Sypialnie na drugim piętrze uzdrowiska Z tego korytarza można dostać się do sypialni gości uzdrowiska. Te, mimo że są w wysokim standardzie, nie dorównują luksusowym pokojom piętro wyżej. W godzinach popołudniowych, gdy pacjenci są na lunchu, można spotkać tutaj służbę sprzątającą. Okno z korytarza wychodzi na piękny las, a przez nie przebija się również poranny śpiew ptaków. Dębowa podłoga minimalnie ugina się pod ciężarem stóp, a kamienne ściany biją przyjemnym chłodem, szczególnie w ciepłe lato. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Noc z 23 na 24 marca Wiara wymaga poświęceń, choć nigdy nie myślałam, że aż takich. Przemierzałam teraz puste korytarze sanatorium niewidzialna dla oczu innych. Stąpałam powoli, jakby nie chcąc wydać z siebie żadnego dźwięku, które mogłoby wzbudzić zainteresowanie innych gości. Podłoga całe szczęście nie skrzypiała, dlatego udało mi się wyjść z części uzdrowiskowej bez żadnego problemu. Odgłosy przyrody teraz skutecznie mnie zagłuszały, więc nie musiałam się martwić o przyłapanie przez personel obiektu. Nocne wędrówki gdzie indziej niż do baru, mogłyby wydawać się podejrzane, a nie chciałabym zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, bo i tak gwardia pewnie ma mnie na oku. Stanęłam niedaleko drzwi do szpitala, czekając na cud. Domyślałam się, że wejście było zamknięte z zewnętrznej strony, więc jedynym sposobem dla mnie było wejście po tym, jak ktoś z pracowników wyjdzie. Wtedy będzie idealny moment na przejście. Moim celem było zdobycie dwóch rzeczy. Kluczy do tych drzwi oraz dostać się do pralni, gdzie może uda mi się zdobyć uniform pielęgniarki, który założy Charlotte, czekająca teraz na mnie w pokoju. Minęło może 30 minut, gdy drzwi wreszcie się otworzyły, a śmiech dwóch plotkujących pielęgniarek rozległ się po dworze. Musiały właśnie kończyć swoją zmianę, bo skierowały się do zaparkowanych na parkingu samochodów. Szybko prześlizgnęłam się do środka, dosłownie zdążając w idealnym momencie. Sekunda dłużej i drzwi bezpowrotnie by się zamknęły. W środku było cicho. Ochroniarz w kanciapie rozwiązywał krzyżówki, a muzyka wydobywająca się z jego radia skutecznie chroniła jego uszy od wydawanych przez moje stopy cichych kroków. Serce biło mi jak szalone. Takiej dawki adrenaliny nie zafundował mi nawet anioł, ale jak na pierwsze włamanie w życiu szło mi całkiem nieźle. Promienie księżyca dawały mi światło w tych słabo oświetlonych korytarzach. Nie wiedziałam, gdzie co jest, to było najgorsze, dlatego szłam najpierw za zielonymi strzałkami, które oznaczały drogę ewakuacyjną. Po kilkunastu minut, zaraz przy klatce schodowej znalazłam ewakuacyjny plan piętra zawieszony przy ścianie. Odetchnęłam z ulgą, gdy zlokalizowałam na nim pralnię zaraz za zapleczem technicznym. W recepcji, która była niedaleko, mogły być klucze. Domyślałam się, że nie jest ona teraz szczególnie pilnowana. Byłam tu od dwóch dni i zdążyłam już przy jednym z wieczornych spacerów zauważyć, iż jest ona raczej pusta w godzinach nocnych. Ruszyłam tam więc i zatrzymałam się, gdy zobaczyłam starszą pielęgniarkę za biurkiem. Na moje szczęście wydawało mi się, że przysypia. Oczy miała zamknięte, a przed nią znajdował się otwarty magazyn Zwierciadła. Zdawało mi się nawet, że czasem coś pochrapuje pod nosem. Za nią natomiast była wielka tablica z różnymi kluczami, które zawieszone były na metalowych prętach. Niektóre były większe, niektóre były mniejsze. Wzięłam głęboki wdech i bardzo powoli przeszłam za ladę. Starałam się znowu nie wydać z siebie żadnego dźwięku, który mógłby ją zbudzić. Podobno starzy ludzie mają mocniejsze sny, więc żyłam teraz z nadzieją, że ta reguła sprawdzi się przy tej kobiecie. Sięgnęłam bardzo powoli do klucza, który podpisany był "Pralnia", a następnie bardzo powoli zsunęłam go z zawieszki, starając się nie zabrzęknąć nim, pomimo trochę trzęsących się dłoni, a gdy mi się to udało, powolutku wsunęłam go do kieszeni spodni. Proceder ten powtórzyłam z kluczem do drzwi trzeciego piętra. Przy całym procesie prawie nie oddychałam, przez co płuca zaczęły mnie nieprzyjemnie piec, ale starałam się przezwyciężyć stres i ból. Równie powoli wyszłam zza lady i cichutko przeszłam w stronę korytarza, gdzie skierowałam się do pralni. Rozpoznałam ją przez szum działających urządzeń. Cicho przekręciłam klucz w zamku i zamknęłam za sobą drzwi. Zaczęłam zaraz grzebać w czystych uniformach i czepkach, próbując znaleźć coś w rozmiarze Williamson, a gdy mi się to udało. Wyszłam, zostawiając klucz w zamku po zewnętrznej stronie. Miałam nadzieję, że po prostu pomyślą, że ktoś go nie odłożył na miejsce. Wyszłam teraz w stronę drzwi przeciwpożarowych, przy których znajdował się kluczyk do nich w małej, czerwonej skrzyneczce. Szybko wyszłam, jednak przytrzymując drzwi, żeby nie wydały z siebie żadnego odgłosu. Oddychałam już głęboko, jakby próbując nacieszyć się chłodnym tlenem w tle szumiących koron drzew. Gdy odpoczęłam, wróciłam do pokoju, przedtem zdejmując spinkę na pustym korytarzu. - Przepraszam, że tyle to trwało. To miejsce jest jak jakiś jebany labirynt... - Odetchnęłam z ulgą, rzucając ubrania Charlotte na łóżko wraz z czepkiem. - Mam klucze do trzeciego piętra. Uniform zaraz wpakuję do torby, którą zostawię w lesie i tam też się przebierzesz. Nie chcemy, żeby ktoś z sanatorium zobaczył dziewczynę w uniformie pielęgniarki. Stanowczo oddzielają te miejsca od siebie. - Mówiłam szybko, a w stresie znowu prawie nie oddychałam. - Chyba miałam więcej szczęścia niż rozumu... - Dopowiedziałam jeszcze ciężko. - Przy wejściu dla personelu jest ochroniarz w kanciapie. W recepcji przysypiała jakaś starsza pielęgniarka. Większość personelu powinna być w gabinetach lub na oddziale. Nie wiem, co będzie na trzecim piętrze, ale mam klucz. Klatka schodowa jest przy wejściu ewakuacyjnym, które nam otworzyłam, pamiętaj, że będziemy musiały je potem zamknąć, choć nie jestem pewna jak to zrobić. Chyba wyjść będziemy musiały przy kanciapie.. może powiesz ochroniarzowi, że wychodzisz zapalić? - Widać było, że cała ta sytuacja zaczyna mnie powoli przytłaczać i że adrenalina jeszcze ze mnie nie zeszła, ale musiałam dostać się na górę do Duffy. Dla dobra Kowenu nie traciłam jednak w tym wszystkim determinacji i chęci... przynajmniej tak to sobie wmawiałam. Żałowałam tylko, że w tym wszystkim musiałam okłamywać Williamson. Wyjęłam z szafki nocnej jeszcze małą fiolkę eliksiru detoksykacyjnego, za którego zdaje się, że zapłacę potem dużą cenę i wsunąwszy go do kieszeni spodni, zabrałam torbę z uniformem, zawieszając ją na ramię. W dłoni trzymałam jeszcze zaklętą spinkę, gotowa wsunąć ją we włosy, przed wejściem do sanatorium. - Gotowa..? Ekwipunek: niebieska pastylka, eliksir detoksykacyjny, zaklęta spinka (Asmodaj) |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Tak można żyć, stwierdza w myślach Charlotte, kiedy z filiżanką zaskakująco dobrej kawy zasiada w fotelu w pokoju uzdrowiskowym, mając dłuższą chwilę w oczekiwaniu na Scully. Musi przyznać, że z początku dość sceptycznie była nastawiona do tematu włamania się do Nostradamusów, nie dlatego, że mogło to być cholernie niebezpieczne, ale dlatego, że zwyczajnie nie wiedziała, co będzie należeć do jej zadań. W drodze do New Hampshire - swoją drogą całkiem nie najgorszym samochodem - Blair dość pobieżnie opisała swój plan, pozostawiając zaklinaczkę z licznymi niewiadomymi. Czy to był jednak pierwszy raz, kiedy pakowały się razem w coś podobnego? Williamson nie jest w stanie zliczyć wszystkich wspólnych, moralnie wątpliwych wypadów, wie więc, że może spodziewać się wszystkiego; wie też, że podjęłaby się każdego, nawet najbardziej szalonego pomysłu, nie pozwalając dziewczynie bawić się samej. Czas spędzany na oczekiwaniu niesamowicie się dłuży. Jedną kawę, trzy owsiane ciasteczka i czekoladowy batonik później krąży po pokoju, modląc się do Lucyfera o litość. Tak bardzo chce już znaleźć się w tajemnych korytarzach sanatorium, że na każdym kroku wzdycha ciężko. Przyjęty wcześniej eliksir zbijający gorączkę i bóle głowy powinien trwać jeszcze parę godzin, nie chce go marnować na samotne przesiadywanie. Rezygnuje z palonego w oknie uzdrowiska papierosa, nie chcąc widzieć gnającego ku pokojowi personelu, zwłaszcza kiedy miały nie ściągać na siebie zbytniej uwagi. Szczęśliwie w tych okolicach mało kto wie, kim jest Charlotte Williamson, tym trudniej o skojarzenie nazwiska z twarzą. - No nareszcie! Myślałam, że poszłaś na masaże beze mnie - wywraca oczami, niewiele robiąc sobie ze stresu, przez jaki przechodzi Blair. Słucha natomiast każdego ze słów nakreślonego (nawet jeśli na kolanie) planu. Instrukcje wydają się być proste, jak pójdzie z jego realizacją? - Urodziłam się gotowa - rzuca teatralnym tonem i salutuje jej niedbałym gestem. - Idź już, widzimy się za moment. - Czeka jeszcze nim ta zniknie za drzwiami, by po kilku minutach dołączyć do niej w pobliskich zaroślach. O tej porze korytarze uzdrowiska wcale nie są zupełnie opustoszałe. Nikogo nie dziwią dwie opuszczające budynek osoby, bo wszyscy pacjenci są w swoich pokojach, lub w sali telewizyjnej, czekając na kolejny odcinek Dynastii, albo zagryzają z nerwów paznokcie w pokoju do bingo. Bez żadnego problemu wymyka się na zewnątrz, ale znalezienie w ciemnościach torby z przebraniem okazuje się być trudniejszą przeprawą. Siarczyste przekleństwa, podrapany gałęzią policzek. Czy to wszystko było warte trudu? Rozgląda się jeszcze wokół, zarówno by mieć pewność, że nikt się nie zbliża, jak i po to, by zapamiętać miejsce, w którym zostawia swoje ubrania. Prędko przebiera się w strój, jaki okazuje się być nieco zbyt luźny, jednak lepiej w tą stronę. Ostatnie, czego jej brakuje, to wyskakujący z uniformu biust. - Myślisz, że się obrażą, jeśli go ze sobą wezmę? Jeszcze może się przydać - puszcza Blair oczko, kusząco zadzierając brzeg białej spódnicy. Nie, żeby miała przed kim się w nim prezentować. - Żartuję przecież - od razu wywraca oczami, bo to oczywiste, że w spłowiałej bieli jej nie do twarzy. Charlotte przeczesuje jeszcze włosy palcami i związuje je w niski kok - no bo czy nie tak noszą się piguły? - zaraz po tym upewniając się, że ma ze sobą zaklęte pierścień i wisiorek. Wyprawa wymagała specjalnego przygotowania, nie byłaby sobą, rezygnując z demonów. Zahun ma pomóc z urzeczywistnieniem każdego padającego spomiędzy ust zaklinaczki kłamstwa, sprawiając, że staną się one znacznie łatwiejsze do przyswojenia, zaś dzięki podszeptom Ofisa czuje się znacznie pewniej ze swoją zazwyczaj znikomą wiedzą medyczną. Wychodząc w przebraniu na oświetlony parking czuje wreszcie, jak serce przyspiesza swoje bicie. Z zachwytem wciąga gwałtownie powietrze, na ten wyrzut adrenaliny czekała. Tak jak mówiła wcześniej Blair, drzwi ewakuacyjne były otwarte. - To teraz gdzie? - rzuca cicho, wiedząc, że Scully jest gdzieś w okolicy i rozgląda się za wspomnianą wcześniej klatką schodową. | Ekwipunek: zaklęty pierścień (Zahun), zaklęty wisiorek (Ofis, +2 do wiedzy) |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Kiwam głową i wychodzę pierwsza. Determinacja i stres widocznie odbijały się na mojej mimice. Gdybym była tu sama, to może bym się tak nie stresowała. Jeżeli infiltracja przytułku okaże się być tragiczna, to odbije się to również na losie Charlotte, a ja nie chciałabym niszczyć życia kolejnej bliskiej mi osobie. Nie pozostało mi więc nic innego oprócz kurczowo trzymania się nadziei, że wiem, co robię... - W sumie... - Zmrużyłam oczy, przyglądając się jej uniformowi. - Kilka modyfikacji i na najbliższe haloween możesz przebrać się za zdzirowatą pielęgniarkę... ale pewnie ukradłabyś pomysł Valentinie... kto wie, czy by chciała się jeszcze z tobą po tym zadawać..? - Zachichotałam w celu rozluźnienia nastrojów, wspominając o Hudsonównie. Nie znałam jej - wiedziałam o niej tylko tyle, co opowiedziała mi Williamson, a jej obraz w mojej głowie właśnie przedstawiał ten typ dziewczyny. Jeżeli jest tak bardzo bimbo, jak myślę, to może nawet lepiej, że nie zdążyłyśmy się jeszcze poznać. Czas na pogawędkę szybko się skończył, a ja założyłam spinkę i zostawiłam nasze zbędne rzeczy w gęstwinie krzaków, znikając momentalnie w przestrzeni. Skierowałam się w stronę drzwi ewakuacyjnych. Przeszłam zaraz za Charlotte, przemykając się tak jak za tamtymi pielęgniarkami. Znowu byłam w tym znajomym korytarzu. Odłożyłam kluczyk do tej skrzyneczki przy drzwiach i podeszłam do Charlotte. - Idź cały czas prosto, po prawej będzie w pewnym momencie klatka schodowa... i potem w górę na trzecie piętro... Wkładam ci klucz do lewej kieszeni - Wyszeptałam, jednocześnie wsuwając jej klucz z breloczkiem, na którym było napisane "III piętro", do lewej kieszeni jej uniformu. Miałam nadzieję, że będzie on przeznaczony do jakichś głównych drzwi, bo w sumie to nie miałam większej pewności, gdzie trzeba go użyć. Gdy Charlotte ruszyła się zgodnie z moją wskazówką, starałam się iść w tym samym tempie, co ona. Nie zawsze mi to wychodziło, ale próbowałam stawiać kroki w idealnym momencie, co ona, tak na wszelki wypadek. Wkrótce doszłyśmy do schodów, które przylegały do ścian, tworząc jakby kwadratową spiralę. Szłam cały czas za Williamson, starając się nie wydawać niepotrzebnych dźwięków i wkrótce znalazłyśmy się na czwartym poziomie budynku. Od oddziału dzieliła nas gruba krata, która zatrzaśnięta była zamkiem. - Spróbuj użyć tego klucza, tam jest zamek... - Wyszeptałam znowu do dziewczyny, w razie jakby nie zauważyła dziurki na klucz. W tym wszystkim czułam, że coś jest nie tak. Nie z magiczną zasłoną, ale ze mną. Im bliżej tych krat się znajdowałam, tym bardziej wyssana z mocy się czułam... Co to za zabezpieczenia? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Uśmiecha się z zadowoleniem, uwagę o Valentinie puszczając mimo uszu. Czy Hudson miałaby jej za złe ubranie stroju z tego samego motywu? Z całą pewnością. Charlotte nie zamierza narażać się przyjaciółce, nie w kwestii modowej. Żarty odstawia na bok, ciesząc się jednak w duchu, że Blair rozchmurza się choć na moment, a przynajmniej na tyle, że jest w stanie zauważyć dowcip. Jeszcze tego brakowało, by posypała się przed samą akcją. - Widzę, nie jestem ślepa - odpowiada teatralnym szeptem, wywracając oczami, kiedy po przebyciu długiej drogi na trzecie piętro, docierają do zakratowanych drzwi. Przez całą drogę serce Charlotte bije zawzięcie, choć sama nie do końca wie, czy to ze względu na ekscytację misją czy też z powodu eliksirów przeciwbólowych. Wyjmuje kluczyk z kieszeni uniformu i wstrzymuje oddech. Oby Scully miała rację i ukradła odpowiedni. Zaraz po przekroczeniu progu i zatrzaśnięcia się za sobą krat czuje napływ fali gorąca. - Coś jest nie tak - stwierdza wciąż ściszonym tonem, chcąc mieć pewność, że usłyszy ją wyłącznie Blair. Momentalnie ma wrażenie wypompowania, zupełnie jakby zaczęły opuszczać ją wszelkie siły. Ostrożnie stawia kolejne kroki, dopiero po chwili orientując się, że muszą to być czary ochronne tego miejsca. To nieco utrudnia sprawę, jak i wyjaśnia, dlaczego Blair zdecydowała się na zaklinanie demonów, nie zaklęcia. - Mogłaś mówić, że mają tu takie zabezpieczenia. - Dąsa się tylko przez moment, będąc na tyle dojrzałą, by nie robić scen, zwłaszcza w takim momencie. Stukot obcasów niesie się szerokim echem, zapowiadając absolutną pustkę. To jedno pociesza Williamson, że kiedy ktoś się pojawi, natychmiast go usłyszą. Tak, jak ją. Przeciągły jęk rozdziera się nagle w korytarzu, jeżąc włosy na karku i mrożąc krew w żyłach. Zaklinaczka podskakuje w miejscu i zastyga momentalnie, nasłuchując, skąd dochodzą dźwięki. - Ja jebię… - mruczy pod nosem, kiedy podchodząc ostrożnie do pobliskich zakratowanych drzwi, zagląda do środka i dostrzega siedzącą na podłodze postać. Zawinięta w kaftan bezpieczeństwa kobieta ma potargane włosy i obłęd w oczach, buja się rytmicznie do przodu i w tył. Nuci po cichu bliżej nieokreśloną melodię, po chwili orientując się, że ktoś jej się przygląda. - Mama? - pyta piskliwym głosem, a jej twarz natychmiast łagodnieje. - Podziękuję - odpowiada Charlotte bardziej do siebie, niż do pacjentki, wycofując się o krok. Kiedy Blair pisała jej w liście, że w szpitalu muszą gdzieś przetrzymywać jej matkę, nie miała pewności, co to właściwie oznacza. W pierwszej chwili sądziła, że chodzi o leczenie, nie o oddział zamknięty, gdzie trzyma się wariatów. - Którędy teraz? - rzuca w przestrzeń, nie wiedząc gdzie dokładnie znajduje się Scully. Na pytania i szczegółowe wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. - Nie chcę się tu błąkać godzinami… |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Odetchnęłam z ulgą, kiedy klucz obrócił się w zamku. Byłyśmy już prawie u celu. Teraz zostało nam tylko znaleźć listę pacjentów, co powinno być najmniejszym problemem, choć to wszystko dopiero miało się okazać. Korytarz zdawał się nie mieć końca, a dwie możliwe strony do obrania, wcale nie pomagały mi wybrać odpowiedniej drogi. - Skąd miałam wiedzieć..? Też jestem tutaj pierwszy raz - Wyszeptałam lekko zirytowana narzekaniem Williamson. - Też czujesz się tak, jakbyś nie mogła skupić w sobie magii? jakby... - Nagle mnie olśniło, przypominając sobie jedne zaklęcia z uniwersytetu i szybko zaczęłam się rozglądać po ścianach korytarza. - Spójrz w górę... tam zaraz pod sufitem... Pochłaniacze Magii... - Odezwałam się znowu, gdy wzrokiem zauważyłam słabo wyróżniajace się urządzenia, które wbrew pozoru były doskonałym zabezpieczeniem tego miejsca. - Nie zakłócą one działania demonów, ale czarowanie odpada w tej przestrzeni... - Wyjaśniłam jej jeszcze raz cicho, w razie jakby nie była świadoma działania tych urządzeń. Cichy jęk również mnie przeraził i sprawił, że ze zmartwieniem skierowałam wzrok w stronę jednego z pokoi. Okazało się, że była to tylko jedna z oddziałowych szajbusek. Jednak jej komentarz był niezwykle trafny w odniesieniu do ostatniej sytuacji. - Zwierciadło jednak miało rację... - Prychnęłam tylko cicho śmiechem, próbując powstrzymać dalsze chichoty. - Dobra, nie rozpraszajmy się... - Wróciłam znowu do raczej stresującej sytuacji, gdzie nie ma miejsca na żarty i stanęłam przed wyborem: lewo/prawo. - Chyba w lewo... Tak... w lewo - Wydawało mi się, że prawa strona jest dosyć oklepana, dlatego zdecydowałam się na tą drugą. Na nasze szczęście większość pacjentów spała. Czy to w łóżkach, czy to na podłodze. Tylko nieliczni zwracali uwagę na Williamson, która przemieszczała się pomiędzy ich celami. Mimo wszystko widok kolejnej pielęgniarki nie był dla nich tak fascynujący i oprócz szmeru pod nosem, czy podejściem do krat nie zbierali się na nic większego. - Musimy znaleźć jakąś dyżurkę pielęgniarek, coś w tym stylu... Tam powinna być lista pacjentów - Odezwałam się wreszcie dopiero po tym, jak zdążyłyśmy przejść kawałek korytarza. Nie wspominałam o kluczach do celi, bo było na to całkowicie za wcześnie dla Charlotte. Może po 5 minutach przejścia długim i zakręconym korytarzem wreszcie trafiliśmy na coś, co nie było kolejną celą. Wyróżniająca się teraz już w szerszym korytarzu lada, i to nie byle jaka lada. Za nią siedziała młoda pielęgniarka. Jasne włosy związane miała w luźny warkocz i zdawała się być nieskazitelnie schludna. Na jej uniformie bowiem był idealnie wyprasowany, a czepek również perfekcyjnie ułożony był na czubku jej głowy. Nieświadoma obecności Williamson, siedziała na krześle, czytając tym samym jakąś książkę. Wyszłam kilka kroków przed Williamson i zauważyłam, że za kobietą było otwarte wejście do małego pomieszczenia, gdzie udało mi się dostrzec kolejną tablicę z kluczami, tym razem do cel pacjentów. - Za nią jest jakieś pomieszczenie. Zajmij ją, gdy tam będę grzebać. - Wyszeptałam prosto do jej ucha, akurat gdy głośniejszy jęk z pobliskiej celi przedarł się przez korytarz. Teraz zostało tylko mi czekać na jej działania, zanim spróbuję przejść dalej. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Mam nadzieję, że nie będzie sytuacji, w której magia by się przydała - mruczy pod nosem, lustrując jeszcze spojrzeniem zawieszone u sufitu pochłaniacze. To ciekawe, że musieli zastosować takie rozwiązanie, ściągając wszystkich do poziomu zwykłych, niemagicznych ludzi. Czy nie istnieją czary, które pozwalałyby pochłaniać magię wyłącznie w konkretnych celach? Bądź zawieszane na szyi pacjentów, których działanie byłoby odwrotne do pentakli? Wiele jest niewiadomych, ale Charlotte nie zamierza zaprzątać sobie głowy tymi szczegółami. Na wspomnienie Zwierciadła tylko wymownie wyciąga środkowy palec. Choć na moment zdążyła zapomnieć o bzdurnych plotkach i parowaniu jej z facetami, z którymi niewiele miała do czynienia. Redaktorzy gazety nawet nie zadali sobie trudu, by sięgnąć do wpisów o przeszłych zaręczynach, co nadałoby choć trochę prawdziwości wypisywanym na łamach szmatławca bzdurom. Poza tym jeszcze tego brakowało, żeby własna przyjaciółka sabotowała ją na tak ważnej misji, a przecież przyszła tu wyłącznie dla niej, rezygnując z wyśmienitej zabawy, jaką jest bingo w budynku obok. Zwątpienie Blair drażni tylko trochę, pokazując, że i ona nie orientuje się w tej przestrzeni. Przydługi spacer zaczyna nudzić. Charlotte dochodzi do wniosku, że muszą chyba krążyć w kółko, skoro nadal nie udało się znaleźć dyżurki pielęgniarek. Nigdy tam nie dotrzemy, przemyka nawet przez myśl i zaklinaczka ubolewa, że nie sprawdziły wcześniej mapy całego piętra, co z pewnością ułatwiłoby im pracę i odnalezienie się w tym miejscu. Mijają kolejne Kiedy za rogiem korytarza pojawia się coś wyróżniającego się na tle rzędu zakratowanych drzwi, zwalnia tempa, niemal zupełnie przystając. Nie ma pewności czy po drugiej stronie znajduje się ta nieszczęsna dyżurka, ale zaraz z pomocą przychodzi Scully. Charlotte kiwa tylko głową na wzmiankę o przejściu za ladą i odruchowo wygładza materiał uniformu. Teraz jej kolej, aby się wykazać. - Ale mnie wymęczyła pacjentka spod czwórki. Za nic nie chciała przyjąć leków i siłowałam się z nią dobrą godzinę - wzdycha ciężko i wychodzi zza rogu, opierając się rękoma o blat długiej lady. Robi umęczoną minę, co idealnie współgra z podkreślającymi oczy cieniami, zresztą dobrze dostrzegalnymi w słabym świetle jarzeniówki. Podaje jej numer pokoju, gdzie widziała wcześniej bujającą się na podłodze kobietę. Blondynka unosi na nią wzrok i ściąga jasne brwi, jakby dziwiąc się jej obecności. - Za to dwadzieścia osiem potrzebuje wymiany pościeli i porządnego szorowania. Znowu nasrał sobie na ręce i rozsmarował wszystko po ścianach, mówiąc, że maluje niebo. Oni naprawdę nie mają litości - przytacza jedną z zasłyszanych historii. Charlotte spędziła dostatecznie wiele czasu na korytarzach szpitala imienia Sary Madigan, słuchając narzekań pielęgniarek, by rzucać podobnymi opowieściami jak z rękawa. - Z-znowu? - spomiędzy warg blondynki wydostaje się wątpiący pisk. Widać jest to jeden z jej pierwszych dyżurów i nie ma jeszcze doświadczenia. - Za to jego sąsiad siedział obok i rzeźbił figurki z tego, co zostało, wołając, że to stado piesków. Wykończą mnie kiedyś. Co czytasz? - Jakby nigdy nic wskazuje brodą na dzierżoną przez pielęgniarkę książkę. Ta mruga kilka razy jak oniemiała, po czym szybko się reflektuje i spogląda na okładkę. - To Kieł i stetoskop od B.J. Cook, czytałaś może? - Kobieta cieszy się ze zmiany tematu. - To ten romans, o którym pisali w Zwierciadle? Jeszcze nie czytałam, dobre? - Na twarzy Williamson pojawia się cień bladego uśmiechu, że pielęgniarka nie wątpi już w jej obecność i tym samym może kupić Blair trochę czasu. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Gdy Charlotte zagaduje prawdziwą pielęgniarkę, ja powoli na palcach przechodzę za jej plecami. Szybko zaczynam teraz rozglądać się po pomieszczeniu, całkowicie ignorując klucze, bo wszystkich wziąć nie mogę. Moim celem była jakakolwiek lista pacjentów czy ich szpitalne karty. Dość szybko spostrzegłam szafkę kartotekową podzieloną na dane litery alfabetu. Duffy i Scully były w zupełnie innych szufladach. Pamiętałam, po co tu przyszłam, ale musiałam się upewnić, że mojej matki tutaj nie ma. Zaczęłam więc od szuflady, gdzie były nazwiska na literę S i w tym momencie Williamson mogła dostrzec, jak samoistnie otwiera się powoli jedna z szuflad w pokoju za kobietą, a umieszczone w nich koperty są sprawdzane przez jakąś niewidoczną dla jej oczu siłę. To był moment, w którym musiała za wszelką cenę utrzymać uwagę kobiety, żeby ta się nie obejrzała w tył. Odetchnęłam z ulgą, gdy nie znalazłam karty swojej matki i po zamknięciu jednej z szuflad, otwieram drugą tam, gdzie znajdę karty na literę D. Szybko je kartkuję, ale wciąż próbuję robić to jak najciszej. Wkrótce znajduję to, czego szukałam. Patricia Duffy, urodzona w 1915 roku, pokój trzynasty. Zamykam kolejną szufladę i kieruję się teraz do ściany z kluczami i szybko biorę trzynastkę, która zaczyna lewitować w przestrzeni i zaraz znika pod niewidzialną osłoną, gdy chowam ją do kieszeni spodni. Skradam się za blond kobietą i gdy przechodziłam obok Charlotte, ta mogła poczuć ukłucie mojego palca, który nieboleśnie dotknął jej pleców. To był znak, że dziewczyna mogła przestać zajmować kobietę. - Na całe szczęście nie ma tu mojej matki, ale... znalazłam kogoś innego. To zajmie tylko chwilę, obiecuję. - Wyszeptałam do dziewczyny, gdy znalazłyśmy się w bezpiecznej dla nas części korytarza. Specjalnie nie wspominałam imienia kobiety, bo Duffy raczej nie wzbudza pozytywnych emocjo wśród wiedźm. Charlotte jest śmiała, ale wciąż obawiałam się, że chciałaby się wycofać. - Musimy się dostać do trzynastki i patrząc na numery, to... musimy iść, tak jak szłyśmy. - Na szczęście nie musiałyśmy znowu mijać dyżurki, co mogłoby być podejrzane dla siedzącej tam kobiety. Czekałam jeszcze na ostatnie słowo Charlotte, gotowa przejść dalej. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Rozmowa o literaturze się klei, zwłaszcza że Charlotte ma już doświadczenie w ciągnięciu swoich rozmówców za język i udawaniu wielkiego zainteresowania. Pielęgniarka zdaje się być wielką fanką romantycznych tekstów i roztkliwia się nad kolejnymi książkami. - Jeszcze nie dotarłam do końca, ale już mogę przyznać, że to moja ulubiona część - szczebiocze pielęgniarka. - Mam nadzieję, że Jerome wyzna miłość Constance. To taka piękna para, bo choć ich historia jest tragiczna, to ma w sobie wszystko, czego… - Dobra, czytaj dalej, to mi streścisz. Mnie przydałoby się wrócić do pracy - zarządza wreszcie Chartotte, poklepując blat lady, kiedy czuje na plecach ukłucie Blair. Wsuwa dłonie w kieszenie uniformu i posyła jeszcze jeden uśmiech młodej blondynce. Biedna dziewczyna, musi rzeczywiście pracować w tym miejscu i każdego dnia użerać się z pacjentami. Skoro nawet nie zdziwiła się na wymyśloną opowiastkę, znaczy to, że rzeczywiście można się tu spotkać z podobnymi ekscesami. Odchodząc kawałek na bok, nachyla lekko głowę, by usłyszeć szept przyjaciółki. Wznosi tylko brwi ku niebu, ale nie komentuje zmiany planów. Skoro już tu są, to logiczne, że mogą skorzystać z okazji, by włamać się do innego pokoju. Pytanie tylko, skąd Blair może znać tylu szaleńców? Wzrusza ramionami, przyjmując taki stan rzeczy. - Niech tak więc będzie - stwierdza beznamiętnie i rusza w drogę powrotną, tym razem już pewniejszym krokiem. Częściej zagląda przez zakratowane drzwi do kolejnych mijanych pokoi, zastanawiając się, co też ci wszyscy ludzie zrobili, żeby zasłużyć sobie na podobną rzeczywistość. Nafaszerowani lekami zapewne nie rozumieją, gdzie są i że tuż za murami budynku toczy się normalne życie. Od jak dawna tu są i czy mają jeszcze szansę na powrót? Charlotte nie urządza sobie spacerków, tylko podąża zwartym krokiem w znanym już sobie kierunku. Im prędzej opuszczą to miejsce, tym większa szansa, że jeszcze załapią się na bingo. Nieomal wróciwszy do punktu wyjścia, zatrzymuje się przy zawieszonym na ścianie numerku. Drzwi do tej sali są identyczne, jak w każdej innej części oddziału. - Kogo tutaj mamy? - pyta, splatając ręce na piersiach i opiera się bokiem o ścianę, przesuwając wzrokiem po bliżej nieokreślonej przestrzeni, nadal nie mając pojęcia, w którym miejscu jest Scully. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Udało mi się niemożliwe. Ja, oczywiście z pomocą zaklinaczki, włamałam się do Nostradamusów na najbardziej strzeżony oddział psychiatryczny magicznego społeczeństwa. Stałam teraz pod celą kobiety, nie będąc pewna, o co właściwie powinnam się jej spytać i jak to zrobić. - To Patricia Duffy... Słyszałaś o niej? - Zerknęłam na dziewczynę, nie będąc pewna, czy zdaje sobie sprawę, przed jakiej celą osobowości stoimy. - Innowatorka teorii magii, skupiająca się na magii iluzji. Wszystko robiła w domowym zaciszu, bez wyższego wykształcenia. Jej mąż był tyranem, popadła przez niego w chorobę psychiczną. Pewnego dnia stworzyła Cellulę i trzymała w niej męża, dopóki ten nie umarł z odwodnienia... Ta kobieta to czysta skarbnica wiedzy, ale... miała nie żyć. Musieli skłamać, gdy powiedzieli, że zmarła trzydzieści lat temu na zawał. - Wytłumaczyłam dziewczynie, nie dając jej szansy odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie. - Dobra... Wchodzimy... - Wzięłam głęboki wdech, z kieszeni wyjmując w tym samym klucz, który szybko i bezproblemu wszedł do zamka. Z lekkim zawahaniem się go przekręciłam, a ciężkie, metalowe drzwi odsłoniły przed nami smutny widok. Stara, zmarnowana kobieta na krześle, wpatrująca się w nicość bez większego wyrazu. Wyglądała trochę jak zmumifikowane zwłoki, co zmartwiło mnie mocno, bo nie wiedziałam, czy będzie w stanie jakkolwiek kontaktować, mimo użycia na niej eliksiru detoksykacyjnego. - Zamknij drzwi... Pani Duffy..? - Odezwałam się najpierw do Williamson, a następnie zdjęłam spinkę, co sprawiło, że magiczny kamuflaż zaraz znikł, odsłaniając nagle moje ciało. Dotknęłam dłoni kobiety, podnosząc ją. Była ciepła, ale gdy ją puściłam, ta upadła bezwładnie na oparcie krzesła. Jej źrenice były jak dwa księżyce, a ślina spływała jej powoli po brodzie, wydostając się ze stale otwartych ust. Musiała być bardzo mocno znarkotyzowana, dlatego zaraz złapałam za probówkę z eliksirem detoksykacyjnym i zdejmując wcześniej korek, wlałam jej zawartość do ust. Czekałam teraz niecierpliwie, aż zadziała, ale nic się nie stało. - Ta szmata... Hudson mnie chyba oszukała... - Zaczęłam, obgryzając paznokcie ze stresu, chodząc w kółko po zaniedbanym pokoju, w którym było tylko łóżko, krzesło i biurko, a tynk powoli schodził ze ścian, gdy na suficie rozwijał się grzyb. - To miał być eliksir detoksykacyjny i co kurwa? Nie działa, jaka ja jestem głupia... - Kręciłam się w amoku, mówiąc do siebie. Zbyt dużo poświęciłam, żeby to nie zadziałało. Nagle moja głowa zwróciła się w stronę kobiety, gdy usłyszałam ciche mlaśnięcie. Jej usta były teraz zamknięte, a źrenice zwęziły się jej widocznie, reagując definitywnie na światło. - Czy to sen? - Odezwała się Duffy po dłuższej chwili, mącąc wzrokiem między mną, a Charlotte. Jej głos był widocznie zmęczony, a ona nie wydawała się być w bardzo dobrym stanie, więc musiałam się śpieszyć. - Tak... To tylko sen - Zagrałam w jej grę i kucnęłam teraz przed nią tak, żeby być na wysokości jej wzroku. - Pamięta Pani jeszcze ten dzień? Gdy sformułowałaś Cellulę w magię, zamykając w niej męża? - Spojrzałam się na nią z nadzieją, że odpowie na moje pytania. - Ten skurwysyn nawet w snach będzie mnie prześladować? - Warknęła zła, ale nie powiedziała nic więcej, bo szybko dopadł ją kaszel i musiała mieć chwilę na dojście do siebie. - Jak to opracowałaś? Pamiętasz jakiś wzór? A co najważniejsze - słabe strony? - Uniosłam brew, gdy ta mogła już spokojnie znowu mi odpowiedzieć. - Jak mogłabym nie pamiętać? Szykowałam to przez rok, żeby wreszcie nadszedł najszczęśliwszy dzień mojego życia, jak Richard błagał mnie o szklankę wody, a potem tylko majaczył i majaczył, a ja delektowałam się jego agonią... - Kobieta zaczęła teraz niepokojąco chichotać, jak jakaś stara wiedźma, co wprawiło mnie w dyskomfort. Bałabym się wiedzieć, co mogłoby się tutaj stać, gdyby ta zrozumiała, że to nie jest tylko jej sen. - A mogłabyś mi to wytłumaczyć? - Kolejne pytanie, teraz pełne nadziei. - I tak nie mam tutaj nic lepszego do roboty... - I zaczęła mi tłumaczyć, jakby była wykładowczynią na uniwersytecie. Starałam się wszystko zapamiętać, ale wiedziałam, że nie będę w stanie, dlatego w międzyczasie wzięłam metalowy pierścień, na którym wisiał klucz i breloczek i odgięłam jeden drut i z bólem zapisałam nim na przedramieniu całe równanie, uwalając tym samym strużki krwi. A ja tylko ściskałam zęby, próbując wszystko zapamiętać. Kobieta w ogóle nie zdawała się tym przejmować, pochłonięta swoim wykładem, a ja tylko ściskałam z bólu żuchwę. Zużywam eliksir detoksykacyjny Ostatnio zmieniony przez Blair Scully dnia Pią Lis 10 2023, 23:51, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Oczywiście, że zna zaklęcie z dziedziny magii iluzji, ale o Patricii Duffy słyszała pobieżnie, zaledwie liznąwszy gdzieś jej nazwisko podczas zajęć z historii. - To jest… Ta Patricia Duffy? - dopytuje teatralnym szeptem, kiedy Blair wsuwa klucz do zamka. - Czy nie powinna być już stara i zasuszona? Kiedy wynalazła to zaklęcie? - Ciekawa jest szczegółów, których nie miała okazji poznać na uczelni. Studiując demonologię, zaledwie część przedmiotów pokrywa się z rytualną iluzją. Na co dzień nie potrzebuje znać teorii magii, by siłować się z piekielną mocą, ale tutejsza otoczka zakradnięcia się do niej po nocy wystarcza, aby zainteresować Williamson. Przed wejściem do sali, poprawia jeszcze uniform, by w razie w miarę dobrego stanu starszej pani, ta nie zorientowała się, z kim ma do czynienia i w opowiadanych z błędnym wzrokiem zeznaniach pojawiała się tylko jako jedna z pielęgniarek. Wchodzi do środka i zgodnie z poleceniem zamyka za nimi drzwi. Spojrzenie zawiesza na probówce w ręce Blair, jak trafia do ust pani Duffy, a jej zawartość spływa kobiecie po brodzie. Czyżby Scully przygotowała się rzeczywiście na każdą ewentualność? Czy przypuszczała spotkać swoją matkę w takim stanie, a może znalezienie jej nigdy nie było w zamiarze? - Hudson? Jaka Hudson? - dziwi się, bo jedyną czarownicą, jaka przychodzi Charlotte na myśl, jest jej przyjaciółka Valentina, a ta absolutnie nie zna się na przyrządzaniu eliksirów. Charlotte przesuwa wzrokiem po sylwetce przyjaciółki, zastanawiając się, ile jeszcze sekretów przed nią skrywa, po czym skupia się na starszej czarownicy. Nabiera powietrza w płuca i wspiera się rękami na biodrach. Patricia zaczyna mamrotać coś o śnie, o wstrętnym mężu i prześladowaniu. Właśnie dlatego zaklinaczka nie chce bawić się w te całe małżeństwa, aby uniknąć podobnych przebojów. Ma serdecznie dosyć wszelkich przedstawicieli płci brzydkiej i zamierza pozostać, chociażby w stanie staropanieństwa do końca swoich dni. Słowa Duffy zaczynają układać się w spójną całość. Siłą rzeczy słucha instrukcji, ściągając przy tym brwi w zamyśleniu. Cały proces zdaje się być skomplikowany, ale wykonalny. Czyżby Scully zamierzała wykorzystać tę technikę podczas swojej pracy? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
- Wynalazła je chyba przed naszymi narodzinami, ale geniusz nie powinien zanikać z wiekiem, mam nadzieję, że będzie pamiętać cokolwiek. - Odpowiedziałam dziewczynie, próbując optymistycznie podejść do stanu zdrowia kobiety. - Jeżeli mamy szansę spróbować to warto. W szczególności, że może to być nasza ostatnia, zanim rzeczywiście umrze - Westchnęłam jeszcze ciężko, wracając skupieniem do staruszki. Dopiero gdy dziewczyna spytała, o Hudson zauważyłam, że pomyliłam nazwiska. Nie poprawiałam się, bo i tak nie powinnam wspominać tego przy dziewczynie, choć pomoc z tą Audrey by mi się przydała. Przez własną głupotę będę teraz tylko zapewne szantażowana. Zrobiłam wszystko i miałam wszystko. Teraz tylko wydostać się z tego wariatkowa, potem przetrwać przesłuchanie i będę musiała to wszystko opracować i zdać Zuge. Zakładałam, że zrobię to na uczelni, bo w bibliotece będę miała pod ręką wszystko, co przyda mi się do ułożenia potrzebnych równań. Szramy na ręce wyglądały źle, ale opatrzeniem ich zajmę się później. Tutaj i tak mój pentakl nie zadziała. Kobieta trochę zbladła, była widocznie wycieńczona tymi wszystkimi medykamentami, którymi ją tutaj faszerują. Z wielkim trudem nagle wstała i mamrocząc coś pod nosem, doczłapała się do łóżka, gdzie wlazła zaraz pod kołdrę, stale mówiąc coś zbyt cicho, żebyśmy były w stanie to zrozumieć. Kiwnęłam Charlotte głową, że czas na nas. Zamknęłyśmy za sobą drzwi, gdy założyłam znowu zaklętą spinkę. Gdy Charlotte czekała przed klatką schodową ja na palcach odwiesiłam klucz od pokoju Patricii i opuściłyśmy oddział na najwyższym piętrze. Potem jeszcze szybko i cicho odwiesiłam klucz za dalej podsypiającą w recepcji pielęgniarką i Williamson-pielęgniarka pod pretekstem wyjścia na papierosa przedostała się przez ochronę, a ja za nią wciśnęłam się między próg i obie opuściłyśmy teren szpitala. - Nie wierzę, że to nam się udało - Zaśmiałam się teraz w stresie, gdy dziewczyna zdejmowała pielęgniarskie fatałaszki, ubierając się zaraz w swój codzienny strój. - Dziękuję, jeszcze raz... Bez Ciebie nie dałabym rady... musisz mnie kiedyś nauczyć tej całej zabawy z demonami, to jest niezwykle przydatne..! - Zachichotałam jeszcze, za nim wróciłyśmy do naszego pokoju. Ave Lilith. ztx2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
07 maja 1985 Powiedzieć, że jest wkurwiony, to jak nie powiedzieć nic. Świat schodzi na psy, skoro już od własnej rodziny nie można oczekiwać spełnienia prostej przysługi. Może nie byłby tak wściekły, gdyby Ben od początku postawił sprawę jasno, ale najwidoczniej w tych czasach młodzieży nie uczy się o efektywnej czy jakiejkolwiek komunikacji. Wystarczyło zamiast „przykro mi” napisać to, co wysrał z siebie w ostatnim liście, doprowadzając Sebastiana do białej gorączki. Tylko wstyd matce przynosi, że go na takiego niewdzięcznego chuja wychowała. Nagromadzenie obowiązków, problemów i emocji nie sprzyja jego nerwom. Jest w sanatorium od wczoraj i… to tyle. Dziś wieczorem wyjeżdża. Miał wrócić odtruty i zrelaksowany, wróci wkurwiony i zawiedziony tym, w jaką stronę zmierza świat. Jeszcze go, starego konia, smarkaty gówniarz śmie pouczać. Po spaleniu trzech fajków, okręceniu się kilka razy wokół własnej osi i ofukaniu „ja ciebie też”, patrzącego na niego bezczelnie z białej kartki, nogi same niosą go do pokoju Judith. Daleko nie ma, całe pięć kroków. Jeśli ściany są wystarczająco grube, to może Frank w pokoju nieopodal ich nie usłyszy. Wchodzi, zapukawszy do drzwi tylko przelotnie. W palcach ma czwartego fajka, jego brwi są zmarszczone, a spojrzenie rozeźlone. Trochę zbyt głośno zamyka za sobą drzwi. — Pierdolony gówniarz. — Ktoś mógłby powiedzieć, że to osobliwe powitanie, ale na szczęście z Judith już się dzisiaj witał. Rano, w łóżku, które teraz stoi przed nim. Nago. — Pracowałem w kancelarii, jak on jeszcze na chleb mówił pep — produkuje się ze złością, bez najmniejszego wstępu i nawet nie zaciąga się dobrze papierosem, kiedy kontynuuje. — Wiem, kurwa, co poszło nie tak. Mój chrzest. — Unosi brwi i wskazuje trzymanym fajkiem w kierunku Judith nerwowym ruchem, nim znów go wkłada między zęby, tylko na ułamek sekundy. — Ledwo matce wtedy z macicy wyszedł. Pamiętam, bo wyglądał jeszcze jak ziemniak. No wiesz, jak każdy noworodek. Świętowaliśmy mój chrzest, kupa ludzi, człowiek był młody, nie miał cierpliwości. Moja siostra chciała młodego na spacer zabrać, to skorzystałem z okazji i poszedłem z nią. Wózek mi dała na chwilę do poprowadzenia, nie wiem jak to się stało, ale mi smarkacz z niego wypadł. Drogi wtedy jeszcze nierówne były. To wtedy musiał się głową na dupę zamienić i się z ziemniaka pieprzona zasmażka zrobiła. A wyglądał dobrze, myśleliśmy z siostrą, że nic się nie stało, to nikomu nie mówiliśmy. A tu o, po trzech dekadach konsekwencje wychodzą, cholerny… Zatyka się papierosem, kręcąc głową na niemożliwość tego, w jaką stronę to wszystko się potoczyło. Tym razem zaciąga się głębiej i dopiero teraz dostrzega wzrok Judith. — Ben, o Benie mówię — wyjaśnia, wzdychając ciężko. K6 na konsekwencje po evencie: 6 - nic się nie dzieje[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Nie Maj 05 2024, 17:54, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Dziś miał się skończyć dwudniowy pobyt Sebastiana w sanatorium, a ja już czuję się chujowo. Niby długo tu nie byliśmy – wczoraj przyjechaliśmy, spędziliśmy razem czas, i noc, na przykład u mnie w łóżku, a dzisiaj wieczorem tego nie powtórzymy, bo już wyjeżdża. Razem wstaliśmy na śniadanie, razem szliśmy na te całe zabiegi odtruwające i rehabilitujące moją rękę, razem siedzieliśmy w cholernym jacuzzi (Lucyfer mi świadkiem, chociaż nie cierpię siedzieć na dupie i nic nie robić, siedzieć w tej buzującej wannie mogłabym cały dzień), razem pewnie zejdziemy niedługo na kolację, a potem on dostanie buziaczka na podróż i jutro wstanę sama, smętnie kwękając. Jest z nami Frank. Na razie trochę na uboczu. Wie o nas wiele, choć powinnam zatrzymać się na wie o nas, ale nie odzywa się w tej sprawie. Być może nawet nie wie, że nie powinniśmy. Że nie możemy. On zresztą też ma tajemnice, o które być może go zapytam. Jak na przykład, co, do chuja, się odpierdoliło na spotkaniu Kowenu, że jedno dziecko siedziało w jednym rogu, żona w drugim, a Frank w trzecim. Jak powie, że nie mój interes, to więcej nie zapytam. Minęła jakaś chwila, odkąd wróciliśmy z zabiegów. Po wysiedzeniu dupy w jacuzzi udałam się pod prysznic (tym razem nie zamknęłam zamka), żeby zmyć z siebie smród chloru, założyłam majtki, a na to szlafrok, i w ten sposób miałam zamiar umilić sobie wieczór szklaneczką whisky, do której właśnie wrzuciłam kosteczki lodu, kiedy do mojego pokoju wpadła burza. Zazwyczaj to ja w ten sposób wpadam do kogoś, więc patrzę na Sebastiana, lekko zdębiała i zszokowana, obserwując, jak ten miota się w tę i z powrotem, wyrzucając z siebie całe wkurwienie – bo tyle byłam w stanie zrozumieć z tego, co do mnie mówił. Był wkurwiony, bo go jakiś gówniarz obraził. Gówniarz z jego rodziny. Jak? Nie mam, kurwa, pojęcia, ale siedząc sobie przy stoliku, z nogą założoną na nogę (wystającą zza miękkiego szlafroczka), z wilgotnymi jeszcze włosami, trzymam w dłoni szklankę whisky, bo nawet nie czuję przestrzeni, żebym ją mogła podnieść. Ben. — Ten Ben, co mi go przedstawić chciałeś? – Potem mi wysłał kondolencje, dość długie i formalne. Mówiłam, że to albo debil, albo geniusz. Nic nie sugeruję. – Co Ci zrobił? – pytam spokojnie, chociaż uwagę teraz na szklance. Nie tą, którą przed chwilą trzymałam w dłoni. Teraz wyciągam drugą i polewam solidnie whisky, do której również dorzucam lodu. A potem sobie przypominam, że przecież dzisiaj miał wyjechać. No trudno. Przyda mu się bardziej. Nie zapłaczę, jeśli wyjedzie jednak jutro. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Moment, w którym Judith reaguje zupełnym spokojem na jego chaotyczne zachowanie — cóż za zaskakująca zamiana ról — jest momentem, w którym uświadamia sobie, że jego cudo siedzi tutaj samotnie, w samym szlafroczku (ma coś pod spodem?) i właśnie degustuje whisky, co oznacza, że przyszedł w doskonałym momencie. Mógłby tę złość zmienić w coś całkiem przyjemnego — nie jest w stanie o tym nie pomyśleć, gdy sunie spojrzeniem wzdłuż odsłoniętej skóry i zatrzymuje je na wnętrzu ud, tam, gdzie widok bezczelnie toruje mu miękki szlafrok. Zaciąga się swoim papierosem nadal zbyt szybko i z wkurwem na twarzy, choć zaczyna to tworzyć trochę komiczny efekt, gdy jego spojrzenie rozmięka zupełnie na widok Judith. Wzdycha raz jeszcze, ciężko i ze zrezygnowaniem, przyjmując od Judith szklankę z whisky. Po jednej będzie mógł prowadzić, nic się nie stanie. — Czego nie zrobił. — Krzywi się i siada z tym niezadowolonym grymasem na drugim krzesełku przy stoliku. Pochłania zawartość szklanki szybkim ruchem, a odstawiwszy ją, rozmasowuje skroń, czując, jak gromadzi się w niej całe ciśnienie podniesione przez kuzyna. Nie dość, że nie ma szacunku do starszych, to jeszcze chce go wpędzić do grobu. To nie na jego wiek takie nerwy. Wzdycha raz jeszcze i jak na Sebastiana jest to zaskakująco duża ilość westchnień — z reguły mimo wszystko oddech woli przeznaczać na słowa, niż bezcelowe wzdychanie. Ale tym razem jest ku temu powód. Bo żeby wyjaśnić Judith, o co dokładnie chodzi, musi… Cóż, musi powiedzieć, o co dokładnie chodzi. Nosi się z tym od dłuższego czasu, ale moment zawsze był zły. Czy teraz jest dobry? Pewnie nigdy takiego nie będzie. Dolewa sobie jeszcze trochę whisky, uciekając spojrzeniem od ciemnych oczu i wlepia je na kilka momentów w szklankę, próbując zebrać myśli i znaleźć odpowiednie słowa. Przeczesuje dłonią włosy i na tym etapie Judith już z łatwością może dostrzec podszytą stresem nerwowość w jego ruchach. Widok raczej niespotykany. W końcu unosi na nią spojrzenie. Wygląda na trochę spokojniejszego, choć jego palce drobnymi ruchami ostukują szkło. Wie, że przy Judith nie musi kontrolować odruchów, więc zupełnie się na nich nie skupia. — Muszę ci o czymś powiedzieć. — Zacznijmy od podstaw. — Lata temu, zanim jeszcze wstąpiłem do gwardii, spotykałem się z kimś. — Znów patrzy na szklankę, choć raczej po to, by nie rozproszyć myśli, nie ze strachu przed reakcją Judith. Dlaczego miałaby być zła? — Niedawno dowiedziałem się, że była w ciąży, kiedy się rozstaliśmy. — To dużo powiedziane, nie rozstali się. Po prostu ją zostawił. Shirley była, jaka była, ale nie jest z tego dumny. Mógł to zrobić w dużo bardziej cywilizowany sposób. — Urodziła to dziecko. Nie powiedziała mi o tym. — Wraca wzrokiem do Judith, a całe nerwy, z jakimi tu wparował, zdają się zupełnie z niego ulecieć. — Mam córkę. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia