Mniejszy pokój dzienny Pomniejszy pokój dzienny pełniący funkcję raczej prywatnego pomieszczenia, w którym można na chwilę odetchnąć i odpocząć, zazwyczaj nie jest udostępniany gościom, a i członkowie rodziny zaglądają do niego rzadko. Mieszczą się w nim zaledwie dwa fotele ze stolikiem i kominkiem, regał z książkami, barek z alkoholem zamykany na klucz, a z pokoju jest wyjście na niewielki taras na piętrze. Szczególnie oblegany zimą podczas chłodnych dni, uważany za jeden z najcieplejszych pomieszczeń w domu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
26 lutego 1985 Wyglądałam jak gówno i czułam się jak gówno. Lepiej wyglądał idący obok Verity, z którym jeszcze zaszłam do jego domu, żeby ten zdążył się przebrać i umyć. Byłam dzisiaj widocznie łaskawa. Ale to głównie dlatego, że nie miałam siły. Po dzisiejszym dniu naprawdę nie miałam już ochoty się wykłócać, wyzłośliwiać i odmawiać jego towarzystwa. Jak się już napatoczył, to już go przygarnę, chociaż sama nie będę chlała w ten piękny, apokaliptyczny dzień. Jak dla mnie świat mógłby się już teraz skończyć, przynajmniej bym trochę odpoczęła od tego wszystkiego. Verity nie przeżył nawet w połowie tego, co przeżyłam dzisiaj ja. Nie był świadkiem rozpierdolenia się połowy miasta, nie ratował Bloodworthównej od niechybnej śmierci, nie pilnował gówniaków, żeby w przepaść nie powpadały, nie widział, jak zdechły gówniarz nagle zaczyna wrzeszczeć jak opętany, mimo tkwiącej gałęzi przebijającej płuca (czym on, do kurwy nędzy, oddychał podczas tego wrzasku?), aż w końcu nie widział sam, na własne oczy anioła z dziurą w głowie. Potem wyjaśniło się, dlaczego umarł i od czego umarł. Eros tylko wyjaśnił część tej całej zagadki, ale tak na dobrą sprawę, rozpoczął wyścig z czasem. Ci drudzy ludzie, których widzieliśmy… Gorsou mówił, że będą chcieli nam przeszkodzić. Po moim, kurwa, trupie. Ale nie dziś. Dziś chcę się tylko urżnąć w trupa i pójść spać. — Już, wypachniłeś się? – rzuciłam tylko gdy wyszedł ze swojej łazienki. Rozgościłam się sama, nogi ładując mu na stół i niespecjalnie się przejmując, że mu je ubłocę. Bardziej niepokoiły mnie te ślady poparzeń. Jebać wizualia, ale wciąż mnie obcierały. Niedobrze. Muszę się ich pozbyć, bo nie będę mogła chodzić. Potem przeszliśmy całą drogę do Cripple Rock. Od razu poczułam się lepiej, ale było już późno. Wystarczająco późno, żeby wiedzieć, że reszta tych, którzy mieszkali razem ze mną w głównej, rodzinnej posiadłości już śpi. Było to mało młodych ludzi, a starzy kładli się z kurami i wstawali z kurami. Lucyferze, że też musi to dopaść każdego człowieka. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. — Jest już późno, więc se usiądziemy w cichszej części domu. – Obok mojego pokoju, ale to nawet lepiej. Wezmę chociaż ciuchy na zmianę i się zdążę odświeżyć. – Walnij się gdzieś tam. Kluczyk jest w barku, możesz se czegoś nalać. Ja zaraz wrócę. Wielu mogę się spodziewać po Veritym, ale raczej nie tego, że mnie okradnie. W razie czego wiedziałam, gdzie go szukać. Wyszłam do własnej sypialni, strzelbę odkładając z ramienia nareszcie tam, gdzie wisiała zazwyczaj tylko przez noc. W pierwszym odruchu, poza pozbyciem się kurtki i przeżartych rękawiczek (do wyrzucenia) zzułam buty, potem skarpetki, żeby przyjrzeć się dokładniej stopie. Cholera. Czym się leczyło poparzenia? I to jakąś niewiadomą substancją typu krew upadłego? Muszę znaleźć jakiegoś medyka. Ale po kolei. Wyjęłam z szafy jakiś podrabiany szaro-biało-czarny flanel i luźne, materiałowe spodnie, a następnie wyszłam do łazienki. Prysznic chwilę mi zajął, ale musiałam umyć się cała – poparzenie widniało wciąż jeszcze na moim czole, ale przynajmniej zmyłam z siebie cały ten pot, smród i brud, którym obrosłam dzisiejszego masakrycznego dnia. Gdy wyszłam spod prysznica i przetarłam zaparowane lustro, nawet wyglądałam jak człowiek, mimo mokrych włosów. Wciągnęłam na siebie świeże ubrania, część starych wyrzucając do prania, drugą część wyrzucając na amen i dopiero wtedy wróciłam do Verity’ego, który siedział, miałam nadzieję, na dupsku w pokoju, w którym go zostawiłam. — Mam nadzieję, że się już nie urżnąłeś. Nie po to go tutaj przyprowadziłam. Rzut na konsekwencje poeventowe - jesteśmy bezpieczni |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Do domu Judith dociera już odświeżony i ubrany w mniej surowe, choć równie wygodne ciuchy. W ostatniej chwili powstrzymuje się przed założeniem dresu, na który namawia panująca za oknem pogoda. Ostatecznie unosi się resztkami przyzwoitości, do których jest zdolny przy tej kobiecie i wciska się w proste, sztruksowe spodnie oraz ciemny golf. Gdy idą do mieszkania Carter, tworzą widoczny kontrast, nawet jeśli całe ciało Sebastiana przykrywa skromny, czarny płaszcz. Choć ma tak samo zmęczone oblicze jak jego towarzyszka, prezentuje się o niebo lepiej. Co wcale nie znaczy, że się tak czuje – prysznic sprawił, że rozleniwił się i teraz duża część jego świadomości myśli o łóżku. O tyle dobrze, że zimny wiatr i szczypiący w poliki mróz zaraz wybijają te myśli z głowy, przynosząc orzeźwienie. Kiedy wchodzą do Carter, jak nie on, nie sili się na żadne zaczepki, uszczypliwe komentarze czy ironiczne uśmieszki i po prostu zgodnie z życzeniem Judith rozgaszcza się w salonie. Może nie tak, żeby zarzucać jej burdne syry na stół (zdjął buty w wejściu jak cywilizowany człowiek), ale zdecydowanie na tyle, by skorzystać z kluczyka wskazanego przez Judith. Nalewa płynu, który – sądząc po kolorze – może być whisky, do dwóch szklanek i rozsadzając się na kanapie, z ulgą upija z jednej z nich. Alkohol mile rozgrzewa i przynosi obietnicę choć chwili odpoczynku od tych niecodziennych wydarzeń. Wie, że już o świcie machina ruszy na nowo i prędko nie odpoczną. Jeśli dobrze zrozumiał, Carter była dziś w środku tych wszystkich wydarzeń od samego początku. Słyszał tę informację także w jednostce, choć nie znał szczegółów. Rozcierając palcami nasadę nosa, w której zbiera się napięcie gromadzone przez cały dzień, zastanawia się, czy chce teraz o to pytać. Dochodzi do wniosku, że niekoniecznie. Cokolwiek się wydarzyło, dowie się o tym z oficjalnych raportów i rozkazów, a jeśli czegoś się nie dowie, to znaczy tylko tyle, że nie jest to przeznaczone dla jego uszu. Może i zapyta o więcej szczegółów, ale nie ją, nie Judith, tylko jednego z przełożonych. – Nadzieja matką głupich, kaleko. – Zerka wymownie na jej kostkę. – Gdzie masz jakąś jodynę? Trzeba to odkazić. – Wstaje z miejsca, sugerując, że oszczędzi jej szukania i sam przejdzie się po środek dezynfekujący. Wie doskonale, że jakakolwiek troska ją rozdrażni, ale teraz wyjątkowo nie to jest jego nadrzędnym celem. Rana rzeczywiście wymaga pierwszej pomocy, szczególnie po tym ile Carter się z nią nachodziła. Dziś zaczęła się apokalipsa, czy nie jest to więc dzień idealny na doświadczanie cudów? Takich na przykład jak Sebastian troszczący się o zdrowie Judith i Judith, która na to pozwala. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nadchodził koniec świata. Teraz już jestem tego pewna. Nawet nie dlatego, że Eros okazał się pierwszym Jeźdźcem Apokalipsy z proroctwa zagubionego gdzieś w cholerę i czczonego przez chrześcijan jako boskie objawienie, ale dlatego, że przeszliśmy z Veritym całą drogę i nawet darowaliśmy sobie drwiny i kąśliwe komentarze. Ktoś nas podmienił. I to oboje. Ciekawe, czy tak działało na nas po prostu zmęczenie. Bo nie sądzę, że zapowiedź końca świata. Zapowiedź końca świata nazywamy w Gwardii po prostu wtorkiem. Ja się zdążyłam umyć, on się zdążył nie urżnąć, choć grzecznie nalał sobie whisky z barku i mniej grzecznie uciekał się do karygodnych wyzwisk. Powinnam się obruszyć, ale bardziej obruszającym jest, że chce mnie wyręczać w podróży po środki odkażające. Zazwyczaj to oznaczało jawną drwinę z mojej rzekomej nieporadności. Dzisiaj wybrzmiewało to inaczej. — Nie jestem taka zniedołężniała, poradzę sobie – odburknęłam tylko grzecznie, robiąc kilka kroków za nim, ale… w sumie to jebać to. Machnęłam na to ręką i wróciłam do stolika, gdzie stały szklaneczki na whisky. – W dużej łazience na dole. Tylko nie pobudź wszystkich. Stary Carter mocno śpi i nie chcesz się przekonać, co się stanie, gdy się go obudzi. Generalnie nic się nie stanie, ale lepiej i tak było nie ściągać na siebie uwagi. Nie musiałabym się wprawdzie tłumaczyć, jestem dużą dziewczynką i jeszcze przynależę do Gwardii, więc ostatnim, o co można byłoby mnie posądzać, to nocne schadzki z niedoszłym narzeczonym aka mężem. Który ma problemy z celnością. Zostawmy to na dzisiaj. — Tylko się pospiesz, bo się jeszcze zdążę urżnąć – rzucam za nim, przyciągając do siebie pelną szklankę whisky i pociągając z niej solidny łyk. Świat się w istocie kończył, skoro Verity tak o mnie dbał. Kiedy go nie ma, podciągam przy okazji nogę i opieram stopę na najbliższym krześle, aby się jej przyjrzeć. Cholera, wygląda paskudnie. Będę musiała znaleźć jakiegoś lekarza, który będzie w stanie się tym zająć. Nie chcę chodzić w klapkach zimą, nie posrało mnie do reszty. I wątpię, że jodyna jakkolwiek mi pomoże na coś, co wyglądało jak kwas, ale tak na dobrą sprawę chuj wie, co to było. Może krew tego zdechłego aniołka by to naprawiła i obyłoby się bez lekarzy. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Ten wieczór rządzi się swoimi prawami, oboje podświadomie to wiedzą. W końcu dziś zaczęła się apokalipsa, dziś byli świadkami pogrzebu anioła i wielu innych niewyobrażalnych rzeczy. Ich przekomarzania, docinki i wzajemna rywalizacja żałośnie blakły w tych nowych okolicznościach, schodząc całkiem na dalszy plan. Oczywiście, że nie potrafiliby funkcjonować w duchu przyjaźni i wzajemnych uprzejmości, ale pomimo tego dziś jest… inaczej. Te doświadczenia połączyły ich na nowy sposób, choć wbrew pozorom już wcześniej mieli wiele wspólnego. Łączyło ich niemal tyle, co różniło. Macha ręką na ponaglenie Judith i kieruje się na dół, do łazienki. Był już wcześniej w tej posiadłości, ale było to na tyle dawno, że niewiele pamięta z rozkładu pomieszczeń. Znalezienie łazienki zajmuje mu chwilę, ale udaje się bez budzenia innych mieszkańców czy przypadkowego wchodzenia do cudzej sypialni. Po kilku minutach wraca zaopatrzony w jodynę, gaziki i bandaż do podtrzymania tychże. Nim przyklęka na jednym kolanie przed Judith, bierze głęboki łyk alkoholu, a potem, jak gdyby nigdy nic wyczekująco zerka na nią z dołu i wymownie wyciąga otwartą dłoń. Zamiast jednak poczekać jak dżentelmen na opierdol i oburzenie, łapie żołniersko stanowczym gestem stopę poszkodowanej i już chwilę później ta spoczywa na udzie Sebastiana. Unieruchamiając nogę mocnym, lecz niebolesnym uciskiem dłoni, zaczyna nakładać jodynę na paskudnie wyglądającą ranę. Choć jego dłonie są duże i naznaczone wieloletnią pracą, kontrastują z lekkimi delikatnymi ruchami palców, gdy nakłada specyfik. Mechanicznie i szybko, ale ostrożnie. Jak na każdej misji, gdzie trzeba było pomóc nieobłożnie rannym, gdy medyk zajmował się poważniejszymi uszkodzeniami. Może to ta cisza, może migotanie światła odbijanego przez kryształową powierzchnię szklanek z whisky, ale atmosfera robi się wyczuwalnie inna. Cięższa, choć nie przytłaczająca. Coś jednak wisi w powietrzu. – Grzeczna dziewczynka – podsumowuje, gdy już noga jest zabandażowana i wraca na kanapę do swojej właścicielki. Chwilę później Sebastian siedzi obok Judith i stuka szklanką o jej szklankę. – Za koniec świata, pani oficer. – Strzela zębami, jakby rzeczywiście było co świętować, nim jednym haustem opróżnia zawartość swojej szklanki. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Naprawdę miałam w planach się dzisiaj urżnąć. Verity poszedł, zostawił mnie samą. Jestem szalona, że w ogóle ufam temu człowiekowi. Ale w pewnym sensie i w pewnym stopniu muszę, nie? Inaczej nie wciągnąłby mnie do Kowenu. Nie byłabym z nim w Gwardii. Jestem szalona. Jestem pojebana i nienormalna. No trudno. W obliczu nadchodzącej apokalipsy to i tak nie ma większego znaczenia. Sączę whisky ze szklanki jak ostatnia ciota, która pierwszy raz ma alkohol w ustach, ale moje myśli krążą wokół innego tematu. Apokalipsa. Eros był pierwszym jeźdźcem i zostawił nam wiele wskazówek – sęk w tym, że nie wiedzieliśmy nawet, gdzie ich szukać. Najpewniej każdy z nas posiadał oddzielny urywek informacji i dopiero po złożeniu wszystkich w elementów w całość dowiemy się, czego i gdzie szukać. Ciekawe, czego dowiedział się Verity. Eros odzywał się w naszych myślach, a on zadawał całkiem rzeczowe pytania. Jak na starego gwardzistę przystało. O, wrócił, wybawca. Nie słyszałam żadnego huku, grzmotu, krzyku czy zdziwienia, co świadczyło o tym, że przez te dwadzieścia prawie pięć lat trochę poprawił swoje umiejętności. Na przykład w skradaniu. Teraz nawet nie zachowywał się jak ostatnia pierdoła, w dodatku rozpieszczona przez mamuśkę. W dłoniach niósł jodynę, gaziki i bandaż, czyli znalazł odpowiednie łupy. Nawet jestem pod wrażeniem, że po tylu latach nadal pamiętał rozkład tego domu. Pamiętam, jak matka go po nim oprowadzała z gasnącą nadzieją. Nadzieja zgasła ostatecznie i zasłużenie, bo i młody wtedy Sebastian został przegoniony. Znaczy, przepraszam, on mnie odrzucił. Tak. Trzymajmy się tej wersji. Marzenia idioty, ale i idiota ma do nich prawo. Fakt upicia alkoholu przemknął niezauważony na rzecz widoku, który właśnie miałam przed sobą. Moje brwi wystrzeliły znacząco, gdy pan Verity zginał przede mną kolano i wyciągał dłoń jak jakiś popieprzony królewicz czekający na stópkę Kopciuszka do przymiarki. Kurwa, nie wierzę. Świat się jednak naprawdę kończy. Chyba za długo zwlekałam, chyba mnie przytkało na zbyt długo, bo sam w końcu złapał mnie za kostkę i sobie ją postawił na kolanie. Normalnie to by dostał stopą w mordę i tak by się skończyło. Ale ja siedzę jak ostatnia ćwiara i mu na to pozwalam, nie odzywając się ani słowem, jak nie ja. Patrzę jedynie, jak próbuje odkazić ranę, a potem bandażuje stopę. To pewnie niewiele da i tak, będę musiała sięgnąć po bardziej fachową pomoc (a może jednak?), ale sam ten gest uderza mnie na tyle, że zamykam gębę i daruję sobie kąśliwe komentarze czy standardową procedurę grożenia bronią palną. Bądź wyzwiska. Siedzę i patrzę jak pod wpływem przedziwnej hipnozy, jak ten przekłada bandaż, dotykając mnie tak delikatnie. Nie przywykłam do takiego traktowania. Może dlatego mnie to tak uderza. Odchodzi, siada obok mnie, a ja próbuję połączyć kropki, co się właśnie stało. Co się dzieje z dzisiejszym dniem ogólnie? Zaczęłam współpracować z van der Deckenem, zaufałam mu, psia mać, uratowałam dziewczynę Bloodworthów przed śmiercią i w ostateczności byłam świadkiem rozpoczętej Apokalipsy. Pierwszą oznaką prawdziwego końca świata jest Carter trzymająca gębę na kłódkę, gdy Verity opatruje jej poparzoną stopę. Psia mać. Odburkuję coś bliżej nieokreślonego na ten jakże niezbędny komentarz, ale po whisky sięgam z ogromną chęcią. — Za koniec świata – wtóruję mu bez większych oporów i sama wychylam całą szklankę whisky od razu. Tego mi było potrzeba. Palący smak i błogie ciepło powoli rozlewają się po moim ciele, otulając kołdrą senności i rozleniwienia. Potrzebuję snu. Potrzebuję odpoczynku. Potrzebuję w końcu zdjąć broń ze swojego ramienia, lecz tym razem nie tylko dosłownie, a mentalnie. Prycham głuchym śmiechem, gdy sięgam po butelkę, aby napełnić nam szklanki od razu po raz drugi. Zamierzam dzisiaj opróżnić przynajmniej połowę barku. — Wyobraź sobie, jak szczęśliwe byłyby nasze matki, widząc ten obrazek dwadzieścia pięć lat temu. Verity w końcu na kolanach przed dziewczyną. Nadzieje jednak nie są płonne. – Odstawiam butelkę, by stuknąć swoją szklanką o szkło Verity’ego i upijam łyk trunku po raz kolejny. Od razu lepiej. – Nie miały z nami łatwo. Paradoksalnie, w naszych różnicach było dziwne podobieństwo, którego wcześniej nie dostrzegałam. Może faktycznie widziały je nasze matki, a my byliśmy zbyt młodzi, głupi, uparci i dumni, żeby je zauważyć. O czym ja w ogóle dzisiaj myślę? Czy ten dzień może być bardziej absurdalny? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
To musiał być naprawdę ciężki dzień dla Judith, skoro przestała być taka pyskata. Sebastian nie może narzekać, całkiem to miłe, kiedy nie obrywa na każdy tekst ciętą ripostą czy przytykiem podważającym jego męskość. Doprawdy, gdyby nie urodził się z przesytem pewności siebie i wyrośniętym ego, Carter może rzeczywiście doprowadziłaby go do wątpienia w swoje rezerwy testosteronu. Ale na szczęście nie grozi mu to, bo poczucie własnej wartości Sebastiana miało i ma się wyśmienicie na każdym etapie jego życia. W każdym razie, mógłby polubić ten panujący między nimi rozejm. Nawet jeśli podświadomie wie, że szybko by im zaczęło brakować tego rzucania się sobie do gardeł. W końcu jaką inną mają rozrywkę? Ryzykowanie życia i ciężkie do objęcia umysłem sytuacje już dawno przestały robić na nich aż tak dotkliwe wrażenie. Są częścią ich istnienia. Może nawet jego celem. Śmieje się krótko, a światło gra wesoło w jego oczach na słowa Judith. Układa się wygodniej na kanapie, podpierając łokieć o oparcie, a głowę na dłoni. Tym samym obraca tułów nieco na bok, by swobodnie patrzeć na Judith. Jego uśmiech i rozluźniona postawa nadają mu młodzieńczego uroku i wcale nie wygląda, jakby właśnie był świadkiem wywrócenia się świata na drugą stronę. Wręcz przeciwnie. Grające na jego obliczu rozweselenie i rozluźnienie wyglądają na całkiem szczere i naturalne. I takie są. Świat się wali, ale Sebastian ma w tym do odegrania swoją rolę. Będzie służyć Lucyferowi tak, jak tylko potrafi, do ostatniego tchu. Jeśli zginie, przybliżając Pana do ziszczenia jego wizji, broniąc czarowników i odciskając własne piętno na biegu historii, zginie spełniony. Ta świadomość przynosi mu ulgę, a wewnętrzna ekscytacja przebija się przez lęki, obawy i nieświadomość jutra. Nawet przez myśl o nadchodzących bezsennych nocach i całodobowej pracy. W końcu żyje dla pracy, dlaczego więc miałoby go to przytłoczyć? – Nie miały – przyznaje z rozbawieniem, na chwilę zatrzymując się myślami na tych młodzieńczych dniach, gdy życie było jeszcze beztroskie a kwestia małżeństwa wydawała się tak problematyczna. I ważna. – Nie jesteśmy stworzeni do uszczęśliwiania innych. – Robi bezradną minę, jakby faktycznie to nie od nich zależało to, jaką ścieżką podążyli. Ale zależało. I bardzo dobrze wiedzieli co robią – w każdym razie, Sebastian wiedział. Ani przez chwilę nie żałował swoich wyborów. – Tylko sobie wyobraź – łapie za szklankę, upijając już mniejszy łyk i podśmiewa się niekontrolowanie na wizję, której jeszcze nie zdążył wyartykułować. – Ja próbujący ubrać cię w fartuszek gosposi i ty próbująca zrobić ze mnie myśliwego. To nigdy nie miało szans zadziałać. – Z prostego powodu, te role do nich nie pasowały. Z Sebastiana był żaden przykładny mąż dbający o wyżywienie i wygodę rodziny, a z Judith żadna kochająca i troskliwa żona, podająca obiadki dla całej rodziny. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeżyłam taki dzień. To znaczy, takiego nie przeżyłam nigdy. Po raz pierwszy kończył się świat i po raz pierwszy widziałam konające anioły. Ale abstrahując od tego – dawno nie siedziałam w takim towarzystwie, w atmosferze zmierzającej wprost ku odprężeniu, strojąc sobie żarciki z matek i wspominając stare, dobre czasy, jak to bywa w przypadku takich staruchów jak my. Sebastian zwraca się ku mnie, a ja mu na to odpowiadam, choć niekontrolowanie. Specjalista od mowy ciała wzruszyłby się na nasz widok, na szczęście ja nie zaprzątałam sobie głowy takimi pierdołami. Verity obrócił się do mnie i rozsiadł na kanapie. Ja za to okupowałam drugi róg, rozsiadając się i wspierając niemal w lustrzanym odbiciu. Spojrzeniem prześlizgiwałam się po jego rozjaśnionej uśmiechem i błogością twarzy i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek widziałam go takiego. Szczerze uśmiechniętego, odprężonego. Pamiętałam go jako zadufanego w sobie gnojka, co nawet dziesiątki na tarczy ustrzelić nie potrafił. Potem trochę z tego wyrósł, ale wciąż widziałam w nim chłodny dystans. Wiedziałam, że niewiele robił sobie z moich docinek i nie przyjmował ich do siebie, ale nie przeszkadzało mi to w dalszym sączeniu jadu czy żartowaniu. Być może przez przeszłość. A być może lubiłam to jego zdystansowanie i nasze dogryzanie. Przyzwyczaiłam się do tego i nie wiem, czy potrafiłabym bez tego przejść do porządku dziennego. To w pewnym sensie była esencja naszej relacji. Bądź co bądź, specyficznej relacji. Często się zastanawiałam, co mnie przy nim zatrzymywało, że nadal utrzymywaliśmy kontakt i dawałam mu się wciągać w takie sprawy jak Kowen, albo ryzykowanie życia dla idei Gwardii. Do tej pory nie znalazłam odpowiedzi. Dzisiaj, kiedy patrzę na jego twarz, widzę tego samego chłopaka, którego matka mi postawiła te dwadzieścia lat temu. Ale nie dokładnie takiego samego. Jest inny – bardziej ludzki, bardziej przyziemny. Może gdyby wtedy postawili nam na stole whisky, też byśmy się dogadali. Moje usta przez moment się ściągają. Ma rację – nie jesteśmy po to, aby uszczęśliwiać innych. Nie uszczęśliwiłam matki, ojca, brata też nie, a na pewno nie męża, który w ostateczności zginął przez swoją pierdołowatość, bo wżenili go w Carterów. Miał pecha trafić na kobietę taką jak ja, i miał za mało jaj, żeby przeżyć. A więc tak. Nie istniejemy po to, aby uszczęśliwiać innych. Czasami zastanawiam się tylko, czy Lucyfer mi to wybaczy czy był to jego plan dla mnie. Wracam do spojrzenia na wesołość Sebastiana i mimowolnie się uśmiecham. Ma zaraźliwy śmiech. Dziś wyjątkowo. Sama sięgam po whisky i upijam łyk, gdy ten próbuje wydobyć na głos swoją przezabawną wizję. Wizja faktycznie jest zabawna, bo prycham głośno, wyobrażając już sobie, jak próbuje mnie ubrać w kuchenny fartuszek, jaki nosiła moja matka. Marzenia ściętej głowy. — Stary Carter ma taki idiotyczny żart. Pewnie nie on go wymyślił, ale kiedyś go bełkotał po pijaku. Przychodzi Overtone i szuka małżonki. Znajduje ją w kuchni, więc pyta: kochanie, co mi dziś przygotowałaś na obiad? Żona na to wchodzi na stół, dyga i mówi: piosenkę. Żart jest iście idiotyczny, ale nie potrafię powstrzymać przytłumionego śmiechu, bo wyobrażam sobie siebie w tej roli, z fartuszkiem i chochlą w rączce, dygającą grzecznie przed moim mężem i gotującą mu potrawkę. Ta wizja bawi mnie tym bardziej, im dłużej mam ją przed oczami. W końcu z warg wydziera mi się niepretensjonalny, szczery śmiech. — Jedno jest pewne. Długo byśmy nie pożyli. Ani z moim talentem do gotowania, ani z Twoją celnością. O tym nie mogę zapomnieć. Gdybym go chciała wysłać na polowanie, wróciłby z bukietem stokrotek, bo jeszcze by go zając w sidła złapał zamiast na odwrót. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Patrzcie tylko na nich. Siedzą tu sobie w przytulnym salonie, zwróceni ku sobie i chichrają się jak małolaty. A jeszcze dwie godziny temu próbowali rozszyfrować zagadki Erosa i obserwowali, jak pochłania go ziemia. Teraz nie jest to ważne, przynajmniej przez resztę wieczoru – ostatnie chwile udawanej beztroski, kiedy na kilka godzin można zamieść wszystko pod dywan. Dobrze, że korzystają z tych chwil, w końcu zaraz stanie się to niemożliwe. Będą mieć na głowie dużo ważniejsze sprawy. Może po prostu podświadomie to wiedzą i dlatego tak łatwo przychodzi im ta zmiana nastawienia, nagła transformacja w dwójkę dwudziestolatków, których matki dwoją się i troją w poszukiwaniu odpowiedniego kandydata na małżonka. Przygląda się jej z coraz bardziej pogłębiającym się uśmiechem i choć mięśnie mimiczne nienawykłe do takich wygibasów zaczynają dawać się we znaki lekkim bólem, nie potrafi przestać. Nie jest pewien, czy kiedykolwiek widział Judith w takim wydaniu. Nie. Na pewno nie. Pamiętałby to. W końcu bardzo możliwe, że nikt, kto nie był świadkiem jej dziecięcych lat, nie widział jej w tym wydaniu. A może to tylko Sebastianowi tak trudno sobie wyobrazić, że może pokazywać podobną twarz nie raz i nie dwa? Dla niego jest to coś nowego. Musi przyznać, że z uśmiechem jej do twarzy. Wygląda promiennie, łagodniej, przyziemniej. Bez tej swojej strzelby, ze śmiejącymi się oczami. Nie potrafi nie zauważyć, że upływające lata oszczędziły Judith. A może to światło tak pada? Lub jemu pada coś na łeb, bo właśnie przeszło mu przez myśl, że Carter wygląda… uroczo. I niezaprzeczalnie pięknie. Tak, można odczuć, że to dzień apokalipsy. Sebastian był niewrażliwy na kobiece wdzięki przez tyle lat. Że też teraz zadziało się coś niepojętego i drgnęła ta jedna zardzewiała struna w jego wnętrzu. Judith powinna się częściej uśmiechać, skoro tyle wystarczy, by wywołać taki efekt na mężczyźnie. Zapewne dużo mogłaby osiągnąć, gdyby nie ta jej wiecznie gburowata mina. Ale w zasadzie… Dziwnym sposobem, Sebastian wcale nie ma nic przeciwko, by zyskać ten uśmiech na wyłączność. Na te kilka godzin, na ten wieczór. Kiedy pada żart, Verity prycha niekontrolowanie śmiechem razem z Judith i kręci głową w geście politowania, nie wiedzieć czy dla jej żartu czy dla ogólnego rozbawienia, jakie ten wywołał. Roześmiał się tak, że aż tę salwę zwieńczył głośniejszym wydechem, przeciągającym ostatnią głoskę śmiechu. Zaraz jednak parska ponownie, kiedy ta łajza znów wyskakuje z tym swoim celowaniem. Na dodatek Judith tak szczerze się śmieje, że Sebastian po prostu nie może się powstrzymać. I tak się nawzajem nakręcają, że zaraz rozbudzą cały dom. – Shhh – przykłada palec do ust, tłumiąc wesołość z widoczną trudnością. Co też ich napadło – dwójka dzieci z alkoholem w ręku, wystrachanych, by nie pobudzić rodziców. Chwilę im zajmuje, by przestać się głupkowato chichrać i wziąć głębszy oddech. Wesoły uśmiech jednak wciąż zdobi usta Sebastiana, jakby obwieszczał, że nie wybiera się już nigdzie tego wieczoru. Zabiera rękę spod głowy i opiera kark o kanapę, przez chwilę wpatrując się w sufit. W końcu obraca twarz bezwiednie w stronę Judith, racząc ją niezmiennym uśmiechem, choć w jego oczy wkrada się nuta nostalgii. – Nie hajtnęliśmy się, a i tak łączy nas dużo więcej niż małżeństwo – zauważa, teraz dopiero tak naprawdę zdając sobie z tego sprawę. Nie pamięta już jak do tego doszło, jak zaczął ją wciągać do Kowenu te siedem lat temu, jak zaczęli spędzać ze sobą więcej czasu, aż w końcu zupełnym przypadkiem trafiają na siebie niemal codziennie. Ale co najważniejsze – łączy ich coś innego, coś ważniejszego. Wspólne wartości, oddanie sprawie, to, że są w tym razem. Wprowadził ją do zamkniętego kręgu, to znaczy dużo więcej niż zaciągnięcie do ołtarza. To jest coś prawdziwego i tego nic im nie zabierze, nawet śmierć. – Chociaż widziałbym cię w tym fartuszku. – Zabija chwilową powagę kolejnym parsknięciem. Jednakże mimo próby przeistoczenia tego w żart, jego wzrok nabiera wydźwięku, który każe sądzić, że dokładnie w tej chwili, patrząc na Judith, wyobraża ją sobie w takim fartuszku. I z zupełnie niczym pod spodem. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Siedzimy i śmiejemy się jak para gówniarzy, która zrobiła napad na barek starego i alkohol nieco ich poniósł. Jestem pewna, że to nie alkohol. Nie tylko alkohol. To zmęczenie dzisiejszego dnia, presja, stres, cierpienie i niezrozumienie, które pod wpływem towarzystwa i dobrego trunku spełza z naszych głów, z naszych ramion i spiętych barków, uwydatniając się w idiotycznym chichocie, jakbyśmy mieli nie czterdzieści osiem lat, a osiemnaście i właśnie chowali się na tajnej imprezie przed rodzicami. Częściowo to była prawda, ale tym razem nikt mi nie da szlabanu za to, że się spotkałam potajemnie z chłopakiem. Tym bardziej, że tym chłopakiem był Verity, również gwardzista, i oboje mamy znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż szukanie okazji do beztroskich spotkań. Durny chichot wydobywał się z naszych ust i nawet uciszanie Sebastiana nie było w stanie tego powstrzymać. Tylko czekać, aż ktoś przylezie z dołu. Na szczęście staruszkowie byli najczęściej trochę przygłusi i pewnie nie będzie im się chciało już dymać po schodach na górę. Starość jednak była straszna. Tym bardziej nie mam nic przeciwko, że dzisiaj czuję się jak przygłupia nastolatka. Sebastian miał rację – łączyło nas coś bardziej trwałego niż małżeństwo. Durna więź, oklepana formułka przysięgi, składanej zresztą najczęściej pod przymusem i presją rodziców, która znaczyła tyle, że łączyły się majątki i rodziły dzieci. Dzieci były ważne, nie mogę temu zaprzeczyć, lecz znacznie bardziej ważne było wypełnianie woli naszego Pana i realizacja jego planów. Przemierzanie ścieżek, które nam wyznaczył. Łączyło nas więc nie wspólne nazwisko i krzywoprzysięstwo, ale jeden cel i jedna wizja świata. To więcej niż niejedna para mogłaby chcieć. — Ta – odpowiadam mu lekko, nie pamiętając nawet, kiedy ostatnio się z nim tak gładko zgadzałam. – Często się zastanawiam, jak w ogóle do tego doszło, że dałam Ci kosza, a Ty i tak jesteś w moim życiu. – Trącam go zaczepnie nogą. Wypiłam mało, a i tak coś mi dzisiaj bije na mózg. Bije mi tym bardziej, że postanawiam podzielić się z nim moimi przemyśleniami. – I w to w stopniu „bardziej trwałym niż małżeństwo”. – Cudzysłów zakreślam w powietrzu jedną ręką, bo w drugiej ciągle trzymam whisky, której postanawiam się znowu napić. Wypijam kolejną szklankę do dna i mam zamiar już odstawić ją na blat stołu, żeby nalać sobie kolejną, kiedy znów parskam śmiechem, bo z jakiegoś powodu widok siebie w fartuszku kuchennym jest dość ironiczny. A widok Sebastiana, który sobie mnie taką wyobraża, jeszcze bardziej kuriozalny. Dlatego nachylam się, żeby trzepnąć go w ramię, choć nie było to tak mocno, jak potrafiłam to zrobić, gdybym faktycznie chciała go uderzyć. — Co Ty sobie wyobrażasz, zboczeńcu – rzucam zaczepnie, niespecjalnie przyjmując to do siebie. Verity brzmi teraz jak stary, wyuzdany zboczeniec, ale chociaż mogłabym obrzucić go całym bukietem wyzwisk, to jakoś „stary, wyuzdany zboczeniec” mi do niego nie pasuje. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zawsze mieli swoje momenty. Przez większość czasu skaczą sobie do gardła, ale Sebastian jest w stanie bez problemu przytoczyć sytuacje, w których byli zgodni, albo rozmawiali długo na różne tematy, odnajdując wspólny grunt. Gdyby nie to, nie byłoby ich tu dzisiaj przy drinku, zabijając myśli o wszystkim, co się wydarzyło. Ale prawda jest taka, że dużo ich łączy, a ich relacja wbrew temu, co pokazują pozory, nigdy tak naprawdę nie była negatywna. No, może z początku, kiedy to Sebastian odrzucił Judith. Matki aranżowały ich spotkania, ale ostatecznie nie zdecydował się oświadczyć, jak więc wciąż mogła powtarzać, że to ona dała mu kosza? Nie w gestii kobiet leżą takie przywileje. Przynajmniej nie, jeśli propozycja nie zdąży nawet paść. Kręci głową, wciąż rozbawiony, bo te przekomarzania już od lat mu nie przeszkadzają. Teraz to już nieważne kto kogo odrzucił, obydwoje zupełnie nie widzieli życia ze sobą i chyba mieli rację. Co prawa Sebastian nie widział siebie u boku nikogo, bo od młodzieńczych lat czuł w sobie inne powołanie, ale gdyby było inaczej i tak nie zdobyłby się na klęknięcie przed Judith. W tamtym okresie wszystko w niej go mierziło. Szczególnie wyniosłość i fakt, że była w czymś od niego lepsza, a na dodatek śmiała się tym otwarcie chełpić i szydzić z niego. Nie było to coś, do czego Sebastian nawykł. Może dlatego czasem wracał do niej myślami już po tym, jak ich drogi definitywnie się rozeszły. Może i nie stracił dla niej głowy, ale Judith Carter zdecydowanie zapisała się wyraźnie w jego pamięci. Parska, gdy Judith szturcha go w ramię i upija łyk alkoholu, podnosząc głowę z oparcia. – Od razu zboczeńcu. – Cmoka z dezaprobatą i pochyla się tułowiem lekko w stronę Carter, wskazując ku niej pouczająco palcem. – To zdrowa męska reakcja na gadanie o fartuszkach – zaręcza i zamyka na krótko oczy, kiwając głową w geście, który ma podkreślić jego rację. Judith zna już wystarczająco dobrze jego poczucie humoru, by bez wątpliwości uznać to za przeciąganie tych niewinnych żartów. Co prawda Sebastiana w istocie od dawna nie przejmowały takie rzeczy jak nagie, kobiece ciało. Oczywiście, że miał swoje potrzeby, ale nie mógł zaspokajać ich jak każdy przeciętny człowiek. Na własne oczy widział dramaty gwardzistów, którzy nie dopilnowali tych kwestii i zmajstrowali jakiejś biednej kobiecie dzieciaka. A ryzyko istniało zawsze. Sebastian nie chciał go podejmować, więc nawet jeśli kilka razy niemal uległ, ostatecznie zawsze spuszczał wszystkie zainteresowane panie z kwitkiem. Co jednak naturalnie nie znaczy, że pozbawiony jest swoich naturalnych instynktów. I wyobraźni. Co to, to nie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Wyśmiałabym go, gdyby mi wtedy (albo nawet i teraz) powiedział o przywilejach dla dziewczynek. Przypominało mi to matkę i jej bo się powinno. Chuja się powinno. Powinno się przeżyć godnie i nie być życiową pierdołą, którą wtedy był Sebastian. A to, że sobie myślał, że jest panem świata… cóż, każdy może sobie pleść takie kłamstwo, jakie mu się podoba i w takiej iluzji żyć. Ja od myślenia o powinnościach wolałam zwyczajnie pracować. Łapać w dłoń w strzelbę i iść na polowanie, bo trzeba wyżywić ludzi i trzeba przynieść im skóry, które potem staną się ubraniami, meblami czy inną dekoracją, jaką se tam wymyślą. Niewdzięczna robota, ale wtedy, dla niej, była wymarzona. To, że skończyłam z kim skończyłam, nie było najgorszą opcją. Przynajmniej nadal mogłam robić to, co chciałam. I tyle. Wtedy Verity był nieznośnym, rozpieszczonym gnojkiem i za nic w świecie bym go nie wzięła za męża. Dzisiaj pewnie też bym tego błędu nie popełniła, nawet jeśli był znacznie bardziej ogarnięty. Był znajomym z roboty i Kowenu, i kumplem od kieliszka. Nic więcej. Nawet gdy uśmiech po raz chyba pierwszy w życiu tańczył na jego ustach, a my przekomarzaliśmy się jak para najlepszych przyjaciół, sącząc whisky ze szklanek. Próbuję nie prychnąć śmiechem i zachować jakże śmiertelną powagę, gdy tak karykaturalnie kiwa głową na potwierdzenie swoich słów. Jasne. Faceci zawsze będą facetami, ale raczej żaden nie jest na tyle nienormalny, aby snuć dziwne fantazje na mój temat. Pochyla się ku mnie, a ja mu odpowiadam, unosząc znacząco brwi jakby w drwiącym uśmiechu. Wcale z niego nie drwię, a przynajmniej nie zamierzam (tym razem), ale nie pozostaję mu wcale dłużna. — Wiesz, że każdy inny na Twoim miejscu zbierałby właśnie zęby z podłogi? – rzucam konspiracyjnym szeptem, aby docenił moją dzisiejszą łaskawość. Zresztą, wciąż nie wierzę, że on to mówi na poważnie. Oboje zaczynaliśmy czuć się podpici i mieliśmy głupie humory, ot. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian nie umiałby umieścić swojej relacji z Judith w konkretnych ramach. Nie nazwałby ich przyjaciółmi, ale także nie znajomymi. Zawsze miał poczucie, że to co między nimi jest, nie ma swojej nazwy, jak jakiś nieforemny obiekt zawieszony w przestrzeni, który ciężko zdefiniować przez jego nietypowość. W kontekście złożoności tego świata być może ta relacja jawi mu się jako skomplikowana mocniej, niż w rzeczywistości jest, lecz mimo to, wciąż nie ma dla niej nazwy. Kiedyś się nie znosili i nie była to niechęć nieprawdziwa. Pamiętał ją. Pamiętał, jak wrzała mu krew tamtego dnia, gdy spudłował, a ona się z niego śmiała. Jego duma była wtedy nader wrażliwa i to wystarczyło, by poczuł się upokorzony. Wystarczyło, by obdarzyć tę dziewczynę czymś, co w tamtym czasie nazwałby nienawiścią. Dziś już lepiej wie co to nienawiść i nie użyłby tak dosadnego słowa, ale niezaprzeczalnie można przyjąć, że się nie polubili. Za to również niemniej wątpliwym jest to, że zapadli sobie w pamięć i przy następnym spotkaniu, wiele, wiele lat później, wciąż doskonale siebie pamiętali. Żadne z nich nie było już smarkaczem i oprócz tego, co ich dzieliło, byli w stanie dostrzec również to, co mieli ze sobą wspólnego. I to drugie właśnie doprowadziło ich do dzisiejszego momentu, gdy piją razem z kryształowych szklanek, rozwaleni na kanapie, na której dekady temu Sebastian słuchał, jak pani Carter zachwala swoją córkę. – Jak dobrze, że nie jestem każdym innym. – Jego głos zdaje się wibrować w tej ciszy, która ich otacza. Może to przypadkowy półszept, jakiego użył, nadał mu podobnie elektryzującego wydźwięku, a może jednak skrywa się w tym intencja. Spojrzenie, jakim wpatruje się w Judith każe poważnie rozważyć tę drugą możliwość. Nie ma w nim nic ze zboczonego wuja, który napił się i na zbyt dużo sobie pozwala. Choć chłodne z natury spojrzenie jest intensywne, nie można nazwać go nachalnym. Judith może intepretować je dowolnie, tak, jak Sebastian interpretuje zmianę toru własnych myśli. Dowolnie – to jest bez najmniejszego zaangażowania. Nie potrzebuje tego dziś. Nie potrzebuje myśleć, analizować czy krępować się. Ot, patrzy na nią, bo może chce utrwalić w pamięci ten niecodzienny obrazek, kiedy Judith Carter roztacza wokół siebie energię nastolatki i to wcale nie takiej, która za moment mogłaby przestrzelić ci łeb. A może rzeczywiście wyobraża ją sobie w skąpym wdzianku? Któż to wie. Pozostaje w tej samej, lekko pochylonej pozycji, bliżej Judith. Uśmiecha się leniwie tym uśmiechem, który ludzie lubią mylić z kpiną czy lekceważeniem. Acz oddać należy, że nie zawsze leży to w kwestii pomyłki. – Nie miałabyś serca wybić tych zębów – zarzuca jej z niejednoznacznym uśmiechem i może to brzmieć jak wyzwanie. Ale wyzwaniem tym nie zachęca jej, broń Panie, do wybicia mu zębów. Jeśli już jest ono rzeczywiście stawiane, to na szali stoi przyznanie się do prawdy. Bo Judith nie wybiłaby mu niczego. Czymkolwiek jest ta zdeformowana, ale zaskakująco stabilna relacja, to stoi na jednej, bardzo ważnej, ale także skrzętnie ukrytej podstawie – wzajemnym szacunku. To dzięki niemu mogą szydzić z siebie dowoli. Bo choć reszta świata może nie wiedzieć, to oni wiedzą, co znajduje się pod warstwami prześmiewczych komentarzy, wyzywających spojrzeń i pogardliwych uśmiechów. Ale czy chcą głośno o tym mówić? Nigdy. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kilka słów więcej sprawiło, że wszystko się zmienia. Zaczynam wątpić w to, że Sebastian tylko żartuje, że stroimy sobie głupie, pijackie żarciki. Wibrujący tembr głosu i idące za nim słowa wybijają się dostatecznie w mojej świadomości, przez co – zanotujmy ten dzień w kalendarzu – tracę na pewności siebie. Jestem nastolatką zagubioną w świecie, którego nigdy nie doświadczyła. Widać to w moim spojrzeniu, gdy po ułamku sekundy zaczynam przyglądać mu się wzrokiem dość błądzącym, wręcz zakłopotanym, jakbym chciała wyczytać odpowiedź z jego oczu. Chciałabym. Bo siedzę tu z nim i nie wiem, co myśleć. Drwiny, śmieszki i półżarciki to świat, który znam doskonale. Świat, w którym poruszam się bezbłędnie, świat, który jest mój. Znam granicę i przekraczam ją czasem świadomie, mając głęboko gdzieś, co inni sobie pomyślą. Tym razem to Sebastian przekroczył pewną moją granicę, a ja nie wiedziałam, czy czuję się z tym źle, czy właśnie bardzo dobrze. Pewien dyskomfort spływa po moim karku, bo nie znam tego, do czego mnie właśnie wprowadzał. Wciąż nie chce mi się wierzyć, że to wszystko jest na poważnie. Wciąż z tyłu głowy myślę, że to jeden wielki żart, a on tylko czeka na to, aż zbłaźnię się bardziej i będzie miał wspaniały temat do żartów przez resztę naszej pracy w Gwardii. Paradoksalnie jednak czuję coś dziwnego, czego nigdy w życiu nie czułam, co ciągnie mnie do niego. Łatwiej jest mi to zwalić na whisky. Tylko, na litość Lucyfera, nigdy mnie nie sklepało po tak niewielkiej ilości alkoholu. A on wcale nie odpuszcza. Wtargnął na moje terytorium i drążył dalej. W normalnej sytuacji wiedziałabym, gdzie postawić granicę i jak przegonić intruza z nieznanych rejonów. Ale to nie jest normalna sytuacja. I coś w jego głosie, w jego spojrzeniu każe mi milczeć, przestać grać w tę samą grę, którą ciągnę od początku mojego istnienia. Choć część mnie krzyczy, że powinnam zaprzeczyć i jeszcze mu trochę pogrozić – tak zrobiłabym w normalnej sytuacji, ostatecznie – poddaję się. Ustępuję, być może pierwszy raz w życiu. Robię krok wstecz, a bardziej dosłownie – odwracam wzrok. Wcale mi to nie pomaga. — Nie miałabym serca – przyznaję szeptem, niepewna, czy faktycznie wypłynęło to z moich ust. Chcę sięgnąć po whisky, nalać sobie więcej, ale nie potrafię. Siedzę, sparaliżowana tym, co czuję, i po raz pierwszy nie wiem, co zrobić. Wciąż nie mogę pozbyć się myśli, że to tylko głupi żart. Dlatego chcę stąd wyjść. Wstać z kanapy i uciec, być może po raz pierwszy w życiu, ale mam przed sobą zagrożenie, z którym nie wiem, jak walczyć. Zagrożenie, przed którym właśnie się odsłoniłam, przyznając do durnego sentymentu, którego zaledwie chwilę temu nie byłam świadoma. Czemu Lucyfer tak ze mną igrał, stawiając mi na drodze Verity’ego? Nie stał się moim mężem, lecz wprowadził mnie do Kowenu i do Gwardii, postawił na ścieżce do Pana. A teraz, gdy Go odnalazłam, zsyłał mi coś takiego. Coś takiego, czego nie powinno w ogóle być. Nie wolno nam przecież… Dlaczego w ogóle o tym myślę? Wstaję z kanapy z impetem, przerywając tę bliskość. Poddając się, uciekając z terenu zagrożonego. Czuję się lepiej, minimalnie, ale łapię się na tym, że nie wiem, jak to wytłumaczyć. — Do dupy ta whisky, poszukam czegoś lepszego – mamroczę tylko, łapiąc się pierwszego lepszego argumentu i stawiam roztrzęsione kroki w stronę barku. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zna ją tyle lat, ale to tego feralnego dnia tak naprawdę ją poznaje. Judith nie pokazuje mu już tylko tej postawy, którą raczy każdego lepszego człowieka napotkanego na swojej drodze. Nie jest to też twarz młodszej stażem koleżanki ani równej mu pani oficer, które miał szansę obserwować na przestrzeni lat. Ani twarz zaprzysiężonej towarzyszki Kowenu i wiernej popleczniczki Lucyfera. Nawet nie byłej prawie-narzeczonej, utrapienia przeszłości i skrzywdzonej dumy. Dziś widzi inne oblicza Judith: to roześmiane i to zakłopotane. Obserwuje, jak ucieka wzrokiem i kurczy się w sobie, jak nowe doświadczenia i emocje taranują jej głowę. Sebastian nie jest subtelny, nie szuka wyczucia w swoich gestach i balansu, który mógłby przynieść Judith jakieś oparcie. Odzyskać grunt. Sebastian się nie wycofuje, bo choć jego działanie wcale nie było intencjonalne i nie mógł przewidzieć, jak podziała na Carter, teraz wpatruje się w nią intensywnie i czuje, że serce bije mu mocniej. Bo zdał sobie podświadomie sprawię z tego, co właśnie zrobił, choć wcale tego nie planował. Postawił na gruncie tej relacji nowy krok, duży krok, krok przekraczający pewną niepisaną granicę. A ona nie odepchnęła go z powrotem za jej linię. Dalszych swoich działań nie może usprawiedliwić impulsem. Bo wcale nie złapał jej, gdy wstawała, nie przyciągnął jej z powrotem, a potem nie ocknął się z zaskoczeniem, szukając uzasadnienia dla tego, co zrobił. Nie. Bo nawet gdyby się tak zachował, Judith przejrzałaby zasłonę obłudy, niepotrzebną grę. Carter tak samo jak on sam wie, że Sebastian nie jest impulsywny. Sztukę powstrzymywania pierwszych reakcji już wiele lat temu opanował wystarczająco dobrze, by trzymać je w ryzach nawet w takich sytuacjach. Dlatego właśnie, kiedy wstaje z kanapy i podchodzi do Judith, gdy ta nalewa alkoholu do szklanki, nie ma dla siebie usprawiedliwienia. Jeszcze kilka chwil temu nie wiedział, że ma ochotę to zrobić, a jednak teraz z pewnością nieznoszącą sprzeciwu, obraca ją za talię w swoją stronę i łączy ich spojrzenia na dłuższą chwilę, jakby mieli przeprowadzić rozmowę w przestrzeni swoich umysłów. I może tak właśnie jest, może ją przeprowadzają, bo kiedy nachyla się, żeby ją pocałować, wie już, że Judith się nie odsunie. Może to ten dzień. Te wizje. Za sprawą Erosa obydwoje doświadczyli uczuć, których wcześniej nie znali, a ich intensywność musiała odbić na nich pewien ślad. Być może jedynie potrzebują odreagować. I nie kryje się za tym nic więcej, a przyspieszone bicie serca to tylko echo dzisiejszych doświadczeń. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia