First topic message reminder : Sypialnie na drugim piętrze uzdrowiska Z tego korytarza można dostać się do sypialni gości uzdrowiska. Te, mimo że są w wysokim standardzie, nie dorównują luksusowym pokojom piętro wyżej. W godzinach popołudniowych, gdy pacjenci są na lunchu, można spotkać tutaj służbę sprzątającą. Okno z korytarza wychodzi na piękny las, a przez nie przebija się również poranny śpiew ptaków. Dębowa podłoga minimalnie ugina się pod ciężarem stóp, a kamienne ściany biją przyjemnym chłodem, szczególnie w ciepłe lato. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
— No to czego nie zrobił? Sebastian ma szczęście, że jest Sebastianem. W ostatnich czasach próg mojej cierpliwości podskoczył o jakieś dwieście procent, tylko dlatego, że on to on. W innym wypadku już bym się pruła, po pierwsze – czego mi tu wpada jak tornado, a po drugie – czego czepia się za słówka zamiast powiedzieć wprost. Inną sprawą jest, że dodatkowo rozprasza mnie jego wzrok, kiedy zatrzymał się w końcu w tym wkurwieniu. Patrzę na niego tak samo bezczelnie, jak on na mnie, chociaż wiem, że spojrzenie zatrzymuje się zdecydowanie nie na mojej twarzy, a na udach. Nie zasłaniam ich. Niech sobie, dzieciątko, popatrzy, na zdrowie. Chyba mu nawet pomaga, bo łapie za szklankę i siada obok mnie. No to słucham, co takiego Verity może zrobić Verity’emu. Ale mija kilka chwil ciszy, w której nie pada żadne słowo. Znam go zbyt dobrze, żeby nie widzieć, że jest spięty i zestresowany. Nie mam pojęcia, jaka burza nadejdzie za moment, ale już widzę, że to grubsza sprawa. Taktycznie więc upijam łyk whisky, czekając, aż Sebastian zbierze się w sobie i ułoży monolog, który za moment wypłynie. Jestem tu i posłucham. Tylko w którym momencie mój kuzyn to idiota przerodziło się w miałem kochankę i mam z nią córkę, tego, kurwa, pojąć już nie umiem. Spada to na mnie jak grom z jasnego nieba i przez moment nie potrafię się poruszyć. Gdybym siebie widziała, zapytałabym się, czy coś mi dolega, bo mam minę, jakbym miała za moment albo się zrzygać, albo się udusić. Prawda leży gdzieś pośrodku, gdy coś ściska mi gardło, a szeroko otwarte oczy nawet nie patrzą teraz na jego sylwetkę. Sebastian się z kimś spotykał. Przed wstąpieniem do Gwardii. Miał kogoś, kogo kochał. W porządku. (Na pewno?) I ma z nią dziecko. Cholerne, kurwa, dziecko. Z inną kobietą, z którą był. Dlaczego ją rzucił? Dlatego, że Gwardia wygrała? Znudzili się sobą? Może wcale nie przestali się kochać? Znam tą historię zbyt dobrze. I zbyt dobrze znam naciągaczki na dziecko. Na faceta można nałożyć dwie rodzaje smyczy. Raz prowadzi się go za fiuta, drugi raz dlatego, że ma dziecko, a skoro ma dziecko, trzeba się żenić i być odpowiedzialnym, zamiast wyjść na frajera, który stchórzył (chyba że jest się chujem z Kręgu, a kobieta do niego nie należy, wtedy wszystko Ci ujdzie na sucho). Sebastian nie wiedział. Czy gdyby wiedział, byłby z nią dzisiaj? Czy skoro wie dzisiaj, wróciłby do niej? Kim jest ta kobieta? Kimkolwiek jest, łączy ich coś więcej, niż nas kiedykolwiek będzie. Ja mu nie dam dziecka. — Od jak dawna wiesz? Dlaczego przychodzi do mnie dopiero dzisiaj, kiedy się wkurwił czymś na kuzyna? Dlaczego nie powiedział mi wcześniej? Czy znaczę dla niego tak niewiele, że nie potrafił mi o tym, kurwa, wspomnieć? Rzadko wspominasz męża. On o swoich kobietach nie pisnął ani słowa. Teraz to ja chcę wstać i wyjść. Spóźnione (ale szczere) rzuty na efekty po evencie. Zatrucie: 5 | Klaustrofobia: 4 | czyli sanatorium działa jak ta lala |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie znali się wtedy dobrze. On i Judith. Nie znali się wcale. Połączyło ich jedno spotkanie, na którym niemal skoczyli sobie do gardeł, a potem już się właściwie nie widzieli. Tylko czasem, gdy wymagała tego sytuacja. Mijali się szerokim łukiem i co najwyżej rzucali sobie złowrogie spojrzenia lub częściej — udawali, że siebie w ogóle nie widzą, zbyt dumni, by przyznać, że czasem zdarzyło im się o sobie myśleć, nawet jeśli w kontekście tylko niechęci i złości (czy rzeczywiście?). Nie znali się dobrze. Teraz znają się doskonale. Ale teraz Sebastian dał się poznać jako dojrzały mężczyzna z ugruntowanym kręgosłupem moralnym — niekoniecznie zdrowym, lecz pewnym i niewzruszonym — ze swoimi zasadami, z pewną wrażliwością. Czy Judith woli myśleć, że był zdolny dawniej kogoś pokochać szczerą miłością, czy może wiedzieć, że był chujem z Kręgu, który miał głęboko w poważaniu komfort przypadkowej kobiety, z którą akurat się zabawiał i jedyne co robił, to stwarzanie pozorów, że jest inaczej? Oba warianty byłyby nieprzyjemnym napływem świadomości, ale tylko jeden z nich był prawdziwy. Sebastian nie był wtedy mężczyzną, z którym Judith mogłaby wytrzymać choć dzień. Nie miał dość szacunku dla tych, którzy nie reprezentowali tego, co on reprezentował sobą. Nie miał w sobie żadnej pokory. Nie potrafił przełożyć potrzeb drugiego człowieka nad własne. Był próżny, bezczelny i był ignorantem. Może sobie teraz myśleć, że gdyby wiedział, wszystko by się zmieniło. Że zaakceptowałby to dziecko, zabrał je do siebie i wychował. Gdyby jednak wejrzał głęboko w przeszłość i był gotów zmierzyć się z prawdą, wiedziałby, że to nie jest takie oczywiste. Może zdobyłby się na taki gest dobroci, może postąpiłby honorowo. A może zrobiłby Shirley piekło, jakiego nikt nigdy nie byłby w stanie powtórzyć i sprawiłby, że oglądałaby się za siebie, gdyby tylko wymsknęło jej się z ust kłamstwo, że dziecko jest jego. Nie wie. Nie może wiedzieć. Był innym człowiekiem. Może lepiej, by Judith wierzyła w wersję, którą założyła. Nie myśli nad tym, bo nawet nie podejrzewa, co mogło narodzić się teraz w jej głowie. To wszystko to przecież zamierzchła przeszłość. Ledwie ją pamięta. Gdyby nie spotkał się z Shirley te dwa tygodnie temu, nie byłby nawet w stanie ot tak przywołać w głowie jej twarzy. Nie wie, co się dzieje w umyśle Judith, ale widzi jej minę. Zna tę minę. Zna to spięcie mięśni, zna to spojrzenie. Poprawia się na krześle, przysuwając je jednocześnie bliżej. Łapie ją za dłoń. Mocno, za mocno, by był to tylko wspierający gest. Ten uścisk mówi „nie wychodź, nie pozwolę ci”. — Od niedawna, Judith — powtarza, choć nagle zaczyna mierzyć się z raczkującym poczuciem winy, nawet jeśli nie uważa, by dwa tygodnie, zważywszy na wszystko, co się działo, były długim czasem. — Czy to ma znaczenie? Mówię ci teraz. Sam musiałem to poukładać w głowie, oswoić się z tym. Do tego Surtr, Gorsou, bal, pogrzeb. Mieliśmy zbyt dużo na głowie, każdy moment wydawał się zły. — A najgorsze jest to, że najważniejsza informacja jeszcze przed nimi. Nagle czuje, że mówienie o tym, że spotkał się z Lyrą może być błędem. Ale czuje też, że wcale tak czuć nie powinien. Nie zrobił nic złego. Nie są dziećmi, a Judith nie jest jego matką. Nie musi lecieć z każdym problemem i decyzją wpierw do niej, by usłyszeć jej zdanie. Poza tym ona sama naprawdę miała dotąd na głowie zbyt wiele, by jeszcze dodatkowo dźwigać jego bolączki. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Lucyfer mi świadkiem, że tylko dotyk Sebastiana na mojej dłoni sprawia, że wracam do niego spojrzeniem. Sebastian widział mnie już możliwie w każdym wydaniu, jakiego nie widział świat. Widział mnie płaczącą i widział mnie złamaną. Widział mnie również zdesperowaną i prawdziwie zdenerwowaną, bądź zawstydzoną. Teraz miał szansę widzieć mnie zagubioną i niepewną. Pogodzenie się ze stanem rzeczy, jaki stworzyliśmy przez ostatnie miesiące, był niełatwy. Musieliśmy chadzać na ustępstwa i tłumaczyć sobie, że nie robimy niczego złego. Teraz jednak, gdy w miarę możliwości wszystko się uspokoiło, on mówi mi coś takiego. Mam córkę i wiem o tym „od niedawna”. Co to znaczy – od niedawna? Od wczoraj? Od tygodnia? Dwóch? Miesiąca? Czy to ma znaczenie? — Ma znaczenie – odpowiadam mu krótko, wchodząc dokładnie w słowa, które miały to znaczenie negować. Odwracam wzrok, żeby powrócić spojrzeniem do szklanki whisky. Biorę głęboki łyk, który niczego nie poprawia. Nadal chce mi się rzygać. Nie mam do niego pretensji, że ma dziecko. Potrafię się z tym pogodzić. Boli mnie świadomość, że gdzieś tam jest kobieta, która mu to dziecko dała. I nie wiem, kim ona jest. Nie wiem, jakie ma wobec niej plany. Nie wiem, co do niej czuje. Czuje się zobowiązany? Gdyby się nie czuł, nie wparowałby tutaj jak huragan, wściekły o coś, czego nie zrobił kuzyn. Czego mógł mu odmówić Benjamin Verity z tą swoją kancelarią prawną? Pomocy z uznaniem córki? Zabieram dłoń z jego uścisku i zasłaniam szlafrokiem odsłoniętą skórę na udach, jakby to teraz miało jakieś znaczenie. Spojrzałam na niego raz i wystarczy. Nie chcę, żeby wypatrzył jeszcze z moich oczu to, co chodzi mi po głowie. A jednocześnie chcę, żeby powiedział mi, że każda z moich obaw jest głupia i nic się nie zmieni. Potrzebuję tego. — Kim ona jest? Córka. Kobieta, z którą ma dziecko. Obie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Dla niej ma, dla niego nie ma. Przecież nie musiał jej mówić. Przecież to nie jest sprawa, z którą leci się od razu do drugiej osoby, by wszystko wyśpiewać. Musiał to sobie uporządkować. Musiał powiedzieć córce. Musiał przemilczeć to wiele razy, gdy ciążyło mu na sercu i pragnął podzielić się tym ciężarem. Ale nie mógł. Były ważniejsze rzeczy, Judith miała dużo na głowie. Jak by to o nim świadczyło, gdyby wypalił z kartą — córka, kiedy wtulała mu się bezsilnie w ramię po tym, jak niemal umarła? Albo kiedy ledwie pamiętała, jak się nazywa, przygotowując się do pogrzebu. Tak naprawdę nawet niewiele razy od tamtego czasu się widzieli, a gdy już im się udało, to często w tle były te wszystkie sprawy, które odsuwały temat dziecka na bok. To nie tak, że ukrywał prawdę. Gdyby chciał to ukryć, nadal by nie wiedziała. Pozostawia to, nie chce ciągnąć tematu tego czy powinien powiedzieć wcześniej, czy nie. Choć gdy pada to pytanie, żałuje, że dał jej czas, by je zadać, że nie odpowiedział jednak na poprzednią kwestię, że nie dyskutował dalej o tym, czy to ma, czy nie ma znaczenia. Zmiana w jego postawie jest… zauważalna. Milknie, spuszcza spojrzenie, jakby dobierał słowa, wprawia topiący się lód w szklance w okrężny ruch. Wypija zawartość szklanki. Opiera łokieć o stolik, gdy dłoń napotyka nieprzyjemną pustkę, bo Judith zabiera rękę. Wraca do niej spojrzeniem, układa palce luźno nad górną wargą, a podbródek na wnętrzu dłoni. Patrzy na nią dziwnym spojrzeniem, jakby nagle ktoś zupełnie pozbawił go wszelkich myśli. Jakby wyłączył jakiś guzik, który go dotąd napędzał. Zamyka oczy, wraz z głębszym wdechem. Otwiera je wraz z formułującym się w słowa, ciężkim wydechem. — To Lyra Vandenberg. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Czyli się nie dowiem, kiedy się dowiedział. Trudno. Nie jestem osobą, która pyta dwa razy. Jestem osobą, która za pierwszym razem spyta, a potem co najwyżej strzeli. Oczywiście ostrzegawczo. Sebastian miał tyle szczęścia, że w sanatorium zdecydowałam się chodzić bez pentakla (leży na szafce nocnej) dla lepszego efektu odtrucia organizmu (nie mam czasu powtarzać tego zabiegu dziesięć razy), oraz że nie wpuszczają ludzi z bronią (dlatego wzięłam tylko Glocka, leży w szufladzie szafki nocnej). Oraz ma szczęście, że jest Sebastianem. W innym przypadku niewiele by mnie powstrzymało przed po prostu wstaniem i wyjściem, tudzież, po prostu, kurwa, strzeleniem, albo w łagodniejszej wersji – pogrożeniem bronią. A jednak tu siedzę. Z miną, jakbym za moment miała wyrzygać cały obiad, i jakby whisky, którą trzymam w dłoni, właśnie mnie zdradziła, dlatego wbijam w nią spojrzenie. Whisky nigdy mnie nie zdradzi. Czy mogę to samo powiedzieć o Sebastianie? Jedna część mnie mówi, że tak. Na nieszczęście, moje części mnie są podzielone, i ta druga, zaszczepiona za młodu, wrzeszcząca o ostrożności i nieufności, jest głośniejsza. Nie wiem jednak jeszcze, że za moment dostanę w twarz. Nie fizycznie. Gorzej. To Lyra Vandenberg. Że co, kurwa?! Jeśli przed chwilą chciał, żebym na niego patrzyła – teraz patrzę na niego bardzo wyraźnie. W spojrzeniu nie ma już zagubienia i niepewności. Jest… Nie wiem, co jest. Nie potrafię określić uczucia gdzieś na pograniczu szoku, niedowierzania i wściekłości. Lyra Vandenberg. Jakim cudem to może być ta Lyra Vandenberg? Do niedawna nie miałam zielonego pojęcia, kto to jest, dopóki mi nie powiedzieli. Sebastian, Frank, nieważne teraz, kurwa, kto. Dopasowaliśmy imiona do twarzy większości osób, które tamtego dnia były w jaskini, zresztą ten mały ćpun nazwał ją Lyrą. Lyra Vandenberg stała naprzeciwko mnie i próbowała mnie zagadywać. Rozszczekana dziewczyna, potem narobiła rabanu, żeby Frank jej nie dotykał, jakby był jakimś co najmniej zboczeńcem. Lyra Vandenberg, którą Frank wysadził w powietrze. Lyra Vandenberg, której mogliśmy solidnie wpierdolić i, Lucyfer mi świadkiem, gdybym to ja została tam zamiast Franka, na pewno bym to zrobiła. Lyra Vandenberg, która mogła tamtego dnia zginąć z naszych rąk. Lyra Vandenberg, o którą byłam wtedy wściekła, gdy Sebastian miał czelność domagać się spotkania z nią, żeby zwrócić Lanthierowi pentakl- Czyli wiedział. Wtedy już wiedział. Wiedział, że jest jego córką, ale nam w żaden sposób nie powiedział. Nie potrafię siedzieć w miejscu. Zrywam się z krzesła i odchodzę kawałek dalej. Nie wiem, co zrobić z rękami, dlatego przeczesuję włosy, wczepiam palce w skórę głowy, a potem zakładam ramiona pod biustem, wpijając paznokcie w materiał szlafroka na moich ramionach. Wiedział i nie powiedział mi. — Mogliśmy ją zabić, zdajesz sobie z tego sprawę? – Odwracam się w końcu do Sebastiana. Wiem, że zdaje sobie z tego sprawę. – Zasadziliśmy na nich pułapkę. Przywołałam ich zaklęciem w jedno miejsce. Byli ślepi, nie wiedzieli, gdzie się poruszają. Zwołałam ich wszystkich w miejsce, w których była saletra zrobiona przez Franka. Wybuchła im w twarz. Wybuchła im, kurwa, w twarz, zdajesz sobie z tego sprawę? – Podchodzę gwałtownym krokiem w jego stronę i wczepiam łapska w oparcie krzesła, stając za nim. Naprzeciwko Sebastiana. – Wysadziliśmy ją, kurwa, w powietrze, mogliśmy ją zabić, a Ty nawet nie pisnąłeś słówka, że tam może być Twoja córka! Nie wiem już nawet, na co jestem zła. Na to, że cokolwiek łączy go z inną kobietą, na to, że jego córką jest cholerna heretyczka, czy na to, że mi nie powiedział na czas. Jak mógł? Tak bardzo mi nie ufa? Tak mało dla niego znaczę? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Wytrzymuje jej spojrzenie. Judith podrywa się z krzesła, a Sebastian przesuwa bezsilnie dłonią po twarzy i prostuje plecy, zerkając ponuro na pustą szklankę i dopalonego papierosa. Sposób, w jaki układa się jego ciało można byłoby uznać za przejaw obojętności, ale to nie to. To zwykła bezsilność. Cokolwiek Judith ma do powiedzenia czy zrobienia, powie i zrobi to, a on cierpliwie przyjmie to na klatę. Tak sądził. Zapytany, powiedziałby, że nie spodziewał się niczego konkretnego. Ale gdy Judith mówi, Sebastian wie, że na pewno nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się głosu, który krzyczał w jego głowie wtedy, gdy zobaczył Lyrę na polu walki i zastanawiał się, czemu tam jest. Czy może coś zrobić. Czy powinien coś zrobić. Wtedy, gdy Judith dołączyła do nich, gdy zastanawiał się, czy jego córka wciąż żyje. Potem, kiedy słyszał jej krzyk. I jeszcze później, gdy po wszystkim musiał spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że takiego właśnie ojca zesłał jej los. Właśnie takiego. Który zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego — w ten czy inny sposób — ale nic nie zrobił. Jego spojrzenie utkwione jest w tej nieszczęsnej szklance, gdy daje się ganić z miną skazańca, któremu ktoś właśnie odebrał resztki nadziei. Wyrok zapadł — jesteś winny. Głosy, które kłóciły się w jego głowie — sumienie z obowiązkiem, miłość z powinnością, honor z lękiem i niepewnością — przybrały teraz dźwięk osądu, zabijając resztki tego, czym ratował zszarganą psychikę i skazy na swojej moralności, czym usprawiedliwiał swoje wybory. Wybrała stronę, nie możesz ingerować, nie możesz oczekiwać, że ugną się pod twoją prośbą, że uznają jej dobro za ważniejsze niż plan Lucyfera, że postąpią wbrew sobie. Nie masz prawa. Lucyfer wie, co dobre. Lucyfer ją oszczędził, bo tak miało być. To jego decyzja, nie twoja. Nie powinno jej tam być. To był jej wybór, nic nie możesz- Mogliśmy ją zabić, a Ty nawet nie pisnąłeś słówka, że tam może być Twoja córka! Uśmiech, który przystraja jego zmęczoną, zrezygnowaną i pełną winy twarz, jest uśmiechem skazańca, który usłyszawszy wyrok, pogodził się już z wizją szubienicy. No tak. Właśnie tak. Teraz już wiesz. Wstaje ze swojego miejsca sztywno, podpierając się o oparcie i ani na moment nie wraca spojrzeniem do Judith. Wygląda, jakby w pięć sekund postarzał się o dziesięć lat. — Masz rację, tak. — Unosi nadgarstek, by spojrzeć na zegarek, ale mimo że wbija w niego wzrok i wyraźnie widzi wskazówki, jego umysł nie potrafi przetworzyć, która jest godzina. — Powinienem już jechać. — Musi stąd wyjść. Musi poczuć powietrze, musi- Siada z powrotem. To nogi ugięły się pod nim, czy to była świadoma decyzja? Jego łokieć znów opada na stół, a dłoń wsuwa się we włosy. Przesuwa się w tę i we w tę. Wygląda, jakby tracił rozum, wpatrując się zawzięcie w jeden punkt osobliwie pustym spojrzeniem. Judith jako jedyna jest w stanie zrozumieć, jak bardzo przygnieciony jest psychicznie, jak bardzo jest przemęczony, jak dawno nie zaznał spokojnego snu, jak dużo dusił w sobie, jak sukcesywnie doprowadzał się do tego stanu. Tylko ona może wiedzieć, że Sebastian sprzed dwóch, trzech tygodni miałby sensowne argumenty na wszystkie te zarzuty, na ten niesprawiedliwy osąd. Kłucie w klatce to starość czy to po prostu już czas na pierwszy stan przedzawałowy? Oby nie. Wysłaliby go na emeryturę. Śmieje się cicho, ale nie ma w tym wesołości. Raczej zawód, kolejna doza bezsilności. — Jestem na to za stary. — Łapie za butelkę i dolewa sobie whisky. To nie zawał, skoro wciąż jest w stanie nalać sobie do szklanki. To tylko świadomość tego, jak chujowe życie ma ta biedna dziewczyna. Matka kurwa bez krzty ludzkiego uczucia w sobie i ojciec, któremu to, że podjął złą decyzję, musiała wykrzyczeć ta, która z nią walczyła. Nie wiedział, jak wyglądała walka po tamtej stronie. To pomagało. Teraz wie. Chwała Judith. Matce roku. Tej, co by zwinęła pentakl i zaprosiła Lyrę na kawkę, gdyby wiedziała. — Nie. — Kręci głową, marszcząc brwi w przypływie protestu. — Co byś zrobiła, gdybym ci powiedział wcześniej, co? — W końcu na nią patrzy, ale jego spojrzenie jest nieprzyjemne. Co było lepsze? Bezsilność i dramaturgia czy jednak projekcja własnego poczucia winy na nią, na tę, która jest najbliżej? Dlaczego to on jest winny? Dlaczego nagle to wszystko to jego wina? — Była po drugiej stronie. Z nimi. Co byś zrobiła, jakbym powiedział, że to moja córka, a ona by cię zaatakowała? Zaatakowała Franka, Imani? Co, gdyby sięgnęła po miecz? Pozwoliłabyś jej? Nikt z nas nie poszedł tam, żeby zabijać. NIKT NIE MIAŁ ZGINĄĆ! Czy to pierwszy raz, gdy wydarł się na nią tak głośno, z taką wściekłością i desperacją? Prawdopodobnie tak. Na pewno tak, bo wystarczą dwie, może trzy sekundy, by zdał sobie z tego sprawę i przestraszył się wściekłości, która zaczyna go trawić. Zerka na pół szklanki czystej whisky i odsuwa ją od siebie szybkim ruchem. To nie on. Nie jest taki. Już nie. Opanuj się, to przemęczenie. — Przepraszam. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Mimo że stoję niedaleko, zaledwie za krzesłem ustawionym niemal naprzeciwko niego, nie potrafię, kurwa, powiedzieć, co tutaj się właściwie odpierdala. Wparował do mnie, wściekły na kuzyna, że czegoś nie chciał dla niego zrobić. Potem tak beztrosko mi mówi, że tak w ogóle to ma córkę z jakąś bździągwą, z którą spotykał się jeszcze przed zaprzysiężeniem. A teraz, kiedy pluję faktami, postanawia tak po prostu sobie pójść i pojechać do domu. Nie no, po prostu zajebiście! Dłonie zaciskają się mocniej na oparciu krzesła, wargi wykrzywiają się w wąską kreskę, kiedy patrzę, jak wstaje z miejsca i- Siada z powrotem. To jest ten moment, w którym zawieszam się w swojej wściekłości. Ten moment, kiedy dociera do mnie świadomość, jak bardzo zmęczony i zmarnowany jest. Ten moment, kiedy zaczynam dopuszczam do siebie myśl, że może nie powinnam traktować go tak ostro. Jestem w końcu jego- Kim jestem? Kochanką? Kochanka jest nikim. Jestem dla niego nikim. A jednak ślęczę tu i patrzę, jak jego twarz staje się zmęczona, jakby miał dekadę więcej na karku. Patrzę, jak mimika zmienia się, przez głupi uśmieszek bezradności, słyszę nawet jego śmiech. Patrzę, jak nalewa sobie whisky i milczę, mimo że wiem, że miał dzisiaj wieczorem wracać do domu. Jutro ma być w robocie. Jeśli się tu schleje, nie ruszy nawet dupy za drzwi. Nie pozwolę mu na to, nawet jeśli mnie zawiódł, a ja jestem na niego wkurwiona. Nie pozwolę mu na- Jego wrzask wbija mi się w uszy i sprawia, że gardło zaciska się w supeł. Nikt dotąd nie miał odwagi podnieść na mnie głosu. Nikt mi czegoś takiego nie zrobił, a gdy próbował – nie skończył dobrze. Nie potrafię tego samego zrobić z Sebastianem. Fakt, że zaraz mnie przeprasza, niczego nie zmienia. Patrzę na niego, stojąc w miejscu i przetwarzając to, co właściwie się działo. Był przeciążony. Był przemęczony. To go w niczym nie usprawiedliwia. Mówił, że mnie kocha, a jednak nie powiedział mi o możliwie najważniejszej rzeczy w jego życiu. O tym, że ma cholerną córkę, którą być może mogłam zabić. — Wiesz, co bym zrobiła? – Mój głos jest inny. Nie jest już pełen emocji, nie jest już nawet wkurwiony. Jest pusty. Cichy. Jestem nim zawiedziona. Serca mi pęka wpół z dwóch powodów – gdy patrzę na to, jak jest zmarnowany, i gdy przypominam sobie, że nie potrafi mi okazać zaufania. Że tak długo mi nie powiedział. Że mnie nie ostrzegł na czas. Jestem nim zawiedziona, ale wciąż go kocham. – Dobrałabym inne zaklęcia. Wybralibyśmy inną strategię. Nikt nie miał zginąć, ale nadrzędną naszą, kurwa, misją, było spełnienie woli Lucyfera! – Dyktuję mu to jak na kazaniu w kościele, uderzając bokiem dłoni o drewniane oparcie krzesła przy każdym słowie. – Poszliśmy tam, gotowi poświęcić życie. Ty mogłeś zginąć. Ja mogłam zginąć. Prawie to zrobiłam. Nie chcieliśmy tego. Ich też nie chcieliśmy zabijać, ale gdyby brnęli w zaparte, gdyby nie odpuścili-, jebać, gdyby nawet stało się to przypadkiem, to któreś z nich mogło tam umrzeć! Niezamierzenie, po prostu, przez przypadek, przez ludzki, kurwa, błąd. Ty byłeś po drugiej stronie, to było wygodniejsze. A ja bym miała krew Twojej córki na rękach i nigdy byś mi tego nie wybaczył! Z łoskotem podnoszę i przypierdalam krzesłem o podłogę, nim zostawiam je w spokoju i odchodzę na drugi kraniec pokoju, stając przy oknie. Ramionami oplatam się jak tylko mogę, choć jedna z dłoni za moment znajduje się przy wargach, gdy gryzę w nerwach jeden z paznokci. Oboje jesteśmy zmęczeni. Oboje przeszliśmy wiele. Wszystko, czego chciałam tutaj doświadczyć, to cholerny spokój i rehabilitacja tej przeklętej ręki. Tymczasem siedzę tutaj, z jedynym mężczyzną, który w moim życiu jest mi najbliższy, i godzę się z myślą, że nie raczył mi nawet powiedzieć na czas o tym, że ma córkę. Być może nie wiedział, że jest z nimi. Dlaczego ma go to usprawiedliwiać przed czymkolwiek? Podobno jestem dla niego ważna. Dlaczego nie aż tak ważna, żeby mi powiedzieć o najważniejszej, kurwa, rzeczy, która od teraz zmieni praktycznie wszystko? Nie był już sam. Miał dorosłą córkę, a skoro nadal o tym mówił, skoro wkurwiał się na kuzyna, bo czegoś nie chciał dla niego zrobić (i za moment poruszył temat Lyry), to znaczy, że jest dla niego ważna. Dlaczego nie miałaby być ważna i dla mnie? — Dlaczego mówisz mi, że mnie kochasz, ale nie potrafisz mi zaufać? Mówię to do odbicia w szybie. Nie patrzę na niego. Nie chcę się rozlecieć. To wszystko, co mam mu do powiedzenia. Nie mam pretensji, że ma córkę. Najpewniej był to błąd przeszłości. Nie mam pretensji, że nie wiedział, nawet nie pomyślał. Jestem w stanie to zrozumieć. Nie rozumiem, dlaczego nie powiedział o tym mi. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jakaś jego część oczekiwała zrozumienia. Jakaś? Nie. On oczekiwał zrozumienia. Przyszedł tu po nie, choć w innej sprawie. Przyszedł tu szukać ujścia dla swoich nerwów, bo wie, że Judith mogłaby mu je dać. Że zna go bardziej niż pozwoliłby na to komukolwiek, kiedykolwiek. Przeszli razem tak wiele. Razem stawali przed obliczem śmierci, razem stawiali czoła apokalipsie, razem podnosili się z kolan, razem leczyli swoje rany, razem wyznawali sobie miłość. Ale Judith nie chce zrozumieć, a Sebastian nie potrafi znaleźć sobie siły na tłumaczenie jej. Na odsunięcie na bok własnych uczuć, znów — przecież prosiła go, by tego nie robił — i dopuszczenie do głowy, że ona też jest zmęczona i pełna emocji, że to nie jest informacja, którą da się tak łatwo przetrawić, że pewnie gdy opadną emocje, podejdzie do tego inaczej i zda sobie sprawę z wagi swoich słów i z tego, że to nie było dla niego tak proste i oczywiste. Judith udowadnia właśnie, że dobrego momentu nie byłoby nigdy i ten moment również nie jest dobry. Nie wie, co by było, gdyby powiedział wcześniej. Ona też tego nie wie. Może wylewać z siebie słowa, ale łatwo być mądrym po fakcie. Nie wie. Ne może wiedzieć. Tak naprawdę nie chodzi o niego, o to, że nie powiedział. Chodzi o nią. Zapędza się w swoich słowach. To złość przez nią przemawia, to emocje jej to dyktują. Ale każde z nich zbyt mocno dociera do Sebastiana. Ty byłeś po drugiej stronie, to było wygodniejsze. Wygodniejsze? WYGODNIEJSZE? Naprawdę to powiedziała? Prawie powtórzył po niej na głos, prawie znów krzyknął. Prawie. Patrzy na nią, a jego usta zaciskają się w wąską linię. Milczy. Milczy, aż Judith znów się odzywa, a do niego w końcu dochodzi. Dochodzi do niego, że nieważne co by powiedział, to nie ma znaczenia. Nie chodzi o niego. Chodzi o nią. Patrzy na nią i nie może uwierzyć, że to wszystko sprowadziła tylko do siebie, do kwestii zaufania między nimi. Świat wali mu się na łeb, ledwo trzyma wszystko w kupie, ale stara się bo musi. Bo ktoś musi być silny, a on jest mężczyzną, jest gwardzistą i uniesie to wszystko. Więc dławi w sobie tyle, ile może. Nie chce jej obarczać. Chce być dla niej wsparciem. A teraz, gdy mówi jej o tym, z czym się borykał, najważniejsze dla niej naprawdę jest to, że nie powiedział jej w sekundzie, w której się dowiedział? Dlaczego sprowadza to wszystko do siebie? Nie ma siły. Ma dość. — Masz rację. Powinienem powiedzieć wcześniej. — Tego oczekuje, prawda? Nie ma różnicy, co powie, ona wykreowała sobie w głowie już cały scenariusz. A on chce tylko odrobiny spokoju. Wstaje, tym razem na dobre. Wygładza drobnym ruchem koszulę. Podchodzi do niej, by ułożyć dłoń na drobnych plecach i patrzy na jej odbicie w oknie z lekkim, uspokajającym uśmiechem. Nie sięga oczu. Zupełnie nie sięga oczu. — Teraz już wiesz. Nie chciałem cię denerwować. Odpoczywaj, skup się na powrocie do zdrowia. Zadzwonię jutro, jak wrócę z roboty. — To jego córka. Jego odpowiedzialność. Jego nerwy. I czas je opanować. W domu, w spokoju, nie szargając nerwów Judith. Pojedzie do kościoła, bo jeśli zbrodnią było to, że naraził życie swojej córki, jeśli to rzeczywiście była jego wina, tylko Lucyfer może go z tego rozliczyć. I Sebastian pomodli się o swoją pokutę, jeśli ta mu się należy. Według Judith najwyraźniej tak właśnie jest. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie widzę, nie patrzę na Sebastiana, ale po jego głosie, po jego słowach słyszę, że po prostu odpuszcza. Nie wiem, czy uznał, że mam rację, czy że po prostu się ze mną nie dogada. Ja za to wiem, że mam rację i najpewniej faktycznie się nie dogadamy. W nas obu jest od chuja emocji. Sebastian jest zmęczony, ja jestem zdenerwowana. Ale, na Lucyfera, czy sam nie byłby wściekły, gdybym ja odjebała coś takiego? Byłby. I gdybym, nie daj, Panie, coś faktycznie zrobiła tej dziewczynie, nigdy by mi tego nie wybaczył. A ja nawet nie miałabym się przed tym jak wzbraniać, bo przecież, kurwa, nie wiedziałam. Sebastian nie pojmuje. Nie potrafi pojąć, jak bardzo jest dla mnie ważny. Jak tracę rozum przez niego, jak wariuję na myśl, że może mnie zostawić i że po prostu boję się jego utraty. Części z tych rzeczy sama nie przyznaję przed sobą, ale tak, kurwa, jest. Gdybym jej coś zrobiła, przecież by mi nie wybaczył. I nikt mi nie powie, że jestem w tej chwili egoistką, bo chciałam tylko wiedzieć na czas o tym, że mój facet ma nieślubne dziecko, które, w dodatku, może okazać się niebezpieczne, albo przez swoje durne zachowania zginąć na każdym kroku. Kurwa, dlaczego to wszystko musi się tak komplikować. Sebastian odpuszcza i podchodzi do mnie. Widzę go w odbiciu obok siebie. Uśmiecha się, ale wiem, że to nie jest szczery uśmiech. Znam na pamięć wszystkie dołeczki w policzkach, całą siateczkę zmarszczek na jego twarzy, gdy uśmiecha się naprawdę. Teraz przede mną próbuje grać. I niech nawet nie próbuje mnie wkurwiać bardziej. — Nigdzie nie jedziesz. – Nie proszę. Decyduję za niego. Odwracam się gwałtownie. Niech mnie nie mizia po plecach, tylko tu zostanie. A nie spierdala jak tchórz, bo jest przemęczony. Nie ma opcji, że go stąd wypuszczę. — Piłeś. I jesteś zmęczony. Nie mam zamiaru jutro przeczytać w gazecie, że się rozpierdoliłeś na jakimś drzewie. Wbrew wszelkim pozorom, tak, martwię się o niego. Może tego nie widzieć, może mnie nie rozumieć – ale jest, kurwa, dla mnie ważny. Opieram się dupą o parapet i na moment ukrywam twarz w dłoniach. Ja też nie mam siły. Wraz z głębokim westchnięciem uchodzi ze mnie znaczna część wkurwienia. Pozostają tylko te emocje, przez które za moment mogę się tu rozlecieć, a tego nie chcę. Nie mam zamiaru się przed nim rozsypać, bo jestem silna. Gdzieś podświadomie wiem, że mnie potrzebuje. Nawet jeśli mnie zawiódł. Nie mogę go tak zostawić. — Po prostu nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi nie powiedziałeś. – Odejmuję dłonie od twarzy, a jej grymas jest zupełnie inny niż wszystko to, co przed chwilą na niej widział. Nie ma tam złości, nie ma wściekłości. Zostało już tylko… nic. W zasadzie, nic nie zostało. Po prostu się poddaję. – Nie wiem, co by się stało, ale byśmy coś przecież wymyślili. Kurwa, Sebastian. Powiedziałam Ci, że Cię kocham. Nie odsuwaj mnie na bok tylko dlatego, że mam swoje problemy. Zawsze je będę miała, bo jesteśmy, kurwa, dorośli, nasze życie to jeden wielki, nieskończony problem. – Przygryzam na moment wargę i przełykam boleśnie ślinę, gdy gardło niechętnie rozplątuje się z supła. A może dopiero zaczęło się zaciskać. – Tylko z Tobą ten problem jest mniej trudny. Nie wiem, kiedy ramiona się rozplotły. Wiem za to, że teraz moja dłoń szuka jego dłoni, jakby w desperackiej nadziei na to, że mnie po prostu nie zostawi. — Chciałabym, żebyś myślał tak samo. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Więc tak właśnie jest mieć kobietę? Chcesz coś zrobić, ale ona ci mówi, że tego nie zrobisz, więc tego nie robisz. Piłeś. Zaśmiałby się. Gdyby nie był taki zmęczony i taki przybity, doceniłby komizm tej sytuacji. Całe życie nikt mu nie dyktował, co ma robić — a jak dyktował, to i tak robił po swojemu — a teraz ustawia go baba i tylko brakuje prośby, by chuchnął. Kiedy zmienili się w obrazek starego małżeństwa z elementami filmu akcji? Poszedłby na film. Do kina. Odpoczął. Judith kiedyś pisała mu o jakichś biletach. Zapomniał o tym. Pewnie już tego nie grają, cokolwiek to było. Wezmę taksówkę, mógłby powiedzieć. Ale nie mówi. Patrzy na to babsko i nie ma ochoty się sprzeczać. Naprawdę jest wyzuty z wszelkich sił. W tym momencie to, że Judith przejawia troskę, że dalej z nim rozmawia, zamiast strzelać kolejnymi oskarżeniami, uświadamiając mu, jak chujowym człowiekiem jest, przynosi mu pewną ulgę. Drobną, ale znaczącą. Judith nie odpuszcza. Docieka dalej, choć już spokojniej. Właściwie bez większych emocji. Być może straciła siły tak jak on. Bo on również nie jest w stanie wykrzesać z siebie złości. Jest w nim pewien żal, zawód, ale nawet one nie wybijają się ponad to wycieńczenie i obezwładniającą bezsilność. I dobrze. W ten sposób łatwiej jest rozmawiać. — Tu nie chodzi o ciebie, Judith. Nie o zaufanie. — Rozciera nasadę nosa, przymykając na moment oczy, a palce wolnej dłoni zaciskają się na tej Judith. Głaska ją drobnymi ruchami kciuka, tak jak zawsze, gdy chce, by odczuła jego bliskość. By gesty wsparły jego słowa lub nawet mówiły za niego. Drażni go to, że musi się komuś tłumaczyć. Że ktoś tego od niego oczekuje. Podjął swoją decyzję, miał do tego prawo, to była jego decyzja i on jest za nią odpowiedzialny. Czego się spodziewał, wiążąc się z kimś? Że ot tak przestawi się z nawyków i przyzwyczajeń budowanych całe życie? Że to wszystko będzie takie proste? Nie umie jeszcze w tym funkcjonować. Nie w tych aspektach. — Dowiedziałem się na kilka dni przed misją. — Nie pamięta już dokładnej daty, wie, że to było zaraz przed ich wyprawą, ale teraz te wszystkie dni zlewają się w całość. — Chciałem się z nią skontaktować. Z Lyrą — precyzuje — ale nie udało mi się tak szybko dostać jej adresu. Sam jeszcze wtedy nie wiedziałem, co zamierzam, jak to się potoczy, więc jak mogłem powiedzieć tobie, kiedy moje myśl były w strzępkach? Mieliśmy na głowie uwolnienie Surtra, to nie wydawało się tak ważne w obliczu tego, co miało nadejść. — Jego problemy prywatne nigdy nie będą ważniejsze niż służba Lucyferowi. To nie był dobry moment. — Przecież nie mogłem wiedzieć, że ona tam będzie. Że będziemy z nimi walczyć. Nie miałem jak przekazać ci tego na polu walki. To zresztą nic by nie zmieniło. To nie powinno nic zmienić. — Przesuwa dłonią po twarzy, dając sobie chwilę na zwilżenie spierzchniętych ust językiem, by kontynuować temat, póki jest w stanie zebrać tę resztkę sił. — To moja córka, tak. Ale nic o nich nie wiedzieliśmy. O ich zamiarach, o tym, do czego są zdolni. Jedna z nich prawie zabiła Imani, Judith, przecież byłaś tam, widziałaś to. Wyobraź sobie, że Lyra również walczyłaby z zamiarem zabicia. Ale ty nie, bo wiedziałabyś, że to moja córka. Oboje wiemy, jak mocno kurczą się szanse przeżycia w takiej konfiguracji. Co zrobiłbym, gdybyś zginęła z rąk mojej własnej córki, bo poprosiłem cię, żebyś jej nie krzywdziła? Wiedziałem, że nie próbowalibyście odebrać nikomu życia bez powodu. To było moje zaufanie. Ufam twojemu osądowi. Prawda jest taka, że gdybyście chcieli ich zabić, to by już nie żyli. Robi krótką przerwę na wzięcie oddechu. — Myślałem przede wszystkim o naszej misji, o Lucyferze i o tobie. Nie masz prawa mnie za to osądzać. Lyra wybrała stronę. W tamtym momencie nie mogłem nic z tym zrobić. Judith — jego głos słabnie lekko, kiedy szuka czegoś w jej oczach — ona odwróciła się od Lucyfera. Co mielibyśmy wymyślić? — Tak, to jego córka, tak, chce mieć z nią kontakt i chce dla niej jak najlepiej. Kocha ją w sposób nieuzasadniony i taki, którego sam jeszcze nie rozumie. Ale nie ma złudzeń. Nie ucieka od prawdy. Nawet jeśli wierzy, że jest dla niej szansa, że może jej pomóc, to wie, że w tym momencie Lyra jest jedną z nich. Jest zagrożeniem, czy tego chce, czy nie. A on nie zniósłby, gdyby przez swój zły osąd, naraził całą grupę, cały kowen. Ludzi, których znał dużo, dużo dłużej niż Lyrę. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Być może emocje musiały porządnie wypierdolić, żebyśmy byli w stanie rozmawiać. On nie ma siły i nie mam siły ja. W tym momencie najbardziej się boję, że mnie odrzuci, że nie przyjmie tej drobnej gałązki oliwnej w postaci mojej dłoni i po prostu sobie pójdzie. Miałby do tego prawo, a ja nie potrafiłabym go zatrzymać. Ale nie. Został ze mną. Dłoń delikatnie zaciska się na dłoni, palce pieszczą powierzchnię skóry. Słowa wybrzmiewają, nawet jeśli nie są tymi, które chciałabym usłyszeć. Jakie właściwie słowa chciałabym usłyszeć? Zjebałem, przepraszam? Przed chwilą mi to powiedział. To nie było to. Nie wiem właściwie, czego więc oczekuję. Zamykam gębę i po prostu słucham. Jego spojrzenie jest zmęczone i moje również. Nasze dłonie splatają się delikatnie w niemym porozumieniu, kiedy mówi. I odpowiada w końcu na wszystkie pytania, jakie zadałam mu od początku, odkąd tylko tutaj wszedł. Włącznie z tym, kiedy dokładnie się dowiedział. Parę dni przed misją. Nawet nie mam już siły być na niego zła. Po prostu go słucham. Słucham o tym, że chciał się skontaktować z tą Lyrą, tylko to nie było proste. Nie dopytuję, w jaki sposób i jak szukał. Albo, dlaczego nie mógł po prostu poprosić mnie o pomoc. Wciąż jest mi przykro, że zostałam od tego odrzucona, ale już się nie odzywam. W jednym na pewno ma rację. Nie mógł wiedzieć, że ona tam będzie. Co ja bym zrobiła w takiej sytuacji? Nie mam pojęcia. Nigdy nie byłam dobrą matką. Ja, zresztą, swoje dzieci wychowywałam przez całe życie i miałam absolutny wpływ na to, jakimi osobami są dziś. Sebastian natomiast nic nie wiedział. Dowiedział się zaledwie parę chwil temu o tym, że ma już dorosłą córkę – w dodatku całkiem niebezpieczną i kroczącą absurdalną ścieżką. To nie powinno nic zmienić, miał rację. Ale to jest posrane. Z tej sytuacji po prostu nie ma dobrego wyjścia. To mogło potoczyć się w dwie strony. Albo ja mogłabym zabić ją, albo ona mogłaby zabić mnie. W obu sytuacjach Sebastian traci kogoś ważnego, a my nawet o tym byśmy nie wiedziały. Dlaczego jest tak uparty, żeby wszystko zawsze trzymać dla siebie? To nie powinno niczego zmienić, tak. W idealnym świecie. Ale żyjemy w posranym świecie i wiem, że teraz to zmieni wszystko. Marszczę nieznacznie brwi, słysząc, że nie mam prawa go osądzać. Nie mam, owszem. Być może. Lucyfer powinien osądzić nas wszystkich i tylko on ma do tego prawo – ale czy muszę o tym słyszeć, szczególnie w tej sytuacji? Nie wiem, czego szuka w moich oczach Sebastian. Nie wiem nawet, czy to odnajduje. Próbuję przetrawić całą tą gównianą sytuację i znaleźć rozwiązanie. Ona odwróciła się od Lucyfera. Wiem. Inaczej nie byłaby po stronie Lilith. Tej, która Ojca zdradziła. Co ja bym zrobiła w tej sytuacji? Awanturę stulecia. A co by miało szansę w tej sytuacji faktycznie zadziałać? — Zapytałeś ją, dlaczego? Widziałeś się w końcu z nią w ogóle? – Może zacznijmy od tego. Od podstaw. Czy ta dziewczyna wie, że ma ojca i że ojciec znajduje się po tej drugiej stronie. Tej właściwej. – Wiem, że chciałeś. Nie zapomnę tego raczej. Nawet jeśli dopiero teraz rozumiem tą intencję. Jestem ciekawa, czy Lanthier odzyskał swój pentakl i Lyra Vandenberg faktycznie po niego przyszła. Co mu wtedy powiedziała? Czy on powiedział jej? — I co ma do tego wszystkiego Benjamin? – To druga sprawa. Wparował tu, wściekły na kuzyna, a potem mi powiedział o córce, bo było to jakoś powiązane. W jaki sposób? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Wszystko, co czuł do tej pory, zupełnie z niego ulatuje. Nie ma złości, nie ma żalu, nie ma smutku czy zmieszania, jest tylko zrezygnowanie w najczystszej formie. Może to po prostu sposób, w jaki jego mózg radzi sobie z przebodźcowaniem? Odkąd uwolnili Surtra, dzieje się z nim coś niepokojącego, a Sebastian od niepokoju ucieka poprzez pracę. Praca z kolei wzmaga zmęczenie i nie pomaga w obniżeniu zatrucia. Wpadł w błędne koło. Na dodatek ledwie dwa dni temu stanął przed obliczem Lucyfera. Nadmiar emocji, euforii i całe to uniesienie musiały w końcu wyleźć mu bokiem — prawdopodobnie dzieje się to właśnie teraz. Te dwa dni z dala od realnego życia nie zadziałały na niego dobrze, utwierdzając go jedynie w przekonaniu, że nie może pozwalać sobie na odpoczynek. W sanatorium nie potrafił się odnaleźć, a chwile spokoju przecinane nieustannie były ukłuciami podskórnego niepokoju, że powinien w tym momencie robić coś innego. Nawet gdy wypełniał raporty i zapoznawał się z dokumentami, miał wrażenie, że o czymś zapomina, że coś robi nie tak, że powinien być gdzie indziej. Zupełnie jakby stracił doszczętnie umiejętność relaksowania się. Być może każdy człowiek ma wyznaczone granice odpowiedzialności, jaką jest w stanie unieść i być może Sebastian właśnie dotarł do swoich. Bo czuje się odpowiedzialny. Za swoje obowiązki jako zaprzysiężonego gwardzisty, za Judith — jej komfort, zdrowie i znośną codzienność, za córkę, którą zdążył już tak sromotnie zawieść. No i za spełnienie oczekiwań Lucyfera. Za losy świata. Dni przeciekają przez palce, a oni muszą zrobić tak wiele. Czarna Msza zbliża się wielkimi krokami i musi czym prędzej rozesłać wytyczne — za każdym razem, jak sprawdza listy, postanawia coś w nich zmienić — i upewnić się, że będzie w dobrej formie tego dnia. Zbliżają się wielkimi krokami do połowy miesiąca, a nadal wiedzą tak mało o trzecim jeźdźcy. Nadal zrobili tak niewiele. Do tego jeszcze wszystko, co dzieje się wokół. Życie stało się zbyt szybkie i Sebastian powoli przestaje nadążać. Wydycha ciężej powietrze i skupia uwagę na słowach Judith. Rozłącza ich dłonie, by skraść jej jednego z Winstonów i opaść tyłkiem na skraj łóżka, odpalając papierosa. — Tak, widzieliśmy się. Nie zapytałem dlaczego — mruczy, spoglądając na popiół opadający do popielniczki, którą luźno trzyma w dłoni między kolanami. — Boję się poruszać ten temat, jest za wcześnie. Nie chcę, żeby pomyślała, że mam swój własny cel w tym, by szukać z nią kontaktu. — Nie ma. Chce jej wynagrodzić te wszystkie lata, zaś myśl o nawróceniu jej na właściwą drogę jest tylko naturalnym odruchem — przecież każdy rodzic chce dla dziecka dobrze. A przynajmniej powinien. — Domyślam się, dlaczego tak zbłądziła. Ty też byś się domyśliła, gdybyś poznała jej matkę. — Obrzydzenie, jakie słychać w jego głosie i widać na twarzy, gdy wypowiada ostatnie słowo, nie może być wymowniejsze. — Jestem pewien, że nie miała łatwo w życiu. Unosi nierozumiejące spojrzenie na Judith, gdy ta wspomina Benjamina i dopiero po kilku sekundach dociera do niego, czemu przyszedł tu w pierwszej kolejności. Złość na Bena wydaje się teraz tak odległa, jakby była jedynie wytworem wyobraźni. — Szkoda gadać — uznaje po kilku chwilach mielenia w głowie, co właściwie ma do tego Ben i jak krótko wyjaśnić przyczynę minionego wkurwienia. — Lyra miała narzeczonego, który zmarł, zanim doszło do ślubu. Teraz jego rodzice żądają zwrotu pierścionka lub niebotycznej i nieadekwatnej kwoty w zamian, a Ben ich reprezentuje. Ma ten pierścionek, więc mogłaby go po prostu zwrócić, ale chciałem oszczędzić jej nerwów, więc zwróciłem się do Bena. W odpowiedzi dostałem informację, że mu przykro i nie może pomóc. — Jak sobie to przypomina, to wkurwienie znów zaczyna do niego wracać, choć w zupełnie innym wymiarze. Jest po prostu rozdrażniony. — W ogień bym kurwa poszedł dla tego gówniarza, a… Ach, jak mówiłem, szkoda gadać. — Macha ręką, ucinając temat, zanim znów go weźmie kurwica. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Palce Sebastiana wyślizgują się z mojej dłoni i przez kilka ułamków sekund zastanawiam się, co powiedziałam nie tak, że ode mnie ucieka. Nie szukam go na siłę. Patrzę, jak zabiera mi jednego z Winstonów (na zdrowie), a potem siada na brzegu łóżka. Nie ruszam się jeszcze ze swojego miejsca. Nagle nie wiem, co zrobić z rękami, dlatego w ostateczności krzyżuję je pod biustem, jeszcze poprawiając dekolt szlafroka, który w tym wszystkim zdążył się rozwalić zbyt szeroko. Żadne z nas i tak nie miało ochoty się tym przejmować. Jedną z dłoni podnoszę do skroni, żeby ją rozmasować. To wszystko jest jakieś posrane. Mogłabym powiedzieć mu, że to nie mój problem, radź se sam, zrobiłeś sobie córkę, to się nią przejmuj. Albo nie, wszystko jedno. Mogłabym i pewnie bym to powiedziała – kilka miesięcy temu, kiedy nie łączyło nas nic poza pracą. Kiedy nie było pomiędzy nami ani uczucia, ani bliskości. Ani zaangażowania. Ale patrzę na niego i widzę, jak bardzo jest zmęczony. Sebastian złamał się tylko raz i był to moment, w którym wyznawał mi, że tak bardzo się bał, że go zostawiłam. To mało powiedziane. Że po prostu umarłam. Złamał się tylko raz i pomimo tego momentu słabości, gdy płakał w moje ramiona jak mały chłopiec, nie widziałam w nim tego małego chłopca. Widziałam mężczyznę, który prawie stracił wszystko, na czym mu zależało. Wiem, że on wie. I wiem, że nie pozwoli sobie na to, aby złamał się po raz drugi. Nawet jeśli tak byłoby łatwiej. Łatwiej byłoby usiąść mu na kolanach, otrzeć łzy i porozmawiać, gdy wyrzuci z siebie wszystkie uczucia- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że, na ironię, właśnie dostrzegam rację Joaba i myślę w dokładnie ten sam sposób, w który on patrzył na świat te trzynaście lat temu, kiedy jeszcze żył. To nie słabość. To uczucie, ludzkie, normalne uczucie. Masz do niego prawo. Dziś mogłabym zacytować. Wtedy go wyśmiewałam. Nie tak mówi prawdziwy Carter. Pieprzę to, co mówi Carter i co myśli Verity. Mogę nie być Carterem, nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Do szczęścia potrzebuję czegoś innego – i teraz moje szczęście siedzi samo, załamane, na łóżku, opowiadając mi pomiędzy słowami o tym, jak bardzo jest bezradny, że jego dziecko zbłądziło. To nie jego wina. Musi to wiedzieć. Wie o tym, na pewno. Winą obarcza matkę. Unoszę znacznie brwi, wciąż jeszcze nie ruszając się z miejsca. — Kim jest matka tej dziewczyny? – To zawsze jest wina matek, mogłabym pomarudzić, bo takie mamy normy społeczne; matka odpowiedzialna jest za wychowanie dziecka i czegokolwiek ojciec nie zrobi, czegokolwiek dziecko nie zrobi, to i tak jest wina matki. Tylko, że w tym przypadku to najpewniej prawda. Nie przyznam się do tego, ale czuję pewne ukłucie satysfakcji, gdy słyszę, że matką tej dziewczyny nie jest jakaś idealna, porządna kobiecinka, z którą można by było rozważać na temat jakiegokolwiek związku. Ale gdy sięgam pamięcią, przypominam sobie, że Sebastian nigdy takich nie lubił. Nie wiem, jakie lubił dokładnie, ale na pewno nie grzeczne i ułożone. Zanudziłby się z nimi na śmierć. Nie zmieniło mu się to do tej pory. Chwilę zajmuje, aż dochodzimy do sedna sprawy – dlaczego właściwie Sebastian do mnie przyszedł. Teraz wydaje się mniej zdenerwowany tą sprawą z Benjaminem i poniekąd mu się nie dziwię, jednak to, o czym mówi… Kurwa, łatwiej jest jednak zrobić sobie dziecko niż próbować być rodzicem tego dorosłego. Wzdycham głęboko, słysząc puentę tego całego streszczenia sytuacji. Śmieszne. Kilka dni (tygodni?) temu mówiłam, że typ najpewniej jest idiotą, to mnie nikt nie słuchał. I proszę – jak to się skończyło. Nie powiem a nie mówiłam, ale a nie mówiłam? To teraz nie ma znaczenia. Co ja bym zrobiła w takiej sytuacji? Wyjebała mu i podziękowała za owocną współpracę. Co to za rodzina, która nie trzyma się razem? Możemy się nie znosić, kopać, opluwać, ale w obliczu problemu? Zawsze powinno stanąć się murem za krewnym. Co ten gówniarz ma w ogóle w głowie? — To pierdol go. – Rozwiązanie godne Cartera. – Ma w dupie Twoje interesy, to Ty miej w dupie jego. Co to za ludzie? Na pewno da się znaleźć na nich jakieś brudy, którymi zamknie się gębę i zmusi do grzecznego siedzenia na dupie zamiast podskakiwania. Każdy ma coś na sumieniu, wystarczy tylko pogrzebać wystarczająco głęboko, żeby to znaleźć. – Niesamowite, byłaby ze mnie wspaniała pani Verity. Trochę podstarzała i kompletnie bezużyteczna pod względem reprodukcji, ale nadal wspaniała. – Potem wpadnie do nich delegacja z Kościoła, grzecznie upomni i może jeszcze przy okazji załatwi problem pierścionka bezproblemowo. Albo ten pierścionek z powrotem zarekwiruje. To trudniejsze niż dogadanie się z adwokatem, ale skoro adwokat nie chce współpracować, można znaleźć inny sposób, który go wyklucza. Absolutnie nie mam pojęcia, co robię i czy za moment nie zostanę opierdolona za chęć nadużycia władzy, ale, cóż, jeżeli potrzebowałby pomocy, zawsze mogę nadstawić karku. Przynajmniej wiadomym jest, dlaczego Carterów nie lubi połowa Kręgu. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Dawniej mógłby napisać elaborat o tym, kim jest matka tej dziewczyny. Shirley w jakiś sposób potrafiła poruszyć każdy nerw, jaki kryło jego ciało, nawet te, z których istnienia sobie nie zdawał. Nienawidził jej równie mocno, co uwielbiał, kiedy sączyła swoje słodkie słówka, a jeszcze bardziej, gdy rozchylała nogi. Tracił wtedy głowę, jakby stawał się innym człowiekiem, ale było w tym uczuciu coś uzależniającego. Kiedy z nią był, nie myślał o niczym innym, nieważne jak wściekły był, nawet na nią, zawsze umiała zrobić tak, że w jednej chwili zapragnął już tylko tego, by zatopić się w jej ramionach, mówić, jaka jest piękna i dawać przyjemność. Nigdy z nikim nie miał tak toksycznej, tak niezrozumiałej i niestabilnej, chaotycznej relacji. Do tej pory jej nie rozumie, nie rozumie siebie z tamtych lat. Był narwanym gówniarzem, ale lubi myśleć, że zawsze miał głowę na karku. Nie z Shirley. Z Shirley świat kurczył się do ich dwoje, a szczególnie do niej, nawet jeśli dziś potrafi to wspominać jedynie z czystym obrzydzeniem. Nie wie czy do tej kobiety, czy jednak bardziej do samego siebie. — Shirley Vandenberg — odpowiada sucho z całą niechęcią, którą ma do jej osoby. Wciąż nie przetrawił tego, że zabrała mu całe życie z córką, że zabrała jej możliwość poznania własnego ojca. Możliwość doświadczenia lepszego życia. A nie wie przecież jeszcze, jak niski jest próg, za którym stoi to lepsze życie. — Możesz ją kojarzyć, swego czasu była dość znana. — Prawdopodobnie jej umniejsza, dość nie szło w parze z Shirley Vandenberg. — To aktorka. — Była. Teraz wygląda jak smutne, dawno minione wspomnienie, które ostatkiem sił walczy o to, by utrzymać się na powierzchni. Mógłby streścić swoją odpowiedź w zwięzłym to głupia pizda, ale w średniozaawansowanym rynsztokowym poza kazamatami mówić nie wypada. Zresztą, jego szacunek wobec kobiet nie pozwoliłby na to nawet w odniesieniu do tej imitacji matki. Gdzieś w międzyczasie kładzie bezsilnie tułów na łóżku i wlepia wzrok z sufit. Popielniczka kończy gdzieś w pościeli, a jemu pozostaje mieć nadzieję, że popiół za każdym razem trafia do niej, a nie obok. To pierdol go. Lubi proste rozwiązania. Judith zawsze ma jakieś w zanadrzu. Zabawne, bo kiedy to Judith zaczyna wściekać się na Bena, pierwszym odruchem Sebastiana jest obrona. Nie, to nie tak, w zasadzie to rzeczywiście nie takie proste, jestem zwyczajnie wkurwiony, że tak zagmatwał i- Może zwyzywać Bena od najgorszych, jeśli tak mu akurat zagrają struny głosowe, ale kiedy robi to ktoś inny, budzi się w nim gwałtowny protest. To w gruncie rzeczy dobry dzieciak. Ale Judith nie skupia się na Benie, lecz na niedoszłych teściach Lyry, a Sebastian unosi się na łokciu, by znów wyłapać ją spojrzeniem. Na jego ustach błądzi uśmiech. Nie zrobi tego. Nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że Lyra chce to załatwić jak najszybciej. Najszybciej będzie oddać pierścionek. Jeśli starzy narzeczonego dalej będą się jej naprzykrzać, wtedy bardzo chętnie ziści wizje Judith. Ma rację. Na każdego można coś znaleźć. Milczy przez chwilę, uśmiechając się tylko, uśmiechem, który mówi, że podoba mu się to, co słyszy, ale chyba nie do końca w ten sposób, którego mogła oczekiwać Judith. — Chodź tu do mnie — prosi z tym figlarnym uśmiechem, gasząc fajka i podnosząc się do siadu. Czeka, aż podejdzie, aż jest w stanie wsunąć dłoń pod materiał szlafroka, na jej udo. Delikatnie i zupełnie niewinnie. — Jesteś kurewsko seksowna, kiedy tak knujesz, wiesz o tym? — Jeśli nie wiedziała, to teraz już wie. Jest zmęczony, ale na to zawsze znajdzie siłę. Na to, by przesunąć dłonią trochę wyżej po jej udzie, by złapać w zęby pasek szlafroka, który ma na poziomie swojej twarzy i pociągnąć go lekko, mimochodem. Od początku powinni po prostu spożytkować swoje siły na to, co skończyli robić raptem kilka godzin temu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Zadając pytanie, spodziewałam się ogólników. Typu, pracuje w warzywniaku, albo jest dziwką i puszcza się w Sonk Road za pięćdziesiąt dolarów. Może nie dosłownie, ale czegoś w tym stylu. Zamiast tego pada nazwisko i imię, które najpewniej miało mi coś powiedzieć, ale uniesiona znacząco brew uparcie twierdzi, że jednak w żadnym kościele dzwon się nie odezwał. Nie wiem, kto to jest, kurwa, Shirley Vandenberg. Jestem tak człowiekiem sztuki, jak baletnicą. Jedyne, co kojarzę, to westerny oglądane czasem przez nieświętej pamięci wuja w salonie, albo country namiętnie lecące z głośników radia. Ale gdybym miała powiedzieć nazwisko jakiegokolwiek aktora, nie powiedziałabym żadnego, bo żadnego nie znałam – wszyscy byli mi obojętni. Z piosenkarzy znałam tylko Presleya, którego znali wszyscy, i Jimmiego Rodgersa. Tyle ze świata gwiazd i celebrytów. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam w ręku Zwierciadło. Widzę jednak, że Sebastian niegdyś był typem psa na artystów. Tu Elizabeth Taylor, tu Shirley Vandenberg. Nic dziwnego, że dogadywał się z Overtonem. Może źle to zabrzmiało. Ale tak. — Wyglądam, jakbym śledziła życie gwiazd? – Nawet nie wiem, jakiego kalibru gwiazdą była ta cała Shirley. – Może być nawet linoskoczkiem, interesuje mnie, jakim jest człowiekiem. Naprawdę, że też muszę mu tłumaczyć. Ja tu się wywnętrzniam, a Sebastian tylko się na mnie gapi. Gadam, gadam, a jego uśmiech się poszerza, kiedy ja próbuję rozwiązać jego problem. Gasi peta w popielniczce i przygląda mi się jeszcze przez dłuższą chwilę, podczas której unoszę jeszcze raz brew. — Co? Zaraz się dowiaduję, co. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Sebastian Verity wie jak rozbroić Cartera. Dajcie mu medal, właśnie został saperem. Kręcę tylko głową, wywracam oczami i podchodzę do niego, bliżej. Dłonie zanurzam w jego włosach i świat na nowo jest bezpiecznym miejscem, w którym Sebastian jest tylko mój. Nikt mi go nie zabierze. Nawet śmierć. — Myślałam, że miałam Ci pomóc – mówię niby z przekąsem, choć w zasadzie pasuje mi taki obrót sytuacji. Ale poważnie, przecież jestem tu po to, żeby znaleźć rozwiązanie. Po to do mnie przyszedł, po to była ta cała afera, ta prawda, to… wszystko. Po co inaczej by mi o tym mówił? Żebym go pogłaskała po główce? Ani to do niego nie pasuje, ani to do mnie nie pasuje – nie zrobię przecież czegoś takiego. Teraz jednak mnie bezczelnie rozprasza. Tą ręką na moim udzie, sunącą coraz wyżej, i paskiem od szlafroka w zębach, kiedy bezczelnie i powoli go rozwiązywał, aż w końcu supeł puścił, a skrywający nagą skórę szlafrok odsłonił znacznie większą część nagiego biustu, brzuch, oraz materiał czarnych majtek na tyłku. Może powinnam mu pozwolić na więcej, ale zamiast tego, po prostu łapię jego dłoń sunącą po moim udzie i zatrzymuję ją na moment. — Nie wrócisz dzisiaj. Wiesz o tym? Ja to wiem. Pora, żeby on sobie uświadomił. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii