Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
First topic message reminder : Główna sypialnia Dość przestronna sypialnia, urządzona, tak jak większość mieszkania, w kolorach bordo i brązu. Umieszczona w skrzydle południowym, przez większość dnia skąpana w świetle słonecznym, wpadającym przez duże i liczne okna. Centrum stanowi wielkie, mahoniowe łoże, wieczorami skąpane w przygaszonym świetle eleganckich kinkietów. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Sebastian nie jest już obrażalski, ale mogę równie dobrze po dzisiejszym dniu stwierdzić, że jest łatwy. Jest łatwy tylko dla mnie. W żadnym innym aspekcie bym go takim nie nazwała. Bo widzę, że przy kilku próbach jego złość ustępuje, gdy tak delikatnie go zaczepiam i trącam, żeby się nie obrażał. Widzę, jak kącik jego ust się wygina, a całe napięcie z niego ustępuje. Konflikt zażegnany jeszcze zanim decyduje obrócić się w moją stronę i odnajduje moją dłoń, aby spleść ze sobą nasze palce. Ja też jestem łatwa, ale tylko dla niego. Nikt mnie tak nie potrafi urobić, jak on. Nikt go tak nie potrafi urobić, jak ja. Jesteśmy kwita. Jesteśmy absolutnie głupi i jest to najwspanialsza rzecz na świecie. Tym razem i moje wargi rozciągają się w uśmiechu. Jest w tej jego zaborczości coś uroczego. Coś pociągającego. Coś, co mi się w nim cholernie podoba. Też jesteś moja, nie zamierzam zaprzeczać. Mogłabym – dla zwykłej złośliwości, ale uprzedza mnie słowami, a ja wiem, kiedy pewnej linii przekraczać nie należy. — Jestem – szepczę mu więc potulnie, układając głowę wygodniej na poduszce i przymykając oczy, kiedy mam go już tak blisko. – I zawsze będę. To dość poważna deklaracja jak na kobietę, która już wcześniej ślubowała komuś miłość i wierność, kłamiąc przed ołtarzem. Kłamiąc tak, jak każdy inny z Kręgu. Jak na kobietę, która ślubowała to wszystko innemu mężczyźnie, a temu, któremu mówię to ze szczerości i potrzeby serca, nie mogę dać niczego więcej poza obietnicą złożoną wśród szeptów i miękkiej, atłasowej pościeli, zasypiając w jego ramionach. Z drugiej strony – czy jest na to lepszy moment? — Dobranoc – odpowiadam mu tylko, wsłuchując się w miarowy oddech mężczyzny, który jest dla mnie jedyny i wyjątkowy. Oddech, który stanie się moją kołysanką i który jest dla mnie wszystkim. Nie ma nic cenniejszego ponad tym cichutkim szemraniem i miarowymi uderzeniami serca. Serca, które należało do mnie. Obiecał. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
26 kwietnia 1985, przed północą Nie wiem, dlaczego zostałam. Nie pamiętam, jakim cudem i o jakich siłach dostałam się ze ścieżki lasu do samochodu Sebastiana. Siedziałam na przednim fotelu, ale nie miało to znaczenia. Mój wzrok wbity był w ciemną przestrzeń za nami, pozostawianych drzew i magii, która rozlewała się na świat. Nie widziałam zwierząt. To była najbardziej cicha noc, jaką pamiętam. Przez uchylone okno wdychałam świeże, chłodne powietrze lasu. Nie zapowiadało się na deszcz, ale w powietrzu wyczuwałam burzę. Burzę inną niż wszystkie te, które pamiętam w swoim życiu. Sebastian prowadził. On z nas wszystkich wyglądał najlepiej. Ja, dla odmiany, najgorzej. Nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć. Nie miałam już siły. Po prostu było mi wstyd. Było mi wstyd, bo zabrakło mi sił. Bo doprowadziłam się do momentu, w którym z większą obojętnością przyjmowałam ogarniającą mnie ciemność, nawet jeśli serce biło nieco mocniej, jakbym była czymś zlękniona. Było mi wstyd, bo się bałam. Było mi wstyd, bo nie czułam zbyt wiele. Było mi wstyd, bo pozwalałam na siebie patrzeć – na siebie, w takim stanie. I w końcu – było mi wstyd, bo nie wytrzymałam stężenia magii, które przeze mnie przepływało. Przejechaliśmy z Cripple Rock do Wallow w milczeniu. Jeśli ktoś coś mówił, nie zarejestrowałam tego. Z trudem zauważyłam, ja Frank i Imani wychodzą, by dotrzeć do domów, a drzwi się zatrzaskują, pozostawiając mnie z Sebastianem samego. Wtedy również się nie odezwałam. Powinnam wrócić do domu. Powinnam położyć się we własnym łóżku i nie pozwalać na siebie patrzeć w takim stanie. Powinnam mu to powiedzieć – ale otworzenie ust po raz pierwszy było wysiłkiem zbyt wielkim, dlatego z Wallow przejechaliśmy długą trasę aż do North Hoatlilp. I po raz pierwszy cieszyłam się, że mrok skrywa moją sylwetkę, bo to, jak bardzo żałośnie prezentuję się na tle willi i innych apartamentów przykułoby wzrok niejednej plotkary. Nie wiem, czy jest sens o tym myśleć. Kowen już i tak wie. Kiedy umierałam, Sebastian był przy mnie. Może to mnie powstrzymało przed powrotem do własnego domu. Przechodzę przez pokoje w willi Sebastiana obojętnie, choć wolno. Wspinanie się po kilku stopniach staje się zbyt ciężkie, lecz w końcu udaje mi się dotrzeć do sypialni. Nie myślę o niczym innym. Wymijam łóżko i zamykam się w łazience. Po raz pierwszy zakluczam drzwi. Nigdy tego nie robiłam, bo nie miałam nic specjalnego do ukrycia przed Sebastianem. Tutaj zawsze byliśmy tylko we dwoje. Dziś mam ochotę ukryć się cała. Zdejmuję brudne, oblepione ubrania jeszcze zanim dotrę do centrum łazienki. Do niczego się nie zdadzą, nawet nie wiem, czy pranie w jakikolwiek sposób im pomoże. Nie zawracam sobie nimi uwagi, bo staję w punkcie świetlnym tuż przed lustrem. Wspieram się dłońmi o blat szafki, wpatrując się w to, co widzę przed sobą. Obraz nędzy i rozpaczy. Obraz śmierci. Moje oczy są poczerniałe i zaczerwienione. Podpuchnięte i sine. Moje włosy oblepia niezidentyfikowana maź, a na szyi widnieje szeroka szrama po żrącym sznurze. Moja ręka jest sina, jakby nie miała już wrócić do pełni sprawności. I w tym wszystkim jest mój wzrok. Pusty. Zawieszony w nicości. Zmęczony. W ustach czuję metaliczny posmak i orientuję się, że czarna maź już nie tylko jest na moich włosach, ale jakimś cudem została na moim języku. Wypluwam ją do umywalki, a potem przepłukuję usta. Nie wiem, skąd się wzięła, nie zastanawiam się nad tym, ale odruchowo zabieram szczoteczkę, którą przyniosłam tutaj przed wyjazdem. To pomaga, choć tylko częściowo. Wkrótce szum wody zdaje się nieprzyzwoicie przyjazny w akompaniamencie grzmotów i piorunów, które uderzają gdzieś w oddali. Te zwracają moją uwagę jedynie na chwilę, choć nie wywabiają spod wody. Ta obmywa moje ciało łagodnie, zrzucając ze mnie brud trudu, ślady potu, krwi i mazi. Włosy mokre pozbawione są już mazi po dwukrotnym nałożeniu szamponu, a ciało odzyskuje swój kolor z kilkoma wyjątkami. Sina ręka odznacza się pod rękawem. Końce palców poczerniały mi dokładnie tak samo, jak część warg i język, na którym czuję metaliczny posmak. Nie ma już mazi, ale wrażenie pozostało. Nie potrafię nic z tym zrobić. Nie wiem, gdzie w tym czasie jest Sebastian. Przebrana, wracam do pokoju, choć ledwie jestem w stanie dojść do łóżka. To na nim siadam, tyłem do drzwi, tyłem do wszystkiego. Nieprzyzwoicie milcząca, choć gęba mi się nigdy nie zamykała, a język był cięty. Dzisiaj nie mam już nic do powiedzenia. Chcę zasnąć i choć przez kilka chwil nie myśleć o tym, jak bardzo jestem słaba. Jak bardzo dzisiaj byłam przerażona. Jak wiele razy mogłam stracić jego. Rzut na konsekwencje po evencie: 1 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
W samochodzie panuje cisza i nikt nie próbuje jej naruszać. Każdy pozostaje pogrążony we własnych myślach, mierząc się z ciężarem wszystkiego, co zaszło. Sebastian momentami ledwie widzi na oczy i musi przywoływać się do porządku, żeby na koniec jeszcze nie spowodować stłuczki. Nadrzędny cel dowiezienia wszystkich bezpiecznie do domu pozwala mu pozostać przy zdrowych zmysłach i zachować skupienie, choć przygniatający barki ciężar z każdą chwilą jest coraz mocniej odczuwalny i nawet piękne wspomnienie odsłaniających się wrót piekła nic tutaj nie zmienia. Choć odnieśli sukces, brakuje w tym satysfakcji. Spełnili wolę Pana i to jest najważniejsze, to musi stać się dla nich pocieszeniem i podparciem. Gdy będą mierzyć się z odejściem Gorsou i Astarotha, gdy będą musieli zebrać się do kupy i prowadzić kolejne działania, gdy zdecydują się, by przejść przez to wszystko jeszcze raz. Jeździec apokalipsy został uwolniony i to bez wątpienia poskutkuje niedługo kolejnymi tragediami, których przeciętny człowiek nie będzie w stanie łatwo zaakceptować. Dziś zginął Gorsou i Astaroth, lada dzień zginą kolejni, bo ofiary w tym procesie są nieuniknione. To już się dzieje. I nikt tego nie zatrzyma. A oni muszą stać na straży, by się dokonało. Choćby nie wiadomo co. Przyrzekli to Gorsou. Jak będzie wyglądać przyszłość kowenu bez niego? Kto zajmie jego miejsce? Jest wiele pytań, które nasuwają się na język po dzisiejszym wieczorze. Niedługo zapewne będzie ich jeszcze więcej. Odstawia Franka i Imani, zerka kontrolnie na Judith tak, jak wiele razy podczas tej drogi, po czym obiera kurs na własny dom. Nie zostawiłby jej dziś, choćby sama tego chciała, dlatego nawet nie pyta. Gdy docierają, Judith zamyka się w łazience przyłączonej do sypialni, a Sebastian przez kilka momentów wpatruje się pustym wzrokiem w zamknięte drzwi. Czuje się niekomfortowo spuszczając ją teraz z oczu. Przeżera go od środka uczucie, którego nie umie jednoznacznie nazwać. Jest mu ciężko, rany palą, głowa pulsuje bólem i koszmarnie mocno go mdli. On też kieruje się do drugiej łazienki. Musi doprowadzić się do porządku. Musi- Stojąc w łazience, zerka na swoje dłonie. Nie wie, kiedy zaczęły drżeć. Cisza panująca w domu jest nie do zniesienia po tych wszystkich wybuchach, krzykach, po wszystkim, co zostawili za sobą. Adrenalina dopiero teraz zaczyna z niego schodzić i powstrzymuje się przed krzykiem. Bo chce mu się krzyczeć. Wspomnienia Judith, gdy myślał, że ją stracił i Gorsou, którego wnętrzności odrywały się pod wpływem magii, tworząc przeraźliwy dźwięk, prześladują go. A do tego Lyra. Lyra, która tam była, która siedzi po uszy w tym wszystkim, która była gotowa zginąć i być może zabić w imię zdrajczyni. Jak ma po tym wszystkim spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, kim jest? Jak ma uwierzyć, że jej przyszłość nie jest przesądzona, że ma prawo prosić Lucyfera o wybaczenie dla niej? Letnia woda opada na zmęczone ciało, oczyszcza je z krwi i brudu. Ale nie jest w stanie zmyć tych myśli, które coraz mocniej mu ciążą, które sprawiają, że zaciska szczękę, a ta zaczyna niepokojąco drżeć. Uderzenie pięścią w ścianę zastępuje mu krzyk, gdy gwałtownie wciąga powietrze, a z gardła wydobywa się stłumiony dźwięk, do którego ma prawo jedynie w samotności. Uchylili bramy piekła, a jednak czuje, że zawiódł. Judith, Gorsou, siebie. Swoją córkę, bo przecież nigdy by tak nie pobłądziła, gdyby tylko przy niej był. Nie potrafi nikogo ochronić. Jest słaby. Żałośnie słaby. Bezradny. Gardło zaciska się pod wpływem przelewających się emocji, rozpaczy, która zjada go od środka. Złości, której nie potrafi przekierować. Wstrząsający ciałem szloch wzmaga mdłości. Ochlapuje wszystko wokół, gdy dopada do sedesu, by zwrócić wszystko to, co jeszcze miał w żołądku. Chwilę tak przykuca z dłonią na czole, z zaciśniętymi oczyma, próbując ustabilizować oddech, próbując pozbierać się do kupy. Wstaje, wraca pod prysznic, liczy oddechy, wstrzymuje je wyuczonym sposobem. Spowalnia tętno. Stara się opanować. Gdy wróci do sypialni, musi być oparciem dla Judith. On sobie poradzi. Tak. To nie czas, by się nad sobą użalać. Przemywa sowicie twarz przed wyjściem spod prysznica. Gdy patrzy w lustro, wygląda nieco lepiej. Jego oddech jest już stabilny, a twarz pozbawiona żałosnego wyrazu, który oferował światu jeszcze przed kilkoma chwilami. Narzuca lekki, jedwabny szlafrok, który nie drażni aż tak świeżych poparzeń. Gdy wraca do Judith jest już całkiem opanowany. Materac ugina się pod jego ciężarem, gdy siada obok niej i czule, milcząco układa dłoń na drobnym ramieniu. Przysuwa ją do siebie, chowa usta w mokrych włosach, chłonie jej obecność i wsłuchuje się w cichy oddech. Dziękuję, Panie. Bez niej nie dałbym rady. Nie wie, jak radził sobie dotąd. Teraz już by nie umiał. Gdyby jej zabrakło, nie potrafiłby znaleźć sobie miejsca. Być może ktoś znalazłby je za niego, najpewniej u Nostradamusów. — Połóż się. Poczekam, aż zaśniesz. — Jego głos jest cichy i delikatny. Wie, że Judith jest silna, ale wie też, że na wydarzenia dzisiejszego dnia nikt z nich nie był przygotowany. Przerosły ich wszystkich, a to, co działo się z Judith… Sebastian nie chce nawet wracać do tego myślami. Każdy potrzebowałby po tym wszystkim oparcia. I nie każdy byłby w stanie się po tym pozbierać. Ale wie, że Judith da radę. Rzut na konsekwencjie poo evencie: 2 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie wiem. Nie wiem o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami łazienki w innej części domu. Nie wiem o tym, co przeżywa Sebastian. Nie wiem o wielu rzeczach. Nie wiem, czy jestem w stanie dotrzymać słowa, którego nie złożyłam wprost umierającemu Gorsou, ale wyłącznie dlatego, że nie miałam już siły. Nie wiem, czy jestem wystarczająco silna, aby wytrwać przy Ojcu i wypełnić jego wolę. Moje ciało jest zbyt słabe, abym potrafiła wytrzymać więcej. Dzisiejszy dzień był czymś, przez co prawie umarłam. Niejednokrotnie. Nie wiem, czy Lucyfer przeznaczył mi oglądanie świata po dokonanym dziele Apokalipsy. Po dzisiejszym dniu zaczynam wątpić, że jest mi to dane, a fakt, że przeżyłam, to jakiś kaprys losu, nagła zmiana zdania naszego Stwórcy. Nie wiem tego, że kiedy wrócę do domu, czeka mnie podniesiony głos, afera i lament, bo Wesley Carter wyszedł razem z Colette na nocne polowanie i oboje już nigdy nie powrócą – przez nas. Nie wiem, czy jestem w stanie postawić kolejny krok. Nie wiem, czy powinnam tu być. Nie wiem, czy mam siłę znieść więcej. Nie wiem. Nie wiem, kiedy obok mnie zjawia się Sebastian. Wiem, że dotyka mnie w sposób, jakiego w pewien sposób potrzebuję i poddaję się temu, zwyczajnie wpadając w jego ramiona jak szmaciana kukiełka, mocząc jedwabny szlafrok i być może drażniąc poparzoną skórę. On też wiele dzisiaj wycierpiał. Nie spytałam go o to, co się stało. Nie było mnie wtedy. Nie wiem, gdzie wtedy byłam. Nie wiem. Nie wiem… Mam prawie pięćdziesiąt lat, a jest znacznie więcej rzeczy, których nie wiem niż jestem pewna. Jestem pewna jednego. Jestem za słaba. I gdyby nie on, nie znalazłabym w sobie siły, aby podnieść się z tej ściółki. Zdechłabym tam jak zwierzę, zwyczajnie poddając się i wracając do domu Ojca. Jest moją jedyną motywacją i źródłem siły, choć być może sam tego jeszcze nie wie. Wiem jeszcze jedno. — Nie. Nie powinien tu tkwić w bezradności i czuwać przy mnie, aż zasnę. Jestem słaba, ale za żadne skarby świata nie chcę, aby i on taki był. Przeze mnie. Jest silny. Ja powinnam być jego siłą – tak, jak on jest moją. Nie potrafię. Ale nie chcę mu przynajmniej odbierać własnej. — Połóż się spać. Odsuwam się nieznacznie, chociaż nie chcę. Wchodzę pod kołdrę, zajmując swoje miejsce. Chcę przytulić się do niego, ale coś nie pozwala mi na niego spojrzeć. Póki był blisko, ale na mnie nie patrzył, było dobrze. Wstydzę się tego, jak bardzo jestem słaba. Jak bardzo moja twarz nie przypomina już mnie. Dlatego odwracam się tyłem, wzrokiem jeszcze przez chwilę wędrując po zaciemnionym oknie, za którym zapewne majaczą światła ulicznych latarni poprzetykane rozwiniętymi liśćmi drzew zwiastujących lato. Nie wiem, kiedy moje powieki opadają. Nie wiem, kiedy obejmuje mnie ciemność. * Nie wiem, kiedy oddech przestaje być spokojny. Nie wiem, kiedy wróciłam do miejsca, w którym byłam z Astarothem. Teraz jestem tutaj sama. Idę poprzez ciemność. Po drodze są barwne, niebieskie kamienie, ale dają zbyt liche światło – aż w końcu ścieżka się kończy. Docieram do pomieszczenia, którego nigdy nie zapomnę. Po jego środku stoi misa, która głodna jest krwi. Jestem sama. Wiem, że nie mam szans tego przeżyć. Przejście przede mną jest zamknięte. Za mną zamyka się jedyna droga ucieczki. Jestem uwięziona w kamiennej, ciemnej komnacie. Kolumna szepcze do mnie głosem niskim i drwiącym. Jestem sama i wiem, że stąd nie wyjdę. Albo umrę, próbując, albo umrę jak tchórz. Dlatego rozcinam rękę, a misa chłepcze moją krew, wysysając ją znacznie bardziej boleśnie niż było to naprawdę. Czuję, jak zjada ze mnie energię do życia, pewność, wszystko, co w sobie ceniłam. Przejście się nie otwiera. Zamiast tego słyszę śmiech. Komnata staje się węższa. Ściany zaczynają przysuwać się do siebie, a ja nie mogę oderwać ręki od misy. Próbuję się szarpać, wspomóc drugą ręką, ale misa złączyła się z moją krwią i jest już tylko jednością, której nie potrafię przerwać. Jestem zbyt słaba, pot oblewa moje ciało, a kamienie przesuwają się, powoli docierając do mojego ciała. Och, Judith. To głos Freyra. A może kogoś innego. Kamienne ściany obejmują mnie zbyt mocno, czuję, że nie potrafię oddychać, nie potrafię uciec. Gdyby tylko był ktoś, kto mógłby ci pomóc… Moje kości pękają pod naporem ciemności. Ból oblewa mnie, nie potrafię oddychać, krew oblewa również i ściany. Gdyby tylko był ktoś… To wszystko w imię Lucyfera. Ściany zaciskają się na mojej czaszce. Kto mógłby ci pomóc… Sebastian… Głośny trzask. Otwieram oczy. Otacza mnie ciemność, oddech zamiera na kilka chwil, serce bije jak szalone, czuję pot oblewający moje ciało. Ciemność powoli daje się oswajać, opierając na konturach znajomego umeblowania sypialni Sebastiana. To był tylko koszmar. Żyję. Sebastian… Wzrok wędruje krótko w jego stronę. Nie dostrzegam, czy śpi. Mam nadzieję, że śpi. Ja już nie dam rady. Nie chcę go budzić. Cichutko wysuwam się spod kołdry, bosą stopą delikatnie przechodząc przez sypialnię. Zamykam za sobą drzwi tak, aby zamek nawet nie kliknął. Oddech dopiero teraz zaczyna się uspokajać. Jestem bezpieczna. Nic mi nie jest. Nic mi nie grozi. Mimo to nie potrafię opędzić się od wrażenia ciągłego zagrożenia. Ciało jest spięte, jakby miało zareagować na każdy trzask, każdy szept, każdy szelest. Nic takiego nie ma miejsca. Nie wiem, gdzie mam iść. Kieruję kroki automatycznie w stronę kuchni. Tam nalewam sobie zimnej wody i wypijam ją jednym duszkiem. Powinnam się porządnie urżnąć, ale o dziwo, nie mam ochoty na whisky. Przechodzę przez parterową łazienkę, żeby obmyć swoją twarz. Wycieram ją ręcznikiem i omijam lustro szerokim łukiem. Nie chcę na siebie dziś patrzeć. Nie mam ochoty. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Dostrzegam leżące na stoliku w oranżerii fajki. W tym momencie nie ma to dla mnie znaczenia, jakiej marki są. Przechodzę w tamtą stronę i siadając na kanapie, drżącą dłonią odpalam papierosa, zaciągając się dymem. Pierwszy wydech wypuszcza ze mnie część nerwów. Mięśnie powoli się rozluźniają, dłonie przestają się trząść. Ciemność przestaje być zagrożeniem. Światło. Potrzebuję światła. Pstryknięciem zapalam je, nim wracam na kanapę. Wzrokiem wodzę po ustawionych donicach. Jeśli tylko wystarczająco się skupię, mogę sobie prawie wyobrazić, że jestem w Cripple Rock. Że wokół mnie mnóstwo jest przestrzeni, że moją skórę muska chłodny wiatr. Że nic mi nie grozi. Że jestem silna. Jestem silna… Wcale nie jestem. Zginam palce lewej ręki, czując mrowienie przy każdym ruchu. Nie będę w stanie jej używać. Czy da się ją w ogóle odratować? Jeśli nie… jestem bezużyteczna. Jestem słaba. Jestem za słaba… |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Judith protestuje, a Sebastian nie odwdzięcza się tym samym, bo ma zbyt wiele lat na karku, by nie wiedzieć, że to nie miałoby sensu. Zamiast mówić, po prostu zrobi swoje. I tak wie, że nie zaśnie, póki nie upewni się, że Judith było to dane. Nie podejrzewa, że Judith może widzieć to w kategoriach słabości. Rzeczywistość jest całkiem odwrotna — to, że czuje się za nią odpowiedzialny i chce jej pomóc, daje siłę jemu samemu. Gdyby był tu dziś sam, być może nie potrafiłby pozbierać się tak szybko, być może wpadłby w pułapkę rozpaczy i bezsilności, pogrążony żałośnie w procesie użalania się nad własną słabością, zamiast nad nią pracować. Nie dane było mu dojść do tego etapu, bo wiedział, że czeka na niego osoba, która przeszła dziś tak wiele i której on chce przynieść komfort na tyle, na ile jest to możliwe. Dla niej chce być silny bardziej niż dla samego siebie. I stąd właśnie czerpie siłę, by nie dać zmęczonemu ciału sięgnąć po natychmiastowy odpoczynek, nawet jeśli wystarczyłoby przyłożyć głowę do poduszki, by natychmiast odpłynął. Nie robi tego i zamiast ułożyć się do snu, kładzie się obok, przodem do Judith, ale głowę podpiera na dłoni, by drugą leniwie, uspokajająco wodzić po jej ramieniu. Nie ma jej za złe, że się odwróciła, nie miałby jej za złe, nawet gdyby powiedziała, żeby przestał ją dotykać. Każdy inaczej radzi sobie z tego rodzaju sytuacjami, a Sebastian jako gwardzista doskonale o tym wie. Judith jednak się nie odzywa, ciszę przerywają tylko ich powolne oddechy. W jeden z nich Sebastian wsłuchuje się cierpliwie, aż nabiera pewności, że Judith udało się zasnąć. Dopiero wtedy pozwala sobie na przyłożenie policzka do poduszki i natychmiastowe porzucenie świadomości na rzecz niepokojących, chaotycznych mar. Te ledwie formują się pod powiekami, gdy coś, nie jest pewien co dokładnie, wyrywa go ze snu. Po tym wieczorze bardziej niż kiedykolwiek jest czuły na każdy najdrobniejszy dźwięk czy gwałtowny ruch, a i na co dzień sen ma niezwykle lekki. Choć się wybudził, nie otwiera oczu, orientując się, że to tylko Judith wymknęła się z łóżka. Sądzi, że tylko na chwilę — do łazienki czy do kuchni, może napić się wody. Uśmiecha się nawet gładko do myśli o tym, jakie to… inne. Spać z drugą osobą, wybudzać się z naturalną myślą, że przebudziła się, wstała po coś i zaraz wróci. W zasadzie przez całe swoje życie spał sam — jego przestrzeń była tylko jego przestrzenią i nic nie zapowiadało, by miał do niej kogokolwiek wpuścić. A teraz, gdy to zrobił, nie tylko jest mu z tym dobrze, ale też wydaje się to przedziwnie… normalne. Jakby tak właśnie miało być od początku. Jednak… Czy to on ma zakrzywioną sennie percepcję czasu, czy Judith nie wraca podejrzanie długo? Minęła chwila, nim zdecydował się, by otworzyć oczy, założyć na siebie ten sam szlafrok, w którym tu wszedł i podnieść się na nogi. Powieki lepią się od przerwanego snu, a ciało w pierwszej chwili odmawia współpracy, reagując bólem na każdą próbę ruchu. Ignoruje to, zmuszając je do posłuszeństwa, a zapaliwszy światło w korytarzu, mruży oczy i korzysta z chwili by na dobre się rozbudzić. → kontynuacja posta w oranżerii |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia