Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
First topic message reminder : LUTY 20, 1985, BARDZO PÓŹNY WIECZÓR — Dobry wieczór, Scooby — tym razem połączenie zaczęła od wymiany uprzejmości. Tęskniłeś? miało ponoć bardzo złą statystykę. — Wywęszyłeś coś ciekawego? Przytrzymywała słuchawkę ramieniem — wolne ręce były koniecznością, aby próbować otworzyć pudełko z tabletkami. — Jebane, zabezpieczenia na dzieci — mruknęła pod nosem, trochę zapominając, że już nie mówi w pustkę, a do telefonu. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Jedno spojrzenie na kubek i przelotna, przypadkowa, niezwiązana z niczym myśl; herbata smakowałaby lepiej, gdyby dodać do niej nutkę wanilii. — Zastanawiałaś się, ile będzie kosztować — ktoś chyba zerwał łańcuch; najsłabsze ogniwo strzeliło pod naporem pytania, w którego cieniu — zabawne porównanie, Williamson, zastanów się nad nim dłużej — poruszał się od ponad miesiąca — przysługa podania czysto hipotetycznego nazwiska? Dzięki temu dół na twoje wykopię szybciej. Trop mógł zwietrzeć, przysłonięty wonią oceanu, ale nie zniknął; nie znikała też wina, tak, jak nie zanikała sprawiedliwość. Williamson mógł zaczekać; cierpliwość była jedną z jego niewielu zalet. Teraz też był cierpliwy — ze stygnącą herbatą, skręconym od wilgoci kosmykiem nad czołem, papierosem w dłoni, słabnącym echem bólu, w rytm którego postukiwał opuszkiem palca o brzeg kubka, wreszcie — z nią w słuchawce. Był cierpliwy; cierpliwość popłaca, zwłaszcza kiedy— Najpierw wdech i milczenie długości mrugnięcia; płaszcz nie był istotny, mógł wyskoczyć z tego cholernego okna prosto na brudne ulice Sonk Road. W tym momencie — pomiędzy odchyleniem głowy w tył, jakby próbował pochłonąć własny oddech — istniało tylko jedno słowo na p. Czas teraźniejszy, pierwsza osoba; jakby chciała powiedzieć teraz, mówiąc potrzebuję. — To— Nie skończy się dobrze. Papieros między palcami domagał się uwagi — od gasnącego oczka żaru szybciej gasł jedynie rozsądek. Przysunięty do ust filtr smakował tytoniem i gorzką prawdą; z rodzaju tych, które ona powinna usłyszeć, a on — wypowiedzieć na głos. — Ryzykowne — mało powiedziane; obłęd byłoby adekwatniejszym określeniem. W tym momencie powinien przerwać — wiele powinien przez ostatnie półtorej miesiąca i gdyby od początku robił to, co powinien, telefon milczałby tego wieczora; podobnie jak on. — Na pusty żołądek. I awykonalne bez adresu; wystarczyło słowo, jedna sylaba, pięć liter, gdzie? i zamiast papierosa, w dłoni właśnie ściskałby kluczyki. Wystarczyło jeszcze mniej, żeby zamienić wahanie w decyzję — jedno imię, dwie sylaby, cztery litery, Lyra wypowiedziane z cichym wydechem papierosowego dymu. Ona przez cztery sekundy smakowała tytoniem; on przez czternaście lat był uzależniony od nikotyny. — Obiecałem ci kolację i nigdy nie łamię obietnic. Tak, jak składanych przez Lucyferem ślubów? — Dwudziesty ósmy lutego w Palazzo — jedna przysługa dla Valerio i godzina przekonywania go, żeby nie wcielał się w rolę kelnera to uczciwa cena. — Dziewiętnasta? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Powiedziałam, nie, Williamson. Możesz w to wierzyć, lub nie, ale bywa ono pełnym zdaniem. Bardzo wiele zmieniło się od stycznia; jednak nie na tyle, aby postanowiła sprzedać tę informację. Od walentynek między nią z hipotetyczną osobą było dziwnie, wręcz niezręcznie, ale nigdy (uważaj na słowa, Vandenberg, nigdy jest całkiem mocnym) nie podrzuciłaby go na pożarcie wściekłym psom. Nawet takim, które potrafiły równie dobrze, co Williamson, udawać wytresowanych. Jeśli czekał, licząc, że pewnego dnia obudzi się i postanowi, że kariera donosiciela jest znacznie bardziej atrakcyjna, niż upadłej aktorki, to będzie potrzebował znacznie więcej niż cierpliwości. Na przykład — powodu. Ten istniał, ale daleko poza świadomością kogokolwiek, kto brał udział w tej rozmowie. To— jak wiele zakończeń zdania można wymyślić w sekundę? Najwyraźniej — aż cztery. To idiotyczne; to żałosne; to brzmi jak desperacja, Vandenberg; to, co powiedziałaś, było kwintesencją łatwości. Słowo ryzykowne znajdowało się niewiele później na liście, jeszcze dwie dodatkowe sekundy i sama by do niego doszła. Już otwierała usta, aby się z nim zgodzić — powiedzieć, że żart poszedł po prostu za daleko. Ale żart się zatrzymał wraz z jego zaproszeniem. Odłożona w czasie propozycja brzmiała — w przeciwieństwie do tej wypowiedzianej pod płaszczem dwuznaczności i impulsu — rozsądniej i — odwrotnie niż ta na pirsie — ta, brzmiała szczerze. Na tyle szczerze, że dopiero teraz do niej dotarło, że byłby to pierwszy raz od śmierci Aarona, gdy ona— — Dziewiętnasta trzydzieści i po mnie przyjedziesz. Bywam damą. Oraz miała silne podejrzenia, że jej samochód zostałby spod Palazzo szybko odholowany. Mogłaby podać mu adres Thei. Deadberry było zresztą i tak bliżej Poppy Crest, niż jej obecne miejsce zamieszkania. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Drgnięcie kącików ust nad brzegiem kubka to odruch bezwarunkowy; powiedziałam, nie zabrzmiało zbyt podobnie do zostaw, zły pies. — Na dodatek nigdy nie oznacza tak — wbrew temu, co twierdzili aspiranci Głupi i Obleśny. — W porządku, Vandenberg. Umowa to umowa. W zestawieniu zysków i strat, bilans nadal był dodatni — po niespełna miesiącu sprzedała mu pierwszy trop; półtorej tygodnia później wciąż węszył za pierwszymi poszlakami, ale trupy miały to do siebie, że szybko zaczynały cuchnąć. Ciepły opuszek palca musnął pionowe pęknięcie między zmarszczonymi brwiami; jeszcze jednak rozmowa z Vandenberg i przelotna zmarszczka zmieni się w permanentną. Letnia herbata popadła w zapomnienie, rozsądek utonął w niej pięć — dziesięć? — minut temu; dziś Barnaby nie zamierzał patrzeć na zegarek. Stęsknione za zajęciem palce szukały punktu zaczepienia — papieros to za mało, kubek jest tylko elementem wyposażenia, gramofon— Hm; zaciśnięte na filtrze usta nie zdobyły się na więcej — wstawał z krzesła, kiedy odpowiedź po drugiej stronie słuchawki zakłóciła rytm cichego oddechu. Mógł obwinić zmianę położenia i trzy kroki postawione w kierunku stolika; kawowy, twierdził rachunek i dwieście dolarów na paragonie; muzyczny, oznajmił Williamson już w domu — od tamtej pory mebel nie protestował. To jedna z pięciu zasadniczych różnic pomiędzy nim i Vandenberg. — A ja dżentelmenem, więc przygotuj wazon na bukiet — nie róże — zbyt banalne i nie czerwone — coś mówiło mu, że w lutym wybrałaby zimniejszą barwę. Masz czas, dopalony papieros obumarł w popielniczce, po prostu nie kupuj stokrotek. — Nie wiem tylko, pod jaki adres go dostarczyć. Co złego może się stać? Nie musieli czekać sześciu dni, żeby poznać odpowiedź; wiele było dobrym słowem. Wszystko — jeszcze celniejszym. Zapadła krótka cisza, utkana z czterech sekund i cichego kliknięcia — tym razem to nie zapalniczka strzeliła w tle; igła wskoczyła na wciąż pachnące świeżością linie winylu, a ostatni wdech przed przerwaniem milczenia stał się jednością z pierwszymi taktami Barbarism begins at home. — Opowiesz mi? Zbyt wiele możliwości; o czym? Bólu głowy po trzech winach za dolara? Szklance wody, którą miała wypić przed snem? Uczuciu towarzyszącym przemianie? — O tym, co wczoraj powstrzymało cię przed telefonem. Opowiesz mi, czy było warto łamać dane słowo? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Usta wykrzywiły się jej ze zdziwienia i na ułamek sekundy zapomniała, do czego używa się słów. Te ze słuchawki nie były ostatnimi, których się spodziewała, aczkolwiek było coś uspokajającego w tym, że je powiedział. — Nie każdy by się z tobą zgodził — na przykład aspiranci Głupi i Obleśny. — ale ja tak. Umowa jest umową, nie jest pełnym zdaniem, a tak powinno być wydawane z własnej woli oraz entuzjastycznie. Fakt, że mogli w czymś takim osiągnąć konsensus, był dla niej ważniejszy, niż mogłoby się wydawać oraz — jak za niedługo się okaże — kluczowy dla decyzji, które zostaną tego późnego wieczora, podjęte. Po miesiącu dała mu pierwszy trop, tajemnicę, niezliczoną liczbę żartów o psach oraz lekcję magii oddychania. Bilans był niewątpliwie dodatni — zaskakujące było to, że również dla niej. Zawierając układ na pirsie, nie spodziewała się, że tak szybko dostrzeże w nim szansę dla siebie na coś więcej niż przetrwanie. Sama mogłaby szukać ciała Aarona, ale prawdopodobieństwo sukcesu wyniosłoby mniej, niż cena za butelkę spirytusowego wina. Nawet nie zauważyła, że wolną ręką bawi się kosmykiem włosów, który jeszcze chwilę temu był na jej skroni. Przypadkowo podobny do tego, który zainteresował go na plaży — tyle że ten był suchy. — Dostaniesz adres — obiecała, mimowolnie obracając głowę w stronę korytarza. Widziała stąd uchylone drzwi od jej pustego pokoju i zdjęcia na ścianie przedpokoju, które należały do prawdziwych właścicieli mieszkania. Nie powstrzymała westchnięcia, które wdarło się przed następne słowa. — ale nie mój. Nie jest tylko mój, rozumiesz. Rozumiał? Mógł się domyślać; nie był głupi. Ciszy nie przerwał jego głos, ani nawet jego oddech, a dźwięki muzyki, którą rozpoznała po dwóch nutach (powinni zrobić z tego teleturniej). Nic dziwnego — od dwunastego lutego, nie słuchała niczego innego. Bywały specyficzne rodzaje radości, gdy ktoś wyczuwał okazję, aby powiedzieć o czymś, co kochał. Ponoć potrafiły złotem wypływać przez słuchawkę na czyjś policzek. — Opowiem, ale ty opowiesz mi, która piosenka z Meat is Murder podoba ci się najbardziej — Mogłaby udawać, że wcale nie rozpoznała muzyki, którą dziś wybrał. Mogłaby udawać, że jej nie ciekawi, co myśli o tej płycie. Nie była jednak osobą, która lubiła udawać, że coś jej nie sprawia przyjemności, gdy sprawiało. Mogłaby też odpowiedź na jego pytanie zacząć od jakiegoś sprytnego, wymajającego żartu, ale— — Miałam przesłuchanie. W teatrze. Overtonów. Na scenie, nie w żadnym schowku na miotły czy za kulisami. Na prawdziwej scenie, Barnaby. Zamiast bycia cwaną, wybrała szczerość. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Nie każdy by się z tobą zgodził. Porcję brzydkiej prawdy oprószył popiołem z dopalonego papierosa. Nie każdego słucham. Bywają rodzaje nie, które łatwo przeoczyć; czasami nie jest przymusem, częściej zwykłym kłamstwem, rzadko obietnicą poprawy. Pewne odmiany nie — szczególnie w martwym świetle jarzeniówek komisariatu — są imperatywem; nie zrobiłem tego, chociaż dowody twierdzą inaczej; nie uderzyłem jej, kiedy ona właśnie leży w szpitalu; nie chciałem, podczas gdy spojrzenie mówi zrobię to ponownie. Nie każde nie oznacza nie; czasami to nie wyobrażasz sobie, co cię czeka. Po drugiej stronie słuchawki zamiast nie, usłyszał tak; zamiast wahania — decyzję; zamiast wymówki — rozwiązanie. Jeszcze jedna ugoda i uzna, że komuś zależy; jeszcze jedna porcja szczerości płynąca przez skręcone zwoje telefonu, a przyzna, że tym kimś może być on. — Trudno — w tonie jego głosu nic nie wskazywało na trudność; prześlizgnął się po dwóch sylabach jak mokry pies na wilgotnym pirsie i zatrzymał dopiero na jednej nutce — faktycznie powinni zrobić z tego teleturniej — uśmiechu. — F—współlokatorzy nie dostaną swoich bukietów. Czyj adres podasz mi w zamian? nie dołączyło do właśnie przebrzmiałych słów; może rozumiał aż za dobrze, jakie to uczucie — nie mieć swojego miejsca. Dom nie jest azylem, kiedy każdy korytarz budzi wspomnienia; kiedyś wierzył, że na trupach tych złych zbuduje lepsze. Rok w Blossomfall wystarczył, żeby nawet Daisy uschła w cieniu jego murów. Od sześciu lat nie próbował budować niczego — mieszkanie na Starym Mieście miało być tylko zlepkiem kilkunastu ścian, zwykle opustoszałych i cichych. Przez pierwsze trzy miesiące używał nierozpakowanego pudła jako stolika; ten leżał w środku, niezłożony. Kolejne dwa potykał się o karton z książkami — nie był nawet pewien, czyimi. Gdyby zapytała — nie pytała; nie miała powodu — dlaczego, w słuchawce mogłaby zapaść krótka cisza. Szukałby słów, żeby nazwać siebie sprzed sześciu lat; martwy to dobre określenie. — Dlaczego nawet nie jestem zdziwiony? — dziś złoto nie skapywało przez słuchawkę — cech płynnych najwyraźniej nadawał mu Bombastic; teraz osiadało na policzku jak pyłek z kwiatów, których tożsamości wciąż nie zidentyfikował. Lilie? — Po ośmiu dniach rozpoznajesz album z drugiego końca miasta. Odpowiedź w braku odpowiedzi; zanim zauważyła, kolejne pytanie nie pozwoliło wybrzmieć ciszy. Mógłby zapytać o wszystko; kto prowadził przesłuchanie, jak je dostałaś, co to za rola, jak ci poszło? Nieistotne pytania to nieistotne odpowiedzi — miał w życiu dość nieistotności, dlatego— — Jak się czułaś? Tam, na scenie. Nie w schowku, nie za kulisami. Tam, na scenie — gdzie widział ją po raz pierwszy. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Prawa bywała lżejsza od kłamstwa — kłamstwa miały brzydką tradycję osadzania rdzą na kablach telefonicznych, aż te nie były w stanie już pełnić swojej podstawowej funkcji komunikacyjnej. Prawda była lepsza; prawda płynęła gładko od ucha do ucha. — Nie można dawać im żadnych roślin, seryjnie je zabijają — prawda; F-współlokatorzy mieli kategoryczny zakaz zbliżania się do wszystkich kwiatków, które Lyra przynosiła do mieszkania. Ona miała naturalne predyspozycje, aby pamiętać o ich podlewaniu. Dom brzmiał abstrakcją — i chociaż mieszkanie Fogartych było naprawdę blisko, to nigdy nie potrafiło przeciągnąć znaczenia na to słowo. Dom przestał być domem w momencie, gdy Paul wyszedł przez drzwi tamtego sierpniowego poranka. Każdy kolejny, samozwańczy pan domu (czyjego?) zabierał z niego te części, które Lyra lubiła najbardziej. Najpierw zabrano obrazy i książki, zastąpiono niepotrzebnym przepychem i gustem kogoś, kto pamiętał jeszcze, jak osoby innej skóry miały swoje miejsca w autobusie. Potem zabrano bezpieczeństwo. Żadnej z tych rzeczy nie odzyskała. Gdyby zapytał — ale nie miał powodu, aby zapytać — dlaczego; odpowiedziałaby, ciężką ciszą. Ciszą, która jak czarna dziura, wciąga w siebie wszystkie słowa, jakie mogą przyjść komuś na myśl. Potem odparłaby, że nie wie. Taką chyba mieli naturę. — Od ośmiu dni nie słucham niczego innego — ale teraz słucham ciebie. Zabawna rzecz z liliami — nawet te fioletowe, przypadkiem czyjeś ulubione, miały złoty pyłek. W powietrzu mógłby być ledwo widoczny, szczególnie w mroku samotnej lampki salonowej, której ciepła żarówka nieudolnie próbowała imitować moment, gdy pomyślała, że mętna zieleń jest zaskakująco ludzkim kolorem. Mógł zapytać o wiele rzeczy; mógł nie zapytać o nic, mruknąć ciche yhym i przejść do sedna, kończąc rozmowę w przeciągu kilku następnych minut. Zamiast tego zadał kolejne pytanie i pomyślała, że to przeciwne, ile rzeczy można powiedzieć pytaniem. — Jak w domu — odpowiedź stała się oczywista, gdy tylko pierwsza samogłoska uderzyła językiem o jej podniebienie. — Jakby ostatni rok się nie wydarzył, a ja zawsze tam byłam. Prawie jakbym— Spojrzała na to, jak światło żałosnej żarówki odbija się w żałosnej szklance wody. Prawda była lepsza od kłamstwa, bo płynęła lekko od słuchawki do słuchawki. — Jakby o szóstej rano, jakimś niewyjaśnionym cudem, w teatrze Overtonów zachodziło słońce. I skąpało mnie w swoim złocie. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Prawda była niebezpieczna; w prawdzie tkwiła szczerość, a szczerość jest mankamentem, rysą na masce, za którą — zabawny paradoks — ukrywa się prawda. Uroboros konsekwencji nie zawsze był wężem; czasem miewał kształt pozwijanych kabli telefonu. — Mieszkasz z mordercami, Vandenberg? Wiesz, że czasem zadajesz celne pytania, Williamson? Nie wie; nie wie, ponieważ w środowe wieczory — obiecał nie spoglądać na zegar, ale jego wzrok sam odnajduje drogę do wskazówek; rozmawiają od dwudziestu siedmiu minut — niewiedza jest wygodniejszą wersją prawdy. Nie wie, czy kiedykolwiek zapyta o dom — nie wie, czy wysłuchałby jej odpowiedzi do końca. Nie wie, jakie słowa tym razem pokryją przewody telefonu złotym pyłem; jedyna pewność, którą posiadał, składała się z niezawodnego egoizmu. Jeszcze chwila. Jeszcze jedno pytanie, kilka słów, parę minut. Jeszcze chwila zanim znów zastanie go noc i cisza. — Któremu utworowi przypadł tytuł ulubieńca? — mógłby zgadywać — mógłby zgadnąć — ale nie na tym polegała ich gra; prawda czy fałsz? Przyzna czy przemilczy, zupełnie jak on? Prawda; kolejna odpowiedź nie nosiła znamion aktorskiego kunsztu — udawała wcześniej, teraz nie musi; zupełnie, jakby scena domagała się kłamstw, a słuchawka przy uchu akceptowała jedynie szczerość. Milczał, kiedy prawda wypalała trwałe piętno na plastiku telefonu; milczał, kiedy jego spojrzenie — bezwiednie, w lustrzanym odbiciu tego, które wędrowało właśnie przez Soank Road — zastygło na złotej plamie światła przesączającej się przez klosz. — Każdy cud potrzebuje cudotwórcy. Przeczytałeś to na kartce z kalendarza, Williamson? W drgnięciu kącika ust nie było rozbawienia; przelotny uśmiech wymierzył w nagłe objawienie prawdy. Gdy — nie jeśli — dostanie rolę, znów będzie oglądał zachód słońca w jej interpretacji. — Na premierze, kiedy uporasz się z nawróconymi adoratorami, wypijemy szampana. Jak za starych, lepszych czasów — dobre nie były nigdy. Tym razem do pani występ nie wywołał u mnie migreny doda: jedynie ochotę na ravioli. — Jesteś zmęczona, więc— Spróbuj przespać noc zamiast używać oculiapertis; usłyszał jej odpowiedź zanim padło jego zalecenie — nie mów mi, co mam robić, Williamson. — Póki co nie mam konkretów. Jeśli zawiadomiono komisariat, próbują zamieść to pod dywan — o drugim etacie nie wspomniał; tabu, wbrew pozorom, miało siedem liter i nigdy nie wybrzmi w słuchawce telefonu. — Byłoby łatwiej, gdyby czysto hipotetyczne medium mogło podzielić się rysopisem. W końcu znajdę trop. Skuteczność udowodniona empirycznie; ciebie znalazłem. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Nie — pierwsza rdza. — Winni są jedynie nieumyślnego spowodowania wysuszenia sześciu roślin, ale nawodnienia jednej— —syreny, niemal powiedziała. Mogłoby to rozpocząć falę (żart niezamierzony) pytań z serii co się dzieje, gdy syrena nie jest nawodniona? Dlaczego miałaby z własnej woli się nie nawadniać? Wypiłaś tę szklankę wody? Wydawało się to jednak cięższą rozmową, niż słuchawki telefonów mogłyby znieść. Niektóre tamy trzeba było z całej siły trzymać zamknięte. — Ten żart już nie jest śmieszny — odpowiedziała tonem tak poważnym, jakim tylko potrafiła (a potrafiła w dziedzinie udawania całkiem sporo). — Ale piosenka wybitna. Dopiero w dopowiedzeniu powróciła lekkość entuzjazmu, którą słychać było wcześniej. Prawda była — oprócz zaprzeczeniem rdzy — taka, że pewne żarty faktycznie przestały być już śmieszne; że uderzały zbyt blisko domu i czuła je zbyt blisko swoich kości. Były również takie, które nie były blisko niczego — które mogły dryfować w abstrakcyjnym bycie rozmowy dwóch, nie naprawdę, nieznajomych. Lubiła to, że mogła w tym bycie egzystować i egoistycznie chciała, choćby jeszcze chwilę dłużej w nim pobyć. Nim trupy znowu wyjdą z grobów, a ona będzie musiała przestać się śmiać. Lubiła się śmiać. — Jeśli dojdzie do premiery, to wypijemy szampana. Znowu — jakby próbowała mu subtelnie przypomnieć, że kiedyś już to grali. Mógł nie pamiętać; nie była pewna, jaką pamięć miały psy, ale ryby — wbrew obiegowej opinii — nigdy nie zapominały. Szczególnie gdy ktoś tak wyraźnie podkreślał brak migreny. — Zawsze jestem zmęczona, podkrążone oczy dodają mi charakteru — a przekrwione białka odstraszają kogo trzeba na klatce schodowej mieszkania. Sonk Road była przeuroczą dzielnicą — jeśli szło się z nożem w kieszeni. Może po prostu on jest zmęczony twoim pierdoleniem, odezwał się jak zwykle mile widziany głos. Był ostatnio mniej uprzejmy niż zazwyczaj — może nie podobała mu się zmiana miejsca wiecznego spoczynku. — Ah, tak, yhym — już nie było entuzjazmu, ani radości. Żart się wyczerpał i przestał być śmieszny. Nic konkretnego; brzmiało mniej więcej tak optymistycznie, jak optymistycznym był jakikolwiek album The Smiths. — Czysto hipotetyczne medium nie musi tego robić. Obie rozmawiałyśmy z duchem. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Nawodnienia jednej — zanim zdecydowała, wiedział; będzie musiał pomóc jej skończyć. — Na pewno nie podłogi — krótki przebłysk wyobraźni — biała tabletka rozpuszczona w bliżej nieokreślonej kałuży czegoś — skłonił usta do mimowolnego grymasu; gdyby wsłuchał się w jego świata po drugiej stronie słuchawki, może usłyszałby echo lepkich kroków. Tego nie mogła zmyć żadna fala, może poza tą śmiechu; nie rozlała się po skręconych przewodach aparatu wyłącznie dlatego, że ktoś miał doświadczenie w niewybuchaniu śmiechem — Georgie uczyła samokontroli. — Ten żart nie miał prawa być śmieszny — zachłyśnięcie dymem, ledwie stłumione przez przyciśniętą do słuchawki dłoń, twierdziło inaczej; nie zakrztusił się — po prostu doznał nieplanowanego ataku kaszlu, po którym jego głos brzmiał, jakby ktoś próbował przepiłować go na pół tępym nożem do trybowania. — Ale piosenka rzeczywiście udana. Lekka wesołość po drugiej stronie przeskakiwała pomiędzy pojedynczymi trzaskami linii. Gdyby opowiedział kolejny dowcip o psich przygodach, usłyszałby w słuchawce śmiech — dlatego milczał. Lubię, kiedy się śmiejesz to niebezpieczna, obca myśl; nie zamierzał jej prowokować. — Tym razem bliżej tarasu. Wyjście na papierosa zajmowało pięć minut — w jedną stronę. Mogłoby krócej, gdyby się spieszył; kolejny kwadrans spędzał na oglądaniu marmurowych doniczek i ograniczonych do skinięć głową powitań — buzujące wnętrze teatru orbitowało wokół gwiazd wieczoru, a właśnie milcząca w słuchawce kobieta była jedną z nich. Psy są pamiętliwe i przywiązują uwagę do szczegółów; długa suknia z dekoltem, zmęczenie zamaskowane uśmiechem i ukryta w oczach nadzieja, że życie już zawsze będzie wyglądać w ten sposób. Nie wyglądało — teraz oczy są podkrążone i skrywają wiele, ale nie nadzieję; już nie. — Teraz to moda? Wreszcie podążam za trendami, moja— Vittoria byłaby zachwycona. Zaśmiałby się prosto do słuchawki, tak niedorzecznie zabrzmiała ta myśl; istnieli ludzie kojarzeni z przemocą — ciao, Valerio — i ci, których imię gorzko osiadało na języku, ilekroć moda dominowała wypowiedź. Nerwowe skubnięcie papierosowego filtra posłało na posadzkę kilka płatków popiołu; zauważyłby, gdyby w telefonie ktoś nie próbował naśladować jego zwyczajowej elokwencji. Ah, kiedy wątpi w czyjąś wersję wydarzeń; tak, kiedy niechętnie się zgadza; yhym, kiedy zamiast skończ pierdolić musi zachować poprawne milczenie. Nie był pewien, który wariant wybierała teraz ona — może wszystkie? — Udana interpretacja — ostrożność obniżyła głos o pół tonu i rozciągnęła samogłoski; w ten sam sposób mówił na komisariacie, kiedy papieros w jej dłoni drżał, a łzy już nie potrafiły — albo nie chciały; nie przy nim — płynąć. — Podał szczegóły? Ilość zaangażowanych, cechy szczególne, o czym rozm— To nie przesłuchanie; przesuwająca się po winylu igła, popielniczka domagająca opróżnienia, dopalany papieros w dłoni — nie potrzebował wina za dolara, żeby świat patrzył na niego osądzająco. — Nie musimy robić tego dzisiaj. Mamy czas. Co za bzdura, Williamson; nie uwierzył nawet on. Czas skończył się dawno temu — teraz musieli naprawiać skutki jego upływu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— I co zrobisz, aresztujesz go? — wypowiedziane radosnym tonem zdawało się brutalnie korespondować z podobnymi słowami, które padły w jego stronę ponad miesiąc temu. Nie przyszedł jej wtedy aresztować, jedynie wlepił absurdalny mandat, który nie przejdzie w żadnym sądzie. Te zazwyczaj nie kończyły się poleceniem zadzwoń. — Ty dalej nie powiedziałeś swojej. Chyba że puściłeś pierwsze, co wpadło ci pod rękę i tak naprawdę nie masz zielonego pojęcia, kim są The Smiths. Daleko było jej od wymagania nazwania każdego członka zespołu, imion ich matek oraz psów, aby mógł nazywać się fanem — ten jeden szczegół jednak nadal ją ciekawił. Nie chciała zgadywać; moment, w którym zacznie (dopiero?) sobie za dużo dopowiadać, może być niebezpieczny. — Wyjście na papierosa czy uciekanie na papierosa? — próżno było szukać w jej głosie oskarżenia; nie winiła go. Tego typu zbiorowiska były jej najmniej ulubionym elementem pracy. Większość osób, z którymi rozmawiała, niespecjalnie była zainteresowana przedstawieniem, kunsztem aktorskim czy nawet nią. Vandenberg? Hm, kojarzę. Czy twoja matka nie grała w tym, no…? zazwyczaj z łatwością ostudzało jej entuzjazm. Nic dziwnego, że brak migreny okazał się tak miłą odmianą. Przemilczała, kto o zaimku dzierżawczym moja był obiektem tej wypowiedzi. Możliwości było wiele, ale każda wydawała się zbyt prywatna, aby zapytać. Urwane zdania mają też to do siebie, że urywane są nie bez powodu. F—współlokatorzy byli tego idealnym przykładem. — Uniosłam też brew do góry — kłamstwo, jej brwi były idealnie ściśnięte ze sobą. — Było słychać? Zamiast odpowiedzi, usłyszała serię pytań i już miała powiedzieć, że nie są na przesłuchaniu, gdy sam najwyraźniej doszedł do takiego wniosku, co rozluźniło zaciśnięte brwi i uniosło lewy kącik nieznacznie do góry. W ich rozmowach bardzo często przypominał jej, że nie musi czegoś robić. Powoli zaczynała w to naiwnie wierzyć. — Mam notatki — powiedziała zamiast tego. — Mogę... mogę ci je pokazać, jak chcesz. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Odsunięta od ucha słuchawka to tylko centymetr ruchu nadgarstka i tak samo wysokie drgnięcie kącika ust; radość płynąca przez aorty telefonu podskoczyła o kilka decybeli. — Mandat za zakłócanie miru domowego. To był głośny napad kaszlu, mógł zirytować sąsiadów — kolejny zrywek do kolekcji niedorzecznych oskarżeń; tym razem nie zostawiłby numeru telefonu, jedynie dowcip. Jak nazywa się buda wiejskiego psa? Hau—pa. — Skandaliczne oskarżenie, Vandenberg. Rozmawiasz z kimś, kto miał być na sylwestrowym koncercie w Danceteria, gdyby nie— Trzydziesty pierwszy grudnia, godzina dziesiąta—osiemnaście; nadużycie czaru wariacyjnego w obecności niemagicznych, czarownik zamieniony w królika. Kwadrans stracony na próbach schwytania puchatego skurwiela, godzina na czyszczeniu pamięci; przegapił samolot do Nowego Jorku i — aż do teraz — jedyny koncert w Stanach. — Cóż, zastanawiam się — igła gramofonu dotarła do końca płyty; to cisza towarzyszyła prawdzie. — Ale nie nad odpowiedzią. Barbarism leżał zbyt blisko Blossomfall; wolał zasypiać do deszczu, nie ujadania. Wolał znikać z zatłoczonego wnętrza teatru i obserwować wejście — ile osób wyszło, ile wraca, po co panu athame na premierze? — Taktyczny odwrót na papierosa — taktyczne oparcie o filar i odliczanie do końca; znacznie łatwiej było wtopić się w tłum niemagicznych niż garść magicznej socjety, z którą w połowie był spokrewniony, w połowie skłócony, w nielicznych przypadkach oskarżany o romans, w kilku skrajnych — o poważne plany kolejnego małżeństwa. Papieros, w przeciwieństwie do ciotki Miriam, nie pytał o wybór bukietów na weselny stół. Papieros, w przeciwieństwie do Vandenberg, nie próbował uciekać się do nieszkodliwego kłamstwa. — Musisz poćwiczyć, słyszałem tylko szczekanie w tle — to mógł być gramofon albo Lyra o czymś mu nie mówiła — może jednym z F—współlokatorów był foksterier? Jeśli tak, oby dzielnie pilnował notatek. Milczenie zgasło razem z papierosem; wahał się o sekundę zbyt długo, żeby udawać, że nie rozważał omówienia jej teorii twarzą w twarz. Nawet dzisiaj, choćby tutaj; ma wino, może nie za dolara, ale powinno się nadać — gdyby była głodna, zdążyłby zamówić coś z Palazzo i— — W Little Poppy jest antykwariat, Archaios. Znam właściciela, mogłabyś zostawić notatki— Tak będzie lepiej. Rozsądniej. Bezpieczniej; ile kosztują prywatne adresy gwardzistów na czarnym rynku? Pewnie więcej niż ich pensja. — — razem z płaszczem. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Przepraszam bardzo, ale to ty zakłóciłeś swój mir domowy. Z czyjej winy podlegało już debacie — a jeśli wiedziała z seriali cokolwiek — to debaty wygrywało się drogą sądową. Jego prawnik byłby jednak znacznie lepszy niż jej własny (ha; "własny"), więc nie miała zamiaru ciągnąć dyskusji i przez słuchawkę przerzucać się winą. Wolała słuchać, jak niemal był na koncercie — jeszcze bardziej wolałaby usłyszeć, dlaczego go przegapił. — Zastanawianie się to świetna opcja — była; może nieoczywistą i nieulubioną, ale bardzo mocnym kandydatem. Równie mocnym była debata na temat moralności mięsa — niestety musiała zostać przełożona na inny czas. Inne morderstwa rwały się na przód listy; inne wspomnienia wybrzmiewały w słowach i pojedynczych uśmiechach, które zdawały się być już silniejsze, niż słaba żarówka, żałośnie imitująca słońce. — Taktyczny, mhm. Czy wszystko robisz strategicznie? — kpina w głośnie bardzo sprawnie przykryła prawdziwe pytanie — wszystko, Williamson? Tę rozmowę też? Nigdy nie poszła na studia — nie miała po co, wszystko, czego chciała się nauczyć, mogła znaleźć na scenie. Miała jednak wręcz akademicką tendencję — zaczerpniętą jeszcze od Paula — by notować wszystko, co wpadnie jej do głowy na temat postaci. Małe rzeczy; drobne słówka, które może dla każdej innej osoby będą wydawały się nieznaczące, ale dla niej— — Wiem, gdzie to jest — powiedziała powoli, wyraźnie przeciągając samogłoski, aby kupić sobie czas na zastanowienie. Również znała właściciela; niezbyt personalnie, raczej czysto biznesowo. Nie na tyle, aby zostawić tam zawartość metalowego pudełka zamkniętego w jej pokoju. — Mogę zostawić tam twój płaszcz. Ale nie notatki — powiedziałam, że mogę ci je pokazać, nie oddać. List w szczególności był czymś, co powinna trzymać na oku. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
— To ty zadzwoniłaś do mnie, zakłócenie miru jest efektem ubocznym — z czyjej winy, nie podlegało żadnej debacie — Williamson rozwiał wątpliwości, starł wyimaginowany pyłek ze stolika M—mhm, przytaknięcie wyimaginowanej Vandenberg zbiegło się w czasie z potwierdzeniem słów tej prawdziwej — siódmy utwór na płycie to naprawdę dobra piosenka, drugi wers napisano — Ktoś kiedyś powiedział mi trochę improwizacji, Williamson. Nie wszystko da się zaplanować, więc— Piętno uśmiechu nie było trwałe; poruszyło papierosem w ustach i wybrzmiało w słowach, których nawet nie próbował powtórzyć jej tonem — na to było o siedem lekcji dykcji zbyt wcześnie. — Nie. Nie wszystko. W tej rozmowie nie było strategii poza tą, która powstawała na bieżąco. Nie był w stanie zaplanować niczego poza niewielkimi puntami na mapie przyszłości; to ona decydowała, kiedy zadzwonić i ile mu powiedzieć — on musiał ograniczyć się do wbicia pinezek w szkielet planu i rozciągnięcia między nimi nitek. Pierwsza linia — od pirsu do mieszkania na Starym Mieście i telefonu; druga — od inauguracyjnego tęskniłeś? po dziewiętnasty lutego, od wczoraj znanego jako dzień, w którym nie rozbrzmiał dzwonek. Przesunięcie nici o dobę; teraz mknęła w kierunku Palazzo i ostatniego dnia miesiąca. Co dalej? Prawdopodobnie cmentarz i powrót na miejsce zbrodni; hipotetycznie Sonk Road; na pewno wnętrze samochodu i przelotna myśl, że może będą żałować — odłożenie słuchawki jest łatwiejsze od dzielenia wąskiej przestrzeni auta. Najbliższy plan zawierał przekazanie zakładnika i odmowę podzielenia się notatkami; byłby zaskoczony, gdyby nie rozbawienie. — Są łatwiejsze sposoby, żeby znów się ze mną zobaczyć, Vandenberg. Po prostu wybij witrynę w sklepie. Byle nie w Archaios; Orestes sprzedałby jego płaszcz, żeby pokryć koszty i kolejne pół roku spędził na filozofowaniu aktu przypadkowego wandalizmu. — Po kolacji? Zamierzam odwieźć cię— Do domu, słowa nad wyrost zawisły na brzegu słuchawki; niewypowiedziane, ale wyraźne w milczeniu. — — tam, dokądkolwiek powiesz. Wnętrze auta to dobre miejsce na teorie spiskowe. Jedna z niewielu zalet nocnych patroli. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— To ty kazałeś mi zadzwonić. Prawda oraz fałsz; powiedział, żeby zadzwoniła i musiała zadzwonić, ale mogła tego nie zrobić. Wybory, wszystko na nowo się do nich sprowadzało i tym razem ich skutkiem była kłótnia, która zaczynała łudząco przypominać taką, jaka mogłaby odbywać się między przedszkolakami. Źródło winy pozostanie więc dalej niezidentyfikowane, bo skandalicznie nieważne — kto mu za to wlepi mandat? — Czy ty nagrywasz nasze rozmowy? — zmrużyła brwi, zastanawiając się, dlaczego pamiętał zdanie, które usłyszał zniekształcone przez słuchawkę trzynaście dni temu. Musiałaby jednak spojrzeć z lekkim wyrzutem na swoje odbicie w oknie, bo sama przecież— — Albo nie, pewnie siadasz i spisujesz je, gdy kończymy. Drogi pamiętniczku, Lyra dzisiaj powiedziała, że mam ładne oczy— Lyra nic takiego nie powiedziała — jeśli ktoś chciałby trzymać takie rzeczy ściśle spisane — jednak jej myśli kręciły się w ich okolicach. Chociaż on nie zdecydował się na próbę parodii jej głosu, ona nie zawahała się, aby mistyfikować jego manierę. Wybrała ten ton, którym poważniał najbardziej; absurd wtedy jedynie rósł. Tej rozmowy z pewnością nie dało się zaplanować — gdyby próbował, czerwone nitki mogłyby mu się boleśnie ze sobą poplątać. — Proszę mnie nie oskarżać o podstęp — byłaby oburzona, gdyby nie rozbawienie. — Ani o wandalizm. To są poważne zarzuty, lepiej, abyś miał jakieś dowody. Kolejne echo; spojrzała w stronę uchylonych drzwi jej pokoju, zza których jeszcze niedawno oskarżała go o wydanie tajemnicy. Teraz niemal zrobiłaby to samo — powiedziała, że nie może mu zaufać. Było to bardzo zabawne — zabawniejsze nawet od psich żartów — bo cała ta współpraca opierała się na tym, że oboje musieli sobie zaufać. Aż nie będzie to już możliwe. Na słowo dom, usłyszałby histeryczny śmiech. Zamiast tego dostał histeryczną ciszę — trwała niemal minutę. Przez ten czas można by pomyśleć, że ktoś się znowu rozłączył, ale jej palce nadal zaciskały się na bieli słuchawki, a kolana podciągnęła pod klatkę piersiową, całkowicie tracąc kontakt z podłogą. — Yhym, chcesz pracować na ran— Ciche mruknięcie niezadowolenia i urwanie zdania w połowie. Stop. Zbyt dużo dopowiedzeń, za mało faktów — takie mieszanki nigdy nie kończą się dobrze. Nigdy nie powiedział (nie?), że to nie będzie spotkanie związane z pracą. — Wow, kolacja, kwiaty oraz rozmowy o trupach na tyłach twojego samochodu? Wiesz, jak zaimponować kobiecie. Trupy narzeczonych są gwarantowanym przepisem, aby |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
— Od kiedy robisz to, co każę, Vanden— Najpierw była cisza; cztery długie sekundy absolutnego milczenia, które przerwało dopiero najbardziej uniwersalne zaklęcie tego połączenia — wydech. Magia oddechu i zrezygnowania osiadły na słuchawce razem z ostatnią smużką dymu. — Koniec. Nawet nie pamiętam, od czego się zaczęło — kłamstwo, za które powinien dostać kolejny mandat — zaczęło się — Mam pamięć do twarzy i słów. Taki zawód. Zawody; psi zaprzęg dostrzegania szczegółów i przyłapywania na kłamstwie, które właśnie przesączyło się przez barwne kable słuchawki. Byłby rozczarowany, gdyby nie był zaskoczony. Pozwolił mu wybrzmieć — sekunda zdumienia, zanim to przybrało nową funkcję poznawczą. — Drogi pamiętniczku, Lyra dziś skłamała. Zapamiętałbym, gdyby kiedykolwiek wspomniała o moich oczach. Zwłaszcza w superlatywach, Williamson. Na — udolną, przyznaje z żalem — parodię samego siebie odpowiedział uniesioną brwią; założyłby się o dwadzieścia dolarów rozłożonych na raty, że Vandenberg w tej sekundzie zrobiła to samo. Brew pozostała uniesiona aż do kolejnych słów; pomiędzy nićmi przyczyn i skutków właśnie powstał zawiązany ciasno supeł. — Rys charakterologiczny to niewystarczający dowód? — uśmiech na ostatniej sylabie i zrozumienie po znaku zapytania. Znał tylko jedną wersję jej samej; tę, którą przedstawiała mu sama. Przez telefon było łatwiej udawać kogoś innego; to, że sam nie uciekał się do fortelu, nie znaczy, że ona — zarabiająca na udawaniu — grała tą samą talią kart. Może — tak po prostu — grała. Przez kolejne kilkadziesiąt sekund, w trakcie których milczenie rozciągało się w nieskończoność, jedyną oznaką życia po jej stronie był szelest, a po jego— — Lyra — drugi raz dzisiaj; pierwszy na głos i w pełni, nie w ramach wydechu. Lyra — dwie sylaby, jedna prośba; nazwijmy to po imieniu. — Nie wspomniałem nawet słowem o tyłach samochodu, ale skoro nalegasz. Dopowiedzenia są niebezpieczne; czasem — przy okazji — bywają też godne rozważenia. — Porozmawiamy po kolacji. W jej trakcie nic nie odciągnie mojej uwagi od— Ciebie. Cisza mówiła więcej niż słowa; ta trwająca w słuchawce była jeszcze wymowniejsza — obniżony o pół tonu głos niechętnie rozcinał ją w pół. — Dyskusji o nowym horoskopie. I ravioli, zamierz— — sześć sekund później, kolejne milczenie zyskało inny odcień; tym razem na linii nie snuło się niedopowiedzenie — teraz cisza miała metaliczny posmak zaskoczenia. Odległe echo kroków poprzedziło szelest papieru i głuche uderzenie otwieranej z impetem szafy; zaraz po nim nadpłynęły kolejne słowa. Powinna zapamiętać ten ton do kolejnej parodii; był najbardziej wymagający. Polecenia zamiast słów, wstrzymany oddech zamiast cichego wydechu rozbawienia, szczeknięcia zamiast— — Muszę kończyć. Nagraj adres na sekretarkę. Pamiętaj o płaszczu, nie— Kurwa, płonąca w palcach notatka musnęła skórę zanim wypuścił papier z dłoni; wyciągnięta z szafy koszula miała ten sam kolor, co sadza na opuszkach. — Do zobaczenia — echo łupnięcia — upuszczony but? Zestrzelony gołąb? — zwieńczyło stłumione przez dłoń przekleństwo. Przez kilka sekund jedynym dźwiękiem był trzask; jednostajne echo wciąż działającego połączenia, aż— — Za osiem dni? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii