Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
First topic message reminder : Salon Utrzymany w kolorze zieleni, sympatyzującej z liczną roślinnością rozsianą po pomieszczeniu. Ciemne, zdobione ściany zastawiają wysokie półki uginające się wręcz od książek typowo naukowych, okazjonalnie tylko ozdobionych zaczarowanymi, niegorącymi świecami. Większość z nich znajduje się przy oknach, otoczonych ciężkimi, chociaż nieco już wypłowiałymi, oliwkowymi zasłonami. Pierwszoplanowa kanapa obita szmaragdowym materiałem sąsiaduje ze staromodnym stolikiem kawowym, zazwyczaj świecącym pustkami oraz niewielkim kominkiem, który bardzo rzadko gości w sobie ogień. Podłoga z ciemnego drewna w okolicach kanapy jest przystrojona wzorzystym dywanem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Oczy wciąż wydają mu się ciężkie. Pierwsze uderzenie paniki wywołane ciemniejącym niebem już odchodziło w niepamięć, robiąc miejsce na podobne rozleniwienie, które oplątało jego towarzystwo. Drzemka zdecydowanie nie zaspokoiła potrzeb jego organizmu. Leander wydaje się być jeszcze bardziej wyczerpany, niż wcześniej, chociaż ogólnie czuje się zdecydowanie lepiej. Myśli zostały odświeżone, podobnie jak atmosfera, która teraz jest po prostu cudownie słodka i błoga. Nie ma tu miejsca na nerwy i żale. Jest jedynie jedno ciało przy drugim ciele i słodkie pobudki z odgarnianiem włosów z twarzy. Uśmiechnął się niemalże odruchowo, bo tak samo jak Ira, Leander czuł się bardzo dobrze w tym położeniu. Lata temu, takie chwile przydarzały im się dość często. Były słodką skorupką, którą uparcie powlekali swoją destrukcyjną zależność. Potwór w owczej skórze swobodnie zanurzał się w wacie cukrowej. Dzisiaj taki stan rzeczy wydawał się absolutnie nieosiągalny. Nie po tym, co zadziało się we wrześniu i tym, co mogło się stać wczoraj… a jednak byli tutaj. Razem. Lekarz oparł spierzchnięte usta o różowe wargi Iry i po prostu pozwalał, aby poruszały się pod nimi. Spijał znaczenie jego słów, ale wciąż przymykał oczy, gdy sen próbował znowu porwać go w objęcia. Sprzeciwiał mu się, ale czuł ciężar, który siedział mu na klatce piersiowej. Obowiązki nie pozwalały, aby nie wychodzili dziś spod tego koca, ale myślenie o nich chwilowo zostało odroczone. Palce mknące wzdłuż brzucha wywołały nagłe łaskotanie w żołądku. Westchnął cicho, czując dotkliwie ucisk jego biodra na swoich genitaliach. Wcale nie miał ochoty mierzyć się z naiwnymi wizjami dziecka, jakim wciąż pozostawał Ira. Nie był już tym samym chudym nastolatkiem, który nie odważył się podnieść na niego głosu. Wpędzał go w rozstrój i wywoływał niepewność. Kazał zastanawiać się nad tym, czy wciąż potrafi wpuścić go do swojego życia. Odpowiedź nadeszła szybko. Tego nie przewidywał. - Nie naprawimy tego, maleństwo. - Zauważył, przesuwając lekko biodro, aby leżeć nieco bardziej na plecach i umożliwić mu swobodny dostęp do swojego ciała. Ciemne oczy rzeczywiście pozostawały obojętne, chociaż wnętrzności rozpalała mu satysfakcja. Znowu doprowadził go do stanu, w którym będzie za nim tęsknił. Potrzebował go tak samo, jak Ira potrzebował jego. Różnica była taka, że Leander nie posunąłby się do proszenia kogokolwiek o obecność w swoim życiu. - Możemy budować dalej - dodał, aby nie zrozumiał go opacznie. Uśmiechnął się leniwie spod przymykających się powiek i jego ramie pogładziło rozbudowane od ćwiczeń mięśnie kryjące się pod cienką skórą szczupłych pleców. „Tak mi z tobą dobrze” Od samego brzmienia tych słów robił się coraz twardszy. Oczywiście, że było im dobrze. Będzie im dobrze tak długo, aż maleństwo będzie mogło być takie, jakim chciałby je widzieć. - Grzeczny… - szepnął, obejmując uwagą palców skłębione włosy okrywające mu kark. - Musisz być grzeczny, maleństwo, żebym już zawsze robił ci tylko dobrze. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Leander odpowiada, a mnie mrozi. Ciało sztywnieje w sekundę za sprawą jego słów, a moje spojrzenie wbija się z niego z całą gamą emocji, których przed chwilą w nim nie było i każda przeczy sobie nawzajem. Tylko tyle wystarczy. Kilka krótkich słów sprawia, że w ułamku sekundy z błogiego rozluźnienia i naiwnego uniesienia, emocje przeinaczają się w gwałtowny protest i oburzenie, a ja mam ochotę zerwać się z kanapy, jakby ciało Leandra zaczęło parzyć. Nim podjąłem jakiekolwiek działania, Lea dodaje sprostowanie, a ze mnie schodzi powietrze. Ulga zalewa umysł tak dotkliwie, że przez chwilę czuję niemal fizyczny ból. Zaciśnięte usta rozluźniają się pod napływem lekkiego uśmiechu, a palce wznawiają swoją leniwą podróż po wyrzeźbionym brzuchu, uparcie ignorując poruszenie, które czuję niżej na swoim biodrze. Kiedy tak leżymy, kiedy mówi te słodkie słówka i jest przy mnie w ten niewinny, kojący sposób, jestem przekonany, że mogę być grzeczny. Czemu miałbym nie być? Umysł z wprawą wypiera, że to niemożliwe. Nie dopuszcza do siebie, że relacja, która od początku była chora i toksyczna, teraz może stać się jeszcze bardziej zgubną i bogatą w konsekwencje. To nie ma znaczenia, bo teraz, w tym momencie jest idaealnie, a to przecież musi oznaczać, że już tak pozostanie. — I będę dla ciebie najważniejszy? — szepczę, mrużąc z rozkoszą oczy pod wpływem palców zatapiających się w moje włosy. Ciało reaguje gwałtowną gęsią skórką na opuszki przesuwające się po karku, a z pomiędzy warg mimowolnie wydobywa się głośniejsze westchnienie. Jeśli będzie dotykał mnie w tym miejscu, zwariuję. Zajmuje mi chwilę odwrócenie uwagi od otumaniającego wszystkie inne zmysły dotyku. — Nie pamiętam za dużo z wczoraj. Byłeś zły, jak przyszedłem? — Moje palce suną nieco wyżej, by zacząć wyrysowywać szlaczki tym razem na biodrze Lei. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Obserwował emocje eksplodujące w jego oczach i upajał się nimi. Ego pęczniało od samej myśli, że ktoś może być od niego aż tak uzależniony. Chciał być przy nim, a Leander mógł mu to dać. Mógł dać mu swoją - Oczywiście, że będziesz - karmił jego nadzieje i zdaje się, że nawet nie uważał tego za kłamstwo. Był najważniejszy tak długo, aż nie postanowi wyjść, aż znowu nie podniesie na niego głosu, ręki, nie okaże buntu, którego nie tolerował. Dopóki korzył się pod nim i pozwalał, aby opiekun był w stosunku do niego nadrzędny, był wyjątkowy. Jedyny, najlepszy, obdarzony uwagą i wynaturzoną miłością kogoś, kto kochać nigdy nie będzie umieć. - Nie możesz mnie już nigdy zostawiać - szeptał, leniwie masując jego kark i fałszywie przymrużając oczy, kiedy sprawa zdawała się być dla niego trudna. Nie była i to nawet przez krótką chwilę. Jeżeli go zostawi, znajdzie go i weźmie go sobie z powrotem. Wyrwie go siłą z objęć rozsądku, bo od kiedy tylko pojawił się na jego progu, Leander już wiedział, że może go szukać, a jeżeli tak było, zamierzał już zawsze mieć przy sobie coś, co od zawsze należało tylko do niego. - Nie byłem - odpowiedział i tym razem nawet nie kłamał. Ściągnął tylko nieznacznie brwi, kiedy wspomniał wczorajszą noc. Wydawała mu się tak odległa, jak gdyby nie wydarzyła się kilkanaście godzin temu, a całe miesiące wstecz. - Byłem zasmucony, że nie szanujesz tego pięknego ciała, które masz. - Odpowiedział, obejmując wzrokiem jego sylwetkę w sposób niepozostawiający złudzeń co do tego, że jednak zdanie zmienił - chyba podobała mu się nawet bardziej, niż poprzednia. Teraz gdy go dotykał, czuł, że nie marnował czasu na grę w karty i picie wódki. A przynajmniej nie większość z niego… - I że przyszedłeś do mnie tak późno - uchylił furtkę, przekonany, że Lebovitz wbiegnie w pułapkę w ułamku sekundy. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Motyle szaleją pod wpływem jego obietnicy, że będę najważniejszy, a ja bezrefleksyjnie mu wierzę, bo przecież dlaczego miałbym nie być? Kto inny zna go tak dobrze jak ja? Nie dopuszczam do siebie opcji, że ktokolwiek taki istnieje. Znamy się przecież już tyle lat, spędziliśmy ze sobą tyle upojnych chwil, mieliśmy dobre i gorsze momenty, ale trwaliśmy w tym i było nam dobrze. Tak jak teraz. Przecież potrafię dać bliskim wszystko, czego potrzebują, umiem wyjść z siebie i stanąć na czubku chuja, żeby zrobić im dobrze, więc należy mi się bycie najważniejszym. Mogę znieść dużo dla tego poczucia. Bycie kimś ważnym dla kogoś takiego jest wyjątkowe i kocham tę myśl. Ja, nikt inny. Na pewno tylko dla mnie taki jest. Nawet jeśli miał innych, to na pewno nic nie znaczyli. Jestem wyjątkowy. Niewstrzymany pomruk przyjemności wyrywa się z moich ust, gdy Lea wprawia palce na karku w ruch. Moje biodra falują krótko, a głowa porusza się niespokojnie, lgnąc jeszcze mocniej do dotyku, rozlewającego się ciepłem i obezwładniającymi dreszczami po ciele. — Nie zostawię, skarbie — obiecuję równie cicho, co on. Lea wraca myślami do poprzedniej nocy, a ja słucham go uważnie, z drobnym uśmiechem i rozpływam się pod jego słodką troską, pod tym, jak martwi się o moje zdrowie. Kiedy dodaje swoje ostatnie słowa, moje oczy wypełniają się bezbrzeżnym rozczuleniem i ciepłem, którego próżno było szukać pół roku temu, kiedy pierwszy raz po latach pojawiłem się na jego progu. Spijam komplementy i wyznania z jego ust zupełnie bezrefleksyjnie, bo dlaczego miałbym doszukiwać się dziury w całym? Jemu też było ciężko beze mnie. — Nie chciałem cię zasmucić. — Odszukuję ustami jego wargi, by złożyć kolejny przelotny pocałunek, przesączony rozgorzałymi w sercu uczuciami. Nieważne jak bardzo są fałszywe i nietrwałe, teraz są wszystkim, co mnie określa. — Co byś zrobił, gdybym nie przyszedł? Nie odezwałbyś się już? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Plątał go w grubą sieć zbudowaną z fałszu i motał nią tak długo, aż nie wiedzieli już, gdzie był początek, a gdzie koniec tego kłębu. Okłamywali się wzajemnie, a jednak obaj wydawali się przyjmować taką wersję prawdy z pocałowaniem dłoni. Otwierali się na siebie od nowa, przyjmowali do swoich serc. Wikłali się na nowo w podróż pociągiem ku zagładzie. O zgrozo, czyniąc to z absurdalną przyjemnością i pewnością, że to było właśnie to, co było im potrzebne do szczęścia. Leander westchnął ciężko i zintensyfikował uścisk, którym obdarzał Irę, jak gdyby próbował przytrzymać go przy sobie. Może na wypadek, gdyby jednak ktoś spróbował wyrwać mu go z ramion? Albo, gdyby odzyskał rozsądek…? Nie doczekali się przejawów rozsądku. Nie doczekali się prawdy i autorefleksji, a mimo tego obaj wydawali się być naprawdę szczęśliwi. Kiedy ostatnim razem, przydarzyła im się taka sielanka? Leander nie był w stanie sobie tego przypomnieć, nawet mimo tego, że naprawdę chciał zachować w umyśle takie chwile na później. Z uwagą rejestrował więc to, co działo się teraz. Odpowiadał na pocałunek. Krótki, bo krótki, ale jakże wdzięczny. Spoglądał mu w oczy, szukał w nich zwątpienia, jakie spodziewałby się zobaczyć w związku z zadanym pytaniem. - Wtedy nie zdołałbym zrobić nic. Pękłoby mi serce. - Mówił i sączył jad tak długo, jak tylko zamierzał mu na to pozwolić. Zakorzeniał w nim świadomość, że jest dla niego najważniejszą osobą pod słońcem. Tak musiało być. Przecież nie mógłby być z nim nieszczery, prawda? - Niedługo będę musiał wyjść - przypomniał mu o swojej niekończącej się pracy na dwie zmiany po szybkim zerknięciu na zegarek. Podczas zwykłego, leniwego szeptania sobie słodkich słówek, czas zaskakująco galopował. - W nowej fryzurze - dodał jeszcze i w zamyśleniu cofnął rękę z pleców Iry, aby dotknąć swojego dziwnie gładkiego policzka. Prawie zapomniał, że rzeczywiście wciąż tutaj był. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie jestem skłonny do refleksji nad całą tą relacją. Po prostu pewnego dnia się wydarzyła i utknąłem w niej po uszy. Z początku była tylko ona. Kiedy miałem te szesnaście lat, Lea był dla mnie niemal całym światem. Każda myśl, która nie krążyła wokół rozwijającej się kariery, była niemal w całości poświęcona jemu i naszej przyszłości. Bo byłem przecież pewien, że mamy przyszłość. Byłem naiwny, ale teraz już taki nie jestem — tak sobie myślałem pół roku temu, kiedy tu wróciłem. Teraz nic z tego nie pamiętam. Wrzesień wydaje się odległy o całe jedno życie, a przemyślenia z tamtego czasu są zupełnie nieosiągalne. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Liczą się uczucia. A uczucia mówią mi, że bez niego nie dam sobie rady, że chcę go w swoim życiu i że on chce mnie. Czego więcej trzeba? — Och — wyrywa mi się na jego odpowiedź, a spojrzenie wlepia się w niego z pełnią rozczulenia i pewnego zmartwienia o to słodkie serduszko, które mogłoby pęknąć. Później, jak już stąd wyjdę, jak przestanę spijać sączący się z jego ust narkotyk, uświadomię sobie, że przecież to nieprawda. Przecież mógłby zrobić dużo. Mógł pierwszy się odezwać. Napisać, zadzwonić. Ale nie zrobiłby nic. Teraz to nieważne, teraz uwierzyłbym w każde jego słowo, zbyt odurzony szczęściem i poczuciem bycia kochanym, by zastanawiać się nad ich prawdziwością. Rzeczywistość wlewa się między nas bardzo powoli, ale nieubłaganie, a pierwszą furtką stają się dla niej słowa Lei. Będzie musiał wyjść. Smutnieję od razu i wzdycham ciężko, wtulając się w niego znów ze zdwojonym zaangażowaniem. — Bez sensu — mruczę niezadowolony, choć ja przecież też muszę odbębnić trening. W końcu trzeba będzie podnieść się z tej kanapy. Niestety. Odsuwam się lekko, żeby zahaczyć wzrokiem o buźkę, którą tak namiętnie głaska dłonią. — Na pewno każdy ją skomplementuje — stwierdzam i składam przelotnego buziaka na gładkiej powierzchni żuchwy. — Napisz, kiedy znów mogę wpaść. Tym razem przyjdę trzeźwy — obiecuję z cieniem rozbawienia i przytulam się jeszcze raz, by wchłonąć jak najwięcej jego ciepła, zanim trzeba będzie się zebrać. Tak o, na zapas. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Zamknięty w bańce nieszczerości mógłby prowadzić tę grę jeszcze długo. O wiele łatwiej byłoby to zrobić, gdyby Ira rzeczywiście nie musiał mierzyć się z „tu i teraz”, pozostając na zawsze w słodyczy wyimaginowanej miłości, jaką mu wmawiał. Może w końcu powinien przykuć go do łóżka? Tak byłoby łatwiej, ale może niekoniecznie przyjemniej. Wiedział aż za dobrze, że kiedy stąd wyjdą, bańka po raz kolejny się rozpadnie. Wcześniej nigdy by go o to nie podejrzewał. Nie wątpiłby w sieczkę, jaką mu zrobił z mózgu i w ślepe oddanie, w jakie go zaangażował, a jednak nawet wtedy, gdy zjawił się na jego progu w stanie po spożyciu alkoholu, wydawał się inny, niż te lata temu. Taki Ira smakował mu wyjątkowo gorzką porażką. - Bez sensu - zgodził się z nim bez chwili zwłoki, gdy nadgarstek ciężki od zegarka znowu opadł na oparcie kanapy. Z drugiej strony myśl o powrocie w medyczne zawirowania wprawiłaby go w kolejną podróż pociągiem hiperfokusu, gdyby tylko nie ten pierdolony dyżur. I chujek, a nie ordynator. Niejeden wieczór już mu spierdolił i tendencja zdecydowanie nie miała być zniżkowa. Wchodzili na ścieżkę wojenną, a wystarczyło tylko podejrzenie o dopuszczenie się zaczarowania mu sufitu. Zbrodnia godna kary, tak właśnie zawyrokował, a chociaż chciałby odpuścić sobie kilka dni, co by mu sprawić kłopot, był zbyt zaangażowany w to, co robił, aby był w stanie się na to zdecydować. Szkoda. Powiódł spojrzeniem wzdłuż twarzy Iry, jak gdyby próbował rozpoznać nutę nieszczerości grzmiącą gdzieś w jego gardle, ale niczego się nie dopatrzył. Mimo tego czuł dziwaczny dyskomfort związany z tym, co miał na twarzy. Nic dziwnego. Leander był stworzeniem pełnym przyzwyczajeń. - Napiszę - obiecał mu, sięgając po kilka swobodnych pocałunków, które wyjątkowo wyzbyte były seksualnego podtekstu. Były przejawem bliskości, niczym więcej. Słodkim ukoronowaniem największego od lat przedstawienia, w jakim wziął udział. | ztx2 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
→ Przedsionek Czyli sobie to wyobraziłem?! Nazywasz mnie wariatem?! — zatrzymuje się na koniuszku języka, bo dalsza słowa Leandra zamykają mi buzię. Widziałem przecież, że gapił się na tę lafiryndę. Ale to prawda. Ona nie mogła się ze mną równać, nie może się równać z tym, co Leander czuje do mnie, z tym, jak patrzy na mnie, z tym, co ja mu daję. Bo daję mu wszystko. Nikt nigdy nie da mu tyle, co ja, nie zniesie tyle, co ja, nie spełni każdej, najmniejszej zachcianki jego ciała, tak, jak robię to JA! Więc to prawda, nie mógł się do niej ślinić, nie, kiedy obok stałem ja i trzymałem go za rękę. Pewnie zahaczył o nią wzrokiem, może mu o kimś przypomniała, a może tylko wydawało mi się, że patrzył na nią dłużej niż normalnie. A może w ogóle nie patrzył na nią? Przecież kocha tylko mnie i to mi mówi, że jestem najważniejszy. To dla mnie znajduje czas między pracą i to przy mnie budzi się rano w łóżku. To ja poprawiam mu każdy dzień. Ja, nikt inny. Oczywiście, że ślini się tylko do mnie. Zawsze. Mdlej. Przysięgam, świat ciemnieje mi przed oczami od wystrzeliwujących emocji. Co, kurwa? Ja mu… Ja tu… Ja… Agh!!! Jak może zachowywać się, jakby nic się nie działo, jakby miał w piździe wszystkie moje emocje, mój ból, MNIE?! Mdlej?! Jakbym… Jakbym był mu zupełnie obojętny. Zaciskam wolną pięść do bólu, poddając się zupełnemu paraliżowi, kiedy umysł nie wie, jak zareagować — złością, płaczem… przemocą? Powinienem się odwrócić i dać mu w pysk, może chociaż pokazałby jakieś emocje. Nie mam szansy na podjęcie decyzji. Czuję, jak ramiona Leandra nagle mnie oplatają, a stopy odrywają się od ziemi. Jestem zbyt wściekły i dotknięty jego lekceważeniem, jego brakiem emocji i robieniem ze mnie idioty, by nie odebrać tego jako jawne szyderstwo. — Tak jak zrobiłeś to w kaplicy? — warczę, kiedy już jesteśmy w salonie. — Postaw mnie. — Moja cierpliwość skończyła się wraz z ostatnim wypowiedzianym słowem, więc nawet nie czekam, aż spełni moje życzenie i po prostu unoszę klatkę na tyle, by ułożyć dłonie na jego ramionach i mocno się odepchnąć. — Przestań być taki spokojny!!! — wyrzucam z siebie niekontrolowanie, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Wściekłe? Czy wystraszone? Dlaczego zachowuje się, jakby mu nie zależało? Jakby mógł za chwilę powiedzieć „nie pasuje ci coś, to wyjdź”. Jakby był… zmęczony. Jakby… — Puszczasz się z jakąś szmatą? To dlatego taki jesteś? Chłód pentakla pod sukienką nagle zdaje się paradoksalnie parzyć w zetknięciu z rozgrzanym emocjami ciałem. Nie wiem, kiedy przestało chodzić o Allie i Mauriego, a zaczęło o mnie i Leę. Ale czy to ważne? To się nie liczy. Liczą się emocje. Liczy się dążenie do autodestrukcji, do upojenia tym, co mnie napędza, tym, co jako jedyne może pomóc, tym, co Leander zawsze przecież mi dawał, choć nigdy tego nie zauważę, pewien, że to ja spełniam jego chore potrzeby. Czemu teraz miałoby być inaczej? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki, już prawie do niego należało... a potem Ira wyprostował się jak kij od szczotki i odepchnął. Nawet jeżeli chciał go przytrzymać, musiał puścić. Szlag najjaśniejszy go trafiał, kiedy tak robił i tak naprawdę nie musiał nic więcej mówić, jeżeli chciał uruchomić w Leandrze rozdrażnienie. Kimże jednak byłby Ira, gdyby tak po prostu kiedyś zamknął mordę? Pierwszy cios spadł, zanim jeszcze dokończył zdanie. „Jesteś?” urwało się w połowie i ustąpiło miejsca głośnemu plaśnięciu, kiedy dłoń Leandra opadła na policzek i w istocie być może wreszcie miała zamknąć usta, o które również uderzyła. Krzyż egipski na wierzchu prawej dłoni oprawcy zdawał się poruszać. To palce Leandra niekontrolowanie wprawiały go w ruch, kiedy niepowstrzymanie prostowały się i zaciskały. - Mówisz masz - warknął, dając wreszcie świadectwo temu, że zaczął działać mu na nerwy. To była ostatnia chwila, w której mógł przekuć destrukcyjne emocje w agresję innego rodzaju. W przeciwnym wypadku łatwo będzie im znowu wrócić do znajomych objęć wiecznie toczącego się koła. Złościł się, bił, wyżywał się, a potem leczył tylko po to, aby potem znowu bić. W którym momencie ta patologia, ten schemat stał się pożądanym przez Irę? Leander wciąż pamiętał chwile, w których chodził na paluszkach wokół niego i drżał, kiedy tylko nadepnął na skrzypiącą deskę, gdy lekarz nie wracał w humorze do domu. Skoro pragnął do tego wrócić, mógł mu to zagwarantować. Zaś z drugiej strony, dlaczego miałby robić coś, co byłoby mu na rękę? Nie. Dobrze wiedział, że nie będzie w stanie wyhamować, gdy już go rozpędzi. Ostrzegawczy błysk w oku van Haarsta był jednym z ostatnich sygnałów alarmowych. - Tego chcesz? - Zapytał mrukliwie i stawiając dwa kroki naprzód, skrócił przestrzeń między nimi do niebezpiecznych, niemal znikomych, rozmiarów. Ta sama dłoń, którą poprzednio go uderzył, oparła się teraz o obojczyk Iry. Złamie go? Nie złamał. Jeszcze? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie kończę zdania. Powietrze przecina gwałtowny ruch, a ja odruchowo zamykam oczy. Uderzenie jest mocne, posmak krwi w ustach znajomy. Ból rozlewający się po szczęce odbiera chęć na dalsze krzyki, na cokolwiek, co mógłbym jeszcze mu wyrzucić. A coś by się przecież znalazło. Zawsze coś się znajdzie. Warkot z jego ust obija mi się o uszy, zakłócając tępy pisk wywołany przez uderzenie. Głowa nie zastyga w miejscu, w które ją pokierował, ale wraca zamaszyście do poprzedniej pozycji, a spojrzenie, ciskające wściekłymi iskrami, odnajdujea Leandra. Ramię drży tylko przez moment, jakbym rzeczywiście był zdolny mu oddać. Nie jestem. A zaglądając w te ciemne, przysłonięte tak przecież znanym mi uczuciem oczy, dostaję paraliżu. Uderzenie otrzeźwia choć częściowo. Gardło zaciska się we wspomnieniu uczucia, które na nowo budzi się do życia. Oddech, szybki od nerwów, przyspiesza jeszcze mocniej, kiedy serce odbiera sygnał o zagrożeniu, kiedy wtłacza w żyły adrenalinę i napełnia spojrzenie lękiem. Waham się. Tego chciałem, prawda? Sam tego chciałem. Gdybym nie chciał, byłbym przecież mądrzejszy. Chciałem, żeby przestał być spokojny, chciałem, żeby pokazał emocje. Pokazał, a satysfakcja miesza się z rosnącym strachem, kiedy podchodzi, a ja, jak zahipnotyzowany, nie mogę oderwać wzroku od jego oczu. Znam je. To spojrzenie. Drżę niekontrolowanie, czując jego dotyk na obojczyku. Mógłbym się cofnąć. Mógłbym to zrobić, zanim podszedł. Mógłbyś, Ira? Przecież wiem, że nie jestem słaby. Ani wolny. Że… Że mógłbym. Więc czemu nie mogę? Jakby miał moc, która zatrzymuje moje ciało w miejscu i nie pozwala mu choćby drgnąć. To instynkt. Instynkt, który on stworzył, instynkt, w którym mnie wychował. Oddech staje się ciężki, niemal bolesny, kiedy wpatruję się w niego, szukając dobrej odpowiedzi. Tego chcę? Nie. Przecież nie chcę. Przecież było dobrze, chciałem, żeby było dobrze, powiedziałem Lily, że się zmienił, bo to prawda. To przecież prawda. Sprowokowałem go, wiedząc, co się stanie. Jesteś pewien, że wiesz? To nie zabawa. To Leander. Za tymi drzwiami nie ma haseł bezpieczeństwa, za ich progiem prośby i błagania przestają mieć znaczenie. Pokazał mi, na co go stać. A ja przecież nie chcę, żeby przestał mnie kochać. Nie chcę znów skończyć w kałuży krwi. Obiecał, że by mnie nie skrzywdził. Nie tak. Wierzysz mu? Zerkam na dłoń na swojej skórze i wracam spojrzeniem do Lei. Ne wiem, czego chcę. Chcę, żeby mnie przytulił. A jednocześnie, żeby uderzył mocniej. Żeby zabrał te myśli, żeby zabrał wszystko. Chcę, żeby był, chcę pewności, że mnie nie zostawi, że chociaż on wciąż mnie kocha, że- Zaciskam pięści, a spojrzenie potulnieje, gdy czuję znajomą gulę w gardle. Chcę tylko… — Nie. Nie tego. — Opuszczam wzrok, bo im dłużej patrzę mu w oczy, tym bardziej czuję się, jakbym rozdrażniał dzikie zwierzę. Nie tego. Nie tego, co pokazał mi kilka miesięcy temu. Nie tego, kiedy nie byłem pewien, czy jeszcze mu zależy. — Ale chcę, żeby bolało — szepczę, oblizując zaschnięte usta, czując rosnącą adrenalinę mieszającą się z podnieceniem, obietnicę zapomnienia, szaleństwa. Wyrok, który na siebie podpisuję. Unoszę z wahaniem spojrzenie. Uległe, potulne, wyczekujące. Ty też tego chcesz, prawda, Lea? Ty też tego potrzebujesz. Tego, co połączyło nas, zanim zrozumiałem, w co się wplątałem. W co ty mnie wciągnąłeś. I co bezpowrotnie mi odebrałeś. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
TW: (już prawie) przemoc domowa, toksyczna relacja Groźba czająca się w ciemnych oczach nie łagodniała wraz z kolejnymi oddechami wtaczanymi do płuc. Była równie ciężka i ostra jak zawsze. Może nawet bardziej, niż kiedykolwiek, bo przecież nie samoistna. Nie przyszedł taki do niego. Nie szukał zwady, nie chciał robić mu krzywdy, a jednak do tego go zmuszał. Tego chciał, prawda? Lubił, kiedy sprowadzał go do najniższego poziomu. Dostrzegał zmianę w jego spojrzeniu i tylko ona pozwoliła mu rozluźnić wreszcie mocno zaciskane szczęki. Posmak kontroli powoli wypełniał mu usta i spowalniał krew pędzącą zaciekle w żyłach. Szum w uszach ustawał. Furia odchodziła, widać było to jak na dłoni. Jasna skóra powoli wygaszała zaróżowione z nerwów policzki, chociaż jedno się nie zmieniło. Przemoc. Ona zawsze była we ich relacji w ten, czy w inny sposób. Była i każdy z nich lubił ją na swój sposób. Leander lubił obdarzać nią swoje zabawki. Ira lubił ją brać… częściowo. - I musiałeś mówić to wszystko, żebym sprawił, że cię zaboli? - Zapytał głosem niemalże głuchym od pobrzmiewającej w nim pustki. Pożerała go od środka. Był równie pusty jak przed laty, a jednak coraz bardziej rozchwiany. Mimo wszelkich zmian ta jednak nigdy nie nadchodziła. Zbliżenie się do Leandra nigdy nie było delikatne. Zawsze bolało. Tak jak teraz, jak zwykle. Palce, które trzymał na obojczyku Iry, zacisnęły się mocno. Imadło dłoni powodowało silny ból, ale nic nie chrupało, niczego nie uszkadzało. Przyzwyczajone do otarć i obić ciało powinno przyjąć krwawy podbieg jak swój. Nawet nie zostawi mu siniaków. - Będzie cię bolało - obiecał, napierając na niego biodrami coraz bardziej natarczywie, aż wreszcie plecy chłopaka uderzyły o ścianę, tuż przy łączeniu pokoi. - Jak bardzo ma cię boleć, maleństwo? Podaj mi skalę. Pytał, chociaż dobrze wiedzieli, że nigdy nie trzymał się jego wskazań. Zawsze bolało mocniej, bo chociaż dłonie chirurga słynęły z precyzji i wyczucia, absolutnie nie uczestniczyły one w ich wzajemnych relacjach. Chyba że weźmiemy pod uwagę precyzję w uderzaniu tam, gdzie dotkliwie go zrani. Oddał mu trochę przestrzeni, ale tylko po to, aby wpleść palce w jego włosy. Zahaczył paznokciami o kark, zadrapał skórę. Loki ściągnął ku ziemi, aby odsłonić szyję. Cebulki włosów zapewne zakuły ostrzegawczo, informując o swoim limicie wytrzymałości, a usta spadły na delikatność szyi. Nie całował. Ugryzł. Ugryzł dość mocno, aby przebić się dalej, aż do żywej tkanki, lecz nie dość, by zanadto ją uszkodzić. Szkarłat wypełnił mu usta kilkoma kroplami krwi. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Przmoc, toksyczna relacja Boję się. Tak… Tak. Jest. To, co przyszło najpierw, jeszcze zanim pierwszy raz pomyślałem, że nie mógłbym bez niego żyć. Że gdyby mnie zostawił, nie umiałbym funkcjonować. Że jestem taki szczęśliwy, bo ze wszystkich wybrał właśnie mnie. Zanim to się stało, był strach. I te oczy. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem na co się piszę, na czym to polega, co chce zrobić, czemu to robi. I czemu moje „nie” tak dotkliwie odbija się od pustki w jego spojrzeniu. Nie pamiętam tego dobrze. Tych kilku pierwszych razy. Ale pamiętam uczucie nagłego osłabienia, dreszcz przebiegający przez ciało, jakby opuszczał je duch. Pamiętam świadomość tego, że powinienem robić to, co mi powie, bo przecież to dla mojego dobra i przecież chcę go uszczęśliwić, bo tak dobrze się mną zajmował. Nie było ucieczki. Teraz też nie ma. Zakotwiczony w głowie strach przed tym, co stałoby się, gdyby mi się nie udało, jest nie do pokonania. Bariery psychiczne, w przeciwieństwie do fizycznych, nigdy nie opadną. A ja przecież to lubię. Kiedy nauczyłem się to lubić? Kiedy tak mnie popsuł? Nie ból. Nie ból sam w sobie. Ale to uczucie. To, które przepełnia mnie teraz, które sprawia, że jestem czuły na każdy błysk w jego oczach, na każde skinięcie i słowo. To, że nie mogę się wycofać. To, że nigdy w pełni nie wiem, co się stanie. To, że jestem na jego łasce. Wiem, że po wszystkim będzie mnie kochać jeszcze mocniej. Nie mówiłem tego wszystkiego po coś. To nie tak. Ale nie odpowiadam, bo przecinający obojczyk ból każe zacisnąć szczękę i ocknąć się z chwilowego letargu. Przygotować na to, co ma nadejść. Tego chciałem. Tego chciałeś, Ira. Więc dlaczego znów mam ochotę powiedzieć „nie”? Plecy uderzają o ścianę, a wszystko, cała rzeczywistość zamyka się wokół niego. Myśli się rozpierzchają, a ból powoli zaczyna dominować świadomość. Serce pompuje krew niestrudzenie, zbyt szybko, mocno, w tym obezwładniającym, uzależniającym rytmie. Jak bardzo ma boleć? Uchylam usta, ale znów nie pada z nich odpowiedź. Cichy odgłos protestu sam wymyka się spomiędzy warg, kiedy silna dłoń zakleszcza się na włosach, a ciało posłusznie wygina się w jej stronę. Paznokcie na karku przyprawiają skórę o przyjemne dreszcze, a jęk bólu miesza się z westchnieniem przyjemności. Dopiero głośne syknięcie i niekontrolowane stęknięcie w towarzystwie moich palców wpijających się do granic w ramiona Lei to sygnał, że odkryliśmy jeden z punktów na skali. — N- — Gardło zaschnięte od emocji i szybkich oddechów, zaciśnięte od podniecenia i bólu nie przepuszcza wszystkich głosek od razu. Wydycham głośniej powietrze, uświadamiając sobie, że przez kilka chwil zupełnie je zatrzymywałem. Łzy w kącikach oczu nie docierają jeszcze do świadomości. To tylko reakcja ciała. Tylko ciała. Jeszcze. — Nie tak mocno. Zapomniałeś już, że nie ty o tym decydujesz, Ira? Emocje sprzed kilku chwil, złość, rozpacz — to wszystko przeszłość. Nie pamiętam ich, nie umiem sobie wyobrazić, że miałbym je teraz wykrzesać. Jest tylko Leander i to, cokolwiek to jest, cokolwiek sprawia, że drżę pod jego dotykiem, że czuję się jak w klatce i powoli zapominam, kim w ogóle jestem. Nie ma już złości, nie ma już rozpaczy. Nie ma już chęci pozbycia się ich za wszelką cenę. Chcę, żeby mnie pocałował. Przytulił. Powiedział, że jestem wszystkim. Szeptał, że mnie kocha. Przestałby, gdybym go teraz o to poprosił? Byłby delikatny? Chcesz sprawdzić, Ira? Dłoń wpijająca się dotąd w jego ramię, odnajduje drogę do włosów, wplata się w mnie delikatnie. Druga rozluźnia uścisk na jego ramieniu — nie byłem nawet świadom, że ten się pojawił. Oswajam się z bólem. Ale to bez znaczenia. Za chwilę przecież będzie boleć mocniej. I dobrze. Przecież sobie zasłużyłem. Palce spływają z ramienia niżej, aż zahaczają o pasek spodni, by pociągnąć go do siebie. Jeszcze mocniej, jeszcze bliżej. — Co ze mną zrobisz? — szepczę, zerkając z tego nienaturalnego kąta na jego włosy, czekając, aż odsunie się od szyi, aż będę mógł zobaczyć jego twarz. Wyczytać z niej wszystkie odpowiedzi. Bo przecież nauczyłem się tego już tak dawno. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Śmiech ugrzązł mu w gardle – na całe jego szczęście. Niedelikatność była motywem przewodnim jego postępowania, to wiedzieli obaj, ale okrucieństwo powodujące przemoc dla samej przemocy bawiło wyłącznie jego. Napędzało, smakowało jak zwycięstwo, jak władza. Było dla niego tą samą adrenaliną, za jaką Ira tak desperacko podążał. Starli się na tym samym polu jeszcze jeden raz. „Nie tak mocno”, mówił. „Mocniej?”, powinien zapytać. Nie chciał pytać. Pytał wyłącznie z czystej przekory i ogólnego nakreślenia. Chciał to wszystko usłyszeć, aby później po obserwacji jego rumianych policzków móc stwierdzać, że to rzeczywiście nie tego chciał Ira, gdy postanowił grać mu na nosie. To jego porażka była dla niego smakołykiem, który pragnął widzieć na swoim talerzu. Porażka, którą spowodował, a której tak łatwo mogliby uniknąć. Wystarczyłoby, gdyby przynajmniej jeden z nich był mniej pokręcony. Ale wtedy nie byliby przecież tak blisko. Już nie. - Zasłuż na to, maleństwo. – Syknął mu do ucha i nie dało się nie zauważyć, że w jego głosie pobrzmiewa odrobina rozbawienia. – Spraw, żebym chciał być delikatniejszy. Rzucał mu wyzwanie, którego realizacji zamierzał pieczołowicie doglądać. Teraz to on był u sterów. Teraz to on trzymał przecież najważniejszą kartę, chociaż już od lat była to jedynie iluzja zbudowana na steku kłamstw. Ira już nie był małym chłopcem, a szala przechylała się już niebezpiecznie na jego korzyść. Leander nie był już górującym fizycznie dorosłym. Był coraz starszy, coraz mniej sprawny, coraz mniej uważny. Kiedy kosa natrafi na kamień? Miał nadzieję, że nieprędko. Kosa trafiła językiem na krople szkarłatnej juchy i cicho rozbawiona otuliła gorącym oddechem szczupłą szyję. - Och, oczywiście, czeka cię kara. – Szepnął i niecierpliwie odtrącił dłoń, którą sięgał do jego pasa. Nie wolno było mu go dotknąć. Instrukcje powoli stawały się jasne. Tym jaśniejsze, im więcej się ruszał. Ciężkie spojrzenie, jakie mu podarował, sugerowało, aby wysunął palce z jego włosów. W przeciwnym wypadku zapewne przyjdzie mu sprawdzić, jak bolesne może być ich usuwanie. - Nie tego cię uczyłem. Kto cię zepsuł? Kto skrzywdził moje ukochane maleństwo? – Składał zażalenie, punktował jego potknięcia i pastwił się emocjonalnie tak, jak czynił to już wiele razy, ale ten raz wydawał się być przełomowym. Do tej pory Ira nigdy nie zachowywał się aż tak zuchwale. Zasłużył sobie na to wszystko. Zasłużył sobie na wszystko to, co zamierzał mu dzisiaj zrobić. Ciężar erekcji przywołał niewygodę, której należało się pozbyć. Leander jeszcze oblizywał wargę z pozostałości krwi Iry, nim niecierpliwie szarpnął za pasek spodni i w kilku ruchach uwolnił przyrodzenie z ciasnoty bielizny. Z nim postąpił podobnie – rozebrał go do połowicznej nagości i – co jest pewną nowością, nie odwracał go tyłem. - Wezmę cię tu i teraz. – Oznajmił, przydeptując pozostałości ubioru, aby móc zarzucić sobie silne udo Iry na swoje biodro. Był ciężki, więc musiał mu pomóc w utrzymaniu się w tej pozycji za pomocą umiejętnego ustawionego ciała. - A ty nie dojdziesz, dopóki ci nie pozwolę. – Wyrok zapadł, surowy jak zawsze i nieodwołalny. Wraz z nim pojawiła się pierwsza porcja bólu. Szturmując jego bramy, okazał się popędliwy jak zawsze. Za szybko, za głęboko. Boleśnie – przekroczył umowną skalę w zaledwie kilka sekund. Nie czekał, aż przyzwyczai się do znajomej obecności jego męskości. Napiął mocno mięśnie i wcisnął go w twardość ściany. Ciężki oddech wydostający się spomiędzy zawzięcie ściągniętych warg zdradzał więcej, niż tylko brak kondycji do utrzymywania jego ciężaru. To wszystko twoja wina, Ira. To zawsze będzie twoja wina. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Mówił „zasłuż”, „spraw, żebym chciał być delikatniejszy”. Szeptał z tym uśmiechem, który mówił, że nie da mi ku temu szansy. Wiem, że mi nie pozwoli, kiedy czuję mocne odepchnięcie na dłoni trzymającej jego pasek. Kiedy mówi o karze. Wiem, bo widzę wszystko w jego oczach. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny, Lea. Wiem to. Jestem pewien. Coś ciężkiego staje mi w gardle, kiedy zaglądam w przysłonięte złowrogą mgiełką oczy, ale dłoń z jego włosów nie cofa się od razu. Nie jak na komendę, nie jak dawniej. Najpierw jest chwila dezorientacji, potem chwila wahania, kwitnąca przekora, która wykiełkowała już dawno, choć nie wiem kiedy. Na ile mogę sobie pozwolić, zanim naprawdę pożałuję? Boję się sprawdzić. Rozluźniam palce i nie próbuję już nawet zachować w oczach dumy i niemego wyzwania, które zwykle w nich goszczą. Teraz płynnie się wycisza pod naporem spojrzenia i słów Lei, pod znajomymi komendami i wspomnieniem pierwszych lat naszego związku. Coś jest inaczej. Jakbyśmy cofnęli się w czasie. Nie chce, żebym go dotykał, a ja nie chcę sprawdzać, co zrobi, jeśli wciąż będę to robić. Ale… Kto cię zepsuł? Kto mnie zepsuł? Ból w oczach to nie wynik rwącej tępo szyi, po której drażniąco spływa stróżka krwi. Uważa, że jestem popsuty? Metaliczne brzmienie sprzączki wypełnia uszy, kiedy ja trawię jego słowa. Stłumiony dźwięk opuszcza wargi, gdy dłonie Leandra szybkimi ruchami zsuwają rajstopy, gdy zadzierają nieznacznie sukienkę. Unoszę na moment dłonie, w pierwszej chwili chcąc podeprzeć się o jego ramiona, aby utrzymać równowagę, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili, a oparcie znajduję w ścianie za sobą. Ciało podświadomie oczekuje stanowczego chwytu i uderzenia brzuchem o zimną powierzchnię betonu, ale nic takiego się nie dzieje. Wciąż mam widok na jego bezduszne spojrzenie, na ledwie poruszające się usta, kiedy przeciska przez nie ciche sylaby, sprawiające, że kolejne zimne dreszcze ogarniają moje ciało. — To ty mnie zepsułeś — szepczę, zapatrzony w niego, kiedy daję unieść swoją nogę, a dłonie przesuwam po ścianie ku górze, aż układają się nad moją głową, sprawiając, że jeszcze mocniej czuję każdy szybki oddech wtłaczany w płuca. Kiedy czuję, jak się zbliża, zaciskam zęby, by zaraz na powrót uchylić usta, z których ucieka niewstrzymany okrzyk bólu, gdy wciska się w moje wnętrze gwałtownie, mocno, zabierając oddech, sprawiając, że paznokcie zaczynają wbijać się w skórę dłoni bezlitośnie, by przekierować choć część tego paraliżującego bólu. Próbuję wytrzymać. Próbuję. Gardło zaciska się jeszcze mocniej, a oczy zamykają się, sprawiając, że krople łez uciekają wzdłuż policzka. Nieudolnie powstrzymywane jęki bólu przeciskają się przez zęby, kiedy zaczyna się poruszać, moje nogi coraz mocniej drżą, a mięśnie brzucha tańczą niestrudzenie w rytm jego uderzeń, aby utrzymać pozycję. Bądź dobrym chłopcem, będzie mniej bolało. Jesteśmy daleko poza skalą. Oswajam się z tym, z gwałtownymi ruchami, z bolesnym uczuciem rozpierania, z wrażeniem, jakby coś ściskało moje wnętrzności. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Wiem, że zawsze przychodzi ten moment, w którym gorąco zaczyna uderzać ze zdwojoną siłą, a czysta brutalność zmienia się w chorą przyjemność. Jak teraz. Teraz, kiedy przestaję wstrzymywać pełne rozkoszy krzyki, kiedy uchylam powieki, by rozmyte spojrzenie wbić w Leandra. I kiedy patrzę mu głęboko w oczy w momencie, w którym z premedytacją zaciskam mięśnie mocniej, gdy jest głęboko we mnie, a plecy wyginam w głębszy łuk, naprężając się jak kot z przeciągłym jękiem. — Chcę cię dotknąć, Lea — zduszony szept mógłby być równie dobrze kolejnym westchnieniem przyjemności. — Pozwól mi. Proszę. Będę grzeczny, więc — głośny pomruk przecina powietrze wraz z kolejnym ruchem jego bioder — pozwól mi. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
[TW] Rozbrzmiał śmiech – cichy, chrapliwy. Śmiech Leandra, sadysty, pana i władcy, za którego się uważał. - Ja cię stworzyłem – odpowiedział, aby skorygować jego etykietowanie. – Należysz do mnie. Szept zyskał na sile. Ciężki i warczący nagle stał się zduszony. Potężnie zaciśnięte mięśnie wprowadziły go na najwyższe obroty w zaledwie kilka sekund. Uwielbiał to uczucie. Uwielbiał jego znajome wnętrze, uwielbiał jego krzyki, jego łzy i grymas cierpienia wpełzający na pełne wargi. Uwielbiał robić mu krzywdę. - Dlatego pytam – wznowił, jak gdyby nie przerywali tej dyskusji. Aby podkreślić swoje słowa, zaparł się mocno stopami o ziemię i po raz kolejny popchnął go na ścianę salonu. – Kto, kurwa, cię zepsuł? Zacisnął zęby tak mocno, że niemalże zaczął słyszeć, jak zgrzytają. - Z iloma sypiałeś, zanim przypomniałeś sobie, gdzie powinieneś być. Jak szybko zapomniałeś, że wolno ci krzyczeć wyłącznie moje imię. – Warczał wciąż, przywołując pytania, na które odpowiedział sobie już dawno temu. Te, które powodowały jeszcze większą brutalność. Te, które uruchomiły w nim dzisiaj coś więcej, aniżeli zwykłe rozdrażnienie. Buta – to w niej widział swojego przeciwnika. Widział wyzwanie, które powinien natychmiast stłamsić, a im więcej jej było, tym mocniej go napastował. Uderzając biodrami o jego biodra, zaciskał paznokcie na jego skórze. Byli daleko poza określoną skalą. Mieli być dalej. - Nie – sprzeciwił się jego prośbom (żądaniom?) niemalże natychmiast. Zatrzymał się wpół ruchu. Poprawił nogi zsuwające mu się z bioder. – Dzisiaj mnie nie dotkniesz. Jego głos zdradzał niepokojący spokój. Każdy, kto w niego wątpił, miał absolutną rację – wściekłość wypadła z niego gwałtownie, a chociaż Ira mógł już do tego przywyknąć, to i tak musiał pamiętać, że nieczęsto bywała aż tak bezpośrednio nakierowana na niego. - Nie dotkniesz mnie tak długo, aż będziesz umieć się zachować, rozumiesz? – Krzyczał, a pięść opadała na ścianę za jego plecami. Ból przywołał na jego usta cień uśmiechu. – ROZUMIESZ?! Teraz wręcz wrzasnął. Szarpnął ciałem, wypchnął biodra, wcisnął w niego swojego członka. Wznowił rodeo, tym razem bezpośrednio gnające do przyniesienia mu satysfakcji. A jednak to nie jego gesty były najbardziej niepokojące. Miejsce na szczycie zagarnęło dla siebie jego spojrzenie. Ciemne oczy rozszerzyły się gwałtownie. Nie było w nich pustki, nie było chłodu. Była tam wyłącznie nieskończona plątanina szaleństwa i wściekłości. Czarna dziura wsysała w siebie nawet najmniejszy promień światła. Tym właśnie był Leander, Iro. Był czystą zagładą. Katastrofą nie do zatrzymania. Pociskiem wymierzonym w twoją pierś. Czy to emocje, czy czysty wysiłek? Sam nie wiedział, ale wyjątkowo nie potrzeba mu było zbyt wiele czasu. Drżenie uprzedziło powstrzymywany jęk rozkoszy. Wlał się w niego obficie i równie solidnie osłabł. Otworzył oczy dopiero po chwili – za późno. Plecy Iry zaczęły już zsuwać się ze ściany. Przytrzymał go w pasie, uwolnił od obecności swojego członka, opuścił na ziemię. Chwycenie go za jądra było równie nieoczekiwane co absolutnie zbędne. Pociągnął je w dół i paradoksalnie nie było to szczególnie bolesne, a raczej po prostu nieprzyjemne. Odroczył jego satysfakcję, mając nadzieję zobaczyć na jego twarzy błysk frustracji. - Mam pozwolić ci dojść? – Zapytał, zagarniając palcem nasienie spływające wzdłuż jego uda. Roztarł je na jego podbrzuszu. Paznokieć boleśnie – przyjemnie? – zadrapał skórę. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny