Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Główna sypialnia Dość przestronna sypialnia, urządzona, tak jak większość mieszkania, w kolorach bordo i brązu. Umieszczona w skrzydle południowym, przez większość dnia skąpana w świetle słonecznym, wpadającym przez duże i liczne okna. Centrum stanowi wielkie, mahoniowe łoże, wieczorami skąpane w przygaszonym świetle eleganckich kinkietów. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
1 kwietnia, po godzinie 21:00 Niesamowite, jakie skarby skrywa schowek w samochodzie. Ja, na przykład, znalazłam pół paczki chusteczek i bezczelnie z niej skorzystałam, jeszcze bardziej bezczelnie smarkając nos, ale miałam go tak tragicznie zapchanego, że zaczęłam mówić nieswoim głosem. Nie, żebym mówiła za wiele. Zazwyczaj nie mówię za wiele. Ale dyskomfort wciąż pozostaje. Nie wiem jeszcze, skąd Sebastian załatwi mi ubrania na jutro, ale jakoś nie przejmuję się tym. Najwyżej wrzucimy te dzisiejsze do pralki na krótką przepierkę. Do rana wyschną. I tak nie będą mi potrzebne. Wiem o tym ja, wie o tym zapewne też i on. Może on wie lepiej niż ja. A może tak mu się tylko wydaje. Nie byłam stałym bywalcem w domu Verity’ego, ale odwiedziłam go kilka razy. Ostatnim razem dostałam dziwnego ataku, o którym również nie porozmawialiśmy. Czy powinniśmy? Nie wiem. Nie teraz. Może później. Skoro już zdecydowaliśmy oboje podjąć tę tragiczną decyzję pójścia wspólną ścieżką i wzajemnego wsparcia (a przy okazji wzajemnego osłabienia), zapewne powinnam mu powiedzieć, co wtedy przeżywałam i widziałam. Dlaczego tak się działo. Nie teraz. Teraz mam zupełnie inny plan. Kiedy Sebastian przekręca zamek w drzwiach, ja zdejmuję kurtkę i rzucam gdzieś niedbale, byle nie przeszkadzała. Kiedy odwraca się do mnie, ja jestem już przy nim, trzymając go za poły płaszcza i przyciskając do drzwi. Może liczył, że dam mu fory. Albo że w końcu coś zjemy. Zjemy coś później. Najpierw mamy inny interes do załatwienia. — Wisisz mi prezent urodzinowy, panie oficerze – syczę, wspinając się, by dosięgnąć wargami jego ust i spić z nich pocałunek. Płaszcz także nie jest potrzebny i jemu. Rozpięty, w ślad za nim zaraz idzie jego koszula. Nie mam zamiaru czekać. Nie mam ochoty czekać. Czekałam dostatecznie długo na to, abyśmy byli sami, abyśmy w końcu dotarli do momentu, w którym jesteśmy teraz. W którym oboje wiemy, że decyzja, którą podejmujemy, jest tragiczna, ale oboje chcemy ją podjąć. Rozpięta koszula odsłania jego tors, ale wciąż za mało, więc pozwalam mu na moment oderwać plecy od powierzchni drzwi, ale tylko po to, aby pozbyć się okrycia wierzchniego. I mniej wierzchniego również. I płaszcz, i koszula lądują na podłodze nieopodal, a ja obejmuję jego twarz, by nadrobić wszystkie te chwile, które straciliśmy na bezsensowne rozmowy i nieporozumienia. Oboje potrzebujemy wynagrodzenia. Ja w tym momencie bardziej. W końcu wisi mi prezent urodzinowy. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Ubrania na jutro? Kto by się tym przejmował? Nie teraz, nie dziś, nie tej nocy. W głowie Sebastiana na ten moment ubrania w ogóle nie idą w parze z Judith. Mógłby okłamywać sam siebie, że ulula ją do snu, jak grzeczny, pełen skruchy facet, który nabroił, a potem niewinnie zasną w swoich ramionach, ale… Po co? Jest kurewsko głodny, zmęczony i wycieńczony, ale i tak obydwoje wiedzą, jak to się skończy. Zacząłby się martwić o swoją potencję, gdyby mógł tak po prostu zasnąć, mając u boku Judith Carter. Szczególnie, że już posmakował tego uczucia, tego ciała i tego temperamentu. Nie, zmęczenie nie gra roli. I tak pewnie będzie spał dłużej niż zwykle ostatnimi czasy. Zmianę zaczyna tym razem dopiero o ósmej. No chyba, że otrzyma wcześniej wezwanie, bo tak też się zdarza. Mniejsza. Odeśpi kiedy indziej. Najwidoczniej Judith ma podobne plany, bo ledwie przekraczają próg willi, a plecy Sebastiana uderzają o ścianę i natychmiast czuje wzrastające napięcie w okolicy lędźwi. Nawet nagła świadomość tego, jak zjebał, w połączeniu z tym panem oficerem, nie ostudza rosnącego podniecenia. Co nie zmienia faktu, że w jednym momencie na jego twarzy ujawnia się to specyficzne przerażenie, gdy człowiek w końcu zdaje sobie sprawę z tego, o czym zapomniał, po tygodniu świdrującego uczucia, że coś jest nie tak. — Kurwa, wybacz — wypala, ale choć planował powiedzieć coś więcej, jakoś się usprawiedliwić, to nie dano mu szansy, bo usta Judith skutecznie zatrzymują kolejne słowa. To nie tak, że do tej pory jakoś szczególnie obchodzili jej urodziny. Nie dawał jej zmyślnych prezentów, czasem zdarzyło mu się obdarować ją jakąś głupotką, czymś raczej zabawnym niż romantycznym. Czymś odnoszącym się do żartów, które tylko oni rozumieli, albo sytuacji, w których tylko oni uczestniczyli. Zdarzało im się wspólnie wypić tego dnia, raz nawet przyniósł ze sobą ocaloną ze stołówki babeczkę, z wetkniętą weń smutną świeczką. Nie ma pamięci do dat, w zasadzie co roku ktoś lub coś w ostatniej chwili przypominało mu o jej urodzinach. Pewnie też nie każdego roku pamiętał. Ale również nie każdego roku były to urodziny, przed którymi skończyli w łóżku, co nadawało im zupełnie inne znaczenie. To dlatego była taka wkurwiona. Może i słusznie. Pozostaje mu wynagrodzić jej tę wpadkę. Wymieniają gwałtowne pocałunki, z utęsknieniem jeżdżą dłońmi po swoich ciałach, ubrania lecą na wszystkie strony, a Sebastian nie pozostaje dłużny, również pozbawiając Judith tego, co ma na sobie. Łącznie ze stanikiem, żeby nie jęczała mu znów, że wszystko musi robić sama. Bez większego wysiłku odrywa się od ściany, ale nie przerywają pocałunków, gdy powoli, potykając się o meble i własne nogi, idą złączeni tak w stronę sypialni. Jedną dłoń wsuwa pod jej spodnie, drugą niedbale popycha ciężkie drzwi, za którymi w końcu docierają do łóżka. Łapie ją za biodra i sadza na wysokim materacu, ale sam nie dołącza, a zamiast tego mocnym ruchem pozbawia ją spodni i tego, co ma pod spodem. — Prezent, mówisz? — Uśmiecha się lekko, wymownie, przyklękając przed tym łóżkiem, łapiąc ją za łydki i przyciągając smukłe biodra na sam skraj materaca. Składa pocałunek na wnętrzu pokrytego gęsią skórką uda, patrząc jej prosto w oczy. Chce prezent, będzie miała prezent. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
W ogóle nie chcę tego słuchać. Na przeprosiny i wyjaśnienia dzisiaj był już czas. Minął. Teraz nie ma na to miejsca, to nie ma znaczenia. Nasze wzajemne urodziny były ważne wtedy, kiedy sobie o nich przypomnieliśmy. Tak było do tej pory. Ale, fakt faktem, przed żadnymi jeszcze się ze sobą nie przespaliśmy. A to zmienia wiele. Kto wie, może to ostatnie, kiedy świętujemy razem. Oboje jesteśmy głodni. Dosłownie też, praktycznie nic nie zjedliśmy w tej cholernej restauracji, ale teraz jesteśmy głodni siebie. Widać to w naszych ruchach, splecionych ustach i ubraniach, które raz po raz lądowały w każdą inną możliwą stronę. Do koszuli, płaszcza i kurtki dołączają moja bluzka wraz ze stanikiem (tym razem nie musiałam go wyręczać, patrzcie, jaki pamiętliwy). Nie wiem, jak trafiamy do sypialni. Bardziej potykamy się, błądzimy i obijamy od mebli niż kierujemy się faktyczną bezbłędną trasą w połączeniu z intuicją. Ta nie działa, ta jest zbyt zajęta błądzeniem wzajemnie po ciałach, na odczuwaniu gorąca. Ja jestem zbyt przejęta tym, że mogę znów dotknąć jego pleców, klatki piersiowej, zsunąć dłonie niżej i odpinać sprzączkę od paska. Tym razem się ich pozbędę, nie będzie z nimi łaził i spał przez całą noc. Mieliśmy cały dom dla siebie, byliśmy sami. Możemy szaleć. Że docieramy na miejsce, poznaję tylko dlatego, że opadam na miękki materac, a upadek amortyzują ramiona Sebastiana. Ten nie kładzie się, nie dołącza, zamiast tego ściąga całą resztę, która pozostała i mija kilka chwil, nim rozumiem do czego konkretnie zmierza. Cholerny cwaniak. Nie dość, że namieszał mi w głowie, to jeszcze kradnie pomysły. Ale to nic, jak to mówią, co się odwlecze… Żałuję jedynie, że nie miałam pojęcia, że ten dzień tak się skończy. Może wtedy i ja mogłabym zaskoczyć i jego. To teraz nie ma znaczenia, bo czuję jego pocałunki bardziej niż za każdym innym razem. Cichy pomruk wymyka się spośród moich warg, gdy odchylam się, nie za bardzo znacznie, w tył, opadając na przedramię. Jedno. Drugą rękę wyciągam i zanurzam w ciemnych włosach Sebastiana. Póki co grzecznie, mierzwiąc je i gładząc. Ale zobaczymy, co będzie dalej. Dalej zapowiada się tylko ciekawiej. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Pewnych rzeczy się nie zapomina. Mimo że na głos przyznał się do tego, jak długą przerwę miał od kobiet, gdyby nie wybrzmiało to głośno, Judith nie miałaby podstaw podejrzewać go o grzeczne pilnowanie powściągliwości gwardzisty. Wcale nie wygląda jak ktoś, kto nie wie co robi, gdy przyciąga ją bliżej, uśmiecha się ostatni raz i tworzy powolny szlak pocałunków, aż dociera tam, gdzie odgłosy wydawane przez Judith zaczynają wybrzmiewać na wyższych tonach. Patrzy na nią – nie potrafi sobie odebrać tej przyjemności. Patrzy, gdy jego język odnajduje najwrażliwsze miejsca, gdy zmienia tempo, gdy obserwuje, jak znalazł to, które sprawia, że Judith w pełni korzysta z faktu, że nikt nie słucha, a jej dłoń niekontrolowanie zaciska się mocniej na jego włosach. Obserwuje ją nieustannie, samemu czując ciężkie do opanowania podniecenie, gdy jedną dłonią rozchyla mocniej jej nogi, a palce drugiej wsuwa w ciepłe wnętrze, czując, że sam zaraz zwariuje. To prezent i tylko dlatego odnajduje w sobie na tyle duże pokłady samozaparcia, by nie podnieść się z kolan i nie dać jej posmakować swojego podniecenia jednym, mocnym ruchem, którego nie będzie się spodziewać. Nie, nie o niego teraz chodzi. Może później. A może innym razem, innego dnia, innej nocy. Bo przecież jeszcze trochę ich przed sobą mają i żadne z nich tym razem nie wyjdzie bez pożegnania, by potem zastanawiać się, czy to był tylko jednorazowy wyskok. Teraz jest zdeterminowany, żeby dobrze sobie zapamiętała ten prezent. Dlatego, nawet jeśli Judith zamierza przerwać, dokończyć to w inny sposób, Sebastian nie pozwala jej. On może zaczekać. Choćby do jutra. Tym razem. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, wyznanie Sebastiana, od jak dawna nie miał żadnej kobiety, jakoś minęło mój umysł. Może to kwestia tego, że byłam skupiona na czymś innym. Na tym, że czułam się nieszczęśliwa, odtrącona. Że wisiała między nami sprawa niewyjaśniona, w żaden sposób nieprzedyskutowana, a pozorna obojętność Verity’ego tylko doprowadzała mnie do szału. Nie analizuję więc jego ruchów i gestów, nie analizuję, czy pasują do obrazu idealnego kochanka (pasują) czy też kogoś, kto dwadzieścia pięć lat wytrzymywał w powściągliwości i prawie zapomniał, jak to jest być z kobietą, bo liczy się dla mnie zupełnie coś innego. W niewielu sytuacjach mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. W większości – załamana, zdegustowana, zirytowana, znudzona. Teraz jest inaczej. Teraz każda chwila jest dla mnie cenniejsza niż wszelkie złoża złota Hudsonów. Wystarczy mi sama bliskość, sam dotyk, pocałunek, jeden za drugim, świadomość, że mu zależy i że jest teraz ze mną. Tyle mi wystarcza, żeby czuć się szczęśliwą. Moglibyśmy na nowo przejść do tego, co było ponad miesiąc temu. Rozłożyć plac boju i walkę o dominację. Moglibyśmy. Tylko tym razem czuję, że jest inaczej. Tym razem to nie jest nagły, nieposkromiony wybuch namiętności. To wybuch namiętności jak najbardziej kontrolowany i spodziewany. I wiem, że oboje chcemy się nim cieszyć do granic możliwości. Żałuję tylko, że za pierwszym razem również nie byliśmy tutaj. W Red Bear Stronghold musieliśmy się ukrywać jak para zadurzonych nastolatków robiąca nielegalne rzeczy, chowający się przed rodzicami, żeby tylko nie usłyszeli. Teraz mieliśmy cały dom dla siebie. I teraz wcale nie musieliśmy dusić w gardle jęków, gdy, na przykład, usta odnajdywały najczulsze miejsca na moim ciele i drażniły je w sposób doprowadzający do szaleństwa. Nie powiedziałabym, że Sebastian miał tak długą przerwę. Jak na kogoś, kto nieco zardzewiał, zbyt dobrze wiedział, gdzie szukać, żeby znaleźć. Jeszcze przez chwilę zastygam w pozycji pół-leżącej, jedną z dłoni zaciskając na świeżej pościeli (jutro i tak będzie do zmiany), drugą na siłę rozluźniając, aby nie złapać go za mocno, nie pociągnąć za bardzo. Za chwilę nie ma to żadnego znaczenia, bo mięśnie drżą pomiędzy westchnięciami, i odmawiają dalszego posłuszeństwa. Nie wiem kiedy ląduję finalnie plecami na pościeli, a dłoń, jeszcze przed momentem kontrolowana, teraz żyje własnym życiem, raz błądząc, raz chwytając za włosy Sebastiana. Dużo później do mnie dociera, że to wcale nie miała być gra wstępna. Ale jest już za późno, aby się wycofać. Jest mi zbyt dobrze, a z rozchylonych warg coraz częściej, coraz pewniej i głośniej wydobywają się coraz wyższe dźwięki. Szaleję. Wariuję pod jego dotykiem, pocałunkami, palcami i chcę już tylko, żeby mnie, kurwa, wziął. Nie daje mi tak łatwej rozkoszy, pastwiąc się do granic możliwości. Moje plecy gną się pod jego wpływem, dłonie zaciskają na poszwie, nogi oplatają jego ciało, a szyja wykręca się w każdą stronę w akompaniamencie przyspieszonego oddechu i finału doprowadzającego do granicy rozkoszy. Ponownie uczucie najbardziej obezwładniające rozlewa się po moim ciele, gdy ramiona, plecy, uda i łydki rozluźniają się, a oddech uspokaja, ginąc powoli w ciszy. Na moment. Na chwilę. Jest mi tragicznie dobrze – ale nie jestem tu przecież sama. Dłonią odnajduję jego twarz. Podbródek ciągnę do góry, zmuszam, aby wstał z kolan, żeby twarz zrównała się z moją. Dopiero wtedy otwieram oczy i patrzę na jego roziskrzoną, rozpaloną twarz. Widzę, że chce więcej. Dam mu więcej. Nie ważąc na nic, zabieram z ust pocałunek z zapalczywością, tylko po to, aby zająć go czymś na czas, gdy rozpinam do końca spodnie i zsuwam je gwałtownie z jego bioder, razem z bielizną. Dalej musi mi pomóc, dalej już nie sięgnę. Ale nie będzie miał ich na sobie dzisiaj. Odsuwam się na krótką chwilę, tylko po to, aby w ciepłe wargi wymamrotać: — Weź mnie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Ma wrażenie, jakby był w gorączce i tak też wygląda, gdy czuje, jak Judith przekracza tę niewidzialną granicę, za którą z takim zaangażowaniem ją zapraszał. Kiedy podnosi jego podbródek może zobaczyć, jak oczy Sebastiana rozpalają się od podniecenia, jak kropelki potu roszą jego skronie, a rozmierzwione mocno włosy nadają mu drapieżności, której brak na co dzień w stonowanym, ułożonym wizerunku. Podnosi się bez protestu i choć wcześniej sądził, że pozwoli jej zasnąć i odsapnąć, tak teraz nie może sobie wyobrazić, że to miałby być koniec. Chce ją mieć, chce poczuć na swoim ciele, do jakiego stanu ją doprowadził. Odwzajemnia zapalczywy pocałunek, usatysfakcjonowany tym, że Judith ani myśli przerywać, choć musi być równie wykończona co on, szczególnie teraz, po doznaniach sprzed kilku chwil. Chaotycznymi ruchami pozbywa się reszty ubrania z nóg, czując, że podniecenie przyprawia go niemal o ból. Pragnie jej mocniej, niż potrafiłby to opisać słowami. Nie jest pewien czy tak wyglądało to kiedyś, przy tych przelotnych znajomościach, których sobie nie szczędził. Może to, co łączy go z Judith, zmienia postać rzeczy. Wie, że Carter nie oddałaby się byle komu, wie, że to, co między nimi jest, to swego rodzaju przypieczętowanie tej relacji, niewypowiedziana obietnica. W jej ramionach czuje się wyjątkowy i najwidoczniej lubi to uczucie na tyle, że przyprawia go o dodatkowe napięcie, o sięgnięcie granicy, za którą rozpościera się już tylko chaos i szaleństwo, za którą ciężko przypomnieć sobie swoje własne imię. Głośniej wypuszcza powietrze, gdy słyszy jej szept i nie potrafi ani nie chce się dłużej powstrzymywać. Popycha ją na łóżko mało delikatnie i szybko pojawia się twarzą tuż przy niej, przesuwając niecierpliwie biodrami między rozchylonymi nogami w przedsmaku tego, po co ma sięgnąć. — Wedle rozkazu, pani oficer — mruczy gardłowo i spełnia jej życzenie, spełnia je z zaangażowaniem, mocno i z siłą, której powinno mu zabraknąć po tym podłym dniu. Jedna z jego dłoni niekontrolowanie układa się na szyi Judith, gdy znów sięga po głęboki, pełen urywanych oddechów i westchnień pocałunek. Nie zaciska jej bynajmniej, jest to zaledwie pieszczota i kwestia praktyczności – teraz jednym, stanowczym ruchem może odchylić podbródek Judith tak, by utorować sobie drogę do szyi, na której składa niecierpliwe pocałunki w rytm, który wybijają jego biodra. Świadomość tego, że osiągnęła już spełnienie, nie pozwala mu na sięgnięcie po większe pokłady troski o jej przyjemność. Potrafi skupić się tylko na tym, jak jest mu dobrze, na ruchach, które przyprawiają jego samego o utratę zmysłów. Dochodzi, zatapiając twarz w jej szyi, z głośnym pomrukiem przyjemności. I w ciągu ułamka sekundy czuje, jak opuszczają go wszystkie siły. Gdyby nie starał się utrzymać pozorów, mógłby zasnąć w ciągu pięciu sekund, opadając na nią jak worek kartofli. Na szczęście jakaś nić przyzwoitości i dumy trzyma go jeszcze przy przytomności, na tyle, by był w stanie chociaż położyć się obok, spojrzeć na Judith z błogim uśmiechem i przeczesać jej poplątane włosy palcami. — Wszystkiego najlepszego — szepcze z tym niewinnym, niemal dziecięcym uśmiechem, już na wpół przytomnie, oplatając ją ciasno ramieniem i wtulając twarz w zagłębienie jej szyi, na której być może, przypadkiem, zostaną jakiejś ślady z tej nocy. Później będą się tym martwić. Później. W istocie – wystarczą mu dwie sekundy, żeby zupełnie odpłynąć. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Wiem, że nie będę musiała go dłużej prosić. On też to wie. Staje się to jasne w chwili, w których jego oczy rozjaśniają się, błyszczą satysfakcją, nową energią. Zaskakuje mnie tylko to, że sam założył, że to naprawdę koniec. Oboje jesteśmy przemęczeni. Mieliśmy jeden, długi, wyjątkowo paskudny dzień. Kiedy rozpoczynałam z nim pracę, byłam na niego wściekła, czułam się wzgardzona. Czułam się tym gorzej, że traktował mnie formalnie, jak partnera, nikogo więcej, jakby nic między nami się nie stało. Czy gdybym stanęła z nim do wspólnej misji następnego dnia, miałabym coś przeciwko? Nie. Teraz wiem dobrze, że to wszystko działo się we mnie dlatego, że nigdy tego nie wyjaśniliśmy. Teraz wiem, że nie traktuje mnie jak głupiej siksy na jedną noc. Że to nie był dla niego order zdobycia głupiej Carter i w niczym nie przypomina już durnego podlotka sprzed lat, gdy faktycznie nasze małżeństwo mogłoby dojść do skutku. Gdyby wtedy faktycznie się wydarzyło, dzisiaj nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Najpewniej nigdy nie znaleźlibyśmy tych uczuć, którymi się obdarzyliśmy, mimo że ich głośno nie nazwaliśmy. Lepiej, że nie nazwaliśmy. Lepiej w tym przypadku przymknąć oczy na prawdę, aby nie musieć się z nią mierzyć. Ląduję znów na pościeli, a on nade mną góruje. Znów. Tym razem mu na to pozwalam. Tym razem sama tego chcę. Oplatam go ramionami, gdy z warg wydziera mi kolejny głośny jęk, gdy czuję go, bardziej niż dotychczas. Oplatam go już nie tylko ramionami, uda zaciskają się na biodrach, a łydki spoczywają na pośladkach, dodatkowo wspomagając i tak gwałtowny rytm. Jest inny niż był ostatnim razem, ale wiem, że chce wykorzystać do granic możliwości te szczątki energii, jakie jeszcze w sobie mieliśmy. Nie było ich zbyt wiele. Byliśmy zmęczeni i głodni, wykończeni osobistym dramatem i osobistą radością. Ja też czułam zmęczenie pełznące po ciele, przeplatające się z przyjemnością, którą mi dał i której dostarczał mi jeszcze. Byłam zbyt zmęczona, aby myśleć teraz o czymkolwiek innym niż tylko o tym, co dzieje się obecnie między nami. O pulsującej wraz z ruchem bioder przyjemności. Przymykam oczy. Jego dłoń odsłania moją szyję tylko po to, aby odnalazły ją usta. Za to moje dłonie zaciskają się na jego plecach, pozostawiając na nich niewielkie ślady po paznokciach. Niewielkie, bo paznokcie nie były ani długie, ani za specjalnie zadbane. Miały być praktyczne. Nie miały być ładne. Kolejna fala rozkoszy uderza we mnie mniej intensywnie niż ta pierwsza przed chwilą. Może dlatego, że jeszcze pierwsza nie uleciała z mojego ciała, z mojej głowy, wciąż odbijając się echem przez słodkie zamroczenie. Druga przychodzi spokojniej, wieńcząc głośnym oddechem, prawie niknącym w westchnieniu Sebastiana, gdy czuję ciepło wypełniające moje ciało. Teraz czuję, wyraźniej niż ledwie przed chwilą, jak bardzo jest zmęczony. Kładzie się obok ociężale. Nie opuszczam go, nie wstaję i nie wychodzę. Pozwalam się objąć i przyciągnąć do siebie. Nie pozostaję zresztą dłużna, patrząc skrzącymi oczami na jego twarz, gdy nasze ciała zroszone są potem od wysiłku, który był ponad nasze siły, a mimo to oboje go pragnęliśmy. Uśmiecham się krótko na złożone spóźnione życzenia. Nie przywiązywałam wagi do swoich urodzin, nie pogniewałabym się, gdyby skończyło się tylko na krótkim kurwa, zapomniałem. Ale i tak jest mi miło. Miarowy oddech i unosząca się klatka piersiowa dopiero po chwili zdradzają mi, że zasnął. Nagle, szybko, bez niczego. Chce mi się śmiać, ale zachowuję to dla siebie. Wygląda zupełnie bezbronnie, teraz, gdy pada ze zmęczenia i zasypia w moich ramionach. Obejmuję go delikatnie, przymykam powieki i składam pocałunek na jego skroni. Ja Ciebie też. Budzą mnie nawet nie promienie wschodzącego słońca, a nagłe krzątanie. Pierwotnie nie łączę kropek i dopiero po chwili dochodzi do mnie, że mieliśmy tu być sami. Nie byliśmy? Ktoś nas słyszał tamtej nocy? — Ktoś jest w domu – mówię nagle, obudzona niemal natychmiast, jakbym pojawienie się osoby trzeciej traktowała jak poważne zagrożenie. Co, jeśli ktoś się włamał? Co, jeśli ktoś nas zobaczy, przypisze twarze do zawodu i doniesie do Gwardii? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zwykle ma płytki sen – jak większość gwardzistów. Zdarzają się misje, na których muszą czuwać w nocy, albo służby w kazamacie, kiedy powinni pilnować wejścia. Jeden pilnuje, drugi zwykle kima, żeby zaznać choć trochę snu. Podczas lat pracy jako Wywiadowca nieustannie nosił w sobie uczucie, że ktoś może go zaatakować, przejrzeć i zastawić zasadzkę. Bardzo źle wtedy sypiał i nawet jak udawało mu się zasnąć, to był czuły na każdy dźwięk. Już mu tak zostało, rzadko i na krótko zapada w głęboki sen i nigdy nie pamięta, co mu się śniło. Teraz też nie wie, jakie sny go nawiedziły, ale wyjątkowo ciężko jest mu się dobudzić. Spał jak kamień, jakby obecność Judith pomogła mu się odprężyć i pozwolić sobie na stracenie tej odrobiny czujności. Gdy dociera do niego głos Carter, jeszcze nie do końca orientuje się w sytuacji. Przez pierwsze pięć sekund ma wrażenie, że doświadczył wyjątkowo długiego i zawiłego snu, jest nawet zdziwiony, że jej głos wydaje się tak realny. Dopiero chwilę później jego świadomość w pełni się budzi i uświadamia sobie, że rzeczywiście zaczynają ten poranek razem. Nikt nie wyszedł, nikt nie postanowił się wycofać. Uchyla oczy, mrużąc je lekko od wpadającego obficie światła i patrzy na nią z lekkim uśmiechem, obejmując wciąż poduszkę — w którymś momencie w nocy przewrócił się na brzuch i chyba z przyzwyczajenia postanowił przygarnąć poduchę, zamiast kobietę, którą miał u boku. Cóż. Będzie musiał się przyzwyczaić do tej nowej rzeczywistości, nawyki biorą górę. — To nic, to Kate — mruczy zachrypniętym, zaspanym głosem, samemu potrzebując chwili, by przypomnieć sobie, co jest źródłem tej krzątaniny. — Gosposia. Panna Katerina przychodzi tu codziennie, ale rzadko kiedy ją widuje. Ma jego grafik, wie, kiedy zrobić posiłki, by w miarę możliwości mógł je zjeść na ciepło, a gdy jest w pracy, zajmuje się sprzątaniem domu. Funkcjonują tak już od kilku lat, odkąd dziewczyna przeprowadziła się do Stanów. Potrzebowała pracy, żeby dostać wizę, a że jest córką starego znajomego, to pociągnął za kilka sznurków i pomógł jej w stawianiu pierwszych kroków w tym amerykańskim śnie, który sobie wymarzyła. — Zaraz sobie pójdzie. — Unosi się na rękach i wyciąga głowę, żeby złożyć na ustach Judith krótki pocałunek. Na powitanie. To coś nowego. Kiedy patrzy na nią z bliska, w świetle poranka, sam jeszcze nie wie jak się z tym czuje. Albo nie potrafi tego nazwać. Jest szczęśliwy, to może powiedzieć. Boi się podskórnie o to, co to dla nich oznacza, ale przepełniają go endorfiny. Dawno nie miał takiego miłego poranka. A Judith wygląda cudownie. Nie mówi jej tego, nie jest jeszcze gotów, by odnaleźć w sobie ten głęboko zakopany pierwiastek romantyka. — Która godzina? Może uda nam się wyjechać wcześniej, żeby zahaczyć jeszcze o twój dom, przebierzesz się. — Siada i, przeciągnąwszy się, sięga po spodnie, z których wyciąga wymiętoloną paczkę fajek. Rozgląda się za zapalniczką. Kurwa, zostawił w płaszczu. Nie dochodzi jeszcze do niego, że płaszcz, jak i inne części garderoby, zarówno jego jak i Judith, przywitały pannę Katerinę nieforemnym szlakiem prowadzącym do sypialni. Powinien mieć drugą w szufladzie. Przetrzepuje szafkę nocną, aż w końcu znajduje zapalniczkę i odpala fajka, drugiego oferując Judith. Wstaje, żeby uchylić okno, świecąc bezwstydnie pośladkami. Czuje się dobrze. Wyjątkowo dobrze. — Dobrze spałaś, pani oficer? — Szczerzy się, wskakując z powrotem pod kołdrę, tym razem bardzo blisko Judith, by dłonią, której nie potrzebuje do spalania papierosa, głaskać ją swobodnie po nagim biodrze. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
To nic, to Kate. TO NIC, TO KATE. Mówi mi coś takiego facet po upojnej nocy, budząc się ze mną w łóżku. To nic, przyszła następna lafirynda, zjeżdżaj. Ciśnienie podnosi mi na tyle, że nie muszę pić kawy, żeby się podnieść z łóżka i obudzić. I to w rzeczy samej robię – podnoszę się do siadu, spoglądając na niego z mieszanką… nie wiem, czego. Nie wiem, czy jestem zła. No dobra, jestem. Ale bardziej nie rozumiem, dlaczego mówi mi to z takim spokojem, jakby nic się nie stało. Po chwili wychodzi, że jednak faktycznie nic się nie stało. Gosposia. Z jakiegoś względu nie pomyślałam, że może w ogóle mieć taką osobę w domu, kogoś takiego zatrudniać. Ukłucie wkurwienia więc mija i ustępuje miejsca… rozbawieniu. Uśmiech, nieco zaczepny, nieco kpiący, pojawia się na moich ustach w towarzystwie uniesionej brwi. — Brakuje Ci żony? – rzucam kąśliwie. Jak myślał, że wszystko, co było, zostanie zapomniane… to nie. Nie zostanie. Zaskakuje mnie tylko jedno. Pocałunek, lekki, krótki, na powitanie. Nie pamiętam, czy i kiedy ktokolwiek mnie witał w ten sposób. To coś nowego. Ale podoba mi się. Z uśmiechu znika lekka jadowitość, a ja przytrzymuję podbródek Sebastiana, przedłużając krótkie przywitanie jeszcze o kilka drobnych sekund. Potem może sobie iść. Rozkładam się wygodnie w łóżku. Nie kładę się, ale opieram plecy i podciągam kołdrę prawie pod samą szyję. Nie, żebym miała cokolwiek do ukrycia. Po dwóch wspólnych nocach raczej już niewiele pozostaje. Ale kwietniowe poranki wciąż jeszcze nie są zbyt ciepłe, a ja nie mam ochoty przeziębić się w durny sposób. — Słońce wschodzi, więc jakoś po szóstej – rzucam, spoglądając na wpadające uporczywie promienie słoneczne. Mogliśmy chociaż zasłonić okna. Z drugiej strony, wtedy byśmy obudzili się pewnie gdzieś koło dziesiątej, czyli o wiele za późno. Sądząc po tym, że moglibyśmy podjechać też do Cripple Rock, i tak wstaliśmy nieco za późno. Wzdycham krótko. — Następnym razem nie będę Ci zawracać dupy, sama pojadę. Sebastian jeszcze nie wie, że podjęłam próby oswojenia się z samochodem i wyrobienia prawa jazdy. Na stare lata. Ale cóż, lepiej późno niż wcale. Nie mogę cały czas być od kogoś zależna. Z drugiej strony, jeśli będę do niego przyjeżdżać samochodem… w końcu ktoś się zastanowi, dlaczego moje auto stoi pod willą Verity’ego przez całą noc i zacznie zadawać niewygodne pytania. Jeśli będę go odwiedzać dalej, to zdecydowanie albo pieszo, albo sam mnie będzie musiał tutaj przywieźć. Sięgam po oferowanego mi papierosa (tak bez kawy i śniadania to trochę do dupy, nie, żebym narzekała) i pozwalam go sobie odpalić, nim za moment oglądam ciekawe przedstawienie, jakim raczy mnie na dzień dobry Sebastian. Kącik ust mimowolnie się podnosi, gdy obserwuję, jak przechodzi, cały nagusieńki, do okna, aby go uchylić, świecąc przy tym kompletnie bezczelnie pośladkami. Kurwa, jaki on jest seksowny. Miejsca ma wystarczająco dużo, aby przyssać się do mnie z powrotem. Witam go kolejną dawką uśmiechu, nieznacznie poszerzonego, gdy czuję jego dłoń na swoim nagim biodrze. Przysuwam się nieznacznie, łaknąc jego dotyku. I nie tylko. — Zaskakująco dobrze. Ciebie nawet nie pytam, spałeś jak dziecko – stwierdzam, po czym wydmuchuję dym papierosowy gdzieś w bok. On w końcu zasnął wcześniej ode mnie i miałam jeszcze chwilę, aby się nim nacieszyć w samotności. Aby pomyśleć o rzeczach, których nie powinnam wypowiadać na głos. – Mam nadzieję, że Kate pójdzie dość szybko, nie mam ochoty paradować nago w drodze do samochodu. I w Cripple Rock. O tej godzinie rodzina się budziła, istniało prawdopodobieństwo wynoszące niemal sto procent, że ktoś mnie zauważy i się mocno zdziwi, jeśli nie straumatyzuje. Widok mnie nagiej zostawię więc Sebastianowi. Jeszcze nie uciekł, więc najwidoczniej ma wysoki próg tolerancji na moją osobę. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Czy brakuje mu żony? Absolutnie, od tego ma gosposię, żeby mu żony nie brakowało, a przy okazji nie ma wobec niej zobowiązań, które miałby jako mąż. No i prawie jej nie widuje. Akurat, gdyby gwardziści mogli mieć żony, to ta Sebastiana tak czy inaczej mijałaby się z nim zupełnie. A do łóżka żona nie potrzebna, to mógłby być ktokolwiek, chociaż akurat Sebastian po jakichś trzech latach wstrzemięźliwości, przestał czuć potrzebę dzielenia z kimś tego rodzaju przyjemności. Na początku było ciężko, potem coraz łatwiej, aż w końcu przestał o tym zupełnie myśleć. Judith oczywiście wywróciła wszystko do góry nogami i żeby mieli więcej czasu, to by jeszcze chętnie wspólnie z nią przetestował nowy przypływ sił. Ale nie mają czasu, jeśli Carter nie chce skończyć ubrana do pracy w za duże dresy Sebastiana. To, że przyjechali jednym autem, łatwo da się wytłumaczyć, a i tak raczej nikt nie będzie dociekać, ale jeśli Carter wysiądzie z tego auta w męskich ubraniach, sprawa przybrałaby oczywisty obrót. Zerka na Judith zaciekawiony, słysząc jej deklarację niezależności. — A od kiedy to masz prawko? — Kiedy ostatnio sprawdzał, nie miała. I nie słyszał, żeby robiła. Uśmiecha się jak zadowolony kociak, kiedy ciało Judith lgnie do jego własnego. Przygląda się jej, podziwiając promienny uśmiech, który tak rzadko można dostrzec na jej buzi. Naprawdę nawykł już do tego, że jest wiecznie naburmuszona, zresztą on nie jest lepszy – w pracy jest raczej utożsamiany z powagą i śmiało można go nazwać służbistą, zaś młodzi gwardziści z pewnością nieraz go przeklinali. Dopiero prywatnie nabiera więcej luzu, z tym że u Judith to tak nie działa. Nigdy nie uśmiechała się w ten beztroski, dziewczęcy sposób. A teraz to robi. I to tak specjalnie dla niego. Kto by pomyślał, że człowiek przed pięćdziesiątką może przeżywać swoją drugą młodość? A tak się właśnie teraz czuje. Lekko i młodo. Chociaż przez chwilę, bo przecież zaraz będą musieli wrócić do rzeczywistości, do ryzykowania swoich żyć i użerania się z codziennością. Ale tym razem znów mogą wrócić do jednego łóżka i przeżyć jeszcze, daj Lucyferze, wiele takich poranków. Od kiedy Sebastian ma w sobie tyle optymizmu? Dobre pytanie. — Pani Carter, czy pani się przyglądała, jak śpię? — drażni się z nią i z cichym śmiechem składa kilka zaczepnych pocałunków na jej szyi. W którymś momencie odsuwa się na kilka centymetrów i mruży lekko oczy, przyglądając się jednemu miejscu na odsłoniętej skórze. Dobrze, że to jeszcze kwiecień, dni wciąż są chłodne… Może założyć golf, prawda? — Pogonię ją — korzysta z wymówki, zanim Judith zobaczy, że przygląda się czemuś na jej szyi, albo raczej zanim zdąży się na niego wkurwić za nieopatrzne zostawienie tam kilku drobnych śladów. Wyskakuje z łóżka z fajkiem w ustach i podchodzi do szafy, żeby przywdziać na siebie bawełniany, granatowy szlafrok. Gasi w locie fajka, po czym wychodzi z sypialni, nie domykając drzwi (kolejny nawyk, zwykle nie musiał tego robić we własnym domu), dzięki czemu Judith z łatwością może usłyszeć krótką wymianę zdań. — Katerina! — woła dziewczynę już od progu, kierując się do jadalni. Drobna blondynka staje nieco sztywno i skłania mu krótko głowę. — Dzień dobry, panie Verity. Przygotowałam śniadanie, właśnie wstawiam kawę. Czy… — moment wahania — dla pani z tych samych ziaren? Sebastian mruga krótko i obserwuje w milczeniu pąs, jaki wstępuje na twarz dziewczyny. Jeszcze przez chwilę ma nadzieję, że coś źle zrozumiał przez mocny rosyjski akcent. — Dla… co? — Drapie się krótko po głowie i naprawdę by chciał, żeby coś wybawiło go od tej niezręczności. — Przepraszam, ja… — mota się, czerwieniejąc jeszcze bardziej. — Ja poskładałam ubrania… Zostawiłam w salonie. Ubrania. No tak. — Tak. Tak… — Odkasłuje. — Dziękuję, możesz już iść, ja wstawię kawę dla… pani. — Niech go ktoś zabije. — Oczywiście. — Odwraca się i robi krok w stronę korytarza, ale zatrzymuje się jeszcze na chwilę, rzucając mu zakłopotane spojrzenie. — Ja naprawdę przepraszam, nie byłam pewna czy zostać, czy… — Nie, nie. Wszystko w porządku, nic się nie zmieniło. — Dziewczyna uśmiecha się krótko i znów się obraca, ale tym razem Sebastian ją zatrzymuje. — Tylko… — Tak? — Zachowaj to dla siebie, dobrze? — Och… Tak, naturalnie. — Skłania się nerwowo i w końcu opuszcza willę, a Sebastian z umęczeniem przesuwa dłonią po twarzy, patrząc w sufit, jakby miał tam znaleźć odpowiedź za jakie grzechy. — Pani, chodź no tu! Śniadanie do łóżka dopiero po ślubie! — Jakże piękny synonim dla „nigdy”. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Przytyk pozostaje bez komentarza, i dobrze, jeszcze musiałabym dać mu kosza po raz drugi. Albo kolejny. Już przestaje się liczyć i traci rachubę czasu, a po co psuć sobie taki ładny poranek. Do idealnego zestawu brakuje jeszcze dobrego śniadania i pachnącej kawy. Może to też da się zaraz ogarnąć. Oczywiście, Sebastian nie ma pojęcia o mojej próbie opanowania tego machinalnego monstrum, ale i tak drażni mnie ton, jakim mnie zaczepia. Nawet jeśli jeszcze nie mam, to co? Za kilka tygodni już mogę mieć. — Jeszcze się zdziwisz jak Ci nim pomacham przed nosem – odpowiadam mu krótko, równie zaczepnie. Niech się nie interesuje, jeśli nie ma zamiaru pomóc. Może przez wzgląd na sytuację, kompletnie bagatelizuję to, jak się mi przygląda. Widzę jego roziskrzone oczy i uśmiech, i nie analizuję. Wiem, że jest ze mną szczery, i jest dla mnie. I, na miłość Lucyfera, cieszę się, że wczoraj pękłam. Nawet jeśli jeszcze mam piasek pod powiekami po wczorajszym ataku płaczu (lepiej niech zachowa ten szczegół dla siebie, mało kto ma w głowie wpisane takie doświadczenie) i z pewnością przez cały dzień będę płaciła cenę szczerości, cieszę się, że wygarnęłam mu wszystko to, co w sobie dusiłam. Przynajmniej wiem, że wszystko było głupim wyobrażeniem. I dało się tego uniknąć, gdybym powiedziała mu o tym od razu. I, że zależy mu na mnie bardziej niż przypuszczałam. Nie rozumiem dlaczego. Unoszę powoli zaczepnie kącik ust. Chciał mnie zawstydzić tym pytaniem? Jeszcze nie wie, że u mnie nie ma czegoś takiego jak wstyd? — Tak – przyznaję mu bezpośrednio. – Ma pan coś przeciwko temu, panie Verity? Jeśli pan ma, mam to głęboko w dupie. Ten widok zabiorę ze sobą i zachowam na długo. Nawet nie bezradność, ale ufność, którą mi okazał. Bezbronność, gdy, oplatając mnie ramieniem, pogrążył się we śnie, głębszym niż przypada na przeciętnego gwardzistę. Tak śpi się tylko wtedy, gdy czuje się bezpiecznym. Miło wiedzieć, że Sebastian tak właśnie o mnie myśli. Większość woli wybrać ostrożność. Poniekąd sama się do tego przysłużyłam, nikt normalny nie łazi wszędzie ze strzelbą. Ta stanowi świetny straszak na idiotów, a świadomość, że potrafię się posługiwać bronią lepiej niż każdy inny przeciętny Amerykanin oszczędza mi wiele nieprzyjemnych i chujowych sytuacji. I użerania się z debilami. Pocałunki spadające na moją szyję skutecznie odciągają moją uwagę od dziwacznego spojrzenia, który niknie gdzieś pomiędzy lekką satysfakcją pomiędzy kolejnymi pieszczotami. Nie zauważam więc, że on zauważa i nie zauważam tego, co wczoraj zrobił. W łazience będę miała piękną niespodziankę i wtedy się pewnie z nim policzę. To jeszcze nie jest czas na to, najwidoczniej. Niechętnie wypuszczam go z łóżka, ale oboje musimy niedługo wyjść. Ruszamy się jak muchy w smole i bardzo pracujemy na to, żeby się spóźnić do pracy. Trzeba będzie wymyślić przekonującą wymówkę, jeśli już nie uda nam się dojechać na czas. Obserwuję, jak mój zgrabny mężczyzna (czy na pewno – mój?) wychodzi z łóżka i przerzuca na siebie szlafrok. Szkoda. Na szczęście to najpewniej nie była nasza ostatnia wspólna noc. Najpewniej będzie ich więcej. Znika za drzwiami, a ja dopalam w spokoju papierosa. Ma tu gdzieś papierośnicę? Nie wiem, gdzie ją zgasić. Mam nadzieję, że chociaż ma łazienkę, bo nie chcę świecić cyckami, wyrzucając peta za okno. W takiej ładnej okolicy to w ogóle chyba niekulturalne, o ile kojarzę. Nie przepadam za tymi nadmuchanymi manierami Kręgu. O tym, że nie zamknął za sobą drzwi, przekonuję się za chwilę z wymiany zdań. Dziwi mnie bardziej zdziwienie Sebastiana niż słowa gosposi. Pamiętam, że zostawiłam tam ubrania, przecież dlatego poszedł ją wygonić. I co, myślał, że się nie domyśli? Że pomyśli, że nagle Sebastian sam zaczął nosić damskie majtki i stanik? Ech, faceci. Wiecznie niedomyślni. Taka już ich natura, najwidoczniej. Bawi mnie jego zakłopotanie, chociaż pewnie mniej będzie mnie bawić, jeśli dziewczyna nas wsypie. Związek i niezobowiązujący seks (na pewno niezobowiązujący?) nie są zabronione, ale też nie są mile widziane w Czarnej Gwardii. Nie będzie z tego tragedii, nie będzie z tego dzieci i przelanej krwi, ale lepiej nie utrudniać sobie awansu w szeregach. Słyszę trzaśnięcie drzwi i jego wołanie, i mam ochotę zrobić mu na złość. Przecież siłą mnie z tego łóżka nie wyciągnie. Ale muszę zgasić i wyrzucić peta, i się w coś ubrać, nareszcie. Verity jest tak wielki w barach, że równie dobrze jego koszule mogą być dla mnie sukienką. Zostawiając za sobą kwestię ubioru (w końcu powinniśmy być już na pewno tutaj sami), wychodzę w końcu z ciepłej pościeli. Przechodząc przez korytarz, wrzucam peta do papierośnicy i przechodzę za źródłem dźwięku za plecy Verity’ego. Cichutko jak mysz, bo dlaczego miałabym nie wykorzystać okazji, że jest do mnie odwrócony tyłem. Pierwsza dociera do niego moja ręka, zaciskająca się nagle na pośladkach. Potem może poczuć piersi przyciśnięte do pleców. Na samym końcu ciepły pocałunek złożony na karku. — Śniadania do łóżka po ślubie właśnie się kończą – mruczę pouczająco, z lekkim uśmiechem w kącikach ust. Zaczepiam go lekko, zębami kąsając skórę na jego szyi. – Następnym razem zamawiam bez wymówek. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Czasem człowiek nie wie, że za czymś tęsknił, dopóki tego nie dostanie. Że czegoś potrzebował i że brakowało mu tylko jednego pierwiastka, by skompletować recepturę na szczęście czy choćby jego namiastkę. Sebastian nigdy nie uważał się za nieszczęśliwego. Mimo tego, że ludzie, którzy mają w swoim otoczeniu gwardzistów i są świadomi ich zawodu, postrzegają ich prędzej jako nieszczęśników, to w przypadku Sebastiana jest inaczej. Mogą go postrzegać, jak chcą, mogą sobie wyobrażać, że to niewdzięczna i przykra robota i po części będą mieć rację. Ale jeśli myślą, że praca ta nie jest satysfakcjonująca, Sebastian się nie zgodzi. Poświęcił potencjalne życie rodzinne i miłość, która mogła zakwitnąć, żeby być gwardzistą — nawet jeśli miał swoje przemyślenia, to nigdy tego nie żałował. Jest szczęśliwy ze swoim wyborem. Ale dotąd nie wiedział, że mimo to, mimo poczucia spełnienia, układanka nie jest cała. I wydaje się, że dopiero teraz puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Bo nie czuł się jeszcze tak, jak dziś, kiedy obudził się u boku osoby, której uśmiech zmotywował go do podniesienia się i spojrzenia przychylniej na codzienność. Jest zbyt wcześnie, by to nazwać. Ale podoba mu się to uczucie. Mógłby się w nim zatracić, gdyby tylko miał taki przywilej. Ale nie ma go. Stoi przy szafce w jadalni, nalewając świeżo zaparzonej kawy, której intensywna woń rozchodzi się po najbliższych pomieszczeniach. Najwidoczniej rzeczywiście traci przy Judith czujność, bo drga lekko, kiedy z zaskoczeniem odnotowuje bezwstydny dotyk na swoim pośladku. Parska krótko, ciesząc się, że jest zbyt zaspany, by poddać się odruchom — Judith mogłaby skończyć bez zębów, zaskakując go w ten sposób. Gdy facet nie ma w nawyku spędzania czasu w ten sposób z kobietą, nie można mu się dziwić, że potrzebuje nawyknąć do… do tego, cokolwiek właśnie wyprawiają. Przymyka krótko oczy, czując przelotny pocałunek na swoim karku i obraca się w miejscu, prezentując Judith przeciągły uśmiech. Unosi wymownie brwi, lustrując wzrokiem jej nagusieńkie ciało, przyklejone do jego własnego. — Pani chce, żebyśmy się spóźnili, pani oficer. — Układa dłoń z boku jej piersi, jadąc wierzchem palców po delikatnej skórze, leniwie i powoli w dół smukłego ciała. W drugiej dłoni trzyma kawę, której zdążył upić ledwie łyk. — Może rozważę te śniadania. Jak mnie przekonasz — szepcze w jej usta, by zaraz odebrać Judith szansę na odpowiedź, gdy zajmuje ją kolejnym głębokim pocałunkiem. Nie mają na to czasu, ale wyjątkowo ciężko mu się powstrzymać. Czuje niedosyt. Szczególnie, gdy Carter tak bezczelnie paraduje przed nim bez absolutnie niczego na sobie, doskonale wiedząc, jaki skutek to wywoła. Tym razem jednak Judith ma godnego rywala i ten przypomina o sobie cichym burczeniem w brzuchu. Właściwie nic wczoraj nie jedli. Na szczęście stół jest suto zastawiony i nie brakuje na nim także wspomnianej jajecznicy, choć zdecydowanie nie można nazwać jej ani przypaloną, ani podłą. Tym razem to on ściska zaczepnie jędrny pośladek, gdy odrywają się od siebie. Przez moment wydaje się, że zaraz klepnie go na uwieńczenie i rzeczywiście Sebastiana przez chwilę korci ten odruch, coś go jednak powstrzymuje. Pewnie instynkt samozachowawczy. — Siadaj. — Kiwa głową w stronę stołu, a sam obraca się jeszcze, by sięgnąć po drugą kawę dla Judith. — Tylko zarzuć coś na siebie, bo inaczej nigdy nie zjemy. — Uśmiecha się do niej zaczepnie, nie omieszkując jeszcze raz przyjrzeć się jej cudnym krągłościom. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Zaskakuję go. Wyczuwam to w lekkim spięciu mięśni, w tych ułamkach sekund dzielących nas od jego odwrócenia się i przygarnięcia mnie. Kiedy jedną dłonią bezczelnie obmacuje mój pośladek, w drugiej trzyma parującą filiżankę kawy, na którą sama mam teraz ochotę. Mam ochotę na dosłownie wszystko, bo ostatni posiłek, jaki zjadłam, to również śniadanie. Tylko poprzedniego dnia. Wczoraj nie uwierzyłabym, że dzień skończy się dokładnie tak. Że przejdę przez wszelkie możliwe stany emocjonalne, od wkurwienia, po zrozumienie, przez ponowne wkurwienie i desperację, aż po nieopisaną błogość i szczęście, które dawała mi twarz i przychylne spojrzenie tych konkretnie oczu. Nigdy nie posądzałam siebie o to, że za wszelką cenę będę pragnęła czyjejś bliskości, że skłonna jestem żebrać i wkurwiać się o brak zainteresowania. Sebastian twierdził, że robię mu sieczkę z mózgu – ale to on zawracał w głowie mi. Nigdy nie byłam w takim stanie, w jakim byłam wczoraj. Nigdy nie płakałam przez kogoś tylko dlatego, że myślałam, że będzie chciał mnie odrzucić i skreślić. I nigdy nie cieszyła mnie tak bardzo akceptacja, jaką mi zaoferował wczorajszego wieczoru. Jeśli to sen, to nie chcę się budzić. Moje wargi rozciągają się w lekkim uśmiechu więc, gdy odwraca się i mruczy mi prosto w usta. Oj, nie miałabym nic przeciwko, zdecydowanie nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy odrobinę spóźnili się do pracy. Problem leżał w tym, że nasza praca była ważniejsza niż my sami i chociaż ten szczenięcy pierwiastek egoizmu się odzywał, świadomość z tyłu głowy dudniła, że nie możemy. Nie odpowiadam mu, chociażbym chciała, bo zaraz zajmuje moje usta pocałunkiem. Kącik ust ucieka ku górze, a ja obejmuję go jednym ramieniem za szyję, odbierając mu jeszcze kilka sekund na tę niewinną przyjemność. Z pewnością będzie niejedna okazja, żeby go przekonać. Przyjemność kończy się za szybko. Czuję głód i nie jest to tylko uczucie czysto fizyczne – chciałabym go zjeść na śniadanie, wziąć raz jeszcze, tak, jak należało i tak, jak moglibyśmy zrobić to wczoraj, gdyby nie tragiczne zmęczenie pracą poprzedniego dnia. Dałabym wiele, by przeżyć raz jeszcze to samo, wiedząc, że skończy się w sposób ten sam. — Zjeść zjemy, pytanie, czy będzie to śniadanie – rzucam mu jeszcze zaczepnie, ale wypuszczam go z ramion i pozwalam wziąć sobie kawę. I mi też. I, no cóż… chcę czy nie chcę, muszę się ubrać. – Gdzie ta Twoja Kate wyniosła moje ubrania? Okazało się, że do łazienki. Może pomyślała, że prędzej czy później tam zajdę – nie myliła się. Wciągnęłam na siebie niechętnie wczorajsze spodnie, zapięłam stanik, założyłam bluzkę. Jak wrócę do Cripple Rock, będę musiała jeszcze wziąć krótki prysznic, czuję się jeszcze wczorajsza. Wbrew temu, co wyobrażają sobie o nas inni, nie jesteśmy aż takimi brudasami i jeśli mam szansę się odświeżyć, to z niej skorzystam. Odnajduję jakiś lichy grzebień Sebastiana. Musi wystarczyć, aby przeczesać splątane włosy, chociaż trochę i… Gdy odrzucam je na drugą stronę, dopiero wtedy zauważam. — Sebastian! – krzyczę, pierwotnie wkurzona, odkładam grzebień. Wychodzę z łazienki, idę w stronę jadalni, żeby stanąć przy nim jak niby-kat, niby karcąca matka. Chociaż w tej sytuacji zdecydowanie na jego matkę nie pasuję. Krzyżuję ramiona pod biustem, odchylając szyję, by zaprezentować ślad po naszej wczorajszej namiętności. — Jak myślisz, jak szybko braknie mi wymówek, jeśli to się będzie powtarzać? Jestem wkurzona tylko dlatego, że nie możemy okazywać sobie uczuć publicznie. Gdyby nie to, że dzisiaj stawiamy się w Kazamacie i udajemy, że dalej dotrzymujemy celibatu, nawet bym się tym za bardzo nie przejęła. Ale to ja będę musiała się tłumaczyć, nie on. Mam już wymówkę wystarczająco przekonującą, ale nie mogę teraz zacząć się cały czas tłumaczyć, że uchlał mnie w lesie jakiś robal. Nawet nie jest to takie wielkie kłamstwo. W rzeczywistości mnie coś uchlało. Prawie dwumetrowy, prawie stukilowy robal. Dziw bierze, że przeżyłam. Daruję sobie to wkurwienie, siadam przy stole obok niego, zabierając się za jajecznicę, którą miałam obiecaną jeszcze wczoraj. — Jak zajedziemy do Cripple Rock, muszę wziąć prysznic – mamroczę pomiędzy kęsami bułki, którą sobie upolowałam z koszyka z pieczywem. – Nie mamy dużo czasu, będę się sprężać. Łatwiej byłoby go wziąć tutaj, ale nie mam tutaj ubrań na przebranie. No cóż. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Buzujące endorfiny nie pozwalają Sebastianowi na chwilę zatrzymać się w tym niecodziennym szczęściu i pomyśleć, co to wszystko dla nich oznacza. Jakie są konsekwencje, jak w ogóle mają teraz funkcjonować, jakim ryzkiem obarczony jest ten związek. Związek? Nie zdążyli złożyć sobie żadnych deklaracji, a jednak Sebastian nie wiedzieć kiedy, przyjął, że tworzą tu coś trwałego. Nikt nie przeżywa takiej sieczki emocjonalnej po to, by jeszcze kilka razy pójść do łóżka, a potem wrócić do tego, co było przed pierwszym razem. Oczywiście, że od teraz jest to związek. Bardzo chybotliwy i bardzo niebezpieczny. Szczególnie w perspektywie wspólnej walki, której nie unikną. W końcu biorą udział w apokalipsie i żadne z nich z tego nie zrezygnuje, tak samo jak żadne z nich nie śmiałoby prosić drugiego, by choć rozważyło taką opcję. To rozmyślania na później. Na moment, w którym nie będzie można ich już unikać. Nie na teraz. Teraz żyją tą krótką poranną sielanką, której żadne z nich nie doświadczyło od… Być może nigdy? Nie w ten sposób, nie z osobą, której nie mogą sobie po prostu zlekceważyć. Śmieje się krótko na zaczepkę Judith, a jego oczy iskrzą od tych emocji, które czuje, a których nie potrafi nazwać. Podoba mu się to. Mógłby do tego nawyknąć. Do jej nienasycenia, do wspólnych śniadań, niewinnych przekomarzań po pocałunku. Czy tak właśnie wygląda małżeństwo? W takim razie może, ale tylko może, nie jest to takie złe i mało wartościowe. Ale uczucie w małżeństwach wygasa, a gwardzistą jest się zawsze. Gdyby te wiele lat temu hajtnęli się z Judith, teraz już pałaliby do siebie nienawiścią. Nie pokochaliby się na tamtym etapie życia, nie potrafiliby. Wszystko potoczyłoby się nie tak. Zapycha się właśnie bajglem, gdy nagły krzyk Judith wyrywa go z zamyślenia i drga w podskoku na krześle. S e b a s t i a n? Kurwa, przez chwilę poczuł się, jakby znów miał piętnaście lat i słyszał swoją matkę po tym, jak coś zbroił. Niewzruszenie żując swojego bajgla i zapijając go beztrosko kawą, z zaciekawionym i pytającym spojrzeniem obraca głowę w stronę zbliżającej się szybko Judith. „Złość piękności szkodzi”, powiedziałby, gdyby akurat nie miał przepełnionej buzi. Może i dobrze, że coś go akurat zatyka. Przełyka i rzuca jej bezradne, niewinne spojrzenie. Co on poradzi? Tak na niego działa. — Mógłbym zapytać o to samo, widziałaś moje plecy? — Nie, on też nie widział. Ale czuje. Bo może i Judith nie ma długich paznokci, ale i tak wbijała się na tyle mocno, że na skórze zdecydowanie został niejeden ślad. I jak ma niby wytłumaczyć to, jeśli przyjdzie mu przebierać się w szatni? Zwykle to robi, bo tam zostawia robocze ciuchy. Dziś pojedzie już w zapasowym uniformie, żeby nie kusić losu. Kiedy Judith wspomina o prysznicu, kusi go, oj jak go kusi, żeby zainicjować wspólny jeszcze przed wyjściem. Walczy ze sobą przez chwilę, ale ostatecznie przełyka tę propozycję wraz z ostatnim kęsem bajgla. Jest profesjonalistą. Praca to jego życie. Kiedy indziej wezmą wspólny prysznic. Tak, Sebastian, brawo, powstrzymałeś hormony. Możesz być z siebie dumny. — Za pięć minut możemy ruszać — mówi, wstając od stołu. Tyle mu wystarczy, żeby się opłukać, ubrać i złapać za kluczyki do auta. I rzeczywiście za około pięć minut wraca do jadalni, przystrojony w świeżutki, niestrudzony czarny uniform, jeszcze z wilgotnymi włosami, ale już gotów do jazdy. — Raz, raz, Carter, nie mamy całego dnia. — Uniform czyni żołnierza. Czy jakoś tak. Koniec miłostek, czas się wziąć za pracę. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia