Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
First topic message reminder : SALON Salon jest najbardziej zagraconą przestrzenią w całym mieszkaniu - dlatego sprawia wrażenie małego, ciasnego pomieszczenia, choć w rzeczywistości zajmuje największy metraż. To tutaj Cecil spędza najwięcej czasu, to tutaj przyjmuje gości i to tutaj ściany i firanki, oraz każda przeszkoda, jaka stanęła na drodze dymu, przesiąkły najdotkliwiej zapachem papierosów. Pokój jest przepełnionym meblami. Przy oknie zostało ulokowane biurko całkiem pokaźnych rozmiarów. To właśnie tam Fogarty najczęściej przenosi swoje wizje na strony szkicownika. Ściana, która separuje część sypialnianą, jest wyposażona w regał uginający się pod ciężarem pokaźnej kolekcji książek, gdzie prym wiodą powieści Dostojewskiego, Dickensa, Twaina, Hemingwaya, Poego i Camusa. Obowiązkowym elementem wystroju jest odtwarzacz kaset magnetofonowych, z którego sączy się muzyka takich zespół jak the Smiths, Blondie, Pink Floyd, Tears for Fears, The Cure czy pojedynczych wokalistów - Katie Bush czy Davida Bowie, a za rok również Guns'N'Roses. - jego obecność można odnotować na niewielkiej komodzie, w której właściciel przechowuje wszystkie niezbędne do pracy przybory. Zaraz przy drzwiach, które prowadzą bezpośrednio do kuchni, ulokowany jest mały, kwadratowy stolik po przejściach z dwoma fotelami - każdy z innej partii, które Cecil nabył na wyprzedaży garażowej po niebywale atrakcyjnej cenie. W zasadzie niemal każdy mebel, który wypełniła przestrzeń mieszkania, został zakupiony albo na tragach staroci, albo w antykwariatach, albo na wyprzedażach garażowych. Każdy wolny skrawek ściany jest obwieszonych rysunkami, plakatami i reprodukcjami obrazów, a na największym prezentuje się dumnie awangardowy fresk narysowany ręką obecnego właściciela – przedstawia Lilith skąpaną w blasku księżyca. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Sukces Nevella na polu wyławiania — najpierw sylwetki Cecila, a później wszystkich innych elementów, które go wyróżniały, niekiedy jakby te wyłaniały się zza mgły — były powodowane w głównej mierze tym, że rozpadanie się w jego pamięci obrazu Fogarty’ego stanowiło coś, co mu przeszkadzało i wbrew pozorom nie było bez znaczenia. Przychodził na spotkania Kowenu Nocy, po trosze szukając go wzrokiem wśród zebranych, jednak czasami miał wrażenie, że ilustrator trochę na to czekał. Bloodworth podejrzewał, że odmienność Cecila zmąciłaby mu wspomnienia o wiele sprawniej i niepostrzeżenie, gdyby w grę nie wchodził impakt emocjonalny w postaci nevellowej fascynacji Cienim i chęci poznania go bliżej — Dlatego, jeśli jest żywy, musisz uważać, żeby w tej swojej desperacji niczego ci nie zrobił. Może być nieprzewidywalny i nielogiczny. Jeśli siedzi w Sonk Road i dycha, to pewnie spodziewa się wizytacji ze strony kogoś z naszego kowenu — podsumował Nevell spokojnym tonem, wzruszając ramionami. Student medycyny chciał zwrócić uwagę Cecila na to, że jeśli Huxley zostanie zapędzony w kozi róg, przy przyjęciu optymistycznego scenariusza, że jeszcze nikt go nie sprzątnął, nie mając do tego nic do stracenia, może stanowić nieprzewidywalny zlepek spiętrzonych obaw i stresu. — Może łatwiej byłoby ci je oswoić? — podsunął skrzypek, biorąc na tapet to jak emocje potrafiły wziąć górę nad Fogartym i porwać go rwącym nurtem, gdzie na refleksje bywało czasami o wiele za późno, bo mleko już się rozlało. Nie dotykał uwrażliwionego punktu, by Cień ostrożniej dobierał kompanów, gdyż było to zajście przeszłe i ani on, ani tym bardziej Cecil nie mieli na nie wpływu. Co się stało, to się nie odstanie. Pamiętał dokładnie ciche pytanie zawieszone w ciemności przez Cecila: jak to jest, że znamy się dopiero trzy lata, a mam wrażenie, jakby to było całe życie?, pozwoli by głos Froggy’ego uległ efemerycznemu rozpadowi, zanim wtulony w niego i lekko uśmiechnięty, mruknął w rezonującym rozbawieniu: tylko się nie zakochaj, Frogarty, bo może byłem przez Matkę Piekielną od zawsze wdrukowany w twoje życie, tylko wcześniej przeoczałeś wszystkie znaki. I to nie tak, że cała ich znajomość usłana była zrozumieniem i przytakiwaniem sobie lub poszerzaniem swojego spojrzenia na dane sprawy, bo sprzeczki, choć rzadkie, nawet im się zdarzały, choć zawsze wieńczone były wypalaniem papierosa na pół i przyklejaniem sobie z czułością plasterków. Ponadto Nevell nie potrafił się zbyt długo boczyć na Cecila i ilustrator potrafił z dziecinną łatwością wytrącić go z tego stanu, rozbawiając go celowo. — Co to znaczy? Niech pomyślę — Student medycyny udał, że naprawdę się nad tym zastanawia i spędza mu to wręcz sen z powiek. Nie probował nawet maskować rozbawienia pobrzmiewającego w głosie. Nie pochwycił za lampkę wypełnioną ponownie winem, które tworzyło gładką powierzchnię i na niej zawiesił na chwilę wzrok, tak jakby miało mu to pomóc zachować należytą powagę w zaistniałych okolicznościach. — Z przykrością muszę cię zawiadomić, że nie spełniasz się w roli aktywatora lęku i nie udałoby ci się przejść żadnego z przesłuchań na niego. Możesz co najwyżej awansować na moją przytulankę. I tak, gwoli ścisłości, dyskryminuję cię ze względu na niedobór kofeiny w organizmie. — Nevellowy śmiech został ukrócony na moment przez upicie znacznego łyka wina. Wizja cecilowego ducha przytwierdzonego do jego osoby przez jakieś medium była sama w sobie zabawna, ale czekał na oburzenie ze swojej propozycji, że odczuł ból w kącikach ust od uśmiechania się. Młody Bloodworth nie uważał również, żeby Froggy miał w sobie cokolwiek niepokojącego i sam skłonny byłby uwierzyć, że bieliłby Cienia przed oczami innych, byleby ten jaśniał w lepszym świetle. Pan Ravencroft pozostał obojętny na próbę przywołania do siebie przez Cecila i Nevell był praktycznie pewny, że to przez to, że Fogarty znalazł się tak blisko niego, nie poświęcając dumnemu sierściuchowi uwagi. Ta wyimaginowana konkurencja w ich rywalizacji była w oczach Bloodwortha nawet zabawna, nawet jeśli miał świadomość, że to chwilowa pokazówa ze strony kota niegdyś należącego do jego matki. — Nie będę nawet zaprzeczał. Cieszę się, że doceniasz moje możliwości, gdy postanowisz mnie zignorować i nie zasygnalizować mi w porę, że potrzebujesz pomocy — odparł tryumfalnym tonem student medycyny, unosząc raz jeszcze lampkę wina, którą opróżnił do tej pory do połowy, a płyn zafalował, odbijając się od ścianek. Skrzypek wypił zawartość do dna, jakby stanowiło to toast za jego oddanie dla sprawy. Nevell dokładnie pamiętał tamten wieczór, gdy Cecila zdawał się gdzieś wsiąknąć. Brak podniesionej słuchawki przy dzwonieniu, które wybudziłoby pewnie zmarłego tylko po to, aby ten podniósł się z mogiły, podniosł ją z widełek i ze złością odłożył, przerywając połączenie. Coś go wtedy tknęło, aby wyszedł z mieszkania i ruszył przez deszcz pod znany adres, jednak przyspieszał kroku wiedziony niepokojem i przekonaniem, że dzieje się coś złego, bo to do Fogarty’ego niepodobne. Kiedy ten przywitał go pozorowanym: szukasz schronienia przed burzą?, gdy mokre, ciemne włosy Bloodwortha przyklejone wiły się wokół owalu twarzy, natrafiło na tę cecilową i zauważył nienaturalną dla niego bladość, kwitując ją śmiertelnie poważnym przy zagniewanym zmarszczeniu brwi: czemu jesteś taki biały jak ściana? co się do cholery z tobą dzieje? — Nie zamierzam nawet próbować, bo ta słabość działa w obie strony — Nevell podsumował to szerokim, pogodnym uśmiechem, który swoim zasięgiem objął również oczy, a w spojrzeniu niebieskich tęczówek zawitał wesoły błysk. Student medycyny był z zastanym stanem rzeczy pogodzony i skłamałby, gdyby twierdził, że poziom zażyłości z Froggym jakkolwiek go uwiera. — Jeśli nie wytrzyma, to będziesz mógł nazwać to wyjątkową przygodą. — Nevie zachichotał na samą myśl o wykrzaczającym się łóżku, wiedząc aż nadto, że obaj pewnie w obliczu takiego zajścia popłakaliby się w pierwszym odruchu ze śmiechu. — Nie chcę znowu słyszeć, że dobrze mi w czerwieni albo zieleni. Nie mianuję cię moim stylistą, zapomnij, Froggy. Będę wierny czerni. Chyba że zepsuje mi się pralka albo Pan Ravencroft pewnego dnia postanowi zjeść moje ubrania, to wtedy zrobię wyjątek, ale na krótko i nie możesz się do tego nawet przyzwyczajać. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Myślisz, że nie poradzę sobie z podstarzałym malarzem w kryzysie wieku średniego, którego ego jest dużo większe niż talent? - mimo iż słowa Fogarty'ego, w ograniczonej do kilkunastu metrów kwadratowych przestrzeni ,brzmi lekceważąco, nie zbagatelizował ostrzeżenia, które skierował ku niemu Nevell. Desperacja budziła w ludziach uśpione, zaniedbane nawyki, albo odkrywała zupełnie nowe, zupełnie zdejmując wcześniejsze ograniczenia i zmuszała do ostateczności. Czy Huxley, ten małomówny, poświęcający modlitwie każdą wolną chwilę malarz, był w stanie posunąć się o krok za daleka? Owszem, był. Samą modlitwą nie wspiął się po hierarchicznej drabinie kowenu. Musiał potwierdzić swoją lojalność. W oczach Zuge Cecil zobaczył zmartwienie. Obawiała się, że Rory mógł puścić parę z ust, a może nie chciała uczestniczyć w pogrzebie kogoś, kogo znała szmat czasu? Bzdura! Fogarty wierzył, że tej kobiecie zależało wyłącznie na sobie. I Lilith, chociaż kwestia wiary wydawała się być w tym wypadku drugorzędna. - Może, nie wiem. Wiesz jak to zrobić? - teraz to z cecliwych ust wybrzmiewała desperacja. – Zazdroszczę każdemu, kto potrafi się od nich odciąć. Chciałbym je zostawić tu, w mieszkaniu, albo złożyć je na twoje ręce. Emocje były zdradliwe. Paliły go w gardło jak kwas. Stawiały go w sytuacjach, w których nie powinien się znaleźć. Czasem, zwłaszcza gdy tracił nad nim kontrolę, żałował, że je posiadał, chociaż paradoksalnie, kilka lat temu, bał się, ze wszystko to, co czuł, należało do Teresy, a nie do niego. Przez kajdany przywiązania, które ich więziły, każde z nich, nosiło dodatkowy ładunek emocjonalny. Pytanie zawieszone w ciemności były nieodłącznym segmentem ich znajomości. Pozostawiały poza sobie mgiełką oddechu na skórze i refleksje kłębiącą się pod sklepieniem czaszki. Tylko się nie zakochaj, Frogarty, powiedział wtedy Nevell. Jego słowa były równie cichy, co ich złączone w jedną symfonię oddechu. Cecil wygiął wówczas w usta w nieco szyderczym uśmiechu. Za późno. Nie mógł uciec od uczucia, które oblepiło go, jak dym papierosowy każdy mebel znajdujący się w salonie. Kochał go, chociaż ta miłość wykraczała poza fizyczne doznania. Już za późno na takie ostrzeżenia mruknął leniwie w ramach odpowiedzi, zdmuchując z czoła Nevella niesforne kosmyki. Opaczność Lilith, która ich dotknęła, złączyła ich ścieżki w krętym labiryncie życia na zawsze. Matka Piekielna zadbała, żebym nie przegapił już żadnych znaków, dodał, z uśmiechem czającym się kącikach ust. Nie żyli jak jeden organizm. Nie dzieli swoich myśli, chociaż, coraz częściej, Nevell nie musiał nic mówić, by Cecil rozumiał, po samej ekspresji twarzy, co chce powiedzieć. Na przestrzeni trzech lat ich znajomości nie udało się uniknąć spięć i sprzeczek. Pojawiały się cyklicznie, od czasu do czasu, jednak za każdym razem udawało im się, na drodze otwartego dialogu, skonfrontować ze swoim punktem widzenia, co zwykle kończyło się wypalaniem papierosa na pół. Fogarty nie potrafił długo pielęgnować urazy do Bloodwortha, więc ich znajomość nie znała terminu ciche dni. Nevie potrafił wybić go z rytmu złości w przeciągu kilku minut, więc w rezultacie sprzeczki lądowały w pojemniku niepamięci. - Czekaj, czekaj, bo to kolejne nieporozumienie, które musimy sobie wyjaśnić - nie mógł zatuszować rozbawienia, które ułożyło się na ustach w postaci głębokiego uśmiechu i rozpaliło iskry w spojrzeniu. – Od dawna traktujesz mnie jak swoją przytulankę. Musisz, złotko, wspiąć się na wyżyny kreatywności i wymyślić coś nowego, bo nie zadowolę się starymi rozwiązaniami. - Poszedł w ślad za Nevim. Kolejny spory łyk wina zniknął w przełyku. – Nad tempem picia też musimy popracować. Pij, pij. Do dna. Czeka na nas jeszcze jedna butelka, a ta stoi do połowy pełna. Cecilowy śmiech nie został uśmiercony przez żaden czynnik rozpraszający. Odbił się od ścian salonu. Nevell, pod wieloma względami, psuł jego wizerunek. Cecil, pomimo niepozornego wyglądu, wzbudzał w ludziach uczucia niepokoju. Pojawiał się znikąd. Wyłaniał z ciemności. Czasem, zlany z ciemnością, był zupełnie niewidoczny. Obraz jego sylwetki szybko znikał z zasięgu wzroku i wspomnień. Jakby nie żył naprawdę. Jakby był wyłącznie halucynacją. Pan Ravencroft nie chciał współpracować, co jedynie pogłębiło wyraz rozbawienia Fogarty'ego, od czego bolały go mięśnie twarzy. Musiał wyglądać idiotyczne z tym grymasem ukształtowanym na ustach. Kot miał pecha. Nevell bezkonkurencyjnie ściągał na siebie uwagę Cecila, dlatego nie poświecił mu więcej czasu. Wzrokiem na powrót objął znajome rysy twarzy. - Nie muszę ci sygnalizować. Zawsze zjawiasz się, kiedy cię potrzebuję. Co to było? Rozwinięta intuicja? Kumulacja złych przeczuć? Coś zawieszonego w powietrzu? Impuls przepływający pod skorą? Może Lilith wskazywała mu drogę? Odpowiedź na te pytania wykraczała poza wiedzę Cecila. Nevie był. Zawsze. Pojawiał się, jakby podskórnie wiedział, że życiu Cienia zagrażało niebezpieczeństwo. Wtedy, sięgając pamięcią wstecz, zapytanie Nevella odbiło sie od ścian jego czaszki. Zawisło w powietrzu, jak przyśpieszony oddech. Wejdź do środka. Jest zimno. Przeziębisz, to jedyne, co przecisnęło się przez tunel jego gardła, zanim całym ciężarem ciała oparł się o ramie Bloodwortha, nieomal tracąc przytomność. Naturalna reakcja organizmu na utratę krwi. - I kolejnym wydatkiem - wtrącił, oblizując usta z ostatnich kropel wina i, chociaż jego głos zabrzmiał markotnie, uśmiech widniejący na wargach temu przeczył. Popłaczę się ze śmiechu, jeśli łóżko zatrzeszczy pod ciężarem ich ciał i runie w środku nocy. Pewnie, zamiast usiłować ugasić ten pożar, opatuli drżącego ze śmiechu Nevella swoim ramieniem. – Jesteś pewny? Odświeżyłbym nieco trendy w twojej garderobie. - Uśmiechnął się ciut złośliwie. Żałobne trendy Neviego, chociaż uniwersalne, wymagały odświeżenia, na którego skrzypek nigdy się nie zgodzi. – W tym moim czerwonym płaszczu wyglądałeś całkiem korzystnie. A pamiętasz apaszkę, którą ci pożyczyłem? Idealnie współgra z kolorem twoich oczu. Niepotrzebnie się ograniczasz. Powiedz, kiedy złożyłeś czerni przysięgę wierności? Jeszcze możemy to odkręcić. - Puścił mu oczko, tym razem zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, a potem rozlazł wino do kieliszków. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— A może po prostu wolałbym, abyś nie omdlewał w ramionach jakiegoś ćwierćtalencia? — W kontrze do pozornie lekceważącej odpowiedzi Cecila zaklętej w pytanie, Nevell kąśliwie dobrał słowa, sięgając przy okazji po migot przygody ilustratora z dźgnięciem nożem i ukrytego nieco pod powierzchnią własnego lęku. Nie odebrał wprawdzie Huxleyowi całego talentu, zresztą Bloodworth nie uważał się za w pełni kompetentnego, aby oceniać sztukę i w tym zakresie zawsze zawierzał Fogarty’emu. Skrzypek jednak nie stawiał krzyżyka na tym, że Froggy weźmie to, co niedawno powiedział pod uwagę. Huxley wspiął się na najwyższy szczebel wtajemniczenia, ego miało prawo mu wywindować i jeśli wciąż dychał, to miał do stracenia wszystko włącznie z godnością i dobrym imieniem. Jego stan psychiczny i fizyczny stał pod znakim zapytania, kolejnym zresztą. — Słońce, niestety nie jestem cudotwórcą, a ty osobą z aleksytymią. Emocji i uczuć nie da się wyłączać i włączać, kiedy to wygodne. Rozpoznajesz je u siebie, a to już dobry znak. Pozostaje pracować nad samokontrolą i wyhamowywaniem pochopnych działań. To akurat nie będzie łatwe, zwłaszcza przy tym, że czasem jesteś w gorącej wodzie kąpany, gdzie naprawdę muszę się nagimnastykować, żeby cię od czegoś odwieźć i gdy dodamy do tego połączenie z siostrą, ale możemy popróbować. Bloodworth cenił sobie ich relację nie tylko przez wzgląd na głębię, która przecięła obu i złączyła ich losy, lecz rownież przez to, że nie mieli oporów, aby odsłaniać się przed sobą emocjonalnie, nawet w najtrudniejszych momentach swojego życia. Ten poziom otwartości, szczerości (niekiedy bez użycia słów, a domyślności jednego z nich) i zaufania, który osiągnęli wspólnie mógł być najzwyczajniej w świecie imponujący. Zawsze mogli na siebie liczyć i na sobie polegać, niezależnie od okoliczności i ryzyka zawisłego na horyzoncie. Nevell w wielu momentach uniesienia przez intensywność doświadczanych emocji u Cecila mógł próbować przemówić mu do rozsądku, spokojnie wyjaśnić swój punkt widzenia lub odwracać jego uwagę w innym kierunku, by wrócił do danej kwestii po chwili. Tyle że skrzypek nie zawsze znajdował się w pobliżu Froggy’ego, dlatego tak jak w przypadku Huxleya i minionej rozmowy o watpliwościach wobec Zuge zrodzonych na polach należących do Padmore’ów — Nevie uczulał go na pewne rzeczy, jednak nie zamierzał odbierać tym samym decyzyjności Cieniowi. W najbardziej niesprzyjających okolicznościach liczył na to, że odmienność Cecila da mu przewagę. Kiedy w półmroku dosięgła go odpowiedź Cecila: już za późno na takie ostrzeżenia przez krótki moment Nevell miał wrażenie, że czas zwolnił, a on na chwilę wstrzymał oddech. To nie tak, że skrzypek nie brał tego pod uwagę, w końcu ich relacja zawsze opierała się na bliskości na każdej płaszczyźnie, gdzie wpadali we wzajemne przyciąganie i żaden z nich nie chciał temu przeciwdziałać. Bloodworth mógł odsuwać od siebie każdą osobę, bo nikt spośród nich nie był Fogartym. Tamte moment w objęciach, synchronizowanym oddechu, przyciszonych do szeptu głosów i cieple dwóch ciał okazał się kluczowy, by dotarło do niego, że to działało w obie strony. To nie był rykoszet. — To się akurat zgadza, ale nie zostało to oficjalnie zatwierdzone. Jeszcze ktoś może cię wygryźć z pozycji przytulanki — w głosie Nevella trudno byłoby zatuszować krytyczny poziom rozbawienia, tym bardziej, że chwilę później w obliczu wypowiedzi Cecila, operowanie słowem ustąpiło miejsca napadowi śmiechu, który trudno było mu opanować. To sprawiło, że Picasso uniósł łebek, a Nevie w przepraszającym geście za przerwane drzemki obłoczkowi, pogłaskał go po grzbiecie. Po opanowaniu się zgodnie z cecilowym życzeniem wyzerował lampkę wina, nawet jeśli nie umknęło jego uwadze to, że Frogarty narzucał im bardzo szybkie tempo spożycia. Gdzieś na skraju świadomości mignęła mu myśl, czy regulował emocje jeszcze sprzed przekroczenia progu? Wciąż przecież nie miał okazji obejrzeć wspomnianej rany przez Cecila bardziej mimochodem niż z chęcią podzielenia się tego. Sama myśl o tym nieco wyrównała mu rozbawienie, narzucając w równowadze spoważnienie. — To tylko przez to, że wyczuliłeś mnie na pewne rzeczy, zwłaszcza gdy nie dajesz sygnału życia, więc to twoja zasługa, choć podejrzewam, że niezbyt celowa. — Wypracowali sobie wspólną rutynę: od codziennych spotkań bądź słyszenia się w słuchawce, wymianę listów, wypadanie w najmniej oczekiwanych porach nocnych i w stanie rozmaitym, czasami bardzo wątpliwym. Kiedy jego Cień zachowywał się, jakby zapadł się pod ziemię, co w obliczu wydarzeń z końca lutego wcale nie wydawało się w Hellridge takie niemożliwe, to Nevell podskórnie się denerwował, siedział jak na szpilkach, nie mógł się skupić na dłużej na niczym i znajdował się w stanie zaalarmowania. W momencie nagromadzenia swoich obaw i jednoczesnych chęci zweryfikowania wszelkich scenariuszy przelatujących mu w głowie jak kolory w kalejdoskopie kierował się w miejsca, gdzie Cecil mógł się zaszyć, zaczynając zawsze od aktualnego adresu. Wejdź do środka. Jest zimno. Przeziębisz w przeniesieniu cecilowego ciężaru na jego ramię i konieczność podtrzymania go, zdawały się jedynie przyklepaniem słuszności spodziewania się złego. Połączenie punktów od potwornej bladości do osłabienia po stracie krwi. Nevell kojarzył to, co działo się później jako szybko przeskakujące stop-klatki naszpikowane emocjonalnie. Na pewno drżały mu ręce i to o wiele bardziej niż przy jakichkolwiek warsztatach, ćwiczeniach czy zajęciach praktycznych. Tu chodziło o Cecila w opłakanym stanie, a nie przypadkowego, obojętnego mu, acz stabilnego człowieka. Natrafienie na ciepłą krew Fogarty’ego nie było trudne, gdyż rana nie była szczególnie zabezpieczona, wtedy tym bardziej doceniał dobór czerni w garderobie. Fascia zasklepiająca tymczasowo ranę, uniemożliwiając dalsze wykrwawianie się, wyrwało mu się bez większego zastanowienia. Okazało się to punktem zwrotnym, pozwalającym zaplanować szybko kolejne kroki, nawet jeśli w ich skład wchodziło Spirituspuritas Magnus, dbające o redukcję połowy obrażeń wewnętrznych. — Nie przesadzaj. Jak rozwali się przy okazji, to dostaniesz pretekst, aby je wymienić. To będzie dobra inwestycja — mruknął wesołkowatym tonem Nevell, puszczając Fogarty’emu perskie oczko. Przemilczał, że będą mogli poczuć się prawie tak jak podczas wypadu na biwak, konfrontując się z kapryśnością podłoża. Bloodwortha sama wizja zawalającego się dramatycznie łóżka bawiła sama w sobie, ale mogłaby być nieuniknioną możliwością, jeśli mebel był wadliwy i miał być niespodziewanką dla nowego lokatora. Nevie odruchowo przewrócił oczami na wzmiankę o zmianie zawartości jego szafy, z której wylewała się czerń. Inne kolory były minimalistyczne i skłonny był sięgnąć po nie jedynie wtedy, kiedy zrobione już pranie nie doschło. Skrzypek jednak chwilę później uśmiechnął się sardonicznie, podążając za rozwinięciem tego tematu przez Froggy’ego. — Tylko dlatego, że to twój płaszcz — odbił piłeczkę, zrzucając odpowiedzialność na element garderoby Cecila, a nie fakt, że miał owy płaszcz na sobie, przywłaszczając go na jakiś czas. — Apaszkę mogę zdzierżyć do czerni, ale tylko na wspólne randki lub wycieczki do Maywater. Czasami może pójdę na ustępstwa, ale powinieneś wiedzieć, słońce, że nie ze względu na siebie, a ciebie, żebyś mógł na mnie patrzeć. — Student medycyny sięgnął po uzupełniony kieliszek i upił nieco z zawartości, jednak na pewno nie na tyle, by Fogarty go za to pochwalił. Cecilowi posłał za to długie, pełne zainteresowania spojrzenie. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Cień zmartwienia zakradł się do spojrzenie studenta medycyny, kiedy podzielił sie z Cieniem swoimi obawami. Nawet pomimo kąśliwego doboru słów, błękit jego oczu, jeszcze chwile temu czysty i przejrzysty, niczym bezchmurne niebo, które można dostrzec w środku zimy w bezwietrzny poranek, obecnie przybrał ciemniejszą, przełamaną przez odcień szarości barwę. - Sugerujesz, że jedyne ramiona, które udźwignął mój ciężar, należą do ciebie? - iskry rozbawienie zapłonęły na krawędzi źrenic Fogarty'ego, rozjaśniając kolor jego oczu złotymi refleksami, tam, gdzie ciemny brąz, przechodził w intensywny kolor bursztynu. Dłonią sięgnął do smukłych palców Nevella, które owinęły się wokół kieliszka. Splótł ze sobą ich kciuki. – Obiecuję, ze nie omdleję w ramionach podstarzałego malarza, ani w żadnych innych, póki nie zamelduje się pod drzwiami twojego mieszkania - zadeklarował półszeptem, bo bez względu na to, w jakim stanie odnajdzie Huxyela, nie miał zamiaru ryzykować własnym życiem, by wydrzeć go ze szponom śmierci. Wolał wiec - egoistycznie - by Rory wyśpiewał komuś sekrety kowenu. Wtedy łatwiej będzie Cecilowi wygrać z wyrzutami sumienia i odebrać mu życie, w imię Lilith i jej tajemnic. Potem ten sam los, spotka osobę, która stała się powiernikiem sekretów Huxleya. Czując namiastkę bezpieczeństwa, którą dawało mu ciepło bijące od dłoni Nevella, utknął w labiryncie własnych myśli. Rory dopuścił go do siebie wystarczająco blisko, by wątpić w jego potencjalną zdradę. Bo chociaż nie był to człowiek obdarzony charyzmą, lojalności wobec Matki Piekieł Cecil nie mógł mu odmówić, więc dlaczego nawet Zuge podzielała jego obawy? Odpowiedź mogła być jedna. Huxleya - jak każdego - można było zmusić do mówienia. Było na to wiele sposobów - od trucizn po zaklęcia iluzji. Ktoś, kto potrafił pojmać kogoś, nie pozostawiając po sobie zbyt wielu śladów, najprawdopodobniej wiedział też, jak zmusić kogoś do mówienia. Przełknął swoje dopiero co wyprodukowane w umyśle obawy razem ze silną. Częściowo zostały zagłuszone przez słowa Nevella, za co był mu wdzięczny. Już był źródłem jego zmartwień. Nie chciał pogłębiać jego stanu. - Myślisz, że nie istnieje żaden rytuał, który umożliwiłby wytłumienie emocji? - spytał go po chwili, dbając o to, by głos mu nie zadrżał, ale rozbawienie, które wcześniej zakradło się do jego spojrzenia, zostało wygaszone, wiec nie miał wątpliwości, co do tego, że Bloodwrothowi oczu nie zamydli fałszywą pewnością siebie, którą chciał wykreować imitacją uśmiechu, jaka zakradła się na jego wargi w formie grymasu. – Spróbujemy. Jak tak dalej pójdzie, prędzej czy później, i obawiam się, ze prędzej niż później, wpędzą mnie do grobu. Nie chcę, żebyś pogrążył sie w rozpaczy i umarł z tęsknoty - wygiął kąciki ust ku górze, by nadać swoim słowom nieco żartobliwego wydźwięku. Cieszył się, że wycofał dłoń kilka chwil wcześniej. Czuł jej drżenie, gdy wbił palce w kościste kolana. Emocje. Czasem czuł ich zbyt wiele na raz. Czasem go przytłaczały. Czasem przejmowały nad nim kontrolę. Zwijał dłoń w pieść, by się ich pozbyć. Zaciskał mocno zęby, by stłumić je w gardle. Albo gasił żar papierosa na skórze, by je rozładować. Ostatnia metoda była skuteczna, ale tylko na chwile przynosiła ulgę i pozostawiła po sobie ślad - paskudne blizny na powierzchni skóry, które, przez jego nieuwagę, stały się obiektem obserwacji Nevella. Chociaż nigdy tego nie robił, Cecil miał wrażenie, że student medycyny - gdyby tylko chciał - mógłby rozliczać go z każdej świeżej plamy, jaka czerwoną barwą odcinała się do alabastrowego odcienia skóry i troska w głosie Bloodwortha napotkałaby na swojej drodze szczerość ze strony Fogarty'ego. Mówienie o tym, co czuje i myśli nigdy nie było łatwe. Mówienie o swoich słabościach nigdy nie było łatwe. Mówienie o troskach, które spędzały mu sen z powiek, nigdy nie było łatwe. Mówienie o bliznach ukrytych głęboko pod skórę - tych, które nie pozostawały po sobie żadnych śladów - nie było łatwe. Mówienie o swoich lękach, nie było łatwe. Wpuszczenie kogoś do swojego życia także nie było łatwo. Nic, co wiązało się z mówieniem prawdy dla Cecila nie była łatwe. Tak długo żył uwikłany w sieć kłamstw o konstrukcji lepkiej niczym pajęcza sieć, że stopniowo zapominał, jak to jest mówić prawdę. Póki nie pojawił się on - Nevell Bloodworth. Odsłonił przed nim wszystko - swoje lęki, słabości, sekrety, każdy chciany i niechciany stan emocjonalny. Oddał mu wszystko - każdy szczery uśmiech tańczący na ustach, każde uderzenie serca i swoje życie, gdy krwawił tak intensywnie, że nie mógł ustać na nogach. I nie żałował. Kiedy w półmroku cichy szept zawibrował w oddzielających ich skrawkach przestrzeni - już za późno na takie ostrzeżeniq - przez krótką chwilę, podczas której słyszał wyłącznie ich synchronizowane ze sobą oddechy, wydawało mu się, że ten, który należał do Nevella, zamarł, a potem, kiedy znowu wydostał się spomiędzy lekko uchylonych warg, był ciut głośniejszy od jego własnego. Na cecilowych ustach ułożyła się wówczas krzywizna uśmiechu. Wrażenie, że czas, na okres kilku uderzeń serca, zamarł między nimi i wymowne milczenie potwierdziły podejrzenia drżące w piersi. Żadne z nich nie zderzyło się ze ścianą. - Słucham? Twierdzisz, że ktoś ma podobne kompetencje co ja i rozważasz jego kandydaturę do roli swojej przytulanki? - Nie mógł dłużej dusić w sobie śmiechu. Wybuchł niekontrolowanym chichotem, którego stłumił otwartą dłoń, gdy przyłożył ją do ust. – Przepraszam, Nevie, ale wyobraziłem sobie, jak - głęboki haust powietrza później wyksztusił z siebie kolejny segment wypowiedzi – proponujesz to Mallory'emu i - słowa znowu zamarły w krtani przez napad rozbawienia – i czerwienisz się jak burak. Masz w sobie tyle odwagi, by mu to zaproponować? Nie zarzucał mu tchórzostwo, po prostu nie mógł opanować rozkręconej przez Nevella karuzelę śmiechu, przez którą zabolał go brzuch. Miał zbyt bogatą wyobraźnie, bo zaraz, po podzieleniu się ze skrzypkiem tą wizją, wyobraził sobie relacje Cavanagha i- Wina, potrzebował wina. Dłonią odnalazł kieliszek. Wlał sobie jego całą zawartość do gardła. Nie powinien ulegać rozbawieniu. Ich rozmowa przeplątana różnymi wątkami nie sprzyjała takiej ekspresji, a jednak nie mógł się powstrzymać. Może to zwykły przejaw histerii, albo próba rozładowania napięcia? - Nigdy nie chciałem, żebyś się o mnie martwił - wyznanie uleciało z ust Cecila dwie minuty później, gdy zapanował nad rozbawieniem, które kilkoma łzami nakreśliło wilgotną ścieżkę na jego policzku. Nie chciał, ale jednocześnie był mu wdzięczny, że się martwił. Była to wdzięczność, której nie potrafił wyrazić żadnymi słowami. Ciche "Dziękuję" niczego nie rekompensowało. Tamtego wieczora Nevell, zamykając krwotok i zatrzymując bicie serca w jego piersi, uratował mu życie. To dług, którego nigdy nie spłacę, wymamrotał, kiedy był na krawędzi utraty przytomności, co można było uznać za majaczenie w gorące, więc jesteś na mnie skazany do końca życia. Każda inwestycja, która wiązała sie z Bloodworthem, była dobrą inwestycją, ale zatrzymał ten komplement w krtani. Dał mu jedynie pstryczka w nos, kiedy dłoń zacisnął znowu na butelce. - Miałem dzisiaj wspaniały plan, by cię upić, ale robisz wszystko, by go pokrzyżować, pij. Nalał sobie wina. - Więc, mówisz, że lubisz, jak na ciebie patrzę? W takim razie musisz częściej zakładać tę apaszkę, bo wtedy nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Odwzajemnił spojrzenie. Teraz inicjatywa leżała po stronie Neviego. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— Coś w ten deseń. — Było zdecydowanie za późno, aby Nevie powstrzymał rozbawienie które odmalowało się na jego twarzy wbrew temu, że realnie obawiał się tego, co może czekać na Cecila Fogarty’ego w dzielnicy owianą najgorszą sławą z możliwych. Tak naprawdę wiedział aż nadto, jakim wyzwaniem będzie dla niego zaśnięcie na dłużej niż płytką drzemkę przerwaną byle hałasem, znajdując się pod stałym ostrzałem swoich myśli, podsuwających mu najgorsze scenariusze. O ile nie było najmniejszą tajemnicą, że Nevell Bloodworth spinał się niemiłosiernie na widok, a także skracaną odległość z końmi, czego nabawił się jeszcze w dzieciństwie, o tyle nabyty lęk związany z utratą przytomności utorowany po obudzeniu w szpitalnej pościeli w szpitalu w Salem, gdzie czekały na niego najgorsze wieści z możliwych – pozostawał w domyśle. Rezonował jednak w łagodniejszej wersji na spędzanie mu snu z powiek, kiedy istniały powody, aby martwił się o Froggy’ego. Nie chciałby obudzić się i zderzyć z kolejnym, niemile widzianym odcieniem rzeczywistości. — I w miarę możliwości pamiętaj, aby mnie uprzedzić, że jesteś w jednym kawałku lub kilku, ale jednak żywy. Nie chciałbym zestarzeć się mentalnie o dziesięć lat ze stresu, zanim stawisz się pod moimi drzwiami. — Młody Bloodworth zniżył głos do szeptu, dopasowując się do tonu, który wprowadził na salonu jego Cień. Nevie nie musiał wcale udowadniać Cecilowi, jak bardzo mu na nim zależało; obaj wiedzieli, co do siebie nawzajem czują i nawet u skrzypka ochota popchnięcia tego dalej, nadania temu nieco innej trajektorii, zatrzymywała się w półkroku w obawie przed konsekwencjami. Nad tym student medycyny nie mógłby utrzymać już kontrolnego pulsu. Młody Bloodworth zamyślił się na chwilę, wertując w umyśle znane lub zasłyszane mu rytuały, które niewątpliwie mogły stanowić ledwie wycinek tego, co społeczność magiczna wymyśliła, a o czym dotąd obaj nawet nie pomyśleli. Nevell wzruszył lekko ramionami, słownie uzupełniając swoje stanowisko: — Nic mi o tym nie wiadomo, ale nigdy też nie rozglądałem się za czymś podobnym. Nawet szczerze powiedziawszy, wtedy gdy by mi się to najbardziej przydało, zupełnie nie miałem do tego głowy. Możemy zagłębić się w rytuały i może znajdziemy cokolwiek, co spełni takie kryteria — odparł po chwili Nevie, zahaczając poniekąd o pamiętne miesiące na czas, który pomieszkiwał w posiadłości Bloodworthów, gdzie do dzisiaj miał swój własny pokój. Nie rozmontowywał odgrywanej pewności siebie przez Frogarty’ego, ponieważ nie poszła ona w parze z błyskiem w oku, a grymasem. Skrzypek zmrużył niebieskie oczy, wpatrując się w swojego rozmówcę niemal w taki sposób, jakby życzył sobie, aby Cecil się z tego wycofał w podskokach, naśladując Picasso w swoich kicusiowych szaleństwach. Fogarty wybronił się jednak szczęśliwie końcówką swojej wypowiedzi. — Jeśli to próba wyłudzenia informacji, że bym za tobą tęsknił, to nie jest to odległe od prawdy, bo tęskniłbym za moim Cieniem jak diabli. — Uniesienie na moment brwi, by te za chwilę powróciły do wcześniejszej pozycji. Nie mogło być nawet najmniejszym zaskoczeniem, że zawtórował chichotowi Cecila własnym, perlistym śmiechem, nawet jeśli próbował go nieco zagłuszyć go próbą zakrycia ust wierzchem dłoni. Szeroki uśmiech przybrał bardziej łobuzerskiego charakteru na twarzy Nevella, sięgając swoim zasięgiem aż do oczu. — Pozwól, że sprostuję, słońce — zaczął z rozbawieniem, które zrujnowałoby każdą próbę zachowania powagi czy spokojnego wypowiedzi, oplatając się wokół słów. Bynajmniej nie umknęło mu szybkie opróżnienie cecilowego kieliszka z wina. — Nigdy nie spłonąłbym rumieńcem, proponując to komukolwiek, a już zwłaszcza Mallory’emu Cavanaghowi i to on spaliłby cegłę, zapominając języka w gębie, a potem obracając kota ogonem. Czy widzę go w roli swojej przytulanki? Może i chciałbym, ale mógłby okazać się zbyt kościsty. Ale prawie zabrzmiało, jakbyś poczuł się popchnięty w ramiona rywalizacji. Nigdy nie chciałem, żebyś się o mnie martwił, przecięło wesołą atmosferę ze świstem, wygładzając wcześniejszy uśmiech Nevella Bloodwortha, skracając go do ledwie półuśmiechu. Skrzypek nawet nie musiał mówić, że było to wpisane w cenę ich znajomości i wzajemnego przywiązanie, że działało to w obie strony, nawet jeśli mieli odmienne style radzenia sobie czy przetrawiania własnych emocji. Nawet jeśli z ich dwójki to Cecil częściej wymagał połatania i zadbania o siebie, to Nevie nigdy na to nie narzekał. W pełnym stresie i poddenerwowaniu wymieszanym zręcznie z kurczącym się czasem i z odpływającym Cecilem Fogartym, Nevell z drżącymi rękoma nie brał nawet na poważnie jego mamrotania. Traktował to jak majaki wynikłe ze zbyt dużej utraty krwi, a przynajmniej do momentu aż z tym samym mamrotaniem na ustach nie obudził się ilustrator. Na żadnych praktykach czy zajęciach nie czuł stawki o czyjeś życie, tak jak wtedy, tym bardziej, że był dla niego niezwykle ważny. Kiedy oddech Cienia się wyrównał, a bladość twarzy pacjenta w wyrównanym stanie pogłębiła się — Bloodworth siedział sztywno oparty plecami o łóżko Froggy’ego, nadal z kosmykami posklejanymi deszczem do twarzy. Musiał wtedy ochłonąć i chłód przyniesiony ze sobą z zewnątrz wyjątkowo temu sprzyjał. — Jesteś pewien, słońce? — Pochwyciwszy za kieliszek, wprawił w ruch wino, by to odbiło się od ścianki falującym ruchem. Zgodnie z wyraźnym życzeniem Cecila, wypił do dna wino zalegające chwilę w naczyniu i spojrzał znad niego na Frogarty’ego wyzywająco. — Można odnieść wrażenie, że w takim tempie sam upijesz się szybciej ode mnie i będziesz łatwiejszy — skwitował Nevell z sardonicznym uśmieszkiem i błyskiem w oczach. — Kto, by pomyślał, że dołączenie apaszki wywoła taki efekt. Czuję się trochę rozczarowany, że potrafisz go odrywać bez tego magicznego artefaktu. — W głosie studenta medycyny zabrzmiała udawana uraza, jednak tylko Cecil po paru latach znajomości z nim, czytania go niemal jak otwartej księgi, doskonale wiedział, że Nevie bawił się jedynie słowami. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nevie nie musiał powstrzymywać rozbawienia, jaki rozlazło się na jego twarzy pod postacią szerokiego, demaskującego dołki w policzkach zaraźliwego uśmiechu, które udzielił się również Cecilowi. Nie był mu dłużny w wymianie spojrzeń, ani uśmiechów. Dorównywał mu w tym kroku, chociaż zastałe mięśnie twarzy, zwykłe zastygłe w umiarkowanej ekspresji, piekły od tej wymakającej się spod kontroli radości. To Nevell sprawił, że Fogarty nie zapomniał, jak to jest wykrzywiając usta w szerszym uśmiechu. - Obiecuję - zbliżył swoje chłodną dłoń do cieplej ręki Nevella i splótł ze sobą ich małe palce, by swojej deklaracji nadać silniejszego wydźwięku. – Poinformuję cię o wszystkim, krok po kroku. Nie mogę pozwolić, abyś osiwiał szybciej ode mnie. Mamy się razem zastarzeć, pamiętasz? - swoim słowom nadał nieco kpiarskiego wydźwięku, w celu rozładowania napięcia, które kulminowało się w powietrzu. Nie chciał, by iskry radości tańczące na krawędzi źrenic błękitnych oczu zniknęły, przytłoczone przez ciężar złowróżbnych, piszących czarny scenariusz refleksji. Nevell niczego udowadniać mu nie musiał, bo to, co do siebie nawzajem czuli, chociaż już dawno wymknęło się spod ram pospolitej definicji przyjaźni, biło przyśpieszonym rytem w ich piersiach, jeżeli drugiemu groziło niebezpieczeństwa. Cecil wielokrotnie zbliżał usta do jego ust, by zaciągnąć się oparami papierosa, jakie dopiero,co Nevell wypuścił ze swoich płuc, ale nigdy nie przekroczył oddzielającej ich granicy, którą wyznał kilku milimetry skrawek przestrzeń. Kontakt fizyczny, na który sobie notorycznie pozwali, mimo iż był płynny, nadal mieścił się w granicy akceptowalnego przezeń zdrowego rozsądku. Cień bał się, że drzwi ich przyjaźni zamknął mu się gwałtownie przed nosem, gdy wykona krok do przodu, dlatego stał w miejsc, jednocześnie nie pozwalając, by uczucia pochłonęła stagnacja. - Nie pytaj skąd to wiem, ale na rynku, jakiś czas temu, pojawiła się używka zwana witką słomki, która koi nerwy i zmysły, dzięki czemu można zdystansować się od emocji. To rodzaj suszu. - odezwał się po chwili, bo nie miał nic przeciwko, by rzucić się wir eksperymentów, nawet jeżeli wiedział, że jego nadmierne spożycie doprowadzało do zatrzymania akcji serca i paraliżu. I, jak każda substancja tego typu, miała właściwości uzależniające, więc w żadnym wypadku nie była rozwiązaniem długoterminowym. – Uprzedzając twoje pytanie - nie mówię tego z własnego doświadczenia. Po prostu znam kogoś, kto tym dilluje i kogoś, kto to zażywał. - Zażywał w czasie przeszłym to słowo-klucz. Przestał, kiedy wylądował na ratunkowym, niemalże uginając kark przed śmiercią. – Nawet nie musiałem ciągnąć cię za jęxyk. Sam się wygadałeś. - Cecil nie wyobrażał sobie świata pozbawionego obecności Nevella. Nie wyobrażał sobie, że Bloodwortha mogłoby zabraknąć, duh, był - zaraz obok siostry - jednym, co pewne i jednym, co stałe. Perlisty śmiech, który rozległ się kilka minut później, dawno stał się balsamem dla cecilowych uszu. Zakrył dłonią usta, by stłumić kolejny napad niekontrolowanego śmiechu, gdy Nevell nie tylko wyprowadził go z błędu, ale przede wszystkim przedstawił swój punkt widzenia, który był bardziej prawdopodobny od małych złośliwości Fogarty'ego. - Nie chcę cię do niczego namawiać, Nevie, ale czemu nie potraktujesz tego jak wyzwania? Pod wieloma względami Mallory Cavanagh był wzywaniem, aczkolwiek Cecil niekoniecznie chciał, by Nevell, przy tej okazji, bawił się własnymi, nie w pełni sprecyzowanymi uczuciami, bo nie mógł mieć pewność, że to tylko nagła fascynacja zrodzona z przelotnego zauroczenia, która w końcu znika, niemal jak każda krótkotrwała emocjonalna inwestycja skrzypka. - Kiedy cię widzę, nie jestem niczego pewien - słowa ułożyły się na języku same, zanim zacisnął na nim zęby, lub zdławił głos w krtani. Czuł się dostatecznie swobodnie i wypił wystarczająco dużo trunku, by zwyczajnie świecie przestać na nie uważać. – Jednak mogę ci przedstawić dwie wersje wydarzeń - łobuzerski uśmiech, jaki zakwitł na jego wargach, jedynie się pogłębił. – I powiesz, która bardziej ci odpowiada - obracał pusty kieliszek między długimi, smukłymi palcami, nie odrywając oczu od twarzy przyjaciela, która w blasku abażuru przeganiającego mrok z salonu wydawała się być jedynym spoiwem łączącym Fogarty'ego z rzeczywistością. – Możemy uznać, że w tym planie była luka, która nie uwzględniała mojej słabości do wina. Odstawił szkło i sięgnął po butelkę, której zawartości wymagała pilnej uwagi ich łaknących alkoholu gardeł, choć te będące własnością Cecila widocznie przodowało w tym pragnieniu, czego dowodem były choćby plamy baldego różu dekorujące policzki. - Albo zwyczajnie świecie chcę zanurzyć się w odmętach błogostanu gwarantowanego przez procenty, bo wiem, że, kto jak kto, ale ty nie wykorzystasz tego, że - jak to ująłeś - w tym stanie jestem łatwiejszy. Choć najprawdopodobniej nie miałby nic przeciwko temu, zwodnicza myśl pojawiła się pod sklepieniem czaszki, ale, zanim ukształtowała się na ustach, Cień zacisnął zęby na filtrze dopiero co wyciągniętego z paczki papierosa. Dłonie drżały mu niemal w porównywalnym stopniu, co tlący się płomień zapalniczki. Zaciągnąwszy się, rozlazł do kieliszków kolejną porcję czerwonego wina, tym razem, przynajmniej na moment, odrywając wzrok od znajomych rysów twarzy, by w zupełności skupić się na tej czynności i nie zmarnować chociażby kropli swojego ulubionego alkoholu. - Czyżby?- upił wyjątkowo oszczędny łyk wina. Ogniki, które zapłonęły w jego spojrzeniu, wstęgi ciemnego brązu rozświetliły bursztynowymi refleksami. Przekazał papieros Nevellowi. – Być może - "być może" było zbędnym dodatkiem, gdyż prawda była znana im obu – lubię na ciebie patrzeć, Nevie, a apaszka jest tylko pretekstem, by dłużej zawiesić na tobie spojrzenie. - Uniósł kieliszek w triumfalnym geście toastu; pół sekundy później naczynia odnalazło drogę do ust i jedną drugą jego zawartości opróżnił duszkiem. Prawda była bardziej trywialna, mniej kokieteryjna i nad wyraz pospolita. Chciał puścić zaciśnięty hamulec i po prostu wypić nadprogramową butelkę wina w towarzystwie Bloodwrotha, nieco sobie pofolgować. Ostatnio nie nadarzyło się zbyt wiele ku temu okazji. Ostatnio zasypywały ich gradem nowiny, które ciężko było przełknąć i które zabierały oddech z płuc. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Student medycyny zawiesił wzrok na odznaczających się dołeczkach w policzkach Fogarty’ego i wprawienie zazwyczaj kontrolowanej mimiki Cecila, zaklętej na ogół w masce obojętności, do ujawnienia ich obecności, każdorazowo traktował jako swój sukces. Sukces pozostawiający po sobie posmak zwycięstwa. Nevell Bloodworth dążył mniej lub bardziej świadomie do jego powtórzenia raz po raz, ponieważ lubił ilustratora w otoczce tej efemerycznej radości, która rozświetlała mu za każdym razem spojrzenie. Nawet jeśli początkowo bardziej skoncentrował się na różnicy temperatur i ledwie powstrzymał się, by nie okryć wierzchu cecilowej ręki własną. Sens słowa dotarł do niego z ułamkowym opóźnieniem, tworząc jednak coś, czego mentalnie mógł się pochwycić. — To, że ciągle wpadasz w nocy w stanie różnym, często wątpliwym, zaliczyłbym raczej do tego, że czekasz niecierpliwie na moje pierwsze oznaki siwizny — skontrował Nevell z ironią. Nie miał jednak za złe wszystkich tych momentów chwilowej grozy czy serca łomoczącego w piersi, Bloodworth wolał, żeby Cecil trafił do niego niż w jakieś obce ręce. Fogarty dawał mu przy tych okazach mnóstwo pola do ćwiczeń związanych z praktycznym przełożeniem wiedzy pozyskiwanej na zajęciach, które nierzadko współdzielili. — Wypominasz mi moje pijackie słowa i na domiar złego wykorzystujesz je przeciwko mnie? — podpytał z rozbawieniem zaklętym w uniesieniu kącików ust. Student medycyny pamiętał to trochę jak przez mgłę, na języku wciąż miał posmak czerwonego wina, okoliczności za to zbladły dość mocno, jakby zabrakło im punktu do zaczepienia, ale wiedział doskonale, że to on wypalił do Cecila tajemniczym: zestarzej się ze mną. Na szczęście bądź nieszczęście skrzypek nie powiedział niczego więcej, chyba powstrzymany przez resztki ochoczo wychodzącego za drzwi rozsądku. Na wieść o witce słomki posłał Cecilowi powątpiewające spojrzenie. Sięgnął ręką do Picasso jako symbolu niewinności i pogłaskał go po grzbiecie, następnie pomagając obłoczkowi znaleźć się łapkami na podłodze, gdzie jak podejrzewał, zaraz zacznie się skoczne badanie terenu, zanim powróci do Nevella, podgryzając i ciągnąc materiał spodni w oczekiwaniu jego uwagi w trybie natychmiastowym. — Czy ten informator wskazywał ci może skutki uboczne tego suszu? — Skrzypek przekrzywił głowę, czekając na odpowiedź ze strony Frogarty’ego. Efekty niepożądane zawsze występowały, ale przy ich wskazaniu zazwyczaj bladły te określone jako wow. Jeśli wobec czegoś Nevell wykazywał dużą dezaprobatę poza różnicą wieku większą niż pięć lat, to dotykało to również swoim zasięgiem wszystkich substancji psychoaktywnych niewiadomego pochodzenia, których skutków długofalowo nie dało się przewidzieć (poza wpadnięciem w liche ramiona uzależnienia, rzecz jasna). — Albo przynajmniej mówił ci, że przy problemach z widzeniem dodatkowych rzeczy, twój problem mógłby się pogłębić? Nie wydaje mi się, że sięgnięcie po coś, czego nie jesteś w stanie skontrolować w celu wyciszenia jednego, nie wzmoży drugiego albo nie doda ci czegoś nowego. — Student medycyny nawet nie musiał specjalnie podkreślać, że nie podchodził do kwestii owego suszu optymistycznie i entuzjastycznie. W głosie przeważał mu sceptycyzm wobec sięgnięcia po używki jako złotego rozwiązania na cecilowe problemy związane z rozkładaniem emocji i ich intensywności na czynniki pierwsze, nawet w wymiarze krótkotrwałym. Bloodworth znacznie chętniej spróbowałby zaklęcia lub rozglądałby się za rytuałem pasujących do kryteriów. Niedopowiedziane zostało to, że nie chciałby zostać narażony na zbieranie Frogarty’ego po jakichś nieznanych substancjach, suszach czy innych wynalazkach. Nie przypominałoby to w żadnym wypadku zatamowania krwawienia, urazu czy zadrapania, z którym mógł sobie z wprawą poradzić. Dodanie do równania narkotyków niewiadomego pochodzenia i działania, mógłby Nevella chyba przerosnąć i wykazywał na tym polu dużą samoświadomość. Skrzypek zachichotał na dźwięk zestawienia Mallory’ego Cavanagha obok słowa wyzwanie, ponieważ miłośnik owadów ciągle mówił o swojej zmarłej siostrze, niemal obsesyjne i nierzadko w sposób monotematyczny. Nevell nie mógł zbytnio pozyskać informacji o nim. Prowokował Cavanagha celowo, często oglądał rumieńce zakwitające na twarzy ciemnowłosego, jednak zaraz potem Mallory, jakby wypierał ze świadomości w najdalszy kąt swojej czaszki to, że Bloodworth powiedział do niego coś dwuznacznego. Przypominało to krążenie wokół siebie, jednak Nevie nie potrafił Malla rozgryźć, a chciałby. — Może po prostu oszczędzam ci nieprzyjemnego podszczypywania zazdrości, Froggy. Lekki róż przyozdabiał policzki Cecila Fogarty’ego, a Nevella nawet w wolniejszym tempie niż to należące do ilustratora, chwytało ciepło związane z rozszerzaniem naczyń krwionośnych. Kiedy cię widzę, nie jestem niczego pewien, wypowiedź Froggy’ego wywołała u studenta medycyny pogłębienie uśmiechu, którym go wcześniej obdarował. W tle jakby wtórując do muzyki płynącej swoim rytmem z radia, przebijały się podskoki Picasso. — Wybiorę rozsądnie drugą opcję. Nie uwzględnienie słabości do wina nadaje się jedynie do zezłomowania. Nie jesteś aż w takim zaprzeczeniu, słońce — mruknął rozbawiony samą możliwością takiego scenariusza. To, co się Cecilowi niewątpliwie udało, to odciągnąć uwagę skrzypka od tego, że za rogiem na Fogarty’ego czekało wyruszenie śladem Huxleya. — Przy tym tempie chyba chciałbyś, abym ja też był nieco łatwiejszy — skwitował z cichym śmiechem Bloodworth. To, że Nevell lubił kontakt fizyczny, nie uległo najmniejszym wątpliwościom, jednak to on z ich dwójki dość sztywno trzymał się racjonalnej granicy, którą stopić mógł jedynie zbyt duży poziom alkoholu, który mógłby z łatwością jego zahamowania zburzyć jak naruszenie konstrukcji domku z piasku. Z uwagą obserwował skupienie odmalowane na twarzy Cecila, gdy starał się nie uronić ani jednej kropki wina, jakby to było wyjątkowym rocznikiem i nie zapewnić jej konfrontacji z blatem stołu. Przejął papierosa, przekazanego mu przez Cienia i chwilę później uzupełniał płucami dym z używki. — Od kiedy potrzebujesz pretekstu? — Nevell zawiesił to pytanie nad ich głowami dopiero po dłuższym przetrzymaniu nikotyny i wypuszczenia jej po chwili. Nie zwrócił fajki od razu w ręce własne Fogarty’emu, trzymając go między palcem wskazującym a środkowym lewej ręki ze znamieniem czarownicy na wierzchu, acz bliżej nadgarstka. Skrzypek zerknął na butelkę, której zawartość malała z każdym kolejnym rozlaniem, ciesząc się przy tym prędkim spożyciem. Wbrew pozorom obaj potrzebowali w natężeniu wszyskich nowin i szukaniu odpowiedzi, może niekoniecznie się upić, ale w najłagodniejszej wersji zrelaksować się – oderwać myśli od tego zapyziałego miasteczka i okolicy, ściągające do siebie wszystkie plagi egipskie. Nic więc dziwnego, że zaraz i Nevie zamoczył usta w rozlanym winie, choć nie miał zdecydowanie takiego spustu jak Froggy, a może po prostu chciał się jeszcze ze swoim Cieniem odrobinę podroczyć. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Zazwyczaj po prostu niecierpliwie czekam aż otworzysz te cholerne drzwi, bo utrzymanie ciała w pionie to czasem nadludzki wysiłek - drwina w cecilowym tonie głosu była ledwo słyszalne, przełamana przez nutę rozbawiania, aczkolwiek momenty grozy, jakie fundował Nevellemu, nie powinny być obiektem żartów. Cecil nie zasłużył na jego dobroć, na twarz wykrzywioną w przejęciu i czas, który mu poświęcał, by doprowadzić go do stanu używalności. Zazwyczaj czuwał przy jego łóżku całą noc. Czuł jego ciepłe dłonie na swoich wiecznie zimnych palcach. Czul jego oddech tuż przy swojej szyi. Słyszał jego głosu przy ucho. Ciepły, przyjemny. Gdy zagrożenie minęło, student czytał zwykle książki, jakie kurzem zalegały na jego półce, zwykle były to opowiadania. Fogarty, niebywale egoistycznie, udawał, że śpij, by posłuchać historii do końca. Potem, przez targające nim wyrzuty sumienia, rekompensował mu to na różne sposoby. Nie czekał na odpowiedź. Nie czekał z założonymi rękami. Podniósł się z krzesła i sięgnął dłonią do głowy Neviego, która dzięki temu znalazła się w zasięgu jego ręki. Zanurzył palce w jego ciemnej czuprynie. – Nie widzę ani jednego siwego włosa, złotko, więc chyba będę musiał bardziej się starać. - Uśmiech zawieszonych na ustach dał upust rozbawieniu. Chociaż nie chciał fundować mu kolejnych bolączek, wiedział, że przed Bloodworthem jeszcze wiele bezsennych nocy. – Więc to nie była obietnica, tylko pijacki bełkot? Cóż za rozczarowanie- ton rozbawienie już wyraźnie brzęczał między słowami. Był niczym upierdliwa, bzycząca przy uchu mucha. Nie lubił barwy swojego śmiechu, dlatego zwykle tłumił go w gardle. Śmiał się rzadko, głownie w obecności studenta medycyna. Cecilowi czasem wydawało się, że ten dźwięk był przeznaczony wyłącznie do jego uszu. – Co złego to ja, kochanie, powinieneś do tego dawno przywyknąć. – Nie mógł się powstrzymać. Puścił mu oczko. Czerwone, wytrwane wino skutecznie rozwiązywało język. Słowa, które bełkotał Nevie tamtej nocy, zapadły Cecilowi w pamięć tylko dlatego, że wypil kilka kieliszków mniej. Wyjątkowo to nie on potrzebował znieczulenia. Powątpiewające spojrzenie, jakie wysłał mu Bloodwroth było wystarczające, by nie kontynuować zapoczątkowanego temu, ale cecilowy język, po takiej zdrowej dawce nektaru bogów, nie słynął z wstrzemięźliwości. Cecil na chwile objął spojrzeniem kicającego po pokoju królika. Pan Ravencroft dołączył do tej eksploracji, szturchając biały obłoczek mało subtelniej łapą, jakby oczekiwał, że chociaż królik zainteresuje się losem kota-wygnańca. - Delikwent, który go zażywał, wylądował w szpitalu. Przedawkował. Walczył o życie przez dwie doby, potem - zamilkł na chwile, łapiąc w zęby dolną wargę, by rozproszyć kołtun zalegających pod sklepieniem czaszki myśli – czasu przeszłego nie użyłem bez powodu. Umarł. Słowo, które zwyczajowo łatwo przechodziło mu przez gardło. Śmierć była w końcu nieodłączonym elementem ludzkiego żywota. Nie wzdrygał się przed nią, ale też nie w pełni zaakceptował ten stan rzeczy, bo w końcu walczył z całych sil, by zostać przy życiu, do czego zwykle skłaniała go determinacja w spojrzeniu Neviego, albo Tessy. Głos zdrowego rozsądku, Nevell Bloodwroth, znowu przemówił. Dosadnie, stanowczo, bez subtelności, z bezwzględną szczerością, na jaką pozwolić sobie mogli wyłącznie we własnym towarzystwie. – Rozumiem ryzyko. – Nie musiał wykładać mu tego, jak małemu dziecku. – Skutki uboczne mogą być różne, nieprzewidywalne. Mimo to chcę spróbować, Nevie. Małą ilość, w kontrolowanych warunkach. – Nie chciał toczyć o to sporu. To była jego własna decyzja. Nevie mógł go wspierać, lub się wycofać, przymknąć na to oko, udawać, że ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Cecil wiedział, że opcji numer dwa, trzy, cztery, pięć i każdej innej, poza tą pierwszą, nie wybierze, bo mówiąc kontrolowane warunki, na myśli miał jego czujne oko, bo nikomu innemu w podobnej kwestii zaufać nie mógł. Bo nikt inny nie miał wglądu do jego słabości. Chichot Neviego, wypełniający przestrzeń pokoju, był przyjemny w brzmieniu. Brzmiał równie atrakcyjnie, co grana przez niego na skrzypcach melodia. Chociaż mu nie zawtórował, pogłębił uśmiech figurujący na ustach. Mallory nadal nosił żałobę po Dahlii. Radość rzadko zaglądała do jego spojrzenia. Ponury, apatyczny, osowiały, a jego myśli jednokierunkowe, skierowane ku zmarłej siostrze. Cecil bywał wielokrotnie świadkiem prowokacji Neviego, jakie ten adresował ku Mallowi. Widział, jak pod ich wpływem policzki Cavanagha pokrywały się różem. Wiec nie był zupełnie odporny, najzwyczajniej świecie udawał, że nie rozumie kierowanych ku niemu dwuznaczności. - Doceniam twoją troskę o moje samopoczucie. Zazdrość spaliłaby mnie od środka. Kłamał? Wyolbrzymiał? Mówił prawdę? Nevie'emu nie musiał udzielać otwartej odpowiedzi. Sobie samemu również. Stłumił chichot w otwartej dłoni, jakby ziewał, zupełnie nie kontrolując tego odruchu. Miał wiele słabości i wiele nałogów. Przestał z nimi walczyć. Kontakt fizyczny wdarł się do ich znajomości zupełnie naturalnie. Po prostu się pojawił. Jak wiosenny deszcz o poranku. Balansowali na cienkiej granicy. Przekroczyć ją było łatwo. Utrzymać się ponad nią było znacznie trudniej. - Zawsze pojawiały się same. - Spoglądał na niego pod byle pretekstem. Tu, w ograniczonej do ich obecności przestrzeni, nie potrzebował żadnego pretekstu. Mógł wpatrywać się w niego godzinami, ale nie tam, za drzwiami mieszkania, gdzie obok nazwiska Bloodwroth nie dało się przejść obojętnie. Sięgnął po papierosa, którego Nevell nadal trzymał zamkniętego między palcami. Wykorzystał okazje, by opuszkami palców musnąć wierzchu jego dłoni. Nachylił i złapał go w zęby, chociaż nadal spoczywał w ręku skrzypka. Zaciągnął się dawką nałogu, pozwalając, by ciut złośliwy uśmiech zatańczył na jego ustach, a potem, zwalniając uścisk z jego dłoni, prostując plecy, uraczył podniebienie kolejnymi łykami wina. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— Powinieneś się cieszyć i dziękować Lilith, że zawsze jak wpadasz w kłopoty, zastajesz mnie w mieszkaniu lub ja w porę odnajduję ciebie, słońce. — Nevie spojrzał wymownie na fresk Matki Piekielnej zdobiącej ścianę salonu, która wyszła spod rąk Fogarty’ego. — Ale… nawet jeśli zastałbym cię siedzącego pod drzwiami, to też bym sobie poradzić ze wciągnięciem cię do środka. Może nie byłoby to zbyt przyjemne doświadczenie i może narobiłbym ci trochę siniaków, ale potem bym się tobą zajął. — Przeniósł wyzywające spojrzenie z wizerunku oblicza Lilith na Cecila i sprzedał mu ładniejszy ze swoich uśmiechów. Upił skromny łyk wina. Wzmianka o siwych włosach przebijających się rzekomo przez ciemne włosy młodego Bloodwortha była w istocie tylko wodą na młyn dla rozluźnionego winem Cienia, dlatego ani trochę nie zaskoczyło go zanurzenie smukłych palców i inspekcja. Kiedyś na pewno zgłosi się z zażaleniami pod adresem Cecila Frogarty’ego za podwyższony kortyzol, który potencjalnie zostanie udowodniony podczas badań. — Możemy uznać to za wiążące, jeśli tak bardzo zapadło ci to w pamięć. — Nevell zachichotał. Prawdą jednak pozostawało to, że każdą emocje zdzierającą maskę obojętności u Cecila, a zwłaszcza rozbawienie traktował jako swój sukces. Dopełnienie tego za sprawą szczerego śmiechu czy wyrywającego się skutecznie spoza kontroli uśmiechu sprawiało skrzypkowi wiele radości. — Ach, tak? Przykro mi, Froggy, zdążyłem nadpisać to wygrzebanymi z ciebie zaletami. — Uniósł rękę z lampką tak, jakby wznosił toast za co najmniej największe odkrycie archeologiczne bądź medyczne i zbierał z tego tytułu same pochwały, zanim nie zwieńczył tego przepłukaniem gardła winnym posmakiem osiadającym na receptorach smakowych na języku. Delikwent, który go zażywał, wylądował w szpitalu. Przedawkował. Walczył o życie przez dwie doby, potem czasu przeszłego nie użyłem bez powodu — Nevell Bloodworth nie przerywał Cecilowi, mimo że w klarowny sposób wyraził swój sprzeciw wobec takich kroków. Spodziewał się jednak, że korcenie przez tę opcję sprawi jedynie, że Fogarty pójdzie o krok dalej, nawet jeśli śmierć kogoś już zabrała po styczności ze wspominaną substancją niewiadomego pochodzenia. Może prowadziła do silnej niewydolności organów, ataku serca lub zatrucia. To dawka czyniła truciznę, usłyszał to już nie raz, jednak wyważenie takiej, która była bezpieczna również stanowiła niemałe wyzwanie, jeśli nie dotyczyło to ogólnych badań klinicznych z grupą kontrolną i badaną, a to nie obejmowało swoim zasięgiem testowania używek o działaniu psychoaktywnym, biorąc pod uwagę prohibicję narkotykową zainicjowana przez Stany Zjednoczone w latach 60-tych, które wyszły poza ich kontynent. Tak jak się spodziewał — Cecil nie porzucił tematu i po krótkiej przerwie w nadawaniu powrócił do psychodelików, twierdząc, że rozumiał ryzyko. Na co Nevell ściągnął usta w wąską linię, słysząc tę prośbę zawieszoną między skutkami ubocznymi, a kontrolowanymi warunkami, które między wierszami miałby dopatrywać skrzypek. Wyłapał kontekst i odczytał życzenie ilustratora. Nie zamierzał jednak odpowiadać mu na to teraz, jednak po minie studenta medycyny można było się domyślić, że nie pała do robienia królika doświadczalnego z Cienia nawet okruchami sympatii. Nevie musiał się nad tym zastanowić, wiedząc, że nie wybije z głowy Fogarty’ego tak głupiego pomysłu, jednak zostanie jego skrzydłowym w jakimś stopniu byłoby przyzwoleniem tegoż działania, nawet jeśli Bloodworthowi przyświecałoby jedynie, żeby wyszedł z tego cało. Zwieńczył temat narkotyków upiciem sporej ilości wina i poruszał lampką w ręku, wprawiając płyn w ruch o ścianki, jakoby namiastkę falowania morza. — Taką właśnie mam nadzieję — zawtórował mu prowokacyjnie Nevell na wzmiankę o hipotetycznej zazdrości o Mallory’ego, posyłając mu dłuższe spojrzenie. Uśmiech ponownie zagościł na jego ustach. Powoli podniósł się z zajmowanego miejsca, pochwyciwszy w jedną rękę butelkę wina, a w drugiej trzymając lampkę wina, której zawartość ponownie wprawił w ruch, jednak tym razem w mniej kontrolowany. — Powiedzmy, że dziś nie musisz szukać już pretekstów — mruknął, wymijając Cecila niby przypadkiem ocierając się o ilustratora, przy wymijaniu bawiącego się Picasso i Ravencrofta. W końcu jak twierdził Fogarty: każdy pretekst się pojawiał się sam. Bloodworth do inicjowania kontaktu fizycznego z Froggym nie potrzebował jednak wymyślonych na poczekaniu powodów; czasem tylko imitował ich przypadkowość. Następnie zajął miejsce na kanapie, skąd lepiej było słychać muzykę płynącą swoim rytmem z włączonego radia. Butelkę postawił obok, jednak zabranie alkoholu z punktu A do punktu B, samo w sobie stanowiło zaproszenie, aby Fogarty w końcu usiadł. — Zostaję na noc, więc możesz patrzeć na mnie do woli, więc chce przy okazji zobaczyć twoje nowe nabytki na skórze. — Bloodworth posłał mu cierpki półuśmieszek, ponieważ wcześniej Cecil zbył go milczeniem, jednak tym razem osiągneli remis na polu pomijania niewygodnych kwestii. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Dziękuję, bezustannie - codziennie, w każdej modlitwie, jaka zamarła na jego ustach, nigdy nie zapominał o wdzięczności, którą kierował ku Lilith. Powierzył jej swoje życie, każdy dzień. – Jej, że jesteś. - Nie miał bowiem wątpliwości, że to Władczyni Piekła sprawiała, że zawsze, gdy wpadał w kłopoty, gdy się wykrwawiał, na jego drodze pojawiał się Nevell. Jakby wyczuwał, że wieczorem powinien zostać w domu. Jakby wyczuwał, że Fogarty będzie potrzebował jego pomocy. Podskórnie, mimowolnie, zawsze na posterunku, tam, gdzie być powinien. – I tobie, że mnie znosisz. Wzrokiem Cecil zabłądził za spojrzeniem Nevella - do fresku Matki Piekielnej. Utkwił w niej spojrzenie. Jej podobizna, chociaz wiernie została odwzorowana, nie mogła równać się z pięknem, które od niej emanowało, gdy pierwszy raz ukazała się Cieniowi. Pamiętał ten dzień, jakby ich pierwsze spotkanie dzielił odstęp jednego dnia, a nie kilku lat. Pojawiła się przed nim nagle, niespodziewanie, jak fatamorgana, utkana z chłopięcych pragnień o kobiecej, zapierającej dech w piersi urodzie. Skąpana była w poświecie księżyca. Jej skóra, jasna, niemalże mlecznobiała, lśniła. Długie, czarne włosy falami spływały po jej smukłych nagich ramionach ramionach, ukrywając nagość jej ciała. Spojrzenie ciemnych oczu, udekorowane wachlarzem gęstych, długi rzęs, spokojne, zimne, kontrastujące z łagodnym uśmiechem subtelnie przylegającym do jej warg. Podszedł ku niej. Musiał sprawdzić, czy była prawdziwa, czy nie była wybrykiem jego wyobraźni. Opuszkami palców, lękliwe dotknął jej dłoni, równie zimnej, co jego własna. Przemówiła wówczas. Głos miała miękki, wręcz aksamitnie miękki, kojący. Zachłysnął się jej obecność. Jej porażającą, demoniczną obecnością. Hipnotyzującym pięknem z innego wymiaru. Wtedy miał wrażenie, że nikt nie mógł jej dorównać. Teraz wiedział, że jedynie pegaz mógł konkurować z nią w konkursie piękności. Strugi wspomnień, które pozostawiły słodycz pod językiem, wydarły z cecilowych ust głębokie, przepełnione namacalną tęsknotą westchnienie. Słowa Neviego kształtujące się na wargach sprowadziły go na ziemię. Była to mniej bolesna konfrontacja z rzeczywistością niżeli się tego spodziewał, kiedy spojrzeniem uchwycił ukryte w półmroku oblicze przyjaciela. Pegaz i Nevell, uzupełnił w myślach. Nie przyszło ci do głowy, że celowo funduję sobie kłopoty, bo lubię, jak mnie z nich wybawiasz?, niewypowiedziane pytanie zamarło w cecilowym oddechu i prowokacją zalśniło się w jego spojrzeniu. Prawda leżała gdzieś po środku. Bo gdyby został zmuszony, wykrwawiałby się dla niego. Cecil wiedział, że cisza, jaka wkrótce pomiędzy nimi zapada, była konsekwencja determinacji, która pobrzmiewała w jego spojrzeniu i słowach. Skrzyżował z skrzypkiem spojrzenie, nie przerywając, nawet półsłówkiem zachodzących w głowie Neviego procesów myślowych. Studiował zatem, trwając w ciszy, ekspresje pojawiające się na jego obliczu, streszczające się przede wszystkim do grymasu niezadowolenia, wyrażonego w ustach zaciśniętych w wąską kreskę. Zrozumiał zatem, że podjęta przez Fogarty’ego decyzja, była świadoma, nieodwracalna, że wycofać się nie miał zamiaru. Brak jednoznacznej odpowiedzi zinterpretować mógł w jeden tylko sposób - Bloodwroth, chociaż jeszcze nie pogodził się z cecilowym eksperymentem, zamierzał wziąć w tym udział. Nadzieja wyrażona w nevellowych słowach znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości. Zazdrość duchotą zakleszczało się na drogach oddechowych Cienia, przez co oddychał z trudem, z nadmiernym wysiłkiem. Myśl, że mógłby zatonąć w objęciach Mallory'ego, chociaż kreśliła na jego wargach krzywiznę rozbawienia, równocześnie paliła go przełyk. Nie od razu, chociaż walczył sam ze sobą, poszedł w ślad za skrzypkiem, ale jednocześnie nie spuszczał z niego wzroku. Uśmiech nieustannie pogłębiał się na jego ustach, za sprawą kolejnego łyka wina, który wylądował w jego przełyku. W odpowiedzi na przelotny, pozornie przypadkowy dotyk, na ułamki sekund, zawieszonych w pięciu uderzeniach serca, owinął palce wokół nadgarstka Neviego, muskając skrawki jego skóry opuszkami palców, ryzykując, że Bloodworth, pod wpływem tej czułości, wypuści kieliszek, na którym zamknął swoje szczupłe palce. Miał racje - wymówki nie były już potrzebne. Zastąpione zostały łapczywymi łykami alkoholu i łaknącymi uwagi spojrzeniami. Tej nocy – co było zupełnie zrozumiałe – patrzeć będzie wyłącznie na niego. Z pustym kieliszkiem dosiadł się do Neviego. Które?, chciał zapytać, ale w porę ugryzł się w język. Słowa Neviego były otrzeźwiające jak zimny prysznic w ciepły, letni dzień. Odłożył szklane naczynie obok butelki wina. Zamiast podwinąć rękawy, zdjął sweter, odsłaniając przed nim nagość swojej wątłej klatki piersiowej. Oczy Neviego napotkać mogły nowy nabytek na cecilowej skórze. Świeżą, sklepioną zaklęciem ranę na wysokości serca. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— Cała przyjemność po mojej stronie, słońce — Nawet jeśli nie zawsze szło to w linii prostej z paletą pozytywnych emocji i obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę, to było jednak połowiczne kłamstwo, na które mogli przystać. Złośliwie można, by jednak rzec, że Cecil zapewniał młodemu Bloodworthowi feerie wrażeń, w których skrzypek mógł testować zachowanie zimnej krwi i umiejętność przejścia do działania po zdławieniu wszystkich obaw, obijających się wewnętrz umysłu, że życie jednej, jeśli nie najważniejszej osoby w jego egzystencji, zawisła na włosku. Kiedy pobladły i wykrwawiający się Fogarty otworzył mu drzwi, zanim nie wpadł mu w ramiona, brocząc krwią czarne ubrania, chętnie przyjmujące ciecz materiał. Zanim na miejscu pojawiła się Tessa – skrzypek sytuację miał już pod kontrolą, oddech Cecila był unormowany, a krwotok zlikwidowany. Poza bladością na twarzy ilustratora, jego wcześniejszego mruczenia o długu wobec Nevella, dowodem tego, co miało miejsce jeszcze chwilę temu, była cecilowa zakrzepła krew na palcach skrzypka. Matka Piekielna zawsze posyłała go na przecięcie ich ścieżek, jakby popychała jednego w stronę drugiego. Odciągali od siebie nieszczęścia i zwiększali szanse na powodzenia na jakimkolwiek polu. Jeśli Nevell pokusiłby się o stwierdzenie, że to Cecil wprowadził go w fascynację Lilith, ścieląc przed nią ołtarz uwielbienia, to nie byłoby to dalekie od prawdy, ponieważ przelał to na młodego Bloodwortha. Na drodze indoktrynacji dla Cienia nie stało nic, a on skutecznie wykorzystał tę okazję, dlatego dziś byli w takim miejscu, a nie innym, skupieni na oddaniu Matce Piekielnej i oczarowani sobą nawzajem. Jednakże nawet w opozycji do oczarowania bez trudu przebiła się cecilowa intencja związana z sięgnięciem po substancje psychoaktywne niewiadomego pochodzenia, którym przeciwny był młody Bloodworth. Nie wynikało to wyłącznie z osoby zachłyśniętej swoim kierunkiem studiów bądź odgrywaniem roli dobrze wychowanego młodego człowieka, który jest częścią składową Kręgu. Nikt z kim Nevie był tak bardzo związany, nie przyprawiał go o tyle zmartwień, jak właśnie Frogarty i już nie ustabilizował jego stan, co poniekąd uzyskiwało oszlifowany stan zautomatyzowania i powściągania podminowujących emocji (w sytuacjach krytycznych nie miał przecież czasu, aby się na ich przezywaniu skupiać). Nevell Bloodworth nie zwątpił, choćby na moment, że zwieńczenie swojej tyrady, ściągnięciem ust w wąską linię i uparte spojrzenie rozluźnionego winem Cecila, nie wykluczało tego, że i tak na ten, jak i każdy inny nierozsądny pomysł Fogarty’ego przystanie, wmówiwszy sobie uprzednio, że to pozwoli skrzypkowi trzymać rękę na pulsie. Nie wypowiedział jednak tego głośno, odpychając tę myśl w tył czaszki, choć wiedział, że wróci niczym ćma przyciągana do światła. Na razie Nevie pozwolił, aby igiełki irytacji rozpięły się pod skórą. Uśmiech rozbawienia u Froggy’ego nie okazał się tak wyraźny, jak Cień, by tego oczekiwań; wyrwała mu się niekontrolowana mikroekspresja, jednak Nevie nie skomentował tego. W drodze na kanapę towarzyszyło mu mrowienie wokół nadgarstka, gdzie wcześniej znalazły się smukłe palce ilustratora, co jedynie zostało podsumowane w uniesionym, łobuzerskim uśmiechu u skrzypka. Nie zatrzymał się i szczęśliwie szkło nie skonfrontowało się z podłogą, stanowiąc zagrożenie dla kicającego radośnie Picasso. Młody Bloodworth doskonale wiedział, że jego bff lover podąży za nim, nawet jeśli budował pozory ociągania, tak jak i zręcznie poszukiwał powodów, wyciągając je niemalże na poczekaniu. W momencie, w którym Cecil Frogarty pozbył się swetra i proces ten obył się bez marudzenia, a lampka Nevella wylądowała obok tej ogołoconej z choćby kropli wina, należącej do ilustratora, zbliżył się do Cienia bez uprzedniej zapowiedzi. Uwaga studenta medycyny skupiła się na zasklepionej ranie, choć nadal zaczerwienionej dokoła na wysokości serca. Ciepłe palce Bloodwortha zawędrowały do jej krawędzi, jednak nie naciągał skóry, podejrzewając, że jest dodatkowo uwrażliwiona, mimo niezaprzeczalnego użycia zaklęcia. — Czy za każdym razem muszę cię prosić, abyś uważał? — nevellowy ton niby jest lekki, lecz to czyste pozoranctwo, którym próbuje zamaskować ukłucie w klatce piersiowej wobec lawiny scenariuszy, co by było gdyby czar nie odniósł rezultatu. Czy trafiłby w ogóle do mieszkania? A jeśli tak, to w jakim stanie? Młody Bloodworth nie odrywał spojrzenia od piwnych tęczówek Fogarty’ego, starając się na nowo sprowadzić swoją uwagę na ranę i możliwe, że nowe nabytki na skórze ilustratora. Ręki nie cofnął, poddając się ciepłu bijącemu od swojego rozmówcy, dodatkowo wzmocnionym przez spożyte w szybkim tempie wino. — To wszystko? Czy znowu gasiłeś papierosa o skórę ręki lub jest coś, o czym do tej pory nie chciałeś wspomnieć? — skrzypek zawiesił między nimi te pytania, jednak nie zachowuje się jak rodzic, który przygląda się kontrolersko jego skórze w poszukiwaniu dowodów na swoje podejrzenia. Nevell zawsze chce, by to Cecil mu je pokazał. Z własnej woli, by ta decyzja była w pełni autonomiczna, a student medycyny podejrzewa, że dodatkowego ośmielenia na tym polu może dodać poziom spożycia. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Bał się uczucie, które paliło go w skórę. Bał się bliskości Neviego. Bal się, bo wypił za dużo wina. Bał się, bo czuł się przytłoczony. Dlatego się wahał. Rozważał w głowie za i przeciw. Zdusił je, gdy jednym zniecierpliwionymi haustem opróżnił kolejny kieliszek. Siadając obok, odłożył naczynie i ukrył drżenie placów, zaciskając je na krawędzi swetra. Na ciele mial wiele blizn. Każdą z nich traktował jak pamiątkę, jak wyryte na skórze wspomnienie, jak ego porażek, drogą, którą musiał pokonać, by znaleźć się w tej chwili. Chwili zwieszonej w oddechach. W czasie odmierzanym przez rytm wybijany w piersi. W niewielkiej przestrzeń ograniczona do ich obecności. I nie żałował żadnego piętna odciśniętego na skórze. Żadnej porażki. Żadnego zdławionego w krtani szlochu. Zdjął sweter. Odsłonił przed nim to, co ukrywał jego szorstki w dotyku materiał. Blizna na wysokości serca, choć pozornie stanowiła nowy nabytek, była tam od zawsze. Głęboko zatopiona pod skórą, ukryta pod szkieletem kości, niewidzialna dla ludzkiego oka. Nevell wiedział o istnieniu. Cecil pozwolił opaść ociężałym powieką. Nie mógł patrzeć mu w oczy. Nie chciał ujrzeć w nich rozczarowania. Nie mógł pozwolić, by zdrowy rozsądek przegrał z odruchami, które z trudem tłumił, bo gdy siedział obok niego - bark przy barku -trudno było mu ukryć drżenie ciała, gdy palce o znajomej strukturze odnalazły drogę do blizny. Był to niebezpieczny moment, gdy sen zaczynał przeplatać się z rzeczywistością. Co dalej? Jak wyciszyć serce, które biło ponad swoje możliwości? Jak stłumić pragnienie, które gorączką zostało rozpalone w trzewiach? Jak bronić się przed emocjami, które dreszczami wędrowaly po ciele? Jak ignorować bliskość, która ciepłem rozchodziła się po calym ciele? Jak zmusić struny głosowe do współpracy? Nie wiedział, jak. Nie umiał, nie potrafił. Dopadła go bezsilność. Zakleszczyła palce na jego podbródku. Nie pozwoliła mu dojść do głosu. Nie wiedział, jak się przed tym bronić. Nevell był jego największą słabością. - Chociaż nie lubię, jak się martwisz, być może lubię jak mnie to prosisz - wydusił na wydechu, chociaż wyznaniu temu nie towarzyszyła lekkość, żartobliwa nuta, pod języku poczuł gorycz, którą przełknął razem ze silną. Połączone ze sobą stworzyły konsystencje wstydu. Nigdy mu tego nie obiecał,bo nie składał obietnic, których spełnić nie mógł. Nie mu. Nie, gdy czuł na sobie ciężar jego spojrzenia. Nie, gdy spoglądał mu w oczy. Nie mógł, bo wiedział, że nie może mu tego obiecać. Nie mógł przewidzieć bezlitosnego splotu zdarzeń, które bliznami zdobiło jego skórę. Dłoń Nevella nadal ocierała się o jego skórę. Drażniła jego zmysły. Czul jej przyjemny ciężar, który dreszcze wywoływał na powierzchni ciała. Cecilowi wydawało się, że przepływały przez opuszki palców przyjaciela. Jakby prąd przepływał przez labirynt jego żył. Zadrżał, głębokiemu westchnieniu pozwalając wydostać się spomiędzy warg. Głos Bloodwrotha znowu rozległ się w skrawkach oddzielających ich przestrzeni. Odważył się w końcu. Otworzył oczy. Usta nawet nie próbował wygiąć w subtelnym uśmiechu. Nie wszystkie blizny były szlachetne. Te, które wykwitły na przedramionach, stały się źródłem jego wstydu. Żarem papierosa zdusić chciał niechciane, piętrzące się w nim emocje, których nie potrafił okiełznać. Nevell o tym wiedział. Przyłapał go na gorącym uczynku. Pokazał mu je więc. Dwie były świeże. Pojawiły się na skórze stosunkowo nie dawno. Zanim jednak na wargach Neviego zamarły słowa, Cecil przyłożył mu palec do ust. "Cicho" mówiło jego spojrzenie. Bo te blizny były ciszą. Pomyślał, że golf, który miał na sobie Nevell był zbędnym elementem garderoby. Pomyślał, że równie zbędna była przestrzeń, która oddzielała od siebie ich usta. Pochylił się więc, grzbiet nosa opierając o nos Neviego. Wyczuł w jego oddechu wino, kiedy usta znalazły się przy ustach. Jak zwalczyć w sobie pokusę? Za dużo alkoholu wypił, by w ogóle próbować. Nevie był tak blisko, za blisko. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Widok odsłoniętej skóry Cecila Fogarty’ego nie był dla Nevella Bloodwortha widokiem nowym. Oglądał ją kiedy ten pokazywał mu z ociąganiem nowe nabytki po ugaszeniu papierosów w akcie autoagresji. Oglądał ją gdy opatrywał lub zszywał jego rany. Oglądał ją również, radząc sobie ze skutkami ubocznymi rytuałów, które dosięgły Froggy’ego; poza tym zdarzało im się przebierać w swojej obecności. W przypadku ostatniego skrzypek skłamałby, gdyby pokusił się o stwierdzenie, że wzrokiem nie zawędrował tu i ówdzie. Najsilniejszymi dystraktorami okazywały się zawsze: ciepło bijące od Cienia i topniejąca między nimi odległość, wlewając melasę do nevellowego umysłu, utrudniając sprawne podejmowanie decyzji. Nevell z Tessą mieli niepisaną zasadę na mocy, której dbali wspólnymi siłami o Cecila, chociaż rzeczony jegomość zawsze im to utrudniał. Gdziekolwiek bliźniaczka Fogarty’ego się podziewała — mogła być pewna, że przynajmniej student medycyny spełniał swoją powinność na wspomnianym polu. Tessa od pół roku nie dawała jednak znaku życia, co sprzyjało napięciom między Cieniem a skrzypkiem, a także zamartwianiem tego pierwszego. Czy skrzypek zamierzał jej to wytknąć, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność? Oczywiście, że tak. Z kolei sam problem Neviego i Froggy’ego zawsze tkwił w szczegółach i niezbyt otwartej komunikacji, ucieczek Cecila lub zbywania podejmowanych tematów, udając, że te właściwie nie istnieją (więc Bloodworth z czasem przestał je poruszać i dopasowywać się do zachowania Fogarty’ego bez uprzedzenia), a jednak dokładnie to podejście drenowało ich relację. Pozbycie się Forgera przestało — cóż za zaskoczenie — dokładać cegiełek do niechęci, uważnego trzymania dystansu, wyrywania się z cecilowych objęć, wycofywania dłoni z uścisku, urywania kontaktu wzrokowego. Wygenerowało za to kolejny dylemat w postaci tego, że jeszcze bardziej ciągnęło ich do siebie i trudniej było z tej przyjemnej bliskości rezygnować, ponieważ niosła ze sobą poczucie spokoju, choć Nevell wolał traktować je jako coś przejściowego. Tak było wygodniej. Bloodworth nie przejechał palcami aż do samej zabliźnionej tkanki, w której to miejscu nie tak dawno znajdowała się rana, lokując się tuż nad sercem, aby sprawdzić jej fakturę — w takich momentach jak ten, doceniał wprawę Cecila w magii anatomicznej. W porę musiał wyhamować natłok myśli pod tytułem: co by było gdyby, nie chciał się na tym koncentrować i przeskok w inne rejony, nieco ułatwiał to skromnie pity alkohol. Nevell tyle razy powtarzał mu przecież, aby na siebie uważał, a niezliczoną ilość razy wracał do niego w opłakanym stanie, przyprawiając Bloodwortha o nowy wachlarz zmartwień. — Więc — zaczął Nevell, przeciągając celowo to jedno słowo. Bloodworth zasadniczo nie był pewien, czy to ekspozycja blizn przyczyniła się do plątania się cecilowego języka, czy spożyty w nadmiarze alkohol. — Chciałbyś, abym jeszcze o coś cię poprosił? Poza zadbaniem o swoje bezpieczeństwo i nie ładowaniem się w podejrzane sytuacje. — W przypadku ostatniego zdania, próbował zahaczyć o lżejszy ton, choć nadal stanowiło to przypominajkę dla Fogarty’ego i subtelną, słowną przepychankę. Bloodworth uniósł kącik ust w łobuzerskim półuśmieszku. Nevie blizn się spodziewał w gęstniejącej atmosferze intymności, odgłosów tupającego królika i ryzyka, że postawione na podłodze lampki zostaną przypadkiem strącone, a tym samym rozlane. Student medycyny nie podejrzewał jednak tak zaawansowanych prób uciszania, które zaowocują zredukowaniem odległości. Oględziny nowych przypaleń po papierosach zakończyły się kompletnym fiaskiem, zastąpione przez palącą potrzebą przełamania granicy — ostatniego, chyboczącego się bastionu, na którym opierało się nazywanie się przyjaciółmi, mimo że dawno przestali pasować do tych ram, zachowując się niczym para w białym związku. Skromnie, z rozsądniem, popijane wino w zestawieniu z dość szybkim, cecilowym tempem nie pomagało w przetworzeniu zajścia, które się rozgrywało. Z wachlarza wszystkich dostępnych opcji padło na tę najbardziej utorowaną emocjonalnie, gdzie Nevell Bloodworth najpierw musnął wargi Fogarty’ego, a następnie zainicjował krótki pocałunek, który chwilę później sam przerwał, kiedy tylko w pełni to do niego dotarło. — Cóż — mruknął niezbyt przekonany, odsuwając się na większą odległość. — Mieliśmy wybrać się do opuszczonego lunaparku, więc… nie zwlekajmy, zanim zastanie nas noc, słońce. — W głosie Nevella na próżno było doszukiwać się przekonania w napływie nerwowości wobec ukutego naprędce planu, ale ciężko było o ich brak, kiedy w jego głowie wirowały jedynie napisy o kurwa, o kurwa, o kurwa. Bloodworth doświadczył uderzenia gorąca, przeplecionego z wyrzutami sumienia, a serce waliło mu jak młotem w piersiowej i koniecznie musiał się przewietrzyć. Dlatego przeciął odległość, dzielącą go od stołu do paczki papierosów, która służyła za zakładkę w książce Edgara Allana Poe. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Dotyk Nevella był źródłem ciepła, który falami rozbiegł się po powierzchni cecliowego ciała, najpierw w postaci płytkich dreszczy, które stopniowo wątpiły się głębiej pod skórę. Przymknął ma moment powieki, dławiąc słowa w przełyku. Dłoń zacisnął mocniej na pustej, dopiero co opróżnionej szklance, z trudem tłamsząc wybijane przez szybsze akordy serca emocje. Rozlały się bladymi rumieńcami po jego policzkach, zajrzały pod powieki, rozświetlając je błyskiem ekscytacji, zagościły się w kącikach ust w formie nieco zadziornego uśmiechu. Co teraz, Nevie? Cichy głos Bloodwrotha, który rozerwał cisze=ę, nie odpowiedział na gnębiące go pytanie, ale jedynie nawarstwił wijące się w nim wątpliwości. Chciałbyś, abym jeszcze o coś cię poprosił? zabrzmiało jak zachęta, w równym stopniu, co jak luźniejszy ton i łobuzerski uśmiech, który rozgościł się na znajomych warg, których smaku jeszcze nie poznał. - Lista życzeń jest długa. Ciągnie się na kilka kilometrów. Nie wiem, czybyś jej sprostał - odpowiedział równie zaczepnie, głosem zniżonym do szeptu, niemal tak cichego, jak oddech. Usiłował tym ukryć jego drżenie. Chwila intymności, jaką sobie zafundowali, była złym doradcą i mogła być fatalna w skutkach. Chociaż bał się tego uczucia, chociaż bał się, że pod jego natłokiem, eksploduje, nie mógł go dłużej tłumić. Cecilowa dłoń sięgnął do karku przyjaciela. Przejechał po nim opuszkami palców. Zbliżył wargi do jego ucha, Westchnął cicho w jego skórę, gdy nos zanurzył w zagłębieniu szyi, naznaczył ją mgiełką swojego oddechu. Pragnął naszkicować pod palcami mapę jego ciała. Zerknąć w każdy jego zakamarek. Zapamiętać każde wgłębienie, każdy pieprzyk, każdą skazę zdobiącą jasną skórę. Zbadać jej strukturę pod dotykiem, wargami, przekonać się, jak smakuje. Nevie nie był świadomy, jakie procesy myślowe zachodziły pod kopułą jego czaszki. Było mu wstyd, że w takim momencie, w chwili jego troski, traktował go powierzchownie, jak obiekt pożądania, jednak nie mógł już dłużej udawać, że granice przyjaźni nadal istniały. Zatarły się już dawno temu. W cichych, nocnych szeptach. W pościeli nasączonej jego zapachem. Prowokowały go wargi przy wargach. Nie opierał się. Nie odsunął, nie prostował. Poczuł trzepot motylich skrzydeł w brzuchy, gdy miękka struktura usta Neviego przywarła do jego własnych, zamykających je w subtelnym objęciu pocałunku. To wydało się teraz takie proste - pogłębić słodką czułość, objąć go, nie puszczać, zacisnąć zęby na jego dolnej wardze, wyszeptać słowa, które paliły w krtań. Zatracić się w dotyku, cieple, obecności. Zapomnieć o całym świecie. Przekroczyć granice. Zrealizować pragnienie, które od dawna płonęło w jego trzewiach. Jego usta bez oporu ugięły się pod naporem pocałunku, którego odwzajemnił delikatnym muśnięciem na powierzchni dolnej wargi, chociaż chciał go pogłębić, wydusić z gardła Nevella cichy pomruk, głębokie westchnienia i doprowadzić go do bezdechu. Pocałunek trwał krótko. Ledwie chwile, kilka sekund, które być może dla Neviego nie znaczyły nic, dla Cecila były wszystkim, zwieńczeniem jego pragnień, piętnastoma niespokojnymi uderzeniami serca, myślami, które nie potrafił przelać w słowa. Pozostawiły na jego wargach słodki posmak obietnicy, który łapczywie zlizał w akompaniamencie słów Bloodwortha. Znowu to samo. Nie chciał go. Szukał wymówki, by wyplątać się z objęć. Tym razem na drodze stał im lunapark, a nerwowość w znajomej barwie głosu znaczyć mogła tylko jedno - głębokie rozczarowanie. Cecil zacisnął drżące palce na materiale swetra. - Zaraz pójdziemy, ale najpierw muszę do toalety. Nie patrząc na Nevella, nie rozglądając się przez ramię, udał się wprost do wspominanego pomieszczenia. Dopiero tam mógł swobodnie oddychać. Dopiero tam, w strugach zimnej wody, przegonił palące uczucie rozgoryczenia. Odetchnął. Spacer po opuszczonym lunaparku nie był złą opcją. Potrzebował odrobinę odrealniany. Musiał odciąć się do uporczywych emocji. Musiał zapalić. Papierosy zostały w salonie. Tam, gdzie przebywał Nevell. Musiał się z nim skonfrontować, stanąć twarzą w twarz. Uśmiechnąć się, słowami przełamać cisze, rozładować napięcie. Udawać, że przyjaźń to wszystko, czego pragnie. z tematu dla obu |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
27 kwietnia 1985, godzina przed północą Nie mógł się skupić. Myśli miał rozproszone. Lawirowały, zataczały koło, błąkały się po bezkresie umysłu. Jakaś cząstka jego nadal znajdowała się w zaułku ulicy znanej z niczego. Wsłuchiwał się w głos Scully. W opowieść, którą snuła. Kiedyś swobodnie nazywał ja wariatką, dzisiaj ta swoboda przestała mu towarzyszyć, chociaż to, co mówiła brzmiało jak wyznania osoby chorej, obłąkanej, ale nie zarzucił jej choroby. Po tym, co widział najpierw na placu Aradii, a potem w zagajniku, w jej wyznaniach odnalazł wyłącznie prawdę.By przeprowadzić rytuały, jakie jej obiecał, musiał się skupić, wykrzesać z siebie chociaż ułamek koncentracji. Musiał zapełnić czymś myśli. Nie mógł tego odkładać, odwlekać. Dal jej słowo. Znalazłszy się w zaciszu mieszkania, w pierwszej chwili, by dać upust emocją, które gromadziły się w nim, jak chmury deszczowe na niebie, miał ochotę złapać w palce ołówek i przelać na stronę szkicownika swoje myśli w ukształtowane na krawędzi świadomości obrazy. Uciec od rzeczywistości. Zanurzyć się fikcji. Odpłynąć do świata, gdzie zagrożenie nie dyszało mu w kark. Przekraczając próg salonu, zachcianka ta straciła swoją ważność. Skonfrontował wzrok z freskiem, którego namalował na ścianie, przed tym, zanim na dobre się tu wprowadził. Naga sylwetka Lilith skąpana w blasku księżyca. Nie uchwycił w pełni jej majestatu. Nie potrafił, chociaż pamiętał dzień, kiedy ją spotkał. Pamiętał, jak zaniemówił z wrażenia, jak przestał oddychać, jak przez dłużą chwilę nie mógł znaleźć języka w gębie, jak się plątał, gdy w końcu z krtani wydobył pojedyncze dźwięki. Ona tu była, tu w Hellridge. Nadal słyszał odbijające się od ścian czaszki słowa Scully. Przesiąknięte były bezradnością. Wiedział, jak smakuje porażka. Wielokrotnie czuł ją pod językiem, w przełyku, gdy przełykał ślinę. Wielokrotnie jej doświadczył i nie chciał jej uraczyć nigdy więcej. Musiał stać się silniejszy, pogłębić swoją wiedzę. Dla niej, dla kowenu, dla wizji świata kreowanej w głowie. Jego ciało zapadło się miękkich objęciach fotela, gdy w nim zasiadł. Z jedną z książek w ręku, jakie gromadził od lat; tą zabrał ojcu. Mężczyzna nadal się nie zorientował, że jego kolekcja zubożała o jedną pozycją, albo nie dal tego po sobie poznać. Cecil nie wykluczał tej opcji. Być może mu pobłażał. W końcu podzielali jedną pasją. Książka zawierał zbiór rytuałów zaawansowanych z zakresu magii anatomicznej. Zakres jego zainteresowań z tego poziomu dotychczas obracał się głównie wokół zaklęć, a więc, studiując lekturą zapisaną na podniszczonych, pożółkłych od starości stronnicach pogłębiał arkany wiedzy. Analgesia częściowo blokował przewodzenie sygnałów bólowych. Czy, stostując ten rytuał, byłby wstanie załagodzić symptomy syndromy, na jaki cierpiał wraz z siostrą? Musiał go przetestować. Podobna myśli towarzyszyła mu, gdy zapoznawał się z rytuałem łagodzącym ból. Auris Susurri, wzmacniający słuch, pozwalający słyszeć dźwięki z daleka, był rytuałem dedykowanym potrzebą Blair. Auribus potentia, capio sonos proculi, powtórzył kilkukrotnie jego inkantacje. Słowa układały się bez wysiłku na języku, rozproszyły kłębiące się pod sklepieniem czaszki zbędne myśli. Czytał dalej. Bezdenny jęzor przykuł jego uwagę ze względów praktycznych. Zabijał smak potraw, albo raczej upośledzał kubki smakowe. Nevie byłby mu niewątpliwie wdzięczny, gdyby go użył w jego obecności, kiedy próbował kulinarnych, nieudanych rewolucji Cecila. Nad "czystą krwią" dumał nieco dłużej, bo autor, niezwykle pragmatyczny w swoich zapiskach, nie rozwijał tętniących w nim wątpliwości. Czy ten rytuał, oczyszczający krew z toksyn i zanieczyszczeń, mógłby przyczynić się do chociaż częściowego obniża natężenia zatrucia magicznego? Cecil zakreślił go ołówkiem. Niebawem się przekona,. W końcu będzie musiał zafundować sobie domowe SPA. Zadbać o stan własnego organizmu. "Jak bandaż" znał doskonale. Arden stosował go na nim wielokrotnie, a w przeszłości jego właściwości zaleczenia płytkich ran ciętych, zadrapań i siniaków niewątpliwie niejednroktnie przetestuje na Tessie. Oculus Veritatis raczej nie byłby wstanie przejść jego kłamstw, ale, podobno, doskonale radził sobie z magią iluzji. Ciekawe. Warte odnotowania. Przewrócił na kolejną stronę. Nad rytuałem dobrej krwi podumał trochę dużej. Znowu to same pytanie. Mógłby pomocny w obniżeniu poziomi zatarciu magicznego? Przetarł oczy. Zmęczenie stopniowo dawało o sobie znać, nie opuszczała go nawet nam moment. Oderwał się na chwile od książki, by zapalić. Wzrokiem szukał czegoś, co mogłoby pomóc Blair. Natrafił na dwa rytuały – sokolego wzroku i Visus Acutus. Relatywnie ich działanie zasadniczo niczym się nie różniło, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ten pierwszy był mniej skompilowany, obejmował mniejszy zasięgu. Z tym drugim Fogarty chciał się zmierzyć, przekonać się, czy mu sprosta. Zapisał obie inkantację; chciał je ze sobą porównać. Clare videam, oculi mei acutum obtineant. Visio clara et accipiter, non me saponem. Nie tylko na kartce je zanotował. Pozwolił, by zagościły w jego myślach, stały się elementem pamieci długotrwałej. Wstał, odłożył książkę, wcześniej zaznaczył miejsce, gdzie skończył czytać. Myśl o kawie zakotwiczyła w jego umyśle, ale najpierw obowiązki, potem przyjemności. Nie wiązał jednak z pierwszą próbą zbyt wielkich nadziei, ale chciał sprawdzić, na ile pozwolą mu jego umiejętności. Sięgnął po proch rytualny. Usypał z niego pentagram. Pół minuty później świece znalazły się tam, gdzie powinny – na ramionach gwiazdy. Wciągnął do nozdrzy powietrze; ten haust był otrzeźwiający. Ostrze athame połyskiwało miedzy palcami. Clare videam, oculi mei acutum obtineant, powtórzył jak mantrę kilka razy. Nie sprzeciwiał się swojej ambicji. Clare videam, oculi mei acutum obtineant. - [b]Clare videam, oculi mei acutum obtineant - wypowiedział już na głos; w akompaniamencie własnego głosu obracał się wokół własnej osi, ostrze trzymanego w dłoni magicznego przedmiotu kierując ku świecą w kolorze białym. Myślami był przy magii przepływającej przez ciało. Myślami był przy Blair. Ofierze rytuału. Rytułał Visus Acutus (75), k100 + 20 Skutki uboczne, k60-15 Zużywam zestaw świec w kolorze białym. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator