First topic message reminder : Szlak tropicieli Ulubiona ścieżka tropicieli i łowców w Cripple Rock. Inni spacerowicze raczej jej unikają, bo często są z niej wyganiani. Panuje tu ekstremalna zasada ciszy, która ma na celu niepłoszenia łownej zwierzyny. Gęste korony drzew sprawiają, że słońce ma niemałą trudność z przebijaniem się przez nie, co powoduje, że obszar ten jest w ciągłym półmroku. Lepiej trzymać się głównego szlaku, bo wokół niego często rozstawione są sidła, bądź inne pułapki. W połowie jej długości jest wybudowana mała skrytka, która posiada produkty pierwszej pomocy, ale także energetycznego batona i butelkę wody. Używać tylko w razie potrzeby. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 20:57, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Virgil Scully
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 3
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 186
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 16
WIEDZA : 19
TALENTY : 11
Zdecydowanie Virgil by się zgodził z Zagiem, że życie bez pasji byłoby nudne i nie warte w sumie życia. Pewnie dlatego miał tyle pasji - kochał oglądać ptaki, łowić ryby, polować amatorsko, bawić się w skauting, zarażać tą pasją nie tylko swoje, ale również swoje dzieci, nie mówiąc już o tym, jakie to mu dawało wytchnienie od pracy i codziennych obowiązków oraz co nowszych porcji stresu. Każdy zasługiwał na chwilę oddechu od codziennych trosk i zmartwień... A przynajmniej tego trzymał się Virgil. A co do odrywania się od codzienności, Virgil postanowił zadać pytanie czyniące z niego hipokrytę: - Jak tam w ogóle w robocie? Na pytanie kolegi zaczął przeglądać atlas. - Jeszcze sporo. Ale w sumie niedawno kupiłem odświeżone wydanie. Wiele gatunków próbuję zobaczyć kolejny raz, by je oznaczyć - przyznał szczerze. Podał mu nawet książkę do przejrzenia, jeśli Zafeiriou chciał się sam przekonać, że większość gatunków musiał zaznaczyć na nowo. Gdy jego towarzysz się zgodził, Scully wraz z nim zszedł z głównej ścieżki, aby iść tylko jej okolicą. Gdy przeszli jednak kawałek skrzywił się, zdecydowanie niezadowolony. - Chyba nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł - stwierdził, pokazując wyraźny ślad buta mokrej ziemi. Zapewne jakieś zwierzę tu sikało i ktoś, kto szedł tutaj przed nimi był za durny, by się zorientować. - Myślę, że powinniśmy przy najbliższej okazji jeszcze bardziej się oddalić od głównej ścieżki. Podejrzewam, że akurat my się nie zgubimy - stwierdził pewnie, a zarazem wesoło. Lubił tego typu wyprawy w nieznane. A jeśli nawet się zgubią i później wróci do domu to przecież nic takiego się nie stanie. A przynajmniej tak zakładał. Suma: 10 + 11 (talenty) + 20 (tropienie II) + 318 (poprzedni rzut) = 359 |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu rodzinnej spółki
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Las zawsze pachniał tak samo - otrzeźwiającym podmuchem wolności, który tlenem wypełniała każdy segment jego ciała. Czasem zazdrościł Ronanowi, ze wśród drzew, w zbutwiałym odcieniu zieleni, w akompaniamencie trelu ptaków, w mchu uginającym się pod ciężarem korków, czuł się, jak w domu. Cecil, choć bardzo tego pragnął, nie mógł podzielić jego uczuć. Czuł się tu obco, jako intruz, jak włamywacz, który narusza niedotkniętą ludzką ręką zarezerwowaną wyłącznie dla przyrody przestrzeń. Czasem wydawało mu się, że czuł na sobie setki rozproszonych oczu, zupełnie jak pod wpływem jednego z zaklęć iluzji - Consilium. Niewykluczone, że owe przeczucie sprowokowane były śmiertelnym niebezpieczeństwem, w jakim się znalazł siedem lat temu, na własne życzenie błądząc po najgłębszych zakamarkach lasu. Nie przyznał się wtedy Ronanowi, że zszedł ze szlaku i zgubił drogę. Nie powiedział mu, jak bardzo się bał. Okrył się płaszczem bezpieczeństwa utkanym z kłamstw, ale Lanthier wiedział. Wyczuł to w tonie jego głosu. Ujrzał w jego spojrzeniu. Wtedy, po raz pierwszy w życiu, tylko krok dzielił go od śmierci. Wtedy nie miał do powiedzenia nic poza cichym, wyszeptanym "dziękuję". Nie mógł sobie przypomnieć czy kiedykolwiek później te słowo opuściło jego gardło. - Żeby świętować ósmą rocznicę naszej znajomości, wyszarpię cię ze szponów śmierci, jeśli będę musiał. Nie żartował, właśnie po to studiował magią antomiczną,własnie po to - głęboko w to wierzył - Lilith postawiła ich na swojej drodze. Dług zaciągnięty u Lanthiera miał zamiar spłacić. Nie tylko ze względu na sympatię, którą obdarzył mężczyznę. - Naprawdę? - błysk rozbawienia zapłonął na krawędzi jego źrenic. - Moja matka zawsze powtarzała, że życie zaczyna się po trzydziestce, ale może próbowała się tylko pocieszać- albo miała dość oglądania się na swoje odbicie w lustrze i przekonywania samą siebie, że upływ czas ją nie obejmuje, dodał ciut złośliwie w myślach. Korzystając z okazji, objął uważnie spojrzeniem twarz Lathniera. Zarost, który okalał jego policzki i brodę, skutecznie zakrywał zwiastun starości - zmarszczki. - Myślę, że długo po - poddał się tej refleksji – bo przecież też ślubowałem jednej kobiecie oddanie, a widzisz, żeby jakakolwiek zmarszczka przecinała – szpeciła to złe słowo, szpecić mogły blizny, jak te na wysokości łopatki, pamiątka po odłamkach szkła, które wtopiły się w jego skórę, gdy próbował wydostać się ze szklanej pułapki – moją twarz? Tą kobietą, co zresztą zapewne nie podległo żadnej dyskusji, była Lilith. Żadnej innej nie miał zamiaru, nawet w najbardziej złowrogich koszmarach, składać przysięgi wierności. Żadna inna nie mogła zająć miejsca Matki Piekła. Żadna inna, poza Tessą, nie była równie ważna w jego życiu. Nawet Dahlia. W tym momencie jednak wolał skupić się na skrawkach znajdującej się w zasięgu jego wzroku przestrzeni. Szlak tropiciela wił się jak wielki, rozciągający się na kilkadziesiąt kilometrów gad, oblepiony błotem. Jego gniewny syk objawiał się każdym, najcichszym dźwiękiem, choćby suchą gałęzią łamiącą się pod naporem podeszwy obuwia. Cecil stawiał kroki ostrożnie, patrzył pod nogi, uważał, by nie poślizgnąć się na rozmokłym przez deszcz podłożu. Kąpiel błotna, choć podobna zdrowa dla skóry, nie wpisywała się w obszar jego dzisiejszych aspiracji. Wystarczyło krótkie, sączące się z ust Ronana "spójrz", by oderwać wzrok od otaczającego go krajobrazu i najpierw przenieść go na oblicze mężczyzny, a potem nieco dalej - źródła jego tymczasowego zainteresowania. Kącik drgnął Cecilowi nieznacznie pod wpływem kolejny słów. Łajno łosia, pokryte suchymi liśćmi i gałęziami, dostrzegł z kilkusekundowym opóźnieniem. Przeoczyłby je, gdyby niewprawne oko i doświadczenie stojącego nieopodal tropiciela. Chociaż łoś nie był równie przerażający, co wyłaniający się nagle z ciemności cerber, w drodze do zagajnika, dzikie, ranne zwierzęta dały Cecilowi cenną lekcje - nie należało ich bagatelizować, dlatego podszedł do tego osobliwego znaleziska, by przyjrzeć mu się uważniej z bliska. - Nie widzę nigdzie krwi, więc być może po prostu tedy przechodził – podsunął, skupiwszy znowu wzrok na twarzy swojego towarzysza. - Co ci mam powiedzieć? Jest tak jak zwykle, gówniane - błysk uśmiechu w spojrzeniu Ronana sprawił, ze również wykrzywił usta w lekkim rozbawieniu. – Mam ci streścić jego przebieg, czy już wszystko wiesz? Spotkanie Kowenu w przełyku Fogarty'ego pozostawiło posmak goryczy. Nie potrafił przejść obojętnie obok słów Zuge - nadal odbijały się od przestrzeni jego myśli, czasem zagłuszały słowa modlitwy kierowanych ku Lilith. Zaufanie, jakim obdarzył kobietę, stopniało w temperaturze piekielnego ognia, który wybuchł przed jego twarzą dnia dwudziestego szóstego lutego. - Powiedz, bez owijania w bawełnę, jakie straty poniósł Rezerwat - myśl Ile istnień pochłonęła rozpadlina?, spędzała mu sen z powiek i, chociaż korciło go, by pojawić się na terenie Rezerwatu, albo chociaż nakreślić do Lanthiera list, zaoferować swoją pomóc, nie uległ tej pokusie, zgniótł ją w pięści, pozwalając obawą zamieszkać w niespokojnym drżeniu serca. Cecil, pomimo nieprzyjemnych doświadczeń z cerberem, żywił, nie zawsze odwzajemnioną, sympatie do podopiecznych Ronniego, więc ciekawość, która wybrzmiała z jego ust, nie była podszyta nićmi fałszu, w jego słowach zabłąkała się troska. Sam przecież, ponad rok temu, uratował oślepionego na jedno oko królika spod tyrani ludzkich i, zbiegiem okoliczności, zupełnie niemagicznych rąk. – Było bardzo źle? - Brednie przekazane do wiadomości publicznej przez Piekielnik ani trochę Cecila nie satysfakcjonowały. Być może dlatego, że był uczestnikiem wydarzeń, które rozegrały się na Placu Aradii, zatem przyjrzał się tej tragedii z bliskiej odległości. Być może dlatego, że nie ufał niczemu,co wychodziło spod pióra Harrisów. Być może dlatego, że Kościół otulony był otoczką kłamstw. Swoich myśli nie wypowiedział na głos. Chociaż w towarzystwie Lanthiera czuł się niezwykle swobodnie, nigdy nie zapomniał, że obracał się w kręgowej rzeczywistości, zupełnie Cecilowi obcej. Druga tura: 49 + 5 + 9 = 63 Suma: 258[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Pon Lut 19 2024, 18:57, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Valerio Idziemy przecież razem. Piekło, w istocie, miało ironiczne poczucie humoru. — Nie – odpowiedź spada nagle i mogłoby łamać niejedno serce, niejednego Włocha, który obrał sobie zły obiekt do chwilowego adorowania. – Ty idziesz za mną. Jaka to różnica?, ktoś mądry by spytał. A Sandy mogłaby powiedzieć – żadna. Wszystko zakończy się w sposób niewątpliwie jeden – ona pójdzie swoją ścieżką i trafi do Wallow, on zostanie wyprowadzony z gęstwin, skoro już się jej uczepił. To, że zabłądził, było jedną z wielu teorii i wolała trzymać jej się o wiele bardziej, niż faktu, że być może przerwała mu załatwianie interesów pośrodku lasu, albo rzeczywiście miała zwyczajnego pecha, przechodząc akurat ścieżką i wpadając mu w oko. Zabawne. Od lat nie myślała o sobie w kategorii wpadającej w oko. Przez lata atrakcyjność stała się dla niej tak nieważna, że niemal nieistniejąca. Nie dbała o nią. O powłokę fizyczną i śmiertelną, decydującą przede wszystkim o tym, czy ktoś zechce przedłużyć z nią gatunek. Nie potrzebowała tego. Nie potrzebowała adoracji, a tym bardziej nie potrzebowała zainteresowania. A już z pewnością nie potrzebowała towarzystwa Włocha roznoszącego wokół siebie wątpliwie przyjemny odór Śmierci, którego zrozumieć była w stanie tylko co drugie słowo. Nie mówiła po włosku. Jedynym językiem, jaki poznała, jest angielski, i szczątkowe języki plemienne. Teraz wcale tego nie żałowała. Resztki… rozsądku? instynktu samozachowawczego? powstrzymały ją przed ciężkim westchnięciem. Znaczna większość ludzi była głośna. Druga część była natarczywa. Teraz trafiła jej się jednostka wyjątkowa – był i głośny, i natarczywy. I nie wzbudzał jej zaufania ani odrobinę. Mogłaby zignorować jego słowa, pójść po prostu dalej, lecz jaką ma pewność, że dokończą tę wędrówkę w ciszy? Żadną. Najpewniej tak się nie stanie. — Spotkanie miłości w lesie we śnie zazwyczaj oznacza rozstanie – wydobywa się z ust jeszcze zanim zdąży się nad tym bardziej solidnie zastanowić. Czy było to kłamstwo? W gruncie rzeczy, nie wiedziała, ale jeśli ostatnie lata ją czegoś nauczyły, to z pewnością tego, że kłamstwo lub niewiedza sprzedają się najlepiej, jeśli poda się je w ładnym opakowaniu. Łapacze snów, które sprzedawała, nie miały żadnych właściwości magicznych, a jednak ludzie byli przekonani, że działają. – Jestem Indianką, znam się na snach. Bycie Indianinem nie dawał przepustki do znajomości wszelkich nauk mistycznych – a jednak z jakiegoś względu kultura właśnie tak na nich spoglądała; jak na mędrców z lasu z fajką pokoju w dłoni, którzy wiedzą więcej niż przeciętny biały człowiek. Niech więc i tak będzie. Tropienie: 79 + 5 + 12 = 96 Suma: 342 + 96 = 438 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Ty idziesz za mną. Zaczyna lubić Cripple Rock — w lesie przyjemność odnajduje go sama; jest wysoka (Valerio lubi wysokie) i zimna (Valerio lubi lody), i nie ma ochoty na towarzystwo. Valerio lubi się narzucać. — No — jedna sylaba, a tyle rozbawienia — śmiech trzaska razem z ginącą pod podeszwą gałęzią i wykrwawia się w echu kolejnych sylab. — Idę obok ciebie. Trzy długie kroki to żadne poświęcenie na zdeptanie dzielącej ich odległości i ruszenie w nieznane — ale byle do wyjścia z tego popierdolonego lasu — ramię w ramię. Sandy o tym nie wie, ale to nie pech skrzyżował ich ścieżki; mogła trafić gorzej. Mogła wpaść na dowolnego stronzo z Salem. Paganini zagubiony (w jej oczach, si; ale też w lesie) to Paganini skłonny do dialogu. Kobiety słuchają go, bo chcą, lubią, muszą albo powinny; nigdy nie interesowały go pobudki — jest człowiekiem efektów. — Rozstanie ze spotkaną w lesie ragazza? — dziewczyna z niej żadna; życie wyskubało z niej powiew świeżości i wypełniło spojrzenie czymś cięższym. Próbując uchwycić spojrzenie — próba to dobre słowo, jego Sandy woli patrzeć na las, nie w oczy — dostrzega w kącikach ust pierwsze pęknięcia pajęczych sieci. Nie jest młoda; szkoda. Nie jest brzydka; nie szkoda. Jest sama w lesie; molto nie szkoda. Jest w lesie z nim; będzie jej szkoda. Odmiana przez czasy, przypadki (chodzą po ludziach), rodzaje i osoby — z całego słownika wyłuskać można tylko dwa zaimki, które mają znaczenie. Io; ja. Tu; ty. Nigdy noi; my. — Lepiej przeżyć miłość i ją stracić, niż— Gdzie to, stronzo, przeczytałeś? Pewnie u Bena — stopniowe przechodzenie w ciecz na jego fotelu czasem wymaga zajęcia czymś dłoni; o ile w grę nie wchodziło zaciskanie jej na szyi pani Verity, niekiedy zadowalał się losowym tomikiem poezji. Twoje oczy jak jeziora, weź w swe ust mego wor— — Spędzić resztę życia pytając samego siebie: e se? Co, jeśli? Co, jeśli musiał zgubić się w tym lesie, żeby odnaleźć się na nowo; co, jeśli byli zagubieni całe życie i dopiero teraz odnaleźli się nawzajem? Co, jeśli ma w spodniach tę foliową torebeczkę z białym proszkiem w środku? Warto sprawdzić; dłoń wsuwana w kieszeń zbiega się w czasie ze spojrzeniem taksującym las przed nimi. Tu nic nigdy się nie zmienia — ktoś zamroził Cripple Rock w czasie. To mogła być Sandy; jej lud ma tendencje do igrania z przyrodą. — Indianką. Tym samym tonem Paganini mówi bazylia, pesto, wrzućcie go do studzienki. Sylaby na języku smakują dymem; zamiast fajki pokoju, może zaproponować jej po prostu pokój — w motelu kilka mil stąd. — Odczytujesz sny na odległość czy tylko, kiedy leżysz obok? Preferowaną odpowiedź już wybrał; teraz poobserwuje sposób, w jaki układają się jej usta, kiedy odpowiada. tropienie: 56 + 9 = 65 suma wspólnego tropienia: 286 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Czy w jakikolwiek sposób ważnym jest określenie, kto z kim idzie i w jakiej konfiguracji? Absolutnie nie. A jednak, kiedy Valerio w kilku krokach przemierza tę dzielącą ich odległość, zrównując kroku razem z nią, Sandy czuje coś, czego nie poczuła już od bardzo dawna i nie pojawiło się to nawet tak wyraźnie zaledwie parę chwil temu, kiedy na Kawalkadzie Bestii pewien nieznajomy mężczyzna zasugerował, że mogła nie stać w miejscu, w którym stał on, to nic by się nie stało. Ukłucie irytacji jest nowe i zaskakujące. Przedziera się przez chmary otępionego pustką i ciemnością umysłu, skutkując przygryzieniem dolnej wargi i zaciśnięciem dłoni. Nowy przypływ emocji tak samo ją dziwi, jak i prowokuje do dyskusji bezsensownych. — Zdawało mi się, że się tutaj zgubiłeś. – Może taka bezpośredniość nie była mądra. Może. Ale może ją to nie interesowało, kiedy krótko przeniosła wzrok na sylwetkę mężczyzny teraz idącego obok niej. – Dlatego to Ty idziesz ze mną. O tym, dlaczego nie warto udawać stereotypowej Indianki widzianej przez społeczeństwo czy kulturę popularną, przekonała się szybciej niż by chciała. Krótkie westchnięcie wydobywa się nawet nie z ust, ale uchodzi przez nos, testując granice wytrzymałości. Kiedy ostatnio czuła się tak zirytowana? Nie pamiętała. Może przed sześcioma laty, gdy jeszcze cokolwiek ją obchodziło. Nie w ostatnich dniach i nie w ostatnich miesiącach, to z pewnością. Może dlatego, że nikt w ostatnich dniach i miesiącach nie próbował naruszać tych granic. Tych, ani każdych innych. Nie przejawiała zainteresowania innymi ludźmi, a tym bardziej mężczyznami. To ostatnie, co było w jej głowie i nie zmieni się to, nawet jeśli napastliwy człowiek spotkany przypadkowo w lesie nie da jej spokoju. Nigdy zresztą nie była absolutnie bezbronna. Ale nie chciała uciekać się do takich metod. — Jeśli szukasz miłości, to kiepsko trafiłeś – odpowiada sucho i chłodno, spojrzeniem ponownie wodząc po lesie. Kręta ścieżka prowadziła przez gęstwiny, a Sandy mogła mieć tylko nadzieję, że drzewa przerzedzą się szybko, ukazując skrawek cywilizacji, który już mógłby porwać jej irytującego towarzysza, sprawić, że ją zostawi, a przymusowe towarzystwo się zakończy. To jeszcze nie było teraz. — Kiedy powiedziałam, że muszę leżeć, aby interpretować sny? – Teraz już po prostu udaje głupią, udaje, że nie rozumie. Gra na zwłokę być może będzie najsensowniejszym wyjściem, zanim znajdą to finalne, prowadzące do rozłąki. Tropienie: 40 + 5 + 12 = 57 + 286 = 343 Ostatnio zmieniony przez Sandy Hensley dnia Pią Lut 23 2024, 20:59, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Ronan & Cecil Szmer drzew nad głowami milknie na sekundę; w tej sekundzie przeszłość i teraźniejszość zastygają w żywicy kilku lat ulepionych z otarć o śmierć i bezpośrednich starć z życiem. — Wiem, Fogarty. Wie, chociaż z wiedzą pozaleśną nigdy nie jest mu po drodze. Wie, bo czasem wystarczy jedno spojrzenie, by odkryć w czyimś spojrzeniu zakurzony przebłysk prawdy; Cecil nie był mu niczego winien, ale Lanthier ma świadomość, że długi — nawet nieistniejące — ciążą w myślach z uporem zmurszałego drewna. — Upór i talent to cechy, które rzadko idą z sobą w parze, ale tobie się udało — przelotne skinięcie głową kładzie kres domysłom; Ronan nigdy nie oczekiwał dziękuję, nie domagał się wdzięczności, nie wypatrywał spłaty życia za życie. Taka była wola Matki, taka więc jest ich wola — osiem, osiemnaście, osiemdziesiąt lat po tamtym przeklętym dniu nie zmieni się nic. W spokojnym szumie drzew nad ich głowami słowa wydają się nieważkie; te w ustach Cecila odciskają piętno uśmiechu na wargach Ronana. — Kobiety zrobią wiele, żeby zaprzeczyć upływowi czasu — tego poranka pięć minut spędził na lawirowaniu między tubkami, słoiczkami, fiolkami i bliżej niezidentyfikowanymi narzędziami tortur, które jego żona trzyma w łazience; naturalny urok to jedno. Długie, nocne dyżury w szpitalu i jeszcze dłuższe, całodobowe dyżury matki, żony oraz kogoś balansującego na granicy ideału — to coś zupełnie innego. Fogarty jest młody; nie wie, co przygotował dla niego los — żadne z nich nie wiedziało — ale nawet najzdolniejsi czarownicy nie potrafią zatrzymać biegu czasu na dłużej niż kilkanaście sekund. — Masz przed sobą drugie tyle życia, Cecil. Jeszcze zdążysz dorobić się tego — szorstki palec na szorstkim policzku; gdzieś tam piętno zmarszczek przypomina wąwozy przecinające Cripple Rock. Ten najpopularniejszy, nazwany po odkrywcy, zamienili dziś na szlak tropicieli — między drzewami skrywają się tajemnice lasu, które dla Lanthiera nie są sekretem; jedynie dopełnieniem tego, co właściwe. Cały las nie może doczekać się spokoju — dnia, w którym ostatni pielgrzymi zejdą ze ścieżek, a łosie będą mogły srać, gdzie tylko zechcą. — To dom zwierząt, nie ludzi. Gdziekolwiek nie szedł, był u siebie — to dom zwierząt, nie ludzi, ale ci drudzy wygodnie zapominają o tych pierwszych; w pełni magiczny Rezerwat to ostatnia ostoja nieskażonego działaniami niemagicznych terenu. Każdy w Kowenie, poza wiarą w Matkę, prowadzi własną wojnę; ta Lanthiera jest bitwą o świat, któremu zagrażają skażone rzeki, napędzane głupotą piły, chciwość myśliwych, ślepota polityków, głupota obywateli. Szlak tropicieli wygląda niepozornie, ale nie trzeba znać technik tropienia, by gołym okiem dostrzec ignorancję; połamane krzewy, chemiczny błysk porzuconych śmieci, małe zniszczenie zawsze jest początkiem czegoś większego. Na spotkaniu Kowenu ta prawda okazała się uniwersalną. — Wiem wszystko, co istotne. Na resztę pozostaję wybiórczo głuchy — las ma uszy, drzewa mają oczy, ściółka posiada uczucia; ostrożnie słowa nie zdradzają niczego, ale dla Cecila powinny być wystarczające — wiem, co nasz czeka, Fogarty. Wie, co będzie musiał zrobić, ile zaryzykować, jak wiele poświęcić; każdy z nich wiedział od dnia, w którym poprzysięgli miłość Lilith. Jeśli dwudziesty szósty luty był ostrzeżeniem, Lanthier zapłacił odpowiednią cenę; wszystko, co wydarzy się później, będzie nadpłatą. — Spore. Poza kilkoma martwymi bestiami, za zerwane ogrodzenie przedarło się kilka sztuk barghestów, głównie zlęknione szczeniaki — coraz częściej słyszano o przypadkach pielgrzymów, którzy natykali się na nie w lesie; do puli zmartwień wpadały kolejne. — Wyłapaliśmy te, które zdołaliśmy, ale jeśli za kilka miesięcy spotkasz w Deadberry kogoś z barghestem na smyczy— To nie żal ani gniew; to troska. Zajęcie się młodymi osobnikami wymagało wiedzy, doświadczenia i świadomości, że podobieństwo barghesta do psa zaczyna się i kończy na czterech łapach. Żaden Lanthier nigdy nie postawi pieniędzy nad dobrem własnych podopiecznych; żaden nie będzie domagać się zwrotu odratowanych z samotnej śmierci szczeniąt — jedyne, czego potrzebują, to pewność, że ich tresura nie zostanie zaniedbana. Znacznie groźniejsza od piekielnej bestii jest ignorancja. — Trzęsienie? Nie, ale to, co po nim— W głąb szlaku, pod wzniesienie usłane podstępnymi korzeniami; ten las na każdym kroku przypomina, kto tu jest gościem, a kto gospodarzem. — Mamy zbyt mało ludzi, środków i rąk do pracy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo; a jeśli obiecał — skłamał. III tura: 15 + 20 + 10 = 45 Suma: 303 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Upór i talent. Cecilowi nie brakowało tego pierwszego - parł na przód na przekór wszystkiemu i wszystkim. Jeden krok na przód. Zaciskał zęby na dolnej wardze, by stłumić przekleństwa. Drugi krok do przodu. Zaciskał dłonie w pieści, by zapanować nad gniewie. W trzecim kroku ignorował ból. Talent natomiast od zawsze był kością niezgody między nim a Tessą. Sam uważał, ze był z nim na bakier. Po prostu łapał w zęby każdy szczęśliwy uśmiech od losu, a w nocy meteorytów wypatrywał na niebie spadających gwiazd, pozwalając marzeniom w formie życzeń wypełnić przestrzeń umysłu. Kilka z nich się ziściła, cała reszta – niespełniona. Słowa Ronana skwitował jedynie lekkim grymasem imitującym uśmiech. Camelia robiła wszystko, by zatrzymać upływ czasu. Gdyby mogła, wyszarpałaby każda mijającą sekundę życia paznokciami, wyjątkowo nie przejmując się pękającymi płytkami. Natchniona historią Lelandzie, wciąż z tą samą upartością, która cechowała jej syna, szukała sposoby, by zatrzymać przy sobie młodość. Drugie tyle życia na tle apokalipsa odbijającego się echem od jego czaszki brzmi jak paradoks. Ile zostało mu dni, tygodni, miesięcy, lat życia? Żaden z nich nie znał odpowiedź na te pytanie. Nawet fusy, układ gwiazd, karty i szklana kula nie były w stanie jej udzielić. Nie był nieśmiertelny. Przypomniała mu o tym ściana ognia na Placu Aradii. Przypomniała mu o tym tragiczna śmierć Erosa. Wolał się skupić na tym, co miał obecnie przed sobą. Lanthier wyprzedził o kilka kroków. Fogarty nawet nie próbował się z nim zrównać. Podejście Ronana do swoich podopiecznych zawsze Cecilowi imponowało – tak jak teraz. To dom zwierząt, nie ludzi, jednak ludzie to zwierzęta najgorszego sortu. Słowa Ronana trafiły tam gdzie miały – szarpnęła za struny cecilowej wrażliwości. Solidaryzował się z tą empatią. Miedzy innymi dlatego nie jadł mięsa. Nie chciał, by jego organizm stal się cmentarzem dla zwierzęcych szczątek. - Barghest na smyczy? - W świetle ostatnich wydarzeń wydawało mu się, ze już nic nie wykrzywi jego warg w wyrazie zdziwienia - wrażenie te było mylne; w tonie cecilowego głosu pobrzmiewało nieudawane zaskoczenie. - Przecież to nie jamnik, którego można trzymać na kilkunastu metrach kwadratowych pod kluczem. Nie wypowiedziane wiem, co nas czeka, Fogarty zawisło w przestrzeni i wybiło gwałtowniejszy rytm w cecilowej piersi. Poczuł uścisk w klatce piersiowej. Jakby niewidzialna pieść pod postacią wiązki magicznej energii, trafiła go prosto w przeponę. Pozbył się tego wrażenia w głębokim hauście powietrza. W ferworze emocji zapomniał gdzie się znajduje; zapomniał, że szlak tropicieli gotowy był go rozliczyć z każdej nie uwagi, z każdego potknięcia doświadczył tego na własnej skórze kilka sekund później – lewa noga zapląta się niefortunnie w wystawiony korzeń i tylko dzięki wyjątkowej gibkości swojego ciała nie skonfrontował czoła z pobliskim drzewem. Skończyło się jedynie na otarciu skóry w okolicy nadgarstka. - Oferuję swoje do pomocy. - Rezerwat to jeden z piękniejszych projektów zainicjonowanych przez członków Kręgu. Nauczony doświadczeniem sprzed kilku uderzeń serca, przywiązany do kompletu zębów, spojrzał w dół, pod nogi, bo nie chciał ponownie testować swojej współpracy z grawitacją. Jego wzrok spoczął na czterech, leżących obok siebie piór - krystalicznie czystych, białych. Żaden ptak, którego żywność została odnotowana w tych okolicach, nie mógł być ich właścicielem. Widział - przed miesiącem - zwierzę, do którego te pióra mogły należeć. Pegaz. Czy to możliwe, że wierzchowiec Erosa zabłąkał się w te okolice? Czy to możliwe, ze wciąż tu był, na ziemiach Hellridge? Czy to możliwe, że łączyła go z Upadłym Aniołem szczególny rodzaj więzi, jednak...? - Co dzieje się z chowańcem po śmierci właściciela? - pytanie zadał, zanim ugryzł się w język. „Właściciel” nie był dobrym określeniem. Ronan nie traktował zwierząt jak swojej własności. Były czymś więcej. – Podziela jego los? Cecilowi wydawało się, że te uosobienie piękna zamknięte w masywnej posturze śnieżnobiałego konia miało uszkodzone, niezdolne do lotu skrzydło, ale być może ta utkana ze wspomnień wizja była nadinterpretacją zachowania wierzchowca, od którego oczu oderwać nie mógł. Wracał do niego na jawie, w śnie. Przenosił jego wizerunek na papier, ale żaden szkic narysowany cecilową ręka nie oddał piękna emanującego od pegaza. Co się z nim stało? Gdzie trafił po śmierci Jana? Wrócił do domu? Zginął? Rozpłynął się w powietrzu? Stał się tym, czy był obecnie dla Cecila – elementem wspomnień? Jego obecność wśród bagnistej scenerii Cripple Rock rzucałaby się za bardzo w oczy. Gdyby tu był, zostałby zauważony dużo wcześniej. Wtedy też, w amoku zadumy, przypomniał sobie, że nie był sam. Lanthier od dziecka wędrował po tych lasach. Być może znał na pamięć każdy skrawek otaczającej ich przestrzeni. I być może mógł odpowiedzieć na nurtujące Cecila pytanie. - Do kogo mogą należeć? - Spojrzeniem zabłądził do twarzy Ronana. Podał mu jedno z czterech piór, które chwile wcześniej podniósł z podłoża, by tropiciel mógł im się im lepiej przyjrzeć. Ich kolor bił po oczach - jak śnieg, gdy z zaciemnionego pomieszczenia wychodziło się prosto na zewnątrz, albo jak słońce, które o poranku wlewało się do pokoju przez niestrzelanie zasłonięte oko i zerkała prosto do znużonych snem oczu. Obrócił w dłoni swoje znalezisko, ale żadnej podpowiedzi między palcami nie odnalazł. Lotki były miękkie i przyjemne w dotyku - jak aksamit pościeli, w której się dzisiaj obudził. Do kogo należycie?, cichy szept zabrzęczał w obszarze cecilowych myśli. Tessa, po zdjęciu rękawiczek, przynajmniej w minimalnym stopniu powinna zaspokoić jego ciekawość – o ile w końcu zjawi się na progu mieszkania. - Myślisz, że Pegaz mógłby przetrwać w tych warunkach? - kolejne pytanie; dzisiaj Ronan musiał przetrwać cecilową artylerię pytań. Trzecia tura: 59 + 9 + 5 = 73 Suma: 376 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Waga słów, powaga spojrzenia, nieważkość lasu, który słucha, ale nie ocenia. Szmer drzew zjednany z cichym szelestem sylab tworzą kompozycję dla marszu w nieznanie; szlak tropicieli to trakt niespodzianek. Największe zagrożenia to nie te, na które mogą natknąć się na pograniczu błotnistej ścieżki i ściany iglaków, ale te, które drzemią w głowach — uśpione, zwinięte w kłębki, ale czujne i gotowe ugryźć, kiedy niesłusznie stawiony krok wyrwie je z pozornego marazmu snu. Fogarty nie zdradza wiele; twarz to maska, pod którą przesuwają się tylko jemu znane myśli, wspomnienia, plany z tabliczką obwieszczającą zakaz wstępu. Lanthier milczy — bo cisza w Cripple Rock to najbardziej naturalny stan, bo wędrówka nie wymaga ciągłej wymiany zdań, bo spojrzenie wychwytuje wąską ścieżkę na prawo, a umysł zapamiętuje, że to szlak wędrówek saren — dopóki słowa Cecila nie podsumują tego, o czym zapomina każdy. Barghest to nie kundel, którego można udomowić karmą z supermarketu. To dar od Piekieł; niedoświadczony czarownik nie zapanuje nad jego naturą. — Ma łapy i sierść, więc spełnia dogmat czworonoga — wzruszenie szerokich ramion odtwarza uniwersalny język bezradności; Lanthier nie ponosi odpowiedzialności za cudzą głupotę. — Źle wytresowany nie zawaha się przed rozszarpaniem gardła dziecku. Kogo będą wtedy winić? Powinni siebie; za złudzenie, że kontrola zaczyna się i kończy na smyczy w dłoni, obrożny na krtani i kagańcu na pysku. Podstępny, śliski grunt pod nogami spowalnia wędrówkę — nawet Ronan spowalnia, kiedy granica między korzeniami, błotem i głazami zaciera się na granicy rozsyłanych przez drzewa cieni. Ich przyszłość wydawała się przesądzona, ale katastrofizm to część istnienia; jeśli nie będą planować, udawać, że życie potrwa dłużej niż te kilka dni, tygodni, miesięcy, rzeczywistość ograniczy się do wypatrywania nieuniknionego. To luksus, na który Lanthier nie może sobie pozwolić; Cecil tym bardziej. Ofertę pomocy Ronan przyjmuje krótkim skinieniem głowy; uśmiech zabłądzony między kącikami ust zdradza docenienie propozycji. Dzieci Lilith nie wahają się, żeby pomóc swym braciom; kilka dni temu Forger stawił się w Rezerwacie mimo zmęczenia i zrobił słuszny użytek z mięśni — tego długu Lanthier nie zapomni nigdy. Ponad tydzień później na szlaku tropicieli białe pióra pod nogami odcinają się od podłoża histeryczną bielą — przez myli Ronana przemyka skala prawdopodobieństwa; gęś, łabędź albo coś większego, coś, co— — Nie do końca — pytanie nie zaskakuje; ma w domu dwóch czterolatków — te zadawane przez Cecila na ich tle są logiczne. — Więź czarownika i chowańca opiera się na magii, która w tym wypadku jest formą— Podstawy teorii to wystarczająco, by uchwycić ogólny zamysł; zmarszczone brwi zwiastują, że Lanthier szuka właściwego określenia. — Powiedzmy, że generatora. Kiedy chowaniec został przywołany przed śmiercią czarownika, nie umiera razem z nim, ale zostaje odcięty od źródła energii. Ich obecność nie jest wieczna — nawet przy żywym czarowniku mogą zostać tylko przez określoną ilość chwil. — Po czasie znika sam. I nigdy więcej nie wraca. Skąd ta pewność, Lanthier? Ile razy umarłeś? Wkrótce może raz, ale definitywnie; czegokolwiek nie przygotowała dla niego Matka, przyjmie swój los z wdzięcznością. Każda misja ma koniec — jeśli jego zakończy się, zanim będzie mógł odprowadzić własnych synów do szkółki, niech tak się stanie. Przyjęte od Cecila pióro ma nietypowy kształt; jest zbyt idealne, zbyt białe, za ładne na tle błota. Lanthier obraca je między palcami; odpowiedź długo nie nadchodzi, a gdy wreszcie wybrzmiewa, balansuje na granicy ostrożnych teorii. — Możliwości jest kilka, ale żadna nie wydaje się właściwa. Mogłoby być ptasie, gdyby nie dudka — obrócona w dłoni lotka ujawnia sekret końcówki pióra; niech Fogarty się przyjrzy, każda lekcja może być cenna. — Jest zbyt gruba i wypełniona w środku, więc gdyby należała do ptaka, byłby nielotem. Słuchacz mógłby poznać sekret; zajrzenie w przeszłość przedmiotu to obdarcie go z sekretu — Lanthier i Fogarty mogą jedynie poszukiwać odpowiedzi na ślepo. Ta odnośnie Pegaza musi zaczekać; Ronan zatrzymuje wzrok na twarzy Cecila, jakby spodziewał się poznać ukrytą za nią tajemnicę bez odsłuchiwania. Wnioski nie nadpływają — padają za to ciche słowa. — Nie na długo. Poza Rezerwatem byłby narażony na zauważenie, myśliwych, kłusowników, wreszcie niemagicznych. Poza tym— Mitologiczne istoty nie przetrwają długo w tym świecie. — Bez źródła magii traciłby siły każdego dnia. Z drugiej strony — w Cripple Rock magia jest wszędzie; potrzeba tylko przewodnika, by podpiąć się pod źródło energii. IV tura: 45 + 20 + 10 = 75 Suma: 421 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Sandy Mistrz indoktrynacji, car nieprzewidywalności, imperator odrealnienia, król kobiecych serc, władca indiańskich nocy. Ma skutecznie sposoby na rozbudzenie emocji; irytacja jest lepsza od obojętności — na pierwszej da się pracować, druga za bardzo przypomina mu Audrey. Drgnięcie w masce Sandy to przelotna iskierka; coś, co łatwo przeoczyć, o ile nie wpatruje się w kobiecą twarz, jakby ta już była rozsmarowana na tle miękkiej poduszki w Red Poppy. Drgnięcie to jedno — przygryziona warga to zupełnie nowe pole dla wyobraźni. Nie interesują go intencje, ważny jest wyłącznie efekt końcowy; a ten sprawia, że Sandy z leśnego snu staje się namacalną jawą. — Mia cara, zgubiłem, odnalazłem, co za różnica? — wielka, jeśli ktoś przywiązuje uwagę do faktów; żadna, jeśli posuwa te fakty na sucho. — Jesteśmy teraz razem i nie byłbym dżentelmenem, gdybym nie towarzyszył ci do wyjścia. Kto wie — może dzięki temu doprowadzi do wejścia? Wielokrotnego, w samochodzie albo na jego masce, albo tam, gdzie tylko naturalistka Sandy zechce. Marzenia nie kosztują wiele; kilka suchych liści przyklejonych do podeszwy buta, kilka igieł przylegających do włoskiej skóry na jego czubku, kilka kropel rosy zaplątanych w materiał idealnie skrojonego garnituru. Pięść Valerio pasuje do wielu nosów, ale sam Valerio nie pasuje do lasu wcale — wyprawa u boku Lanthiera uświadomiła mu, że tropienie to więcej niż wypatrywanie gówna w stogu igliwia. Czasem to podążanie indiańskim śladem i szukanie słabego punktu w nieprzystępnym obyciu; gdzie ukłuć, żeby zabolało, bo kiedy boli to znaczy, że coś do niego czuje? — Allora, być może — gdyby kiepsko trafił, obok szedłby łysy Francuz z nadwagą albo społecznie nieprzystosowany popierdolec z Salem, którego nikt nie zapraszał do dzielenia się przestrzenią. — Co, jeśli szukam tylko towarzystwa? Co, jeśli będą mogli towarzyszyć sobie do końca tego szlaku — Valerio zahacza kątem oka o ścieżkę przed nimi; zaczyna się strome podejście, więc krok bliżej Sandy to zwykła troska, nie chciałby przecież, żeby upadła — albo daleko poza wytyczoną nogami tropicieli nitkę? Cripple Rock jeszcze nigdy nie było tak znośne; od dziś po wszystkie czasy — czyli kolejnej wizyty w tym lesie, w trakcie której spotka znacznie chętniejszą blondynkę albo po prostu jedną z sobą przywiezie — będzie kojarzyć się tylko z nią. — Wolisz siedzieć? — na mnie? — Va bene, to da się zrobić. Mogłaby też stać, ale akurat od tego jest on. tropienie: 94 + 9 = 103 suma wspólnego tropienia: 446 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Charlie OrlovskyKate uważała się od dawna za lepszą, nie tylko pod względem intelektu od swoich rówieśników, ale też była niejako ikoną mody w college’u oraz czirliderką grupy footbolowej. To ona wyznaczała tędy, to ona wpływała na to kto jest popularny a kto nie. Wszystko zależało od niej. Wiedział tezę po szkole, pójdzie na jakieś prestiżowe studia, gdzie? Jeszcze nie zdecydowała. Tego dnia na pielgrzymkę wybrała się z grupką znajomych jednak po tym jak musiała zejść w stronę ustępu, wyszła innym szlakiem. Nie chciała się drzeć za nimi, to byłoby takie prostackie. Wolała szukać ich na własną rękę i wszystko byłoby dobrze, gdy w oddali nie dostrzegła postawnego faceta. Wpatrywała się w niego dłużej, miał rozbudowane barki i jasne słomkowe włosy. Najpewniej należał do kojotów* za czasów młodości. Nie wiedziała nawet kiedy wyjęła z kieszeni bolusy jeansowej lusterko by sprawdzić swój makijaż. Cudowny i nienaganny. Wyjęła spod koszulki sięgającej jej do pępka, pentakl. Niech sobie nie myśli, że jest jakimś pętakiem o co to, to nie! You’ve got this girl Szepnęła do siebie zachęcająco, pomyślała że przecież mogą połączyć siły i sprawić że ta wyprawa byłaby niezapomnianym przeżyciem. W szkole mogłaby. Opowiadać historie jak na pielgrzymce uwiodła przystojniaka a on.. no cóż. Chrząknęła cicho podjąć do niego coraz bliżej, choć jej kroki odbijały się na szutrowej drodze cichym chrzęstem kamyczków pod butami. Nie wiedziała na co się gapi. Dlaczego nie na nią do cholery?! Im bliżej była tym lepiej widziała obraz zwierzęcia tuż przed nimi. Było olbrzymie, miało skołtunioną sierść i obrastało grzybami. WHAT IS THAT?! Powiedziała nieco piskliwym tonem niemal wtulają się od tyłu w szerokie ramiona mężczyzny. Zagapiła się, przestraszyła i jeszcze jak żyje o takim paskudztwie nie słyszała. *Nazwa drużyny |
Wiek : 666
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Krótkie, przelotne spojrzenie było wszystkim, na co Valerio mógł liczyć. W istocie – nie miało to aż tak wielkiego znaczenia, kto z kim i dlaczego idzie. Faktem było, że szli razem, a powinni iść osobno. Nie miałaby nic przeciw, gdyby towarzystwo było mniej wygadane i mniej udające dżentelmena. Nie potrzebowała takowych, nie potrzebowała obecności nikogo. Była tylko na tyle uprzejma, że pozwalała mu pójść za sobą, żeby dotarł do krańca lasu i być może jeszcze tej nocy dotarł do domu. Choć drażniący jej nozdrza odór włóczący się za jego sylwetką jasno sugerował, że winna była go w tym lesie zostawić. To, czy by się z niego wydostał i w jakim czasie, zależałoby już tylko od woli samego Piekła. Powinna tak zrobić i nie znajduje dla siebie żadnego wytłumaczenia, dlaczego tego nie zrobiła. Na swoje usprawiedliwienie ma, że nie zrobiła również niczego, aby go zachęcić i z własnej woli zaoferować pomocną dłoń. Dalej więc idą w ciszy, bo Valerio odpowiedzi już się nie doczekał. Skoro nie ma znaczenia – to nie ma znaczenia. Faktem będzie, że rozstaną się na wylocie, gdy tylko las się przerzedzi i Valerio będzie mógł swobodnie wyjść poza jego granice, w miejsce, które zna pewnie już lepiej. Co, jeśli szukam tylko towarzystwa? — To również źle trafiłeś. Odpowiedź była zbyt szczera, aby mogła być podszyta tylko chęcią spławienia natręta. Sandy nie była dobrym towarzystwem – ani teraz, ani nigdy. Nie była i nie będzie. Odkąd tylko pamiętała, odkąd tylko po raz pierwszy objawiły się jej umiejętności medium, przestała umieć dogadywać się z ludźmi. Podchodziła do nich zbyt nieufnie, jeszcze nie potrafiąc odróżnić od żywych. Potem na uboczu już pozostała, mimo że przedstawienie się jestem medium wystarczało, aby zyskać szacunek czarowników. Inaczej sprawa miała się z martwymi. Oni byli bardziej bezpośredni. Oni mieli mniej do stracenia i przychodzili do niej tylko z konkretnym interesem, gdy czegoś potrzebowali. Język zawsze rozplątywał jej się przy tych, którzy opuścili już doczesne życie. Dlaczego? Nie potrafiła powiedzieć. Ale znacznie łatwiej było dogadywać się z martwymi niż żywymi, zaplątanymi w sieci kłamstw i niepamiętającymi, że za moment i tak wyciągnie po nich rękę Kostucha. Kolejne spojrzenie posłane ukradkiem jego sylwetce było wyrazem nawet nie tyle irytacji, co niewypowiedzianych słów, że nie zniży się do tego poziomu, aby dalej dyskutować na ten temat. Czy będzie siedzieć, czy leżeć – nie będzie nic robić, bo za moment, gdy tylko przejdą przez wzniesienie, las zacznie się przerzedzać, a oni dotrą nareszcie do krańca ścieżki. Do wyjścia. Zatrzymała się zupełnie nagle przy ścieżce, starając się wytężyć wzrok. Pióra, które dostrzegała, były nietypowego rozmiaru, kształtu i koloru. Legendy jej ludu przesiąknięte były historiami o istotach wręcz boskich, a imieniem jednego z nich nazwała własnego Chowańca. Wakiya. Ptak Gromu. Czy pióra mogłyby należeć do tej istoty…? Zbacza na moment ze ścieżki pośród ściółki leśnej, przykuca, aby zebrać je z ziemi. Były to dosłownie trzy sztuki, które będzie musiała przebadać. Trzy sztuki piór nieznanego zwierzęcia. Jakie mogłyby mieć właściwości? Chowa je do kieszeni, by za moment wrócić na ścieżkę. Jak najszybciej do wyjścia. Tropienie: 74 + 5 + 12 = 91 + 446 = 537 | próg osiągnięty (tym razem na pewno) I tym razem na pewno zabieram pióro ze spalonego klonu x3 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Wymienił jeszcze kilka uprzejmości z napotkanym mężczyzną i upewnił się, że ten przewiesi swoją strzelbę przez ramię nim się rozstaną. Nie miał ochoty zostać pomylonym z dzikiem. Gdy oddalił się na słuszną odległość odwrócił się na pięcie, żeby kontynuować przebieżkę. Paprocie wzrastały bogato, mech piął się po pniach. Powietrze tutaj było dużo bardziej rześkie niż w okolicy; nie było co wspominać o światłach większego miasta. Biegł dalej, przed siebie, mijając kolejne drzewa, kolejne krzewy i kolejne przewrócone pnie. Szlak nie był łatwy i o to chodziło. Nigdy nie było wiadomo, czego można było się spodziewać. Zwolnił spoglądając przed siebie; jeszcze kilka szybkich kroków i niemal się zatrzymał. Jeszcze chwila przed siebie i zamarł. Przed sobą miał cielsko - niewątpliwie niedźwiedzie. Nie znał się na zwierzętach, ale wiedział, że niedźwiedzie mają swoje miejsca do spoczynku. Ten nie był zwykły. Jego ciało porastały grzyby, których nie był w stanie zidentyfikować - na grzybach, poza podstawowymi, wprowadzonymi do ogólnej świadomości, też się nie znał. Postąpił krok w tył, zaraz potem następny i jeszcze jeden. Wycofałby się jeszcze bardziej, gdyby nie to, że nagle ktoś złapał go od tyłu. Od razu uniósł rękę, żeby rzucić zaklęcie i niewiele brakowałoby, by to zrobił. Za sobą dostrzegł jednak wystraszoną dziewczynę. Tylko tego mu brakowało. - Ani słowa - powiedział cicho czując, jak uścisk jej ramion zacieśnia się wokół jego pasa. Poczuł się osaczony z obu stron. - Śpi i musimy się cicho... wycofać... Wcale nie był pewien swoich słów. Postąpił krok w tył zmuszając dziewczynę do tego samego. Jeden krok, drugi... pod czyjąś stopą z trzaskiem pękła gałąź. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Czuła pod opuszkami palców jego spocone wyrzeźbione ciało. Na Lucyfera marzyła o takiej sytuacji jakoś od tamtego roku, fantazjując o Samie, który był rozgrywającym. Nie była świadoma tego, że wcisnęła swój niewielki biust w plecy mężczyzny. Zmrużyła lekko powieki, gdy biegacz zaczął ją lekko przesuwać do tyłu. Czemu mamy być cichooooo? Podpytała zniżając głos. Od kiedy taki wielki, przystojny gościu boi się jakiejś padliny. Nagle zrozumiała. Kiedyś w wiadomościach pokazywali to jak na plaży leżał zdechły wieloryb, gdy wybuchają smród i flaki są dosłownie wszędzie. Najpewniej tego się obawiał. Ma to sens, lepiej dmuchać na zimne niż babrać się w martwoście. Więc nieznajomy był nie tylko przystojny ale też inteligentny. Aż westchnęła, puszczając jednak swoje objęcia, zaciskające się wkoło mężczyzny. Niech sobie nie myśli, że jest aż tak łatwa. Nagle przyjrzała się lepiej, zgrzybiałemu zwierzęciu. Mając dziwne wrażenie, że to coś otworzyło właśnie oczy. what the fuck… Padło wibracyjne i melodyjne o tej samej intonacji, która mogłaby zawstydzić marynarza we wyszynku. Młodzież schodziła chyba na psy, ale dziewczę teraz cofało się dziwnie szybciej, odskakując niemal na ścieżkę. Nagle młódka sięgnęła po kamień leżący koło jej stopy i schyliła się po niego, wyciągając rękę i podając ów prymitywną broń przystojniakowi. Wal go kamieniem!!! Pisnęła chętna do pomocy i niesienia rady. O pannie Black można było powiedzieć wiele, jednak nie to, że się nie starała w obliczu zagrożenia. Przede wszystkim było działanie, próba zarażenia sytuacji a nawet jakieś decyzje. Masz i go jebnij no na co czekasz?! Padło ponaglające, przyszłość naszego kraju, sól tej ziemi, kolejne młode pokolenie… Rzut na tropienie |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 97 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty