Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
SALON Salon jest najbardziej zagraconą przestrzenią w całym mieszkaniu - dlatego sprawia wrażenie małego, ciasnego pomieszczenia, choć w rzeczywistości zajmuje największy metraż. To tutaj Cecil spędza najwięcej czasu, to tutaj przyjmuje gości i to tutaj ściany i firanki, oraz każda przeszkoda, jaka stanęła na drodze dymu, przesiąkły najdotkliwiej zapachem papierosów. Pokój jest przepełnionym meblami. Przy oknie zostało ulokowane biurko całkiem pokaźnych rozmiarów. To właśnie tam Fogarty najczęściej przenosi swoje wizje na strony szkicownika. Ściana, która separuje część sypialnianą, jest wyposażona w regał uginający się pod ciężarem pokaźnej kolekcji książek, gdzie prym wiodą powieści Dostojewskiego, Dickensa, Twaina, Hemingwaya, Poego i Camusa. Obowiązkowym elementem wystroju jest odtwarzacz kaset magnetofonowych, z którego sączy się muzyka takich zespół jak the Smiths, Blondie, Pink Floyd, Tears for Fears, The Cure czy pojedynczych wokalistów - Katie Bush czy Davida Bowie, a za rok również Guns'N'Roses. - jego obecność można odnotować na niewielkiej komodzie, w której właściciel przechowuje wszystkie niezbędne do pracy przybory. Zaraz przy drzwiach, które prowadzą bezpośrednio do kuchni, ulokowany jest mały, kwadratowy stolik po przejściach z dwoma fotelami - każdy z innej partii, które Cecil nabył na wyprzedaży garażowej po niebywale atrakcyjnej cenie. W zasadzie niemal każdy mebel, który wypełniła przestrzeń mieszkania, został zakupiony albo na tragach staroci, albo w antykwariatach, albo na wyprzedażach garażowych. Każdy wolny skrawek ściany jest obwieszonych rysunkami, plakatami i reprodukcjami obrazów, a na największym prezentuje się dumnie awangardowy fresk narysowany ręką obecnego właściciela – przedstawia Lilith skąpaną w blasku księżyca. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
12 marca 1985 Po spotkaniu Kowenu Nocy w Midnight Retreat Cecil Fogarty mógł spodziewać się tego, że oficjalna przeprowadzka do kamienicy na Deadberry będzie wiązała się z częstym zagrabianiem jego przestrzeni i niezwłocznym wciśnięciem mu do mieszkania Pana Ravencrofta. Ten rozwalił się na końcu stołu i przygryzał pluszową żabkę. Po drugiej stronie rozsiadł się student medycyny, zachowując należytą odległość od tego paskudnego kocura. Transporter wepchnął w róg pokoju, a kuwetę gdzieś w łazience Froggy’ego. To, że Nevell Bloodworth postanowił przyozdobić całe wynajmowane mieszkanie ilustratora w ozdoby halloweenowe nie powinno budzić zaskoczenia — celebrowanie nadeszło szybciej niż później. Wręczenie mu kluczy mogło okazać się zgubne. Skrzypek poprzyczepiał sztuczne pajęczyny w rogach ścian i sufitów włącznie z plastikowymi pająkami, lustro w łazience popisał (nie tak, że nie dało się tego domyć, jedyny wyjątek), pościel zmienił na adekwatną, nawet przyozdobił poduszką, która najbliżej nadawałaby się na cmentarną żabkę z rysowanych komiksów. Powpychał wszędzie tematyczne ozdoby i niektóre z nich rechotały lub rozbłyskiwały, gdy przechodziło się obok. Między książki Cecila powpychał zakładki, które wyglądały tak, jakby jakieś potworne szpony trzymały je za grzbiety i niekoniecznie chciały je oddać do czytania czy chociażby krótkiego wertowania kartek. Poza jedną, którą skrzypek wykradł i położył na blacie przed sobą — należącą do Edgara Allana Poe. O wiele mniej przewidywalne i intuicyjne było zapchanie niektórych szafek maksymalnie kulkami do pingponga, czy gumowymi kaczkami (z ich skandaliczną przewagą! — cieszyły się dziwną, kąpielową popularnością) bądź żabami, do tego stopnia, że uchylenie ich wiązało się z lawiną zawartości. To, czego Bloodworth trzymał się przy swoim zaburzaniu przestrzeni Cecila Fogarty’ego i jej funkcjonalności to fakt, by nic nie pękało, nie brudziło i nie okazywało się w ostateczności trudno zmywalne. Nie skorzystał więc ze sztucznej krwi, choć kusiła, ale uznał, że Pan Ravencroft mógłby dostać się do wnętrza zabezpieczającego opakowania, a zatem środka i pobrudzić śnieżnobiałą sierść kicającego wesoło Picasso. Szansa przyfarbowania ścian, a także biednego kicusia była gorsza niż opcjonalne zniszczenie prac Cecila, biorąc pod uwagę nadwrażliwość jego przyjaciela na stan jego zwierzaczka. Nevellowi nie było prędko na drugą stronę i jeśli o coś musiał się wyjątkowo martwić, to bezpieczeństwo Pico na każdym etapie swoim działań. Crème de la crème było jednak powpychanie malutkich figurek z żabkami w różnych pozycjach wszędzie, gdzie tylko się dało. Łącznie wykupił ich na przestrzeni całego marca około stu i zamierzał na barki wybranego brata zarzucić odpowiedzialność w zadaniu: znajdź je wszystkie. Jak wspomniano Bloodworth zadowolony z wykonanej roboty zamierzał do samego końca czekać z udawaną powagą na nowego wynajmującego, tym bardziej, że przyniósł ze sobą słodycze, o dziwo, również w tematyce żabiej. Myślał też o jedzeniu i coca-coli, ale na to mogli wybyć stąd wspólnie bez ryzyka, że to pierwsze wystygnie i stanie się suche. Student medycyny zamierzał podziwiać fresk, na którym widniało przedstawienie Lilith skąpanej w blasku księżyca. Z kolei czy otworzenie Opowieści niesamowitych Edgara Allana Poe niby losowo na Hop-Frog wypadało uznać za zbieg okoliczności? Ledwo. Domagający się uwagi Pico ciągnął ząbkami nogawkę czarnych jak noc spodni Nevella, więc prędko wziął milusińskiego na ręce. Jedno z niewielu zwierzątek, które naprawdę go lubiło. Bloodworthowi nie przeszkadzało nawet ryzyko, że biała sierść królika osadzi się na ciemnych ubraniach. Przytulił do siebie Picasso i oparł się o krzesło. Ravencroft leżący na drugim końcu stołu zerkał na niego nieprzychylnie, jeszcze nie wiedział, że Nevell planował go na jakiś czas porzucić w nowym mieszkaniu Cecila Fogarty’ego. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wiedział, jak to jest walczyć o oddech w pierwszych sekundach życia. Urodził się z pętlą zaciśniętą wokół szyi, z siną od wysiłku twarzą i krzykiem zastygłym na wargach. Nie płakał, nie miał siły. Nie oddychał, dopływ do tlenu został odcięty. Z gardła wydobywało się ciche, mrukliwe kwilenie, ledwie słyszalne w dusznym, oblepionym wonią krwi i potu pokoju. Matka, tuląc do piersi narodzoną przed kilkominutami córkę, na ułamki sekund uwierzyła, że jej syn rozstał się życiem, zanim otworzył oczy. To było jego pierwsze kłamstwo. Więc kłamał, zanim nauczył się płakać. Teraz, wyczuwając pod opuszkami palców bicie własnego serca, zachłysnął się powietrzem równie łapczywie, co wtedy, gdy zwinne dłonie w kilku ruchach nadgarstka rozluźniły uścisk zakleszczającej się pępowiny wokół szyi, by wyszperać go spod gilotyny śmierci. Chociaż od dnia jego narodzin minęło ponad dwadzieścia trzy lata, ciągle walczył o oddech. - Jasna cholera - przecięło ciszę, bo poza biciem serca i miękością bawełny, poczuł coś jeszcze. Materiał butelkowozielonego swetra przesiąkł lepką, gęstą substancją. To pozostało po jego dzisiaj niespodziewanej i nieprzyjemnie w skutkach konfrontacji - gęsta, tłusta plama krwi. Słońce przebijające się przez kłębowisko chmur prześlizgnęło się po odsłoniętych skrawkach skóry, co sprawiło, że rozejrzał się po najbliższej okolicy w poszukiwaniu cienia. Ulgi doświadczył dopiero na opustoszałej, opatulonej kocem leniwej ciszy, klatce schodowej, która prowadziła wprost pod drzwi numer siedem. Pokonując kolejne stopnie, prawą ręką zbadał zawartość swoich kieszeni, chociaż to, czego szukał - kluczy - odnalazł dopiero w tylnej jeansów. Tylko dlatego, że poczuł, jak coś uwierało w lewy pośladek. Jego poszukiwania spełzły na niczym, bo mimo że odnalazł klucz, wcale nie był mu potrzebny. Wystarczyło złapać za klamkę i drzwi otworzyły się pod naporem tego dotyku. W ogóle nie dbasz o swoją przestrzeń osobistą, więc nie zdziwi się, jak skończysz z poderżniętym gardłem, albo bez nerki, Cecil, usłyszał echo dudniących w głowie słów siostry. Nie wiedział, co było gorsze. Perspektywa ciągłych dializ skłania go ku pierwszej opcji. Nagła, gwałtowna śmierć nie byłaby tak bolesna, byłaby niczym innym, jak epilogiem jego życia. Utrata nerki przerażała go dużo bardziej, dlatego nauczył się przekręcać klucz w zamku i był pewny, że i tym razem je zamknął, wiec dlaczego drzwi były otwarte i kusiły potencjalnych złodziei do wejścia do środka? Odnalazł odpowiedź przekraczając próg własnego mieszania. Poznał znajome, rozrzucone przez wyjściu buty i płaszcz zawieszony na wieszaku. Zanim swoje przepuszczenie skonfrontował z rzeczywistością, wiedział, kto jest odpowiedzialny za pojedynczą zmarszczkę przecinającą gładką taflę jego czoła. Nikt inny nie, poza Nevellem Bloodworthem, nie miał prawa zaburzać bez zapowiedzi jego przestrzeni osobistej. I nikomu innemu nie wcisnął w dłoń zapasowych kluczy do swojego nowego mieszkania. - Nevie, widzę, że już się rozgościłeś, więc zagaduję, że nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli kurtuazje porzucę na progu mieszkania. Z kuchni przeszedł do salonu i tam spojrzeniem zahaczył o jego wnętrze. Wystrój został wzbogacony o nowe, niekoniecznie opowiadające się po stronie wrażliwości estetycznej Fogarty'ego elementy utrzymane w duchu Halloween. Ozdoby przeznaczone na ostatni dzień października Nevie wciśnięte w każdy wolny kąt pokoju uzmysłowiły mu, że sam zachęcił do tego autora tego pomysłu. Cichy pomruk Pana Ravencrofta wyrwał go z sideł zadumy. Dachowiec otarł się o nogawkę spodni, domagając się uwagi podobnej do tej, którą student adresował ku tulącego się do jego kolana Pico. Nie miał serca wypominać królikową tę zdradę. Wiele przeszedł, o czym świadczył ziejący pustką prawy oczodół. To najprawdziwszy cud, że potrafił komuś zaufać, chociaż te grono ograniczyło się zaledwie do dwóch osób - Cecila, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko się cieszyć, że drugim wyborem futrzaka był jego brat z wyboru, Nev. Teresę unikał, jakby obawiał się rewolweru ukrytego w kaburze. Nie zwlekał. Dał kotu, czego pragnął. Podrapał go z wyczuciem za uchem, co zostało przez dachowca wynagrodzone leniwym, przeciągłym pomrukiem. - Do Halloween jeszcze szmat czasu. Myślisz, że- dożyjemy nie opuściło ciasnego karteru krtani. Kłamał, zanim ze zlepka słów sklecił swoje pierwsze zdanie i chociaż była to dla niego równie naturalna czynność, co prozaiczny proces oddychania, czasem doświadczenie to za mało, by utrzymać iluzje kłamstw w ryzach. W obecności studenta medycyny pękała jak żarówka pod ciężarem podeszwy buta. - w tym roku psikus zyska na popularności? Cukier albo psikus? Zawsze wybierali opcje drugą, bo pierwsza trąciła nudą i próchnicą. - Nie siedź tak o suchym pysku. W kuchni pod zlewem jest wino. Szklanki znajdziesz w szafce nad nim. – Praktycznie, pod ręką. - Polej nam. Zaraz wrócę, tylko się przebiorę. Jak powiedział, tak zrobił. Przeszedł do sypialni. Ją również nawiedził duch Halloween. Nowa pościel, nowe zasłony. Zdjął gryzący go w szyje, zabrudzony krwią golf. Z bruzdy powstałej na powierzchni skóry krew dawno przestała się sączyć. Na nagie ramiona zarzucił porzucony niedbale na łóżku sweter, by ukryć nie tylko nowe zadrapania, ale również ślady po wypalonym na skórze papierosie. Nevell stał się na nie bardziej wyczulony. Wrócił do swojego gościa, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kardigana. Palcami natrafił na bliżej niezidentyfikowany przedmiot. Jego tożsamość odkrył chwile później - mała figurka imitująca żabę. Rozbawione prychnięcie opuściło jego gardło. - Nie jest osamotniona, prawda? - Położył ją na stoliku. Ravencroft, który znowu wskoczył na mebel, obwąchał figurę z nietypowym jak dla siebie zaangażowaniem, ale zanim zacisnął na niej zęby, Cecil schował ją z powrotem do kieszeni, co zostało skwitowane przez kota głośnym, niezadowolonym pomrukiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Przy wejściu znalazły się znaki świadczące o jego obecności, które mogłyby pozwolić Cecilowi Fogarty’emu odetchnąć z ulgą i pozbyć się wraz z wydychanym powietrzem najgorszych scenariuszy. Czarny płaszcz, w którego prawej kieszeni tkwiły klucze do mieszkania Nevella z zawieszką z duszkiem i te otwierające przed nim numer siedem z przytwierdzoną dynią z krzywym, cwaniackim uśmieszkiem. — Nie masz innego wyjścia, słońce, nie przyszedłem testować twoich umiejętności obcowania z kimś z kręgu — mruknął młody Bloodworth w odpowiedzi z rozbawieniem, puszczając mu perskie oczko przy pierwszym kontakcie wzrokowym. Wraz z zaszczyceniem ich swoją obecnością Pan Ravencroft poczuł się urażony tym, że Froggy miał czelność przejść obok niezainteresowany jego obecnością. Kocur o szaro-białym umaszczeniu prychnął, wpychając przednią łapkę w buzię pluszowej żabki. Następnie zeskoczył na podłogę podążając za Cecilem dumnym krokiem, by zaraz głośno domagać się należytej uwagi, której ten mu poskąpił. — Czy dosłyszałem w twoim głosie namiastkę niezadowolenia? Uznam, że mi to umknęło. — Wsunął do książki Edgara Allana Poe zwiniętą z cecilowego regału paczkę napoczętych już papierosów, coby to nie zgubić strony, na której skończył. Tymczasowa zakładka mogła znaleźć lepsze zastępstwo pod warunkiem, że rozłożony na jego kolanach Pico będzie miał ochotę się ruszyć. Nevell Bloodworth zmrużył niebieskie oczy przy wyraźnym zawahaniu ze strony Fogarty’ego przy: myślisz, że i czekał na dokończenie, które zwieńczył chwilowym uniesieniem brwi. — Kto wie, na razie psikusy robię tobie i powinno ci to wystarczać. Kiedy będziemy wycinać dynie i sączyć grzane wino, to będziemy obstawiać, ile zgarniemy lub… ukradniemy cukierków, albo ile wytniemy w jedną noc żarcików. — W spojrzeniu Nevella pojawiły się wesołe ogniki. Tak naprawdę od śmierci rodziców w czerwcu ubiegłego roku wcale nie wybiegał aż tak daleko w przyszłość. Już nie. To samo dotyczyło obrania ścieżki kariery – koroner czy patolog? Nie wiedział. Nie chciał niczego obstawiać. Czas pokaże, gdzie było mu bliżej. Nie siedź tak o suchym pysku. W kuchni pod zlewem jest wino. Szklanki znajdziesz w szafce nad nim. Polej nam. Zaraz wrócę, tylko się przebiorę — mogło to wygenerować pewien problemik, biorąc pod uwagę, że kieliszki przeniósł w zupełnie inne miejsce, a szafka, o której wspomniał Froggy była obecnie wypełniona po brzegi gumowymi kaczkami. Przez chwilę rozważał, czy chce Cecila wprowadzić na minę już od progu, czy może pozostawić go jeszcze w jakiejś niepewności. Zdecydował się na drugie rozwiązanie, ściągając białą, króliczą chmurkę na podłogę, która na moment zastygła w bezruchu. W kuchni, w asyście krzesła, ściągnął dwa kieliszki z najwyższej szafki, a pod zlewem bez trudu i zaskoczenia odnalazł wino. Powiedzieć, że Nevell Bloodworth stał się wyczulony na gaszenie papierosów na przedramionach przez Cecila Fogarty’ego, to jak nie powiedzieć nic. Pierwszy raz wiązał się z tym, że ilustrator się zapomniał, lecz skrzypka pozostawił w zastygnięciu z pustką w głowie wobec tego nieoczekiwanego zupełnie aktu autoagresji. Kolejne były minimalizowane w połowie drogi lub kończyły się zapobiegawczym odebraniem dopalanego papierosa w celu dokończenia go i ugaszenia bez uszczerbku skórnego. Powrót Cecila do salonu nastąpił w momencie nalania otwartego już wina do jednego z kieliszków w dwóch trzecich i na pytanie o żabią figurkę uśmiechnął się najpierw łobuzersko, a między zwerbalizowanym nie, a uzupełnieniem napojem alkoholowym drugiego naczynia, pojawiło się również krótkie spojrzenie osadzone na kardiganie przyjaciela. — Mam propozycję nie do odrzucenia — zaczął zadziornym tonem Nevell, utkwiwszy wyzywający wzrok w Cecilu Fogartym. Student medycyny odstawił powoli wino, tak jakby budował nieco napięcie i pochwycił w palce jeden z kieliszków, ten z minimalnie większą ilością polanego alkoholu. — Powiedzmy, że razem jest ich aż sto. Poukrywałem je w różnych miejscach w całym twoim mieszkaniu. Jeśli znajdziesz przynajmniej pięćdziesiąt, to zapłacę za jedzenie dla ciebie i możesz to nawet nazwać randką, nie obrażę się, ale… jeżeli odszukasz całą setkę, wtedy kupię ci pięć wybranych książek w twardej oprawie, umowa? |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Znaki świadczące o obecności Neviego w pomieszczeniu powitał cichym westchnieniem ulgi. Nie chciał być dzisiaj sam, chociaż paradoksalnie zdecydował się zamieszkać w pojedynkę, z cichym towarzyszem w osobie Pico, plątaniną myśli wbijającą się pod kopułą czaszki, chaotycznymi emocjami wybijającymi gwałtowni rytm w sercu i piętrzącymi się pod powiekami dantejskimi scenami, których świadkiem były jego oczy. Wymamrotane przez Nevella "Słońce" zawiesiło się na cecilowych wargach drwiący zalążek uśmiechu. "Słońce" kłóciło się z Darem, który otrzymał w dniu urodzin. Ojciec twierdził, że sama Lilith stąpiła z Piekła i pobłogosławiłam bliźnięta, obdarowując ich - niczym matka chrzestna - drogocennymi prezentami, które miały z nim zostać aż do dnia śmierci. "Słońce" nie pasowało do jego ponurego usposobienia, bladej, wręcz anemicznej cery i słów opuszczających jego wargi. Słońce. Kula ognia zawieszona nad firmamentem, która sprawiała, że pod skórą Cecila przemieszczały się dreszcze, gdy tylko był narażony na bezpośredni kontakt z destrukcyjnym ciepłem. Nevie był jedyną osobą w gronie jego bliskich znajomych, której Cecil udostępnił fragment ze swojego życiorysu, jaki przyczynił się do panicznego unikania bezpośredniego kontaktu z promieniami słonecznymi. Czasem nadal czuł na swoim podbródku palce matki. Paznokcie wbiła mu do skóry, pozostawiając na niej płytkie, powierzchowne, ledwo krwawiące rany. Skierowała jego twarz ku słońcu. "Spotka cię ten sam los, co Ikara" pogarda opuściła jej wargi. Kiedy wskazówka dwa razy zadrżała na tarczy zegarka, alarmując kobietę, że minęły dwie minuty, Cecil poczuł gorąc na policzkach, czole i nosie, a potem nieprzyjemne, gryzące go w odsłonięte skrawki skóry pieczenie i wrażenie, że prześlizgują się po jej gładkiej powierzchni języki ognia. Płonął. Wydawało mu się, że płonął. Krzyk zamarł w krtani. Z każdym haustem powietrza do dróg oddechowych przedzierał się swąd. W uszach słyszał skwierczenie tłuszczu. "To cię czeka, jeśli nie zapanujesz nad magią. Spłoniesz na stosie", usłyszał mateczny szept przy ucho. Camellia z niebywałą skutecznością zaszczepiła w swoim wtedy ledwie sześcioletnim dziecku lęk przed słońcem i ogniem. Obecnie Cecil, dużo mądrzejszy, wiedział, że osiągnęła ten efekt magią iluzji, ale lęk nadal w nim żył, jak żywe stworzenie, które od czasu do czasu, kiedy pojawiał się w bliskim sąsiedztwie ognia, przypominał mu, jak to jest płonąć żywcem. Nie. Niezadowolenie, które być może zbłąkało się między słowami, nie miała nic wspólnego ani z obecnością ani Pana Ravencrafta, ani ozdobami, jakie pod jego nieobecność pojawiły się w mieszkaniu, ani tym bardziej Neviego. Przywykł, że ich poczucie estetki było nieco odmienne. Niegdyś Cecil nie odwzajemniał sympatii, jaką student medycyny darzył Halloween, obecnie mury niechęci skruszyły się pod naporem dziecięcego uśmiechu, jaki układał się na wargach Bloodwortha, kiedy zbliżał się ostatni dzień października. Był zaraźliwy. Fogarty zrozumiał wtedy, co to znaczy cieszyć się czyjmś szczęściem. - Sam jesteś psikusem od losu, złotko. - Wesołe ogniki zapłonęły również w spojrzeniu Cecila. Wiedział, że odkąd rodzice studenta medycyny rozstali się z życiem, Nevie nie planował swojej przyszłości kilka miesięcy do przodu. Obaj byli tacy sami. Żyli z dnia na dzień, tym, co przynosiła kolejna jutrzenka. – I wiesz przecież, że trudno mnie zadowolić. - Psotny uśmiech figurował na ustach Cecila ledwie ułamki sekund, ale w momencie, gdy się pojawił, złapał kontakt wzrokowy z Nevim, więc jego obecność z pewnością została zauważona. Po powrocie z sypialni i prezentacji figurki, złapał w palce kieliszek wypełniony czerwonym trunkiem. Ból, którym promieniował bark, rozlazł się po całym ciele. Potrzebował odrobiny znieczulenia. Zadziorny ton wypełniający przestrzeń pokoju i wzywający błysk, jaki dostrzegł w spojrzeniu Neva, był wystarczający, by z gardła wydobył się cichy, niekontrolowany pomruk "aha". Zbliżał się kolejny przejaw kreatywności w wykonaniu Nevella. - Skarbie, od kiedy potrzebujesz pretekstu, by zaprosić mnie na randkę? - zdumnienie, którym miał być podszyty ton cecilowy głosu, zostało zagłuszone przez wybrzmiewające ze słów rozbawienie, widoczne też w oczach, bo chociaż ust nie wygiął w uśmiechu, uśmiechał się chochliczymi refleksami odbitymi w piwnym spojrzeniu. - Komu jak komu, ale tobie nigdy nie odmówię. - Podniósł kieliszek na wysokości spojrzenia w geście toastu. Pierwszym dwoma łykami przepłukał posmak goryczy wyczuwalny pod językiem. – Jeżeli myślisz, że ta forma przekupstwa, przekona mnie do udziału w tym wyzwaniu - przerwał na moment, by wygiąć usta w prowokacyjnym grymasie, podsyconym przez wesołe ogniki tańczące na krawędzi źrenic – to znasz mnie równie dobrze, co własną kieszeń. Twoje zdrowie, chérie. - Pozostałą w naczyniu zawartość wypił jednym haustem. – I też musisz coś dać od siebie. Na przykład dotrzymać mi tempa. – Tym razem to Cecil puścił mu oczko, odkładając naczynie na stół. - I opowiedzieć, jak minął ci dzień. -Podszedł do komody, na której stał magnetofon. Włączył urządzenie. Pierwsze dźwięki melodii zalały salon. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Przeprowadzka ilustratora na Deadberry sprzyjała temu, że w razie potrzeby Cecil mógł zadzwonić do Nevella, aby z nim pogadać, gdyby potrzebował towarzystwa na już bądź zaprosić go siebie. Jedyną przeszkodą mogło być zapowiedziane nocowanie w posiadłości należącej do Bloodworthów, w której przebywał, gdy następnego dnia zaczynał pracę w rodzinnym biznesie skoro świt. Jego brat z wyboru często o tym wiedział, choćby przez wzgląd na to, że Nevell zrzucał na niego obowiązek nakarmienia Pana Ravencrofta. Fogarty mógł pojawić się pod drzwiami na Abeille 9/5 bez uprzedniej zapowiedzi, posiadał zresztą swój własny komplet kluczy, i nie musiał nawet pytać o możliwość pozostania na noc, gdyby czuł taką potrzebę. Jeszcze za życia Michelle i Augusta dwójka rodziców studenta medycyny darzyła jego przyjaciela sympatią, choć nie do końca byli świadomi tego, jak bardzo niepozorny Cecil wciągnął go w kowenowe sidła, rozpalając w nim płomyk wiary i oddanie do woli Matki Piekieł. Młody Bloodworth w ramach wymiany wciągnął go w zabawę w cukierek albo psikus, gdy ozdoby halloweenowe zasypywały niczym grudniowy śnieg alejki sklepowe, uliczki i przyozdabiały budynki. Nevell Bloodworth miał tendencję nazywania Cecila Fogarty’ego nie tylko Froggym, ale również z rzadka wspominanym słońcem. Dobrze wiedział, że niekoniecznie jego przyjacielowi się to określenie podobało, jednak skrzypek wychodził z założenia, że na swój sposób odczarowywał jego pierwotne znaczenie. Ilustrator kontrastował z takim stereotypowym skojarzeniem, poza tym odczuwał silny lęk zarówno przed słońcem wiszącym na niebie, obejmującym swoim zasięgiem i promieniami daleko, jak i przed ogniem. Jednak to wcale nie oznaczało, że Cecil nie mógł dla studenta medycyna jawić się jak jego prywatny wariant na słońce, potrafiące bez trudu poprawić mu humor, choćby własnoręcznie rysowanymi komiksami i rozumiało go lepiej niż inni, mogący wykazywać dystans do jego osoby przez wzgląd na naturalną obawę przed śmiercią, a z którą obcował biznes rodzinny Bloodworthów. Kiedy Froggy tracił rezon przez promienie słoneczne, Nevellowi zdarzało się łapać delikatnie i ciągnąć go za rękę dalej, by przekierować jego uwagę na siebie, a nie na kulę zalewającą ciepłem Saint Fall. — Nie mam tylko terminu ważności i nie kończę się wraz z Halloween, więc bylebym ci się nie znudził, skoro jesteś taki wybredny, Froggy — przechylił głowę w bok, zerkając na niego z szerokim, łobuzerskim uśmiechem, który odbijał się w spojrzeniu z niebieskimi tęczówkami. Nevell lubił widok uśmiechniętego Cecila, którego troski czy obawy związane z Surtrem odchodziły na dalszy plan i nie mąciły mu nastroju. Wbrew pozorom potrzebowali takich lekkich momentów, żeby nie siedzieć z posępnymi wyrazami na twarzach, gdyż milczenie wynikające z niepokoju wobec nieznanego żadnemu z nich by nie służyło. Młody Bloodworth upił skromny łyk ze szklanki z winem, pozwalając, by smak rozłożył się na języku. Poruszył lekko naczyniem, wpatrując w ruch alkoholu, zanim przeniósł wzrok na swojego towarzysza, rozsiadając się nieco wygodniej na krześle. Ze wzajemnością ignorował obecność Pana Ravencrofta. — Szkopuł w tym, że nie potrzebuję. Uznaj zbieranie figurek za urozmaicenie. Chcę sprawdzić to, na ile na takiej randce, by ci zależało — oświadczył z rozbawieniem w głosie student medycyny, kiwając przy tym głową, jakby rozmawiali o bardzo istotnych sprawach niemalże wagi państwowej. Nie zamierzał wtajemniczać Fogarty’ego w to, że część szafek zapchał mu kulkami do pingponga, gumowymi kaczuszkami do kąpieli i żabkami. Już na samą myśl o tym chciał ryknąć śmiechem, ale zepsułby całą niespodziankę i to jak wyczekiwał na oficjalny dzień przeprowadzki. Nevie odpowiedział krótkim ruchem dłoni na toast wzniesiony przez ilustratora, zanim nie napił się tym razem nieco większej ilości wina. — Twarde wydania i dobre jedzenie to nie byle co. — Może Nevell nie opróżnił zawartości kieliszka w tak szybkim tempie, jak Cecil, jednak nie pozostał mu na tym polu dłużny. O dotrzymanie mu kroku w spożyciu nie musiał prosić pod warunkiem, że Fogarty posiadał więcej alkoholu na stanie. Uzupełnił naczynia nową zawartością wina, jednak temat tego, jak minął mu dzień podjął dopiero po zakończeniu tej czynności. — Byłem na uczelni, mam więc nowy zestaw notatek, ale żeby się z nimi zapoznać, będziesz musiał wpaść do mojego mieszkania. Odwiedziłem zakład pogrzebowy, aby uzgodnić terminy grania na kolejnych trzech pogrzebach w oparciu o mój plan zajęć, ale istnieje możliwość, że jednego dnia będziesz musiał zastąpić mnie na jednych zajęciach. — Nie było żadną tajemnicą, że Bloodworth nie znosił kontaktu z niemagicznymi i minimalizował je do zera. Zdarzało mu się prosić Cecila, by zamiast niego stawił się na uczelni, sporządzając po drodze notatki, nad którymi obaj mogli się pochylić i pogłówkować. Poza tym dawało im to pole do wspólnych, studenckich doświadczeń. — Później zgarnąłem po drodze tutaj całe niespodziewanki, które zbierałem na tę przeprowadzkową okazję już jakiś czas… I jesteśmy tutaj w swoim towarzystwie. Powiedz mi lepiej, Froggy, gdzie włóczyłeś się ty. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Kilka miesięcy temu nie przepuszczał, że przeprowadzka do Deadberry, by być bliżej Neviego i namiastki świata, gdzie ludzie obnażeni magicznymi pierwiastkiem nie mieli do niego wstępu, znajdzie się w zasięgu jego finansowych możliwości, ale w końcu uświadomił sobie, że nie ma sensu przekładać tego, co uniknione - prędzej czy później on i Teresa musieli nauczyć się żyć bez siebie nawzajem. Chociaż już wcześniej zdarzało mu się nocować poza mieszkaniem w Sonk Road, kiedy wykorzystywał gościnność Bloodwortha do granic możliwości, robiąc użytek z kluczy, który wcisnął mu w dłoń, z niemym "rozgość się". Podobnie było z sympatią, jaką udało mu się zaskarbić u jego rodziców - nie miał co prawda wątpliwości, że ciepłe uśmiechy, które widywał na ich twarzach, kiedy pojawiał się na progu ich mieszkania w towarzystwie ich syna, były prawdziwe, to jednak nie mógł obdarzyć ich równie szczerą nutą serdeczności. Wydawało mu się, że troska, którą ku niemu kierowali, była wyłącznie zakładanym przez nich płaszczykiem dobrych chęci i dobroci, jednak nigdy nie przyłapał ich na kłamstwie, wiec w dniu pogrzebu, obserwując jak ich trumny znikają z pola widzenia, przysypane przez ziemię, poczuł łzy spływające po policzkach. - Dlatego właśnie, że nie masz terminu ważność, nie grozi ci przeterminowanie - odwzajemnił jego uśmiech, pogłębiając grymas, który dopiero co osiadł na jego wargach, w równie zapalczywym wyrazie filuterności, co ten nalężący do Neviego. Od niechcenia zanurzył żylaste palce w jego włosach i niedbałym ruchem dłoni zaczesał je do tyłu. Nauczył go tego. Nauczył go jak się uśmiechać i swobodnie żonglować słowami, by nie brzmiały jak mrukliwy, monotonny pomruk. Nauczył go, czym jest swoboda. Lubił, gdy w otchłani błękitu jego spojrzenia pojawiały się wesołe rozbłyski, tym bardziej, że przez kilka miesięcy widywał w nich wyłącznie chłód i czasem rozpacz. Nie było nic gorszego od Neviego otoczonego bielą szpitalnych ścian, zapadającego się coraz głębiej w ramionach żałoby po śmierci rodziców. Pierwszy uśmiech, który po okresie stagnacji przeciął jego wargi, był jak płomień nadziei przyjemnym ciepłem rozlewający się po ciele Fogarty'ego, bo przez kilka tygodni wydawało mu się, że już nigdy nie ujrzy wesołych ogników w jego spojrzeniu, ani wykrzywiającego jego usta grymasu zadowolenia. Wizja, że osoba, która przyniosła do jego życia tyle radości, przerażało go równie mocno, co kontakt z niechciany ogniem. Skromny łyk, który Nevell pociągnął ze szklanki, został skwitowany przez Fogarty'ego krótkim, prowokacyjnym, ale nie wypowiedzianym na głos: tylko na tyle cię stać? Wiedział, że w tym wypadku nie musi przekształcać myśli w słowa. Czasem rozumieli się bez słów i, chociaż więź, jaka ich łączyła, była zupełnie różna od tej, która kajdanami przywiązania uwięziła go z siostrą, to ostatecznie Nevell stał się powiernikiem jego sekretów. - Uznasz mnie za desperata, jak powiem, że zlokalizuje je wszystkie w przeciągu najbliższego tygodnia, bo tak bardzo mi na niej zależy, prawda? - odwzajemnił rozbawienie swojego brata z wyboru, który błąkał się między jego słowami, jak przybłęda nie mogąca znaleźć miejsca, gdzie mogłaby w końcu poczuć się jak w domu. Cecil się z nimi utożsamiał. Kiedyś myślał, że jego dom jest tam, gdzie była Teresa, ale obecnie brakowało mu tej pewności, ulotniła się jak duszące powietrze podczas burzy. Po wyłączeniu muzyki, w końcu usiadł, po drodze zgarniając z podłogi Pico, który wykazywał coraz większe zainteresowanie wiszącym ze ściany kablem. Cecil wiedział do czego były zdolne jego zęby, więc nie pozostawił go na pastwę tej pokusy. Usadowił puchate chmurkę na kolanach Neviego, sam zainteresował się uważanie obserwującym ich Panem Ravencraftem. Wystawił ku niemu dłoń, by oswoić go ze swoją obecnością, a, gdy kot nie zaprotestował, skonfrontował palce z jego sierścią. - Chcesz mnie zwabić do swojego mieszkania pod pretekstem przyjrzenia się nowym notatkom? - kontynuował żart, który został zapoczątkowany przez samego Bloodwortha. - Najpierw propozycja kolacji, a teraz to bezwstydne zaproszenie. Jak mam uwierzyć w szczerość twoich intencji, skarbie? - Zasłonił wolną dłonią usta, by śmiech, który połaskotał go w podniebienie, nie zmaterializował się w formie niekontrolowanego chichotu. – Jaki materiał teraz przerabiacie? Czy to też tajemnica, którą muszą rozwikłać na własną rękę? - Nie przeszkadzało mu to, że Nevie czasem wykorzystywał jego czasową dyspozycje. Dzięki temu mógł zamaskować studenckiego życia, o którym skrycie marzył i poniekąd dzielić te wspomnienia z studentem medycyny, gdy wielokrotnie ślęczał z nim do nocy, przyswajając materiał do egzaminu. – Daj mi znać dzień wcześniej, gdy będziesz potrzebować mojej pomocy, żeby mógł dopasować swój harmonogram do twojego. Nie musiał. Harmonogram Fogarty'ego był elastyczny. Zlecenie na ilustracje, chociaż objęte deadline'm, wykonywał głownie pod odsłoną nocy, bo wtedy - wraz z srebrzystą poświatą księżyca zerkającą do okna - spływa na niego wena. - Och, wiec sto żab jest jedynie przedsmakiem niespodziewanek, jakie mnie czekają? - spytał, ale znał odpowiedź, wyczytał ją z jego spojrzenia. Czekały na niego kolejne atrakcje. – Ostatecznie zawsze lądujemy w swoim towarzystwie, ale nie narzekam, może to kwestia przyzwyczajenia, a ty? - Kolejne wyzywające spojrzenie, kolejny prowokacyjny błysk w oku, kolejny rozbawiony uśmiech do kolekcji. – Byłem w Sonk Road, ale tym razem obeszło się bez uszczerbków na zdrowiu. Próbuję zlokalizować miejsce pobytu Huxelya, ale czasem mam wrażenie, że rozpłynął się w powietrzu jak fatamorgana. Czasem miał wrażenie, że jest coraz bardziej bezużyteczny. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Mieszkanie na Deadberry niosło ze sobą pewną przeszkodę, której nie doświadczali czarownicy i czarownice zamieszkali poza tym obszarem. Bloodworthowie obeszli w obowiązku szkolnym swojego pierworodnego w bardzo łatwy sposób — podając numer korespondencyjny na Broken Alley, mimo że oficjalnie nie mieszkali tam do kilku lat. Niemagiczni nie mieli pojęcia o istnieniu magicznej dzielnicy i ta nie była przeznaczona dla ich oczu. Nevella ten wybór nigdy nie wydawał się dziwny i nietypowy — właściwie to się nad tym nie zastanawiał, a przynajmniej do momentu odkrycia, że jego rodzice przynależą do Kowenu Nocy. Nagle wiele elementów układanki zaczęło się składać samoistnie. Później do odsłoniętych kart doszła informacja o cioci Penelope wspierającej decyzje Augusta i Michelle, by wcielić ich syna w grono, choćby przez wzgląd na prestiż i koneksje, lecz również oddanie dla Lilith. To ostatnie zasiał, wykształtował w podatnym na wpływ pewnego Cienia i zebrał w formie plonów nie kto inny, jak Fogarty. Michelle i August zawsze odnosili się do Cecila z sympatią, choć często ciepłe uśmiechy mogły wydawać się nietypowe do ich standardowej neutralnej, nieco oszczędnej w emocje pozy podczas kowenowych spotkań. Ich stosunek do Fogarty’ego był zupełnie inny, choćby przez wzgląd jak Nevell szybko zawiązał z nim więź. Kiedy ilustrator zdecydował się na wynajem w magicznej dzielnicy, to młody Bloodworth nie krył nawet swojej z tego tytułu, wtedy jeszcze w głowie studenta medycyny nie kiełkowała możliwość uszykowania pokoju niegdyś należącego do jego rodziców, by oddać go w ręce innej osoby wynajmującej. Obecnie gdzieś to błąkało się w nevellowym umyśle, choć nie brzmiało zbyt przekonująco. Nawet jeśli nadziewał się na pytanie: co zrobi z pamiątkami czy rzeczami po rodzicach? Odpowiedź wbrew pozorom była bardzo banalna: mógł je przecież przenieść do pokoju, który wciąż należał do niego w posiadłości Bloodworthów, w którym przebywał przez bite trzy miesiące podczas swojej pełnej rekonwalescencji i przytłaczającej żałoby. Nocował tam czasami, zwłaszcza gdy przypadało to na moment, w którym spędzał do późna czas z ciocią Penny lub zaczynał pracę w rodzinnym biznesie w jakichś porannych godzinach, a dzięki temu zabiegowi minimalizował widełki spóźnienia się. — A wiesz co to dla ciebie oznacza? Że jesteś na mnie skazany, Froggy. — Nevell niby zmarszczył nos w niezadowoleniu, przy zaczesaniu mu włosów do tyłu, a jednak nie sięgnął po to, aby przywrócić swoją fryzurę do poprzedniego stanu. W jego postawie zabrakłoby przekonującego dowodu złości tym gestem i ciężko byłoby mu po prawdzie przywołać moment, w którym naprawdę zapłonął w nim płomyk gniewu skierowany w stronę Cienia. Stwierdzenie, że ilustrator był komfortową osobą w życiu młodego Bloodwortha nie rozmijało się na żadnym etapie z prawdą. To Cecil był tym, któremu mógł powiedzieć wszystko – bez obawy, że zostanie zlekceważony, obśmiany czy potraktowany z góry. Nevell nie potrzebował oceniającego spojrzenia na skromny łyk wina, sprawdzający smak napoju alkoholowego rozpływający się na języku, by poczuł wiszące nad nim wyzwanie z przepłukiwaniem gardła. Zapowiedź gorliwego zaangażowania w poszukiwania żabich figurek z nieznanymi przeszkodami, które przygotował dla Cecila Fogarty’ego, sprawiły, że student medycyny uśmiechnął się przebiegle. — Może odrobinkę — Nevell próbował przez dobrą chwilę silić się na poważniejszy ton, lecz poległ już przy drugiej sylabie. Wyprostował się na zajmowanym krześle, a w leżącym przed nim opowiadania spod pióra Edgara Allana Poe, obrócił ostrożnie paczkę papierosów do siebie, służącą mu za zakładkę gdzieś w stronicach Hop-Frog. Wyłowił z niej ostrożnym ruchem jedną z fajek i zaczął się nią bawić, obracając ją między palcami. — Uznam to za atut wobec tego, jakie podsunąłem ci nagrody, skoro okazują się na tyle atrakcyjne, byś się w to zaangażował bez mrugnięcia okiem. Ponownie umieszczenie białego Picasso na czarnych spodniach Nevella, skończyło się porzuceniem nieodpalonego papierosa gdzieś na blacie i skupieniu uwagi Bloodwortha na słodkim kicusiu, który ułożył się na boku, zachęcając tym samym do pieszczot. Zauważał w tym wspólny mianownik między nim a Pico, gdyż sam wyjątkowo lubił dotyk serwowany mu przez innych. To samo w sobie pozwalało zwierzakowi zapomnieć chociaż na moment o kablu, z którym go rozdzielono i obaj powinni się cieszyć, że nie miał on szans, by zakomunikować wszem i wobec swojego niezadowolenia tupaniem tylną nogą. — A może tak naprawdę zapraszam cię na noc, bo nie chciałbym, abyś siedział sam? Skąd możesz wiedzieć, jeśli się na to nie zdecydujesz? — mruknął, uderzając w ciut podstępny ton w swojej odpowiedzi Nevell, sugerując w ten sposób, że nie zamierzał nic zdradzić Cecilowi na temat notatek, które rozpisał czytelnie na kartach. Leżały wciąż w salonie i czekały na ponowne przejrzenie przy kubku ciepłej herbaty, choć tym razem w ciszy i spokoju niż przy szalejącym Panu Ravencrofcie. — Nigdy. Nie możesz wierzyć w pełni moim intencjom. Knuję tak samo jak ty i nauczyłem się tego od najlepszych. I tak, to tajemnica, ale tu jedyną nagrodą jest wiedza z zakresu medycyny, czyli coś, co bardzo polubiłeś. — Bloodworth puścił perskie oczko Fogarty’emu znad kieliszka wina, które następnie wyzerował. Skinął jedynie głową w kwestii wskazania dnia i wcześniejszego uprzedzenia Cienia o tym, że kiedy będzie musiał go zastąpić i dzielnie poudawać studenta, coby to Nevell nie musiał narażać się na sytuację, w której zmuszony byłby się dopraszać niemagicznych o przysługę. — Gdybyśmy posługiwali się magią przyciągania, to zwaliłbym na nią te wszystkie zbiegi okoliczności, w których stale na siebie trafiamy. A tak musiałbym to sprowadzić do wzajemnego zaangażowania, a to już brzmi całkiem poważnie. — Wzruszył ramionami, jakby to było nic, choć obaj dobrze wiedzieli, że wcale tak nie było. — Jesteś pewny, że nic sobie tam nie zrobiłeś, słońce? — Nevell nauczony doświadczeniem wolał podpytać, nawet jeśli Cecil miałby skłonić się do kłamstwa – mógłby je zdzierżyć, choć gdyby odkrył to rozmijanie się z prawdą jakimś cudem, na pewno nie pozostawiłby tego bez komentarza. Na razie wśród melodii, zrelaksowanych zwierzaków i wina, którym się raczyli, nic wskazywało na to, żeby młody Bloodworth miał zostać postawiony w stan gotowości związany ze zdrowiem Froggy’ego. Wzrok jaki zawiesił jednak na Fogartym był uważny, mimo spożywanego w dość szybkim tempie napoju procentowego. — Huxley zniknął w dziwnych okolicznościach i do tej pory się nie odnalazł. Może warto byłoby popytać ludzi, czy kojarzą go po cechach wyglądu zewnętrznego? Na pewno znasz Sonk Road lepiej niż ja, ale musi się przecież czymś żywić. Chyba że ktoś go kryje i robi za niego takie codzienne sprawunki, bez których wszyscy jakoś nie możemy się obejść. Poza tym do tej pory nie odnaleziono tam chyba żadnego ciała, a przynajmniej nie kojarzę żadnych takich informacji z gazet. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zmierzwienie włosów Nevella było mimowolnym odruchem, na którym nie miał kontroli. Zanim zorientował się ,że jego ręka znalazła się na wysokości głowy skrzypka, zanurzył palce w jego miękkich włosach i zaczesał je do tyłu. Opuszki na moment zetknęły się z jego karkiem i dopiero wtedy, czując pod nimi ciepłą skórę studenta medycyny, oderwał od niej dłoń. Pojedynczą zmarszczkę przecinającą nos, która nie umknęła uwadze Cecila, skwitował pogłębieniem grymasu zarysowanego na wargach. Momenty, kiedy Nevell gniewał się na tego typu drobne gesty, rozpłynęły się na początkowym etapie ich znajomości. Cień oddał mu wszystko, łącznie ze swoją przestrzenią osobistą. Obecnie nie miał przed nim żadnych tajemnic, bo tylko on potrafił przyłapać go na kłamstwie i tylko on mógł wyłapać pojedyncze emocje przebijającą się przez bezemocjonalną maskę, jaką zakładał. Dopuścił go do siebie tak blisko, że nie mógł przed nim ukrywać kogoś, kim nie był. - I mówisz to dopiero teraz, gdy jest za późno, żeby się wycofać? - łobuzerski uśmiech zatlił się na cecilowych ustach. Dla niego, bez mrugnięcia oka, zrobiłby wszystko. Przypatrywał się dłuższą chwilę, jak Nevie wyjął z paczki papierosa i obecnie obracał go między palcami i nie mógł wyleczyć się z wrażenie, że ten gest został zapożyczony od niego. Sam często to robił, zwykle chcąc zająć czymś niespokojne dłonie, zatem możliwe jest to, że beztroski ton głosu Nevella kryła się nuta goryczy, a może Cecil posuwał się zbyt daleko w analizie jego zachowania i powinien skupić się przede wszystkim na emocjach, jakie pojawiały się na twarzy studenta medycyny? - Niebywałe! Teraz przyznajesz otwarcie, że chcesz zwabić mnie do łóżka? - rozbawienie rozlało się na cecilowych ustach w postaci uśmiechu i wesołych refleksów odbitych w gładkiej tafli spojrzenia. Wielokrotnie spali razem w jednym łóżku, zamknięci w swoich objęciach, chociaż temu kontaktu fizycznemu nie towarzyszył kontakt seksualny, ani potrzeba zaspokojenia bliskości, zawsze byli przy tym kompletnie ubrani. Cecil skłamałby gdyby powiedział, że, kiedy czuł na swojej skórze mgiełkę ciepłego oddechu Nevella, płytko pod skórą nie przepływał przyjemny dreszcz, jednak uczucie, jakie adresował ku Bloodwrothowi nie były jedynie warunkowane przelotnym dotykiem jego skóry. Te bariery już dawno zostały przez nich naruszone, a potem równie skutecznie przełamane. – Naturalnie,że bym nie musiał znosić sam trudów nocy. Nevie, złotko, zdradź mi proszę, gdzie zgubiłeś poczucie przyzwoitości? - Nie pozostał obojętny na jego gest. Uniósł kieliszek w geście toastu. – Uczciwie przyznam, że przegapiłem moment, kiedy uczeń przerósł mistrza, wiec w ramach rekompensaty wypijmy za to. - Parsknął do naczynia, nie kryjąc już napadu rozbawienia, który minął po rozsądnym upływie czasu, wiec w chwili, kiedy Nevell znowu się odezwał, wypełniając skrawki dzielącej ich przestrzeni swoim głosem. Uderzył w sedno. Oblepiła ich więź emocjonalna. Cecil, zanim poznał Nevella nie przypuszczał, że będzie z kimś zupełnie szczery. Nieczęsto kłamał nawet, jeśli nie musiał. Przychodziło mu to równie łatwo, a może nawet łatwiej, co oddychanie. – Nie dość, że ściągasz na siebie całą moją uwagę, to jeszcze sprawiasz, że nie potrafię cię okłamywać - uraczył go głębokim westchnieniem. Uważne spojrzenie zmusiło Cecila do szczerych zeznań . – Nic się przed tobą nie ukryje, co? Płytka rana cięta na wysokości obojczyka. Zaleczyłem ją Fascia, co powinno wystarczyć – powiedział szybko, niemal na jednym wydechu, a potem, jak gdyby nigdy nic, zmienił temat: - Huxley zajmował się tworzeniem portrerów pamięciowych dla Czarnej Gwardii, więc najprawdopodobniej zalazł komuś tym za skórę. - Przemilczał ten fakt podczas kowenowego zebrania, bo nie wydawał się Fogarty'emu istoty. Bardziej interesowało w tamtej chwili to, co Zuge miała mu do powiedzenia, chociaż jej enigmatyczny styl wypowiedzi ponownie skruszył mur zaufania. – Osobiście sądzę, że jego zniknięcie ma związek z głośną sprawą aresztowania Vollera, handlarza skradzionymi dziełami sztuki, o którym niejednokrotnie wspominał sam malarz. Niewykluczone, że byli spokrewnieni. Rory kiedyś wspominał, że miał syna, ale mówił o nim w czasie przeszłym, jakby od dawna był martwy, więc albo jest nim Voller, albo ponosi mnie wyobraźnia i syn malarza już dawno wącha kwiatki od spodu. A może nie. Huxleyowi,zazwyczaj preferującemu milczenie, zdarzało się przełamać ciszę. Cecilowi wydawało się, że w jego towarzystwie robił to częściej niż w zaufanym gronie wyznawców Lilith. Raz, poza wyrzuceniem z siebie kilku zdań, zrobił coś, co wykraczało poza pojmowanie Cienie. Zacisnął dłoń na jego ramieniu i powiedział nawet nie próbuj zadzierać z Vollerem, nie idź tą drogą, co wywołało u Fogarty'ego konsternacja, bo przez chwile - trwającą ledwie dwa gwałtowne uderzenia serca - wydawało mu się, że bezemocjonalna mgła, którą zachodziło jego spojrzenie, została rozjaśniona przez rozpalone w oczach iskry złości. - Ich pokrewieństwo w zasadzie nie ma znaczenia. Jeżeli Rory żyje, prędzej czy później go wytropię - wcześniejsze niepowodzenia nie stopiły pewności siebie z cecilowego głosu, chociaż z dnia na dzień szanse na odnalezienie malarza malały. – Obecnie wiem tylko tyle, że był ostatni raz widziany w okolicy pustostanu przy Hemlock Place, w towarzystwie szajki przemytniczej, która współpracowała z Vollerem - dodał, bo wiedział, że Neviemu mógł udostępnić wszystkie zdobyte informacje. Zobowiązywało go do tego bezgraniczne zaufanie, jakim go obdarzył, a więc pewność, że ta rozmowa zostanie między nami. – Pamiętasz bliznę, którą mam pod czwartym żebrem od dołu? To ich dzieło - dodał, ale przy tej okazji zniżył głos do szeptu, bo to nie była kwestia, którą należało się chwalić. Obecnie blada blizna, wyglądała paskudnie, gdy pokazał ją Nevellowi i zapytał czy zna sposób, jak bardziej stopić ją z kolorem skóry. I, chociaż nie pozbyli się jej zupełnie, nie rzucała się w oczy tam bardzo, jak kiedyś. Czas. To był wyścig z czasem. Szukał mężczyzny - niegdyś bliskiego współpracownika Vollera, który być może będzie mógł udzielić mu konkretniejszych informacji na temat miejsca pobytu malarza, albo przynajmniej zdradzić kto objął interesy po jego ekswspółniku. Jordan Gibson, jednak, podobnie jak Huxley, nie ułatwiał współpracy, też zapadł się pod ziemię, ale w jego wypadku to chleb powszedni. Zwykle w taki sposób unikał konfrontacji z wierzycielami. Odkąd Fogarty pamiętał, zawsze tonął w długach, a jego jedynym kołem ratunkowym był zastrzyk gotówki, jaki zbijał na współpracy z handlarzem, więc, kiedy go zabrakło, musiało mu się powodzić znacznie gorzej. - Nevie, złotko, nie bądź naiwny. To, że nie odnaleziono żadnego ciała, o niczym nie świadczy. Śmietanka towarzyszka z Sonk Road wie, jak pozbywać się zwłok. Jeżeli chcą, żeby ktoś zniknął, zniknie bez śladu. Gorzki grymas wykrzywił cecilową twarzą. Wiedział, że prowadząc śledztwo w sprawie Huxleya, mógł zagwarantować sobie bilet w jedną stronę, ale nie podzielił się z Bloodworthem swoimi wątpliwościami. Nie musiał. Owe zadrżały zdradliwą nutą ledwie słyszalnego strachu, który wybrzmiewał z wypowiedzianych przezeń słów. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Cecil Fogarty na drodze wypracowywania sobie nawyku zanurzania smukłych palców w jego ciemnych włosach i zmienianiu ich ułożenia wedle swego widzimisię, zdawał się ignorować wszelkie znaki i sygnały, włącznie z tymi werbalizowanymi, że nie było to mile widziane. Nevell na początku ich znajomości nie wiedział, czy było to zwyczajnie złośliwe, czy to subtelne przełamywanie dystansu fizycznego, skądinąd skuteczne, sprawiało ilustratorowi przyjemność. Skrzypek wtedy nie potrafił jeszcze go odpowiednio wyczuć, wyjątkowo podatny na wpływ Cecila, który zaskarbił sobie fascynację od ciemnowłosego. Przyczyniło się to zapewne do poczynienia przez Fogarty’ego odkrycia w postaci tego, jak podatny na dotyk drugiej osoby bywał Nevell. Po niegdysiejszych niezadowoleniach z mierzwienia mu włosów ostało się jedynie zmarszczenie nosa, które właściwie było odarte z realnego niezadowolenia. Tak jak Cecil wyrobił w sobie nawyk, tak samo Nevell się do tego gestu przyzwyczaił i trudno było oczekiwać z jego strony szczerego oburzenia. — Kto mówił tutaj, słońce, o istnieniu takiej opcji jak wycofanie? — Nevell udał zaskoczonego, płynnie wchodząc w ich standardową, słowną gierkę. Rozbawienie zaklęte w uśmiechu Cecila, udzieliło się niczym lustrzane odbicie w tym należącym do studenta medycyny. — A bo to pierwszy raz? — zręczne rzucenie pytaniem w zamian za pytanie przez Bloodwortha, wiązało się z posyłaniem ilustratorowi wymownego spojrzenia. Bloodworth nie potrafił wyłowić z pamięci momentu, który zainicjował przełamanie dystansu fizycznego, który strawił się samoistnie niczym lont liźnięty przez ogień. Student medycyny lubił za to momenty, gdy zasypiał w objęciach Cecila Fogarty’ego lub układał głowę w zagłębieniu jego szyi, rozmawiając z nim przyciszonym głosem, zanim obojga nie zmorzył sen. Lubił je też za to, że towarzyszył mu pewien specyficzny spokój, mając Froggy’ego tak blisko, wiedział, że nic złego mu nie grozi i z tą myślą łatwiej zamykało mu się ciążące powieki. Ponadto przyzwyczaił się do tak obecności ilustratora i kontaktu fizycznego, który trzymali w niepisanej, choć stale ruchomej granicy. I to nie tak, że Nevell bywał obojętny na dotyk Cecila, wręcz przeciwnie, jednak standardowe kontakty Bloodwortha z innymi może i opierały się na flircie, jednak nie prowadziły do trwalszych relacji. Skrzypek nie uważał siebie za materiał na chłopaka i nie chciał się w nim emocjonalnie angażować. Preferował przelotne relacje, które szybko ginęły i poniekąd przez brata z wyboru uświadomił sobie, że wolał tę samą płeć, mimo że z rzadka były w stanie spodobać mu się również kobiety. Przekroczenie pewnej granicy z Cecilem, gdyby się na coś podobnego porwał, mogłoby wywrócić do góry nogami jego styl rozumienia rzeczywistości, tym bardziej, że nie traktował swojej relacji z Froggym jako coś przelotnego i nieistotnego. — Żeby coś zgubić, to trzeba jeszcze to mieć. Przy tobie nie muszę udawać, że zostałem opacznie zrozumiany i wcale nie to miałem na myśli. — Nevell stosował technikę komunikacyjną, którą podpatrzył u cioci Anniki i uznawszy ją za genialną w zbijaniu z pantałyku rozmówców, bezczelne ją sobie przywłaszczył. Oboje osuszyli kieliszki z zawartości w ramach wskazanego toastu, a młody Bloodworth podarował sobie wtręt: myślałem, że nadążałeś za postępami, Froggy. Przywiązanie Nevella do Cecila obejmowało trzy wymiary: łatwiejsze przyłapywaniu go na kłamstwie (lub domniemanie takowego, gdzie Froggy mógł zaprzeczyć lub wycofać się z tego); interesowanie się ilustratorem na każdej możliwej płaszczyźnie, włącznie z konsumowaniem jego sekretów i traktowaniem ich jak własne; silne uczucia, które wobec niego żywił, owocujące nierzadko martwieniem się jego nieobecnością czy potrzebą rozmowy nawet w najbardziej nieakceptowalnych porach dnia i nocy, a także potrzebą jego obecności — bez baczenia na to czy milczącej z pochyloną postawą nad tworzoną ilustracją w ramach zlecenia. — Powiedziałbym, że to wrodzony talent, ale prawda jest taka, że wiem, jak dużą masz do mnie słabość. — Bloodworth powrócił do krótkiej zabawy papierosem między palcami, zanim umieścił papieros między wargami, a wyłowiwszy z kieszeni zapalniczkę, odpalił jej kraniec. Nie schował jej, tylko pozostawił na skraju blatu. Palce zatopił w futerku Pico, leżącego na boku i oblepiający swoją obecnością czerń jego spodni. — Potrzebuję czegoś do strzepywania popiołu, a ciężko ruszyć się, gdy to małe szczęście chyba śpi mi na kolanach — mruknął Nevie, zanim się zaciągnął, a chwilę później papieros zawisł w powietrzu jak niewypowiedziany na głos wyrzut, pozostawiając po sobie w kontraście tańczący, beztroski dym. Pozostawało oczywiste, że gdyby nie drzemiący Pico, na pewno pokonałby dzielący ich dystans. — Chcę później obejrzeć to miejsce — odparł student medycyny, pozorując brak poruszenia tą nowiną, jednak tym samym sygnalizując dobitnie, że sam chce zobaczyć to miejsce. Po byciu świadkiem przypalenia końcówką fajki w stosunku do zdrowotnych oświadczeń Cecila bywał ostrożny. Wysłuchiwał z uwagą i skupieniem wypisanym na twarzy szczegółów, w które wprowadzał go Froggy, poskąpiwszy ich na spotkaniu kowenowym. Cóż, po nim mieli nieco ważniejsze kwestie niż zaginiony malarz, który okazywał się być na usługach Czarnej Gwardii. Ciekawe, czy było to opłacalne, czy Huxley robił to z innych pobudek. Powiązania z Vollerem i pustostan przy Hemlock Place, to mógłby być dobry punkt zaczepienia, jeżeli znajdowały się tam jakiekolwiek ślady, które mogłyby popchnąć kwestię zaginięcia Huxleya dalej, a przecież wcale nie musiały. Przez ten czas papieros zastygł w bezruchu, wypełniając pomieszczenie nikotyną i prezentując przed oczami Nevella fresk ukochanej przez nich Lilith w zamgleniu przez dym. Pamiętasz bliznę, którą mam pod czwartym żebrem od dołu? To ich dzieło — przy szepcie Cienia, drgnął nerwowo. Znał umiejscowienie tej blizny i jej początkowy wygląd, który przyprawiał go jakąś mimowolną sztywność, zanim wspólnymi siłami zaczęli szukać sposobu na wybarwienie jej. Nevell potarł skroń, bo to połączenie kropek na mapce Sonk Road już w tym momencie mu się nie podobało. — Słońce, żadne ciało nie znika bez śladu, a skoro był posłusznym pieskiem gwardii — to wypuściliby go z rąk, ot tak? Ktoś inny też może go szukać, więc jedyne o co cię proszę, to żebyś na siebie jeszcze bardziej uważał i niepotrzebnie się nie narażał. Nie planuję cię stracić, Frogarty. Jeśli Huxley jest martwy, to dowiedź tego, że go sprzątnęli i śmieci wyniosły się same. Potrzebujemy chyba tylko wiedzieć, że wącha kwiatki od spodu i nie zagraża paplaniem o tajemnicach kowenu. — Gorzki grymas zastygły na twarzy Cecila odpowiadał tonowi głosu Nevella, który swoją wypowiedź zwieńczył jedynie mocniejszym zaciągnięciem się papierosem, a wzrok studenta medycyny pomknął ku butelce wina – żaden z nich do tej pory nie polał, a chyba powinni przepłukać gardło po tym bagienku interesików z Sonk Road. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Piwne spojrzenie Cecila zapłonęło iskrami rozbawienia, co było komentarzem na słowa Nevella i ekspresji, która zatliła się na jego twarzy. Było za późno, by zrobić krok w tył. Za późno, by wyplątać się z objęć przywiązania. Za późno, by zamknąć rodziła, który zapoczątkowali lata temu, odnajdując swoje głosy wśród pełnej napięcia ciszy. Pamiętał, kiedy pierwsze zakleszczył palce na jego dłoń, kiedy dopadła go ciemność. Skupił się na cieple jego skóry i świetle, którym promieniował jego uśmiech. Dwa, wypowiedziana na wydechu słowa wystarczyły, by w mroku pojawił się prześwit. Nie wiedział, kiedy to się stało. Kiedy przywiązał się do niego tak mocno, że nie wyobrażał sobie choćby jednego dnia bez, nawet krótkiej, rozmowy telefonicznej, które zwykle przeciągały się do późnej nocy, kiedy w kolejnych wypowiadanych słowach gubili rachubę czasu. Nie potrafił przywołać w pamięci momentu, kiedy przełamali oddzielający ich dystans fizyczny. Towarzyszyły temu przeciągłe spojrzenia, szepty zakłócające ciszę nocną i chwile, gdzie tkwili w swoich objęciach. Nie mógł przed tym uciekać. Nie miał dokąd uciec i gdzie się skryć, wiec nie pozostało nic innego, jak zaakceptować to, że Nevell, zupełnie niepostrzeżenie, stał się częścią jego egzystencji, równie silnym uzależnieniem, co czerwone marlboro. Nevell Bloodworth miał rację. Był jedną z jego największych słabości. Odsłonił przed nim wszystkie swoje lęki. Pokazał mu, jaki jest naprawdę. Pozwolił, aby pod temperaturą jego słów, dotyku i obecności, stopniał mur ochronny utkany z iluzji i kłamstwa, jakim zwykle się otaczał. Znał go lepiej, niż ktokolwiek inny, może poza Teresą. Potrafił przejrzeć go na wylot. Odgadnąć wszystkie kłębiące się pod kopułą czaszki myśli. Obdarzając go zaufaniem, powierzając mu wszystkie swoje sekrety, wcisnął mu w dłoń potężną broń, ale Nevie nigdy nie dał mu odczuć, że znajdowały się w złych rękach, bo sam odwdzięczył się tym samym – silną współzależnością. - Masz wiele wrodzonych talentów. Gdyby nie one, nie wypowiadałbyś tych słów z taką zachwianą pewnością siebie, a ja szybko wyprowadziłbym cię z błędu - przez chwile skupił wzrok na papierosie wędrującym między palcami. Dopiero, kiedy kraniec papierosa został muśnięty przez płomień zapalniczki, spojrzenie przesunął najpierw po śpiącym na kolanach skrzypka obłączkowi, a potem przeniósł go na znajome rysy twarzy. – Zaraz przyniosę. Poszedł do kuchni. Nie wiedział jeszcze, że zaraz stanie się kolejny raz ofiarą uknutej w imię dobrej zabawy intrygi ze strony psotnej natury Neviego. Pan Ravencroft poszedł za nim. Czuł jego przeszywające spojrzenie na karku. W chwili, w której zatknął dłoń z klamką mebla, zamiauczał przeciągle w ramach ostrzeżenia i Fogarty sekundę później przekonał się, czemu kot wszczął alarm. Z kredensu wysypały się zamknięte w nim piłeczki do ping ponga. Uderzyły bezwiednie o jego ramiona i stopy. Nie odbiły się od jego czoła, bo dzięki wrodzonej zwinności, uniknął tej „przyjemności.” - Nevie, serio?! - krzyknął, kiedy zerknął do kolejnej szafki. Tam czekała go niespodzianka pod postacią gumowych kaczek i kolejna żabia figurka. Wrócił do pomieszczenia pół minuty później - z popielniczką i udawaną złością tłumioną przez rozlewającego się na jego ustach rozbawienie. - Przeszedłeś samego siebie. – Postawił na stole popielniczkę i ukradł mu papierosa, wyjmując go spomiędzy jego wykrzywionych w uśmiechu warg. Zaciągnął się w pośpiechu, czując jak dym drapie go w gardło, co wywołało ciche kasłania, a potem wsunął nałóg na powrót między usta Nevella. Żadne ciało nie znika bez śladu. Gorzki grymas wykrzywił cecilowe wargi, kiedy te słowa zabrzęczały w mu w głowie. Ludzie znikali bez śladu. - Nie wiemy, jak wyglądała jego współpraca z Gwardią. Myślisz, że tam, gdzie ręka rękę myje, otaczają bańką ochronną swoich informatorów? - Gwardia pilnowała interesów Kościoła. Kościół pilnował interesów Kręgu. Efekt uroborosa. - Skoro nadal nikt go nie szuka, a uwierz, dotarłyby do mnie takie wieści, nawet w wersji szczątkowej, sprawa jego zaginięcia mogła zostać zmieciona pod dywan. Mógł sam, na własną rękę, sfingował swoje porwanie. Może tak naprawdę działał na dwa fronty, a gdy poczuł, że grunt osuwa mu się spod nóg, wyjechał do Argentyny, maluje kolejne obrazy, mając nadzieję, że po jego śmierci staną się dziełami sztuki, pije drinki, moczy tyłek w jacuzzi, a my się zamartwiamy, że puści parę z ust? Pal licho, jeśli dorwały go zbiry z Sonk Road, to jego koligacje z organami władzy komplikuje sprawę, bo co jeśli też miała interes w tym, żeby się go pozbyć? Rozlał wino do kieliszków. Musiał zająć czymś ręce, by ukryć ich nasilające się drżenie, chociaż wiedział, że alkoholowe upojenie nie ukoi jego nerwów. - Zagrasz na moim pogrzebie Apres un reve Gabriela Faure, Nevie? - cichy szept wydostał się spomiędzy jego warg. Wybór utwory nie był przypadkowy. Nadal pamiętał melodię zalewającą przestrzeń pomieszczenia. Wzrok podążył za źródłem tego dźwięku. Nevell stał w bocznej nawie Kościoła. Lewą ręką obejmował szyjkę instrumentu, brodę miał lekko opartą o podbródek skrzypiec, w smukłych palcach prawej dłoni dzierżył smyczek - w jego środkowej części, na strunie A, z kciukiem przyłożonym do pręta w sąsiedztwie żabki, po prawej stronie paznokcie. Z lekką przymkniętymi oczami, z twarzą zastygłą w skupieniu, grał, nie przerywając nawet na chwile. Nie zorientował się, że jego prywatny recital przerodził się w kameralny koncert ograniczony do jednego widza. Spod strun instrumentu wylewała się melodia. Cecilowi wydawało się, że nigdy nie słyszał niczego równie pięknego. Co to?, zapytał, kiedy ostatnie dźwięki ucichły. Wydawało mu się, że, kiedy zakłócił ciszę, lekki róż pokrył policzki, jaka nastała wraz z chwilą, w której skrzypce zamilkły. Skrzypek wykrzywił usta w lekkim uśmiechu. W błękicie jego spojrzenie dostrzegł rozpalone iskry. Promieniował wówczas jak niebo rozświetlone świtem. To Apres un reve Gabriela Faure, powiedział. Cecil wstał i, okrążając stolik, przemieścił się za plecy Nevella. Fotele miały niskie oparcie, więc ułożenie podbródka na jego prawym barku i zamknięcie w lekkim objęciu jego pleców nie wykraczało poza możliwości Fogarty'ego. Przymknął na chwile powieki. Skupił się na ciut przyśpieszonym oddechy, który mgiełką układał się na skórze Bloodwortha tuż nad uchem. Nie planuję cię stracić wtopiło się zimną stalą w jego skórze. Pobudziło do życia dreszcz, który spłynął wzdłuż jego ramion. – Nie planuję cię zostawić – mruknął cicho w jego ucho. Nie planuję umrzeć nie przeszło mu przez gardło. Nie składał mu obietnic, których nie mógł dotrzymać. Nie planuję cię zostawić było znacznie bliższe prawdy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Przecięcie kowenowej ścieżki młodego Bloodwortha z tą Fogarty’ego nie była wcale zbiegiem okoliczności i nie sposób byłoby nazwać ją przypadkową, gdy obaj trochę ku sobie lgnęli. Nevell w początkowym okresie zanurzania w mętne wody indoktrynacji, pięknie przedstawiane przez Cecila, pozostawał ślepy na znaki mówiące o manipulacji i nie dlatego, że ich nie było — po prostu je ignorował na poczet tego, że męska połowa bliźniaków budziła w nim fascynację i sympatię, jakiej nie budził w nim wówczas nikt. Nie na tyle, by chciał kogoś poznać i wracał myślami do rozmazanych rysów twarzy, które nabierały sensu przy wyłowieniu go w grupie zebranych. Bloodworth nigdy nie trzymał się szczególnie blisko z niemagicznymi, bliżej obracając się wokół własnej rodziny i szkolne kontakty ograniczał jedynie do zbędnego minimum, gdzie wychodząc poza mury placówki edukacyjnej zapominał o istnieniu innych uczniów. Teraz wiedział, że Cecil Fogarty to nie tylko Cień, który nie glitchował mu już pamięci, bo za dobrze znał jego rysy. Niegdyś zręczne manipulacje były do wyłowienia, tak jak rozmijanie się ilustratora z prawdą, czy doliczenie się plamek w piwnych tęczówkach. Po takim czasie Nevell Bloodworth nie myślał nawet o wyplątywaniu się z ciasnych objęć przywiązania, rezonującego współuzależnieniem. Skrzypek pogodził się z tym, że Cecil stanowił istotny element jego codzienności i nie planował się z nim rozstawać. Już brak kontaktu telefonicznego w czasie dłuższym niż jedna dobra budził w studencie medycyny lekki niepokój. — Powiedziałbym, że co za szkoda, że nie możesz mnie wyprowadzić z błędu, ale dobrze wiem, że odpowiada ci ten stan rzeczy, słońce, i za nic w świecie byś go nie zmienił — skwitował to szerokim uśmiechem. Skłamałby gdyby twierdził, że nie tęsknił za Fogartym i jego słabość względem jego osoby nie stanowiła tak naprawdę broni obosiecznej, działającej w obie strony. Nevell był jednak świadomy, niekiedy aż nadto, że gdyby chciał coś ukryć przed Cecilem, to spełzłoby to na marnych próbach. Znacznie łatwiej wychodziło mu wprowadzanie go w żarty mniej lub bardziej ambitne, których nie zawsze Fogarty się po nim spodziewał, a to dawało mu przewagę. W sytuacji gdy Pico smacznie spał na boku wtulony w kolana Nevella, jak często miał w zwyczaju, a student medycyny odwzajemniał sympatię skocznego towarzysza Cecila, to nic nie wskazywało na zastawienie na ilustratora pułapek. Zmiana wystroju na Halloween stanowiła zatem zasłonę dymną, nawet jeśli Pan Ravencroft podążył śladem mieszkańca tego adresu. Dźwięk odbijających się od wszystkiego na swojej drodze piłeczek pingpongowych sprawił, że trudno było mu ukryć rozbawienie wobec Nevie, serio?!. Pokiwał głową, przyjmując cecilowe: przeszedłeś samego siebie za bezkrytyczne docenienie jego starań. Podążył wzrokiem za popielniczką, jednak zanim zdążył wykonać jakikolwiek gest, Cecil wykradł mu papierosa, co przypłacił kasłaniem. Posłał mu krótkie niby karcące spojrzenie, zanim używka nie wróciła między jego wargi, więc podarował sobie komentarz, że takie złodziejstwo nie popłaca w przypadku Cienia, zaciągnąwszy się dla odmiany dymem. Bloodworth oparł rękę na stole tak, by palce obejmujące używkę znalazły się tuż nad zapalniczką i nie groziły niekontrolowanym opadem popiołu. Melodii z radia wtórował bezgłośny ruch falowania dymu z krańca fajki. — Wątpię. Bliżej mi do stwierdzenia, że przestał być przydatny lub zaczął im wadzić. — Nevell wzruszył ramionami, gdyż porywał się na hipotezy, które podsumował głębszym zaciągnięciem papierosem i powolnym wypuszczeniem dymu ustami. Znajome drapanie w gardle przeszło do takiej normy w odczuwaniu, że nie zwracał na nie aż takiej uwagi. Podążał za torem rozważań Fogarty’ego i jego możliwymi odgałęzieniami, jednak przypominało to wróżenie z fusów. Wciąż brakowało im konkretniejszego tropu. — Dlaczego to cię martwi? Jego powiązania z władzą? Podejrzewasz, że puściłby farbę albo sprowadził na nas niechciane zainteresowanie? Z drugiej strony, jakby się go pozbyli… to w zasadzie sami posprzątali nasz problem. Czy muszą nas interesować ich motywy, jeśli nie ma to przełożenia na bezpieczeństwo kowenu? — Tak, w spojrzeniu na sprawę przez młodego Bloodwortha w kontekście Cecila nigdy nie było jedynie wskazania na ty, tylko nas i niekoniecznie w ujęciu ograniczającym się do interesów Kowenu Nocy. Oczywistym było, że gdybał i pozwalał sobie na zastanawianie się na głos, bo czy tak naprawdę mogli w tej chwili wspierać się na danej linii zdarzeń, skoro Huxley wpadł niczym kamień w wodę i na powierzchni nie znajdowały się żadne bąbelki świadczące o idącym na samo dno? Jeśli do tej pory w kącikach ust Nevella pozostawał wciąż rozbawiony uśmiech, choć zmącony przez zaistniałe zagrożenie dla Cecila wychylające się zza rogu tak tragicznej dzielnicy, jaką było Sonk Road, to przy wzmiance o utworze Gabriela Faure’a, poprzedzonym uzupełnieniem deficytu wina w kieliszkach, momentalnie wytracił swoje początkowe znaczenie. Co więcej rzeczony uśmiech zyskał raczej znamiona cierpkości, tak jakby młody Bloodworth posmakował właśnie kwaśnych, niedojrzałych winogron. Czy potrzebował większej ilości dowodów na to, że Cecil Fogarty nie czuł się wobec powierzonego mu zadania pewnie i brał na tapet różne możliwe rozwiązania? Après un rêve nie był przypadkowy i w zestawieniu z graniem tego utworu na pogrzebie młodego Fogarty’ego miał jednoznaczny wydźwięk. Ten tytuł niósł również za sobą wspomnienie z wproszenia się Cecila na nieoficjalną próbę i sprawdzenia, jak roznosił się dźwięk skrzypiec. Michelle Bloodworth może nazwałaby to zdarzenie próbą generalną, która wychodziła poza granice salonu na Abeille 9/5. W kontekście Fogarty’ego grany utwór Faure’a wiązał się z naocznym odkryciem przez Cienia sytuacji, gdy Nevell grywał na skrzypach (wcześniej może było to zasłyszane, jednak nieoglądane w pełnej krasie) i nakryciem Cecila przez studenta medycyny nie tylko na uważnym przysłuchiwaniu, ale i spąsowieniu, które na jego policzkach widywał rzadko. Après un rêve związało ich wtedy w pewien specyficzny sposób, dlatego ta prośba zamknięta w niepozornym szepcie, wymuszała na nim powagę, zanim odpowiedział: — Wybacz, słońce, mam bardzo nieładny nawyk nie bywania na pogrzebach osób, na których najbardziej mi zależy — mruknął z pozoru neutralnie, jednak wybrzmiewała tam ostrzejsza nuta: jeśli mam ci coś zagrać, to tego dobrze dopilnuj i lepiej, abyś był żywy. Nevell wypełnił płuca dymem, przez chwilę go w nich przetrzymując. Ponownie zawiesił rękę nad popielniczką, do której strzepał strawioną część. Darował sobie komentarz dotyczący tego, że mógł mu zagrać wskazany wcześniej utwór i zrobić mu kolejny, prywatny koncert, choć w kameralnej atmosferze ścian kamienicy, w której niegdyś kupili mieszkanie rodzice Bloodwortha. — Ale jeśli umrzesz, to po fakcie dopilnuję, aby Thea wyciągnęła cię do mnie z samych zaświatów, choć nie ukrywam liczę, że nie będzie to konieczne. Ciepły oddech Cecila, który znalazł się niedługo potem tuż za nim, sprawił, że odruchowo rozluźnił ramiona, a wzdłuż kręgosłupa powędrował mu przyjemny, znajomy dreszcz. Nevell nie sięgnął po jeden z wypełnionych alkoholem kieliszków, mimo że powiódł do niego spojrzeniem, które zaraz spoczęło na Pico, który ułożył się dla odmiany bardziej na brzuchu. Nie planuję cię zostawić, zdawało się wtapiać w jego umysł niemalże jak słodka obietnica. Wraz ze zgaszeniem resztek skonsumowanych przez ogień papierosa, pozbył się chęci na odpowiedzenie, że czasem nikt tego nie planuje i to wina osób trzecich. Wolał jednak trzymać się tych czterech słów, które mruknął mu Fogarty i traktować jako szczere zapewnienie. — Musisz na siebie uważać, Froggy — odparł Nevell, ściszając głos z racji bliskiej obecności i bliskości Fogarty’ego. Nie chciał się zastanawiać nad różnymi scenariuszami i oceniać szans ich powodzenia, zwłaszcza gdy przewagą ilustratora mogła okazać się jego odmienność i przebiegłość. — Koniec końców wolę cię poturbowanego, ale wyplutego z Sonk Road. Jestem jednak pewny, że Lilith będzie nad tobą czuwać. — Bloodworth utkwił wzrok w namalowanym przez Cecila fresku Matki Piekielnej skąpanej w nocnym blasku w otoczeniu gwiazd. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Pamiętał moment, w którym przecięły się ich ścieżki. Pierwsze spotkanie Neviego pozostawiło żywy obraz w jego pamięci i nie zdołał go zniekształcić bezlitosny upływ czasu. Miał wrażenie, że wydarzył się ledwie kilka dni temu, a nie przed trzema laty, kiedy to oparł cieżar spojrzenia na jego sylwetce, inicjując kontakt wzrokowy. Przeciągnął się o sześć uderzeń serca za długo i Cecilowi wydawało się wówczas, że na te kilka sekund zamarł czas. Podszedł do niego i przedstawił się w czterech słowach - "Cześć, jestem Cecil Fogarty" - które zapoczątkowały ich znajomość. Dostrzegł w jego spojrzeniu błysk fascynacji i obiecał sobie wtedy, że powstrzyma ten płomień tak długo, aż Bloodworth całkowicie zanurzy się w głębinach wód indoktrynacji. Między jednym a drugim słowem, między jedną a drugą wymianą ukradkowych spojrzeń, między jednym a drugim uśmiech, zupełnie niekontrolowanie i niepostrzeżenie, wdarła się między nimi nuta sympatii. Pogłębiała się z zbiegiem czasu, spajając ich nicią przywiązania. Niczego, co wydarzyło się później, nie planował. Przyznanie się przed samym sobą, że lgnął do niego jak ćma do źródła światła, wpierw było poza zasięgiem jego możliwości. Spróbował odciąć się emocjonalne, udawać, że uśmiech, który okalał jego twarz, sięgając również spojrzenia nie sprawiał, że dech zamierał w piersi, ale przegrał z kretesem z własną słabością i w końcu nadał jej imię - Nevell Bloodworth - bo nie mógł przeciągać tego, co uniknione. Lilith splotła ze sobą ich ścieżki. Wskazała im drogę do siebie. Przyjął światło, którym emanował i którym przeganiał ciemność. Trzyletni staż ich znajomość był kolejną kwestia budząca cecilowe wątpliwości. Nie mógł odgonić od siebie wrażenia, że znał go znacznie dłużej. Dłużej niż Mallory'ego, dłużej niż Charlie, dłużej niż kogokolwiek, poza Teresą. Wydawało mu się, że zna go całe życie. Czasem przyłapywał się na myśli, że życie bez niego, nie miało żadnego znaczenia. Odbijała się echem od jego czaski równie głośno, co ta, gdzie nie mógł zwalczyć w sobie wrażenie, że wszystkich, których kochał, spotykały nieszczęścia. Ale, chociaż podjął kilka prób, nie mógł się odciąć, zdystansować, udawać. Nie mógł przejść obok niego obojętnie. Nevell wytrącił mu wszystkie argumenty z ręki i jedyne o co Cecil mógł go prosić to "zostań ze mną". Gdy skrzypek znajdował się w jego zasięgu wzroku ,nie mógł patrzeć dalej, w horyzont. Pochłaniał całą jego uwagę. Jak rzucający się w oczy neon. Jakby krzyczał "jestem tu, patrz tylko na mnie". Przywiązanie do Nevella było nieuleczalną chorobą, której nie próbował znieczulać, ani uleczyć. Chociaż pamiętał chwile, kiedy się spotkali, nie pamiętał, jak to się stało, że zaczęli widywać się codziennie. To się po prostu stało. Z dnia na dzień. Pierwszy nocny telefon rozdzwonił się dwudziestego siódmego dnia listopada o północy. Z inicjatywy studenta medycyna. Zadzwonił, by złożyć mu życzenia urodzinowe. Nie chciał, by go ktoś ubiegł. Potem to stało się ich tradycją. Podobnie, jak nocne telefony. Swobodne, jaką czuł w jego towarzystwie, nie była porównywalna do niczego innego. Nie musiał gryźć się w język. Szukać w głowie odpowiednich słow. Nie musiał mu imponować. Udawać. Nosić masek. Przykleić do ust imitacje uśmiechów. Pokazał mu, jaki jest - co myśli i co czuje. Zaprosił go do swojego życia i Nevie skorzystał z tego zaproszenia, czyniąc dokładnie to samo. Zasada równomiernej wymiany. Sekrety, które dotychczas Cecil uważał ze swoją własnością, stały się ich wspólne. Mówił mu o wszystkim. To, czego nie chciał powiedzieć, kiedy strumień nevellowego spojrzenia znajdował się na wysokości jego twarzy, szeptał mu w nocy, w ciemności sypialni, czując mgiełkę oddechu ułożoną na swojej skórze, kiedy Bloodworth zanurzał twarz w zagłębieniu jego szyi. Kolejny melancholijna piosenka The Smiths zalała pomieszczenia i, choć po prawdzie słyszał wyśpiewywane przez wokalistę słowa, nie skupiał się na nich zupełnie. W uszach szumiał mu za to głos Neviego. Był skuteczniejszy od lampki wypitego w pośpiechu wina. Nevell miał racje. Najważniejsze w tym wszystkim było to, żeby Huxley nie puścił farby i sekrety kowenu nadal znajdowały się pod kluczem, chociaż może... - Gdybym znalazł go żywego, może dysponuje odpowiednia wiedzą, by rozwijać moje wątpliwości, co do tożsamosci Zuge - ustami zdradził swoja myśl, zanim zdołał ją przemyśleć i rozebrać na czynniki pierwsze.- Z drugiej strony, po tym, co wydarzyło się początkiem stycznia w klubie, wolę pozostać niezauważony przez Gwardię, ale skoro mają swoje wtyki w półświatka, prędzej czy później dowiedzą się, że ktoś próbuje odgrzebać sprawę zaginięcia Huxleya, dlatego łudzę się, że nie mają z tym nic wspólnego. Miewał chwile, kiedy ulegał pochmurnym myślą, które kłębiły się w nim jak deszczowe chmury nad firmamencie. Nie mógł ich wyrzucić z głowy, zakopać i udawać, że nie istnieją. Kiedyś trzymał je tylko dla siebie, z nikim się nimi nie dzielił. Czasem Teresa potrafiła je odgadnąć, innym razem mówiła mu, żeby wziąć się w garść. Przy Nevellu nie miał zahamowań, hamulców. Świadomość, że mógł mu powiedzieć wszystko, co się w nim tliło, sprawiała, że uczucie osamotnienia nie było już tak dokuczliwie i nie wytaczała do jego ciała emocjonalną gangrenę. Prośba Après un rêve nie była dziełem przypadku - od tego zaczęła się jego sympatia do muzyki klasycznej i miłość do talentu muzycznego Neviego. Ta chwila była przełomowa. Sprawiła, że ostatnie lody dystansu, jakie tkwiły między nimi jak drzazga w palcu, stopniały. Na groźbę, że Thea wciągniecie go zza światów, zaśmiał się cicho. - Chcesz, żebym cię straszył po nocach? Nie masz dość wrażeń? - Ciepły oddech oplatający znajomą fakturę skóry nie był niczym nowym, ale działał jak opatrunek na stres. Sprawił, że barki Neva ciut opadły, jakby ich właściciel właśnie zaznał rozluźnienia. Uśmiechnął się kącikami ust.- Jestem jak kot - musnął skrzydełkiem nosa płatka jego ucha, łaskoczącą skrawki jego skóry ciepłem swojego oddechu. – Pewnie dlatego układa mi się znajomość z panem Ravencroftem - blady uśmiech zatlił się na jego wargach. – Zawsze spadam na cztery łapy. Nie przewiduję żadnego wyjątku od tej reguły, więc nie zaprzątaj sobie głowy zbędnymi myślami i zostań na noc. Mam zapas wina, kilka dowcipów kiepskiej jakości w zanadrzu i łóżko do przetestowania. Nie jestem pewien, czy udźwignie ciężar dwóch osób, ale wiem, że czuwa. – Sam prześlizgnął wzrokiem po jej namalowanej na ścianie sylwetce. W końcu dała mi ciebie. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Cześć, jestem Cecil Fogarty — między gładko kładzionymi zgłoskami przez Cienia, Nevellowi przez umysł przemknęła pewna myśl o aparycji swojego nowego znajomego, którą poprzedziło przecięcie piwnego spojrzenia z niebieskim. Na spotkaniu Kowenu Nocy skrzypek pierwszy raz pojawił się w towarzystwie Augusta Bloodwortha, jednak kamieniarz nie mógł wówczas przewidzieć, że wepchnął swojego jedynaka pod opiekę najbardziej zagorzałego wyznawcy Lilith, który tak skutecznie ugruntuje poglądy jego syna. Początkowa myśl o Cecilu Fogartym stanęła jednak pod znakiem zapytania, gdy Nevie nie potrafił odtworzyć z pamięci rysów twarzy, jednak to nie utrudniało mu zupełnie wyławiania go z grona zebranych. Czasem miał nawet wrażenie, że ilustrator na to czekał. Przekręcenie nazwiska dokonał jakiś czas później, sprawdzając, czy Cecil się połapie w zaakcentowanej literówce. Nazwanie go per Frogarty, co w późniejszym czasie sprawiło, że bardziej pieszczotliwe określenie, którym się do niego później zwracał — Froggy — przylgnęło do niego na dobre. Nevell skłamałby potwornie, gdyby nie miał udziału w splataniu się ich relacji i zacieśnianiu tych więzów. Nierzadko sam dążył do skrupulatnego wykradania uwagi Cecila Fogarty’ego. Nie było zaskoczeniem, że młody Bloodworth wykazywał nim zainteresowanie zręcznie splecione z fascynacją. Ilustrator był swoistym wyjątkiem od reguły na tle przelotnych, podsyconych flirtem interakcji — tę jedną znajomość skrzypek chciał mieć dla siebie. Przyciąganie i sympatia nie były jednostronne, nawet jeśli Frogarty silił się nieudolnie na obojętność w stosunku do niego, którą Nevell wytrącał mu z ręki bez mrugnięcia okiem. Bloodworthowi wystarczyła tylko odrobina uwagi Cecila, by chciał jej więcej i z nikim nie miał wrażenia, jakby to przywiązanie do kogoś niemal przecięło go na wskroś. Co więcej Nevie nie lubił się z Cieniem rozstawać na długo, gdyż tylko w jego otoczeniu czuł specyficzny spokój, zwłaszcza zasypiając w jego ramionach i niknącym w efekcie zasypiania cichego głosu Fogarty’ego. Wydębienie od ilustratora daty jego urodzenia, zadziało się pozorowanym mimochodem, jednak Nevell uknuł wtedy zamiar złożenia Cecilowi życzeń, który został zaklęty w łatwym do przeoczenia uniesieniu kącików ust. Pamiętał dobrze, gdy w rytm wybieranego numeru, włączyła się maszyna do szycia, gdy żyjący jeszcze August Bloodworth kończył obszywanie rękawa swojej nowej marynarki. Ten rok miał być drugim zwieńczonym pustką po jego rodzicach, jednak student medycyny miał wokół siebie bardzo ważne osoby, które nie pozwalały mu na długo zakopać się w marazmie. Ciocie miały na niego czujne oko, a Cecil siedział z nim dzielnie nawet wtedy, jak był marniejszą połową siebie z całym opakowaniem żałoby i posępnie obniżonego nastroju. — Dobry trop. Huxley ma wyższy stopień wtajemniczenia, to mogłoby się udać pod warunkiem, że będzie chciał z tobą rozmawiać i że będzie żywy, rzecz jasna. — Jeśli sprzątnęli zaginionego malarza w Sonk Road, to śmieci wyniosły się same. W tym układzie najistotniejsze było to, aby w razie takiego scenariusza Huxley nie wysypał informacji kowenowych. Kącik ust Nevella mimowolnie uniósł się ku górze przy wzmiance o klubie i tym, że Cecil niewiele myśląc rzucił tam zaklęcie, a Czarna Gwardia węszyła wokół tej sprawy. — Zrozumiałe, słońce. Musisz następnym razem rozsądniej dobierać towarzystwo do takich obiektów, które nie pozwala odciągać twojej uwagi na niepotrzebnych. — Wiedział o tym zdarzeniu, jednak nie wyglądało, aby dokonano jakiegokolwiek postępu. Czy ktoś faktycznie był w stanie podać cechy charakterystyczne dla Cecila? W takich momentach wzdychał z ulgą, wyjątkowo ciesząc się z odmienności Froggy’ego, nawet jeśli po tak sporym czasie ekspozycji i codziennym widzeniu lub słyszeniu nawzajem swojego głosu w słuchawce, miał nad przypadkowymi obserwatorami znaczącą przewagę. Nevell traktował ją jednak przez pryzmat swojej własności, tak samo jak nierzadko w zestawieniu pojawiało się określenie mój. Brak zainteresowania wobec odegrania Après un rêve Gabriea Faure’a na hipotetycznym pogrzebie Cecil Fogarty’ego było poniekąd wbiciem kijka w mrowisko. Nie oznaczało to, że nie odegrałby takiego koncertu dla ilustratora, gdyby ten wyraził taką prośbę w otoczeniu ścian salonu na Abeille 9/5, które wykazywało najlepszą akustykę do prób wszelakich w ludzkich godzinach i z poszanowaniem dla sąsiadów kamienicy. Nawet jeśli wspomniany utwór nadkruszył i osłabił dystans Froggy’ego, to sam Nevell uznał to za dobrą kartę, w której nawiązali nowe pole porozumienia. — Jesteś pewien, że to miałoby charakter straszenia, skoro nie budzisz we mnie żadnego lęku nawet teraz? Może mógłbym mieć cię wtedy na zawsze? I zawsze jest mi za mało wrażeń — Rozbawiony uśmiech Nevella wymalował się samoistnie na twarzy młodego Bloodwortha. Posiadanie Cecila na własność jako ducha mogłoby być nawet zabawne, jednak musiał to skonsultować z Theą, czy takie rozwiązanie w razie w było w ogóle możliwe. Ciężko byłoby oczekiwać, że byłby spięty w towarzystwie Cecila, jeśli nie rozmawiali o trudnych sprawach, które samoistnie wysysały z nich energię. Zaśmiał się cicho, odnajdując wzrokiem świrującego ich spojrzeniem Pana Ravencrofta, który chyba nie był zadowolony z zainteresowania, które Fogarty poświęcał studentowi medycyny, a nie jemu. — Chciałbym powiedzieć, że lubi cię na przekór mnie, ale po prawdzie uważam, że cię uwielbia. Cóż, może niekoniecznie figurki z żabami i moje żarty. Zauważ jednak, że nawet chciał cię ostrzec przed atakiem zawartości z szafek. — Zachowanie kota należącego niegdyś do Michelle było warte odnotowania, bo to, że ten darzył sympatią ilustratora nie podlegało najmniejszym wątpliwościom. Nevie nie miał jednak żadnych wyrzutów sumienia, że porzucał go na kilka dni w nowym mieszkaniu Cecila. Z jednej strony miał mieć gwarant świętego spokoju od humorów Pana Ravencrofta, a z drugiej pewność, że Fogarty będzie pod ostrzałem uwagi dwóch puchatych zwierzaków. — Spróbuję, ale lepiej, abyś nie zapominał o telefonach. Teraz mogę bardzo łatwo sprawdzić, czy dotarłeś do domu. Nie wiem, czy bardziej przekonuje mnie testowanie łóżka, twoje żarciki czy wino, chociaż nie skończyliśmy jeszcze ten jednej butelki — przez moment Nevell udawał zastanowienie, które miało się nijak do tego faktycznego, który czasem osadzał się w jego głosie. Skrzypek nie musiał szczególnie potwierdzać zostania na noc, gdyż wydawało się to naturalną koleją rzeczy w ich znajomości. — Mam nadzieję, że masz uszykowane w szafie ciemne ubrania na taką okazję, żebym znowu nie wyszedł w czymś zbyt intensywnym — mruknął ze śmiechem Nevie, przypominając sobie o pytaniu, które wycelował niegdyś w niego Fogarty, gdy ubrana koszula należała do niego. Bloodworth cieszył się jednak w głównej mierze z tego, że będą mogli w spokoju spędzić ze sobą więcej czasu. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Chociaż rzadko zapadał w pamięć i rozmywał się pośród wspomnień, Nevellowi zawsze udawało się odnaleźć go w tłumie, niezależnie jak gęstym i zwartym, a Cecil mu na to pozwalał, choć mógł lepiej zamaskować swoją obecność, nie pozwolić, by piwne oczy zanurzyły się w błękitnej otchłani spojrzenia. Pozwalała jednak na to za każdym razem, gdy czuł na sobie jego wzrok. Pozwalała na to za każdym razem, gdy słyszał jego głos. Czasem intencjonalnie, czasem nie. Czasem z prowokacyjnym uśmiechem w kąciku ust, czasem z zadziornym błyskiem w oku. Czasem bez intencji. Dla samego siebie. Dla czystej przyjemności. Gdyby nie spotkania Kowenu, najprawdopodobniej dzisiaj mijaliby się na ulicy, nie wiedząc nawet o swoim istnienie, Fogarty zatem odważnie zakładał, że to Lilth wskazała im drogę do siebie, dlatego przysięgał, że nigdy, poza koroną cierniową wątpliwość oplatającej jego umysł, nie wyrzeknie się wiary, która wypełniła go nadzieją. Czasem wydawało mu się, że Nevell był najlepszym, co go spotkało. Nawet w objęciach żałoby, gdy był wrakiem samego siebie, chwiejącym się na falach rozpaczy. Trzymał go wtedy za dłoń tak długo, aż nawet jego palce, zwykle zobojętniała na ciepło, zostały rozgrzane przez temperaturę jego skóry. - Szczerze mówiąc chciałbym dorwać go żywego. Żywego łatwiej zmusić do mówienia. Nie był nigdy szczególnie wylewny, ale w chwili desperacji ludzie są zdolni do wszystkiego. - Jeśli sprzątnęli zaginionego malarza w Sonk Road, to, chociaż śmieci wyniosły się same, Fogarty nie zyska pewność że tajemnice Kowenu nadal były pilnie strzeżonym sekretem. Łudził się, że mężczyzna żył. Miał do niego kilka wymagających szybkiej odpowiedzi pytań. – Za łatwo ulegam emocjom. Muszę je poskromić. Nadal uważał, że niepotrzebny zasłużył na to, co go spotkało, ale nigdy nie chciał, by oko władzy skierowane zostało na Lyrę. Nie zapytał jej, jak to załatwiła, a powinien. Na razie jednak w zasięgu spojrzenia miał Nevell. Na niczym innym Cecil nie mógł skupić uwagi. Może mógłbym mieć cię wtedy na zawsze zawibrowało w powietrzu. Cecilowi wydawało się, że było głośniejsze od huku, jaki wydawały z siebie rewolwery, z którymi Teresa nigdy się nie rozstawała, zaraz po wystrzale. Miał. Skradł jego uśmiech, fragmenty duszy i serce. Wystarczyła jedna fałszywa nuta w nevellowym głosie, by zabiło gwałtowniej w piersi. Zabierzesz mi wszystko, Nevie, nawet reputacje straszydła, przemknęło mu przez myśl. Unikał go nie tylko dlatego, by się od niego odciąć. Trzymał go na dystans nie tylko dlatego, że drżał przed emocjonalnym zaangażowaniem. Unikał jego wzrokowy nie tylko dlatego, że nie chciał mieć z nim styczności. Bał się. Bał, że Nevell zobaczy go takim, jakim był. Bał się, że zobaczy w nim potwora, jakim powoli się stawał. Bał się odtrącania i stagnacji, która była bolesnym następstwem odrzucenia. Ludzie odchodzili. Zawsze. Wydawało mu się, że nigdy nie byli stałym elementem jego życia. Nie umiał ich przy sobie zatrzymać. To, co w pierwszej chwili wzbudzała ich ciekawość, prędzej czy później się ulatniała. Były dwa - nie licząc siostry - wyjątki. Mallory, którego znał szesnaście lat i dzień dłużej. Oraz ten, który siedział teraz z nim przy jednym stole i popijał z nim wino - Nevell Bloodworth. Jak to jest, że znamy się dopiero trzy lata, a mam wrażenie, jakby to było całe życie?, zapytał kiedyś w otoczeniu ciemności, kiedy ciepły oddech Nevella prześlizgiwał się po skrawkach odsłoniętej skóry, wywołując swoim łaskotaniem uśmiech rozbawienia na wargach. Rozlał im nowej porcji wina do szklanek, by poniekąd uczuci chwile refleksji, która przeciągała się w całe półminuty milczenia, co w ich w przypadku było zupełnym rekordem. Rzadko milczeli w swoim towarzystwie, chociaż potrafili porozumiewać się bez słów. - Co znaczy to "nawet teraz"? - udawane oburzenie było równie lichej konstrukcji, co domek z kart - wyemigrowało z jego twarzy wraz z rozbawionym uśmiechem, obejmując też piwne oczy. Nie mógł zareagować inaczej na drżenie rozbawienie słyszalne w głosie Neviego. – Dyskryminujesz mnie, bo nie piłem kawy przed południem? - Bolące mięśnie twarzy chciały mu przekazać, że nie powinien ich tak nadwyrężać, ale był głuchy na ich prośby o litość. Nevellowe emocje łatwo udzielały się Cecilowi,więc zawtórował mu tym samym - parsknął w szklankę, co po chwili przerodziło się w chichot. Wizja, że mógłby być duchem podążającym za studentem medycyny krok w krok była perspektywą, która wykradała mu rozbawieniem dech w piersi. Skierował wzrok na kota. Przywołał go do siebie gestem dłoni, ale czwórnóg, jakby chcąc zaakcentować swoje niezadowolenie, wynikając z wcześniejszego braku okazania mu zainteresowania, pojedynczym miauknięciem powiadomił Cecila, że nie ma zamiaru być mu uległym. –Macie jedną cechą wspólną. Lubicie być w centrum mojego zainteresowania i nie przypominaj mi do czego jesteś zdolny, kiedy nie daje znaku życia przez cały dzień, a jest kwadrans po północy. Rozciągający się na ustach grymas rozbawienia nie zelżał nawet na ułamki sekund. Tamtej pamiętnej nocy telefon dzwonił całą noc. Cecil był sam w mieszkaniu. Nie mógł podnieść słuchawki. Wykrwawiał się w wannie. Blizna pod czwartym żebrem od dołu. Nigdy o niej nie zapomnij - nie dlatego, że była związana z Vollerem, a dlatego, że nigdy wcześniej i nigdy później Nevell nie był pod wpływem takiej palety emocji, gdy o trzeciej nad ranem pojawił sie w Sonk Road, na progu jego mieszkania. Był przemoczony przez deszcz. Szukasz schronienia przed burzą? spytał wtedy Cecil, siląc się na typową dla siebie zaczepność i nonszalancje, ale upływ krwi nie pozwolił mu na ekscentryzm. Od tamtej pory zawsze odbierał od niego telefonu. Nawet, gdy, z tego powodu, musiał przerwać kąpiel. - Odpowiedź może być tylko jedna - przekonuje cię moje towarzystwie, nie zależnie, w jak nieudanej oprawie by było i nawet nie próbuj zaprzeczyć - orzekł triumfalnie ,bo nie miał za grosz poczucia humoru, wino było z średniej półki - podniebienie Nevella przywykło do rarytasów, a zbyt miękki jak na gust Cecicla materac zapadł się pod ciężarem ciała. Nevie będzie musiał znieść te niedogodności. – Musimy popracować nad tempem. Za to, by łóżko wytrzymało nasz ciężar. Podniósł szkło w geście toastu, a zaraz potem kilka łyków wina zniknęło w jego przełyku. Butelka była do połowy pusta. Jego zapasy liczyły sobie jeszcze trzy butelki. Czekała ich długa noc, a rano bolesna konfrontacja z rzeczywistością w formie kaca.. - Wyposażyłem ją odpowiednio – zapewnił z łobuzerskim uśmiechem ukształtowanym na wargach. - W sześć odcieni czerni. Do koloru do wyboru. Zerknij do szafy, jak nie wierzysz, co udało mi się kupić w twoim ulubionym kolorze, chociaż nadal uważam, że nie tylko w czarnym ci do twarzy. Taka był ich znajomość. Elementy grozy przeplatające się z rozbawieniem i zrozumieniem. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator