Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
First topic message reminder : Salon Utrzymany w kolorze zieleni, sympatyzującej z liczną roślinnością rozsianą po pomieszczeniu. Ciemne, zdobione ściany zastawiają wysokie półki uginające się wręcz od książek typowo naukowych, okazjonalnie tylko ozdobionych zaczarowanymi, niegorącymi świecami. Większość z nich znajduje się przy oknach, otoczonych ciężkimi, chociaż nieco już wypłowiałymi, oliwkowymi zasłonami. Pierwszoplanowa kanapa obita szmaragdowym materiałem sąsiaduje ze staromodnym stolikiem kawowym, zazwyczaj świecącym pustkami oraz niewielkim kominkiem, który bardzo rzadko gości w sobie ogień. Podłoga z ciemnego drewna w okolicach kanapy jest przystrojona wzorzystym dywanem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Lekarz bez sumienia. Kiedyś to wypierałem. Kiedyś nie mówił tego wprost, ale mimo wszelkich znaków, które dostawałem, nigdy nie określiłbym go w ten sposób. Nie pomyślałbym, że nie jest zdolny do autorefleksji. Szczególnie że przecież doskonale się maskował. Nikt, kto go dopiero co poznał, nie powiedziałby, że Leander nie ma sumienia. Jego stwierdzenie nie wskazuje więc żadnych konkretów — ilu pacjentów było w stanie dostrzec, że ten lekarz niekoniecznie dba o ich komfort, niekoniecznie sympatyzuje i niekoniecznie wie, co to empatia? Przecież nawet ja do tej pory łapię się na myślach, że na pewno jest zdolny do tego wszystkiego. Po prostu… Po prostu co? Nie chce nad tym pracować? Nie miał jeszcze szansy się przekonać, że potrafi? Nie wiem. Może wmawiam to sobie dla własnego komfortu, żeby usprawiedliwić to, jak za każdym razem wracałem. Jak najwyraźniej nadal wracam, bo inaczej nie potrafię. Każdy może nie przepadać za lekarzem bez sumienia, ale nikt, kto miał styczność z Leą, nie uzna go z marszu za takiego. Ma coś w sobie. Coś, co pozwala zaufać. Ale powiedzmy, że nie jestem obiektywny. Moje spojrzenie z wyrazem lekkiego niedowierzania zamyka się na nim, kiedy mówi o ordynatorze. Parskam krótko, bo zdecydowanie wyobrażam to sobie. Mina ordynatora na uprzejmą prośbę, by się pierdolił, najpewniej była przeurocza. Czy warta zakrwawionych ścian? Może. — Gratulacje, ty to wiesz, jak rozwiązać konflikt — chwalę dojrzałego pana doktora ze słodkim uśmiechem, pilnując, by w moim tonie rozgościł się najczystszy podziw. Wygląda całkiem zabawnie z tą bezradną buźką, wgapiającą się w rosnącą plamę. Całkiem świadomie chłonę ten widok, może nawet trochę się nim napawam. Ścianie nie wpierdoli, żeby się dostosowała, ojej. Ostatecznie wzdycham ciężko, rzucając mu potępieńcze spojrzenie, kiedy pyta, czy wiem, jak się tego pozbyć. — Wyglądam ci na kogoś, kto wie? — rzucam w pierwszym odruchu, popijając kawę z niezadowoleniem. Bo to paskudztwo śmierdzi i wygląda obrzydliwie, a na dodatek zabiera czas, który moglibyśmy spędzić pod kocem. Wzdycham jeszcze raz, wywróciwszy oczyma i łaskawie podchodzę do telefonu. Zdecydowanie nie wiem, jak się tego pozbyć, ale znam kogoś, kto zna kogoś, kto wie. — Gdzie masz- — O, jest. Oczywiście, że tam, gdzie zawsze. Otwieram książkę telefoniczną i chwilę później podpieram się tyłkiem o szafkę, wsłuchując się w krótki sygnał. — Hej, słodziutki. — Nie przedstawiam się, nie muszę. — Mam małą awarię rytualną, mówiłeś kiedyś, że-. Mhm. Mhm. Tak. Nie wiem, chyba miejsce, coś zalewa ściany. Nie, nie, nie u mnie- Krótkim śmiechem kwituję mało wykwintny żart o poranku w obcym łóżku. Zapomniałem, że jest piąta, dobrze, że go nie obudziłem. — Prześlę ci adres na skrzynkę, dasz znać koledze, żeby się pospieszył? To gówno jakoś szybko się rozrasta. Mhm. Dzięki, jesteś najlepszy. Paaaaa. — Łapię za kartkę, kreśląc krótki list, który zaraz kończy w skrzynce Lei i wracam do niego, ziewając niekontrolowanie. Jestem padnięty. — Zaraz ktoś będzie. Z wdzięczności mógłbyś mnie trochę poskładać. — Dopijam kawę, a odstawiwszy kubek w zupełnie losowym miejscu, podchodzę do Lei, by wsunąć wciąż chłodne dłonie pod koc i pod jego koszulkę. Przytulić się. Moje palce przesuwają się leniwie po jego kręgosłupie. — Musisz iść dziś do pracy? — mruczę w jego koszulkę, przylegając do niej policzkiem. Skoro już tu jestem i jest miło, to wcale nie mam ochoty wychodzić. Byle pozbyć się tego ustrojstwa ze ścian. I poleniuchować ten jeden dzień. Jest sobota, dzieciaki ucieszą się pewnie z przełożonego treningu, a ja swój odbębnię wieczorem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie zauważył, aby ta przekazana wprost informacja znalazła się w szczególnym zainteresowaniu Iry. Rzadko był skłonny do posługiwania się żartem, ale równie nieczęsto potrafił mówić o sobie aż tak otwarcie. Nie podsuwał mu też ani jednej podpowiedzi co do tego, czy nie jest to jedynie skrót myślowy, jaki miał określać jego nietypowe metody dobierania terapii. Ale też, czy Ira jakkolwiek zdawał sobie z nich sprawę? Czy pytał, dlaczego nikt nigdy nie podaje eliksirów dożylnie, pomijając żołądek? Czy wiedział, dlaczego niektóre procedury medyczne powinny pozostawać wyłącznie przestarzałym opisem średniowiecznych ksiąg? Zdaje się, że nigdy nie dał mu powodów do tego, aby powinien był nad tym wszystkim myśleć. Leander nigdy nie musiał składać go inaczej, niż wyłącznie zaklęciami. Uniósł wzrok ku górze, aby wywrócić oczami. Nie wyglądał na poirytowanego, ale na rozbawionego również nie. Jego mimika pozostawała jak zwykle drażniąco stateczna. - Na pewno bardziej ode mnie. - Odpowiedział, chociaż pytanie wcale odpowiedzi nie wymagało. Pozwoliło mu jednak na to, aby znów skupił wzrok na popijającym kawę, mylnie interpretując drobne zmarszczki niezadowolenia skupiające się wokół ust gościa. - Wolisz poprzednią? - Zapytał bez kontekstu, unosząc jednocześnie jedną brew. Doprecyzowanie pytania nastąpiło dopiero po sekundzie - prawdopodobnie - ciężkiej od niezrozumienia. - Kawę. Uzupełniając, uniósł lekko dłoń, aby wskazać na filiżankę. Jemu zapach krwi absolutnie w niczym nie przeszkadzał, więc dlaczego miałby rozumieć, że komukolwiek mógłby? Ostatecznie porzucił ścianę na rzecz ponownego zajęcia miejsca na kanapie. Odnalazł dłonią drogę do swojej kawy i zawiesiwszy nad nią nos, zapoznał się ponownie z jej aromatem. Wydawała mu się całkiem przyzwoita. Może na swoich wojażach Ira zdołał rozwinąć w sobie zamiłowanie do czegoś, co nie mogłoby być nazwane pociągową lurą? Przyzwyczajony do „szybkiej parzonej” wydawanej na szpitalnej kuchni, van Haarst był co najmniej miernym kawoszem. Popijał sobie spokojnie napój, kiedy Ira wziął sprawę w swoje ręce i postanowił uratować salon od zamienienia się w basen. Przysłuchiwał się jego rozmowie całkiem spokojnie, chociaż nazywanie przezeń kogokolwiek „najlepszym” wybitnie nie przypadło mu do gustu. Całe w tym szczęście, że Ira na moment wyszedł do skrzynki i Leander mógł przekierować swoje rozdrażnienie na plamę kapiącą mu właśnie na podłogę. Podstawienie pod nią miski może nie rozwiązywało problemu, ale pomagało zminimalizować szkody. Kawa się skończyła, a wraz z nią reszta motywacji, aby zeskrobywać się dziś z kanapy. Nie tylko Ira był padnięty. Van Haarst wyglądał tak, jak gdyby miał za moment zasnąć na siedząco. Przecierał właśnie oczy, najwyraźniej próbując nieco zebrać się do kupy. Słysząc jego wypowiedź, wstał. Potrzebował poddać go wyraźniejszej inspekcji. - Miałem to w planach, zanim ściana udowodniła nam, że jest kobietą. - Odpowiedział, lekko marszcząc czoło pod naporem zimnych dłoni tańczących mu na brzuchu. Bezlitośnie popędziły dalej, ale lekarz ich nie odtrącał. Objął Irę jednym ramieniem i dorobił się drugiego podbródka, kiedy spojrzał na niego z góry. Co to za głupie pytanie. - Powinienem - odpowiedział i już sama forma tych słów zdradzała jego nastawienie co do ruszania się dziś z domu. Wolałby nigdzie nie iść i wcale nie byłoby to aż tak nierozsądne. Nieprzytomny chirurg mógłby jeszcze trafić w niewłaściwą żyłę. Jakby dla potwierdzenia, magia postanowiła sobie z niego zakpić. Wymruczane we włosy Iry zaklęcia uzdrawiające nie zrobiły absolutnie nic. - Odsuń się, rozpraszasz mnie - zawyrokował, chwytając go za ramię, aby oddał mu odrobinę przestrzeni. Kiedy już dostał to, czego potrzebował, ponowił zaklęcia, skupiając się na najbardziej obitych częściach szczupłego ciała. Leander nie byłby sobą, gdyby w tej przysłudze nie zostawił odrobiny złośliwej przekory. - Tyle wystarczy - oznajmił, kiedy z podejrzanie niewinnym uśmiechem przyciągnął go do siebie, a następnie powoli cofnął się o dwa kroki w kierunku kanapy. Usiadł, niejako zmuszając Irę, aby również zajął pozycję siedzącą. Wciąż bolesną, ale już nie niekomfortową. Kimże by był, gdyby tak po prostu pozwolił mu zapomnieć o tym, co działo się wczoraj? - „Zaraz” to znaczy już, czy za kwadrans? - Zażądał sprecyzowania, zachłannie chowając twarz w zagłębienie szczupłej szyi, kiedy już oplótł go ramionami jak ośmiornica. Sanaossa, Spirituspuritas: nieudane, udane |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Kwestia kawy pozostaje bez werbalnego komentarza — jedynym jest moje nierozumiejące spojrzenie. Przecież nie mówię, że jest niedobra. Może podniebienia nijak nie pieści, ale na kacu wypiłbym wszystko; jak będę chciał się delektować, to wpadnę do Wizarda. Zapominam o wypitej już kawie, chłonąc ciepło Lei i wzdycham cierpiętniczo, na jego powinienem. Też powinienem dużo rzeczy, no i co z tego? Przecież nic się nie stanie, jak sobie jeden dzień odpuści. Może nawet nikt nie zginie. W zasadzie większe jest prawdopodobieństwo, że się to stanie, jeśli pójdzie do roboty i będzie pracować na otwartym człowieku, gdy ledwie utrzymuje w górze powieki. — Zostań — namawiam cicho, zanim pomruk niezadowolenia opuszcza moje usta, towarzysząc oburzonemu ściągnięciu brwi, kiedy Lea niedelikatnie postanawia mnie od siebie odsunąć, nawet jeśli kwestia rozpraszania go przyprawia o słodką satysfakcję. No bo proszę, tylko się niewinnie przytulam, a on biedny już nie umie zebrać skupienia. Urocze. Choćbym chciał, nie potrafię pamiętać teraz o wszystkich powodach, dla których tyle czasu trzymałem się od niego z daleka. A obecnie nawet nie chcę tego pamiętać. Mogłem obudzić się sam, w pustym łóżku albo chuj wie gdzie po tym, jak polazłbym w trzy dupy, byle tylko nie siedzieć w domu. Ale obudziłem się tutaj i mam Leę na wyciągnięcie ręki. Niczego nie żałuję. Jebać to. Po co mam o tym myśleć? Na razie jest dobrze. Nie ma sensu martwić się na zapas. Czuję, że zaklęcia zaczynają działać. Na jego „tyle wystarczy” unoszę brew, by westchnąć ciężko, z pewną rezygnacją, kiedy orientuję się, co miał na myśli. No tak. Przecież nie oczekiwałem niczego innego, prawda? Śmieję się cicho, kiedy zakleszcza mnie w swoich objęciach, a jego broda zaczyna łaskotać w szyję. Moja dłoń przeczesuje drobnymi ruchami miękkie włosy, a ja rozgaszczam się wygodnie na kolanach Lei, choć wyjątkowo nie próbuję ocierać się o jego krocze. Nadal mnie boli, lepiej go nie zachęcać. Poza tym… — Mieszka niedaleko, powinien być za moment — mówię to z niechęcią, bo w tej pozycji jest mi zbyt wygodnie, bym chciał choć myśleć o podnoszeniu się na nogi. Najchętniej bym tak posiedział, zamknął oczy i zasnął w jego ramionach jeszcze na chwilę. Ale przecież wiem, że ani nie zasnę, ani nie będzie nam dane tak poleniuchować. Zapach krwi nadal gryzie nieprzyjemnie w nozdrza. Staram się tam nie patrzeć. Przeraźliwa czerwień budzi wspomnienia. Ilość zebranej w jednym miejscu krwi sprawia, że niemal czuję ją na skórze, że przypominam sobie palce ślizgające się po płytkach i metaliczny smak. Zaciskam oczy, przestając na moment oddychać. Nie chcę pamiętać. Dzwonek do drzwi przywraca mnie do rzeczywistości. Wzdycham i trochę się ociągam, ale ostatecznie schodzę z kolan Lei. Zupełnie automatycznie biorę na siebie obowiązki gospodarza i idę otworzyć drzwi. Wita mnie widok mężczyzny, który wiekiem jest pewnie zbliżony do Lei. Wygląda na lekko niezadowolonego. Nawet nie mogę mu się dziwić. Jest piąta rano w sobotę, pewnie znalazłoby się kilka ciekawszych rzeczy, które mógłby teraz robić. — Ira, tak? — upewnia się, przechodząc przez próg, gdy przesuwam się, by mu to umożliwić. — Tak. Podejrzewamy, że ktoś rzucił rytuał na salon — przechodzę do rzeczy, uprzedzając pytania i prowadzę faceta na miejsce zdarzenia. Tu uznaję swoją rolę za dopełnioną, więc wracam w kąt kanapy, tym razem z daleka od Lei, a moje myśli zaczynają krążyć wokół drugiej kawy, choć skręcający się żołądek ewidentnie domaga się czegoś znacznie bardziej treściwego. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Zostań. Ciężkie westchnienie mogłoby być wystarczającą odpowiedzią, ale Leander nigdy nie potrafił wyczuć tego konkretnego momentu. - Nie powinienem - mruknął, dokładnie w ten sam sposób co przed chwilą. Po chwili jednak wcisnął na usta nieco mniej marsową minę i uśmiechnął się nieco podstępnie. - Jak zamierzasz mnie przy sobie zatrzymać? Co będę z tego miał? Ukrywając się za interesownością, mógł spokojnie udawać, że wcale nie zależało mu na tym, aby spędzić ten poranek właśnie przy jego udziale. Co z tego, że obaj wiedzieli, iż wcale nie miał dzisiaj weny na pracę i nie potrzebował żadnych specjalnych przywilejów, aby chcieć gościć na kolanach te kościste pośladki. Przyjemnie było mu słuchać, jak śmiał się, gdy go obejmował. Nie rozumiał do końca dlaczego, ale tym razem nie rozbijał tego na części pierwsze. Zamiast tego ugryzł go krótko w szyję, ale nie w sposób, który miał przynieść mu ból, a wyłącznie zaczepnie dociskając zęby do skóry. - Bez-sen-su - wyburczał w jego szczękę, jak gdyby było to jedno słowo i bezceremonialnie pociągnął Irę na siebie, aby tak po prostu, po ludzku go przytulić. Był lepszy, niż koc spoczywający na ramionach. Ciepły, miękki, pachnący prawie tak jak kiedyś. Leander potrafił odnaleźć w tym komfort, nie seksualizując w żaden sposób ciężaru na swoich kolanach i pewnie jeszcze długo mogliby tak siedzieć, może nawet troszkę sobie drzemiąc. Nie wyczuł spięcia, które objęło szczupłe ramiona małpki, ale musiał usłyszeć dzwonek do drzwi. Zmarszczył nos w przejawie głębokiego niezadowolenia, ale nie próbował nawet zatrzymać gościa wcielającego się w rolę gospodarza. Przecież to nie on dzwonił. Nie poznałby swojego ratunku, zwłaszcza że zjawił się na progu bez gąbki i płynu do mycia ścian. - Rytuał jest świeży. Nie będzie miał więcej, niż kilka godzin. - Uzupełnił wypowiedź Iry, pozostając na kanapie i swobodnie wspierając się łokciem o wysoką ramę mebla. Wbrew pozorom nie wyssał tej teorii z palca. Istniały tylko dwie pory w ciągu dnia, w których można byłoby rytuałem napytać van Haarstowi biedy i porządnie zniszczyć mu mieszkanie - w nocy i w szeroko pojętych godzinach pracy szpitala. A skurwysyn ordynator pewnie nie rozstawiałby świec na środku dyżurki. - Uda się szybko tego pozbyć? - Zapytał, unosząc nadgarstek ciężki od zegarka, a następnie otwarcie spojrzał w kierunku Iry. Wstał bez słowa ze swojego miejsca. - Ira, obsłużysz pana? Muszę wyjść na kwadrans. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Mam ochotę fuknąć ze złością na to jego odpowiedzialne „nie powinienem” i nie robię tego chyba tylko z lenistwa. Nie mam siły nawet na to, by wydawać z siebie gwałtowniejsze dźwięki. Lea może i pozbył się najgorszych siniaków, ale nie pokusił się o próby usunięcia śladów wczorajszego chlania. Tymczasem ja sam nie jestem pewien czy to już kac, czy może jeszcze jestem najebany. Która mogła być godzina, kiedy poszliśmy spać? Nie mam pojęcia, ale pewnie nie spędziliśmy w łóżku więcej niż trzy, może cztery godziny. Ta, chyba prędzej wciąż jestem najebany. I zaczyna mnie boleć łeb. Jeszcze kilka chwil i pewnie zacznie tak napierdalać, że będę marzyć o powrocie do łóżka. A i tak nie zasnę. Może dobrze czasem sobie przypomnieć, czemu rzuciłem picie w opór? Może dzięki temu nieprędko pokuszę się o kolejny raz. Trening w tym stanie to będzie udręka. A przecież to jedyne, czego nie mogę sobie odpuścić, choćbym miał zdechnąć w procesie. Jeszcze nim rozbrzmiał dzwonek do drzwi, pozwalam sobie na chwilę relaksu w ramionach Leandra. To absurd — to, że wciąż potrafię się rozluźnić w jego pobliżu. To, że on jest przyczyną tego rozluźnienia. Wiem, tym razem naprawdę wiem, że to pojebane. Ale nie mogę przestać, nie chcę przestać. Nie chcę o tym myśleć. Przestań myśleć. Pytanie Leandra na moment odwraca uwagę, ale tylko wzmaga wewnętrzny dyskomfort. Musi coś z tego mieć? — Mnie — mruczę z wyrzutem, bo to chyba najlepsza nagroda, jaką może dostać za zostanie w domu. Wcale nie musi wiedzieć, że nie trzeba się jakoś szczególnie starać, żeby mnie mieć. Ale to co innego. Bo do niego wracam. Bo on widział mnie w każdej odsłonie, przy nim dorastałem, z nim przeżywałem pierwsze uniesienia. On jest trwałą pewną w moim życiu, nawet jeśli wcale sobie tego nie wybrałem. Tak miało być. Nie ma sensu tego roztrząsać. Nie ma sensu, Ira. Nachalne myśli przerywa obecność osoby trzeciej. Lea dokłada swoje pięć groszy, a potem sprawia, że moja brew unosi się niemal do sufitu. Aha, świetnie, tak, pewnie, zostaw mnie tu i spierdol, chuj wie gdzie i po co. Wzdycham. — Tak jest. — Przekąs tylko trochę pobrzmiewa w moim głosie, kiedy odprowadzam go spojrzeniem. Mężczyzna, który wcześniej krótko stwierdził, że wszystko zależy od siły rytuału, zbliża się do ściany i mruczy jakieś zaklęcia, których nawet nie staram się dosłyszeć. Oparty bezwiednie o kanapę, przyglądam się mu z braku laku i na tym kończy się moja obsługa. Kilka niedosłyszanych słów później widzę, jak plama zaczyna się cofać, aż w końcu znika. — Och — komentuję, z zaciekawieniem odrywając od kanapy rozpłaszczony na niej policzek. — To będzie osiemdziesiąt dolarów. No tak. Świetnie, ty płać, a ten sobie poszedł. — Moment. — Wzdycham ciężko, gramoląc się z łóżka i znikam na chwilę w przedpokoju, by bezczelnie przegrzebać kieszenie kurtek Leandra, oczekując, że w którejś zostawił portfel. Takiego chuja, zabrał ze sobą. Ech. Gdzie są moje ubrania? — Chwila, chwila — rzucam, mijając faceta, gdy przechodzę z pomieszczenia do pomieszczenia, próbując zlokalizować swoje ubrania. W końcu udaje mi się dorwać do spodni, w których kieszeni trzymam portfel. Wciskam mu stówkę za fatygę o nieludzkiej porze i chwilę później mieszkanie wypełnia się ciszą, a ja czuję niekomfortową pustkę w zetknięciu z nią. Leander powinien niedługo wrócić, wypiję sobie w tym czasie drugą kawę. I z dwa litry wody. | Ira i Lea z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
26 IV 1985 [TW] ED Nie wiem, ile czasu leżę na tej kanapie, wgapiając się w sufit — pewnie dosłownie chwilę, choć mi wydaje się ona wiecznością. Cisza i pustka wiążąca się z nią są osaczające, sprawiają, że jedna myśl zaczyna gonić drugą, a do głowy wkradają się wątpliwości. Z początku próbuję odwrócić uwagę od myśli czymś zupełnie przyziemnym. Chodzę sobie po mieszkaniu, sprawdzam co się zmieniło i wzdycham na pedantyczny porządek rzeczy. Przydałoby mu się tu trochę kolorków, ozdóbek, może jakiś puchaty dywan? Przeglądam książki na półkach, a potem siadam sobie nad jakimiś aktami medycznymi, które akurat ma w domu. Jeśli ma informacje o pacjentach, to bardzo chętnie je sobie wertuję. Ciekawe kogo leczy. I jak ich leczy. Czy z którymkolwiek z tych młodych chłopaków coś go połączyło? Powinien mieć zakaz zbliżania się do nastolatków. Zamykam papiery z rosnącą irytacją i odkładam je na miejsce dość niedbale; po mojej przechadzce po mieszkaniu i tak są już wszędzie ślady — on może być pedantem, ja nie cierpię przesadnego porządku, dlatego z premedytacją niszczę ten, który panuje tutaj. Kolejna filiżanka po kawie kończy w losowym miejscu. Popijając wodę, otwieram mechanicznie lodówkę i krzywię się do jej zawartości. Jestem głodny, ale wcale nie chcę jeść. No i szkoda by było. Wczoraj wszystko wyrzygałem, aż przykro byłoby to zmarnować. Szczególnie, gdy uniósłszy przed lustrem koszulkę, mogę podziwiać idealnie płaski brzuch. Tak. Więcej wody i głód przejdzie. Puste mieszkanie niezmiennie sprzyja atakującym myślom. Powinienem skorzystać z okazji i stąd wyjść. Ale po co? Przecież i tak prędzej czy później wrócę. Nie mam nikogo innego. Każdy prędzej czy później odejdzie, nawet jeśli mówi, że nie. Każdy pójdzie w swoją stronę. Ale Lea… On już ma to przecież ze sobą. Minęło tyle lat, a i tak mogę do niego wrócić, a on potrafi sprawić, że czuję, że mu zależy. Nie chcę zastanawiać się nad tym, czy to tylko łgarstwo. Próbuję sobie znaleźć miejsce, ale pod natłokiem myśli nie mogę. Potrzebuję ciszy. Niech to się uciszy. Kurwa, nie mam przy sobie żadnych ziół, żadnych prochów. Może coś ma? Może… Kiedy zacząłem gorączkowo przeszukiwać szafki? Kiedy dorwałem się do barku w akcie desperacji, choć jeszcze chwilę temu wyciągałem lekcję z wczorajszej nocy? Słyszę, że drzwi się otwierają i gwałtownie odstawiam z powrotem alkohol, który ledwie zdążyłem chwycić. Niemal fizycznie czuję napływającą ulgę. Wrócił i już nie muszę się nad tym zastanawiać. — Wisisz mi sto dolców — rzucam na wstępie, cofając się do salonu, uśmiechając się na jego widok we wcale niewymuszony sposób. — Gdzie byłeś? [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Czw Kwi 18 2024, 22:09, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie było go dłużej, niżby tego chciał. Spacer w objęciach chłodnego poranka był niezwykle orzeźwiający, to fakt, ale zarazem w pewien sposób nieprzyjemny. Leander owinął się ciaśniej pospiesznie chwyconym płaszczem, kiedy przechodził na drugą stronę ulicy i szukał wzrokiem znajomych okien pobliskiego sklepiku. Musiał zaczekać kilka minut, aż pod sufitem zapłoną pierwsze światła. O tej porze to pewnie dopiero wypiekali bułki, ale nie szkodziło sprawdzić. Zgadł, więc kolejny kwadrans spędził na kompletowaniu artykułów spożywczych. Zażyczył sobie mleka, płatków, warzyw i owoców, świeżo wypiekanych bułek, miękkiego sera, wędliny… i słodyczy. Człowiek w takim biegu zawsze nosił przy sobie co najmniej kilka batoników. Cud, że jeszcze funkcjonował, skoro odżywiał się w ten sposób. Wziął jeszcze kilka przypadkowych składników, z których pewnie planował sklecić improwizowany obiad i po odczekaniu swojego przy gorącym piecu wreszcie wyszedł znów na chłodne powietrze. Wracając do mieszkania, zrobił to z impetem. Nacisnął klamkę łokciem i popchnął drzwi barkiem, dzięki czemu mocno uderzyły o ścianę. Nie wydawał się tym przejmować. Zamiast tego wtarabanił się do środka, zatrzaskując wejście pociągnąwszy drzwi stopą. Poszedł do kuchni, odłożył torby z zakupami na podłogę, aby unieść spojrzenie na komornika stającego w drzwiach salonu. Prychnął cicho. - Weź sobie sam. Tylko najpierw poszukaj właściwej skarpety. - Dał mu zadanie i uśmiechał się przy tym okropnie drażniąco. Niewiele się zmieniło od czasu, gdy Ira wyjechał. Wciąż trzymał pieniądze pochowane w domu i wciąż nie chciał go w niczym wyręczać. Nawet w prostej spłacie długu, jaki zaciągnął poprzez przywołanie specjalisty do spraw rytuałów. Kolejne pytanie wywiało mu z głowy kwestie finansowe. Machinalnie zerknął na torby ustawione za blatem. Schylił się, aby je chwycić i postawił je na wyspie jak trofeum. Oto i dowód jego prawdomówności. - W sklepie. Po twoich wczorajszych… problemach uznałem, że przyda ci się porządne śniadanie. - Och i kto tutaj zamierzał dawać lekcje prawidłowego odżywiania. Na szczęście nawet nie próbował proponować, że to on mu je przygotuje. Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, aby się nad nim nie znęcać. - Rozumiem, że kałuża odeszła w niepamięć? - Upewnił się, bo w powietrzu nadal unosił się ciężki smród krzepnącej krwi zmuszający do marszczenia nosa. Van Haarst powoli podszedł do kuchennego okna, aby wpuścić do pomieszczenia odrobinę świeżego powietrza. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Wzdycham ostentacyjnie na jego „weź sobie sam”, tak, żeby na pewno usłyszał, co sądzę o tym jego braku współpracy. Poważnie no, tak ciężko złapać za portfel? Nie będę mu przeszukiwać teraz wszystkich szafek, a niech ma. Sto w tę czy we w tę, jeden pies. Przywileje ludzi majętnych, kto by się przejmował pieniędzmi? Wywracam więc oczyma i podchodzę bliżej, odkładając kwestię zapłaty na dobre. Z nikłym zainteresowaniem zerkam na przyniesione reklamówki i z lekko skwaszoną miną zaglądam do środka. Pomyślał o mnie, jak słodko. Ale jak pomyślę teraz o jedzeniu to… Jakoś tak, no nie wiem, niekonieczne. — Nie mam apetytu — mruczę w końcu, nawet jeśli żołądek w istocie zaplątał mi się już na kilka supłów z głodu. Zamiast jedzenia wolę zająć się panem doktorem i przekonywaniem go, żeby dał w spokoju umrzeć tym, którzy mogą dziś potrzebować jego ratunku. Ja potrzebuję go bardziej i jest mi to winien, wnioskując po bólu, jakim odpowiadało jeszcze niedawno ciało przy każdym ruchu. Podchodzę więc do niego, kiedy jeszcze szamocze się z oknem i obejmuję cieplutkie ciało od tyłu, zwinnie wsuwając palce pod luźną bluzkę, którą ma na sobie. Zaczepnie zaciskam zęby lekko na odsłoniętej części skóry poniżej ramienia, a moje palce przesuwają się po umięśnionym brzuchu, sunąc po linii włosów, która nieprzyjemnie drażni opuszki. — Mhm, problem zażegnany, nie ma za co. Przestałeś się golić? — zauważam mimochodem, odsuwając się odrobinę, by Lea mógł odwrócić się w moją stronę, dzięki czemu mogę bardziej bezczelnie i bez ograniczeń posunąć dłońmi wyżej, aż w końcu pozwalam sobie na przełożenie bluzki przez jego głowę, by pozbyć się jej na dobre i móc podziwiać to piękne ciało bez przeszkód. Tylko te… Marszczę lekko brwi w pewnym niezadowoleniu na tę jego… męską energię, czy inne równie durne określenie, którymi lubią posiłkować się ludzie. — Jak nie chcesz, żebym zniknął na kolejne pół roku, to musimy się tego pozbyć — zarządzam, wskazując płynnym ruchem przestrzeń przed klatką doktorka. I niżej — ale to już tylko domysł, bo za chuja nie pamiętam co robił, a już na pewno jak przy tym wyglądał. — No i musisz zostać — namawiam dalej, oplatając ramionami jego szyję, by sięgnąć do niej zaraz ustami. — Zostaniesz? — szepczę już w jego usta i przygryzam zaraz dolną wargę z zaczepnym uśmiechem.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Wto Kwi 16 2024, 00:48, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Uśmiechnął się szerzej, kiedy dosłyszał to wystudiowane, absurdalnie głośne westchnienie. Oczywiście, że musiał mu wszystko utrudniać. Gdyby to sobie odpuścił, Ira znudziłby się w maksymalnie dwa kwadranse, a tak to chociaż mogli przeciągać sobie tę linę tak długo, jak tylko mieli ochotę. Zaskakująco szybko role się odwróciły i teraz to Leander westchnął niczym człowiek głęboko umęczony. - Mało mnie to interesuje. - Obwieścił na wzmiankę o braku apetytu i zmarszczył czoło. - Nie będę ci prowadził kuracji, jeżeli rozwalisz sobie żołądek. Tymi słowami praktycznie zakończył dyskusję. Nie zamierzał bawić się z nim w karmienie łyżeczką i robienie „samolotów” z owocowej papki. Kupił jedzenie, będzie w lodówce. Jeżeli przyjdzie mu ochota, to na pewno znajdzie w niej coś dla siebie. Planował rozpakować zakupy i rzeczywiście załadować tę lodówkę. Przy okazji mógłby pooddawać się przemyśleniom na temat tego, ile jedzenia będzie musiał wyrzucić, gdy Lebovitz postanowi utrzymać swoją dietę, a on zapomni o tym, że chociaż raz ma półki załadowane po same brzegi. Zazwyczaj w środku posiadał tylko światło, mleko i masło. Rozważania musiały zaczekać. Proste otwieranie okna zakończyło się kolejną potencjalnie niebezpieczną sytuacją. Objęcie ramionami mogłoby jakoś przejść Irze płazem, gdyby tylko na tym się zakończyło, ale nie… dzieciak musiał kontynuować przekonywanie go, że rzeczywiście nie chciał dziś wychodzić z domu. - Nie było dla kogo - w odpowiedzi skłamał i nawet mu powieka przy tym nie drgnęła. Oj, zdecydowanie było dla kogo, ale żadna z dziewczyn, które zaciągał do łóżka, nigdy nie narzekała na jego „męską energię”. To Ira był przyzwyczajony do Leandra, któremu jeszcze kiedyś się chciało. Obrócił się posłusznie i równie ulegle pozwolił się rozebrać. Lubił mu się podobać, dlatego z przyjemnością obserwował, jak taksuje go wzrokiem. Nieco mniej podobały mu się natomiast te aluzje, jakoby trzeba było coś z nim zrobić. - Wiesz, że nie reaguję dobrze na szantaż. - Zauważył, kiedy powołał się na argument o znikaniu, ale chyba już nie miał siły się złościć… a może to za sprawą pomocy udzielonej mu w salonie? Matka jedna wie. Chciwie obejmujące go ramiona wreszcie wydusiły z niego wszelki opór. Westchnął raz jeszcze, tym razem z poirytowaniem, bo czekała go kolejna przechadzka - tym razem do budki telefonicznej i do gabinetu. - Zostanę, ale będę musiał wyjść na godzinę. - Odpowiedział mrukliwie w jego wargi, przytrzymując przy sobie szczupłe biodra i zaraz potem całując go ostrożnie. Nie chciał zbytnio się ożywiać przed ukończeniem obowiązkowych zadań na drodze ku wolnemu popołudniu, dlatego naparł kciukami na najwyższe punkty jego kości biodrowych. - Chcesz się pozbywać wszystkiego? - Zapytał jeszcze, bo z jakiegoś powodu to musiało być dla niego ważne. Gdyby kazał mu zgolić głowę, to pewnie wybrałby pracę… - Możesz przygotować swój salon piękności. Wypakuj też te torby. Im szybciej wyjdę, tym prędzej wrócę. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Przez większość czasu różnica wieku między nami skutecznie mnie podnieca, ale czasem, tak jak teraz, przyprawia co najwyżej o kwaśną minę i solidne wywrócenie oczami. — Tak, tato — mruczę pod nosem na jego pouczanie o odżywianiu i całkiem możliwe, że Lea nie miał nawet szansy tego dosłyszeć. Kwestia jedzenia i tak szybko odchodzi w niepamięć, kiedy jesteśmy znów ciało przy ciele, a ja wyczekuję wyroku na temat tego, jak będzie wyglądać mój dzisiejszy dzień. Nie chcę wracać do siebie. Lili ostatnio częściej nie ma, niż jest i mam wrażenie, że nasz kontakt jakoś tak… podupadł, a nie zamierzam znów siedzieć w pustych czterech ścianach, pod oceniającym spojrzeniem kotów. Z Mauriem i Allie też na razie gadać nie zamierzam, muszę to przetrawić, a poza tym pewnie i tak są zajęci sobą i tylko będę im przeszkadzać. Trening na razie odpada, bo bym się tylko porzygał, a i tak wiele bym z niego nie wyniósł. Skończyłoby się na tym, że polazłbym gdzieś, gdzie nie powinno mnie być i wpadł w towarzystwo, w które lepiej nie wpadać. Leę też można tak określić, ale jego przynajmniej znam i na swój pokręcony sposób nawet mu ufam. Co jest pewnie najdurniejszą rzeczą, jaką mogę zrobić, zważywszy na to, że ostatnio prawie mnie zabił, ale to już nieważne. Nie myśl o tym. — Łżesz — rzucam niby to mimochodem, jakby wizja Leandra z kimś innym zupełnie mnie nie ruszała, ale nie wątpię, że moja mina i niepowstrzymany uśmiech jasno mówią, że mu wierzę. Albo chcę wierzyć, bo tak jest wygodnie. W każdym razie, przyjemne łaskotanie ogarnia moje ciało, kiedy to mówi, a ja tym mocniej nie chcę się od niego odklejać i godzić się z wizją spędzenia tego dnia bez niego. Nie widzieliśmy się tyle czasu i nawet nie mieliśmy szansy nadrobić tych długich czterech lat. Najwyższa pora, zanim się rozmyślę. Tak, tak, wiem, że nie reaguje dobrze na szantaż. Ale wiem też, że w zasadzie to potrzebuje powodów, żeby się potem na mnie wyżywać, więc kim bym był, gdybym mu ich oszczędzał? Wpierdol bezzasadny to wpierdol zmarnowany. Ja też wolę, kiedy ma powód. Łatwiej przepraszać za konkrety, nie za to, że istnieję i za głośno oddycham. Moje ciało drga, kiedy w ostatniej chwili powstrzymuję się, żeby nie podskoczyć radośnie na jego obwieszczenie. Może powstrzymuję się tylko dlatego, że po pierwszym słowie reszta zdania okazuje się mniej ekscytująca. — Znoooooooowu? — jęczę z udręką, wieszając się na jego szyi, jakbym zupełnie opadł z sił. Bo opadłem, przecież przed chwilą wrócił! Delikatny pocałunek nieco tłamsi moje niezadowolenie, a ja łaskawie go odwzajemniam, choć minę wciąż mam dość naburmuszoną. Wzdycham cicho z dezaprobatą, kiedy strategicznym ułożeniem palców pilnuje, by moje biodra nie zbliżyły się za mocno, zaraz jednak uśmiecham się łagodnie na jego uroczo powątpiewające pytanie. — Nie wszystkiego, tęskniłbym za tymi niesfornymi loczkami. — Czule owijam wokół palca jeden z opadających na czoło Leandra pasem, jakby te mogły przestraszyć się tematu prowadzonej rozmowy. Kolejne zarządzenia, kolejne wymagania. Super. — Mhm. Wracaj szybko, ładnie proszę. — Prośbę tę przypieczętowuję jeszcze jednym, trochę głębszym pocałunkiem i w końcu się odsuwam, by pozwolić mu pozałatwiać, cokolwiek ma do pozałatwiania. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Kiedy przyłapią cię na kradzieży, udawaj, że to nie twoja ręka. Kiedy przyłapią cię na kłamstwie, twierdź, że źle cię usłyszeli. Sonk Road miało jeszcze więcej mądrości ludowych, które przydawały się w różnorakich sytuacjach towarzyskich, ale w tej chwili wystarczało nawet udawanie głuchego… lub głupiego, co kto woli. Oczywiście, że łgał. Oczywiście też, że wcale wychodzić nie musiał. Chciał, bo Leander, który nie uporządkuje swoich spraw przed niespodziewanym zwrotem akcji, to Leander nerwowy i marudny. Takiego wcale nie było im tutaj potrzeba. Tak samo jak łysego. Dobrze, że zgadzali się w tej kwestii, w dodatku żegnając się tak czule. W takich chwilach prawie dało się zapomnieć o tym, co potrafili sobie robić… A raczej co Leander robił wszystkim wokół siebie. Cmoknął Irę krótko w policzek i wyplątał się z gąszczu jego ramion. Ubierając z powrotem koszulę, zabrał ze sobą wyłącznie portfel, kluczyki do samochodu i pęk kluczy do gabinetu, mieszkania i Lilith jedna raczy wiedzieć, do czego jeszcze. Wyszedł szybko, ale wrócił nawet prędzej, niźli deklarował. Kiedy ryk samochodu wreszcie ucichł, znajome kroki odwiedziły schodki prowadzące do przedpokoju i wtarabaniły gospodarza do domu. Odwiesił płaszcz, zdjął buty i folgując swojej nerwicy, dokładnie umył dłonie. Dopiero wtedy mógł zagłębić się dalej w mieszkanie. - Nie zmieniłeś zdania? - Zapytał, kiedy odnalazł swoje maleństwo w jednym z pomieszczeń dziennych. Ciemne oczy osadziły na nim pytające spojrzenie, jak zwykle nie pozwalając właścicielowi tychże grzeszyć zbędną mimiką. Natomiast jego potencjalnie dobry nastrój zwiastować mogło to, że nie poszedł do kuchni, aby sprawdzić, czy Ira rzeczywiście się go posłuchał. Odrobina zaufania kiedyś nie byłaby nowością, ale po tym co działo się ostatnio… można by rzec, że nerwica uczyła się na nowo funkcjonowania w tym kłębie absurdów, jakim był van Haarst. - Do tej pory broda ci nie przeszkadzała. - Wypomniał mu jeszcze, z jakiegoś powodu wydając się niechętnym do zmiany stylu. Najprawdopodobniej to właśnie zarost tak go martwił. Kiedy już przywyknie się do pewnego odbicia w lustrze, to obca twarz krzyżująca tam z tobą spojrzenie mogła być zaskoczeniem w najmniej spodziewanym momencie. A tego typu zarost towarzyszył Leandrowi co najmniej od dekady… |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Wodzę za nim jeszcze spojrzeniem, obserwując z niekrytym niezadowoleniem i wypisanym na twarzy smutkiem, jak zbiera się do wyjścia. Poważnie, dopiero co wstaliśmy, a jego tu więcej nie było, niż był. Ale… Rzeczywiście musi coś pozałatwiać, nie? To nie tak, że idzie do jakiejś szmaty, powiedzieć jej, że dzisiaj nie da rady wpaść i- Nie, to byłoby bez sensu, dlaczego miałby informować jakąś babę osobiście, że będzie miał ją w dupie przez resztę dnia? Świat musiałby stanąć na głowie, żeby Lea się z czegoś spowiadał. Pewnie jedzie do szpitala. Tylko po co? Nie może zadzwonić? Pewnie ma tam jakieś ważne papierki. Nikt nie może mu ich przekazać pocztą? To pewnie jakieś grube papierki w jakichś grubych, mądrych teczkach i nie zmieszczą się do skrzynki. Nieważne, już wyszedł, nie zapytam. To pewnie nic takiego. Po prostu zapomniałem już jak to jest z tą jego skrupulatnością. Powinienem się cieszyć, że w ogóle dał się namówić na zmianę planów. Dla mnie. Napływ głupkowatej wesołości, którą wyzwala ta myśl, kończy się równie głupkowatym chichotem, kiedy przeciągam się jak wyjątkowo ospały kot i mimochodem podchodzę do tej nieszczęsnej lodówki. To słodkie, że zrobił zakupy, żebym miał co zjeść. No i może poczuję się trochę lepiej. Zalanie płatków mlekiem okazuje się wystarczająco niewymagające, by nie stanowić wyzwania dla moich wybitnych zdolności kulinarnych. Udaje mi się nawet znaleźć tabletkę na ból głowy we własnym portfelu. I nawet zaczyna działać, a więc ten dzień może się jeszcze okazać całkiem przyjemnym dniem. Dobra, czas przygotować salon piękności. Znalezienie pianki do golenia i maszynek nie jest szczególnie trudne, bo w mieszkaniu Lei oczywiście wszystko ma swoje miejsce. Przygotowanie całości zajmuje mi więc zbyt mało czasu, bym nie zaczął zaraz dostawać pierdolca, niecierpliwiąc się na jego powrót. Kolejny fajek śmieje mi się w twarz na wspomnienie usilnych prób rzucenia nałogu, kiedy go odpalam, przechadzając się po mieszkaniu bez celu. Przesuwam spojrzeniem po suficie, upewniając się, że nadal jest z nim wszystko w porządku, a potem toczę nim od niechcenia po książkach piętrzących się na regale. Dochodzę do wniosku, że jeśli zacznę którąś czytać, to prawdopodobnie oczy mi się same skleją i zasnę, więc lepiej nie próbować. Ostatecznie więc decyduję się na to, co ma największe szanse odciągnąć mnie od niemądrych myśli i od spania też — solidne, poranne rozciąganie. Kto powiedział, że joga nie jest dobra na kaca? Otóż nikt. Koniec końców, gdy Lea wchodzi do salonu, zastaje mnie z nogą wyciągniętą do sufitu i głową przyklejoną potylicą do spoczywającej na podłodze stopy. Widząc go, szybciutko układam dłonie przy głowie i przez gładkie stanie na rękach wracam do typowej dla normalnego człowieka pozycji, by prędko się przy nim znaleźć i przykleić się do niego jak stęskniony szczeniak. Uśmiecham się sam do siebie, chłonąc zapach Lei, z głową przyklejoną do jego ramienia. — Nie — mruczę jeszcze, nim się odsuwam i zapraszającym spojrzeniem zachęcam, by podążył za mną do łazienki, gdzie już czeka przygotowane krzesło, czysty ręcznik i wszystko inne, potrzebne do przeprowadzenia tegoż skomplikowanego zabiegu. → Łazienka[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Czw Kwi 18 2024, 18:37, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
26 IV 1985 Lea zostaje w łazience i po kilku chwilach do moich uszu dociera szum wody. Tymczasem ja, pogwizdując sobie wesoło pod nosem, tańcuję po kuchni, śmiejąc się zupełnie z niczego i chichocząc do wspomnień, które działy się dosłownie kilka minut temu. Razem ze mną w tańcu wirują świeże bułki i sałata. To i tak więcej, niż zdecydowałem się zrobić dla siebie. Nigdy nie byłem fanem gotowania. Przy jajecznicy osiągam limit swojej cierpliwości. Na szczęście mamy jeszcze kawiarnie, restauracje i żarcie na wynos. Inaczej bym umarł śmiercią głodową. Słyszę, że mój przystojny doktorek wyszedł już z łazienki i coś tam majstruje w salonie, dopalam więc pospieszne fajka, którego zdążyłem odpalić w międzyczasie i zalewam nam po kawie, choć nie jestem pewien, czy w ogóle zdążymy ją wypić. Coś czuję, że mi słoneczko zaśnie pięć sekund po przyłożeniu głowy do poduszki. No ale dajmy mu szansę. Wchodzę do salonu rozpromieniony, już zupełnie nieprzejęty ani kacem, ani bólem między pośladkami, który wciąż od czasu do czasu o sobie przypomina. Stawiam na stoliku przed Leą bogato wyposażone kanapki i kawusię, a sam z pomrukiem zadowolenia zakopuję się pod koc i przytulam poduszkę, zerkając na Leę. — Jedz szybko i chodź do mnie, bo tęsknię — ponaglam wesoło, ale czekam, aż Lea spokojnie zje. Sam w tym czasie pozbywam swojego kubka połowy zawartości. Tracę zainteresowanie kawą tak szybko, jak szybko Lea rozkłada się obok, a ja mogę wlepić się w jego idealnie gładziutką, pachnącą lasem klatkę. Ale przyjemnie… W TV leci jakiś zupełnie głupkowaty program o małżonkach, którzy odpowiadają na pytania o sobie nawzajem i próbuję nawet zrozumieć, o co w nim chodzi, chociaż czuję, jak kleją mi się oczy. Jest cieplutko, milutko i mam wrażenie, że nigdy nie byłem szczęśliwszy niż teraz. Parskam krótko na wypowiedzianą w telewizji kwestię i unoszę nieco głowę, żeby podzielić się swoim komentarzem z Leą, ale już po pierwszym słowie ucinam, widząc jego spokojną, całkowicie pogrążoną we śnie twarz. Rozczulające. Uśmiecham się ciepło i całuję go jeszcze delikatnie w czubek nosa, by zaraz znów wtulić twarz w jego klatkę i pozwolić na odpłynięcie również sobie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Prysznic okazał się być dostatecznie orzeźwiający, aby zmyć z Leandra nie tylko pojedyncze włoski oraz piankę do golenia, ale również wszelkie elementy składowe złego humoru. Wyglądał tak, jak gdyby przed chwilą absolutnie nic się nie wydarzyło, najwidoczniej niejako zaczarowany irkowym stylem wmawiania sobie, że wszystko wokół jest różowe. Oczywiście, że nie było, ale całkiem miło było o tym na moment zapomnieć. Wizyta na kanapie szybko przerodzi się w posiedzenie, był o tym absolutnie przekonany. Tym lepiej, iż okazało się, że Ira zdążył przygotować mu jedzenie, nim van Haarst zdołał do końca rozkokosić się na swoim miejscu. Przysuwając nos do kanapki, powąchał ją ostrożnie, jak gdyby spodziewał się, że za moment go ugryzie. Nie ugryzła, ale on śmiało ugryzł ją. Żuł ją przez dłuższą chwilę, zapijając ją herbatą i spoglądając w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Telewizja naprawdę rzadko go bawiła, zwłaszcza przy posiłku. Skończone jedzenie zakończyło się dokładnie tak, jak polecił mu Lebovitz. Leander wślizgnął się za jego plecy, aby nie zasłaniać mu show, jakie najwidoczniej go zaabsorbowało. W ramach podziękowania za przygotowane śniadanie objął go chętnie w pasie i zanurzył nos w kręconych włosach opadających ładnie na długą szyję. Pocałował go kilka razy w kark, nim wspiął się wyżej na poduszkach, aby znaleźć swoją pozycję. Odpłynął bardzo szybko. W zasadzie to rzeczywiście wystarczyło mu tylko wstępne zapoznanie z pierwszą odpytywanką nowej pary, aby pogrążyć się w śnie tak nagłym i głębokim, że najpewniej nawet niedźwiedź szalejący mu w salonie nie zdołałby go dobudzić. Nie poczuł pocałunku, ani nie zauważył nawet, że Ira zachłannie się do niego przytula. Oddychał powoli, miarowo. Krótszy, spazmatycznie chwycony oddech ścisnął go za gardło, kiedy niespodziewanie wróciła mu przytomność. Wydawało mu się, że zmrużył oko ledwie na kilka minut i nieco zaniepokoiła go pomarańczowa łuna wypełniająca salon. Uniósł nadgarstek, aby zapoznać się z godziną i poczuł ulgę, gdy upewnił się, że nie zaspał na dyżur. Mieli jeszcze co najmniej kilka godzin, zanim druga praca postanowi się o niego upomnieć. Głowa ponownie opadła na poduszki, obejmując prawie niemrugającym spojrzeniem piękną twarz śpiącego Iry. Leżeli tak blisko siebie, że nie musiał nawet specjalnie się nachylać, aby pocałować go w żuchwę. - Wstajemy, maleństwo. - Szepnął, nim kolejny pocałunek złożył na jego skroni. Ramię lekarza nieustannie zaborczo obejmowało akrobatę. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Jest ciepło, przyjemnie i uzależniająco błogo. Odpływam szybko i w sen wyjątkowo spokojny. Jest mi tak dobrze, że w pierwszym odruchu, gdy czuję muśnięcie ust na swojej żuchwie, ściągam brwi w proteście i mruczę coś zupełnie niezrozumiałego, wyraziwszy swoje niezadowolenie, że ktoś próbuje przerwać ten idealny stan rzeczy. Powoli docierające do mózgu bodźce przynoszą świadomość, a cichy głos Lei tuż przy uchu potwierdza to, co zaczął pojmować wybudzony umysł. To zaś wywołuje na moich ustach lekki uśmiech, a ciało samo jeszcze mocniej lgnie do Leandra. Nie obchodzi mnie, która jest godzina, jeśli będzie trzeba, zrobię trening nawet w nocy. Nie chcę tego przerywać. — Dzień dobry — mruczę z rozgoszczonym w głosie całkowitym rozleniwieniem, uchyliwszy oczy na tyle, by móc podziwiać tę piękną, jeszcze noszącą znamiona snu twarz. Moje usta same odnajdują drogę do ust Lei, ale pocałunek jest zupełnie niewinny i równie ospały jak my dwoje. Układam się wygodniej na jego ramieniu, nie mając najmniejszej ochoty wykopywać się z kokonu, w który się zakopaliśmy. Drzemka podziałała cudnie. W końcu czuję się mniej, jakby ktoś pomylił mnie z odpadkami i przemielił w jakiejś wyjątkowo brzydkiej maszynie. Sięgam dłonią mimochodem do twarzy Lei, by odgarnąć z niej kilka zagubionych kosmyków. Nie mogę przestać się uśmiechać, poczucie szczęścia wybudziło się na nowo razem ze mną. Takie są plusy życia w teraźniejszości. Przez większość czasu to, co było, nie ma najmniejszego znaczenia. — Cieszę się, że przegiąłem z tym winem — zwierzam się z taką samą swobodą jak zawsze. Teraz kiedy jest już między nami dobrze, nie muszę przecież udawać, że mi nie zależy. Chciałbym, żeby to trwało. Tak jak dawniej. Dawniej też chciałem. Po prostu… musiałem wyjechać. — Mówiłeś, że zmarnowałem nasze najlepsze lata — przypominam sobie, poprawiając się lekko w miejscu, by móc palcami swobodnie jeździć po nagiej skórze jego brzucha. — Możemy to jeszcze naprawić, prawda? — Zaglądam w jego oczy, szukając w nich odpowiedzi, chociaż przecież wiem, że nic w nich nie znajdę. — Tak mi z tobą dobrze — szepczę jeszcze, wtulając nos w szyję Lei i muskam ustami skórę tuż nad obojczykiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"