First topic message reminder : Szlak tropicieli Ulubiona ścieżka tropicieli i łowców w Cripple Rock. Inni spacerowicze raczej jej unikają, bo często są z niej wyganiani. Panuje tu ekstremalna zasada ciszy, która ma na celu niepłoszenia łownej zwierzyny. Gęste korony drzew sprawiają, że słońce ma niemałą trudność z przebijaniem się przez nie, co powoduje, że obszar ten jest w ciągłym półmroku. Lepiej trzymać się głównego szlaku, bo wokół niego często rozstawione są sidła, bądź inne pułapki. W połowie jej długości jest wybudowana mała skrytka, która posiada produkty pierwszej pomocy, ale także energetycznego batona i butelkę wody. Używać tylko w razie potrzeby. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 8:57 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Ethan Carter' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Jeśli Moriarty nie oczekiwał żadnej reakcji na subtelne ułożenie dłoni na plecach Anniki to musiał się zdziwić niesamowicie, gdy obróciła się i ze spokojnym uśmiechem oznajmiła mu, że jeśli tylko będzie chciał, to w jej plecaku czeka na niego ciepła herbata. Każde z nich wyrażało uczucia na swój własny sposób, a Anniki pokręconą metodą było polepszanie komfortu każdego, kto był jej bliski. Pokazała to już przy okazji ich wspólnej kolacji i podobnie okazywała to samo i przy innych okazjach. Nie wnikała w powody zmartwienia Noxa, częściowo nie zamierzając wchodzić z butami w czyjeś życie, ale też i w dużej mierze… Po prostu nie chcąc wiedzieć. Do każdej informacji bowiem należałoby się jakoś ustosunkować, a nie robiąc tego wybierała bezpieczną i nieinwazyjną neutralność. Pozwoliła Noxowi na gest, jednocześnie obracając się, by wyłapać spojrzenie Moriarty’ego. By spytać o pozwolenie…? Bynajmniej. Oznajmiła mu tym wyłącznie, że wszystko jest w porządku i wyraziła na gest zgodę. W innym wypadku mogłaby stać się przedmiotem dziwnego sporu między przyjaciółmi. – Cieszę się, że mogę pomóc. Choć nie wydaje się pan być w bardzo złej kondycji. Przecenia pan ścieżkę albo nie docenia siebie – odparła dyplomatycznie, nie widząc w nim szczególnej niezdarności. Zacisnęła jednak palce na zgięciu ramienia odrobinę mocniej. Ryzykowała teraz wyłącznie jednym – że po powrocie to jej Moriarty będzie suszył głowę. A na to godziła się już wraz ze słowami przysięgi. Drugą obietnicę złożyła swojej rodzinie, gdy oznajmiono jej, by nie przychodziła z płaczem, gdy w jej małżeństwie pojawią się jakieś kłopoty. Ale cóż mogłoby się stać w tych pięknych okolicznościach przyrody? Pierwsza wzmianka o Salem nie przykuła jej szczególnej uwagi, skoro słowa kierowane były do Cartera i – bądź co bądź – nie było jej misją życia spamiętywać miejsca, gdzie potencjalnie mogłaby tropiciela spotkać ponownie. Nie kusiło jej to w żadną stronę, wybrała starą, dobrą obojętność. Pierwsze uderzenie krwi w czaszce poczuła dopiero przy odpowiedzi. A to przeistoczyło się w stłumioną furię, gdy posłyszała pytanie Oscara. Oczywiście, że omawiał swoje prywatne sprawy z przyjaciółmi, tylko głupiec by się tego kompletnie nie spodziewał. Poruszyło ją w tym jednak coś zupełnie innego – że postanowili włączyć się w ich związek, robiąc z ich popsutego dwukołowca jakiś pokręcony tandem. Przypierając tym Annikę do muru. Wyszarpnęła dłoń spod ramienia Noxa – oczywiście – wyłącznie po to, by podeprzeć się podczas pierwszego podejścia na trasie. Oczywiście. Tylko, że ręka nie wróciła na swoje miejsce. Więcej nawet – Annika przyspieszyła, niemal zrównując się z Ethanem. – Trasa jest trudna, powinniśmy się na niej skupić – odparła, usiłując zachować możliwie neutralny ton. Jeszcze słowo w tym temacie, a w kogoś przypadkiem ciśnie piorun – mimo bezchmurnego nieba nad głowami. Rzut: 1 + 9 = 10 Ostatnio zmieniony przez Annika Faust dnia Sob Sie 19, 2023 6:41 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Jest to jednorazowa ingerencja w wątek z powodu wyrzuconej przez Annikę krytycznej porażki. Gęste korony drzew utrudniały pierwszym promieniom zimowego poranka, dostanie się na ścieżkę, którą podążaliście. Była to trasa z pewnością trudna, której wybór świadczy albo o Waszym ogromnym poświęceniu religijnym obrządkom, albo o skłonnościach do lekceważenia własnego zdrowia czy bezpieczeństwa. Jakiekolwiek by Wasze pobudki nie były, fakt, że zaszliście tak daleko, był niewątpliwie godny podziwu. Anniko, przyśpieszając, otarłaś się o czarny fragment skały, który zostawił niewielką, aczkolwiek krwawiąca ranę na twojej łydce. Być może gdyby nie to, to zauważyłabyś leżący nieopodal przedmiot. Niewielka broszka ukrywała się w półmroku i gdybyś była w stanie się jej przyjrzeć, dostrzegłabyś, że musiała leżeć tam już stosunkowo długo — ktokolwiek ją zgubił, nie zrobił tego przy okazji tegorocznych pielgrzymek. Niestety, z powodu odwróconej uwagi, nadepnęłaś na nią niechcący, niszcząc przedmiot. Najpierw poczułaś, jak coś pęka pod Twoim butem, słysząc charakterystyczny dźwięk kruszonego szkła. Nie zraniło Cię to, ale— Wiatr zawiał mocniej, jednak jego źródła na próżno było szukać między koronami drzew. Wydobywał się prosto z wnętrza biżuterii, a Ty mogłaś bez problemu poczuć drgającą dookoła niego magię. Przedmiot zaczął pękać już bez Twojej interwencji, jakby sam doprowadzał do swojej destrukcji, nie tylko przy szklanych elementach, ale również i tych metalowych. Temperatura wokół niego wyczuwalnie podniosła się, a resztki śniegu zaczęły topnieć. Niewyraźny cień wyleciał ze środka broszki, ulatując w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Niemal chwilę później mogliście dostrzec, jak zza drzew przed Wami, wyłaniają się sylwetki zwierzyny, które swoją obecność podkreśliły głośnym rykiem. Bez problemu mogliście rozpoznać, że były to duże, dzikie koty o stosunkowo małej głowie, a także smukłym i gibkim tułowiu. Ich nastawienie w Waszą stronę, było niewątpliwie agresywne, a zwierzyna przygotowywała się do ataku. Notka od MG: Uciekający z broszki demon (Ariel) był niezwykle szybki i w panującym mroku ciężki do dostrzeżenia. Aby podjąć próbę dostrzeżenia jego niewyraźniej sylwetki, możecie rzucić kością k100 na percepcję waszych postaci — próg wynosi 60. Jeśli Wam się uda, możecie bez problemu założyć, że Annika dotknęła rozpadającego się przedmiotu, w którym zaklęty był demon. Jako że nikt z Was nie posiada zdolności zaklinania czy religioznawstwa, Wasza wiedza jest na tyle ograniczona, że nie jesteście w stanie rozpoznać konkretnego gatunku demona zaklętego w biżuterii. Pojawienie się zwierzyny na miejscu, jest bezpośrednim skutkiem nieumyślnego wypuszczenia demona z zaklętego przedmiotu. Anniko, Moriarty oraz Ethanie, z racji posiadania wiedzy z dziedziny przyrody na poziomie przynajmniej średniozaawansowanym, jesteście w stanie rozpoznać dokładny gatunek zwierzyny (puma wschodnia) oraz fakt, że jest ona uznana za gatunek wymarły, a także dojść do wniosku, że jest to samiec oraz samica, na podstawie różnicy w ich wielkości. Możecie także bez problemu założyć, że Wasze postaci zaznajomione są z charakterystyką tego typu zwierzyny. Zwierzyna będzie Was atakować, trzymając się zasady, że jedna puma atakuje jedną osobę, zaczynając od Anniki, która znajduje się ich najbliżej. Jeśli zdecydujecie się ich uniknąć, próg na taką akcję wynosić będzie 60. Powinniście rzucić kością k100 na sprawność, a do niej dodać modyfikator na szybkość lub gibkość. Jeśli chcecie uciekać, powinniście rzucić kością k100 na sprawność, z uwzględnieniem modyfikatora na szybkość. Z racji trudnego położenia oraz naturalnej szybkości zwierzyny, próg wynosi 90. Jeśli zdecydujecie się z nimi walczyć, możecie zastosować mechanikę broni palnej lub rzucać zaklęcia, które uznacie, że są w takiej sytuacji zasadne. Możecie oczywiście próbować się osłaniać magią, w takim przypadku zadziała każde podstawowe zaklęcie tarczy (czyli takie, które chronią przed atakami i atakami magicznymi do mocy 100). Możliwa jest również próba przegonienia zwierzyny, która zależeć będzie od Waszej kreatywności lub wiedzy. Jeśli którejś pumie uda się zaatakować, swoimi pazurami zada obrażenia równe -15 PŻ. Oprócz pierwszego ataku na Annikę, wynikającego z wyrzuconej krytycznej porażki, możecie dowolnie wybierać, jakie postaci z Waszej grupy decyduje się zaatakować w danej turze zwierzyna. Ich punkty życia prezentują się następująco: Samica pumy wschodniej: 80/80 Samiec pumy wschodniej: 90/90 Pojedynek z pumami możecie rozegrać zarówno w wątku, jak i w kostnicy. Oprócz tej ingerencji nadal obowiązują Was efekty wyrzuconych kości pielgrzymkowych, które również powinny być uwzględnione w Waszych postach (w przypadku Anniki jest to krwawiąca rana, która nieopatrzona, zabiera co turę -5 PŻ). W razie pytań zapraszam do kontaktu z Lyrą. Mistrz Gry z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
Prosząc znajomego o podwózkę do Cripple Rock, Byal Faradyne był zupełnie świadom, że wybranie się na leśną pielgrzymkę ścieżką tropicieli, mogło okazać się niezbyt dobrze wykalkulowanym ryzykiem. Wydawać, by się mogło, że profesor historii magicznej tym razem był lepiej przygotowany, zabierając ze sobą niewielki plecak, do którego spakował jakąś kanapkę z serem, batonik i wodę butelkowaną. Historyk zamierzał trzymać się głównego szlaku, bo o ile lubił spędzać czas na wolnym powietrzu i spacerować po lesie, to ten obszar był dla niego zupełnie nieznany i nie zamierzał zatem kusić losu. Brał jednak pod uwagę, że wszystko właściwie mogłoby się wydarzyć niezależnie od tego, jak bardzo byłby ostrożny. Nietrudno byłoby wejść w pułapkę z własnej głupoty, wykazując się nie brawurą, a brakiem myślenia. Tym bardziej, że przyjął już zaproszenie na obiad do Penelope Bloodworth i najpewniej, gdyby kolejny raz naraził Roche Fausta na taki jak ostatnio stres, to by go rozerwał na same strzępki. Byal powątpiewał, że wybroniłby się tym, że to jakiekolwiek skutki leśnej pielgrzymki upamiętniające męczeństwo Aradii, jednak nie zamierzał zajmować sobie tym głowy na zaś. Faradyne potrzebował przestrzeni do pomyślenia, a zmęczenie po wędrówce zdecydowanie uzna za swój sukces, bo przecież obiecał sobie po wydostaniu się z hudsonowego tunelu, że wdroży do swojego życia więcej aktywności fizycznej. Przed wyruszeniem zdążył uzupełnić miski z wodą i karmą dla Milo oraz Odda, a także wyprowadzić je na dłuższy spacer. Później do domu na Apollo Avenue 11 powinna wrócić jego kuzynka i poświęci im trochę uwagi. W razie potrzeby Byal wiedział, że będą potrafiły same wyjść na niewielki ogród. Zresztą, na Lucyfera, to nie tak, że planował nie wrócić. Historyk zadbał też o to, by mieć na ramionach lekki, ciemny płaszcz, który w razie potrzeby przewiesi między szelkami plecaka, który ulokowany był na jego plecach. Wybrał jednak bardziej luźniejszy zestaw ubrań niż swój standardowy, elegancki ubiór okołoakademicki, co by to nie przeszkadzał mu w obranej wędrówce. Byal rozglądając się dokoła w akompaniamencie śpiewu ptaków, zwiastującego najpewniej nadchodzącą wiosnę, a także szumu pobliskiego strumyka, nadepnął na gałąź, która wydała jedynie suchy trzask pod jego ciężarem. Historyk momentalnie przystanął, przygryzając dolną wargę i nasłuchując. Mógłby tą nieuwagą spłoszyć pobliskie zwierzęta i co oczywiste, zwrócić na siebie uwagę nadchodzących osób. Pocieszył się jedynie tym, że znajdował się wciąż na właściwym szlaku i w razie problemów z widocznością przez światło, które miało problem z przebiciem się przez gęste gałęzie. Średnia okolica na beztroski spacer, słowa za nim i niewątpliwie musiały być skierowane do niego, bo nikogo naprzeciw niego nie było. Rozpoznał głos, jednak dopiero gdy zerknął przez ramię od razu rozpoznał Judith Carter. Koleżankę ze szkółki kościelnej, która odnaczyła się w jego pamięci pobieraniem korków, nie należących do najspokojniejszych. Doceniał ich efekt, coś z nich wyniósł i dzięki temu doświadczeniu wiedział chociażby, że powinien być znacznie łagodniejszy i cierpliwszy dla swoich studentów. Kojarzyli się, ale od dłuższego czasu nie mieli ze sobą kontaktu, więc tym bardziej Faradyne nie wiedział, co może u niej słychać. Każde z nich żyło przecież swoim własnym życiem, a znajomości okołoszkolne nie trwają wiecznie. — Dzień dobry, Judith — przywitał się uprzejmie Faradyne, posyłając jej lekki uśmiech, czający się w kącikach ust. — Wybieram się na pielgrzymkę i padło akurat na teren Cripple Rock. Wypadałoby, abym zapytał, czy może ty również? Wtedy istniałaby możliwość, abyśmy kierowali się w dalszą drogę szlakiem wspólnie. Równie dobrze może okazać się, że sprowadza was tutaj polowanie. — Tego profesor historii magicznej nie wiedział i warto było o to podpytać, tym bardziej, że nieopodal Judith znajdował się ciemnowłosy, młody mężczyzna, jednak w pewnym dystansie. A nuż był to jeden z momentów inicjacji u Carterów i natrafili na siebie zupełnym przypadkiem, po którym przyszłoby im się rozdzielić. Nigdy nie znał nikogo bliżej z tej rodziny, więc były to co najwyżej jego domniemania. — Czy to twój krewniak? |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Moriarty Faust
Bardzo cieszył go fakt, że Annika tak dobrze dogaduje się z jego najlepszym przyjacielem. Nie posiada w życiu zbyt wielkiego grona bliskich mu osób więc nie chciałby ich tracić z powodu jakiś wewnętrznych niesnasek. Docenił również wcześniejszy gest kobiety, która wspomniała o ciepłej herbacie. Każdy ma swój język miłości, najwidoczniej tym Anniki jest troska o bliskich jej sercu. Moriarty własnego wyrazu czułości nie był do końca w stanie stwierdzić, czasem to był dotyk, czasem dobre słowo, a czasem właśnie dbanie o komfort. Pewne rzeczy sobie przekalkulował w głowie, chciał walczyć o względy swojej małżonki, spełnić daną obietnicę i wziąć się w garść. Nie przewidział, ze zaraz jego przyjaciel postanowi lekko pomóc ich małżeństwu... Oczywiście doceniał dobre chęci, w końcu Oscar nie powiedział niczego wprost, prawda? Jednak nie z Anniką te numery, Faustowi to na moment serce chyba stanęło, kiedy usłyszał pierwszą wzmiankę o Salem. Najchętniej zacząłby na migi pokazywać Noxowi, że to nie jest dobry pomysł. Jednak było już po prostu za późno. Z drugiej strony czy jego żona powinna się aż tak denerwować? Tak, omawiał z przyjacielem wiele rzeczy. Zresztą był przekonany, że ona ze swoimi przyjaciółkami postępuje podobnie. Nigdy nie powiedział na jej temat nic złego, wyrażał jedynie chęć zawalczenia o względy żony. Chciałby kiedyś po prostu sprawić, aby i ona go pokochała na swój sposób. Chociaż taka magia chyba nie istnieje... -Tak, Salem o tej porze roku to coś niewątpliwie urzekającego. - stwierdził, starając się brzmieć normalnie i udawać, że totalnie nie wie, co Oscar właśnie kombinuje. Wbił wzrok w Ethana, kiedy zawtórował swojemu przedmówcy. Czy to jakiś spisek? Morty chyba zaraz padnie na zawał, a ledwo, co zaczął się czuć lepiej. Pokiwał tylko głową, słysząc o zabiegach dla par, masażach i innych atrakcjach... Z wielką chęcią sięgnąłby po przyniesiony alkohol, aby jakoś rozluźnić myśli. Gdy padło kolejne pytanie odnośnie spędzania czasu to Moriarty wiedział, że powoli może się szykować na własny pogrzeb. Wyszarpana dłoń spod ramienia jego przyjaciela nie umknęła jego uwadzie, praktycznie od razu ruszył szybciej za żoną, aby jakoś sytuację załagodzić. -Tak, skupmy się na ścieżce. - odezwał się jeszcze do Oscara, rzucając mu wymowne, ale jednocześnie lekko przepraszające spojrzenie. Nagle zauważył, że żona nabawiła się rany na łydce... I to nie byle jakiej, ponieważ krwawiła bardzo mocno. -Annika, zaczekaj. Co się stało? - zapytał, praktycznie od razu kucając na ścieżce, aby móc obejrzeć nogę ukochanej. Trzeba opatrzyć ranę, inaczej kobieta się wykrwawi przecież. A Moriarty naprawdę nie chciał po raz kolejny zostać wdowcem, nawet pomimo tych gromów z jasnego nieba, którymi ciskała jego małżonka. -[b}Nie ruszaj się, Nox Ci na pewno pomoże.[/b] - przyłożył dłoń do rany, aby ją ucisnąć i jakkolwiek teraz zatamować krwawienie. -Oscar! - zawołał przyjaciela, wskazując podbródkiem na ranną żonę. Nikt się lepiej nią nie zajmie, jak zawodowy medyk. Jak to się mówi - jak nie urok to diarea... Nagle usłyszeli głośny ryk, nawet się Faust nie musiał mocniej wpatrywać, żeby rozpoznać magiczną bestię. W końcu jest wykładowcą, prawda? Na tym akurat się zna! -Na Lucyfera! To pumy wschodnie, a podobno wyginęły... - z jednej strony byl zafascynowany całym zajściem, ale z drugiej zdawał sobie sprawę z tego w jakim niebezpieczeństwie się teraz znajdują. Niewiele myśląc rozpoczął inkantację, która miała ich obronić. -Foliiscaptio. - powtórzył zaklęcie, jednak pnącza pozostały niewzruszone i nie oplotły łap przeciwników. -Uważajcie, to para... Samica i samiec, jeśli gdzieś są młode to po nas. - przyznał jeszcze, zbliżając się ciut bardziej do żony. Cholera, sam nie wiedział dlaczego zalęcie nie wypaliło... 41 + 20 (magia natury) = 61 - zaklęcie nieudane |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
W pierwszej chwili Nox nie uświadomił sobie, wszystkiego działo się w umyśle Aniczki, mimo olbrzymiej empatii jego rozumienie postaw społecznych było ograniczone. Wynikało to z izolacji we wczesnych latach jego życia jakiej doświadczył ze strony rodziny, stracił z tego powodu wiele. Jeszcze więcej nie dawało się zwyczajnie naśladować, choć starał się to robić i zwyczajnie uczyć rozumiem trudniejsze i bardziej zawiłe zachowania społeczne. Poczuł jak dłoń kobiety wyślizguje się z jego chwytu pod pretekstem podparcia się. Uwierzył jej, w swojej naiwności był przekonany, że to właśnie powód. Do czasu aż nie złapał spojrzenia przyjaciela, ten jego przepraszający grymas wskazywał jasno, że coś go zwyczajnie omija. Z nerwów zaczął obracać w dłoni orzechy, które miał w kieszeni w kurtce. Czuł się jak dziecko, które nie wie co się dzieje i dlaczego rodzice się złoszczą. Nie cierpiał tego, nienawidził tak się czuć, zawsze wtedy miał ochotę się schować i zaszyć choć na kilka minut. W dodatku złapała go już zadyszka i czuł ukłucie w części brzucha z nadmiernego wysiłku. Przetarł czoło z kroplącego się na nim potu, gdy musiał dawać olbrzymi krok na kolejnym głazie. Pielgrzymki mu się zachciało. Nie powinien opuszczać murów szpitala, przecenił swoje siły a już na pewno kondycję. Ptaki dziwnie zamilkły, nie słyszał już ich krzyku i rozmów. Zwykle gdzieś choćby w odległości mógł pochwycić głos krukowatego, jednak nie tym razem. Ten jeden fakt sprawił, ze włoski zjeżyły się mu na karku. Czuł jak adrenalina szumi mu w uszach a jego oddech staje się cięższy. Zerknął w prawą stronę zdając sobie sprawę, że ktoś się im przygląda. Mrugnął a postać tak samo szybko jak się pojawiła, teraz zniknęła. Może sobie coś wyobraził? Nie, nie należał do osób, które to robią. A może naprawdę była to kwestia jakiegoś szoku na otwartą przestrzeń? Jego umysł starał się analizować wszystko co miało miejsce a tym samym racjonalizować. Nie wiedział jednak kiedy, przyspieszył kroku by niemal w popłochu niczym dziecko wpaść na swojego kochanka. Musnął delikatnie dłonią jego rękę i szepnął szybko i ciacho. Coś jest nie tak… mój instynkt.. twarz w drzewie …- Jego wypowiedz nie miała sensu, jednak sam fakt, że zachowawczy i racjonalny człowiek podchodzi do niego szukając niejako pomocy nie pomny wystawiania się na śmieszność, dawał do zrozumienia, że cokolwiek go nie przestraszyło - dla kruka była prawdziwe. Dopiero z niejakiego zamieszania wyrwały go głosy. Najpierw przyjaciela proszący o pomoc. Potem Ethana proszący o barierę. What..?- Szepnął i odwrócił się, na dzwięk swojego imienia. Powoli jak przez mgłę docierały do niego fakty, którymi był otoczony. Żona przyjaciela miała rozwaloną nogę. Kiedy ona to zrobiła? Jak? Carter był spięty, wpatrywał się w coś przed sobą, Oscar uchwycił jego spojrzenie i zerknął w tym samym kierunku. What is that? Cougar?- Zapytał zgadując, nieświadomie wyjmując dłoń z kieszeni i bezwiednie rzucając dwa orzechy którymi się do tej pory bawił na kamienie. Te potoczyły się smętnie, nie panował nad tym. W pierwszym odruchu instynkt jego umysł reagował zwierzęco, a krucza natura podszeptywała by w obliczu zagrożenia zostawił orzechy i uciekał. Dał krok w bok i zamarł widząc, że wszyscy robią to samo. Uciekaj Uciekaj Uciekaj Uciekaj Leć Leć Dziczał dysząc coraz szybciej, aż zapiekły go płuca. Nie wiedział co robić, usłyszał zaklęcie jakie wypowiada jego przyjaciel jednak nic się nie zadziało. Z ich dwójki to Morty był profesorem zajmujący się naturą. Co głupi lekarz miałby zrobić w takiej stacji? Do tej pory ćwiczył głownie czary lecznicze, a teraz co? W jedno uderzenie serca głowie zabrzęczały mu wszystkie łacińskie sekwencje jakie znał. Starał się jednocześnie wyłapać wśród nich coś co by pasowało. -Madesco? - Wyszeptał pytająco, właściwie jego słowo przypominało niepewne kraknięcie skoncentrowane na mniejszym ze zwierząt. Rzut udany: Madesco próg 95 |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Gdzieś w kościach czuł, że wpieprzanie się w cudze życie nie wyjdzie im na dobre. Dlaczego więc tym razem dał się w to wciągnąć, zamiast odciągnąć Noxa od próby załagodzenia jakiegoś sporu? Po zachowaniu Fausta wnioskował, że miał dość łagodne usposobienie i raczej nie radził sobie z trudnymi sytuacjami, skoro nie potrafił zapanować nad żoną. Może problemem w tym związku było to, że był pantoflem? Z kolei Annika wyglądała, jak tykająca bomba. Jeśli źle się będzie z nią obchodzić, wybuchnie pozostawiając zgliszcza. Jakim cudem oni wciąż byli razem? Może jednak kochała go na swój sposób. Nie dziwił się jednak, że plan ich pogodzenia spalił na panewce. Przy takim temperamencie jaki miała kobieta, powinno wziąć się pod uwagę jej ewentualne zachowanie na tak sugestywną chęć pomocy. Spojrzał się na Oscara, domyślając się, że jego partner najpewniej będzie w tym momencie przeżywał porażkę. Rozumiał jego intencje, niemniej działanie bez odpowiedniego planu było z góry skazane na porażkę. Przeniósł spojrzenie na Annikę, która zrównała się z nim krokiem, nic sobie nie robiąc z tego, że wyglądała jakby miała kogoś zabić. Miał do czynienia z o wiele bardziej niebezpiecznymi osobnikami, a teraz czekała ich trudna wędrówka, więc wolał nie przedłużać konfliktu. Gdy przesunął wzrokiem w dół, dojrzał ranę na nodze kobiety i od razu stanął, czując jak irytacja zaczyna pulsować mu w skroni. Czy nie zauważyła jej? Nie, na pewno poczuła, że coś się stało, ale jej duma nie pozwoliła prosić o pomoc. - Nie ruszymy dalej, póki nie zajmiesz się raną. - Wyrzekł stanowczo, a jeśli kobieta zamierzała się z nim spierać, napotkała również fizyczny opór w postaci zatarasowania drogi. Ethan górował nad nią nie tylko swoim wzrostem, ale i znaczną tężyzną fizyczną, a aura, jaka zaczynała go otaczać ewidentnie obciążała otaczające powietrze. Również skinął głową na Noxa, by ruszył się i pomógł opatrzeć nogę ich towarzyszki. Coś jednak nie dawało mu spokoju w postawie kobiety, wydawała się teraz dziwnie spięta, więc zsunął wzrok niż i dostrzegł to, na co prawdopodobnie nadepnęła, akurat w tej samej chwili, gdy do jego uszu dotarł głośny ryk. Adrenalina sprawiła, że krew niemal zaszumiała mu w uszach, a mięśnie zdawały się naprężyć do granic możliwości. Instynktownie stanął pomiędzy pumami a swoimi towarzyszami, zdając sobie sprawę, że ranna Annika była dla nich najłatwiejszym celem. Do tego Nox…nie mógł pozwolić, by cokolwiek mu się stało. Tylko cholera skąd tu się wzięły pumy wschodnie?! Przecież były już uznane za wymarłe! Samiec i samica…z jego doświadczenia nie było to do końca normalne zachowanie tych zwierząt. Zazwyczaj polowały samotnie, samice również same wychowywały potomstwo, jednak jeśli gdzieś krążyło małe mogło dojść do eskalacji. -Nie uciekajcie, tylko zachęcicie je do ataku. Doktorze Nox zajmij się proszę Panią Faust…jeśli znasz jakieś zaklęcie obronne użyj go. Obejrzał się na kilka chwil do tyłu, by sprawdzić jak trzyma się jego partner. Nieudany czar Moriartiego sprawił, że wykrzywił wargi w lekkim, nieco szalonym uśmiechu. Kiedy ostatni raz miał okazję być w tak ekscytującej, niebezpiecznej sytuacji, gdzie na jego barkach zdawało się być bezpieczeństwo towarzyszy? Zazwyczaj nie słyszał o celowych atakach tych zwierząt na ludzi, powinny odejść, ale te wydawały się być gotowe do ataku w każdej chwili, co widział po ułożeniu ich ciała. Zachowywanie się głośno czy tupanie, udawanie większego mogłoby je odstraszyć, gdyby to były normalne pumy. Mógłby użyć pistoletu, ale huk wystrzału prawdopodobnie zwróciłby uwagę innych stworzeń, których wolał nie przywoływać w ich kierunku. Obejrzał się raz jeszcze na partnera, który wydawał mu się dziwnie zachowywać, czy on w tym momencie ma atak paniki? Albo las i poczucie zagrożenia po prostu budzą jego zwierzęcą naturę. Cofnął się nieco do tyłu, by zmniejszyć między nimi odległość i dać mu poczucie tego, że jest obok, więc powinien skupić się na nim i nie pozwolić sobie na utracenie w tym momencie jasności umysłu. Na całe szczęście Oscar w końcu użył czaru atakującego, który zdawał się działać na mniejszą samicę. Ukradkiem uśmiechnął się, w duchu dziękując Noxowi, że przemógł się i świetnie spisał. Doskonale jednak wiedział, że walka nie będzie taka prosta. - Celer…! Gniew i frustracja, połączone z ekscytacją doprowadzały jego krew do wrzenia. Niespodziewany ból głowy sprawił, że cała inkantacja poszła na marne. Rzut na Celer próg 65. Wynik 12+20 - nieudany |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Wszystko działo się tak szybko. Ledwie Oscar zdołał podnieść jej ciśnienie swoim komentarzem, a Ethan mu zawtórować, ledwie wyłoniła się po drugiej stronie krzaczora, który spowolnił jej ruchy i pozwolił Moriarty’emu ją dogonić… I nie wiedząc kiedy, znalazła się w kłopotach. – C-co za… – Syknęła w reakcji na nagły bodziec, ale zaraz poczuła inny. Jakby zniszczyła coś bardzo delikatnego. Odsunęła stopę o kilka cali, by zdać sobie sprawę, że coś zdeptała. Coś, co kiedyś musiało być bardzo ładnym świecidełkiem. Magicznym świecidełkiem? Spojrzała już nieco mniej pewnie na Ethana, zaraz przeniosła wzrok na męża. Rana przestała być dla niej jakimkolwiek problemem krótko po tym, jak doszło do jej powstania. Choć piekła jak diabli. – Czuję magię z tego… – Nie skończyła, zaaferowana zjawiskiem, które dojrzała dookoła tej broszki. Zamrugała szybko, czując tępy ucisk nie tylko na rannej nodze, ale i gdzieś w śródpiersiu. Nie miała pojęcia, co się dzieje, wiedziała tylko jedno – chyba coś spieprzyła. – Nie podoba mi się to – mruknęła, stając pewniej na nogach. Ryk, który usłyszeli po chwili, tylko ją w tym utwierdził. Nie umrze od tej rany na łydce, a od kłów i pazurów cholernej bestii? Pewnie szybciej, niż jej się zdaje. Otaksowała wzrokiem dwa gibkie i groźne truchła, zachowując wykład o taksonomii tylko dla siebie. – Tępe, agresywne bydlaki, ale też chcą żyć, jeśli mają młode – …ale te nie są normalne – pierwszą część odparła niby to zdawkowo, resztę zachowując dla siebie. Ale każdy, kto znał Annikę choć trochę lepiej, mógł się szybko zorientować – panią Faust powoli ogarniała panika. Bój się, ile chcesz. Ale nigdy tego nie okazuj – podszepnął jej szyderczy głosik. Madesco…? – Usłyszała gdzieś za swoimi plecami, to wróciło jej część przytomności. Myśl, Annika. Towarzysze wokół rzucali czary, magia znów raczyła ich pełnią swojej kapryśnej natury, a jednak. Jeden z nich, samica, już dusił się obezwładniony czarem, a drugi… Skurwysyn łypał prosto na nią. Oddychając ciężko i wreszcie poddając się adrenalinie, wyciągnęła dłoń ku ziemi. Chciała uszkodzić, chciała zranić, powalić, zdominować. Wyrwać kilka sekund bezcennego czasu, a w końcu zniszczyć intruza na świętej ścieżce. O wspanialszej próbie na Pielgrzymce nie śmiała nawet marzyć. Zwierzę rzuciło się do ataku. – Fons – na jej żądanie z gleby wystrzelił silny strumień wody, prosto w bestię, wytrącając ją z równowagi. Zaraz cofnęła się o kilka kroków, nie dając zwierzęciu szans na kolejną próbę. Jeśli będzie trzeba, poprawi wyładowaniem elektrycznym. Zabiję. Nic tak nie relaksowało, jak przekierowana agresja. Rzut na Fons: 56 + 12 = 68 - udany pierwsza tura - 5 PŻ za ranę. Samica: pod wpływem Madesco; 40/80, w kolejnej turze wykituje Samiec: dostał w pysk z Fons; 75/90, na chwilę stracił rezon |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Moriarty Faust
Był tak zaabsorbowany swoją ciskającą gromami żoną, że wszystko inne przestało się nagle liczyć. Naprawdę chciał jakoś sie pojednać z Anniką, zacząć tworzyć prawdziwe małżeństwo. Dlatego od razu praktycznie za nią przyspieszył i na dobre wyszło, ponieważ zauważył skaleczenie. Ominęła go nieco sytuacja z twarzą w drzewie, którą zobaczył Oscar. Wszystko działo się dość szybko, dlatego nie rejestrował wszystkiego porządnie. Poza tym należy wspomnieć, że Moriarty nigdy nie był orłem w dziedzinie kontaktów międzyludzkich. Już i tak należy mu się podziw, ponieważ, jak na jego możliwości to dziś doganiał swoich towarzyszy fizycznie oraz relacjowo. A nawet jeszcze alkohol nie wjechał na salony! To może być ich ostatni napój wysokoprocentowy w życiu, jeśli pumy nie postanowią odpuścić. -Oscar, wiem, że to ekstremalne warunki, ale musisz mi pomóc z raną. - rzucił do przyjaciela, chociaż najchętniej zająłby się pomaganiem mu. Zna Noxa już na tyle, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kiedy coś nie gra. Mężczyzna wydawał się być na skraju ataku paniki, jeszcze magia postanowiła Faustowi spłatać figla i nie dał rady ich obronić. Medyk się przemógł, wymówił zaklęcie, które podziałało. Później Carter próbował cokolwiek wskórać, niestety również nieskutecznie. Faust nadal zajmował się raną żony, obserwując wszystko i myśląc nad kolejnym ich ruchem w kierunku zagrożenia. Z jednej strony żal było mu zwierząt, ale wolał z dwojga złego wybrać opcję z wyjściem cało z tej sytuacji. -Niestety z pumami nie ma przelewek... Albo one, albo my. - odezwał się stanowczo, zaklęcie żony skwitował uśmiechem. Doskonale wiedział, że Annice walka sprawia satysfakcję. Był urzeczony jej postawą, ale to nie czas na jakiekolwiek amory. -Varioherenae. - rzucił, jednak ponownie magia postanowiła Moriartemu dać porządnego pstryczka w nos. Zaklął głośno, irytując się już nieco. Znów w oczach żony prezentował się jako najsłabsze ogniwo grupy, pieprzona magia. rzut: 24 + 20 = 44 - rzut nieudany |
Wiek : 42
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : profesor/badacz
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Oscar wpatrywał się w działanie czaru na mniejsze zwierze, z jakaś sadystyczną satysfakcją badacza. Obserwował jak kocur charczy i klekocze nim kulka w pustym metalowym opakowaniu spraya. Klik, klik po których nastąpiło krztuszenie i próby zaczerpnięcia oddechu połączone ze słanianiem się na łapach oponenta. Mężczyzna pozostawał czujny, pozwalając innym uczestnikom na przejęcie kontroli, podczas gdy on sam starał się złapać ponowną równowagę i zepchnąć stres najgłębiej jak potrafił. Jego dłonie niekontrolowanie drżały, a on czuł że prawdziwa natura szykuje się do wyjścia i przejęcia kontroli w tej sytuacji. Jednak nie bał się śmierci tak jak zdemaskowania, oczami wyobraźni widział obrzydzenie malujące się na twarzach zgromadzonych osób gdy tylko zacząłby porastać piórami. To samo obrzydzenie, którym raczyła go jego własna matka w dzieciństwie. Cofnął się o krok, gotowy do wypowiedzenia raz jeszcze tego samego słowa, jeśli samiec pumy rzuci się w jego stronę. Widział jak żona przyjaciela odpiera jego pierwszą próbę ataku, wszystko wydawało się dziać dziwnie powoli. A głosy dochodziły niemal jak spod wody. Spojrzał na Mortiego, który czegoś od niego chciał. „… pomóc…rana…” Dolatywało nierozumnie, a pulsowanie w jego skroniach przybierało na sile, jego oddech się rwał. Nie wiedział nawet kiedy pokręcił przecząco głową dając do zrozumienia, że najpierw powinni zadbać o swoje bezpieczeństwo, dopiero potem o opatrywanie rany. Wszystko trwało ledwie kilka sekund a on zrobił nie tylko analizę sytuacji, ale również wstępne oględziny rany na nodze kobiety. Krwi było zdecydowanie za mało by zagrażało to jej życiu. „Uspokój się!!!”- Wrzeszczał głos wewnętrzny, szamocząc się w jego umyśle z pokrakiwaniem drugiej natury, która chciała przejąć stery w obliczu tak silnego ładunku emocjonalnego. Słabszy człowiek, szukał wsparcia, czegokolwiek co dałoby mu siłę. Nagle poczuł dotknięcie palców Cartera w okolicach swojego torsu. Widział, że tym gestem po prostu odsuwał go lub starał się jakoś ukierunkować jego ciało by nie przeszkadzało. Skupił się na tym, starał uspokoić oddech a co za tym idzie odsunąć przemianę. Nie mogli go takim widzieć, nikt nie mógł go takim widywać… poza nim.. [1] Sanaossa Magnus [2]- Wypowiedział skupiając się na nodze kobiety, lekceważąc wszystko co wpajano mu w szkole medycznej. Miał problemu z koncentracja ledwo, chwilę temu udało mu się powstrzymać przemianę. Przesunął dłonią po twarzy, chcąc lepiej się skoncentrować, wiedząc że za chwilę spróbuje raz jeszcze pomóc kobiecie. [1] Rzut na blokowanie przemiany- wynik 1 - udało się i nic się nie dzieje [2] Rzut na leczenie połowę obrażeń, niestety nieudany |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Nieudany czar pozostawił niesmak, który czuł niemal na koniuszku języka. Tak smakowała gorycz porażki, której nie potrafił przeboleć. Powinien bez problemu zabić te stworzenia, a nawet jeśli nie zabić to poważnie okaleczyć, dokładnie tak jak wielokrotnie mu wpajano. A on co? Po prostu poddał się chwili słabości? Zacisnął palce w pięści, zastanawiając się kiedy stał się taki słaby i miękki. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się, bo samiec pumy rzucał się na Annikę, gotów wbić ostre kły w jej szyję, by od razu zabić. Chciał już rzucać kolejne zaklęcie, jednak widząc, jak kobieta kuca i dotyka dłonią gleby pokrytej ściółką, odsunął się na bezpieczną odległość zdając sobie sprawę, że w tym momencie tylko by przeszkadzał rzucającej czar. Był jednak na tyle blisko, by zareagować, gdyby ten się nie powiódł. "Fons" To słowo wystarczyło, żeby z gleby niespodziewanie trysnął strumień wody, trafiając bezpośrednio w atakujące zwierzę. Widział, jak atak zachwiał ciałem zwierzęcia, które niemal przewróciło się na bok, harkocząc z wściekłością. Gdzie w tym czasie była samica? Zerknął w tamtym kierunku, oceniając, że mniejsze zwierzę niedługo padnie, widział to po jej ciężkim oddechu i niepewnym kroku, wciąż jednak zdawała się mieć wolę przetrwania. Z doświadczenia wiedział, że nie powinno się lekceważyć rannego czy padającego zwierzęcia, pamiętał historię ojca, gdy opowiadał, jak wilk w ostatnim tchnieniu, wgryzł się w szyję myśliwego, zabierając go ze sobą. Nie mylił się samica padła, jako pierwsza. Jej ciało legło na glebę, wydając z siebie ostatni, nieco rozpaczliwy dech. Szybko przeniósł spojrzenie na Noxa, który już wcześniej wykazywał dziwne zachowanie. Czy on był na skraju przemiany? Wrócił myślami do dnia, w którym widział ją po raz pierwszy, to drżenie ciała. Ukradkiem dotknął palcami tors mężczyzny, chcąc wytrącić go z tego stanu. Musiał wziąć się w garść! Nie tutaj, nie tutaj Nox… Powtarzał w myślach, jak mantrę. Musiał mu uwierzyć, że da radę powstrzymać przemianę. Nie wiedział czy byłaby całościową czy nie. Ale potem osłabienie organizmu byłoby niekorzystne. Nie dość, że rana Anniki to jeszcze to! Pozwolił się odsunąć, gdy usłyszał kilka słów z ust lekarza. Nie znał tego zaklęcia, nie widział żadnego efektu na pumach, więc przypuszczał, że chodziło o przemianę. Skoro Oscar się nie przemienił, czar musiał zadziałać. Obrócił głowę w kierunku samca pumy, którego napięte mięśnie sugerowały, że w każdej chwili jest gotowy zaatakować ponownie. Widział na jego mokrej sierści kilka przyklejonych listków i piachu, obserwował z uwagą, jak zwierzę zdaje się ich okrążać. Gdzieś kątem oka widział, że czar Moriartiego znów się nie udał. Ryzykować, że i jego również się nie powiedzie? Wyciągnął z kabury pistolet, a pierwsze co rzucało się w oczy to fakt, że tylko okładzina rękojeści nie była metalowa. Ile razy już oddawał z niej strzał? Nawet nie liczył. Sposób w jaki chwycił rękojeść świadczył o doświadczeniu, teraz zresztą nie było miejsca na porażkę. Odbezpieczył naładowaną przed spotkaniem broń i stanął pewnie na nogach, stabilizując swoją pozycję, by swobodnie wyciągnąć dłoń z pistoletem przed siebie i wycelować. Tym razem nie miał zamiaru martwić się o to, czy przyciągną inne stworzenia. Miał jasny cel, ochronić towarzyszy i odeprzeć atak pozostałego samca. Wdech…wydech…strzelaj! Nacisnął spust bez cienia wahania, koncentrując się na zwierzęciu, które miał praktycznie przed sobą. Strzał wprawił w nieznaczny ruch jego rękę, odrzut jednak nie był mocny, a wcześniejsze przygotowanie do strzału i doświadczenie sprawiło, że praktycznie w żaden sposób go nie odczuł. Huk rozniósł się echem po lesie, mieszając się z rykiem pumy, która została postrzelona w bok tułowia. Okoliczne ptactwo wzbiło się do lotu, poruszając nieznacznie gałęziami drzew. On jednak skupił się na ciemno czerwonej plamie krwi, która zaczęła barwić jasne futro samca. Jednak stare, dobre sposoby były najlepsze. Rzut na strzał : udany 59 + 15 + 6 = 80, próg 45 |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Rana zasrana – miała ochotę krzyczeć Annika, gdy znów współuczestnicy zajścia priorytetyzowali dokładnie odwrotnie, niż ona. Nie dało się ukryć, że rozcięcie nie było czyste, nie miała na to szans. Być może to czas, by przypomnieć sobie o szczepieniu na tężec, ale nie teraz. Wszystko nie teraz. Adrenalina nie dopuszczała do tak błahego roztkliwiania się nad ciągłością skóry – póki mogła chodzić, nic jej się nie stanie. Wciąż w razie potrzeby mogła puścić się biegiem przez las, gdyby miało to jakikolwiek sens. Była w stanie uniknąć bezpośredniej konfrontacji, była w stanie walczyć. To mogło poczekać. Padł strzał. Jej przyspieszona wentylacja nie ustąpiła wraz z potoczeniem się futrzanego cielska po glebie, a wręcz włączyła kolejny bieg, gdy ciemna krew zaczęła skapywać z rany i znaczyć otoczenie. Jego minuty były policzone, tak samo jak samicy, co chwilę wcześniej padła bez ducha. Właśnie fundowali im drugie wymieranie. Nie bez żalu, ale w tym wypadku… No dalej, skończ z tym. Tak trzeba Nigdy nie była na polowaniu. Pewne rzeczy były zarezerwowane wyłącznie dla męskiej części rodziny, a Annice nie udało się dowieść, że jest warta dania jej szansy. Dama w opałach, najsłabsze ogniwo – podobne opinie odbijały się od niej raz za razem, żadnej z nich nie brała na poważnie. Nie były o niej. Nie mogły być. Ulitowałabyś się nad największą bestią. Przecież brzydzisz się przemocą. – Exilis sanguis – wyszeptała, nie zmniejszając dystansu pomiędzy nią, a oszołomionym kotowatym. Nic się nie wydarzyło, magia odmówiła swojego błogosławieństwa, a stworzenie, chwiejąc się na nogach, obróciło się, by zniknąć im z pola widzenia. Widzisz? Nie potrafisz! Zaciskając pięści, przyglądała się powoli umykającemu zwierzęciu. Exilis sanguis – próg 65 (37 + 5 + 10 = 52) – nieudane druga tura, kolejne -5 PŻ (razem -10) Samica: wyzionęła ducha, pokój jej czarnej duszy Samiec: 35/70; rana w boku, próbuje zwiać |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Różnicę między mną a Faradyne można nie tylko dostrzec gołym okiem, ale i usłyszeć. Sposób, w jaki wysławiał się on, a w jaki mówiłam ja. Brzmiał jak paniczyk, co właśnie wyleciał z salonów i tylko przypadkiem znalazł się w lesie. A jeśli nie przypadkiem – to wyszedł na spacerek, żeby wyprowadzić swoje francuskie pieski. Mnie i Byala praktycznie nic nie łączy. Dawna znajomość, jakieś nauki, które cudem przetrwał (powinni mu za to dać medal), a poza tym – nic więcej. Nawet wiek, bo Faradyne jest ode mnie dwa lata młodszy i chociaż zajmuje się wykładaniem, nie uczył moich dzieci historii magicznej. Spoglądam za swoje ramię, gdyby Byal zadaje mi pytanie. — To mój syn. Szedł kawałek dalej i idzie własną trasą. Wiele mogę powiedzieć o moim dzieciaku, ale wiem, że często przebywa w lasach. Nie poluje, bo nie umie za dobrze, z tym nie wrodził się we mnie, ale przynajmniej się stara. A przynajmniej tak się sama próbuję oszukiwać, żeby się kompletnie nie załamać. — Jak na pielgrzymkę wybrałeś sobie najtrudniejszą trasę z możliwych – rzucam, podchodząc bliżej, kiedy mój syn przechodzi za moimi plecami bez słowa i tylko kiwa głową na pożegnanie. Albo powitanie. I pożegnanie. – Jak masz nie zginąć to i tak potrzebujesz przewodnika. Chodź. Byle się nie pałętał pod nogami i nie wkurzał mnie wyszukanymi frazesami, bo zwariuję. Zawsze trzeba kogoś niańczyć, ale wolę już wziąć go ze sobą niż mieć kolejne istnienie na sumieniu. — Może i to jest szlak, ale prowadzi głęboko w las. Jak ktoś się nie orientuje, to się jeszcze zgubi, albo skręci kostkę. Patrz pod nogi – rzucam, ruszając dalej przed siebie i wzrokiem przeczesując najbliższy teren. Nie wiem, czy powinnam go zaczepić, co u niego. W sumie niezbyt mnie to interesuje, nie jesteśmy bliskimi znajomymi, spotkaliśmy się przypadkiem, idziemy w tym samym kierunku. Wystarczy tylko, jeśli się wykaże odrobiną myślenia i nie będzie przeszkadzał. Nie jestem chyba zbyt wymagająca. Przeszukanie terenu: 93 + 20 + 22 = 135 Suma przeszukania terenu: 135 + 55 = 190 Ostatnio zmieniony przez Judith Carter dnia Pią Wrz 29, 2023 11:50 am, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością '(S)Leśna pielgrzymka' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty