- — Wszystko. Powiedz wszystko, co chcę usłyszeć. Opieram czoło o jego ramię, przymykam oczy, ale tylko na chwilę, bo mdli mnie, gdy zbyt długo są zamknięte. W mojej głowie jest czysty chaos. — Uwierzę we wszystko — szepczę, z drżącym uśmiechem. — Jak kiedyś. I zrobię wszystko. Bo ja tęskniłem, Lea. — Język mi się plącze, ale ja tego nie słyszę. Moja dłoń sunie wzdłuż jego ramienia, by spleść się z palcami, które jeszcze kilka miesięcy temu (kilka? minęło ponad pół roku, Ira – tyle czasu właśnie przekreślasz) obijały się bez wytchnienia o każdą moją kość. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Był jak błądzący we mgle. Kruchy i podatny na każdy przejaw manipulacji, na jaki Leander mógłby się zdobyć. Kłopot zaczynał się i kończył na tym, że Leander po prostu nie był dziś na siłach, aby ogarniać naprutego dzieciaka. Wciąż czuł się nieco urażony po tym, jak pół roku temu postanowił nigdy więcej nie stawiać się na jego progu, chociaż zostawił na nim ślad, po którym pewnie ciężko było siadać. Cóż, niejeden, ale wyszedł stąd w nieco lepszym stanie, niż gdy trafiał na kanapę. Jego uraza dzisiaj nie miała znaczenia. Przykrywał je kurz późnej godziny i sklejonych zmęczeniem oczu. Łagodziła również satysfakcja, która na nowo nadmuchiwała ego lekarza, kiedy Ira tak absolutnie bez śladu jakiejkolwiek godności dopraszał się uwagi. Dokładnie tak jak te lata temu. Jak dziecko, którym był, gdy go poznał. - Obawiam się, że po „tym co zawsze”, zarzygasz mi łóżko. - Zauważył, przesuwając kciukiem wzdłuż jego dolnej wargi. Cholera jasna, dlaczego przy nim tak łatwo było mu zapominać, że wcale nie miał ochoty, aby dzisiaj go niańczyć? Chciałby wyrzucić go za drzwi, ale nie tylko Ira dzisiaj cierpiał na zespół samotności w chłodną noc. Z tego wszystkiego nawet nie próbował go upadlać… a przynajmniej nie od razu. Westchnął tak ciężko, jak gdyby rzeczywiście nie wiedział, co z nim uczynić. - Mówiłem ci, że tęskniłem, ale to było, zanim uciekłeś. - Wypomniał mu, bezceremonialnie chwytając go dłonią za szczękę. Ścisnął policzki i wykrzywił mu je w całkiem zabawny sposób. - Sprawiłeś mi przykrość, maleństwo. W jego głosie pobrzmiewała daleka nuta stępionego rozdrażnienia. Puścił jego twarz. Emocje nie eskalowały. Robili postępy, nawet jeżeli wyłącznie wtedy, gdy co najmniej jeden z nich był najebany. - Pamiętasz, co się wtedy dzieje? - Zapytał, pozwalając, aby splótł jego dłoń ze swoimi palcami. Och, doskonale musiał zdawać sobie sprawę z tego, co może go czekać, jeżeli zdecyduje się wrócić. A mimo to wrócił i jęczał u jego stóp jak zbity pies. Nawet Leander niewiele mógł zaradzić na to, że podobał mu się wtedy najbardziej. Prawie westchnął z frustracji, kiedy poczuł, jak coś w jego wnętrzu przekręca się pożądliwie. - Jesteś najważniejszym promyczkiem w moim życiu, maleństwo. - Zdobył się na cierpliwość, kiedy odgarniał kilka skręconych pasm za jego ucho. - Tylko trochę zbyt nietrzeźwym. Wyraził dezaprobatę dla jego stanu, najwidoczniej dalej zastanawiając się, czy warto było zarywać noc dla tych słodkich pośladków. Chyba nie. Ale tak bardzo kusiło. - Jak bardzo za mną tęskniłeś? - Zapytał, a gdyby tylko Ira był nieco bardziej przytomny, doskonale by wiedział, dokąd to wszystko prowadzi. Wsiadł przecież w pociąg ekspresowy do własnej zguby. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
| TW: toksyczna relacja, przemoc (w tym seksualna), wspomnienie wykorzystywania nieletnich, gwałtu Chcę w pierwszym odruchu śmiało zaprzeczyć, ale powstrzymują mnie dwie rzeczy: po pierwsze, muszę mu przyznać rację – jedno zbyt mocne szarpnięcie, jeden niefortunnie wycelowany cios i rzeczywiście jest szansa, że całe wypite wino skończy na pięknie usłanym łóżku. A po drugie – jego palec na moich ustach, które uchylam jak pod wyraźnie wypowiedzianą prośbą. Unoszę na niego spojrzenie, które jasno mówi, że może zrobić ze mną, co tylko zechce. Absolutnie wszystko. Będę potulny jak baranek. Zabije mnie to, bo gdy wytrzeźwieję, jedynym wybawieniem mógłby być zanik pamięci. Ale zrobię wszystko, czego tylko sobie zażyczy. Bo to wyzwalające. Bo to sprawia, że mnie pragnie i wydusza z jego gardła te rozkoszne, uzależniające dźwięki, które tak usilnie powstrzymuje, przez co brzmią jak warkot jakiegoś wyjątkowo groźnego zwierzęcia. Ciało jest zbyt znieczulone, by wzdrygnąć się pod nagłą zmianą delikatnej pieszczoty w stanowczy chwyt. Ale wciąż jest rozkosznie czułe na tę zmianę. Drży lekko, uginając się pod czającą się za rogiem obietnicą wszystkiego tego, co tylko Lea może mi dać. Ale on woli mi wypominać. A mi robi się źle. Bo nie wiem, czemu uciekłem i jak mogłem sprawić mu przykrość. W tym momencie wszystkie wybory, które podjąłem, gdy byłem trzeźwy, skrzywdzony i wsłuchany w pieprzone dobre rady, nie mają już najmniejszego sensu. To jak torturowanie siebie, uciekanie od tego, co najlepsze. Po co nam to zrobiłem? Więc jednak jest zły. Rozmyśli się? Wyrzuci mnie stąd? — Przepraszam — szepczę, wpatrzony w niego tak, jak cztery lata temu. Tak, jak sześć lat temu. Podziwiam przystojną twarz, ciepłe spojrzenie (nietrzeźwość potrafi zrobić prawdziwe cuda z odbiorem rzeczywistości), uroczo zakręcające się, wilgotne włosy. Chcę na niego patrzeć i chcę, żeby on patrzył na mnie. Nigdzie się nie wybieram. Chcę zostać. Na tę noc, na kolejną, na jeszcze następną. Czemu miałbym go kiedykolwiek zostawiać? Dzięki niemu czuję, że żyję. Nie egzystuję. Żyję. Przygryzam krótko, nieświadomie wargę, kiedy zadaje swoje pytanie. Ledwie zbieram myśli, ale tak. Pamiętam. Jedynym potwierdzeniem twierdzącej odpowiedzi jest mocniejsze zaciśnięcie palców na jego dłoni. I budzące się w spodniach napięcie, którego nie są w stanie powstrzymać żadne dawki alkoholu. Nie przy nim. Nie pod tymi słowami. Nie, gdy nazywa mnie swoim maleństwem. Najważniejszym promyczkiem w życiu. Och. Litry alkoholu niwelują świadomość, że to nie miłość. Mógłbym przekonywać go teraz o tym, jak bardzo go kocham i sam bym w to wierzył. I uwierzyłbym jemu, że on kocha mnie, tak, jak wierzę, że jestem jego promyczkiem. Godzinę temu kuliłem się pod ciężarem samotności. Już jej nie ma. Jest Lea i jego zwodnicze, ale tak piękne i kuszące słowa. Jest napięcie i jest otwierająca się pod nogami przepaść. Rzucę się w nią. Wiem, że się w nią rzucę. Jest za późno na odwrót. A mi jest tak dobrze. Kurwa, nie masz pojęcia jak bardzo tęskniłem. — Pokazać ci jak bardzo? — szepczę, rozciągając usta w lekkim, kuszącym uśmiechu. Wspinam się na palcach, by zbliżyć wargi do jego ucha. Moje krocze całkiem świadomie ociera się o to skryte tylko pod cienką warstwą spodni. — Pamiętasz jeszcze? — mruczę do jego ucha, a moje palce zgrabnie i powoli wyplatają się spomiędzy jego, by leniwie przesunąć po linii umięśnionego brzucha. Blisko gumki spodni, ale złośliwie nie schodząc niżej. — Ja pamiętam. Jak brałeś mnie siłą. Jak bolało. Jak się bałem. — Wiem co go podnieca. Wiem, bo mnie podnieca jeszcze bardziej. — Chcę znowu to poczuć. — Opadam na pięty, bo nie jestem w stanie dłużej utrzymać równowagi w tej pozycji. Odnajduję oczyma jego spojrzenie. Po uśmiechu nie ma śladu. Jest czysta niewinność, pełne napięcia oczekiwanie. Pamiętam. Doskonale pamiętam. — Przypomnij mi, jak być grzecznym chłopcem, Lea — mruczę jeszcze zachęcająco i w tym właśnie momencie zabieram rękę i ze śmiechem cofam się w głąb mieszkania, zapominając, że gdzieś za mną stoi stolik kawowy. Upadek na niego nijak mnie nie zraża. Wręcz przeciwnie, uznaję to za niezwykle zabawne, a mój humor ma się wybitnie dobrze. — Zrób tak, żebym nie mógł uciec. — Zabierz ode mnie wybór, zabierz wszystkie opcje, pozwól zrzucić odpowiedzialność i nie czuć się tak źle z tym, że daję sobą pomiatać. Chcę zapomnieć. O wszystkim. Chce poczuć cię każdym skrawkiem ciała. Oddać się, jak dawniej. Żyć. Bo inaczej nie potrafię. Inaczej to tylko imitacja mnie. Ale ty wiesz, Lea. Ty zawsze wiedziałeś. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
TW Spojrzenie Iry działało jak prąd całujący palce po wsadzeniu widelca do gniazdka. Poruszało nim i niechętnie wybudzało z marazmu, w jaki popadł po spełnieniu domowych obowiązków. Szlag najjaśniejszy trafił wszystkie starania, wszelkie próby opanowania się. Jakim cudem miał wypaść ze schematu nieustannego kręcenia się wokół własnej osi, kiedy robił mu właśnie to? Kiedy znowu przesuwał palcami po jego podbrzuszu i ocierał się kroczem o chętnie odpowiadającą na tarcie, budzącą się erekcje. Nigdy nie potrzebował zbyt wiele, aby go pożądać. Zawsze był piękny, a kiedyś również przeraźliwie chudy i drobny. Zniewalanie go pod sobą doprowadzało go na skraj szaleństwa, a dziś to wszystko do niego wracało i nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Lekko rozchylił usta, zza których wydobyło się bezgłośne westchnienie. Pamiętał. Doskonale pamiętał dzień, kiedy po raz pierwszy realnie odebrał mu możliwość decydowania o jego ciele. Pamiętał, jak wrzeszczał, jak próbował wydostać się spod silniejszego, starszego mężczyzny i jak płakał, kiedy po raz pierwszy coś tak dużego znajdowało się w miejscu nieprzystosowanym do przyjmowania gości. Każdy kolejny raz już nigdy nie był tak samo okrutny i tak samo słodki jak ten. Kiedy to wszystko przerodziło się w ich popierdoloną tradycję? W chore odgrywanie roli, w znajdowanie własnego miejsca pośród przemocy i krzywdy doznanej za młodu? „Przypomnij mi, jak być grzecznym chłopcem, Lea.” Na tym etapie kompletnie przestawał już myśleć, że jest jakakolwiek możliwość, by ta noc skończyła się inaczej. Odprowadził wzrokiem jego nogi plączące się o stolik i obserwował upadek w absolutnym bezruchu. Wyglądał tak, jak gdyby czekał na sygnał. „Zrób tak, żebym nie mógł uciec.” Przymknął ciemne oczy, aby nie widzieć, jak od niego odchodzi, aby dać mu sekundę lub dwie przewagi, by prawdziwe gonienie go miało jakikolwiek sens, ale te zabiegi okazały się absolutnie niepotrzebne. Koordynacja Iry szwankowała. Pies gończy odnalazł go zaledwie po kilku krokach, kiedy mierzył się z największym przeciwnikiem ludzi pijanych - dywanem. Złapał go za ubranie, zanim zdążył znowu się przewrócić i szarpnął do tyłu z siłą, która musiała naciągnąć, jeżeli nie rozerwać kilka szwów. Kiedy w ten sposób przyciągnął go bliżej siebie, jego dłoń zaciskała się na szczupłym ramieniu zdecydowanie zbyt mocno, aby było to przyjemne. Wbił paznokcie w jasną skórę, kiedy ciągnął go za sobą i ewidentnie zapomniał już, że ma do czynienia z człowiekiem głęboko pijanym. Pchnął Irę na kuchenną wyspę i wściekle przytrzymał jego głowę blisko chłodnego kamienia, naciskając dłonią miejsce u podstawy jego czaszki. Druga ręka znalazła drogę do jego majtek i gwałtownie je z niego ściągnęła, ale to, co nastąpiło chwile później, było już niejako reliktem przeszłości. Głośne plaśnięcie rozległo się w kuchni niby krzyk, potem kolejne i jeszcze jedno. Dając mu klapsy, zupełnie nie kontrolował siły, z jaką je rozdaje. Mogły być lekkie, mogły być zbyt silne, aby były przyjemne, mogły być absolutnie jakiekolwiek. Były, więcej nie było ważne. Były tak samo jak przez tych kilka razy w ich życiu, kiedy Leander akurat zapomniał zwinąć dłoń w pięść. Były, bo nie zamierzał przynosić mu cierpienia, a jedynie ból, z jakiego mieli obaj czerpać. Palce wsunął w niego z zaskoczenia, od razu pakując ich tam najwięcej, ile się dało. Wbijał je w odbyt ze zniecierpliwieniem. Lewa ręka pełzła już wyżej i po raz kolejny zacisnęła się na włosach Iry. Pociągnął je dotkliwie, kiedy przytrzymał jego głowę jeszcze niżej, zmuszając Lebovitza do złożenia pokłonu lodówce i zbadania czołem gładkiej powierzchni wyspy. Wtedy też w niego wszedł, chociaż nie był jeszcze na niego przygotowany. Przecież za pierwszym razem też nie był. Wbił w niego penisa za szybko, za gwałtownie i za ostro. Ręka zsunęła się z włosów, znalazła drogę do twarzy. Zacisnął palce na jego ustach, żeby nie mógł krzyczeć. Za drugim rąbnięciem w prostatę, wykręcił mu rękę do tyłu, aby nie mógł się z nim szarpać. Nie musiał tego robić. Ira i tak ledwo stał na nogach, ale odruchy wciąż były w nim żywe. Wciąż musiał odebrać mu możliwość podejmowania jakichkolwiek decyzji w zakresie ucieczki od gwałtownego penetrowania, obijającego mu dotkliwie popychane biodra o kamień. Och Lea, przecież ciężko byłoby biegać z penisem w odbycie i bez tego. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
| TW: 18+ Humor dopisuje mi również wtedy, kiedy odbijam się od stołu, kiedy widzę jego brak protestu i uśmiecham się do wyraźnie widocznej w tych spodniach, rosnącej erekcji. Uciekam, pewien, że mnie złapie. I jeszcze wtedy, wtedy gdy potykam się, a on szarpie materiałem przy jego krótkim zawodzeniu, utrzymując mnie w pionie – jeszcze się śmieję. Wesoło, beztrosko. Jakbym naprawdę przyszedł do kogoś, kto może poskładać mnie do kupy, zamiast rozbić na więcej kawałków. Ucisk na ramieniu wycisza śmiech, ale na ustach wciąż gra niewinny, swobodny uśmiech. Chcę coś powiedzieć, ale szybko ulatuje mi z głowy, co. Ból jest przytępiony przez alkohol, lecz wciąż obecny. Daję się pociągnąć – nawet gdybym nie dał, nie miałoby to znaczenia, moje ciało jest dziwnie ospałe, zupełnie nieskoordynowane. Brzuch uderza o kant blatu, zęby zaciskają się z krótkim sykiem pod uściskiem na karku, ale moje ciało reaguje w znajomy sposób. Kark jest jednym z najczulszych miejsc na moim ciele i on to wie. Jeśli jeszcze nie byłem twardy, to wystarczy ten jeden zabieg, by to zmienić. Uchylam usta, pozwalając sobie na ciche westchnienie, gdy o pośladki uderza nagły chłód. A potem zamieram na moment. W pierwszym odruchu chcę obrócić głowę i spojrzeć na niego, ale dłoń na karku i kolejne uderzenie – tym razem silniejsze, za silne, powstrzymują mnie. Na szczęście jestem zbyt napruty, by czuć upokorzenie. Nie dość, by nie czuć bólu. Ale ten nie jest aż tak okropny, nawet jeśli wydusza z mojego gardła głośniejsze jęki. Pośladki pieką, ale promile we krwi skutecznie znieczulają, pomagają to przetrwać, sprawiają, że łatwo skupić się na przyjemności. Na poddaniu sprawczości i oddaniu się w całości temu, co postanowi Lea. Ból miał dopiero nadejść. Może jednak tylko wydawało mi się, że pamiętam? Nagle wsunięte palce wywołują głośniejszy jęk przesycony protestem i niekontrolowany odruch, w którym łapię go za nadgarstek. Puszczam szybko, bo przecież wcale nie chcę go powstrzymać, nawet jeśli ból rozlewa się coraz mocniej po ciele. Półprzytomnie próbuję go ignorować, uszczknąć dla siebie trochę rozkoszy. Cierpienie miesza się z nią w najcudowniejszy sposób. A potem nadchodzi piekło. Czoło ledwie kładzie się na zimnej powierzchni, kiedy podrywam je, gdy pierdolony pojeb wbija się tak mocno, że przez moment mnie zamracza, a mięśnie natychmiast napinają się w proteście. Krzyk, który wyrywa się z łaskoczącego gardła jak na komendę, kończy zahamowany przez jego dłoń. Pierwszy napływ mdłości przypomina, że wypiłem dużo za dużo. Boli. Ciało samo próbuje uciec, przytulić się bliżej blatu, narażając wystające kości biodrowe na dodatkowe siniaki. Ale nie ma gdzie uciec. Zrobił tak, jak go prosiłem. Wygięta ręka powoduje kolejny jęk bólu. Gwałtowne, mocne pchnięcia wyciskają z oczu łzy – nie byłbym w stanie ich powstrzymać, choćbym chciał – to, co normalnie uszłoby wraz z krzykiem, teraz pełznie aż do oczu, nie znajdując innego ujścia. Próbuję się rozluźnić, drżę pod napływem okrutnie bezlitosnych bodźców. I skomlę. Skomlę w jego dłoń, bo tylko to mi pozostało. Wywołane bólem i rosnącymi mdłościami łzy skapują powoli na jego dłoń. Jestem wystarczająco popierdolony, by i w tym znaleźć miejsce dla przyjemności. By spróbować rozluźnić mięśnie na tyle, na ile to możliwe, by podążyć wolną dłonią do własnej erekcji, jeśli tylko Leander mi na to pozwala. Nie mógłbym tego przerwać, choćbym bardzo mocno chciał i ta myśl na nowo budzi podniecenie, stłamszone na kilka momentów przez zbyt duży ból. Krew naruszonych tkanek staje się jedynym nawilżeniem, ból rozdziera wnętrze, a ja wciąż żałośnie próbuję odnaleźć w tym spełnienie. Może by mi się udało, gdyby nie to, jak niedobrze mi się robi z gwałtownymi, szybkimi ruchami i jego dłonią ograniczającą swobodną cyrkulację powietrza. Wytrzymaj. Próbuję. W chuj próbuję. Sam pewnie i tak nie doszedłbym prędko po tej dawce alkoholu, ale liczę na to, że Lea spuści się szybko. Chcę dać mu to spełnienie. Ale chcę też, kurwa, rzygać. W pewnym momencie nie jestem już w stanie ogarnąć rzeczywistości. Skończył czy nie, to nie ma już znaczenia, bo jeszcze jedna chwila i zakończy się to katastrofalnie. Moja dłoń z pewną agresją odsuwa od twarzy jego palce, gdy ja prostuję się gwałtownie z blatu i odpycham go od siebie. Jestem najebany, ale desperacja dodaje mi wystarczająco dużo siły, żeby udało mi się pozbyć go z siebie, wyplątać się panicznie ze spodni i pobiec do łazienki, cudem nie wypierdalając się po drodze. Dopadam do drzwi i próbuję je za sobą zaryglować, ale moja ręka nie trafia, a ja zaraz zarzygam ścianę. Dlatego pierdolę te drzwi i trzaskam nimi tylko, a sam dopadam do kibla, a moje ciało jak na zawołanie ogarniają gwałtowne torsje. Nie brzmi to ładnie, a wygląda jeszcze gorzej. Drżącą dłonią próbuję odgarnąć włosy, kiedy wyrzucam z siebie całe wypite wino. I nic więcej. Nie było co. Może gdyby było, nie rzygałbym teraz jak kot. Gwałtowne wymioty sprawiają, że z oczu znów wyciskają się łzy – z początku przez uczucie duszenia, lecz to szybko przeradza się w najzwyczajniejsze poczucie bezsilności, beznadziei i własnej żałosności. Nie wiem, ile to trwa. Pod koniec opieram się bezsilnie o deskę, a dłonią na oślep odnajduję sznurek spłuczki i ciągnę za niego, zupełnie opadnięty z sił. Pociągam nosem, wycierając drżącą dłonią twarz, choć nijak nie potrafię powstrzymać kolejnych łez, mimo że bardzo chcę. Nie chcę, żeby mnie takim widział. Kurwa. Nawet tego nie mogłem zrobić dobrze. Kurwa. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie potrzebował wiele czasu, aby eksplodować orgazmem w jego wnętrzu. Wszystkie okoliczności przyrody, włącznie z łzami zalewającymi mu palce i tłumionymi krzykami napędzają spiralę chorego zadowolenia. Doszedł, tym razem przypominając sobie jego imię. Krzyczał je tak długo, aż wreszcie ostatnia fala spermy nie spłynęła wzdłuż ich ud, skapując na kuchenną podłogę. Puścił go, sam nawet nie wiedział kiedy, więc bardzo łatwo byłoby odepchnąć go od siebie nawet wtedy, gdyby sytuacja nie była podbramkowa, a że była… wszystko mogło skończyć się cholernie niefortunnie. Głośne mlaśnięcie, kiedy zmusił go do opuszczenia przyjemnej ciasnoty, uwolniło falę płynów ustrojowych. Leander przytrzymał się blatu, żeby odzyskać równowagę, kiedy naga stopa natrafiła śliski fragment posadzki, ale nie zrobił zbyt wiele poza ochroną swoich starych kości przed rąbnięciem na ziemię. Jeszcze dochodził do siebie. Ocierając pot perlący się na czole, zadecydował o zsunięciu spodni od piżamy z bioder. Tak czy inaczej, musiał się przebrać. Przydepnął materiał, zostawiając go wprost w tej kałuży i kiedy zapanował już nad słabością obejmującą nogi, westchnął głośno, układając sobie to, co się wydarzyło w głowie. Przypomniał sobie, że Ira nie popędził przez drzwi wyjściowe dopiero wtedy, kiedy usłyszał odgłos krztuszenia się dobiegający z łazienki. Tylko to sprawiło, że opuścił swój posterunek. Do łazienki wszedł cicho, a dźwięk spłuczki dodatkowo zakamuflował jego obecność. Ciężki smród unoszący się w powietrzu sprawił, że Leander machinalnie zmarszczył nos. Kwas, przetrawione wino, pot i beznadzieja nie pasowały do wystroju, ale na chwilę obecną niewiele mogli z tym zrobić. Podszedł do drżących pleców załamujących się nad muszlą klozetową i powoli przy nich przykucnął. Muskając dotykiem odznaczające się pod skórą kręgi, popędził palcami dalej, aż do uchwytu podtrzymującego papier toaletowy. Zerwał kilka listków gwałtownym szarpnięciem, a potem mało subtelnie podsunął je Irze pod nos. Akrobata wiedział, że Leander nie tolerował smarkania się i fakt, że nie oberwało mu się dodatkowo za ten przejaw słabości bardzo wiele mówił o jego dzisiejszej tolerancji na przeróżne wybryki. Odepchnięcie go również bardzo daleko wykraczało poza granicę, jakiej nie warto było przekraczać… A on po prostu podał mu coś, czym mógł wytrzeć twarz. - Trzymaj - mruknął głosem wciąż ciężkim od wywołanej orgazmem chrypy. Nakierował dłoń Iry na przedmiot, który trzymał w palcach i upewnił się, że go chwycił. Był przyjemnie zimny. - Wypłucz usta - zarządził, pomagając mu unieść szklankę, przytrzymując jednocześnie jego plecy, aby upośledzona alkoholem równowaga nie przeważyła go do tyłu. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Z tego, że jest przy mnie, zdaję sobie sprawę dopiero, gdy czuję dłoń opadającą na plecy. Nie potrafię z siebie wykrzesać żadnego konkretnego uczucia, żadnej reakcji. Chyba jest mi wszystko jedno. Może mi wpierdolić, może wykopać mnie za drzwi, może mnie ukatrupić. I tak czuję się, jakbym miał zaraz zdechnąć. Nie upokorzę się bardziej niż teraz, kiedy ledwie trzymam się na piętach, kucając na nogach, przytulony do sedesu, bez gaci, brudny od jego orgazmu i swojej krwi, śmierdzący wińskiem i dławiący się własnymi łzami. Kurwa, jak mi źle. Uciekanie od niego twarzą jest odruchem, nawet jeśli jestem przekonany, że zaraz i tak przyjdzie fala bólu albo krzyki. Nie. Zamiast nich pod nosem pojawia się kawałek papieru, a ja biorę go mechanicznym ruchem w dłoń i wycieram twarz, nie od razu łącząc fakty. Dopiero, gdy dłonią odnajduję chłodną powierzchnię szklanki i słyszę krótką, spokojną komendę, dochodzi do mnie, że nie jest wściekły. Nie brzmi nawet na zniesmaczonego. Jest, lekarzem, Ira, widział gorsze rzeczy. Łatwo o tym zapomnieć. O tym, że jego dłonie stworzone są do leczenia. Bez sprzeciwu nabieram wody w usta, a gromadzące się w oczach łzy zaczynają odpuszczać, gdy czuję podpierającą moje plecy dłoń, gdy rozpacz zderza się ze ścianą opiekuńczości – teraz nie ma znaczenia czy jest prawdziwa czy fałszywa. Jest. Lea tu jest i zamiast spuścić wpierdol, postanowił o mnie zadbać. Może po prostu ma dobry humor. Nieważne, dlaczego. Ważne, że mogę znaleźć w tym oparcie i bezpiecznie rozsypać się na kolejne kawałki, wierząc, że je dla mnie pozbiera. Przepłukuję usta, a resztę wody łapczywie wypijam. Opróżnienie żołądka sprawiło, że świat przestał kręcić się tak mocno. Przyniosło ulgę. Pociągam nosem i szybkimi ruchami wycieram twarz, biorąc kilka głębszych wdechów, by doprowadzić się do porządku i przestać ryczeć. Dopiero wtedy znajduję odwagę, by na niego spojrzeć. To dziwne. Ta troska, spokój na jego twarzy, to powracające po latach poczucie, że mogę mu zaufać, bo przecież chce dla mnie dobrze. Nie umiem go – tego poczucia – od siebie odepchnąć. Nie teraz. — Już nie będę — obiecuję pokornie. Rzygać, płakać, zachowywać się jak żałosny gówniarz. Będziesz się dalej mazgaić, czy wrócisz na trapez? Ciosy, które padały podczas treningów nauczyły mnie, że odpowiedź może być tylko jedna. Lea nie zadaje żadnych ciosów, choć wiem, że nie lubi mnie takiego. Mimo że czuję okropny ból w dole, jestem mu absurdalnie wdzięczny. — Mogę spać dziś z tobą? — pytam cicho, próbując podźwignąć się na nogi, choć nie idzie mi to tak sprawnie, jakbym sobie życzył. Jestem zmęczony. Prysznic. Łóżko. I Lea. Chcę tylko, żeby mnie przytulił. Chciałbym zasnąć w jego ramionach. Odpocząć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Czekał cierpliwie. Jak lekarz, jak wyrozumiały partner, jak opiekun. Jak kiedyś, bo kiedyś przecież nie był dla Iry nieustannie okrutny. Ich relacja miała wzloty i upadki, chociaż tych drugich bywało relatywnie więcej. Wtedy to nikomu nie przeszkadzało. Tak myślał Leander, dlatego był dla niego teraz tak infernalny, niepowstrzymanie odreagowując na nim fakt, że ośmielał się być na niego wściekły za to, że - no cóż - był sobą. Ale teraz nie był już wkurzony, lecz i tak Lea nie potrafił wykrzesać z siebie współczucia dla tej obsmarkanej, zarzyganej i zakrwawionej istoty kurczącej mu się pod palcami. Nigdy nie wiedział, dlaczego tak jest. Dlaczego jest tak zepsuty, ale nie znał innego sposobu postępowania. Może to właśnie z tego powodu był tak dobrym lekarzem? Potrafił prowadzić bilans zysków i strat, pomijając emocjonalny aspekt utrudniający podjęcie wyboru. W tym wypadku nie musiał robić nic podobnego. Zysk już miał, chociaż wcale go dziś nie poszukiwał, a straty… straty dziś miał tylko Ira. Może zysków też miał trochę? Van Haarst nie mógł wiedzieć, jak rozpaczliwie potrzebował dziś jego opieki i ile ona dla niego znaczyła. Przyjrzał mu się dłużej, ciemnymi oczyma taksując czerwoną od łez i emocji twarz, ale nie z uwagi na potrzebę przeanalizowania jego pytania. Zastanawiał się, czy aby na pewno skończył zwracać i może przestać nad nim wisieć. Oględziny okazały się pomyślne. Powoli wstał, bez zniecierpliwienia pomagając w tym również Irze, którego podtrzymał pod ramieniem. - Możesz - zgodził się, nie widząc w tym najmniejszego problemu, o ile tylko dostosuje się do kilku niezbędnych wymagań. - Tylko weź prysznic i umyj zęby. Bo inaczej nie będę w stanie zasnąć, gdy zaczniesz mi chuchać w twarz. Szczerze wierzył, że jeśli będzie w stanie doprowadzić się do porządku, to i nie zapaskudzi mu pościeli. Tej myśli się trzymał, kiedy puszczał jego ramię i zostawiał go w łazience, zabierając ze sobą szklankę z wodą. Wrzucił ją do zlewu, nie kłopocząc się zmywaniem jej na rzecz zajęcia się plamą i spodniami porzuconymi w kuchni. Uporządkował podłogę, siebie, ubranie i zorganizował sobie inne - tym razem zwyczajne, bawełniane bokserki. Drogę do sypialni pokonał samodzielnie i zatapiając się w pościeli, usnął niemalże od razu po tym, gdy przyłożył głowę do poduszki. Nie obudziła go nawet zwinna małpka wskakująca w pielesze i zajmująca miejsce obok. | ztx2 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Kontynuacja z kuchni. Do salonu wchodzę z dwoma kubkami pachnącej, parującej kawy. Jeden z nich wysuwam w stronę zaspanego kocowego burrito. — Trzymaj. — Wygląda, jakby jej potrzebował. Ja swojej potrzebuję z całą pewnością. — Daruj sobie reprymendę, jednego ojca już mam — uprzedzam, zanim zacznie wyrażać swoje zdanie na temat stanu, w jakim tu wczoraj przyszedłem. Byłoby miło, jakbyśmy ominęli tę część i przeszli od razu do tej, w której pozbywa się mojego kaca i bólu, przez który stoję nad nim, zamiast usiąść obok. Stercząc tak sobie, z braku laku sunę oczyma również po salonie, a moje czoło marszczy się delikatnie w zastanowieniu, gdy wyłapuję spojrzeniem dziwną plamę na suficie. — Lea, skarbie, coś… — Mrużę oczy, jakby to miało pomóc lepiej dostrzec co tam się wyprawia i wskazuję palcem w tamtą stronę, orientując się, że plama się powiększa. Uznałbym, że sąsiedzi właśnie zalewają mu mieszkanie, ale przecież żadnych sąsiadów nie ma. Swoją drogą, czemu to jest takie ciemne? W pierwszej chwili uznałem to za cień, ale im mocniej się powiększa, tym jaśniejszym staje się, że to rozpulchniająca sufit ciecz ma dziwną barwę, która absolutnie nie wskazuje na wodę. Może gdybym nie miał tak zapchanych zatok od ryczenia wczoraj jak debil, poczułbym też, że coś tu nie gra. Ale na szczęście chwilowo nie czuję nic. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nim Ira zaszczycił go swoją obecnością, dokumenty medyczne były już skompletowane. Leander układał je na dolnej półce stolika z drażniącym pedantyzmem, najwidoczniej wierząc już szczerze w to, że jego niespodziewany gość odpuści sobie kolejne tańce z meblami. Póki co, zapowiadało się na to, że rzeczywiście nie będzie im groziła katastrofa. Lebovitz trzymał się na nogach całkiem nieźle. Ba, nawet przywłaszczył sobie (znowu) jego ubrania, ale… cóż Leander był, jaki był, lecz w tym domu obowiązywała jedna, niezmienna od lat zasada. Co jego, to Iry. Jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało, oczywiście. W każdym razie ubrania były zasobem nielimitowanym. Zaspane burrito chętnie przyjęło z rąk mężczyzny czarną, gorzką kawę i obejmując chciwie kubek skostniałymi palcami, skorzystało chętnie z możliwości rozgrzania się. I nawodnienia, to było najważniejsze w jego obecnym, zdecydowanie niewyjściowym stanie. Kurwa, kiedy nie koncentrował się na czymś, łapał się na tym, że oczy autentycznie ciągnęły go ku ziemi. Dawno nie był aż tak zmęczony, ale nic w tym dziwnego. Wczorajsza wizyta zaburzyła psychopatyczną regularność jego wieczornej rutyny. - Dziękuję - odpowiedział na otrzymane dary losu i przez chwilę wisiał z twarzą nad kubkiem, aby wyryć sobie w pamięci pobudzający aromat kawy. Manifestacja czasami działała, gdy już ignorowało się fakt, że to jedynie żałosna próba oszukania samego siebie. - Nie zaprosiłem cię tutaj po to, aby dawać ci reprymendy. - Odpowiedział Leander, obdarzając Irę swoim statecznym spojrzeniem, od którego za młodu niemalże kurczył się w sobie. Szkoda, że teraz, po tylu latach, ta sztuczka nieco straciła na sile. Mógłby znowu dawać mu reprymendy bez rzeczywistego ich dawania. To było kiedyś całkiem zabawne. - Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Gdybyś wczoraj odpuścił sobie wino, nie przyszedłbyś do mnie. - Sprecyzował swoje stanowisko, a chociaż jego głos jak zwykle był stosunkowo wypruty z wszelkich emocjonalnych naleciałości, słowa te mówiły bardzo wiele o tym, jakie było jego podejście do nieobecności Iry w jego życiu. Nie rozwijał tego wątku. Pragnął poruszyć inny, do czego już się szykował, nim jego wzrok jak na komendę popędził za irkowym palcem wskazującym, osiadając na tym dziwnym czymś rozlewającym się nieregularnym kształtem tuż pod sufitem. - Co do… - mruknął, ale nie dokończył. Zmarszczył czoło i z brzmiącym bardzo marudnie westchnieniem opuścił kubek z kawą na stolik nocny. Podchodząc do tej dziwacznej plamy, przyglądał jej się przez chwilę. Zbyt długą chwilę. Coś mu się nie zgadzało. - Zamordowaliśmy wczoraj kogoś na poddaszu? - Zapytał, kierując ciężar spojrzenia ciemnych, przenikliwych oczu z powrotem na Irę. Wyglądał trochę tak, jak gdyby był o dwa kroki od wyrażenia oburzenia, że przegapił takie widowisko. Nic więcej nie mówił, więc łatwo byłoby nie powiązać ze sobą wątku plamy i morderstwa. Oczywiście, gdyby nie fakt, że tajemnicza ciecz z bliska już ewidentnie przypominała lepką, gęstą substancję, która z wodą nie miała zbyt wiele wspólnego. Dodatkowo ten zapach, jaki zaczynał unosić się w salonie… Leandrowi natychmiast przywodził na myśl sale operacyjne, na których pojawiał się co najmniej raz, dwa razy w tygodniu. Za dobrze go znał, aby mógł się pomylić. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nim plama na suficie odwróciła moją uwagę, mam chwilę, by spocząć spojrzeniem na swoim (twoim, Ira?) burrito i nie mogę poradzić nic na to, że to łagodnieje pod wpływem obrazka, który widzi. Lea na pierwszy, drugi i kurwa setny rzut oka zupełnie nie wygląda jak zwyrol, którym przecież potrafi być. Ja wiem o tym najlepiej, za młodu przecież poznałem go jako lekarza, a w tym swoim białym kitlu, z łagodnym, spokojnym głosem i uważnym spojrzeniem wyglądał jak żywa obietnica przegonienia każdego bólu. O ironio. Teraz na dodatek wygląda niemal tak niewinnie i uroczo, jak wtedy, gdy śpi. Opatulony kocem, przytulając kubek z gładkim „dziękuję” na ustach i z opadającymi sennie powiekami. Bardzo łatwo nie pamiętać o tym, co wydarzyło się pół roku temu, kiedy reprezentuje sobą to, co teraz. A kiedy w dodatku mówi takie rzeczy? Słodkie ciepełko natychmiast rozlewa się po moim wnętrzu, a usta niekontrolowanie wyginają się w nieumiejętnie tłumionym, zadowolonym uśmieszku. Nie przeszkadza mu, że przyszedłem tu napruty jak świnia, bo przyszedłem. A on woli mnie takiego niż nieobecnego. Więc i tym razem mu mnie brakowało. Miłe uczucie. Być ważnym. Chcianym. Potrzebnym. Niemiłe, gdy jakieś paskudztwo przerywa tę poranną sielankę. Również podchodzę bliżej, zadzierając głowę w przerwach od łyków kawy. Nie od razu orientuję się, na co patrzę, nic więc dziwnego, że pytanie Lei wywołuje na mojej buzi jawną konsternację, w wyniku której pozostaje mi rzucić mu nierozumiejące spojrzenie. — Nie pytaj mnie, co robiliśmy wczoraj, ledwo pamiętam, jak tu dotarłem. — Wracam spojrzeniem do plamy i dopiero po kilku chwilach rozumiem, dlaczego padło to osobliwe pytanie. Bardzo możliwe, że w pierwszej chwili blednę, bo przebłysk niepokojącej myśli sprawia, że na moment zatrzymuje mi się serce. Przez ułamek sekundy wierzę w to, że Leander może trzymać na poddaszu świeżego trupa. Że go poniosło, że wydarzyło się coś i naprawdę kogoś w końcu zadźgał. W kolejnej sekundzie przypominam sobie, że jest zbyt pedantyczny i skrupulatny, by upchnąć niezabezpieczone ciało na poddaszu. No i pewnie nie udawałby, że nie wie skąd krew na suficie. — Quadruplator. — Nie zaszkodzi się upewnić. Wbijam wzrok w sufit, obserwując, jak powierzchnia odsłania to, co za nim. Kilka pudeł, żadnego trupa, żadnego źródła powiększającej się plamy, której odór zaczyna przebijać się nawet przez moje zapchane zatoki. — Nic tam nie ma. Quidhic. — Proszę, proszę, magia jest cudowna — ma mnie w dupie, gdy jestem w pełni sił, odpowiada na byle pierdnięcie, gdy czuję się jak gówno. Może to znak od sił piekielnych? Może jednak lepiej budzić się na kacu, czując ból w każdym skrawku ciała. Cierp, a będzie ci dane, czy coś. — Skarbie, zalazłeś komuś za skórę? — Pytanie jest retoryczne. — Cokolwiek to jest, jest magiczne — dzielę się werdyktem i odsuwam się z wypisanym na twarzy obrzydzeniem, byle dalej od tego czegoś. Quadruplator: 91 (86 + 5) | Udane Quidhic: 68 | Udane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Dobrze wiedział, jak mu dogodzić. Sztuczka stara jak świat, ale tym razem niczym niewymuszona, więc może wcale nie „sztuczka”? W tym momencie łechtanie ego Iry absolutnie nic mu nie dawało, więc może i rzeczywiście mu go brakowało. Brakowało mu porannej kawy, ofiary do bestialskiego traktowania, czy może głupiutko rzewnych przytulanek na kanapie? A może po prostu zwykłej rozmowy z kimś, kto znał obie jego twarze i z jakiegoś powodu wciąż do niego wracał? Nieważne co takiego powodowało jego zainteresowanie osobą akrobaty. Ważne było to, że nie podobało mu się odwracanie jego uwagi od tego, co zamierzał przed chwilą zrobić. Cisza, jaka zawisła pomiędzy nim a ścianą mogłaby niepokoić. Wyglądał teraz tak, jak gdyby rzeczywiście rozważał możliwość wczorajszego zapamiętania się, w czymkolwiek mógłby się zapamiętać. Nie miał wczoraj żadnych szczególnych chęci na krojenie ludzi, więc co za licho przywiało tu tę osobliwość? Obrócił się przez ramię, aby patrzeć, jak Ira rzuca dwa zaklęcia i najwidoczniej próbuje rozpracować istotę problemu. Nie przerywał mu. Jakkolwiek surowy nie byłby dla siebie Ira, Leander znał się wyłącznie na leczeniu. I anty-leczeniu, oczywiście. Wykrywanie źródeł magii było daleko poza jego codziennym zainteresowaniem. Stąd też uniósł wysoko brwi, kiedy najpierw stwierdził, że „nic tam nie ma”, a potem pytał, czy zalazł komuś za skórę. Zawahał się. - Nie wiem? Pewnie każdemu, kto nie przepada za lekarzem bez sumienia. - Wzruszył ramionami, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz, jaką każdy lekarz może powiedzieć. Tłoczki pod sklepieniem jego czaszki poruszały się tak wyraźnie, że niemalże było je słychać. - Och - westchnął, błądząc wzrokiem po nicości za plecami Iry. Bingo! Jednak coś sobie przypomniał. - Ostatnio miałem małą sprzeczkę z ordynatorem i chyba kazałem mu się pierdolić, kiedy próbował wcisnąć mi trzy dyżury w tym tygodniu. Chuj złamany i tak wpisał mnie na dwa, ale żeby od razu robić mi basen na suficie? Sprzeczka z przełożonym była bardzo w jego stylu, ale ta ilość informacji padająca z jego ust już niekoniecznie. Najwidoczniej nie planował w najbliższym czasie przemalowywać salonu na czerwono. Nie dziwota, wszak zieleń przyjemnie uspokajała zszargane nerwy van Haarsta. - Skoro można było to zmaterializować ot tak - tutaj pstryknął palcami, jednocześnie marszcząc nos z wyraźnym zdegustowaniem, kiedy patrzył na rosnącą plamę. - To pewnie efekt jakiegoś rytuału. Dochodząc do tego wniosku, wcale nie wyglądał na ukontentowanego. - Wiesz, jak się tego pozbyć? - Zapytał, bo jeszcze nie zdarzyło mu się odkrwawiać sobie salonu. Tylko dlaczego uznał, że Irze mogło się to przytrafić? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny