First topic message reminder : Rozdroże w tunelach Nieodkryte jeszcze przejście w tunelach będące rozdrożem dla trzech dróg. W jednej części tunelu na ziemi widać cienką warstwę wody, a wszędzie porozrzucane są połamane muszle i ogryzki. Ze ścian wystają niebieskie kryształy, które oświetlają drogę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Doszliśmy na czas. Surtr był uwolniony, nie stanął po naszej stronie. Zbyt długo czasu straciliśmy na zebranie ważnych dla Freyra rzeczy. Ubiegli nas ci, którzy nie cofną się przed niczym, żeby tylko spełnić życzenia Lucyfera. W ciszy przyglądałam się i w zdumieniu, gdy najpierw upadłemu odleciała dłoń, a potem głowa. Nie był przygotowany, że zajmiemy się statkiem i dzikiem. Gdyby mąż Zuge zjawił się tu dzień przed nami, nie byłoby czego zbierać. Teraz mieliśmy jednak szansę. Mimo że miecz został rzucony na ich stronę, w ramach podzięki, dalej mieliśmy szansę. Szansę, żeby odzyskać miecz, przechodząc do ofensywy. Było ich mniej, mieliśmy przewagę liczebną, choć widocznie byli starsi stażem magicznym. - Ronan, Lila, uważajcie na tego mężczyznę, który stoi naprzeciw nam. To gwardzista. Przesłuchiwał mnie w Kazamacie i za wszelką cenę chciał mnie wsadzić za kratki. Musi być mocny, postaram się zaradzić jego czarom, ale gdyby rytuał mnie poskładał, możliwe, że wam się za bardzo nie przydam, ale wierzę, że ziścimy razem wolę matki, nie ważne, jakie przeszkody spotkamy na swojej drodze. Wy też w to wierzcie... - Zwróciłam się do moich towarzyszy, a następnie odsunęłam się w kąt, żeby przygotować się do rytuału. Rozsypałam starannie mieszankę, złapałam za athamę, rozłożyłam niebieskie świecę. Jeszcze głęboki wdech, żeby nie skończyło się tym samym, co u Lyry w mieszkaniu i zaczęłam inkantować: - Potestatem tuam aufero et eam cum omnibus clavibus et omnibus sigillis claudo. Superbia tua letum tuum erit. - Obracałam się przeciwnie do wskazówek zegara, a swoim athame wskazywałam każde z ramion pentagramu, gdy byłam w jego środku. Zamknęłam teraz oczy, licząc, że magia znowu stanie po mojej stronie. Miał przecież zapłacić za tamten dzień, żeby wiedział, że nie wygra z naszą Matką i jej dziećmi. Blair rzuca rytuał Clavicula Regis na Sebastiana Verity. 1. k100 próg: 95-23 = 72 2. k60 na skutki uboczne... proszę o uzupełnienie |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 59 -------------------------------- #2 'k60' : 37 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Kiedy Astaroth rzuca swoim komentarzem, Sebastian może tylko spojrzeć po innych, jakby chciał się upewnić, że te słowa rzeczywiście padły. Że się nie przesłyszał. Ma wrażenie, jakby w miejsce kapłana podstawiono kogoś innego, kogoś, kto całkowicie zapomniał o wyniesionym z domu wychowaniu i dobrych obyczajach, o tym, jak nie na miejscu są pewne uwagi, komentarze i zachowanie. Nie zdziwiłby się, słysząc ten prymitywny i zupełnie bezpodstawny komentarz od dzieciaka z Sonk Road, ale od duchownego, który na dodatek wychował się – rzekomo – w takim samym środowisku jak Judith i Sebastian? Nie. To przerasta jego wyobrażenie. Jest to tym bardziej niestosowne, biorąc pod uwagę różnicę wieku, jaka ich dzieli. Czy przedstawicieli Kręgu Salem nie uczy się szacunku do starszych, zasad etykiety czy choć podstaw kultury osobistej? Wszystko, co mógł ujrzeć diakon, to zaledwie wspierające dotknięcie ramienia i gładkie zsunięcie dłoni po ręce Sebastiana, a nawet gdyby mógł dostrzec krótkie uściśnięcie palców, nic nie usprawiedliwia jego rynsztokowego zachowania. Samo sugerowanie seksualnych kontaktów dwójce ludzi niezwiązanych węzłem małżeńskim powinno utknąć diakonowi w gardle, będąc – w oczach Verity’ego – zachowaniem skrajnie niestosownym. Sebastian nie potrafi nadziwić się temu, jak sprzeczne jest postępowanie Cabota z tym, z czym miał dotąd do czynienia wśród rodziny i kościelnej społeczności. W końcu od ludzi z Kręgu oczekuje się choć zachowywania pozorów i zostawienia w domu swoich niedoskonałości, a chamstwo diakona z pewnością do takowych się zalicza. To nie jest miejsce i czas na rozwodzenie się nad nieobyczajnym zachowaniem Cabota, jednak niesmak i niezrozumienie z pewnością pozostaną. Być może nawet wybrzmią w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu. Na ten moment ważniejszy jest Surtr i droga jaką wyznacza. Ważniejsze jest to, co dzieje się potem. Co dzieje się teraz. Na ich oczach. Ku ich euforii. A może tylko Sebastiana? Świat kurczy się do Surtra i potężnej sylwetki okupującej środek pomieszczenia, w którym się znaleźli. Wszystko dzieje się szybko, a serce Sebastiana akompaniuje szybkim rytmem wydarzeniom, odbijając się dudnieniem, podchodząc do gardła. To nie jest niepokój, to nie jest strach. To przepełniające szczęściem i lekkością uczucie satysfakcji, spełnienia i zachwytu. Minuta, może dwie – tyle zajmuje Surtrowi rozprawienie się z tym, który go więził. — W imię Lucyfera — powtarza za nim cicho, jak echo, ledwie ruszając ustami, gdy rozpętany ogień wesołymi, choć może i niepokojącymi iskrami gra mu w oczach. Uśmiecha się i choć ktoś mógłby pomylić to z obłąkaniem, Sebastian dawno nie czuł się tak bardzo na miejscu jak teraz. Dawno nie miał tak jasnych myśli. Jest tu, gdzie powinien być. Wypełnia wolę Lucyfera i stoi dokładnie w punkcie, który wskazał mu Pan. Uśmiech blednie powoli dopiero, gdy głowa Frejra toczy się po ziemi, a wzrok wyłapuje inne sylwetki. Jak długo tu stoją? Nie może dostrzec ich min, ale to nieważne. Obserwują swoją porażkę, mogą być świadkami triumfu Lucyfera, jedynej słusznej kolei rzeczy. Z pewnością maluje się na nich świadomość własnej klęski. Sunie wzrokiem po obecnych. Pierwszą widzi Blair Scully, najwidoczniej nieszczególnie przejętą tym, że na ogonie siedzi jej gwardia. Ma na tyle szczęścia, że Surtr zamknięty był na terenie Hellridge. Pozostaje mieć nadzieję, że gwardia nie angażuje się nader mocno w dorabianie jej ogona i ogranicza się do pilnowania jej lokalizacji na dystans. Sugerując się swoją wiedzą, Sebastian jest skłonny nie przykuwać wagi do zagrożenia, jakie niosłaby gwardia śledząca każdy krok panny Scully. Mają co robić, jedna siksa nie zasługuje na tyle uwagi. Swoje spojrzenie na długo zatrzymuje na drugiej osobie, którą rozpoznaje. Nie potrafiłby nazwać tego, co czuje, choćby bardzo chciał, choćby skończył studia w tym kierunku i przeczytał oraz napisał setki książek. Nie uwierzy, że ten nagły lęk, niedowierzanie, tę dziwną i nagłą zmianę w postrzeganiu rzeczywistości można jakoś nazwać, umiejscowić w ramach tego, co znane i przyziemne. Nie widzi Lyry dobrze, ale wystarczająco, by ją rozpoznać, by jego serce, tak dotąd rozszalałe, zatrzymało się na krótki moment, zamrażając całe ciało w sztywnym spięciu mięśni. Dlaczego musiała tu przyjść? Strach. Strach zaczyna powoli wyłaniać się zza kurtyny euforii i ekscytacji. Stoi za daleko by mógł rozważyć, czy odziedziczyła po nim cokolwiek, czy jej usta układają się w podobnym uśmiechu, czy oczy kryją tę samą czujność, a brwi marszczą się tak samo w przypływie irytacji. I za blisko, by nie mógł zatrzymać rozrywającej serce myśli: ona tu umrze. Dopiero potem przekształca się w ona może tu umrzeć; nie, ona nie może umrzeć aż w końcu w Lucyfer nie pozwoli jej umrzeć. Prosił go o to. Pan jest wyrozumiały, słucha modlitw wiernych, wie, że to dziecko pobłądziło, tak jak Sebastian wie, że musi naprowadzić je na dobrą drogę. Myśli galopują wraz z ostrym „chrońcie miecz” przecinającym zamysł nad planami Lucyfera i stojącą w oddali córką. Wraz ze słowami Gorsou i kolejnym podmuchem ognia. Miecz. Przesuwa spojrzenie na ogromny artefakt, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że wydarzyło się coś więcej. Że Surtra już tu z nimi nie ma. Muszę ją zatrzymać, tak podpowiada mu pierwsza myśl, podczas której łapie za szelkę plecaka i ściąga go z pleców. Moment zawahania. Rytuał, który w przypływie pierwszego odruchu chce rzucić, jest trudny. Ryzykowny. A on wciąż czuje zawroty, głowa wciąż pulsuje bólem. Jeśli nie wyjdzie, zmarnuje siły, których potrzebują, jeśli banda tych dziecia… Penelope. Właśnie dostrzega Penelope Bloodworth a przed oczyma staje mu krótka, przyjazna pogawędka sprzed miesiąca, gdy wspominali stare szkolne czasy. Zastanawiał się wtedy, czemu się tak nie znosili. To jest jego odpowiedź. Pieprzeni Bloodworthowie. Bez urazy, Imani. Nie może zmarnować całych swoich sił na rytuał, który może nie wyjść. Który jego córka może pokonać – ma w końcu geny, każące Sebastianowi wierzyć, że za kilka lat mogliby odbyć nawet męczący sparing. Miej ją w opiece, Ojcze. Błagam cię raz jeszcze. Miej ją w opiece. Raz jeszcze. Ostatni raz. Lyra Vandenberg wybrała stronę, a Sebastian Verity może się tylko modlić, by nie musiał patrzeć na najgorsze konsekwencje, które mogą z tego wyniknąć. Być może pójdą po rozum do głowy i nie podejmą próby odebrania im miecza. Jakże się mylił. — Rytuał — szepcze, mrużąc oczy, by upewnić się w swoim spostrzeżeniu. Za duża odległość, by dostrzec więcej, za mało informacji, by zareagować. Pozostaje mu robić swoje. Nie ma czasu na bezczynność. Z plecaka wyjmuje zestaw [(1) Wysłane na PW Mistrza Gry] świec oraz mieszankę rytualną i usypuje krąg nieopodal miejsca, w którym stoją z Imani, by ustawić na jego ramionach świece. Moment później staje przed kobietą, całkiem odgradzając drobną sylwetkę swoim ciałem od wyznawców Lilith, by wszystko, co mogli dojrzeć to jego własne plecy i drobne ruchy rąk. [(2) Wysłane na PW Mistrza Gry] Gdy wchodzi – również tyłem – do kręgu, [(3) Wysłane na PW Mistrza Gry] unosi Athame i obracając się, inkantuje: [(4) Wysłane na PW Mistrza Gry] Wykorzystuję to, że postaci z przeciwnej grupy mnie nie słyszą i nie wszystko widzą, tym samym, zgodnie z tym, co napisano w pierwszym poście MG, wysyłam oznaczone fragmenty na priv. Rzucam kości zgodnie z mechaniką rytuałów. Proszę o uzupełnienie. TLDR: Sebastian focha się na Asta, później rozpoznaje Blair, Lyrę oraz Penelope, po czym odprawia rytuał. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 21, 69 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Ułamek sekundy, w którym morderczy wzrok padł na Cabota. Czy on nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko przyglądanie mi się, co ja, do chuja pana, robię, i przypierdalanie się do mnie? Było dać mu więcej zadań niż gadanie do Surtra. Skończył misję, być może z powodzeniem, to wracamy na stare tory – zadanie wykonane, trzeba sobie zrekompensować i przypierdolić się do starej Carter. Piętnaście lat zresztą starszej, do której powinien mieć chociaż minimum szacunku. Tacy są ci wszyscy faceci z rodzin, gdzie się uznaje, że kobiety są tylko macicami na nóżkach, psia mać. Pieszczą swoje ego, deprecjonując inną płeć i czują się lepsi, bo… bo właściwie co? Mają jedną wypustkę w gaciach więcej? Lucyferze, jak ja się cieszę, że urodziłam się w normalnej rodzinie, gdzie ktoś szalony kiedyś przypuścił, że kobieta może mieć coś ciekawego do powiedzenia, ba!, że może nawet wykonywać część męskich obowiązków, i tak już zostało. Pozostawiam to bez komentarza, bo jestem zajęta pomocą dla Gorsou. Widzę, że jej nie chce, ale mnie to w tym momencie nie interesuje. Jest najbardziej wartościowy z nas wszystkich i kto jak kto, ale tak dumny człowiek jak on nie powinien iść, wspierając się o ścianę. Może potrzebował chwili czasu, aby wydobrzeć, ale powinien również wiedzieć, że miał wsparcie. Nawet jeśli się uparcie nie chciał leczyć, odtrącając kropelkę Padmore. Pozostaje pokładać nadzieję w Panu, że da mu siły, aby dotrwać do końca. Nagle czuję uścisk jego palców na moim nadgarstku. Coś się zmienia, choć nie potrafię w pierwszej chwili zrozumieć, co dokładnie. Dopiero po chwili do mnie dociera, że zmieniło się otocznie. Od momentu, w którym stanęłam przed misą Frejra i szukałam jakiegokolwiek przejścia dalej, czułam się… inaczej. Zamknięte pomieszczenie, ściany tego miejsca zaczęły mnie przytłaczać. Nigdy nie miałam problemów z klaustrofobią, ale nie czułam się tutaj dobrze i powstrzymywałam ochotę wyjścia na zewnątrz głównie dlatego, że nie miałam drogi powrotu. Nie mówiłam o niej nikomu i nie okazywałam jej w żaden sposób, mimo że sama, wewnętrznie, czułam się gorzej i mniej pewnie. Jak więc mógł wiedzieć o tym Gorsou? — Skąd-? – pytanie niewypowiedziane do końca zawisło pomiędzy nami, gdy patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ale to nie było miejsce. To nie był czas dowiadywać się, skąd wiedział. Tym bardziej, że zrobił to tak niespodziewanie, jakby mój dotyk sam mu to wszystko zdradził. Mógł mnie przejrzeć na tyle, aby się domyślić? Nie potrafię znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia i godzę się z myślą, że zbyt prędko go nie znajdę. Inni nie powinni też wiedzieć, z czym się borykałam. Szczególnie idący dumnie obok nas Cabot, który tylko szuka okazji, żeby się do mnie, kurwa, przypierdolić. Jacy ci gówniarze potrafią być męczący. Widocznie mam już zbyt duże dzieci, bo się odzwyczaiłam od tej myśli. Chociaż nadal moja córka miała dziewiętnaście lat, a on trzydzieści trzy. Janice zebrała jednak część genów po mnie, a część po babce. Dlatego nie musiałam się o nią martwić. Na szczęście. Kiwam więc głową w niemym podziękowaniu. Z moich oczu płynie prawdziwa wdzięczność, bo tylko ja mogłam mieć świadomość uciążliwości tego problemu. Mam ich jeszcze kilka, jak na przykład rękę z zaburzonym czuciem, ale w tym momencie nie było czasu na roztkliwianie się nad nią. Mogłam mieć tylko nadzieję, że niebawem przejdzie. Że my niebawem stąd wyjdziemy. Gdy tylko Surtr zabije Frejra. Niebawem. Surtr przebija się przez ścianę, stając w komnacie, w której pierwotnie panowała ciemność, z której jarzyły się tylko dwa zielone punkty. Nim zdążyłam zrozumieć, co to takiego, Gorsou zablokował nam drogę, a ja stanęłam w miejscu. Ciszę przeciął niski głos Frejra, który teraz rozpoznałabym już wszędzie. Nienawiść i szczera niechęć wezbrała we mnie momentalnie, gdy komnata wypełniała się światłem rozpalanym przez Surtra. Rozpalanym to bardzo duże niepowiedzenie, ale faktem jest, iż w końcu mogłam dostrzec sylwetkę tchórza, który tak bardzo nas okaleczył. Nas wszystkich, cały Kowen Dnia. Nie grając czysto, kryjąc się po kątach jak tchórz, zamykając w klatce Surtra, ze strachu przed własną śmiercią. Teraz ona nadchodziła. Wyczuwałam jej znajomy zapach. I strach ofiary, która zdawała sobie powoli sprawę z tego, że jest sama. Osaczona. Nie ma już drogi powrotnej, nie ma ucieczki. Przed chwilą ja nią byłam, gdy wykrwawiałam się przy jego pieprzonej misie. Jakże pięknie role się odwróciły. Niemal prycham śmiechem, słysząc błagalne pertraktujmy. Po tym wszystkim, co nam zrobił – co jemu zrobił – chciał negocjować! Co mógł wynegocjować? Śmierć szybszą, mniej bolesną? Może by to było coś, na czym by mu zależało – ale należał mu się rodzaj śmierci najgorszy, najbardziej hańbiący, najbardziej bolesny. Oby zdychał, topiąc się we własnej krwi, której tak bardzo pragnął. Co mnie zadziwiało, to brak obrony ze strony Frejra. Zastawił tyle pułapek, że co? Nie był przygotowany kompletnie na taki obrót spraw? Wypowiadał nazwy, których nie rozumiałam i nie miałam pojęcia, co oznaczają, ale musiały być dla niego pomocą. Pomoc nie przybywała w żaden ze sposobów, pozostawiając go niemal nagiego, wystawionego na ciosy, które zaraz miały spaść. Wraz z odcięciem dłoni moje wargi drgnęły w karykaturalnym, przeraźliwym, pełnym satysfakcji uśmiechu. Jakby to ktoś mądry powiedział, oko za oko – dłoń za dłoń. Krew buchnęła z brzucha Frejra, gdy ten padał na kolana, próbując jeszcze wołać. I nie w pierwszej chwili zrozumiałam, że krew, na którą patrzę, jest czerwona. Taka, jaką miał Eros. Widziałam umierającego anioła, który krew miał niebieską. Sądziłam do tej pory, że pobratymcy Gabriela krew będą mieli błękitną, tymczasem okazywało się kompletnie inaczej. Czym więc różnią się te istoty? Te anonimowe, w chórach anielskich władanych przez Gabriela, i istoty takie jak Eros? Czy chodziło o to, kim byli? Czy ich krew zepsuła się, tracąc uzdrawiającą moc, gdy spadli na ziemię, jawiąc się jako bogowie, gdy ich nauczali? Czy byli kompletnie inną rasą? Pamięcią próbuję sięgać do chwili, w której Eros mi odpowiedział na to pytanie, ale czasu na to mam za mało, bo głowa Frejra spada na ziemię, podobnie jak reszta cielska, pozbawiając go życia, a po komnacie jeszcze rozchodzi się echo słów. W imię Lucyfera. Uśmiech na moich wargach wyraża satysfakcję, gdy Surtr odwraca się ku nam. Gdy rzuca ku nam swój ognisty miecz, wzywając ośmionogiego konia (jakiego, kurwa?) i odjeżdża w nieznane. To koniec. Plan naszego Pana został wykonany. Mogę odetchnąć, nabrać siarczystego powietrza w płuca i rozluźnić ramiona, bo wykonaliśmy to, co Pan nam polecił. Niczym najgorszy koszmar, pomiędzy płomieniami wyłaniają się sylwetki innych ludzi, których pierwotnie nie dostrzegłam z tej odległości. W twarzach rozpoznaję kilka osób z tych, które były obecne przy śmierci Erosa. Oni. Rozluźnione na ułamki sekund mięśnie na powrót się spinają, gdy widzę, jak kobieta, wyglądająca bardziej mizernie niż z dnia, w którym ją zapamiętałam, rusza w stronę Gorsou, a ten wychodzi jej naprzeciw. Musi im przewodzić, sądząc po sposobie bycia, charyzmie i tym, jak zaciekle ruszyła na Gorsou, jakby go świetnie znała i wcale nie wspominała najlepiej. Ogień ich od nas odgrodził, my zostaliśmy sami, z rozkazem chrońcie miecz. Do czego jest im potrzebny? Dlaczego im na nim zależy? Patrzę po ich twarzach z daleka, próbując je zapamiętać, bądź przypomnieć sobie sprzed dwóch miesięcy. Ale pamiętam tylko dwie dziewczyny – jedna jest po mojej stronie, druga po… Kurwa mać. Dopiero teraz spostrzegam, że ogień znów rozdzielił mnie i Sebastiana. Tym razem był z Padmore, a ja ponownie stałam po stronie Cabota. Czy Pan przestanie mnie dzisiaj testować… Zaciskam zęby, wracając spojrzeniem do tych, którzy zagrożenie mieli stanowić. Poza nią, dostrzegam jeszcze inną dziewczynę, wyglądającą na nietutejszą i pieprzonego w dupę Lanthiera. Oczywiście, czemu mnie nie dziwi, że z tej rodziny ktoś musiał być pojebany. Wracam wzrokiem do swojej połowy i czarowników, którzy w tym momencie stanowili zagrożenie dla mnie. Dziewczyna, którą kojarzyłam sprzed dwóch miesięcy. Chłystek, co wyglądał z daleka na ćpuna. I Bloodworth. Jakim cudem ktoś z Bloodworthów stał po tak heretycznej stronie barykady? Pomyśleć, że dwa miesiące temu wyciągałam ze szponów śmierci jedną gówniarę z Bloodworthów. To swoją drogą kolejna sprawa. Każde z nich było młode (poza Bloodworth będącą mniej więcej w moim wieku), ale to nie znaczyło, że nie byli utalentowani. Lekceważenie przeciwnika, które proponował nam na samym początku Gorsou, nigdy nie było sprzymierzeńcem żołnierza. Być może mieli coś, czym mogli nas zaskoczyć. Z pewnością ich było więcej. Biorę głęboki wdech, jeszcze jeden i kolejny. Próbuję logicznie myśleć. Nie chcę z nimi walczyć. Nie wiem, kim są i jakie mają zamiary, ale jeżeli chcą przyjść i zabrać ten miecz, który Surtr dał zresztą nam (pieprzeni złodzieje), nie mam zamiaru stać z założonymi rękami. Nie chcę ich śmierci, to byłaby strata dla całej magicznej społeczności. Ale jeśli okażą się na tyle głupi, żeby podnieść na nas ręce, nie będę miała wyboru. Dłonią sięgam do pentakla. Wciąż próbując znaleźć skupienie, oczyścić myśli, mamroczę formułę zaklęcia (1), opuściwszy głowę i mając tylko nadzieję, że Pan nas nie opuści. Jak na samo zawołanie, za nami nagle pojawia się Marwood. — Jak musiałeś na stronę, to kiepski sobie moment wybrałeś – rzucam mu na powitanie, wycofując się kawałek. – Surtr zajebał Frejra tak, że aż miło było popatrzeć. – Może ze mnie wyjdzie psychopatka, ale szczerze życzyłam temu skurwielowi śmierci jak najbardziej bolesnej za to, co nam wszystkim zrobił. Spoglądam jeszcze raz na czarowników po drugiej stronie i przestrzeń między nami. Nie chcę z nimi walczyć. Nie zamierzam pierwsza podnieść ręki. I zrobię wszystko, żebym nie musiała. Dlatego zwracam się w stronę Franka i Cabota, mówiąc (2) im o swoich planach. Odwracam się plecami do całej reszty, podchodząc wpierw do Marwooda, w następnej kolejności do Cabota, a na samym końcu do psa. Zrzucam torbę z ramienia. Z niej wyciągam jeden zestaw świec czerwonych i mieszankę do rytuałów, po czym usypuję pentagram. Niezależnie od rezultatu, gdy Marwood podchodzi do mnie z prośbą o niewielką pomoc (może wciąż pamięta efekt przy bimbrze), próbuję swoich sił, inkantując: (3) Fragment 1, 2 oraz 3 wysłane zostały na skrzynkę MG. Rzucam kości zgodnie z podjętymi akcjami. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 52, 4, 76, 14 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Blair, Sebastianie, chociaż skrzętnie ukrywaliście się przed wzrokiem zgromadzonych po przeciwnych stronach ogromnego kamiennego pomieszczenia, wasze rytuały nie wywołały żadnej nagłej zmiany w otoczeniu. Nikt z zebranych nie poczuł się nagle gorzej, ziemia nie rozstąpiła się bardziej, a z sufitu nie pofrunęły kolorowe piórka. O tym, czy wasze rytuały się udały, wiedzieliście na pewno sami. Jest to pojedyncza ingerencja MG w związku z prośbą o uzupełnienie. Tura toczy się normalnie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Resztki wojny dostrzegł już z oddali, gdy rozburzona w drobny mak ściana odsłoniła kamienną potężną salę, zupełnie przerażającą. Na środku sali on — Frejr. On — tchórz. Surtr, który prostymi cięciami odebrał mu życie. Gdyby tylko nie zajął się klatką, tak mógłby dostrzec więcej, tymczasem ogień bucha z każdego zakątka sali, krew rozbryzguje się wokół, a głowa zdrajcy opada bezwiednie, gdy jego cielsko słania się na kolanach. Drobny element satysfakcji, gotowość do zobaczenia tej brutalności jest wystarczająca, by wzbudzić w Marwoodzie emocje, których nigdy nie potrzebował. Dyszał ciężko, zaciskając na siłę starte przez lata zęby. Po tym zdarzeniu na pewno nie odmówi sobie papierosa — postanowił to w chwili, w której Gorsou ruszył naprzeciw jakiejś kobiecie. Dopiero wtedy ich dostrzegł, rozdzielonych w pół pęknięciem ziemi ludzi. Ilu z nich było jego uczniami? Teraz wszyscy byli dorośli, zapewne mieli swoje rodziny, a jednak zdecydowali się zbłądzić i ruszyć naprzeciw Kowenowi Dnia? Jakim prawem? Jakim sensem? Wtedy też w oddali dostrzegł jasne włosy i twarz, która nie raz przecież była w jego domu, którą nie tak dawno podrzucał do jej własnego. Penelope Bloodworth... — Nie ona — wyrwało się pod nosem, gdy pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak mogła? Była przecież mądra i dojrzała? Jak mogła nie uznać Lucyfera, jak mogła wybrać Lilith? Orientacja w sytuacji przyszła później, pęknięta na wskroś ziemia była przekleństwem. Sebastian i Imani w oddali — sami. On, Judith, Astaroth — sami. Naprzeciwko oni, ci źli. Przecież musieli się mylić, może gdyby z nimi porozmawiali... Gorsou otoczony ogniem toczył pojedynek, świece na ziemi rozkładała Judith. Nie było wyjścia. — Ta klatka — odpowiedział jej prędko, gdy zadała pytanie. — Myślę, że da się w niej uwięzić Gabriela. Potem ci opow- — przerwał, machając szybko dłonią. Nie było czasu, tamci ludzie mogli zbliżyć się za ledwie sekundy, a ostre bicie serca i kłucie w gardle nie ustępowało. Machinalnie sięgnął do torby, wyciągając z niej zestaw świec. — Gabriel on... Chyba coś jej zrobił... On albo nie wiem... Coś się stało i... — zwrócił się prędko do Carter i Cabota, niepewien czy słuchają. Mówił to bardziej do siebie. — Winnie, ona... Wszystko było we krwi... — przełknął ślinę, kręcąc głową. Jest w niebezpieczeństwie — cisnęło się na usta, lecz nie powiedział nic. Judith jako matka winna była zrozumieć. Musiał to sprawdzić. Po prostu musiał. A co jeśli ona...? — nie. Na pewno nie. Na pewno? Zacisnął pięść, w której nie trzymał świec, a pisk w uszach nagle nasilił się i zaraz potem ustał. To wina Gabriela. To wina Gabriela, wina tego ile musieli poświęcić, wina ich — tamtych. Tamtych, którzy teraz mieli zamiar odebrać im własność powierzoną przez Surtra za przelaną wcześniej krew. Jeśli choćby cień padł na Winnifred, na jakąkolwiek z jego córek — zabiłby bez zawahania się. Właśnie to zrozumiał. Przełomowy historyczny moment starego człowieka, którego skrupuły ot tak odleciały. Jak śmieli? Gdy Judith skończyła odprawiać swoją magię, natychmiast chwycił jej świece i odrzucił w bok, rozkładając swoje, wyjęte wcześniej z jej torby. Nie zmienił położenia okręgu, usypał swój w tym samym miejscu co jej. Zaczął odprawiać rytuał. Fragment 1 wysłany na PW do MG. Następnie niezależnie od efektu, szybko sięgnął po butelkę i linę z własnej torby przez ramię. Wyświechtana, ale porządna. Należało myśleć szybko. Linę odrzucił na bok, pod swoje nogi, a butelkę zacisnął w dłoniach, wypowiadając czar: Fragment 2 wysłany na PW do MG. Wręczył butelkę i drewnianą figurkę Judith i znów zacisnął zęby, gotowy choćby na śmierć. Próbował pozbyć się sumienia twierdzącego uparcie w duszy, że to jego wina, że coś stało się Winnifred przez jego prośbę, przez to, że chciała pomóc... To takie dobre dziecko, zawsze chce tylko pomóc... Zdusił to w zarodku. To ich wina. To jego wina. To Gabriel, przecież za takie rzeczy nie mógł odpowiadać Lucyfer. Rzucam na akcje zgodnie z fragmentami wysłanymi do mg. Akcja 2-3 - rytuał Akcja 4 - czar |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 100, 19, 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ogień trawił wszystko wokół. Płomienie szalały odcinając pełną drogę, sprawiając, że musieli walczyć. Czarownicy przeciwko sobie. W bratobójczej walce, która musiała kiedyś nadejść. Spoglądała na pojedynek dwóch istot. Bytów, które mogły ich zmieść z powierzchni ziemi, mogły sprawić, że ich istnienie przestanie trwać w ułamku sekundy. Zabrali statek, zabrali dzika, osłabili wroga, ale Surtr uznał tylko tamtych za przyjaciół. Gdyby wiedział jak osłabili jego przeciwka mówiłby inaczej. Oni przywłaszczyli sobie ich zasługi. Sprawili, że stali się tymi złymi. Mimowolnie zacisnęła pięści ze złości. Walka wciąż trwała. Zbliżała się ku końcowi. Trzask kości, głuche uderzenie ciała o ziemię kiedy padło martwe na ziemię. Miecz lądujący na ziemi, nie po tej stronie. Nie tam gdzie powinien. Przelali krew, prawie zginęli, a wynagrodzeni zostają inni. Lilith wiedziała co robi, kierowała ich krokami, pokazywała, że Lucyfer jest w błędzie. Nie rozumiał tego jak stworzony jest świat i musi się zmienić. Matka to widziała, matka zawsze widzi więcej. Wiedziała, że musiała tu być i wspierać kowen. Musiała być z nimi, tutaj gdzie stanęli naprzeciwko tamtych. Dostrzegła sylwetki wyłaniając się z oddali. Powoli nabierały kształtów, chociaż nie rozpoznała wszystkich. Sebastian. Wspomnienie rozmowy o przeszłości wróciło niczym bumerang. W rzeczonej niechęci leżało coś więcej, dawne animozje wrócą. Uniosła dumnie głowę. Nie miała czego się wstydzić. Duma Bloodworthów nie pozwalała na opuszczenie gardy. Takie chwile jak ta kształtują kolejne lata, a nawet całe pokolenia. Czy właśnie dlatego ich rodziny tak siebie nienawidziły? Czy teraz oni dokładają cegiełkę do tworzącego się muru nienawiści? -Imani… - Wydusiła z siebie widząc kolejną, tak dobrze znaną jej sylwetkę. Własna rodzina. To sprawiło, że coś ją ścisnęło w żołądku. Sprawiło, że poczuła się słaba jakby ktoś uderzył ją w brzuch, odebrał oddech. Zacisnęła zęby nie chcąc wykazać się słabością. Ta grupa dzieciaków, jej rodzina, jej kowen teraz jej potrzebowali. Nie mogła kłaść ich życia i przetrwania na szali własnych słabości. -Do dzieła!- Rzuciła w stronę reszty kowenu widząc jak Zuge podejmuje walkę, oni mieli swoją. Blair zaczęła tworzyć rytuał. Tamci stali daleko więc również mogła skupić się na tym zadaniu. Sięgała już po athame, ale wtedy dostrzegła kolejną sylwetkę i zamarła na chwilę. Frank Moorwod To boli jeszcze bardziej. Jest otwartą raną na sercu. Spędzali wiele razy radosne chwile śmiejąc się, wspominając stare czasy. Jego żona była jej przyjaciółką. Czy też należała do Lucyfera, czy też wierzyła w jego brednie. Przecież musiała zdawać sobie sprawę, że Lilith ma rację. -Wybacz… - Wyszeptała jedynie sięgając po pentakl. Choć ból wręcz był fizyczny nie mogła się teraz wycofać. Od tego mogło zależeć życie innych. Usypała okrąg z popiołu, soli i mąki starając się odciąć od tego co się działo wokół. Potrzebowała spokoju, o który teraz było ciężko, ale przymykając oczy skupiła się na własnym oddechu. Miarowym, głębokim. Ważna była teraz magia i energia, a to miejsce wręcz nią ociekało. Jeżeli będzie wystarczająco skupiona to uda się jej wykorzystać również otoczenie. Płomienie, ograniczona widoczność mogła sprawić, że nie dostrzegą co planuje. Podobnie jak ona nie widziała co robi Sebastian. Musiała poświęcić całą swoją uwagę na tym co robiła teraz. [Fragment wysłany do MG] Liczyła, że reszta kowenu wykorzysta odległość, wykorzysta czas jaki daje im Zuge. Byli młodsi, sprawniejsi, mogli znacznie więcej niż ona. |Rzut k100 na rytuał, |Rzut k60 na skuki uboczne, Penelope widzi Sebastiana, Imani i Franka. Tworzy rytuał. Opis wysłany do MG. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Stwórca
The member 'Penelope Bloodworth' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 81 -------------------------------- #2 'k60' : 50 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Świece okazują się głuche na wezwanie – ich knoty pozostają niewzruszone otaczającą je magią. Nic się nie dzieje. Sebastian krótko ogląda się za siebie na wrogą grupę, która wciąż stoi w wystarczającym oddaleniu, by pozwolić sobie na ponowienie próby. Czyni w głowie krótki rachunek alternatyw i możliwości, ale ostatecznie i tak dochodzi do tego samego punktu. Na czary przyjdzie czas później, rytuału nie będzie miał już szansy odprawić, jeśli przeciwnicy podejmą walkę. Dostrzega kątem oka, że do Judith i Astarotha dołącza Frank, co równie mocno Sebastiana uspokaja i niepokoi. Próbuje nie uciekać spojrzeniem do swojej córki i trzyma się tego postanowienia. Nie może nic zrobić. Nie może ich przecież prosić o to, by obeszli się z nią łagodnie. Ona się z nimi nie obejdzie, jeśli zamiary wyznawców Lilith są takie, jak wszystko na to wskazuje. Jeśli są tak samo zdeterminowani jak ich przywódczyni, walcząca teraz z Gorsou. Tak naprawdę, gdy to wszystko się skończy, gdy unieszkodliwią ich i ochronią miecz, wszystkich powinni zamknąć w kazamatach za atak na pobratymców. I kapłana. Przede wszystkim kapłana. Ale co niby napisze w raporcie? Przypadkiem byłem uwolnić upadłego anioła. No i oni przypadkiem też tam byli. Wewnętrzny konflikt narasta, a umiejętność spychania wszystkiego pod dywan uderza o sufit. Pozbywa się świec i niszcząc pentagram szybkimi ruchami. — Spróbuję jeszcze raz — informuje krótko Imani, by moment później wziąć się za usypywanie nowego pentagramu, dokładnie w tym samym miejscu, [reszta na priv]. Fragment z rytuałem wysłany na PW. Rzucam kośćmi zgodnie z podjętymi akcjami. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 78, 62 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Miała wrażenie, że przyszli spóźnieni na przedstawienie. Gestem Zuge wyraźnie zabroniła im interweniować, więc jedyne, co Lyrze pozostało, to patrzeć na kolejną rzeź. Tworzące się ogniska stopniowo rozświetlały ścianę, a na widok martwych, zwiniętych w materiał ludzkich ciał, odruchowo chwyciła Lanthiera za materiał kurtki. Czyżby Frejr składał ofiary, z czego się tylko dało i gdzie się tylko dało? Miała ogromną nadzieję, że Zuge miała racje i Gullinbursti odzyska swoją wolność. Zasłużył na to. Odpowiedź dostała już chwilę później, gdy Upadły próbował przywołać swojego niewolnika, z zaskoczeniem odkrywając, że ten go nie słuchał. Udało im się; może nie całkowicie i może nie do końca, ale w jakiejś formie udało im się podarować zwierzęciu odrobinę sprawczości. Obiecała mu, że będzie mógł wybrać i właśnie to zrobił. Przez moment, nie mogła przestać się uśmiechać. Ten zginął dopiero wtedy, gdy Surtr opowiedział się za którąś ze stron. On również wybrał — miał takie prawo — jednak prędzej czy później, będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami. Te nadeszły znacznie szybciej, niż można było się spodziewać. Pod wpływem potężnej magii ich otoczenie zmieniało się. Szczeliny w podłożu skutecznie oddzieliły ich od siebie, a ściany ognia tworzyły korytarze tylko z jednym kierunkiem — do przodu. Wpierw spojrzała jednak w bok — na Lilę, Blair i Lanthiera. Oby nie po raz ostatni. Potem wzrokiem wodziła do przodu, na obcą grupę po drugiej stronie, by rozpoznać— Jego. To naprawdę zaczynało podchodzić pod stalking. Najpierw Wallow, potem środek lasu, a teraz tu — upierdliwy Verity chodził jej od jakiegoś czasu po piętach. Jeszcze dwa takie spotkania i pomyśli, że się biedak zakochał. Kobiety stojącej obok niego nie rozpoznaje. Jeśli była wtedy w Wallow, to Lyra jej nie pamięta. Na koniec skupia się na tym, co przed nimi. Decyzja — po prostu decyzja, wybór był tu żaden — zapadła od razu. Muszą dostać ten miecz, a oni? Oni stoją na ich jedynej drodze do celu. — Musicie mi zaufać — powiedziała, zniżając głos do szeptu. Chociaż dłonie jej drżały, to udało jej się ukryć to, wyciągając z plecaka świece. To nigdy nie było łatwe — odsłonić się przed innymi — jednak nie miała wyboru. — Jeśli nie mi, to— Przełknęła ślinę. Zarówno Seth, jak i pani Bloodwoth byli dopiero sojusznikami. Nie mieli okazji osobiście spotkać Lilith, co wymagało od nich głębszej wiary, niż od reszty członków kowenu. Doskonale pamiętała to uczucie — jakby jeszcze błądziło się we mgle, bez gwarancji, że Matka ich w ogóle słyszy. Słyszała i miała ich w swojej opiece. — Zaufajcie Lilith. To właśnie robią dobre matki. Okręg został usypany. Świece zajęły swoje prawowite miejsce. Jedyne, co im zostało, to powierzyć się woli Matki. [1] Z athame w ręku robiła to, co zawsze - rytuał ku chwale Lilith. — Nie chcemy ich zabijać, tylko unieszkodliwić. To nie ich wina, że zbłądzili — powiedziała, chowając wyciągnięte przedmioty do plecaka, jednak nie zamykając go jeszcze. Do dwójki przed nimi dołączył trzeci mężczyzna. Również jej obcy. To nie miało żadnego znaczenia; jak mieli na imię i kim byli. Byli czarownikami. Nie zabija się swoich. — Będzie dobrze — pocieszyła ich, echem powtarzając słowa otuchy w swojej głowie. (Wciąż swojej?) Szeptem dodała, gdy jej towarzysze byli zajęci przygotowaniami: — Trzymaj kciuki. Jeśli umrę, to chyba ze mną — głos w jej głowie nie odpowiadał na komunikację myślową, więc była to ostatnia rzecz, która mogła zadziałać. Kimkolwiek był, gdziekolwiek był, miał prawo wiedzieć, co się właśnie może stać. — Masz w ogóle kciuki? [2] Dwa wdechy. Nie pozwala sobie myśleć teraz o osobach, których już nigdy nie zobaczy, jeśli się to nie uda. Wtedy stchórzy. Odwróci się, zwinie w kłębek i nie będzie w stanie iść przed siebie, a musi iść przed siebie. akcja 1—3: wysłane na priv do MG akcja 4: bieg przed siebie |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 2 -------------------------------- #2 'k100' : 80 -------------------------------- #3 'k100' : 29 -------------------------------- #4 'k60' : 20 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty