Palenisko przy altanie Możliwe najbardziej wycofana część posiadłości Red Bear Stronghold. Znajduje się za tylnym tarasem prowadzącym wprost do lasu. Wystarczy tylko zboczyć ze ścieżki na lewo, aby dostrzec kilka charakterystycznych kamieni z paleniskiem, a nieopodal również i solidną, dużą, drewnianą altanę ze stołem i ławkami. Miejsce najmniej oficjalne i najchętniej wykorzystywane podczas letnich spotkań rodzinnych, bądź z zaproszonymi znajomymi. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
21 kwietnia 1985, około godziny 18 Droga była żmudna, przede wszystkim dlatego, że zahaczyliśmy najpierw faktycznie o Wilderness Mastery, gdzie musiałam znaleźć kilku kompetentnych chłopów (a jak się łatwo może okazać – nie jest to takie proste), którzy w dodatku nie zadawaliby zbyt wielu zbędnych pytań, tylko zabrali dupy i zrobili to, co im kazałam. Jak to, nie zabijamy go?, mogłabym wyczytać z ich twarzy, na szczęście pytanie nie padło, a oni zgodzili się zapakować pieska i odesłać w bezpieczne miejsce. Wierzę, że to zrobią. Gdyby tak nie było, policzę się z nimi dostatecznie i raz na zawsze wyryją sobie w pamięci, dlaczego nie zawodzi się zaufania Judith Carter. Na szczęście obędzie się bez tego. Drugim powodem żmudnej drogi było, że dźwigaliśmy ze sobą połamane gałęzie, które zostawiliśmy na polu. Część załadowaliśmy na taczki, część nieśliśmy w rękach, jeśli dorzucić do tego jeszcze szpadle, był z nas całkiem sporawy korowód. Dobre kilkadziesiąt minut zajęło nam zajęcie na miejsce. Red Bear Stronghold ciężko było pomylić, bo było jedynym takim wielkim domem w okolicy, w dodatku położonym na obrzeżach lasu. My właśnie od tej strony wyszliśmy, więc pierwsze, co dostrzegliśmy, to tylny taras – a zaraz na boku ustawiona była altanka, gdzie dzisiejsza impreza się odbywać będzie. Tylko najpierw skończymy to wszystko ogarniać. — Powrzucajcie gałęzie na palenisko. Potem trzeba je będzie odpalić, a taczki odprowadzić do szopy – wskazuję ręką pomieszczenie przyczepione do boku dużej, swojskiej posiadłości. – Ja w tym czasie idę do kuchni i poznajduję nam coś do jedzenia. Chyba każdy ma co robić. Któryś z panów odważy się pójść ze mną po kiełbaski? – rzucam, pytającym spojrzeniem lustrując całą zgraję, która za mną przyszła. – Jeden ochotnik, poradzę sobie z resztą. – Odwracam się od nich, maszerując już w stronę tylnego wejścia do domu, nim przypominam sobie coś, z czym walczyłam przez pół dnia. – A. Możecie palić, tylko mi tu nie śmiećcie. Pomyślałby kto. Więcej niż połowa z Kręgu, a ja ich muszę pouczać. No naprawdę. Zgodnie z wolą uczestników, witam na beztroskim ognisku przy kiełbaskach i chlańsku! Póki co, musimy sobie ogarnąć przestrzeń do beztroskiej zabawy, a Judith szuka jednego ochotnika na pójście do kuchni. Enjoy! Czekam na wszystkie odpisiki do soboty, 10.02., godz.: 23:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Nic nie wchodzi tak dobrze jak kapeczka alkoholu po dobrze wykonanej robocie. A tej mogli dziś sobie pogratulować wszyscy — każde nosiło, inkantowało, rozpalało, żartowało z żywota, tropiło, łapało, leczyło albo wszystkie powyższe i różne tego kombinacje. Za to się po prostu należy nagroda i choćby mieli okupić ją powrotem do domu raźnym marszem albo przygodnym snem gdzieś pod osikanym przez barghesty, jagodowym krzaczkiem— —będzie warto. Z tą myślą pozostał na terenie Carterów, w swojej ufności powierzając siebie towarzyszom dzisiejszych robót, co nim się zorientował, przestali onieśmielać go tak swoją… ...Kręgowością. Ciężar gałęzi był niczym w porównaniu do tamtego konara, dlatego Godfrey pozwolił obłożyć się kilkoma nadprogramowymi, w ramach budowania rzeźby. Masę jeszcze zdąży nadrobić. Swój przytargany dorobek położył obok paleniska — nim rozpalą, warto ułożyć gałęzie w sensowny i logiczny stos. Rozpalił w swoim życiu więcej ognisk, niż kompletów rytualnych świec — nie czuł więc oporów, by się nad rzeczonym nieco powymądrzać. — Grubsze tutaj — zarządził i… sam przeszedł do dzieła układania zgrabnego stosu, którego nie powstydziliby się chłopcy na biwaku skautów — choć Marvin skautem nigdy nie był — mama mu zabroniła. Powody zmilczała historia, a na światło dzienne niech wystawi je odpowiedni stosunek objętości bimbru do krążącej w Godfreyu krwi. Chwila gmerania przy badylach, parę połamanych siłą własnych mięśni, część przy pomocy siekiery... — No i pięknie — stosik ułożony, Marvin ukontentowany. Może nawet madmłazel będzie zadowolona. Oj, i to jeszcze jak. Stos byłby jednak niczym bez odrobiny magii i tym Godfrey zajął się w drugiej kolejności. Ognisty facet jeszcze nie wie, jak dobrze wyjdzie mu ta sztuczka. — Flamma — prosty czar, magia poniekąd mu znana, choć jej tajniki lepiej zna jego ulubiona współlokatorka. I może to zew Ptaka Gromu, może inna cholera, ale— O, Marvin. Żeś rozpalił. Rzut: kolejne k100, które mnie zabije. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Marvinie, wypowiedziałeś prosty czar. Dla wielu czarowników była to jedna z pierwszych inkantacji, której uczyli się w szkółce kościelnej. Nie trzeba było być ekspertem od magii natury, żeby Flamma rozpaliła łatwopalny materiał. Tak też było w tym przypadku, choć wystarczyły sekundy, żeby wszyscy obecni przy ognisku zaczęli obserbować zjawisko nietypowe dla tego czaru. Ogień zapłonął bardziej niż powinien, a mimo wszystko drewno wcale nie spalało się szybciej. Płomienie zaczęły przybierać różne formy. Dopatrzeć mogliście się ważek nad letnim jeziorem, pędzących koni przez azjatyckie stepy, a nawet smoka, który pilnował wieży.., niczym z Roszpunki. Historie te trwały przez jakiś czas, dynamicznie się zmieniając. Nie zawsze miały logiczny sens, ale potrafiły zachwycić swoją nietypową formą. Jest to ingerencja Mistrza Gry związana z krytycznym sukcesem Marvina. Ognisko momentalnie zapłonęło wysokim, lecz bezpiecznym ogniem. Drewno będzie spalać się mimo wszystko wolno, więc na potrzeby wątku nie będziecie musieli się martwić o jego dorzucanie do ogniska. Płomienie będą przybierać formę kilkusekundowych losowych historii, które możecie dostosowywać do potrzeb wątku. Kiełbaski pieczone na tym ogniu wyjdą również nad wyraz pysznie i soczyście. Na ich skórce również pojawy się wybrany przez was prosty wzór. Marvinie, kiedy uznasz, że nie chcesz, aby ognisko dłużej się paliło, możesz przerwać jego działanie, a to momentalnie zgaśnie, jakby nigdy nie płonęło. Ponowne rozpalenie nie przywróci jego wyjątkowego stanu. W razie pytań zapraszam do Blair. Mistrz Gry z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Robota załatwiona, kundel zabezpieczony, można w końcu pomyśleć o odpoczynku. Choć opinie na temat barghesta były podzielone, wszyscy zgadzają się w tym, że ognisko i bimber po dobrze wykonanej robocie najzwyczajniej w świecie im się należą. Ogarnianie ogniska nie jest więc już przykrą koniecznością, a przyjemnie relaksującą aktywnością. Judith jak zawsze zajmuje się rozporządzaniem zebranymi, Sebastian zaś automatycznie wyciąga fajki i natychmiast wysuwa paczkę w stronę Williamsona. Panisko przemówiło – można palić. Powstrzymuje się przed cisnącym się na usta komentarzem w sprawie śmiecenia – w końcu żaden z nich nie dał Judith powodu, by sądziła, że trzeba ich o tym pouczać. Niech jej będzie. Wrzucanie petów w ognisko to przecież nie śmiecenie, a naturalna kolej rzeczy. W każdym razie, najważniejsze, że w końcu mogą potężnie zaciągnąć się fajkiem. Pierwszego spala w kilka sekund. Drugiego wkłada między wargi już spokojnie i bez pośpiechu. — Zaraz przyjdę ci pomóc — rzuca do Judith w sprawie kiełbasek, dając sobie chwilę na dopalenie drugiego fajka. Gdy głód nikotynowy zostaje w pełni zaspokojony, zostawia chłopaków z gałęziami, a sam zgodnie z zapowiedzią idzie do kuchni. — Myślisz, że zauważą, jak się trochę spóźnimy? — szepcze do ucha Carter, gdy znajduje się za nią i lekko układa dłonie na krągłych biodrach – niby to w celu delikatnego przesunięcia jej ciała, aby dostać się do miejsca z kiełbaskami. Nie czekając na odpowiedź, łapie za pęta i bierze ich całkiem solidną liczbę – tylu chłopa po całym dniu roboty, na dodatek jeden noszący całe konary, z pewnością podołają solidnej kolacji. Wyposażony w kiełbaski wychodzi z powrotem na podwórze, co by nie kusić losu i nie kręcić się zbyt długo przy Carter, mając poczucie, że nikt ich akurat nie widzi. Wkoło jest za dużo ludzi, więc i to poczucie może być zupełnie złudne. Kiedy zjawia się z powrotem przy ognisku coś jest… Czy to…? Marszczy lekko brwi, zerkając to na ogień, to na grupkę mężczyzn. — Czy wy też widzicie tu wyrośniętą jaszczurkę, czy ktoś mi kurwa podmienił fajki? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice nie czuł się najlepiej w towarzystwie Judith, ale chyba jeszcze ciężej było w pobliżu bimbru i osób po jego spożyciu. Nie, żeby był uprzedzony, po prostu chamski samogon nigdy nie był nawet blisko kręgu jego zainteresowań. Preferował rzeczy, które smakowały, a nie wypalały gardło, aż zapominało się, jak formułuje się sylaby. Całe szczęście, że odmawianie szło mu równie dobrze, jak trzymanie języka za zębami. Toksyczna relacja z alkoholem łączyła ludzi i kobiety. Póki co jednak w zasięgu wzroku bimbru nie było. Były za to taczki, gałęzie i dom Carterów, którego Maurice nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Przesuwając wzrokiem wzdłuż potężnych kłód i obserwując ganek, nie mógł opędzić się od potrzeby porównania rezydencji ze swoją własną, pełną marmurów, bieli i pustych przestrzeni. Tutaj było jakoś przytulniej. Oceniał z góry, bo wchodzić do środka nie zamierzał ani przez chwilę. Zaczekał, aż zgłosi się ochotnik, zerkając tylko na krótki moment spode łba na palących dżentelmenów. To chyba rodzinne u Veritich. - Panowie, bądźcie łaskawi następnym razem stanąć z wiatrem. - Poprosił, póki co grzecznie, bo rzeczywiście oberwało mu się jedną, czy dwiema chmurami dymu. Nie było to nic przyjemnego dla kogoś, kto papierosy aktywnie tępił. Chciał pomóc w rozładowaniu taczek z wypełniających ich gałęzi, ale napatoczył się tam na Marvina, który tworzył właśnie swoje wiekopomne dzieło. Maurice zerknął mu przez ramię, prawie dosłownie wychylając nad nim głowę. - Chłopie, czy ty jesteś drwalem z zawodu? Nie dość, że konary nosisz, to też takie stosiki zgrabne robisz. - Komplement spłynął mu z ust naturalnie, nieokraszony zbędną kwiecistością słownictwa. Mężczyzna naprawdę wyglądał mu na kogoś, kto mógł całymi dniami latać bez koszuli po lesie. Był ciekawy, czy strzelał celnie. Na dźwięk rzucanego zaklęcia, Maurice cofnął się szybciej, niż zdążyło mu osmalić brwi. Jak się okazało, słusznie. Zaklęcie mężczyzny bez trudu objęło płomieniami suche gałęzie i jakby było tego mało - wzbiło w powietrze przeróżne kształty, a nie jedynie pojedyncze odpryski żaru. - Wow, gdzie uczą takich sztuczek? - Zapytał aktor, trochę z rozbawieniem, a trochę z podziwem, przez moment przyglądając się, jak ważki zmieniają się w parę łabędzi obejmujących się szyjami. Potem przypomniał sobie o taczkach i wrócił do jednej z nich, aby grzecznie zaparkować ją w szopie. Dobranoc, taczko. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Panowie musieli wypalić i zastanawiam się, jakim cudem ja się zachowuję tak, jakbym od fajek nie była uzależniona. Może nie jestem? Wypalam je w momentach przede wszystkim kryzysowych, na przykład, gdy jestem wkurwiona. Wróć. Wkurwiona jestem codziennie. Gdy jestem bardzo wkurwiona. Ewentualnie dla towarzystwa. Teraz nie odczuwam takiej potrzeby. Ciekawe. Przyjdę Ci pomóc wystarczyło, żebym zabrała dupę w troki i poszła do mieszkania. Sebastian mnie znajdzie, choć częściej niż w Red Bear Stronghold bywał tylko w samym Cripple Rock. Tutaj byliśmy najczęściej przelotem, gdy musieliśmy zabrać kilka rzeczy. Ale jestem pewna, że do kuchni trafi. Wyjęłam mu pęczki kiełbasy, gdyby przylazł, a sama poszłam jeszcze do piwnicznych pomieszczeń, żeby wytaszczyć stamtąd kilka butelek bimbru. Zastanawiałam się chwilę też nad piwem, ale najwyżej pójdę po nie jeszcze raz, później. Wszyscy mówili o bimbrze – będzie więc bimber. Akurat w momencie, kiedy ustawiłam butelki na blacie, przyszedł Sebastian, mimo wszystko wywołując lekki uśmiech na moich ustach. Obejrzałam się za nim, gdy ręce położył na moich biodrach, i może odrobinę pokręciła głową. Gdybyśmy zostali sami, pewnie zrobiłabym coś zupełnie podobnego. — Oni może nie – zwracam się na tyle cicho, żeby żaden przypadkowy przechodzeń tego nie usłyszał – ale może się napatoczyć tutaj stary. Mój stary, albo stary Carter, starych jest tutaj do wyboru do koloru, dlatego oboje chwytamy – Sebastian dzielnie chwyta kiełbasę, na co jeszcze wręczam mu do dźwigania kilka talerzy, w końcu Williamsonowie i Overtone’owie nie są przyzwyczajeni do warunków polowych (no, może Barnaba jest), a sama biorę pod jedną pachę butelki schłodzonego bimbru, w drugą łapę kieliszki, bo nie będziemy ciągnąć z gwinta jak ostatni barbarzyńcy, i wychodzę za Sebastianem, po drodze jeszcze manewrując, żeby flaszka żadna mi nie wypadła. Szczęściem, wszystkie za moment lądują na stole w pobliskiej altanie. Gdy wracam do ogniska, w pierwszym odruchu nie zauważam, że ogień się czymś w ogóle różni. Ogień jak ogień. — Gdzie Ty tam jaszczurkę widzisz? – pytam, szukając jej w trawie, chociaż byłoby cudem, gdyby się tutaj gdzieś znalazła. Prędzej jakiś przerośnięty pająk albo mysz by się napatoczyły. Dopiero po chwili dostrzegam, że w ognisku pojawiają się magiczne kształty. – Co jest, kurwa – mrużę oczy, gdy wyłapuję jakieś kilka charakterystycznych kształtów. – Kto tu włożył autostrady i stadiony? Tak czy inaczej – łapię za kilka patyków i wręczam każdemu po jednym. Nie dostrzegam, że w tym czasie z domu wylatuje szczeniak, który musiał mnie wywąchać już na odległość. Radosnym truchtem zmierza do jeszcze trzeźwych imprezowiczów, ukazując swoje bargheście kły. Albo po prostu zwęszył kiełbasę. W pierwszej chwili przyszedł przywitać się ze mną, a zaraz potem, dziarskim krokiem, ruszył na obwąchiwanie nogawek Sebastiana i postawił łapki na jego łydce. — Dobra, skoro już jestem gospodarzem, to pod spotkanie – mówię, nalewając każdemu po kielichu, po czym sama wypijam jednym haustem. Pali w chuj. Wchodzi jak soczek. Wolą Danuty, Judith udało się donieść wszystkie buteleczki bimberku bez większych (i mniejszych) strat. Dla fanów zwierzyńca, do nas właśnie zmierza szczeniak barghesta (można go głaskać, kopanie i przeganianie skutkuje kopem w dupsko od Judith), za to każdy dostał po kielichu i patyku, na który może sobie nadziać kiełbaskę. Dla urozmaicenia dodaję nieobowiązkową mechanikę na pieczenie kiełbaski: do wyniku kości k100 należy dodać statystykę gotowania oraz modyfikator odpowiadający talentom. Wynik pomiędzy 0-40 oznacza, że kiełbaska wyszła niedopieczona i trochę surowa w środku. Wynik pomiędzy 41-79 oznacza, że kiełbaska jest idealna, odpowiednio chrupka i cieplutka. Wynik 80+ oznacza, że kiełbaskę przytrzymało się w ognisku za długo i jest zwęglona. Oczywiście, każdą można zjeść, ale wyczarowane przez Marvina wzory widoczne będą tylko na kiełbaskach w przekroju 0-79. Ponadto, ponieważ impreza jest pijacka, obowiązuje mechanika bimbrownia! Od wyniku kości k100 należy odjąć statystykę odpowiadającą za siłę woli, oraz ½ ogólnej sprawności postaci. Wyniki po każdej turze postaci sumują się ze sobą, a im wyższy wynik, tym bardziej pijana będzie postać. Przyjmujemy roboczo, że mocne wstawienie postaci zakłada się, kiedy wyniki przebiją łączny próg 300 – wtedy postać otrzyma do rzucenia kość k6 do wyrzucenia z dodatkowymi atrakcjami po wypiciu (atrakcje i odpały są przygotowane, ale będą jawne dopiero, kiedy ktoś się wstawi). Kością k6 trzeba będzie rzucać po każdej pobitej setce łącznej sumy wstawienia, natomiast pobicie progu 550 oznacza kompletny zgon postaci. Bez obaw, postać prześpi się wygodnie i smacznie u Carterów, bez szkód na zdrowiu (może odrobinę na godności). Czekam na Wasze odpisy do wtorku, 13.02., godz.: 22:00! Poziom nietrzeźwości postaci: wypadło 3, więc nawet nie odejmuję, uznaję, że 0. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
No i kto ma czarny pas w rozpalaniu? Ogień buchnął jak marzenie, napędzany pożądaniem z gatunku tych najbardziej prozaicznych, bo głodem i pragnieniem. A już rozpaliwszy, Godfrey ma gotową odpowiedź na pytanie dlaczego — w przypływie roztargnienia nie przemyślał tylko repliki na ewentualne jak? Chuja wiedział o tym, jak. To się po prostu stało. Ale nie byłby sobą, gdyby rzeczonej niewiadomej nie przyprawił pewną porcją blefu. Pozostawiając za sobą trzaskający, magiczny ogień, stanął pewnie na nogach, pięściami podparł się pod boki jak prawdziwy superbohater z komiksów i omiótł wzrokiem zdumione twarze. — Bo jak Marvin Godfrey rozpali, to nawet Piekło patrzy z zazdrością! — To nieskromnie powiedziawszy, sięgnął po wyrób domowy i kiełbaskę — na razie tylko jedną. Jeszcze się rozkręci, ale najpierw— toaścik. — Za drzewka, niech się ładnie przyjmują — sentymentalny toaścik z głębi wrażliwego serca i chlup go w głupi dziób. I na pusty żołądek. Skaranie… — wymruczało w jego głowie widmo dawno niesłyszane, bo babci Dolores. Aż ją wybryk wnuka wywabił na sekundę z Piekła. Ale, ale — panicz Overtone zadał pytanie, a Marvin poczuł się zobowiązany udzielić na nie wyczerpującej odpowiedzi, by chłopak już nigdy nie pomylił go z drwalem. Usiadł więc, na razie ignorując najbrzydsze szczenię, jakie miał okazję widzieć — a to wyczyn, gdy rozbijając się po niektórych dzielnicach, można się natknąć i na buldoga! — usiadł przy ogniu i odpalił papierosa. — Pan sobie tu klapnie, nie będzie nawiewało — wskazał Overtonowi miejsce po swojej prawicy, w pewnym oddaleniu, oczywiście. Zaciągnął pierwszą porcję tytoniu, wypuścił, z szacunku do niepalącego, za lewym ramieniem, i rozpoczął — poeta, gawędziarz, najlepszy w swoim fachu — a więc, panie, żaden ze mnie drwal. Zajmuję się obwoźną działalnością usługową. Kran przykręcę, kolanko przetkam, konia podkuję, bo oferuję też drobne usługi kowalskie. Pojazd naprawię, a nawet życie. — Bo kto wysłucha lepiej, jak odwrócony rowem do klienta, Marvin? Nikt. Nikt w całym świecie. — A państwo? Czym się zajmują? — Pewnych rzeczy można się domyślić, ale etykiety musi stać się zadość. Nie będzie przecież rozprawiał wyłącznie o sobie. Babka musiałaby znów zawrócić z Piekła i złoić go, tym razem porządnie. Aż nie zauważył, że mu się kiełbaska za mocno przyrumieniła na jednym brzegu. Rzuty: Pieczenie kiełbasek: 61 + 19 = 80 Picie bimbru: 75 - 20 - 7 = 48 |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Prychnął cicho, nie mając odwagi, aby dyskutować z darem rozpalania konarów, jakim obdarzony był Marvin. Zamiast tego zapoznał się bliżej z zawartością kubeczka, przyjmując go z cichym podziękowaniem od gospodyni. - Wygląda to jak śmierć w płynie. - Zawyrokował bimbrowy żółtodziób, przez kilka sekund sprawdzając, czy aby pozostali nie padną trupem po skosztowaniu tegoż przysmaku. Nie padli, ale może to bomba z opóźnionym zapłonem? Wzruszył ramionami, wyzerował kubeczek, jak na starego alkoholika przystało. Nie wzdrygnął się, chociaż Lucyfer mu świadkiem, że aż go skręciło w środeczku, a potem gwałtownie wyprostowało. Chwała mu za doświadczenie aktorskie, już dostatecznie odstawał od towarzystwa, aby jeszcze krzywić się na swojski napój bogów. Najpierw uniósł brwi na „panowanie”, potem grzecznie usłuchał. Może wciąż był pod wrażeniem mocy, z jaką wypalało mu przełyk i niezdolny do protestów? Klapnął w pobliżu ogniska, biorąc w dłonie zaostrzony patyk i przez moment obracając go między palcami w zamyśleniu. Próbował nie marszczyć brwi na widok kolejnego palacza. Ten to chociaż myślał o pozostałych. Wybaczał mu, tym bardziej że skutecznie go rozbawił. Przetykanie otworów i bicie (podków) pasowało mu równie dobrze jak dźwiganie konarów. - A podatek odprowadzacie od tej obwoźnej działalności? - Zapytał, nie mogąc powstrzymać się od drobnej uszczypliwości. Jak życie znał, jeszcze nigdy nie napotkał prostego człowieka, który prowadząc własną działalność, słowem by wspomniał o biznesie szanującym podatki. - Żartuje, nie odpowiadajcie. - Machnął lekko dłonią, co by Marvin nie miał wątpliwości co do intencji Maurycego. Prosty język pojawił się naturalnie, prawie bez udziału woli i zniknął równie prędko jak się pojawił, gdy zapytano go o profesję. W takich dyskusjach należało trzymać poziom. Pion też, dlatego Overtone zaopatrzył się w kiełbaskę, przez chwilę wahając się nad nabiciem jej na patyk. - Maluję, śpiewam, gram. Melduje się wypisz wymaluj Overtone. - Oznajmił, odwracając wzrok od drwala-hydraulika-murarza-akrobaty, kończąc żywot kiełbaski i przebijając ją na wylot bez krzty litości. Nietrzeźwość: 30-14-4=12 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Gdy Maurice zwraca uwagę na dym, w Sebastianie walczą dwa wilki. Jeden łypie porozumiewawczo na Williamsona – gwardzistę i niezachwianym telepatycznym połączeniem podpuszcza go do pierdolnięcia jakimś nieeleganckim tekstem. Drugi też patrzy na Williamsona – członka Kręgu, poważnego jegomościa w poważnym (w końcu w okolicy nie ma już żadnych dziur, poza-) towarzystwie. Ten drugi zatrzymuje cisnący się na usta uśmieszek. — Wybacz. — Dobre wychowanie i świadomość towarzystwa wygrywają. W końcu niedługo (pewnie rano i na kacu) wyjdą z tego lasu, a potem spotka się z młodym Overonem w kościele. No i po co ma być niezręcznie, tylko dlatego, że poczuł się zbyt swobodnie w towarzystwie dwóch gruboskórnych gwardzistów? Poczekajmy chociaż, aż wszyscy będą napruci. Wtedy zapewne część hamulców solidnie puści. Nie, żeby Sebastian planował tego wieczoru się poskładać. Czuje się zdecydowanie za stary na zgonowanie i obstawianie, czy skończy noc z głową w ognisku. Pokłada wiarę w tym, że bimber z Wallow spożywany od czasu do czasu u Franka na sianku solidnie go zaprawił w boju. Okazuje się, że to nie Sebastian ma omamy, a rzeczywiście ogień przybiera przeróżne kształty. Ciekawe zjawisko. Może niekoniecznie dedykowane dla starych koni (i klaczy), ale przewidywane aktywności zdecydowanie nie są odpowiednie dla dzieci, dlatego też żadnych nie zawołają. Czy u Carterów są w ogóle jakieś dzieci? Gospodyni czyni honory, a gawiedź ochoczo przyklaskuje, przechylając szklanki. Alkohol przyjemnie pali – trzeba go oczywiście czymś zagryźć, dlatego też nie zwlekając, bierze się za nadziewanie kiełbaski. W tym właśnie momencie do jego nogawki dopada barghest. A idź cholero, kolejne spodnie chcesz mi zniszczyć? — Czego, Kundlu? — Bardzo praktyczne imię. Zwierzak stoi na dwóch łapkach i patrzy się na kiełbaskę jak w zaczarowaną, bardzo jasno wskazując czego. — Własnej michy nie masz? — Sebastian grymasi i cmoka z niezadowoleniem, ale niby to od niechcenia urywa pół kiełbasy i rzuca ją na trawę nieopodal. — Byle z dala ode mnie — burka pod nosem niezadowolony, tłumacząc tym swoją łaskawość. Nakarmiwszy Kundla, może zająć się pieczeniem własnego kawałka mięsa, przysłuchując się uprzejmej wymianie zdań. Parska na zaczepkę Overtone’a i zatrzymuje spojrzenie na Godfreyu. — Żadni państwo. Sebastian — przypomina luźno, sugerując naturalnie przejście na swobodniejszy grunt. Nie będą sobie panować przy ognichu i dobrym alkoholu. — Pilnuję formalności prawnych kościoła. — Skoro już się zwierzają, to i on się podłącza. To, co mówi, właściwie można nawet uznać za prawdę. Półprawdę. Formalności to może średnio trafione słowo, patrząc na charakter jego zawodu. Żadne zaskoczenie, że żadna z niego dusza towarzystwa, dlatego jak przystało na starego mruka, skupia się na swojej przypalonej kiełbasce i zapełnianiu żołądka, a rozmowom na razie głównie się przysłuchuje. Nietrzeźwość: 0 (17-18-4) Kiełbaska: 83 (64+19) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Wychyliwszy dotąd prawie nic, łamane przez niewiele, Godfrey miał zagadkowo dobry humor. Może to perspektywa schlania bani jeszcze bardziej zawiadywała jego nastrojem, nie pozwalając na choćby chwilę refleksji, a może coś jeszcze innego. Niemniej, zapowiada się szampańsko. W każdym razie, na pewno nietrzeźwo. — ...a kiełbasa to śmierć na patyku — odparł Marvin pogodnie na komentarz Overtona w myśl dewizy na coś trzeba umrzeć. Tego się trzymając, nadział na patyk kolejną. Pierwsza kiełbaska jak pierwszy naleśnik — drugą przypilnuje lepiej. Ogień tymczasem trzaska radośnie, układając się na oczach Marvina w ślimacze wzory; prezentuje gatunki całego świata. Uczta dla oka, nawet nierozkochanego w posiadaczach muszelek— …takich właściwych ślimakom. Wysłuchał chętnie, na czym kto dorabia, skwapliwie potakując — dobry Słuchacz wie, kiedy zamknąć mordę. Nawet taką rozpromienioną, gdy jeden po drugim przechodzą na niepański grunt i robi się naprawdę luźno w towarzystwie. Tak bardzo to dotąd nie zacieśniał więzi nawet ze swoim kumplem, a to już coś! — Ja uczciwy obywatel jestem i mam papiery na swoje kwalifikacje! Kolega mi nawet doradził, żebym nie był debil i w coś zainwestował, ale teraz to tylko zbieram kapitał, bo z czym do ludzi. Ale przedsiębiorcą jestem uczciwym — Uniesiona dumnie pierś prezentuje obraz Marvina Pewnego Swego i nawet nie obrażonego na sugestię, że mógłby zawijać zysk ze swoich usług pod pachę i jeszcze się tym chwalić, jak ostatni głupek. Pobocznymi gałęziami działalności się przecież nie pochwalił. A o gałęziach wzmiankując, Marvin wyciągnął swój badyl z ogniska w samą porę, by podziwiać wypalony na skórce symbol kojarzący się z bardzo uśmiechniętym ślimakiem. I to on, Marvin we własnej osobie, jest dziś jak ten ślimak — zadowolony. — Artysta i pracownik Kościoła, no proszę — i kto by pomyślał, że to takie zacne towarzystwo do picia. A skoro o piciu mowa— — To za Kościół w takim razie, za Lucyfera i tak dalej. I za sztukę, niech nam umila życie — schylił czoło ku jednemu i drugiemu, po czym chlasnął drugą szklaneczkę. Ktoś tu tempo ma mordercze — nawet jak na chłopa z Wallow. Może wyczuwając, komu dziś sprzyja dobry humor, bardzo brzydki szczeniak przypełznął, by obwąchać stopę Godfreya. Marvin nie ma nic przeciwko psom, nawet je lubi, tylko— — Śmieszny jest. Co mu się stało w paszczę? — Bo brzydka jakaś. Madmłazel to dobra kobita jest — wzięła, zaadoptowała czarną kluchę z żółtymi ślepiami i brzydkim ryjem. A ryj ten Godfrey podrapał czule pod bródką — niedługo, bo szczeniak zaraz wystawił zęby. Rzuty: Picie: 71 - 20 - 7 = 44; razem 92 — slow down, ma boi Kiełbaski: 58 + 19 = 77 |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kiełbaski kradną show – kiedy panowie palą w ognisku swoje pierwsze na węgiel, ja dopiero nabijam i trzymam badyla nad ogniskiem. W międzyczasie obserwuję, jak za mną wyleciał Kundel i poza tym, że zakręcił się wokół mnie, podleciał od razu do Sebastiana. Poza mną, znał tu właśnie jego. Nawet jeśli nie była to aż tak bardzo udana znajomość. Marszczę nieznacznie brwi, już gotowa wyskoczyć z mordą za chamskie odzywki do mojego psa (z pewnością był to pies), ale ze zdziwieniem obserwuję pewną zmianę, gdy Sebastian odrywa kawałek swojej kiełbasy i odrzuca w trawę, a Kundel dziarsko podąża jej tropem, żeby sobie smacznie zeżreć. I tym razem nogawki są w jednym kawałku. Tylko kącik ust i spojrzenie rzucone ukradkiem zdradza pewne rozczulenie, jakie mógłby dostrzec Sebastian, gdyby tylko nie był zajęty rozmową z Godfreyem. A właśnie. — Ja pilnuję, żeby nikt drzewek z lasu nie podpierdolił – rzucam bardziej żartobliwie, bo nigdy w życiu moja robota nie polegała właśnie na tym, ale jako że mogą znajdować się tu istoty bardziej wrażliwe (nie wiem czemu patrzę na Overtone’a; prawie mnie wzruszył, że mu się buźka nie wykrzywiła od palącego w przełyk bimbru), daruję sobie szczegóły na temat polowania i oprawiania skór. I Czarnej Gwardii. O tym też nie musieli wiedzieć. Pada kolejny toast, kolejny łyk bimbru przelatuje przez przełyk, nie robiąc na mnie wrażenia. Zaczynam się obawiać, że jak mnie pierdolnie, to poskłada na amen i uderzy ze zdwojoną siłą. Dobrze, że jestem w zaufanym gronie. Mniej więcej. Prawie. Kolejne zmarszczone brwi zwiastują nadchodzący powoli Armagedon. Czemu oni wszyscy się uczepili tego Kundla? Że co, że brzydki? Lalusie się nagle znalazły, wszystkie jak jeden! — A co się mu miało stać? – odpowiadam warkotem, gdy wyciągam swoją doskonale upieczoną kiełbaskę z ogniska. Kto by pomyślał, że taka ze mnie gosposia. – Taki się urodził. To barghest. – Może to wyjaśni wielu wystające zębiska. Mniej wyjaśnia pojawienie się tego szczeniaka na moim podwórku, jako że to z reguły dzika bestia jest. – Znalazłam go z miesiąc temu obok ścieżki pielgrzymki, prawie zdychał. Galancie urósł do tego czasu. Kiełbaska: 23 + 23 (talenty) = 46 Chlańsko: 14 - 11 (SW) - 5 (1/2 sprawności) = trzeźwa jak dzika świnia Jako że kolejność się poprzestawiała i już zaczęliśmy turę, daję nam czas na odpis do soboty, 17 lutego, godzina 23:59 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice pokiwał głową ze zrozumieniem. Marvin nie musiał uderzać się w pierś, aby jego słowa pękały od powagi. Gdyby tylko występował przed człowiekiem, który nie uważał się za lepszego od wszystkich, pewnie temat jeszcze by się rozwinął, a teraz to Overtonowi nie pozostało nic oprócz tłumienia rozbawienia. - Dobry to kolega - zawyrokował za to. Marcus też mu kiedyś mamrotał coś o jakichś inwestycjach, ale kto by się tym przejmował. Do liczenia pieniędzy należy mieć swoich ludzi. Inaczej nie ma się głowy, aby je zarabiać. Patyk wylądował w ogniu. Kiełbaska strzeliła, pękając wzdłuż z rozmachem i zalewając płomienie tłuszczem i wilgocią. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości co do tego, czy Overtone kiedyś piekł cokolwiek nad ogniskiem, to właśnie wszystko się wyjaśniało. Nie było szans. Zamiast nad dymem i żarem, wsadził kiełbaskę w sam płomień. Z zewnątrz wydawała mu się całkiem przyzwoita, ale kiedy nieco przestygła, surowy środek był niemalże niezadowalający. Doczekał się nawet reakcji w postaci zmarszczonych brwi, ale obyło się bez grymaszenia. Podobnie jak kolejną kolejkę bimbru, kiełbaskę przyjęto tak, jak to się czyniło poza salonami - prędko i ze smakiem, bez godzinnego dłubania widelcem w jednej porcji. Gdzieś po drodze wyłapuje spojrzenie Judith, ale niewiele sobie z niego czyni. Za bardzo jest zajęty obserwowaniem maleństwa, które wyłoniło się zza sebastianowych nogawek. Niebieskie oczy Overtona stały się jeszcze większe, kiedy kobieta powiedziała, skąd ma barghesta. Śpiewak przygryzł dolną wargę w zamyśleniu. - Przy którym szlaku? - Zapytał, unosząc wzrok na kiełbasianą profesjonalistkę. Próbował dojrzeć na jej twarzy coś, co pozwoliłoby mu poznać, czy czasem nie spróbuje wyprowadzić go w pole. Zadanie na pewno nie niemożliwe, lecz z pewnością upierdliwe. - Chodź, śliczności. - Mimowolnie zaszczebiotał, jak gdyby miał do czynienia nie z bestią, a z małym dzieckiem. - Nie słuchaj wujka, on się nie zna. Pochylenie się ku ziemi i kiwnięcie dłonią w stronę potworka było kolejnym krokiem na tej niebezpiecznej ścieżce kolekcjonera wszystkich okolicznych paskud. Maurice kroczył nią z dumą. Po raz pierwszy w tym towarzystwie uśmiech Overtona był naprawdę szczery. Nietrzeźwość: 12+46-14-4=40 Kiełbaska: 20+16=36 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Marvin zapewnia o legalności swoich rozmaitych zajęć, a Sebastian uśmiecha się pod nosem nieznacznie w prawniczej manierze. Może i nie poszedł w ślady swoich bliskich, a kancelarię porzucił na dobre w wieku dwudziestu czterech lat, ale czas, w którym pomagał ojcu, wystarczył mu, by nasłuchać się po uszy podobnych zapewnień. Prości ludzie muszą czasem kombinować, żeby się dorobić – nie posądzałby Marvina o oszustwo, ale wie, że ludzie ze wsi potrafią ładnie zakręcić. I zwykle nie dają się przyłapać, przynajmniej dopóki nie dorobią się na tyle, że zaczyna to przeszkadzać komuś bogatemu – wtedy wychodzą brudy i często z większości z nich poczciwy farmer czy inny rolnik nie jest nawet świadom. Artysta i pracownik Kościoła. Artysta, trzech gwardzistów i obwoźna złota rączka. Wieczór cudów i nieścisłości. — Za Lucyfera, Marvin, za Lucyfera — zgadza się ochoczo, bo za to wypije chętnie nawet, jeśli nie będzie już w stanie. A na razie w stanie jest całkiem niezłym i nie zapowiada się na to, by to miało szybko ulec zmianie. Ale z bimbrem już tak jest – nie trzepie, nie trzepie, aż człowiek wstaje i nagle świat zaczyna wirować, a żołądek podchodzić do gardła. Skurczysyn bierze z zaskoczenia. Maurice zachwyca się paskudnym szczenięciem, a Sebastian krzywi się przy ugryzieniu kolejnej kiełbaski. Poprzednią przypalił, tej nie dorobił. I tak zje. Jak to gwardzista – co podstawiają pod pysk, to kończy w żołądku. — Co wy widzicie w tych bestiach? — Kręci głową na „wujkowanie” i rozpływanie się nad chybotliwym wyłudzaczem kiełbasek, bo ani toto ładne, ani pożyteczne. I nie dziwiłby się samej reakcji Overtone’a, bo ci mają tę swoją wzmożoną wrażliwość czy cokolwiek, ale że Kundel tak okręcił sobie wokół palca jednego z Carterów? Podejrzane. Dolewa każdemu do szklanek. Tempo musi być szybkie, przecież nie będą się gapić w przestrzeń i modlić nad trunkiem. — Za wieczór, panowie. — Unosi szklankę. — I pani. — Uśmiecha się półgębkiem, patrząc wymownie na Judith, a cała zawartość szklanki chwilę po tym dołącza do niedopieczonej kiełbaski. Pijaństwo: 0 (10-18-4) Kiełbaska: 28 (9+19) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kielichy idą w ruch, bo za Lucyfera każdy wypije. A ktoś by się próbował wymigiwać, to by wylądował w tym ognisku. Na szczęście nikt nie próbuje, za moment bimber napełnia się ponownie, za pomocą magicznych dłoni Sebastiana (o czym dobrze, że wiem w tym towarzystwie tylko ja; o magicznych dłoniach, nie o tym, że nalewa bimber), posyłam mu tylko wymowne spojrzenie, gdy znów wraca temat Kundla i durne pytanie po co i dlaczego, nim zerkam na Overtone’a, o dziwo, niesamowicie przejętym małym barghestem. Kto by pomyślał. Sądziłam, że ktoś jego pokroju raczej ucieknie, piszcząc i krzycząc, że jeszcze na niego pchły przeniesie. Kundel pcheł akurat nie miał, ale wciąż był małym barghestem. Więc potrafił upierdolić w łapę solidnie, gdy chciał. — Przy szlaku tropicieli, a co? – rzucam, unosząc brew. Brzmiał tak, jakby zaraz miał tam polecieć i sprawdzić, czy nie ma jakiegoś jeszcze dodatkowego w zapasie. Już teraz mogę mu powiedzieć, że nie. Albo się rozeszły, albo wyzdychały. – Raczej nie ma ich tam już więcej – rozwiewam więc jego wszelkie wątpliwości, nim spoglądam na marudzącego Sebastiana. Niby tak mu pies przeszkadzał, a kiełbaską poczęstował. — Widziałeś kiedyś dorosłego barghesta? – pytam jak dzieciaka, nadziewając następną kiełbaskę na badyla i wrzucając ją do ogniska. Przypuszczam, że widział. Zwłaszcza, że przed chwilą jednego odsyłaliśmy do Rezerwatu. – A widziałeś kiedyś udomowionego dorosłego barghesta? – Ja nie widziałam. To były dzikie stworzenia, jakakolwiek tresura ich była bardzo ciężka. O dziwo, Kundel jednak chłonął komendy bardzo szybko. – To pomyśl, co może ci zrobić takie wielkie bydle, jak ktoś mu jeszcze będzie kazał to zrobić. Dużo. Bardzo dużo. Będzie lepszą obroną niż pies obronny, lepszy niż pieprzony doberman czy inny pitbull tresowany na walki. Jego zębiska są tak wielkie, że same w sobie będą już wystarczająco straszyły. Pada kolejny toast, a ja wychylam kolejną kolejkę bez większego wahania. Tym razem czuję w przełyku, jak pali. O jebana i skubana, pali nieźle. Skoro mowa o paleniu – wyciągam z ogniska badyla z kiełbaską, idealnie przypieczoną, z jakimiś wzorkami, na które za specjalnie nie zwracam uwagi. Zerkam na Sebastiana, a potem sobie uświadamiam, że chyba całe grono miało wyjątkowego pecha, albo jeszcze mniej umiejętności kulinarnych niż moje, bo albo widziałam, jak gryźli je spalone na węgiel, albo praktycznie surowe. Ech, mam za miękkie serce. Łamię kiełbaskę na pół, po czym podaję siedzącemu obok Verity’emu. Najwyżej nakarmię wszystkich po kolei. — Masz, dziecko drogie, żeby Cię brzuch nie rozbolał – chce czy nie, kiełbasa ląduje w jego dłoni. Druga część za to opuszczona jest niżej. Kundel na moment odrywa się od Overtone’a i przychodzi na wołanie, żeby z ręki zabrać mi upieczony kawał mięsa, który zjada ze smakiem. Pijaństwo: 62 - 11 - 5 = 46 Kiełbaska: 52 + 23 = 75 Tym razem czas na odpis dajemy sobie do wtorku, 20.02., godz.: 23:00 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii