CZĘŚĆ GŁÓWNA Nad niepozornymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza antykwariatu widnieje prosty, drewniany szyld, który nie zdradza niczego poza nazwą sklepiku — wystarczy jednak przekroczyć próg Archaios, żeby już od wejścia znaleźć się w spokojnym i cichym świecie wypełnionym książkami, obrazami oraz starymi winylami. Zwykle klientów wita widok wygrzewającego się na parapecie kota — choć tylko nieliczni znają jego imię — oraz grecka symbolika. Ściany ozdobiono drzeworytami oraz obrazami ściśle związanymi z kulturą hellenistyczną, a nad drzwiami umieszczono oko proroka; w labiryncie regałów odnaleźć można niewielkie tabliczki opisujące tematykę działów, choć w chaosie ksiąg starszych i młodszych nietrudno o stracenie orientacji. Poza utworami literackimi, klienci mogą odnaleźć w Archaios obrazy bezimiennych artystów, nietypowe antyki oraz możliwość wróżby — ta świadczona jest w głębi antykwariatu, w przestrzeni za ładną, musztardową kotarą. Rytuały w lokacji: metus [moc: 127] locus aetheris [moc: 61] pułapka grawitacyjna [moc: 73] [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sob Mar 02 2024, 14:40, w całości zmieniany 3 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Pokonać strach. Wilgotny rękaw swetra — ciemnobrązowy, bez haftów, bananów, napisów i wzorów, za to z niewielką dziurką tuż przy kołnierzu, którą wygryzł czas lub Jakub — nieprzyjemnie przywarł do nadgarstka i nadal pachniał mydłem. Czarne smugi nie zniknęły; nie pomógł czas (ile godzin minęło, trzy? Nie jest pewien; zegar obok drzwi mozolnie poruszał wskazówkami i odmierzał minuty, ale cyfry na tarczy zlewały się w niespójną masę, w oskarżenie, w za późno, Percy, jest za późno) ani szybki prysznic. Skręcone od wilgoci kosmyki włosów nadal ociekały wodą, która wsiąkała w materiał swetra i wełnę czapki; grecki chaos wymknął się spod kontroli i tego dnia zalał cały świat. Droga z Deadberry już na zawsze będzie tylko nieskładnymi migawkami na popękanej kliszy. Pierwszy obraz — Barnaby wciskający w kieszeń jego kurtki zmięty plik banknotów, na drogę, weź taksówkę do domu. Drugi — łysiejący tył głowy kierowcy i milczące radio; mógłby pan włączyć muzykę? zapytałby zwyczajowy Percy, tyle, że zwyczajowy Percy został pod wiatą — na promenadę nadal spadał krwawy deszcz, staruszki wciąż płonęły żywcem, huk wystrzału bez przerwy wracał zwielokrotnionym echem, a czarna maź— Trzeci obraz, najmocniej poszarpany; bieg przez nienaturalnie ciche ulice Little Poppy Crest, dalej nie wjadę, chłopcze zlane z cichym nie szkodzi, pobiegnę; i faktycznie biegł. Po raz kolejny tego dnia — tym razem nie uciekał przed krwawymi kroplami i ruchomą, głodną ziemią, ale strachem, który nie odstępował go nawet na krok, deptał po piętach i naparł razem z jego dłonią na klamkę Archaios. Pokonać strach. Przez sekundę kwitła pewność, że antykwariat jest zamknięty; Orestes nie wrócił, bo Orestesa już nie ma, przerażenie ściskające za gardło i sprawdzające, jak szybki jest puls — dopiero wtedy zrozumiał, że powinien popchnąć, nie ciągnąć. Całe życie skumulowane we framudze tych drzwi nie miało znaczenia w tej krótkiej sekundzie, kiedy naprawdę chciał je otworzyć. Czwarta klatka to rozmazana, niewyraźna klisza; wie, że wbiegał po schodach przeskakując po dwa stopnie; że drzwi do mieszkania ustąpiły bez protestu; że w środku było ciepło i pachniało herbatą, i że Jakub przetruchtał z kuchni do sypialni z podniesioną dumnie głową, i że Helen kurczowo ściskała słuchawkę telefonu w dłoni, i że Orestes pochylał się nad stołem z długopisem w dłoni, i że wszyscy — kot, kobieta, mężczyzna, cała trójka skumulowana w jednym pomieszczeniu — poderwali spojrzenia, kiedy stanął w progu. I było to dobre, i Perseus wiedział, że było to dobre, ponieważ ten widok — Ores, Helen, czworonóg — miał w sobie tyle ciepła, naturalności i zrozumienia, że kiedy z jego ust nie wydobyły się słowa, jedynie zdławiony szloch, nie czuł wstydu. Ulgę — tak. Spokój — tak. Zmęczenie — wyjątkowo tak. Ostatnia klatka tej kliszy to urywki rozmów; w Deadberry spłonęła Piwniczka, byliśmy razem, strzała w budynku, greckie meandry, ugaszony wieczny ogień, Elsje bezpieczna, co się stało, Percy? Wtrącane pomiędzy szamotaninę — drżące palce, czarne jak od smaru, odnalazły w notatniku numer do Gniazdka; linia zajęta— słowa przesycone były strachem. Co się stało, Percy? Spróbował drugi raz, linia zajęta, Percy, Barnaby wysłał list, wiemy, że— trzecia próba, linia zajęta, zaparzyłem herbaty, weź prysznic, czwarta próba, linia zajęta, nikt nie odbiera, Winnie była w pracy, co jeśli— Pokonać strach. Słowa nie przeszły przez ściśnięte gardło; grecki przesąd, jeśli coś powiesz, stanie się prawdą, zasznurował usta. Pod gorącą wodą zmywał z siebie ból, z włosów wypłukiwał krzyki i huk wystrzału, szorował dłonie i przedramiona, na których czerń uparcie tkwiła pod skórą, przysłaniając nawet tatuaże, i kiedy wydawało mu się, że jest lepiej — nie jest; chyba już nigdy nie będzie — zapadła decyzja. Kawiarnia nie jest daleko; ubieranie na oślep zamieniło go w bezbarwną bryłę jeansów i brązu; gdyby dzwonił pan Marwood, powiedzcie, że szukam— W oczach Helen dostrzegł zrozumienie, w spojrzeniu Oresa — troskę. Nawet Jakub wykazał się subtelnością — kiedy Percy naciągał czapkę na wciąż mokre włosy, kot jedynie miauknął cicho i wrócił do patrolowania świata zza okna. Droga w dół zajęła trzy sekundy; droga przez antykwariat — kolejne cztery. Czas, zmieniony we wroga publicznego, nie czekał na nikogo; Perseus też nie zamierzał. Pokonać strach. Drzwi antykwariatu były ostatnią przeszkodą przed prostą drogą do celu — najpierw w lewo, później prosto jedną przecznicę, w prawo, znów w prawo i— Oko proroka nad wejściem zakołysało się ostrzegawczo pod impetem pchnięcia; drzwi otworzyły się tylko do połowy zanim stłumione oh zaskoczenia zakłóciło milczenie nienaturalnie cichej dzielnicy i zanim Perseus zrozumiał, że to nie z jego ust padł ten dźwięk; dwie litery, jedna sylaba, tona kamieni, które spadły z serca. — Oh. Pokonać strach. Tak, żeby dotknąć jej bez obaw, namysłu i wrażenia, że popełnia karygodny błąd. Oh — Winnie za drzwiami, o cal od zderzenia z klamką, żywa i rzeczywista, i na wyciągnięcie rąk — zanim Percy zrozumiał, co dokładnie się dzieje, jego ciało zareagowało zanim zrobił to umysł. Najpierw było ramię — zderzające się z framugą; nawet nie poczuł bólu — i dłonie, które wypuściły z objęć chłodną klamkę, zimny metal zastępując ciepłym ciałem. Najpierw delikatnie zacisnęły się na przedramionach Winnie, ale to nie wystarczyło — w ten sposób można złapać niesfornego kilkulatka, a nie— — Myślałem— Dłonie przesunęły się na plecy i to, o czym myślał Perseus, przestało istnieć; ostatni krok za próg przypieczętował los ramion, które otoczyły Winnie tak, jakby granica pomiędzy snem i rzeczywistością jeszcze nigdy nie była równie cienka. Nie zamierzał ryzykować — jeśli ten koszmar nadal trwał, najpierw będzie musiał przejść przez niego, zanim dotrze do zamkniętej w uścisku Winnifred — i gdyby potrafił złożyć spójne zdanie, pomyślałby, że to przezabawne; to, że może oprzeć podbródek o czubek jej głowy i poderwać ją w górę, a mimo wszystko czuje się mniejszy, ale bezpieczny i chyba właśnie— Pokonał strach. rzut na konsekwencje I części wydarzenia |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 4 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Słuchawka spadła bezwładnie, kołysząc się na białym kablu, uderzała w rytmicznie w ścianę. Głuchy sygnał zakończonego połączenia rozlewał się po niemal pustej kawiarni, a obietnicę złożoną ojcu czuła jeszcze na końcu języka. Była gorzka — jak lemoniada, w której cytryna przeleżała zbyt długo i teraz była niezdatna do picia. Niezdatna do spełnienia, bo wiedziała, że jeśli go nie zastanie w Archaios, to będzie szukać tak długo, aż go znajdzie. Wyszła z pokoju socjalnego ubrana w zaciśnięte brwi, turkusowy mundurek pracowniczy i niedbale zawieszony płaszcz — próbowała pośpiesznie zapiąć guziki, mieszając jedno z drugim, aż wreszcie całkowicie się poddała. Creed nawet nie zapytał, dlaczego musi wyjść. Uniósł jedynie pięść w geście butniczej solidarności, nawet nie odrywając wzroku znad książki. Był dla niej z jakiegoś powodu miły; bardziej, niż gdy odkrył, że wie, czym jest The Clash. Jeszcze bardziej, gdy nie nakablowała właścicielowi, że odmawia obsłużenia każdego, kto przyjdzie w mundurze lub garniturze, co wykluczało znaczną część ich klienteli. Z zaskoczeniem odkryła, że wnętrze kawiarni nie różniło się zbytnio od chłodnej ulicy. Powietrze ocierało się o jej odsłonięte przez kucyka uszy — czapka została w środku i nie było już czasu, aby się po nią wrócić — nie było czasu na nic, oprócz tej jednej, obrzydliwej myśli, że skończył jej się czas. Nie zdążyła mu powiedzieć, że zmieniła zdanie. To Only You and I Know z No Jacket Required podoba jej się najbardziej. Jeszcze kilka dni temu twierdziła, że jest nią Long Long Way to Go, ale… Przyśpieszyła tempa, jakby mogła jeszcze zdążyć — musi go znaleźć i to powiedzieć; to bardzo ważne, żeby wiedział, że zmieniła zdanie. Musi go znaleźć, zanim— Na pewno nic mu nie jest. Na pewno siedzi w pokoju, ma słuchawki na uszach i nie słyszy dzwoniącego telefonu, na pewno— Na pewno coś mu się stało. Na pewno poszedł do Deadberry z Oresem, na pewno— Ulice były puste; jakby każdy dostał telefon od ojca, który kazał im obiecać, że nie będą na nie zaglądać. Nawet jedna, żywa dusza nie minęła jej, gdy skręcała w ulicę handlową. Nawet żadna martwa nie zaszczyciła ją towarzystwem, gdy szła tak szybko, jak tylko mogła, bez faktycznego puszczenia się w bieg. Nie widziała żadnych zniszczeń — tu nic nie spłonęło, nic nie spadło — jedynie cisza osiadła na brukowej kostce, jak ciężki pył po katastrofie, po której nie było nawet tu śladu. Kłębiło się za to w jej głowie silne uczucie, a wraz z nim panika, że się zapomniała o czymś ważnym. Na pewno zapomniał odłożyć słuchawki, dlatego nie ma sygnału. Tylko Percy potrafi wykazać się tak nieskończoną nieodpowiedzialnością w obliczu końca świata. Na pewno marnuję tylko czas, idąc— Na pewno coś mu się stało. Leży gdzieś przygnieciony gruzem od walącej się, kruchej konstrukcji spalonego budynku, a jedyne, co pozostało na tego dowód, to lewa ręka wystająca spod kamieni i tatuaż, po którym mogłaby go— Chłodne powietrze nieprzyjemnie drapało jej płuca, a oddech stawał się cięższy z każdym krokiem. Jeszcze tylko skręci dwa razy i będzie na miejscu. Jeszcze tylko chwila i na pewno będzie mogła mu powiedzieć, że zmieniła zdanie. Przyśpieszyła, widząc znajome drzwi. Znajome, całe drzwi, przytwierdzone do całego budynku, który nie spłonął, nie rozpadł się, nic z nieba na niego nie spadło. Boczna uliczka zawsze przejawiała się spokojem; teraz zahaczała jednak o bezczelną pustkę. Już miała łapać za klamkę, jednak zatrzymała się, obserwując, jak dłoń jej drży, pierwszy raz od lat. Nie drgała jej, gdy kroiła swoją pierwszą żabę; ani gdy zszywała łuk brwiowy Creeda w zeszłym miesiącu, gdy przewrócił się na mokrych kafelkach w spiżarni; nie drgała jej, gdy znieczulała pacjenta przed amputacją. Nie potrafiła sobie przypomnieć ostatniego momentu, gdy nie mogła nad nimi zapanować. Zawiodły ją, gdy jedyne, co miała zrobić, to otworzyć drzwi. Jakie to było beznadziejnie żałosne. Aż ktoś zrobił to za nią. — Oh — wymsknęło jej się spomiędzy ust, kiedy krawędź drzwi minęła jej nos o dwa centymetry. Poczuła na jego czubku świst chłodnego powietrza, oczami wypatrując wpierw znajomy sweter. Ciemnobrązowy, pasował mu do oczu. Żywych, całych oczu; do żywych, całych policzków; do żywych dłoni, barków, tułowia, nóg i bioder. Oh, pomyślała sekundę później, gdy jego dłonie zacisnęły się na jej przedramionach (zawsze były takie duże?). Z początku nie wiedziała, co ma zrobić z własnymi rękami, trzymając je bezwładnie wzdłuż własnego ciała. Gdy objął ją mocniej, myślała już tylko o jednej rzeczy — nie o tym, że woda kapała z jego włosów przez czapkę, prosto na jej czoło; nie o tym, że chyba nigdy jej tak wcześniej nie dotykał; nie o tym, że nie mogła troszeczkę oddychać; zdecydowanie nie o tym, że powietrze pachniało jego mydłem i czymś jeszcze — czymś znajomym i miłym, jak aromat ulubionej herbaty, albo— Myślała tylko o jednej rzeczy. — Ja też — powiedziała, zaciskając mocniej dłonie na jego łopatkach, a zmarznięty nos chowając we wgłębienie pod jego obojczykiem. — Myślałam, że… — że nie mam już czasu. Teraz, miała wrażenie, dostała całe życie z powrotem; mogła je objąć i usłyszeć, jak jego serce próbuje przebić się przez gruby haft swetra. Mieli czas. Mieli jeszcze czas, żeby mogła mu powiedzieć, że zmieniła zdanie. Ekwipunek: świece (białe) x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Czas nie zatrzymuje się nigdy — fizyka jest nieustępliwa, czasoprzestrzeń Minkowskiego jawnie realistycznie niezmiennicza — więc dlaczego teraz trwa w bezruchu? Czas nie kłamie — zawsze w przód, nigdy w tył, być może czterowymiarowo — więc dlaczego dziś w Little Poppy próbuje oszukać zmysły? Czas nie ma znaczenia — bo kiedy pewność, że nie masz już czasu dominuje myśli, znaczenie traci wszystko; wskazówki zegarka, ciche tykanie sekundnika, poranne budziki i cowieczorne zachody słońca. Do dziś nie wiedział, że czas bywa subiektywny i ma ulubieńców; wystarczyło oh, żeby zrozumiał. Wystarczyło drugie oh, żeby przypomniał sobie, że jest tylko człowiekiem; powinien oddychać, chociaż oddech wydawał się zbyt banalny. Powinien myśleć, chociaż myśli opuściły zalany ulgą umysł. Powinien mówić, chociaż jedynym słowem, które potrafiły uformować usta, było imię. Winnie. W jego ramionach. Winnie, żywa. Winnie, zdrowa. Winnie, która musiała umierać ze strachu, skoro teraz— — Jesteś— Tak wiele możliwości w niedopowiedzeniu, w pół słowa, w ćwierć wydechu, które oddzielało go od znalezienia właściwych słów. Jesteś tutaj; jesteś ze mną; jesteś w domu, jesteś— — Jesteś cała? Jesteś pewna, że można przeżyć bez bijącego serca? Jego zatrzymało się dzisiaj w samo południe; o tym, że nadal tkwiło w piersi, przekonał się dopiero teraz. Niespokojne, lekkie uderzenia — jak ranny ptak w klatce — dołączyły do głuchego szumu krwi w uszach. Chłodny dotyk ukrytego w zagłębieniu obojczyka nosa powinien łaskotać; zamiast tego mrowił — dreszcz wzdłuż napiętych mięśni skumulował się na wysokości mostka i przyspieszył uderzenia uwięzionego w klatce piersiowej, przerażonego zwierzątka. Gdyby mógł, nie poluźniłby tego uścisku. Gdyby mógł, już zawsze trzymałby ją w ten sposób — ukrytą przed światem, który dziś— — Wejdź do środka — napędzany strachem szept przerwał uchylił drzwi dla rzeczywistości próbującej wedrzeć się do wnętrza azylu; był naiwny sądząc, że zdołałby ją ochronić, gdyby na Little Poppy runęła ta sama katastrofa, która nawiedziła promenadę. Tam nie potrafił obronić nawet samego siebie, co dopiero Winnie — Winnie, której życie było cenniejsze niż jego. Ramiona rozluźniające uścisk cofnęły się szybko; szybciej, niż tego chciał, ostatni dotyk — dłoni splecionych pod łopatkami — przeciągając o sekundę, drugą, trzecią. Dopiero krok w kierunku wnętrza Archaios odbudował dystans; najpierw kilka, później kilkanaście centymetrów chłodnego, lutowego powietrza, w którym wciąż czuł smród palonej skóry i słyszał huk wystrzału, i gdyby tylko spojrzał ponad ramieniem Winnie, zauważyłby ciało staruszki i jej głowę, która— — Zaparzę herbaty. Jesteś głodna? Pewnie jesteś, chciałem zajrzeć do kawiarni w drodze z Maywater, ale... Cisza między regałami antykwariatu była znajoma, ale dziś przypominała wroga; w milczeniu krzyki były głośniejsze, głos tego, co opętało Williamsona, donośniejszy, echo strzału ogłuszające, a pewność, że to koniec — że może reszta świata już spłonęła pod krwawym deszczem; razem z nią Orestes i Winnie, i— Dość. — Usiądź w fotelu, wszystko przyniosę. Co chciałabyś zjeść? Mamy ciastka, chyba kokosowe, nie wiem, nie jestem— Jeśli nie będzie cicho, przestanie to słyszeć. Jeśli będzie mówił, świat wróci na znajome tory; do normy, do beztroskich popołudni nic—nierobienia i wieczoru w Gniazdku, kiedy największą katastrofą były płonące w ognisku pianki, a nie— — Nie jestem pewien. Straszne. To straszne, jaki ciężar mogą nieść trzy słowa. Nie jestem pewien; po raz pierwszy od długich godzin użył słów, które dotyczyły jego, nie osób dookoła i rzeczywistości zamienionej w chaos. Ja, pierwsza osoba liczby pojedynczej, nie jestem pewien. Strach zaczął się od drżenia dłoni; filiżanka między jego palcami zachybotała się na niedopasowanym, kolorowym spodeczku, wypełniając ciężką ciszę suchym klekotem porcelany, która za moment wyślizgnie się z rąk. Nie wie, kiedy zdążył dotrzeć do kącika wróżb, gdzie musztardowa zasłona, sfatygowane meble, niewielki stolik i herbata były takie, jak zawsze; ciche, cierpliwe, znajome. Nie wie, kiedy nastawił wodę i skąd filiżanka w jego dłoniach — wie za to, że nie może teraz unieść głowy. Spojrzenie utkwione w suchych, pokrywających dno naczynia liściach to jedyna nić, która łączy go z rzeczywistością; gdyby teraz się poruszył, znów będzie na promenadzie. Nie chcę tam wracać; prawie powiedział, zamiast tego powtarzając — ciszej, jakby próbował przekonać do swojej racji pokryte mrokiem dłonie — echo poprzednich słów. — Niczego nie jestem pewien, Winnie. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Przez miękkość jego głosu nie zauważyła nawet, że obojczyk wbijał jej się w czubek nosa; nie zauważyła, bo sama przyciskała go mocniej, wiedziona potrzebą, o której istnieniu nie wiedziała aż do teraz. Drżące opuszki palców zaciskała na jego plecach, niemal instynktownie szukając w nich dziur, mokrej mazi przeciskającej się przez jego sweter, ale był— — Tak — cała; teraz już była cała. Nie była pewna czy nie mówiła zbyt cicho — sama ledwo się słyszała, wsłuchana w niespokojne bicie jego serca — i liczyła. Uderzało tak szybko, że nie była w stanie nadążyć, gdyby tylko mogła zacisnąć mu palce na tętnicy i— — A ty? Jesteś— —jesteś tak samo przerażony? Nie zdążyła jeszcze wszystkiego przemyśleć. Usiąść przy biurku, wyciągnąć szary zeszyt — ten na wnioski, których nie można było wyciągać w kolorze — i uporządkować informacje, które spłynęły na nią w przeciągu ostatnich czterdziestu minut. Jej ojciec ocierający się o śmierć; Ores ocierający się wraz z nim — dlaczego? Jak? Jak blisko płonącego ognia byli i czy pamiętali zaklęcia, które leczą poparzenia? Percy, który w tym wszystkim był… gdzieś. Teraz był tutaj; z nią i trzymał ją tak mocno, że nie potrafiła sobie przypomnieć, jakie to uczucie oddychać powietrzem, które nie pachniało nim. Może zawsze pachniało. — Jesteś ranny? — to nie ona powiedziała te słowa. Zmarszczyła brwi, bo to nie mógł być jej głos — on nigdy wcześniej nie brzmiał tak niepewnie. Oh, stali nadal na zewnątrz. Oh, nawet nie poczuła chłodu powietrza, jakby nie miał wstępu w jego uścisku. Zrobił krok w tył, wypuszczając ją z ramion, pozwalając jej złapać się na myśli, że chciałaby w nich zostać odrobinę dłużej. Aż świat się skończy. Weszła do środka w ślad za nim, drzwi zamykając za sobą z płochliwym pośpiechem, jakby za jej plecami nadal czaiło się to, co przeraziło nawet jej ojca. Słyszała to w jego głosie — coś, z czym zawsze się ukrywał, co nigdy się nie pojawiało, nawet gdy potwory spod łóżka przychodziły nawiedzać ich noce — przerażenie. Spojrzała potem na twarz Percy’ego i wydała jej się zupełnie inna, niż ją zapamiętała. Nieobecna radość była wyrazista w swoim braku. Słowa zdawały się wypływać z niego, jakby w środku jakaś tama została przerwana a cisza stała się wrogiem numer jeden w kamieniczce na ulicy handlowej. — Nie trzeba, ja— Chyba nie usłyszał, słowa nadal wypływały w eter, a on niespokojnie poruszał się po wnętrzu antykwariatu, potęgując jedynie wzrastający w niej niepokój. Stanęła obok fotela, ściągnięty płaszcz przewieszając na jego oparciu, a torbę kładąc przy jego nogach, ale nie usiadła na nim, jakby siadanie miało opóźnić jej reakcję na— na co? Nie zdążyła zapytać, bo się zatrzymał — w bezruchu i w sobie — wzrok zawiesił na dnie filiżanki, która drżała w jego dłoniach. Dopiero teraz zauważyła, że były one całe czarne, jakby pokryte sadzą albo atramentem, ale nie zostawiały śladów na porcelanie. — Percy — w końcu jej głos zaczął brzmieć znajomo. Znajome samogłoski w znajomy sposób zawijały się na języku, gdy puściła oparcie fotela i zrobiła mały krok w jego stronę. Było coś przedziwnego w tym, jak czyjś strach może pokonać twój własny; jak jej własne dłonie przestały drżeć, gdy jego zaczęły. Położyła rękę na jego ramieniu, palcami robiąc ruch, jakby próbowała mu rozmasować napięcie mięśnia. — Percy — powtórzyła, ludzie w szoku często nie słyszeli nic, oprócz szumu własnej krwi w uszach. — usiądź. Później mi zrobisz herbatę, dobrze? Najpierw usiądź na chwilę. Przełknęła ślinę, myślami utykając na jego słowach — niczego nie jestem pewien, Winnie — niepewność jej samej wydawała się strasznym wyrokiem. Nie lubiła jej; nie lubiła tego, jak wkradła się niepostrzeżenie, gdy coś zdawało się być już pewnikiem i odbierała pewność siebie, której i tak nie miała w sobie zbyt dużo. Była niepewna wielu rzeczy i była przekonana, że było to wyraźnie wymalowane na jej twarzy; że każdy mógł przejrzeć ją na wylot, gdy nie znała odpowiedzi. Poprowadziła go do fotela, sugestią gestu pomagając mu usiąść, delikatnie wyciągając filiżankę z dłoni i układając ją z powrotem na spodeczku. Cichy dźwięk, ocierającej się porcelany o siebie rozniósł się nad ich głowami. Przełożyła rękę z jego ramienia niżej, zaciskając palce na jego nadgarstku, w milczeniu odliczając uderzenia tętna przez piętnaście sekund. Trzydzieści razy; trzydzieści razy, razy cztery, to za dużo. Przykucnęła na ziemi — jeśli wzrok miał wciąż zawieszony w przestrzeń, mógłby ją teraz dostrzec. — Co się stało z twoimi rękami? — powiedziała spokojnie. Nie tak, jak w szpitalu; teraz spokój był pełen troski, przed którą przestrzegali ich w rozmowie z pacjentami. — Opowiedz mi. Kciukiem zataczała kółka na jego dłoni, jakby mogła w ten sposób wyzbyć się jego niepewności. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Kiedyś opowiadała mu o bólu fantomowym; to wtedy, nawet ze spojrzeniem utkwionym w podręczniku, potrafiła brzmieć spokojnie i rzeczowo, jakby czytanie, skupienie i mówienie jednocześnie było dla Winnifred Marwood równie naturalne, co oddychanie, kiedy czujesz ból utraconej części ciała. Nie pamięta, co odparł wtedy — swędzi mnie łokieć, chociaż go nie mam? — i co powiedziała ona — nie da się stracić wyłącznie łokcia, Percy, musiałoby dość do amputacji— Wie za to, co powiedziałby teraz; o co mógłby zapytać, gdyby tylko potrafił zestawić z sobą słowa. Winnie, tonące myśli były zniekształcone, jak nazwać ból prawie—utraty kogoś? — Jestem— Wieloma rzeczami. Nazwanie uczuć nigdy nie sprawiało mu trudności. Wesoły, niewyspany, rozkojarzony, zadowolony, zdezorientowany, zamyślony, zafascynowany. Emocje były proste; a nawet, kiedy być przestały — żółta sukienka w białe róże; Winnie założyła ją na ognisko dwa lata temu, jego serce tamtego wieczora zgubiło rytm i nie odzyskało go do dziś — wciąż potrafił je określić. Dziś nie umie. Jestem— Zagubiony. Przerażony. Zmęczony. Jestem— — Jestem z tobą. Ze wszystkich faktów — rozmytych uczuć, zgubionych słów — ten był najważniejszy. Kilka godzin temu nie wiedział, co dzieje się z Winnie; jego własne przerażenie przybrało inny wymiar. Przestał bać się o siebie, o Orestesa, o to, co dzieje się z Archaios — nagle zaczął bać się o to, jak wyglądałaby rzeczywistość, gdyby zabrakło w niej Winnie. Nagle zaczął bać się myśli, że to nie byłby świat, w którym sam chciałby żyć, więc— — Nie, nie — jeszcze dwa nie i sam w to uwierzy. — Spójrz. Nic mi nie jest. Spójrz — wciąż wilgotne włosy i chłód zamieniający niesforne loki w niechcący wyschnąć chaos. Spójrz — nijaki sweter, trochę rozciągnięty na kołnierzyku; wystający spod niebo obojczyk tęskni za ciepłem, które zniknęło, kiedy uścisk zamienili w odległość. Spójrz — powinien uśmiechać się przez ramię; zawsze się uśmiecha, kiedy Winnie odwiedza antykwariat, ale teraz jego usta przypominały wąskie pęknięcie — jakby zaciśnięte wargi mogły powstrzymać słowa, które i tak znalazły sposób, by wybrzmieć. — To zajmie tylko chwilę, obiecuję — obietnicą zagłuszał samego siebie — dziś nawet Percy w ustach Winnie nie brzmiało tak, jak powinno. Percy; mówiła i nie dodała oszalałeś? Percy, powiedziała drugi raz i zamiast próbuję się uczyć, możesz być cicho? zapadło milczenie. Nigdy nie zapadało — nie po pierwszej prośbie — ale dziś wybrzmiało; w tej ciszy próbował posklejać świat od zera. — Przepraszam, nie wiem— Gdzie jest łyżeczka? Delikatny dotyk na ramieniu nie skłonił ciała do mimowolnego drgnięcia — zupełnie, jakby go nie poczuł. Wbity w dno filiżanki wzrok zareagował szybciej od słów; wysuwające się spomiędzy palców naczynie było tylko nierealnym elementem rzeczywistości. Nie zaprotestował, kiedy filiżanka wróciła na spodek, a łagodny dotyk skierował go w kierunku fotela. Nie próbował wyszarpnąć nadgarstka spod nienapastliwego dotyku; wiedział, że powinien usiąść i zaczekać, nie siedział od— — Moimi rękami? Ile oh można wypowiedzieć w przeciągu pięciu minut? Wiele; więcej, niż w przeciągu ostatnich ośmiu godzin, kiedy wydawało mu się, że każdy wdech będzie tym ostatnim. — Oh, to — to tylko koszmar, Winnie. — To czar. Servitium. Byliśmy pod wiatą rowerową, kiedy z ziemi— To tylko koszmar, Percy. Niedługo minie; obudzi się we własnym pokoju, splątana pościel będzie jedynym wrogiem, zrzucona na ziemię poduszka zaowocuje bólem karku i to jedyne cierpienie, które będzie musiał znosić, ponieważ dwudziesty szósty lutego wcale się nie wydarzył. Krwawy deszcz wcale nie spadł na Maywater. Ludzie nie umierali w agonii. Demon — na pewno on? — nie wyłonił się spod ziemi, by— — Musieliśmy uciekać. Próbowałem naprawić koło roweru, żeby chociaż dwie osoby mogły się wydostać — kilka godzin temu świat był właśnie tym — próbą oszacowania, kto powinien przeżyć. — Chciałem tylko pomóc, ale— Trzask, strach, ból. Prosty czar zawiódł, kiedy potrzebował go najbardziej. — Magia nie zadziałała. Zamiast tego pojawiło się to — kciuk Winnie na jego dłoni był łagodny; blady opuszek w starciu z ciemnym osadem, który pokrywał skórę odkąd promenada zamieniła się w koszmar — poranna wersja Perseusa wpatrywałaby się w ten obraz z niedowierzaniem i fascynacją. Kilkanaście godzin temu też uważałby ten moment za sen; z rodzaju tych, z których budzi się niechętnie. Teraz uważał jedynie, że nie zasłużył na jej troskę. — Byłem bezużyteczny. Tam, na promenadzie. Dwa zdania to zbyt mało, żeby odnaleźć w sobie dość odwagi, ale mimo wszystko — po raz pierwszy tego dnia — spróbował. Spojrzenie z trudem opuściło widok drobnych, łagodnych palców, które okręgami próbowały odegnać jego strach; prawie się udało. — Przepraszam, Winnie. Po raz pierwszy zabrzmiał tak, jak powinien — wystarczyło jej imię. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Winnie, jak nazwać ból prawie—utraty kogoś?, powiedziałby Percy, gdyby; gdyby myśli były klarowniejsze; gdyby życie było milsze; gdyby gwiazdy ułożyły się w posłuszny warkocz na niebie. Drugą szansą, odpowiedziałaby, gdyby; gdyby zapytał. Był— Był zawsze dobry w nazywaniu rzeczy. Nadawaniu znaczeń i imion temu, co tradycyjnie ich nie miało. Z nim kasztany stawały się koniem, kamyk drogocennym wspomnieniem, a mała dziewczyna o nieprzyjemnym charakterze stawała się mitycznym, leśnym gnomem. Słowami sprawiał, że coś odradzało się z magią, nawet gdy zaklęcia nie opuszczały jego warg. Znów to zrobił; nazwał coś. Nadał znaczenie i imię swojej obecności. Proste fakty — on tu stał, były na to dowody empiryczne, przed chwilą dotykała jego pleców. Ona również tu stała, były na to dowody empiryczne, przed chwilą ją obejmował. Słowami jednak oplótł te fakty, jak ona latem plotła ze sobą kwiaty, i stworzył z nich coś więcej. Coś więcej. Głęboki wdech, by powiedzieć, że— — Jesteś — i zostań. Proszę, mogę tu z tobą zostać? Nie wiem, gdzie mam pójść, jak nie— —do domu. Dom był zapachem ciasta jej matki, ciepłą dłonią ojca na ramieniu, gwarem rozmów z rodzeństwem, stołem, który zawsze dygotał, nieważne ile razy był naprawiany. Dom był spokojem w chaosie. Dom był ciepłem i miłością, i słowem, i gdy zamykała oczy, potrafiła wyraźnie zobaczyć jego zarys. Dwa piętra, szpiczasty dach, weranda oraz stabilne fundamenty. Ściany, w których czuła się swobodnie i bezpiecznie. Tak, jak poczuła się, gdy jeszcze chwilę temu znajdowała się w jego ramionach. Spojrzała. Spojrzała na jego mokre włosy, rozciągnięty sweter i wystający obojczyk. Patrzyła, tak, jakby samym wzrokiem chciała go wyleczyć. Nie wiedziała jeszcze, z czego, ale niemal desperacko próbowała znaleźć coś, co można naprawić — nie dlatego, że był zepsuty — lecz dlatego, że nie wiedziała, kim była, gdy nie była przydatna. Nie potrafiła inaczej określić tego, co czuje, jak nie leczniczym zaklęciem wypowiadanym nad jego stłuczonym palcem. Patrzyła dalej, za każdym niespokojnym krokiem wewnątrz antykwariatu i chaotycznie uciekającym słowem z jego ust. On mówił, a ona szukała; próbowała zdiagnozować jego strach, bo bez poznania przyczyny, nie da się— — Pomogę ci. W czym? Nie próbowała znaleźć łyżeczki, filiżankę odłożyła na należyty jej spodek. Pomogę ci; w jedynej rzeczy, w jakiej mogła mu pomóc. Pomoc zaczynała się od słuchania. Słuchania i zapamiętywania strzępków faktów, gdy twarda podłoga wbijała się w jej kościste kolana. Przestała liczyć jego puls; nie przestała trzymać jego dłoni. Przestała oddychać, gdy ją przeprosił. Żal, którego nawet on nie mógłby opisać słowami, ogarnął ją, bo on że poczuł, że musi. — Nie byłeś bezużyteczny — powiedziała to tonem zarezerwowanym dla niepodważalnych, naukowych pewności. Nie można zarazić się AIDS drogą kropelkową. Szczepienia nie powodują mutacji. Kalendarzyk nie jest skuteczną metodą antykoncepcji. — Próbowałeś komuś pomóc, to nigdy nie będzie bezużyteczne. Ty nigdy nie będziesz bezużyteczny — kolejne kółko kciukiem na zaczernionej skórze. Uwaga, teraz będzie przyganiał kocioł garnkowi. — Nie zawsze musisz wszystko naprawiać — nie wszystko da się wyleczyć. — Czasami wystarczy, że po prostu— —przeżyjesz. Zadzierała głowę do góry, by móc na niego patrzeć, bo wzrokiem dalej szukała sposobu, aby mu pomóc. Bo uszy dosłyszały znajomą barwę jego głosu, dopiero gdy mówił jej imię. Nie musiała się długo zastanawiać, co powiedzieć dalej. Niektóre prawdy były oczywiste — były oczywiste dla niej, ale teraz być może nie dla niego i być może potrzebował je po prostu usłyszeć. — Nie zawsze musisz być potrzebny, wystarczy, że jesteś chciany. Chciany; żywy. Niemal dzisiaj przestał być. Niewiele zrozumiała z jego opowieści, ale to wydawało jej się boleśnie wyraźne — perspektywa, że była bliska dowiedzenia się, jak wybrzmiewa prawdziwa, radiowa cisza. — Wróciłeś i żyjesz. Ores żyje, mój tato żyje— Wciągnęła powietrze do płuc, wraz z nim powstrzymując napływające do oczu łzy. Percy, jak nazwać ból prawie—utraty kogoś? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Percy, jak nazwać ból prawie—utraty kogoś?, zapytałaby Winnie, gdyby niebo nie płakało krwawymi łzami, huk wystrzału nie wypełniał myśli, strach nie skuwał żył szronem niepewności. Wieloetapowym szczęściem, odpowiedziałby, gdyby; gdyby zapytała. Żałoba miała swoje etapy; dlaczego nie miałoby mieć ich szczęście? Serce wystukujące nierównomierny i pełen niepokojących szmerów rytm; powietrze, które zatrzymało się w płucach i nie chciało (lub nie potrafiło?) znaleźć drogi powrotnej; nagły ucisk w skroni rozmazujący doskonale znane wnętrze antykwariatu zelżał — dywidendy strachu ustały, kiedy wzrok odnalazł punkt zaczepienia. Piegi na twoim prawym policzku układają się we wzór strukturalny furanu; w ubiegłe lato te słowa brzmiały prawie niewinnie. Dziś połączenia między piegami Winnie były wyblakłe i domagały się słońca, ale nie musiał ich dostrzegać, żeby je widzieć; przecież pamiętał każdy szczegół jej twarzy. — W porządku. Niewiele było w porządku. Nic nie było w porządku. Więc dlaczego zaczął czuć, że wszystko jest w porządku? Załamanie rzeczywistości rozpoczęło się na drobnym zarysie łopatek; błądzące bez celu dłonie odnalazły oparcie w miejscu, w którym zgromadziło się napięcie całego świata. Winnie pod jego palcami była splotem wyczekiwania; on w jej uścisku musiał być uniwersum niedowierzania. Załamanie rzeczywistości trwało — po objęciu zostało tylko fantomowe ciepło, po próbie zaparzenia herbaty pustka między palcami, po uśmiechu, który nie tak dawni pobłyskiwał w płomieniach urodzinowego ogniska — spalona preria. — Nie widziałaś, co— Nazwiska, imiona, funkcje, śmierci. Nie widziałaś; co zrobiła Teresa Fogarty. Nie widziałaś; przez co przeszedł Arhtur O'Ridley. Nie widziałaś; co musiał znosić Leo Carter. Nie widziałaś; jak bezduszny musiał być Barnaby Williamson. Nie widziałaś; za każde niewidzenie był wdzięczny, że ominął ją ten koszmar, że— Nie znalazła się po jego drugiej stronie. — Co potrafili inni i jak niewiele byłem w stanie zrobić ja. Nawet ten rower— Dokonania — kij zamieniony w węża, obliczenie prędkości biegu — to igraszka; diagnoza to fakt. — Powinienem zadbać o rower — ciepłe kółko cierpliwego kciuka — w hipnotycznym geście Winnie zaklęte było ukojenie, o którego istnieniu zapomniał. Miękki opuszek palca działał jak maść na otarcia; Perseus przypominał wielkie obtłuczenie. Uwaga, teraz będzie wyznanie niepewności. — W tym rzecz, prawda? Częściej psuję, niż naprawiam. Częściej— Zgubione słowa, rozsypane koraliki sylab i cisza — nie potrafił dokończyć. Częściej psuję, niż naprawiam było faktem; Winnie ceniła fakty. Częściej zabieram, niż daję było dopowiedzeniem; Winnie nie musiała się z nim zgadać — Winnie w jego obecności nie musiała niczego. Częściej było odcinkiem czasu pomiędzy rzadko i zawsze; rzadko kłamię w twojej obecności i zawsze jestem szczęśliwy, kiedy jesteś obok. Zdumiewające, jak wiele prawd można ułożyć z trzech słów; ile sedna odnaleźć w niebycie. Częściej robię, rzadziej myślę, zawsze czuję, że nie jestem wystarczający. — Muszę być potrzebny, Winnie. Nie stać mnie na luksus po prostu bycia — tylko jeden gatunek może przetrwać w kosmicznej próżni; nie jest nim wymagający naprawy Percy. Teraz obrócił w myślach ten wyraz. Naprawić; by coś naprawić, niezbędna jest znajomość naprawianego obiektu przez naprawiającego. Naprawa powinna być szybka i pełna precyzji, powinna przebiegać intuicyjnie, bez zastanowienia; do udanej naprawy potrzebna jest wyobraźnia i umiejętność przewidywania konsekwencji swoich ruchów. Winnie — żywa, obecna Winnie — była jedną z dwóch osób, które mogły dokonać na Perseusie tej operacji. — Ty też — słowo, którego znaczenia bał się od czternastu lat; odkąd sanitariusz klęczący przy ciele taty powiedział, że— —żyjesz — proste prawdy w świecie, w którym proste nie będzie już nic — wciąż czuł na języku smak ostatniego słowa, cierpki i gorzki, smak podszyty przerażeniem; ty żyjesz, nie powiedział do niej nigdy. Aż do dziś. — Winnie, to— Ile odmian bólu można zaznać jednego dnia? Liczenie zwykle nie sprawiało mu problemu — dziś odróżnił cztery warianty, każdą dotkliwszy od poprzedniego, ale żaden z tych czterech nie mógł równać się z tym bólem; Winnie z zadartą głową, Winnie wpatrująca się w niego ze lśniącymi od łez oczami, Winnie, która szukała w nim pęknięć, rys, ranek, zadrapań. Nie zawsze wszystko da się wyleczyć; milknące drżenie jego palców niemal ustało. Dlatego przepraszam, Winnie, odwrócone wierzchem do dołu dłonie ujawniły kolejną skazę sadzy; czerń na żyłach, na opuszkach, na liniach, z których nawet Ores nie odczytałby przyszłości, dziś coś zepsuło się we mnie bezpowrotnie. Wciąż dzieliły ich milimetry, zbyt wiele milimetrów, milimetry, które Perseus przekroczył po raz pierwszy — z pełną intencją przekroczenia — splatając własne palce z palcami dłoni Winnie. Ciepły dotyk był jedynym, stabilnym punktem rzeczywistości; jeśli to filar, dzięki któremu nie Percy zapadnie się w sobie, zamierzał wesprzeć się na nim bez wahania. Przynajmniej dziś; przynajmniej przez chwilę. — To jeszcze nie koniec, prawda? W tym rzecz, Percy. To dopiero początek. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
— Potrafisz zrobić bardzo wiele. Potrafisz— Potrafił sprawić, że czuła się pewnie, nawet jeśli grunt uciekał spod jej nóg, a wszystko dookoła wydawało się wrogie, obce i niekomfortowe. Potrafił podczas naprawy czegoś, zepsuć to trzy razy, ale potem poskładać do kupy i jakimś cudem było jeszcze piękniejsze, niż wcześniej. Potrafił zmienić pogodę, bo miała wrażenie, że zawsze było trochę bardziej słonecznie w Wallow, gdy tylko tam przyjeżdżał. — Jesteś genialny. Czasami strasznie głupi i lekkomyślny, ale ostatecznie zawsze genialny. Nie była pewna, czy mu to kiedyś powiedziała; na pewno pomyślała to, gdy po raz kolejny rozkręcał jej totalnie—zepsute—radio i skręcał je z powrotem, lub gdy wymyślał kolejną, zupełnie niezrozumiałą dla kogokolwiek z zewnątrz grę z Juniorem. Myślała o tym, gdy pogrążał się z jej ojcem w długich dyskusjach o teorii magii, wszechświata oraz wyższości szarlotki nad innymi ciastami — najczęściej naraz. Kucyk obracał się wraz z jej głową, kręcąca się z wyraźnym nie. Winnifred lubiła fakty, ale jeśli fakt mógł być podjęty pod debatę, to z zasady przestawał nim być. Kontrargument: częściej jest określeniem niekonkretnym, na potrzeby dalszej dyskusji będzie wymagał doprecyzowania. Psucie było jasnym słowem, jednak jeśli coś się zepsuło, a potem naprawiło, to czy nie cofa tego czynu do stanu zerowego? — Bycie nie jest czymś, na co musisz— Zebrana w ustach ślina wymagała przełknięcia. — Jesteś dla nas — musisz być precyzyjna, Winnie. Chirurgicznie precyzyjna. Słowa miały znaczenie, nie można było się z nimi mijać nawet o milimetry. — dla mnie wystarczający, dokładnie taki, jaki jesteś. Milimetry nie—dotyku zamieniały się w splecione na podłodze palce; jej drobne, jego długie, a jakimś niewyjaśnionym cudem, pasujące do siebie idealnie. Potrafiły uspokoić myśli, odgonić z oczu łzy i przywołać potrzebę, aby zamknąć ten moment w szklanej butelce, wydobyć z pamięci rytuałem i trzymać blisko, jako dowód, że nawet w bólu można znaleźć ukojenie. Że szczęście, nie tylko żałoba, też ma swoje etapy. — Nie — cisza nie była ciężka, ale słowa osiadły na niej ołowiem. — To nie koniec. Winnie za kilka dni dokładnie dowie się, że był to dopiero początek czegoś, co sen będzie spędzało z powiek skuteczniej, niż nadchodzący egzamin. Że bezpieczeństwo nie będzie już oczywistością, a czymś, o co trzeba będzie walczyć, a odwaga stanie się towarem obowiązkowym. Że ludzkie życie nie będzie gwarancją, a czymś, nad czym będą debatować, jakby było niczym. Musiała opuścić wzrok w dół — z daleka od jego oczu i twarzy, w której coś musiało pęknąć, bo nigdy nie widziała go tak długo bez uśmiechu na ustach — na jego zabarwione dłonie, tym razem nie spojrzeniem kogoś, kto próbował dojść do źródła problemu, a— — Boli cię? — kciuk teraz gładził jego palca wskazującego. — Nie widać twoich tatuaży. W głosie było słychać żal; jakby ich obecność była już przez nią nie tylko akceptowana, ale i wyczekiwana. Jakby gdzieś na przestrzeni lat, stopniowo i niezauważalnie, stały się integralną częścią jego, tak jak kasztanowy koń, nigdy nieoddany Hobbit i naklejka The Clash na radiu, stały się integralną częścią jej pokoju. Sama nie wiedziała, kiedy. — Subtilis tactus — prosty nawyk medyka; magiczne uśmierzanie bólu nie uzależnia ani nie zaszkodzi, nawet jeśli nie zaczeka na jego odpowiedź. — Tranquillita scorporis. Magia była cichym szeptem, doskonale słyszalnym w ścianach antykwariatu. Znajdowały się w nim dwa, szybko bijące serca, cztery dłonie, w tym dwie ze sobą złączone oraz dwie pary oczu, które po drugiej stronie wypatrywały nadziei, że jutro nadejdzie. Nadejdzie oraz będzie jakieś— Milsze. Niewiele rzeczy od tej pory miało być miłe. #1 rzut na subtilis tactus; próg 40 (k100 + 20) #2 rzut na tranquillita scorporis; próg 45 (k100 + 20) |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 70, 55 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Wszystkie słowa są ważne. Nawet we wspomnieniach oczy kuzyna były poważne; pod taflą łagodnego błękitu przemykały maleńkie, srebrne rybki uśmiechu, ale toń poniżej to powaga i skupienie. To istotne, Percy — nie musiał tego mówić, żeby Percy wiedział — więc słuchaj, proszę. Winnie czasem patrzyła w ten sam sposób. Orestes ze wspomnień miał rację — kiedy jej nie ma? Wszystkie słowa są ważne. Niektóre są po prostu ważniejsze od innych. — Lubię— Cztery godziny temu nie miał pewności, czy wciąż będzie potrafił — lubić, uśmiechać się, mówić bez drżenia w głosie. Cztery minuty temu trzymał w ramionach kogoś, kogo trzymał w ten sposób tylko w snach. Cztery sekundy nie wiedział, co się z nim dzieje i czy kiedykolwiek odzyska grunt pod nogami; był balonem z helem, który unosił się coraz wyżej — wtedy Winnie złapała jego dłoń. — Lubię, jak na mnie patrzysz. Kiedy jestem nieodpowiedzialny. Zupełnie, jakby naprawdę ci zależało. Nie na Percym—chłopaku, którego pan Marwood zaprosił do Gniazdka dekadę temu, a pani Marwood z uśmiechem oferowała dokładkę ciasta; potrzebował ponad roku, żeby zdobyć się na odwagę i poprosić o nią samemu. Czasem Winnie patrzyła, jakby był Perseusem; już nie chłopakiem — chociaż wiecznym chłopcem — ale mężczyzną, obok którego spędziła dokładnie osiemdziesiąt dziewięć procent wesela Wendy. Policzył średnią w oparciu o długość piosenek, trwania przerw na ciepły posiłek i tej jednej anegdotki, którą pan Marwood opowiadał Winnie, kiedy próbowała wrócić do stolika po ucieczce przed ciotecznym stryjem pani Marwood. Dziś patrzyła w sposób, którego nie rozpoznawał. Strach — nie chciał, żeby się bała; ani przy nim, ani o niego — i niepewność zamieniły zwykle bezchmurny błękit jej spojrzenia w odcień nieba odbijanego w tafli wody. Barwa wydawała się znajoma i przez krótką chwilę mógł uwierzyć, że to samo spojrzenie dostrzegał, kiedy podnosiła wzrok znad podręcznika, oderwana od lektury przez huk upadającego przedmiotu; czasem był nim Percy. Teraz — wciąż przerażony, z dłońmi smagniętymi czernią — rozumiał, że ponosi częściową odpowiedzialność za tę zmianę. Winnie jeszcze nigdy nie widziała go w tym stanie; przez lata konsekwentnie unikał Gniazdka, kiedy sierpniowa data śmierci taty była coraz bliżej i trudniejsze od uśmiechu był tylko dźwignięcie głowy z poduszki. Dziś jej wzrok nie był jej wzrokiem; tak, jak Percy nie był Percym. I tylko chirurgiczna precyzja słów — nie kaleczyły i nie cięły, nie krwawił przez nie, chociaż coś właśnie trwożliwie skuliło się w sercu — zapewniała, że klęcząca na podłodze antykwariatu Winnie nie jest snem, który lada moment może zmienić się w koszmar. — To dzięki tobie — między innymi, mógłby dodać, ale głos wciąż rdzewiał na sylabach, a Percy bał się rzucić kolejne tego dnia servitium — jestem taki, jaki jestem. Nie greckie zamiłowanie do dramaturgii, ale prawda; to Winnie zawdzięczał niektóre z drobnych nawyków, z wdechów, kiedy bodźców było zbyt wiele, a ciche Percy, nie wszystko na raz z kilku nurtów myśli pomagało wybrać ten główny. Gdyby nie Winnie, nie wiedziałby, gdzie wypatrywać żuczków; gdyby nie wiedział, gdzie wypatrywać żuczków, nie pomógłby córce sąsiadów z pracą domową; gdyby nie pomógł jej z pracą domową, stałaby się rzecz dla panny Marwood niewyobrażalna — ocena niższa od A. Gdyby nie Winnie, pod wiatą nie starałby się aż tak. Nie próbowałby starać się wciąż — bo Winnie ma rację, to nie koniec. Chociaż teraz nic nie boli, wkrótce mogą zapomnieć, co to znaczy; nie czuć bólu. — Nie, to tylko— Babie lato żalu w jej głosie dokonało tego, co niemożliwe; w czego powrót sam wątpił jeszcze chwilę temu. Uśmiech w nawykłych do unoszenia się kącików ust mógłby zostać uznany za roztrzaskany witraż; utrzymał się na sekundę lub dwie i zniknął, ale ślad po nim wybrzmiewał dalej w cichym wyznaniu istotnej prawdy. — Posejdon nie ucierpiał — trwał dalej na lewym boku, rozciągnięty na skórze, nieporuszony tym, co zaszło dzisiaj. Może, podobnie jak Perseus, poczuł ulgę — nie zdawał sobie sprawy z ćmiącego w mięśniach bólu, dopóki czar nie obandażował niewidocznych ran. Ustało nawet drżenie rąk; magia Winnie wypełniła usta znajomą słodyczą. Miała posmak mleka z miodem, nierozerwalnie kojarzonym z bezpiecznym gniazdkiem we własnej pościeli, gdzie sen nadchodzi w znajomym cieple; gdzie powietrze wypełnia znajomy zapach domu, a cicha muzyka z gramofonu otula szczelnym kokonem na równi z kołdrą. — Dziękuję — dłonie już nie drżały — drobne palce w uścisku zyskały nowy wymiar rzeczywistości. Percy czuł ich ciepło i genialne, drobne stawy, które uratują tysiące żyć; jeszcze nie teraz i nie na raz, ale wkrótce — rozpoczną trud i nie przestaną, dopóki Winnie sama nie zdecyduje, że zasłużyła na spokojną emeryturę. — Ziołowa czy owocowa? Będzie jeszcze wiele strachu i, być może, dni podobnych do tego — musieli jedynie mieć nadzieję. Na to, by kubków z herbatą — ziołową czy owocową, przecież nieistotne — było jeszcze więcej. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Delikatnie wypchnięte powietrze nosem to przejaw rozczulenia, bo nawet dzisiaj — nawet po tym, jak świat wisiał nad ich głowami trochę niżej, niż zazwyczaj — nie potrafiła nie mieć w sobie, choć promila ciepłych uczuć, w stronę czegoś tak absurdalnego, jak— — Czyli zawsze? Nie była pewna, jak na niego patrzy, gdy ten wspina się zimą po drabinie, opierając ją o oblodzone podłoże. Nie wiedziała, jak na niego patrzy, gdy ten udowadnia, że ludzki żołądek może być czarną dziurą, chociaż naukowe badania stanowczo temu przeczą. Musiała na niego ładnie patrzeć — skoro mu się to podobało. Na weselu Wendy sądziła, że musiało jej się to przewidzieć. Na pewno, gdyby nie fakt, że cały wieczór trzymał uwięzioną w gipsie nogę na sąsiednim krześle, to przetańczyłby go z każdą dziewczyną, która chichotała w rogu, gdy ten uśmiechał się w ten swój głupi sposób. Tak wiele rzeczy robił głupio. Idiotycznie. Skrajnie nieodpowiedzialnie, a więc, gdy na niego patrzyła, to musiało jej się przewidzieć, że wyglądał, jakby wcale nie żałował tego, że wciąż siedzi z nią przy stoliku. — Ja lubię, gdy— Gdy, co? Lubiła, gdy był w pobliżu, bo zawsze czuła wtedy się trochę spokojniejsza. Lubiła, gdy zamykał jej podręcznik i mówił, ciągle mówił, aż się nie zgodziła, żeby zrobić sobie przerwę. Lubiła to, że potrafił się z każdym dogadać, jakby był jego najlepszym przyjacielem, nawet jeśli dopiero się poznali. Lubiła to, że nigdy nie patrzył na nią, jakby była dziwna, nieważne, o ilu gatunkach żuków mu właśnie opowiedziała. Lubiła to, że zawsze starał się zrobić to, co właściwie. — jesteś obok. Słowa uciekły jej z ust, nim zdążyła przefiltrować je przez filary własnego umysłu, a serce pompujące krew w organizmie, zdecydowało się przyśpieszyć własną pracę. Dlaczego to powiedziałaś? Twarz przybierała kolor pomidorów, które w maju zbierano w pola Padmorów, a oczy nie były w stanie znieść kontaktu wzrokowego, więc nagle słoje na drewnianych panelach, stały się dla niej bardzo interesującym punktem obserwacji. Dlaczego to powiedziałaś? To było takie— Głupie. Nie potrafiła powiedzieć nic więcej — uśmiech musiał mu wystarczyć — bo jak mogłaby przypisać sobie, choć ułamek zasługi za to, jakim człowiekiem był? To jak podpisać się pod projektem naukowym, przy którym jedyne, co się zrobiło, to przepisało czyjeś wyniki badań. Głęboko wierzyła, że ludzie byli składowymi tego, co im się przydarzyło i jedyne, co mogłaby powiedzieć — gdyby tylko wciąż nie połykała własnych uczuć — to, że cieszy się, że jest składową tego, co mu się przydarzyło, a on tego, co przydarzyło się jej. Spojrzała z powrotem w górę w czas, aby zobaczyć, jak — nawet jeśli tylko na moment — wraca na jego twarz uśmiech. Zalążek tego, co było tam zawsze i serce znowu przeskoczyło o rytm dalej (Percy na pewno wiedziałby, w jakim rytmie teraz biło), bo oto Perseus był zagubiony — gdzieś; na Promenadzie; w swoim umyśle; w swoim strachu — ale wrócił. Pokiwała głową. — Oczywiście, że nie ucierpiał — ton głosu wracający do normalności. Oczywiście, Percy, ty głuptasie. — To silny chłop. Tkwiąc na jego lewym boku, chronił to, co w Percym najważniejsze — jego serce. Oczy utopione w nawyku spojrzały w miejsce, gdzie pod brązowym swetrem powinien się znajdować. Mrugał do niej, gdy latem Perseus bez koszulki naprawiał ruchome deski w płocie lub pomagał ojcu przenosić metalowe śmieci z jednego miejsca podwórka na drugie, a ona tylko mimochodem zerkała znad książki, którą czytała na werandzie. Po którymś razie nawet przestała się zastanawiać, widząc go, czy aby na pewno igła, którą był robiony, była sterylna. — To nic — to naprawdę było nic. Zaklęcia, które równie dobrze mógł rzucić i on. Zaklęcia, które nie pozbyły się czarnej rdzy na jego skórze, a jedynie zmusiły ją do zaciśnięcia mocniej brwi, jakby nadal próbowała wymyślić sposób, aby zwrócić mu jego tatuaże. — Mogłabym spróbować jeszcze innego sposobu, ale— W torbie miała świece, tylko że świat się dzisiaj niemal skończył. W powietrzu było czuć magię — nie słodką i łagodną, a przegniłą i krwistą, a ona bała się, że próba rytualnego leczenia, wywołałaby więcej szkód niż pożytku. — Dzisiaj to nie jest dobry pomysł. Spróbujemy później, jeśli będzie dalej się to utrzymywać — ton głosu prawie—lekarza nie pytał o zdanie, a omawiał plan leczenia. — Będziesz mi raportować, dobrze? Wzrok powędrował do stołu drogą krętą i nim tam dotarł, zatrzymał się na linii jego żuchwy, na drobny moment synchronizując myśli z kołaczącym sercem. — Ziołową, poproszę. Dzisiaj był zdecydowanie dzień na ziołową. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Delikatny wydech to przejaw życia — jeszcze kilka chwil temu nie mógł mieć pewności, czy zostało w nim cokolwiek; z życia, wydechów i ciepła. Potrzebował Winnie (czy Winnie potrzebuje ciebie?), by odnaleźć to, co zagubione — życie, wydech, ciepło. Siebie. — Czyli zawsze — ulga przelana z oczu na usta nie miała ani początku, ani końca. Wszystko było środkiem, bo w środku się przydarzało; ciepło, którego źródło biło z piersi płynęło w górę — do delikatnego mirażu uśmiechu — i w dół — do dłoni, na których smolista czerń pochłaniała światło; nawet to najtrwalsze, bijące od Winnie. Mogła nie wiedzieć, jakim spojrzeniem próbowała wywiercić dziurę w jego czole, kiedy upierał się, że jej równanie różniczkowe jest błędne (zwykle miał rację) — mogła nie wiedzieć, że zawsze szukał go po wejściu do pomieszczenia, jakby od znajomego błękitu zależało, czy zostanie na dłużej (zależało). Mogła nie wiedzieć tego, co oczywiste, ponieważ Winnie nie szukała w życiu oczywistości; jej świat składał się z tkanek, nie naskórka. Z tego, co ukryte pod powierzchnią — nawet, jeśli powierzchnią była maska beztroskiego uśmiechu, którą lata temu na miejsce przytwierdził kruszejący coraz mocniej klej; To Tylko Przyjaźń producenta Superglue, w sprzedaży od dekady. Wkrótce będą musieli zdecydować — wspólnie, to nie mogła być osamotniona inicjatywa — czy zaopatrzyć się w nową tubkę i podkleić to, co poluzowane, czy— — Winnie — trudne słowa najlepiej zaczynać od mantry — Winnie nie była tylko imieniem. Czasami to prośba, często uśmiech, niekiedy synonim spokoju, zawsze opatrunek; dziś Winnie była pomostem pomiędzy skotłowaną we krwi przeszłością i niepewną teraźniejszością. — Będę obok — trudne słowa najlepiej wypowiadać zanim zwątpienie stłamsi je przed wybrzmieniem — opuszczenie spojrzenia na pokrytą czernią skórę byłoby ułatwieniem; ale prawda nie powinna być łatwa. Nie odwrócił wzroku — starał się robić to, co właściwe, nawet przerażony. — Tak długo, jak na to pozwolisz. Rumieńce na policzkach — jej czerwieńsze, jego bledsze; jakby wyczerpał limit krwi na dziś — rozciągnęły sekundy w nieskończoność. Czas nie był liniowy; przy Winnie nie podlegał nawet szczególnej teorii względności. Po prostu istniał — bez punktu początkowego i końcowego, bez startu i mety, bez miejsca, w którym stop położy kres temu momentowi. Nawet magia nie mogła zapewnić im wieczności; powinni o nią zadbać wspomnieniami — to, które powstało teraz, Perseus wytatuował na sercu, trochę poniżej trójzębu Posejdona. Pamięta własne wahanie, kiedy igła dotknęła skóry; nie chcę, żeby był brutalny, ubrana w słowa obawa zwróciła uwagę Orestesa — tamtego dnia tatuował Sfinksa na barku i uśmiechnął się podobnie do jego podobizny. Tríaina w starogrece to nie tylko broń, Percy — Ores znał źródła bólu; Ores słyszał, widział i wiedział więcej niż chciał przyznać — to żegadło. Leczy, nie krzywdzi. Kiedyś próbował opowiedzieć tę historię Winnie; o trójzębie, który jest bronią tylko wtedy, kiedy trzymający go wybiera śmierć zamiast życia. Kiedyś ją opowie — kiedy lato znów nadejdzie, słońce przywróci nadzieję, a woń spalenizny nie będzie przypominać mu, że żegadło oznacza ogień. — Dobrze, pani doktor — opór mijał się z celem, a niechęć z logiką — kiedy Winnie przybierała lekarski ton, żadne zapewnienia, próby ukrycia bólu, szerokie uśmiechy i głośne opowieści nie mogły powstrzymać jej przed odnalezieniem sposobu na zniwelowanie cierpienia. Dziś — już — nie bolało; nawet strach wytapiał się przez pory, zmęczony i zrezygnowany jak oni sami. Ziołowa herbata była życzeniem, życzenie przybrało formę rozkazu — rozkaz dźwignął ciało na równe nogi. Porzucona w zapomnieniu filiżanka znów zaczęła odgrywać rolę w nieformalnym teatrze końca świata; tym razem Perseus poruszał się z zalążkiem energicznej świadomości tego, co robi. Nastawiona woda, druga filiżanka, dwie łyżki sypkich, wróżebnych liści Orestesa — w przeciwieństwie do niego, Percy nie potrafił wróżyć z fusów, ale wystarczyło zapamiętać kształt; interpretacja mogła nadejść później. Siwa mgiełka wrzątku buchnęła w kierunku sufitu, za którym kryło się niebo — Perseus chciał wierzyć, że nie zaczęło krwawić na nowo. Wierzył przez cały czas — od zalania filiżanek do ujęcia ich w dłonie; wierzył przez próbę nierozlania (z miernym skutkiem; na spodki spłynęło kilka kropel) aż po powrót na miejsce. Różnił się tylko cel — zamiast w fotelu, usiadł naprzeciwko Winnie; palce musnęły dłoń, kiedy filiżanka z mniejszą ilością wrzątku na spodku została przekazana w dłonie, które dziś leczyły i, co ważniejsze, były. Obecne, zdrowe, ciepłe; żywe. — Wiedziałaś, że do ziołowej herbaty najlepiej smakuje mleko grochowe? — to tylko pierwsze pytanie; cztery kolejne miały jeszcze nadejść — herbata w filiżankach stygła, czas wracał na znane tory, z toni naparu wyłoniły się kształty i Perseus próbował dostrzec na dnie porcelany przyszłość, miał tylko jedno życzenie. Niech będzie wspólna. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S) Fusy' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty