Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
First topic message reminder : SALON Salon jest prosty, surowy i bez zbędnych ozdób. Od drzwi wejściowych oddziela go tylko krótki przedsionek. W salonie znalazło się miejsce na telefon o długim kablu, pozwalającym na długie rozmowy telefoniczne siedząc wygodnie na kanapie, a także radio i telewizor. W rogu zaś, naprzeciwko drzwi wejściowych znajduje się piec, którym można ogrzać dom w zimniejszą porę. Obok zawsze leży niewielki skład drewna. [ukryjedycje]Parapety gęsto zasiedlają kolejne sadzonki ziół i innych roślin jadalnych dla ślimaków, a same ślimaki znalazły dom w akwarium stojącym przy schodach na poddasze. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Chociaż spoglądała na niego kątem oka, i tak nie mogła na niego patrzeć. Nie ze złości. Jego twarz stawała się coraz bardziej czarna, gdy tak tarł ją z uporem maniaka. Czy zawsze tak reagował w emocjach bądź nerwach? Nigdy nie zauważyła. Nieczęsto miał też smar na rękach i rozsmarowywał go sobie po całej twarzy, żeby miało się to jej dobitnie rzucić w oczy. — Przestań. Przestań wybrzmiewa hardo, krótko i władczo, czego do tej pory nie słyszał z ust Sandy. Nie widział też, aby energicznym krokiem odwracała się podchodziła bliżej niego, aby chwycić go za przedramię i odciągnąć siłą rękę od jego twarzy. Stali więc teraz oboje – twarzą w twarz, oko w oko (nigdy nie zwróciła uwagi, jak niewielka różnica wzrostu ich dzieli), Marvin z brudnymi rękami, Sandy z rękami na okrytym materiale przedramieniu, i mogliby rozpocząć walkę na spojrzenia. Oboje wiedzieli, kto by wygrał. Zdecydowanie nie byłby to Marvin. — Będziesz to zmywał przez najbliższy tydzień. – Jakby właśnie smar na twarzy Marvina był największym problemem i walory estetyczne twarzy niezwykle potrzebne mu były na co dzień. Ton nie był błagalny – błagalne było spojrzenie. To, co zaskoczyło ją jako drugie, to ta nagła otwartość wobec niej i ukazanie wszystkich emocji jak na dłoni (trochę przybrudzonej), a dominującą pośród wszystkich była… Naprawdę się o nią troszczył. Cofnęła się, jakby pod impetem tej myśli, jakby uderzyła w nią obuchem i wywróciła światopogląd do góry nogami. Nie wiedziała, co do tej pory myślała o Marvinie – że był anonimowym współlokatorem, z którym dzieliła mieszkanie i nic więcej ich nie łączyło? Nie łączyło ich za dużo, ale nie łączyło również mało. Nie dzieliło ich prawie nic poza klapą od podłogi. Teraz klapy nie będzie. Teraz będzie długa droga do Cripple Rock, a dom ponownie będzie opustoszały… To niewielka strata. Dotąd pomieszkiwała tak, jakby prawie jej tutaj nie było. Jakby prawie nie istniała. — Potrafię o siebie zadbać. – Odpowiedź jest krótka i rzeczowa, choć mało uspokajająca. A może jednak? Marvin nie wiedział, że przez lata tułała się sama po Stanach Zjednoczonych i praktycznie bez centa przy duszy musiała przetrwać kolejne tygodnie, miesiące i w końcu również lata. Przeżyła do tej pory, bez pewnej przyszłości. Teraz miała otrzymać pracę i dach nad głową. Nie rozumiała, dlaczego nie miałyby być to dobre warunki. Pozwoliła mu odejść, rozchodzić problem, samemu pozostając w miejscu. Wypuściła przedramiona spokojnie, swoje dłonie opuszczając luźno i bezwiednie wzdłuż ciała, gdy śledziła jego kroki. Był coraz bardziej nerwowy i przejęty, a Sandy nie rozumiała. Nigdy nie była zbyt dobra w emocjach. A może przestała je rozumieć, kiedy zrezygnowała z życia rodzinnego, dla… — Marvin – przerywa mu po raz kolejny, tym razem poszukując u siebie pokładów cierpliwości. – To tylko pracodawca, a Ty nie jesteś moim ojcem. – Nawet ojciec nie był tak przejęty jak był w tej chwili Marvin. Z jednej strony miłe, z drugiej strony… - Co bym mu powiedziała? Mój współlokator chciał się upewnić, że nie jest pan psychopatą? – Świetny plan, na pewno dostałaby tę robotę, nawet pomimo faktu, iż Ronan się z niej nie wycofał nawet w chwili, w której powiedziała mu, że jest medium i może mieć nieciekawe, pośmiertne problemy w okolicy. – Kiedy wprowadzałam się do Ciebie, nikt nie spytał, czy dobrze Ci z oczu patrzy. To sytuacja podobna. Nie mieszkałaby przecież z Ronanem Lanthierem. Miałaby mieszkać sama – w chatce pośród drzew. To o wiele lepsza opcja niż wieś pełna sąsiadów, którzy chętnie zaglądają w okna. Wieś nigdy nie była jej żywiołem. Nie była jej życiem. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Widok Marvina w podobnym dystresie to coś obcego dla Sandy, bo — prozaicznie — Godfrey ekstremalnie rzadko w takie stany wpadał. Większość niekomfortowych sytuacji nie zasługiwała nawet na miano stresowych, ale tym razem było inaczej. To koniec pewnej ery, która nawet nie trwała długo — a on nie mógł się w żaden sposób na jej odejście przygotować, dlatego drapał, pocierał, rozsmarowywał brud na swojej skonfundowanej twarzy pełnej najgorszych obaw o— Przestań. Przestał. Wpatruje się w nią, nie odrywając spojrzenia i mogłaby się Sandy zdziwić, jak długo byłby w stanie się w ten sposób pojedynkować. — A będę. I co? — Odszczeknął wreszcie, po krótkim okresie absolutnego niezrozumienia, które informacja wymalowała na jego twarzy. Widocznie nie zdawał sobie sprawy, co w odruchu nawyprawiał. Tak samo jak panna Hensley nie zdawała sobie sprawy z tego, co dla Marvina ich znajomość w ogóle oznacza. Nie chodzi o profity, materialne, bądź niematerialne. Nie chodzi też o trzymanie jej w złotej klatce. To tylko kwestia skądinąd naiwnej myśli Marvina o tym, że tworzyli coś na kształt małego stada, o pewną symbiozę i o to, by nie wracać do pustego domu, choćby towarzystwo było kompletnie bezgłośne i milczące. Nawet takie potrafiło zrobić ogromną różnicę. Może to nieistotne i może faktycznie powinni rozejść się w pokoju, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastują rychły koniec. Może powinien się odezwać, gdy zapewniła go raz jeszcze, że potrafi o siebie zadbać. Może powinien zabrać głos, gdy zarzuciła Marvinowi zgrywanie jej ojca. Może powinien z oburzeniem poprawić słowo współlokator na przyjaciel. Może powinien odbić to wszystko, jedno za drugim. Ale znów milczy, jak poprzednio. Dopiero ostatnie słowa zawrzały w Marvinie i wykipiały donośnym— — A kto miał o to spytać?! — Bezradnie rozłożył ręce, wpatrując się w Sandy jakby nie dowierzał w to, co właśnie usłyszał. Marvin jest zaniepokojony, bo rozpoznał — w tym co robi i w tym co mówi — pewien schemat. Ale dostrzegł w nim także pewną rysę. — Może ja sam sobie zadałem to pytanie, kiedy zaoferowałem pomoc. Zastanawiałem się, czy będę w stanie ci jej udzielić i będziesz się czuła z tym komfortowo. Nie zaczepiałem cię i nie prowokowałem do tego, żebyś przypadkiem poczuła się obserwowana i osaczana. JA SAM sobie zadałem to pytanie, bo nie miał go kto zadać! — Klapnął ciężko tyłkiem na drewniany stolik, który aż jęknął pod ciężarem gniewu Marvina. Głęboki i nerwowy wydech poprzedził kolejne, nieco cichsze słowa. — Jesteś tam potrzebna całą dobę? — Wykrztusił wreszcie najważniejsze pytanie. Praca ze zwierzętami bywa wymagająca — ale czy aż tak? |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Przestań. Przestał. Cień niezrozumienia odbił się na jej twarzy w uniesionych brwiach, kiedy spoglądała na niego, nie spodziewając się kompletnie takiej odzywki. Takiej… szczeniackiej odzywki. Ile on miał lat? Zachowywał się jak pięciolatek naburmuszony, bo dostał szlaban. Chciałaś być matką, Sandy – to jesteś matką. Nie było sprecyzowanego życzenia, więc dziecko wygląda na około trzydzieści pięć lat, ale zachowuje się tak, jak powinno. Piekielna Matko… Nie odpowiada więc, bo nie wie, co w takiej sytuacji odpowiedzieć. Ciągnąc dalej, wciągnęłaby się tylko w kompletnie bezsensowną sprzeczkę na temat walorów estetycznych umazanej smarem twarzy Marvina i tym, jak długo będzie musiał się szorować, żeby zmyć z siebie ślady dzisiejszego kaprysu. Szorowanie twarzy nie należało do najprzyjemniejszych, skóra na niej była delikatniejsza niż choćby na nogach czy ramionach, dlatego skoro chce się sam przekonać – proszę bardzo. Może faktycznie nie powinna się tym kompletnie przejmować. Nie podejmuje dyskusji, bo- A kto miał o to zapytać?! Uderza ją mocniej niż którekolwiek z nich by sobie tego życzyło. Impet tego nokautu cofa ją o kilka kroków, oddalając od Marvina, a w oczach lśnią ogniki wyrzutu. Kto miał o to zapytać? Nikt. Przecież jest sama. Zawsze była sama. Była sama, kiedy przychodziła do Marvina – jest sama teraz. Jej życie jest samotne, chociaż nigdy nie prosiła, aby wyzbywać się wszystkich więzi, jakie kiedykolwiek ją krępowały. Nie. Nie krępowały. Które dawały jej radość. Słyszy przesłanie Marvina, ale jedna pulsująca myśl nie pozwala jej dopuścić go do swojego rozsądku. Gdyby nie pierwsze zdanie, poprzedzające wszystko, co nastąpiło potem, co krzyczało jej teraz ja jestem Twoją bliską osobą, być może zareagowałaby inaczej. Zamiast tego zamknięcie przyszło szybciej niż się spodziewała i pożałowała natychmiast, że się przed nim otworzyła. Że po prostu nie wyszła w nocy, jak zwykle, zabierając wszystkie swoje rzeczy. — Nie wiem – spada tylko szeptem, potwierdzając, że słyszy jeszcze to, co do niej mówi, ale ona nie ma już chęci rozmawiać. Wzrok odwrócony jest w bok, obserwuje ubytki w drewnianej podłodze, a gardło ściska się boleśnie w jeden supeł żalu. – Wyniosę się od razu. Wbrew wszystkiemu, co Marvin właśnie próbował jej powiedzieć. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Jeśli on jest naburmuszonym pięciolatkiem, to Sandy jest najbliżej do dziewczynki niewiele od niego starszej, podkradającej kosmetyki matce w przerwie od perorowania o tym, jaka to jest już dorosła, niezależna i nikogo więcej w swoim życiu nie potrzebuje. I Lucyfer Marvinowi świadkiem że ma te słowa na końcu języka i dziką ochotę, by jej to wszystko wykrzyczeć. Niewyczerpana cierpliwość wisi już na ostatnim strzępku jego silnej woli. — Nie wiesz? — Dłoń znów zbliża się do twarzy, tym razem na ratunek wewnętrznym kącikom oczu, które wymagają pilnego masażu — dlaczego jesteś taka uparta? Dlaczego— —mnie nie słuchasz? — To ugrzęzło w gardle, spiętym w taki sam, bliźniaczy supeł jak to powstrzymujące Sandy przed wypluciem kolejnych, wyraźniejszych głosek. Dwa uparte koźlęta beczące o swoich żalach, bez żadnego ładu i składu. Bez myśli przewodniej. I bez sensu. W prawdziwości tego ostatniego utwierdza Godfreya drugie zdanie, wyciskające ostatnią porcję powietrza z płuc i nakłaniające Marvina do tego, by wreszcie podejść bliżej i bez zbędnych pytań, bez idiotycznych wstępów i wbrew ewentualnym protestom wejść w tak bliski kontakt fizyczny po raz pierwszy od ich ostatniej, nocnej rozmowy. Wszystkie swoje — i jej — wątpliwości, gniew i strach, zamyka w jednym, mocnym uścisku. Chuj z tym, że może powinien zapytać, i gówno go teraz obchodzi, jak bardzo jest brudny — zrobi wszystko, by irytujący podszept w głowie znalazł wreszcie ujście i przestał piskliwym głosem w kółko powtarzać przywiązałeś się, Marvin. Głupiec. — Tego właśnie chcesz? Wynieść się? — Przekaz jest jasny i ten wcale nie płynie z wypowiadanych słów. Wystarczy jedna sylaba — tak lub nie — tylko tyle. Bez kolejnych scen i zbędnych emocji — po prostu ją wypuści, pomoże jej się spakować, a nawet sprawdzi cały ten cholerny domek. Pomoże jej tam ułożyć życie jakie tylko sobie wymarzyła, bez naprzykrzania się choćby jeden raz więcej. Ale jeśli zobaczy wahanie... Nie pozwoli jej wtedy tak po prostu zniknąć. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Nie wiedziała, czego miała się spodziewać po nerwowym nie wiesz? i nagłym uniesieniu dłoni, ale zanim dotarł do niej sens i cel podróży ręki – z dołu do skroni – ciało zareagowało automatycznie, nagle unosząc spojrzenie i wycofując się o krok, zupełnie jakby w gotowości (wbrew wszystkiemu, co znała i co zostało jej przedstawione przez Marvina) do ucieczki przed ciosem. Nie wiedziała, skąd pojawiła się ta absurdalna myśl, ale instynkt zadziałał pierwszy, zanim do głosu doszedł rozsądek. Za moment było jej nawet z tego powodu głupio. Marvin miotał się, unosił głos, wypluwał nerwowe słowa poprzetykane wyrzutami, kiedy Sandy milczała. Dlaczego jesteś taka uparta? to najpewniej stwierdzenie, które usłyszała w życiu pierwszy raz. Nieczęsto również wchodziła w sytuacje konfliktowe, po prostu przed nimi zgrabnie uciekając, bądź zgadzając się bez zająknięcia na przedstawione jej warunki. To pierwszy raz od dawna, kiedy odważyła się powiedzieć o własnym zdaniu i- Kończy się tak, jak kończy. Z Sandy – z ograniczonym zaufaniem i absurdalnym instynktem krzyczącym jej o możliwości nadejścia ataku, i z Marvinem – miotającym się, bo tak naprawdę chodziło mu tylko o troskę, która nie potrafiła pomieścić się w głowie Sandy, i wystraszonym przed możliwą stratą. Chociaż lęk zdejmował jej ciało zaraz po wypowiedzeniu kilku feralnych słów, tym razem zmusiła się do utrzymania w jednym miejscu, kiedy Marvin podchodził bliżej, wraz z wydechem i- Nawet najciaśniejszy uścisk był najłagodniejszą wersją zaszczutej rzeczywistości, w której żyła. Ramiona oplatały ciasno jej sztywne, napięte kompletnie bez powodu ciało. Ciepło i bliskość drugiej osoby były zaskoczeniem – od tak dawna nikt nie przytulał jej tak po prostu, wyłączając z tego moment, w którym zwyczajnie potrzebowała pocieszenia i mogła wypłakać się w koszulkę Marvina. To wszystko stanowiło tak zwykły, ale urokliwy obraz mężczyzny troszczącego się o kobietę, która zupełnym przypadkiem znalazła się pod jego opieką. A co zabawniejsze – do tej pory nawet nie była świadoma, że pod nią trafiła. Teraz było jej jeszcze bardziej głupio, że tak gwałtownie, niczym zaszczute zwierzę zareagowała na nagły gest uniesionej dłoni. Jakby Marvin faktycznie mógł, jakby był kiedykolwiek w stanie… Sandy nie miała w sobie zbyt wiele ciepła. Ogarek zwęglił się i zgasł, pozostawiając tę świecę pustą i pozbawioną blasku. Marvin jednak ciepła miał za ich dwoje i z kompletnie niezrozumiałego powodu przywiązał się do tej przygaszonej świecy, jakby z nadzieją, że jeszcze jedna iskra może raz jeszcze rozpalić ten zwęglony knot. I może jedna iskra przeskoczyła, bo ramiona kobiety nie wisiały już bezwiednie, a lekko, odrobinę uniosły się, by delikatnie, niemal niewyczuwalnie objąć i sylwetkę Marvina. Bok głowy odnalazł wsparcie w osmalonej skroni Godfreya, zapominając, że kiedy odsuną się od siebie, oboje będą wyglądali jakby wyszli z kopalni węgla. Tego właśnie chcesz? Sandy sama nie wiedziała, czego chce. Nie chciała odchodzić. Przyzwyczaiła się już do towarzystwa. Przyzwyczaiła się do głupich żartów Marvina, i do podziału obowiązków, do przygotowywania podwójnych porcji podczas posiłku. W pewnym sensie był stałym elementem jej codzienności, nawet jeśli przez większość dnia mijali się bez słowa, albo nawet nie widzieli wzajemnie. Ale nie chciała odchodzić. Nie chciała też zostać w punkcie, w którym była. A przede wszystkim- — Nie chcę Ci sprawiać kłopotów. Nie chciała prosić o następne przysługi. Już sam fakt, że mogła z nim mieszkać za jedyne dokładanie się do rachunków i dbanie o dom było naprawdę ogromną łaską. Zbyt wielką, o którą nie miała prawa prosić. — Zrobiłeś dla mnie zbyt wiele. Nie mogę prosić Cię o więcej. – I nie chcę również. – Ale nie chcę też zostawać w tym punkcie, w którym jestem przez całe życie. – Chodziło jej o pracę. Nie było nic hańbiącego w pracy rolnika, ale nie tutaj było jej powołanie. Nie tu było jej serce. Praca ze zwierzętami odpowiadała jej o wiele bardziej niż uprawa ziemi. Czy Marvin potrafił to zrozumieć? |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Och, jak dotknięty poczułby się, gdyby miał lepszy dostęp do jej głowy i wiedział, że niewinnym gestem był w stanie wywołać taką— Dotknięty? Nie. Nie dotknięty. Bardzo, bardzo zaniepokojony. Co trzeba przeżyć, by tak się wzdrygać na uniesienie ręki? Jakie kłótnie i jakie spory trzeba mieć za sobą, by do tego stopnia obawiać się konfrontacji? A przede wszystkim — jak bardzo w przeszłości musiała o siebie walczyć, by teraz mylić troskę z osaczaniem? I Marvin wie, że żadna ilość odczytanych wspomnień nie da mu na to pełnej i wyczerpującej odpowiedzi. A może naprawdę ją osaczam? To zaledwie przebłysk refleksji, zagłuszony przez jednostajny szum i ulgę. Bo nie został odtrącony — ani po upływie pierwszej sekundy, ani drugiej, ani żadnej kolejnej. Zrelaksowany Marvin zrelaksował także uścisk i pozwolił Sandy swobodnie odetchnąć. W odpowiedzi wystarczyła jedna tylko sylaba — dostał całe zdanie. I to jedno z tych, dających nadzieję na to, że jakoś to będzie. I że nadal mimo pewnych rewolucji, może być trochę jak wcześniej. — Żartujesz? — Oczywiście, że nie, Marvin. Sandy żartuje tylko w twoich sn— — tu nie chodzi o kłopot, zaoferowałem ci pomoc i nadal nic się nie zmieniło. Cieszę się, że stanęłaś na nogi i będziesz robić to, co naprawdę chcesz robić — grzebanie w ziemi to najwyższa forma kontaktu z naturą, ale w głębi duszy zawsze wiedział, że panna Hensley potrzebuje czegoś więcej. Uśmiechnął się ciepło, czując, jak odwzajemnia uścisk. I to mimo stopnia ubrudzenia — nie jestem aż tak brudny, Sandy. Tylko leżałem pod samochodem. Odsunął się o kilkadziesiąt centymetrów, by spojrzeć jej w oczy. Te jego wyrażały ulgę. — Może nauczymy cię jeździć? Podszykujemy coś małego? I może— Urwał. Tak czy inaczej to jej się przyda, prawda? — A do tego czasu zorganizuję pracę tak, żebyśmy dojeżdżali razem. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Uścisk, jeszcze przed chwilą niemal zakrawający o desperację, teraz się rozluźnił, chociaż nie ustawał. To musiało być dziwne uczucie – niemal zrelaksowany teraz, pod względem napięcia mięśniowego, Marvin, oraz sztywna jak deska Sandy, która próbowała udawać, że pamięta, jak to jest – być blisko drugiej osoby, obejmować ją i przechodzić z tym do codzienności. Jedna jej część chciała już się odsunąć, wrócić na dawne tory nieprzekraczalnego dystansu i samotności; druga część była jak porzucony pies, który właśnie odnajdował łaskawego człowieka – nieco ostrożnie, z podkulonym ogonem i położonymi uszami, podchodzi i daje się głaskać, tęskniąc za tym, czego doświadczał kiedyś, a z czego sama zrezygnowała na dobre sześć lat. Tak więc tkwiła w bezruchu, ze spiętymi mięśniami i ramionami lekko obejmującymi Marvina, nie do końca wiedząc, czy powinna się odsunąć czy po prostu zostać. Marvin podjął decyzję sam. Chociaż ramiona nie uciekły, odsunął się na tyle, że mógł teraz dostrzec lekko umorusany bok jej twarzy, przybrudzony ciężarem dzisiejszej pracy, jaką wykonywał w garażu. Nie rozumiała tylko jednego. Dlaczego. Dlaczego ludzie tak chętni byli do pomagania jej i otwierali przed nią ramiona tu, w Hellridge, kiedy wszystko, co pamiętała od ostatnich sześć lat wałęsania się po krajach, było zupełnym przeciwieństwem, wymieszanym w dodatku z rasizmem i szowinizmem. Dlaczego Ronan był dla niej tak miły. Dlaczego Marvin chciał tak bardzo jej pomóc, byle nie zostawiać jej samej. Dlaczego nie chciał pozwolić sobie zrzucić z ramion ciężaru jej towarzystwa, kiedy sama chciała odejść. Dlaczego wychodził z propozycją absurdalną, otwierającą szerzej oczy, bo nigdy nie myślała, że miałaby- — Ale Marvin – zawsze jest jakieś ale. Zagubienie błąkało się po twarzy, z tej odległości nie musiał nawet próbować jej słuchać, żeby to zobaczyć. – Nie stać mnie na samochód. – Wiedział to. Nikt inny nie znał jej sytuacji finansowej lepiej, jak on; na ich bazie przecież ustalali warunki wspólnego zamieszkania. – A nawet jeśli uzbieram na najtańszy samochód, nie stać mnie na jego utrzymanie. – Te najtańsze i stare w dodatku będą miały to do siebie, że będą się często psuły. Owszem, Marvin potrafił je naprawiać, ale doba ma określoną ilość godzin. Nie może porzucać swojej pracy na rzecz przysług dla Sandy. Ona się na to nie zgadza. I- Jak to dojeżdżali razem? Brwi marszczy w jeszcze większym niezrozumieniu. — Przecież nie pracujesz w Cripple Rock. – Naprawdę chciał ją sam wozić? Dlaczego? Dlaczego tak bardzo mu zależało? Dlaczego komukolwiek miało zależeć na kimś takim jak ona? — Mieszkanie tam byłoby naprawdę najmniej kłopotliwym pomysłem. Tam. Na miejscu. W chatce, która być może nie była luksusowa, ale Sandy luksusów nie potrzebowała. I nie musiałaby wtedy nikogo prosić o przysługi podwózki, nie musiałaby nikomu zawracać głowy. Byłaby sama. Sama i zapomniana. Czyli dokładnie taka, jaka powinna być. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Są rzeczy, które po prostu robisz i nie zastanawiasz się, dlaczego. Czasem po prostu — jak pewien Lanthier — w przypływie szacunku do osoby, której nie przeraziła zębata paszcza barghesta, proponujesz tej osobie pracę, wikt i opierunek, a innym razem — jak Marvin — po prostu wyciągasz do kogoś rękę, by nie zadając zbędnych pytań, umożliwić tej osobie nowy start. To nie wymaga i nie powinno wymagać głębokich przemyśleń. Takie rzeczy się po prostu robi, a gdzie można tego doświadczyć bardziej, niż na wsi właśnie? No, nigdzie. Godfrey nie do końca zważa na pewną sztywność Sandy w kontakcie fizycznym — z ostatniej rozmowy wyniósł podobne wspomnienie, choć i ono musiało w pewnym momencie ustąpić fizycznemu zmęczeniu. Najlepszym miernikiem nastroju i przyzwolenia były dwie inne rzeczy — pierwszą jest fakt, że jeszcze go od siebie nie odepchnęła. A drugą jest odpowiedź jej ramion. Nawet jeśli krucha, niepewna i sprawiająca wrażenie ulotnej. To wciąż odpowiedź, która wystarcza. Szkoda tylko, że Godfrey odwdzięczył się za to na swój sposób, czyli wycierając w nią swoją twarz — dopiero zaczynało docierać do niego to, co on musi teraz mieć na swojej. Nie pomyślał. A teraz myśli, jak jej to powiedzieć. Ale Marvin odwróciło jego uwagę od tego, co najlepszego zrobił z jej twarzą i co domyć może tylko pasta zmieszana z odrobiną cierpliwości — nie psując nastroju i nie przywołując z powrotem burzowych chmur, co już powoli znikały za horyzontem — oby bezpowrotnie. — Wiem — przyznał — cudów ci nie obiecuję, ale będę w stanie ci coś znaleźć, co możesz potraktować jako prezent na nową drogę życia — Sandy zawsze miała skromne potrzeby — nawet bardzo — i nigdy nie robiła niczego dla siebie. Nie była dla niego finansowym obciążeniem, a dokładała się tyle, ile tylko mogła. Dodatkowo dbała o ogród, a jedzenie przygotowywali wspólnie albo na zmianę. Czy w obliczu tych wszystkich faktów można było nazwać ją kłopotem? — Pracuję wszędzie — odparł szybko, bo na takie argumenty Marvin Godfrey ma zawsze gotową odpowiedź — moja praca często polega na tym, że dojeżdżam do miejsc. — I przez pewien czas, upierając się przy swoim, może do listy miejsc dorzucić jeden Rezerwat. Czy Godfrey w tej chwili patrzy na sytuację przez różowe okulary? Być może, odrobinę. Czy rzeczona sytuacja jest bez wyjścia? Oczywiście, że nie jest bez wyjścia. Po prostu wymaga nieco pracy. A tej Marvin nigdy się nie bał, to nie uległo zmianie. Gdyby tylko Sandy mniej się krępowała tę pomoc przyjmować... Westchnął. — Mieszkanie tam jest jedną z opcji — poprawił ją, wreszcie odsuwając się na przyzwoitą odległość, co lepiej pozwoliło mu oszacować, czy tylko twarz wymagać będzie szorowania, czy ubrania również będzie trzeba wyprać przez ten spontaniczny gest — i nie mam nic przeciwko, jeśli tego będziesz chciała. Ale mamy też inne opcje i powinnaś o nich wiedzieć. Inne opcje. Takie mniej burzące porządek i mniej skazujące ją na samotność. Czy więc nie lepsze? — I jak wspomniałem — jeśli się na to zdecydujesz, ja i tak zamierzam się upewnić, że ten domek w ogóle nadaje się do życia. Splótł ręce na piersi. W tej kwestii zdania na pewno nie zmieni. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Brwi Sandy marszczą się stopniowo, co doskonale obrazuje łączenie pewnych wniosków w głowie. Teraz miała za zadanie nakreślić linię pomiędzy nie mam samochodu, a nie stać mnie na samochód, przez będę w stanie ci coś znaleźć, aż po możesz potraktować jako prezent na nową drogę życia. Wniosek był prosty jak dodawanie. I chyba żartował. Właśnie wtedy odsunęła się od niego dalej, ramiona opuszczając i przyglądając mu się z niedowierzaniem. Nie z radością. Po prostu niedowierzaniem. — Chyba żartujesz – tym razem miała przed sobą Marvina, nie kopię siebie, a więc tak, mogła założyć, że jeszcze trzymały się go głupie żarty. – Nie mogę tego przyjąć. Nie chcę o tym słyszeć. Nie ma mowy, że będzie dawał jej w prezencie samochód. Rozumiała jakieś pudełko czekoladek, butelkę alkoholu, którego i tak nie wypije, kuchennego mopa, bo stary krzyczał o wymianę, ale cały samochód? Jej nie było stać na rower, jak miała się brać za coś takiego? To będzie jeden wielki dodatkowy kłopot. Podobnie jak podwożenie jej do Cripple Rock i zwiększone koszty za benzynę. Głośne westchnięcie przecina ciszę tuż po kilku stwierdzeniach, a mina Sandy zwiastuje, że nie do końca Marvinowi wierzy w taką argumentację. Nie podejmuje jednak dyskusji – owszem, pracuje wszędzie, ale akurat w Cripple Rock, akurat dwa razy dziennie i akurat codziennie? Unosi dłoń do skroni, kiedy Marvin przyjmuje pozycję nieustępliwego obrońcy własnego zdania, a ona przymyka oczy na chwilę i wzdycha raz jeszcze. Gdy tę dłoń odejmuje, dostrzega ciemne smugi na opuszkach palców zwiastujące, że Godfrey już zdążył ją umazać czarnym smarem, jakikolwiek miał na sobie. Trzeba było najpierw puścić go do łazienki, żeby się umył… — Dobrze, spróbujmy tego. Spróbujmy z dojazdami. – Już poddaje nawet kilka argumentów, które kręcą się gdzieś z tyłu głowy. – Ale nie musisz mnie traktować jak własnego dziecka. – Jest tylko cztery lata od niego młodsza. – Ludzie i tak już gadają. Niekoniecznie o tym, że jest jego dzieckiem. We wsi lubi się gadać. Zwłaszcza o starych kawalerach i starych pannach mieszkających razem. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Strasznie drażliwa ta Sandy. Szczególnie w temacie związanych z jej niezależnością. Być może Marvin czułby się bardziej winny, gdyby w swoich własnych oczach sprawiał teraz wrażenie osoby, która usiłuje kobietę do siebie uwiązać, jakkolwiek ograniczyć, albo stłamsić. A przecież nie ma na celu żadnej z tych rzeczy. To pomoc w otwarciu nowych możliwości i to niewygórowanych. To możliwość samodzielnego dojechania do najbliższego sklepu i zrobienia w nim zakupów. To absolutne minimum socjalne, które Godfrey chce jej zapewnić, choć nie jest opieką społeczną. Westchnął i wywrócił oczami. Jakby znów miał lat piętnaście, a nie prawie dwie dekady więcej. — To nie. Ale ja bym się zastanowił — niby spuszcza z tonu, ale w istocie nie do końca zamierza dać za wygraną — wszystko zależy od tego, co znajdzie, skołuje i urządzi. Zmontowanie czegoś na siłę nie wchodziło w grę — tego by jej nie zrobił. Ale przy okazji? Nie omieszka przynajmniej spróbować. Nie proponowałby tego, gdyby tego nie lubił — grzebać się. Na samą myśl gęba mu się przecież cieszy, a z kosztami benzyny przecież sobie poradzą. Nie wiedzie im się aż tak źle. Choć jeśli za często będą prowadzić tak emocjonujące rozmowy, mogą zbankrutować na praniu. Sandy już zauważyła przypadkową migrację brudu z osoby na osobę, a Marvin uparcie udawał, że nadal tego nie zauważa. — Świetnie — klasnął w dłonie — i nie jestem twoim ojcem, nie myśl sobie. A ludzie zawsze będą gadać, czy tutaj, czy w Cripple Rock, czy w Saint Fall. Od tego nie uciekniesz — a Godfreyowi nieposzlakowana opinia i tak nie jest do niczego potrzebna. Do wyborów nie startuje i żadnej kampanii nie ma do wygrania. Każdy kto go zna, i tak dobrze wie, jaki potrafi być zmyślny, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwy — a ktoś ci coś powiedział? — Dopytał tylko, gotów w razie potrzeby No i rzecz najważniejsza… — To… Kiedy zaczynasz? Trzeba przecież przygotować drobne zmiany w kalendarzu! |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
On by się zastanowił, a Sandy się już zastanowiła i nie chce od nikogo przyjmować łaski, ani tym bardziej takich drogich prezentów. Marvin, owszem, uwielbiał majsterkować, ale dokładanie mu obowiązków, kiedy mógł po prostu zarobić i na tym zyskać, byłoby okrutne. Dlatego nie podejmowała już tego tematu – został skończony, każdy ma swoje racje, każdy powiedział co wiedział, każdy zrobi co mu się podoba. Może Marvin ojcem nie jest, ale jak starszy brat już się zachowuje. Może zgłosił gdzieś swoją chęć. Może nawet nie był świadomy. Sandy nigdy nie miała starszego brata – mężczyźni zresztą nie mieli zbyt kolorowego życia w plemieniu, tak jak kobiety nie miały zbyt wielu perspektyw i powodów do radości poza nim. Ale dobrze, niech mu będzie. Nie będzie się z nim kłóciła, to i tak nie ma sensu. Ich kłótnia zaledwie chwilę temu byłaby całkowicie bezowocna, gdyby Marvin nie postanowił naruszyć pewnej nietykalności cielesnej Sandy – wtedy pewnie i ona by sobie po prostu poszła, najpewniej po to, żeby pakować swoje rzeczy. — Nie – odpowiada tylko krótko. Nikt jej nic nie nagadał, bo przecież z nikim nie rozmawia. – Ale widzę, jak ludzie patrzą. Wolałaby nie wiedzieć. Wolałaby nie wiedzieć, co sobie myślą. Na szczęście aż tak bardzo się nie przejmowała – ale Marvin? Być może kiedyś skończy się to dla niego kłopotami. — Mam nadzieję, że po Nocy Walpurgii. Nie dogadała jeszcze tego szczegółu z Ronanem. Właściwie to nic mu nie powiedziała, nie dała mu żadnej odpowiedzi. — Chciałam najpierw porozmawiać z Tobą. Zanim mu dam odpowiedź. I dobrze, że tak zrobiła. Była skłonna zgodzić się na ten domek. Marvin i Sandy z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
5 maja 1985 — Dawnośmy się nie widzieli. Będzie z jakieś osiem godzin. Rano, przy promieniach wschodzącego słońca, oboje byliśmy świadkami, jak pojawił się między nami Lucyfer. Godfrey ledwo wrócił do domu, może się nawet trochę zdrzemnął. Ja – ja wróciłam do nudnej pracy, wypisałam raporty i pożegnałam się raz na dobre z pracą biurową, bo od jutra siedzę dupą w wannie i piję szampana w sanatorium. Tylko bez szampana. Za to w doborowym towarzystwie, bo na tydzień jedzie ze mną Frank, a i Sebastian na chwilę też z nami zostanie. Jest szansa, że, nareszcie, moja ręka wróci do pełni sprawności i nareszcie poczuję się lepiej. Będę mogła całkowicie zapomnieć o tym, co spotkało mnie w tunelach ten tydzień temu. Ale czy naprawdę zapomnę? Wchodzę do środka, gdy tylko Godfrey uchyla drzwi. Nie czuję się skrępowana, zapowiedziałam się listownie, wcale nie musiałam tego robić. Odkąd mam samochód, podróże stają się szybsze, łatwiejsze i przyjemniejsze, i aż nie wiem, jak mogłam żyć bez tego praktycznie pięćdziesiąt lat. Nie do pomyślenia. Nigdy wcześniej nie byłam w domu Godfreya. Po kilku krokach, gdy przechodzę przez korytarz, rozglądam się krótko, jak każdy normalny człowiek. Jest to normalne mieszkanie, sporo drewna, zwykłe meble. Akwarium ze ślimakami? Co kto lubi. O wiele przyjemniejsze wnętrze niż muzeum, w którym mieszka Sebastian. Na moje nieszczęście, Sebastian jest dla mnie wyjątkowy, a i to jego pływanie w pieniądzach ma swoje uroki. Jak na przykład prywatny basen-. Nieważne. — Jesteś sam? – pytanie byłoby z zakresu tych dziwnych, gdyby nie łączyły nas teraz tajemnice. Nie wiem, czy Godfrey mieszka sam. W gruncie rzeczy, bardzo niewiele o nim wiem. Być może ma żonę i dzieci, jak każdy normalny facet w jego wieku. Ja w jego wieku, na przykład, miałam męża, dwójkę dzieciaków, i plan morderstwa w podświadomości. Różnie toczy się życie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
— Kopę lat, pani Carter — zawtórował, dosuszając ręcznikiem ręce, niedawno uwalone Lucyfer–wie—czym i tylko sam Ojciec mógłby potwierdzić, że jest to coś pochodzącego z warsztatu i nie ma się czego obawiać. Byłby się może Godfrey lepiej przygotował do wizyty, ale rozrywały go w niedzielę, dzień nieświęty, obowiązki, którym wolał sprostać dziś, niż między wyjazdami. Tym bardziej, że Sandy wyszła gdzieś i w efekcie Marvin gębę otworzyć mógł teraz co najwyżej do ślimaków albo niedawno przysposobionego List Judith nie mógł trafić w lepszy moment. — Kawę nam zrobiłem, przyniosę — i rzeczywiście nie minęła minuta, a z kuchni wyłonił się niosąc dwa kubki. Sam chwycił ten wyszczerbiony z jednej strony i z niego nadpił. Drugi, wściekle błękitny i z pięknym, krzywym kwiatkiem — prezent od kuzynki, gdy miała fazę na „będę garncarką” — został dla Judith. Będzie pić z pięknego, sentymentalnego prezentu, albo poprosi zaraz o coś mocniejszego, co osłodzi podpijanie z pedalskiej zastawy. Może i Marvin też by się napił. Wszystko zależy od tematu rozmowy. Jesteś sam? — Ano sam — nie wnikał w detale, bo i po co. Gniazdko, choć kawalerskie na pierwszy rzut oka, wygląda na uporządkowane, bez walających się śmieci i stereotypowych pudełek po jedzeniu na wynos. Marvin Godfrey to porządny kawaler i sprząta po sobie. — W liście to brzmiało na pilne. Chodzi o nasze zadanie? — Bo o co innego chodzić mogło? O rękę go prosić nie mogła, o randkę również. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to prośba innego rodzaju — takiego, co skaże kudłaty łeb na walkę z migreną. A na to gotowy jest zawsze. Leków przeciwbólowych ma pod dostatkiem. Niech tylko dowie się, czego musi dotknąć i jak daleko w przeszłość zajrzeć. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kawa, choć niewymagana, faktycznie pojawiła się od razu na stole. Nie patrzę nawet na kubek, jakim częstuje mnie Marvin; gorzki płyn za moment rozpływa się po moim języku, drażniąc kubki smakowe. Nie potrzebuję więcej, nie potrzebuję mleczka i cukru do osłodzenia smaku. Odstawiam kubek i kiwam głową. Więc Marvin jest sam. To dobrze. Z dwóch przyczyn – nikt nie będzie podsłuchiwał, i nie będzie miał większych dylematów, jeśli przyjdzie wyruszyć na misję jeszcze jedną taką, jak dwudziestego szóstego kwietnia. — Jest to pilne – odpowiadam mu, zwracając się z powrotem w jego stronę. – I chodzi o wszystko. Bardzo konkretnie, Judith, idealnie, w sam raz na Gwardzistkę. Właśnie. Skoro już o tym mowa. — Mam nadzieję, że rozumiesz, że wszystko, co padło na tym spotkaniu, jest tajemnicą. – Nie sądzę, że Marvin jest głąbem. Wielu mogłoby go za takiego wziąć, ot, wiejski prostaczek (znajdźcie mi losowego typowego Williamsona), co on se tam może umieć. Ale ja trochę znam się na ludziach i wiem, że Marvin dużo rozumie. Musi zrozumieć też jeszcze jedną rzecz. – Włącznie z tym, co ja i Sebastian powiedzieliśmy. I że nie mogliśmy tego powiedzieć wcześniej. W zasadzie nie – nie mogliśmy. Nie chcieliśmy. Nie rzucamy własną tożsamością na prawo i lewo, nie przedstawiamy się cześć, jestem Judith, jestem z Gwardii. Nasze nazwiska powinny pozostać tajemnicą, dla bezpieczeństwa choćby naszych rodzin. — I że to niczego nie zmienia. Nie powinno. Ja i Sebastian o niczym nie zamierzaliśmy paplać. Chociaż właściwie… Krótka zmarszczka przecina moje czoło, gdy myślę o tym teraz, z innej perspektywy. To mogłoby zmienić wszystko. Mogłabym, na przykład, szczerzej mu opowiedzieć, co wydarzyło się w dniu, o którym mówił nam przy ognisku. Właściwie, dowiedział się już wystarczająco, ale ja tam byłam, więc… |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Judith nie potrzebuje niczego więcej, a Marvin niczego więcej nie proponuje, wychodząc ze słusznego założenia, że jeśli pani Carter zechce, nie zawaha się poprosić. Jak choćby o rozmowę albo czas Godfreya, który choć nie jest z gumy, to w kolizji z planami swojej kowenowej matki jest zawsze zaskakująco elastyczny i podatny na sugestie. Wynikiem ostatniej prośby jest to spotkanie, którego powodów Marvin jeszcze nie rozgryzł. Choć bardzo stara się to zrobić. Wszystko. Taka odpowiedź powinna wywołać jakąkolwiek żywszą reakcję, ale Marvin wybiera milczenie, wsłuchując się w kontynuację wywodu. Od czasu spotkania w Billy Goat, owo wszystko było pojęciem niezwykle pojemnym, zahaczające o niebo, piekło i wszystko, co pomiędzy. Poruszył się, sadzając tyłek wygodniej. — No raczej. Na wszelki wypadek palę wszystkie listy, które mogłyby wyglądać zbyt podejrzanie. Nie będę kusić losu — można śmiać się z wiejskiego głupka, ale głupek ma łeb na karku, dar słuchania i umysł bystrzejszy, niżeli chciałby To wielka ulga, jeśli można tak powiedzieć, że jego wyznania ostatecznie trafiły właśnie do ich uszu. — I wiem, dlaczego to nie pada za często w rozmowach z losowymi typami z Wallow — sapnął pod nosem, bo i powód był był dla niego — w istocie — oczywisty. To brudna, niewdzięczna robota, odcinająca człowieka od wielu radości przeznaczonych dzieciom Lucyfera, w zamian nie dająca nic, poza bólem i wątpliwym prestiżem. To droga dla wytrwałych, która nie zakłada funduszu emerytalnego na starość, bo nie zakłada starości samej w sobie. Po prostu w pewnym momencie ktoś nie wraca do domu. Czy to coś zmienia? Powinno zmieniać wiele, gdyby łączyło ich cokolwiek więcej, niż obopólna sympatia. — Nie zmienia, tylko przez chwilę poczułem się jak głupek przez własne paplanie. To się nie powinno nigdy więcej powtórzyć — przyznaje to wprost — przed sobą, i przed Judith. Wie o tym, a odpowiedzialność za tamte słowa pali go szczególnie dotkliwie. Szczęście w nieszczęściu, że zwierzenia padły do właściwych uszu. Najwłaściwszych, można by rzec. — I nie powtórzy. Nawet moja matka czasem miewa rację, zawsze mi tłukła, że jestem za bardzo przekonany do ludzi. Ale jak zaczęły padać nazwiska tych po drugiej stronie… I teraz powinien równoważyć tę cechę ze zdwojoną ostrożnością. Odłożył kawę na stolik, nie mając do końca pewności, czy rzeczywiście będzie jej za chwilę potrzebował. Na ile poznał Judith, nie zawracałaby sobie dupy jak stąd do Cripple Rock, żeby upomnieć Marvina, by nie memlał jęzorem. — To jest jakoś powiązane ze sprawą, która cię tu przywiała? Nie uwierzę, że przyjechałaś tutaj po to, żeby mi przypomnieć o dokładaniu do pieca waszymi listami. Co jeszcze? Zmarszczka na jej czole jest wskazówką; podpowiada, że istotnie — jest coś jeszcze. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka