First topic message reminder : Główna scena Bijące serce Teatru Overtone i jednocześnie jego najistotniejszy punkt. Scena znajduje się na głównej sali teatralnej i wzniesiona została w oparciu o odmianę pudełkową — od widowni oddziela ją rampa oraz kurtyna, co już na pierwszy rzut oka nadaje podwyższeniu na wpół mistycznego wymiaru. Dzięki zachowaniu odpowiedniej, w razie konieczności modulowanej magią akustyki oraz oświetleniu, które w trakcie występów poddawane jest oddziaływaniu czarów, spektakle w teatrze są niezapomnianym przeżyciem. Scena ma niemal dwanaście metrów szerokości i dziewięć metrów głębokości, pozwalając reżyserom na wystawienie nawet najbardziej miejsco—chłonnych sztuk. Podest, wykonany z heblowanego jesionu, każdego miesiąca kontrolowany jest pod kątem wytrzymałości i bezpieczeństwa, a atłasowa, karmazynowa kurtyna, która oddziela widownię od aktorów, nadaje scenie charakterystycznego dla teatrów mistycyzmu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Nie zastanawiała się, czy to wszystko miało sens. Czy to, co działo się teraz, miało przyszłość. Nie zastanawiała się nawet, czy Maurice traktował ją na poważnie, i czy sam czuł choćby zalążek tego, co czuła wobec niego ona. Założyła, że tak. I w tej chwili nie liczyło się nic więcej. Wszystkie inne przeszkody w postaci różnic w pochodzeniu, statusie majątkowym, nazwisku… i wszystkich innych powinnościach nie miały najmniejszego znaczenia. Świat zdawał ograniczać się do tej jednej postaci. Sylwetki skąpanej w łagodnej ciemności, znajomym zapachu drewna parkietu teatralnego, i przyjemnej ciszy, w której byli tylko oni. Sami. Nikt więcej nie wiedział, że tutaj są. Ukryci przed całym światem, byli tylko we dwoje. Jak mogła myśleć, że choćby w minimalnym stopniu nie byłby z nią szczery – że nie miała być dla niego wyjątkowa? Za tydzień. Tak niewiele czasu… Znała, oczywiście, partię, musiała sobie tylko przypomnieć niektóre ensamble, ale to nie szkodziło, da sobie radę. Tylko że w tak krótkim czasie będzie musiała załatwić tak wiele… I przede wszystkim znaleźć jakąś wymówkę, dlaczego miałoby nie być jej tak długo w domu. Może poprosi Irę. Ira zawsze ją krył. Mama za to miała nadzieję, że w końcu usłyszy, że są razem, a jej młoda stara panna przestanie być utrapieniem na utrzymaniu rodziców. Zdziwiłaby się, gdyby tylko usłyszała, co właśnie robiła jej porządna córka. Bo jej porządna córka pozwalała przyciągnąć się bardziej. Dłoń zsunęła się z loków na obojczyki, kiedy przylegała jednym z boków do piersi trzymającego ją na kolanach mężczyzny, a głowę ułożyła gdzieś wygodnie w zagłębieniu jego szyi. Gdyby jej ktoś powiedział, że tak właśnie skończy się ten dzień… A przecież nawet się nie skończył. Zadarła nieznacznie głowę, gdy usłyszała kolejną propozycję. Na wargach zaświtał kolejny, łagodny, ale pełen szczęścia uśmiech. Wcale nie musiał mówić dalej, nie musiał jej przekonywać, bo odpowiedź była tylko jedna. Oboje musieli zdawać sobie z tego sprawę. Jednak zamiast odpowiedzi, jej usta opuściło głuche parsknięcie, a zaraz potem salwa krótkiego śmiechu. Kto to wymyślił. Faktycznie. — Impossibile – rzuciła z akcentem dość naturalnie włoskim. Mogłaby powiedzieć, że z Włoch nigdy nie wróciła. Pięć lat spędziła w Mediolanie, a teraz pracowała dla Włochów. – Non crederò. Chciałabym w takim razie usłyszeć, jak śpiewasz po niemiecku – mówi zaczepnie, choć ze słyszalnym rozbawieniem rozbrzmiewającym w głosie. Mogłaby podnieść się, porozmawiać z nim w cztery oczy, patrząc na twarz, ale wcale nie chciała. Było jej tak dobrze, gdy ciało przylegało do ciała, a jej dłoń bezwiednie pieściła dotykiem jego obojczyk, czasem opuszkami łaskocząc powierzchnię skóry w okolicach krtani. — W zasadzie… Możemy poćwiczyć nawet teraz – rzuca zaczepnie, po raz kolejny zerkając w górę, by dojrzeć jego twarz. – Siedzimy idealnie do Parigi, o cara. Nie tylko siedzą. W zasadzie cała ta rozmowa mogłaby zamykać się w tym jednym duecie. Śmiertelnie chora kobieta i mężczyzna dający nadzieję. Skąpani w odnalezionej miłości i nadziei. — Zaśpiewasz dla mnie? Uwielbiała, gdy to robił. Miał tak piękny głos. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zacmokał głośno, jak gdyby drażnił go jej idealny, włoski akcent. Miała ogromną przewagę nad wygłaskanym paniczykiem, który całe swoje życie upatrywał rzut kamieniem od Saint Fall. Obcowanie z obcokrajowcami szlifowało wymowę i uczyło odnalezienie się w języku jak mało co. Pojedyncze słowa i wykuwanie na pamięć arii niewiele się miało do prawdziwego, naturalnego i nad wyraz żywego organizmu obczyzny. - Aie pitié de moi, chérie. Językiem Overtonów jest francuski. - Zaświergotał, nawet nie próbując sobie wyobrazić niemieckiego wydobywającego się spomiędzy swoich ust. - Pogwałciłbym wszelkie zasady poprawności językowej, a wolałbym mimo wszystko nie zatrzaskiwać sobie drzwi ku wielkiemu światu. Głaszcząc ją po plecach, nagle nieoczekiwanie zatrzymał palce. Nie szukał już kontaktu wzrokowego. Jego oczy patrzyły w dal, wprost w bliżej nieskonkretyzowany punkt na scenie. Zastanawiał się, czy aby na pewno powinien deptać własną godność, aby podarować Alishy odrobinę rozrywki… w zasadzie, czyż nie to robił przez całe swoje życie? Przerośnięta marionetka w rękach starszych i bardziej doświadczonych. Kawałek mięsa, który należało dobrze sprzedać. Głos, jaki należało zamknąć w butelce i zostawić do podziwiania. Człowiek dorastający w takich warunkach z każdej swojej wady musiał wydobyć przewagę, a jednak głęboka uraza do udowadniania swoich braków była w nim silna. Nie spodziewał się testów tak tu i teraz. W domu przynajmniej mógłby przetrenować Parigi, o cara, a potem nie wychodzić poza zakres tych kilku, które dobrze opanował. Przygryzł dolną wargę w bezpośrednim następstwie odczuwanego stresu, a potem ciężko westchnął. Czując na sobie ciężar jej wzroku, zaczął mięknąć, aż wreszcie zupełnie się poddał. Skrzyżował z nią spojrzenie, unosząc zadziornie brew. - Pamiętaj, że ostrzegałem - przypomniał z odrobiną uśmiechu krzątającą mu się na twarzy. Nie musiał przypominać jej, że jest bez rozgrzewki, bez prób, bez pasji. Zakładał, że i tak to nie ich poszukiwała, kiedy prosiła go o zaśpiewanie. - Parigi, o cara, noi lasceremo - dłoń podtrzymująca jej ramię zacisnęła się na nim odrobinę mocniej. Poruszył się lekko na bok w swoim fotelu, imitując ruch sceniczny. - la vita uniti trascorreremo… Jego głos przebił się przez ciężką ciszę panującą w pobliżu sceny. Najprawdziwszy tenor w swojej nieszczególnie rozśpiewanej odsłonie wciąż potrafił być co najmniej czarujący. Gdzieś w środku pomylił jedno słowo, inne wypowiedział nie do końca włosko, ale to nie miało znaczenia, bo broniąc się przed śpiewem, w gruncie rzeczy wyłącznie samemu sobie czynił na złość. Mógłby deklinować losowymi słowami przepis na naleśniki, a i tak brzmiałby co najmniej profesjonalnie. Ostatnia nuta zawisła pomiędzy nimi drżąco. Głos przycichł. Maurice odchrząknął. Brakowało im tutaj wody. - A teraz proszę mnie poprawić. - Zażądał, chowając nos w jej włosach. Jak długo siedzieli na widowni, przytuleni niby para gówniarzy? To już wiedzieli tylko oni. Nawet nie sypnęli się przed gawiedzią, gdy przyszła pora uciekając z teatru tylnym wyjściem. | ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
16 marca, 1985 AKT PIERWSZY SCENA PIERWSZA LYRA oraz REŻYSER Lyra wchodzi do pomieszczenia. Drzwi boczne skrzypią; teatralna akustyka roznosi dźwięk aż do ostatnich siedzeń. Reżyser nie musi być fizycznie imponujący, wystarczy, że ma dużo do powiedzenia. Lyra nie musi być dobra; wystarczy, że będzie wybitna. Scena główna. Reżyser siedzi w trzecim rzędzie; wystarczająco blisko, aby wszystko doskonale widział, wystarczająco daleko, aby poczuła między nimi dystans. Drzwi zamykają się z hukiem za aktorką, echo kroków rozbija się o każdą deskę na scenie. Reżyser nie reaguje w ogóle na otwierane drzwi. REŻYSER: Imię i nazwisko. Mówi tonem obojętnym, być może znudzonym. Sądząc po godzinie, była ostatnia na jego liście. Ostatni slot nie był najgorszy — wystarczy, że będzie lepsza od każdej poprzedniej. LYRA: Lyra Vandenberg, do roli Debbie. Reżyser podnosi wzrok znad stosu rozrzuconych przed nim kartek. Marszczy brwi, przygląda się dziewczynie, która zdążyła już wejść na scenę. Wyraźnie widać na jego twarzy moment, w którym ją rozpoznaje. REŻYSER: Pracowaliśmy ze sobą— (Tonem, który balansuje pomiędzy stwierdzeniem a pytaniem) —prawda? Kobieta kiwa głową, rękami uderzając o materiał spodni. LYRA: Kto się boi Virginii Woolf? Grałam— Reżyser opiera się mocniej o czerwone poduszki, którymi wyłożone jest krzesło i jedną rękę rozkłada wzdłuż siedzenia. Stopniowo uśmiecha się coraz bardziej, samemu dołączając do rozpoczętego przez dziewczynę kiwania głową. REŻYSER: Honey. Pamiętam, bo rozmawialiśmy po próbach o dychotomii apollińsko-dionizyjskiej starożytnego dramatu greckiego. Głowa mężczyzny dalej machinalnie poruszała się w górę i w dół. Mówił, jakby jednocześnie wspomnieniami wracał do przedstawienia sprzed laty. Skupiał wzrok na kobiecie, jakby ją już pod tym pryzmatem oceniał. Uśmiechał się, jakby było to pozytywne wspomnienie, aż przestał. REŻYSER: (Odchrząka i spuszcza wzrok na wyłożone kartki.) Byłaś za młoda na Honey, a teraz jesteś za stara na Debbie. W teatrze zapada cisza, a kobieta ostrożnie przełyka ślinę, nim ponownie zabiera głos. Jedyną oznaką zdenerwowania, są palce skubiące materiał spodni. Ton głosu, którym przemówi, sili się na nonszalancję. LYRA: Inni mówili, że byłam za młoda na Honey, ale— (Kobieta wyraźnie się rozluźnia z każdym słowem, zaczyna spacerować po scenie. Deski delikatnie skrzypią pod naporem jej ciała, a twarzą zwróconą jest do reżysera. Ten nie podnosi jeszcze wzroku, ale słucha.) —pan twierdził inaczej. Kto na koniec miał rację? Między dwójką bohaterów wybrzmiewa chwila ciszy. Nieobecna widownia mogłaby odnieść wrażenie, że słowa nie wypowiadają kontekstu; że rozmowa rozgrywa się na zupełnie inny temat, niż czyjś wiek adekwatny do roli. Zawieszone w powietrzu rozważania o roli reżysera — o tym, że nie zawsze wszyscy inni mają rację. Reżyser patrzy ponownie na scenę i stojącą na niej kobietę. Gestem zaprasza ją, by zaczęła. REŻYSER: Dostałaś materiały? AKT DRUGI SCENA PIERWSZA LYRA, w roli DEBBIE, oraz REŻYSER Kobieta porusza się na scenie swobodnie, jakby jej deski nie różniły się wiele od tych, które znajdują się w mieszkaniu. Mięśnie twarzy są rozluźnione, a wzrok zatrzymuje się na Reżyserze, zupełnie, jakby rozmawiali ze sobą twarzą w twarz. LYRA: How’s old Elvis?* Lyra mówi tonem swobodnym, jakby przed pytaniem była jakaś myśl i zdanie, którego zakończenie jest ciągiem przyczynowo—skutkowym. Jakby nieznajomość odpowiedzi wybiła ją z jakiegoś toku myślenia i koniecznie musiała zapytać o to swojego rozmówcy, nim będzie w stanie kontynuować. REŻYSER: He’s dead. LYRA: I did know that. (Przewraca lekko oczami w trochę dziecinny, infantylny sposób.) I mean how’s he holding up apart from that? REŻYSER: I never went for him much. ‘All Shook Up’ was the last good one. However, I suppose that’s the fate of all us artists. Kobieta zatrzymuje się w połowie kroku i przekręca lekko głowę na bok. LYRA: Death? REŻYSER: People saying they preferred the early stuff. (Zapauzował, jakby oboje w tym samym momencie wyszli z postaci, spoglądając na siebie porozumiewawczo. Uniwersalna prawda w ustach każdego artysty — ludzie nie potrafią poradzić sobie ze zmianą, zawsze wzdychając do tego, co było i co przeminęło.) It was about self-knowledge through pain. LYRA: No. (Uśmiech stopniowo rozrasta się na jej ustach, a ona mówi dalej, jakby zdradzała jakiś ekscytujący sekret, który jedynie ona zna.) It was about did she have it off or didn’t she. As if having it off is infidelity. REŻYSER: Most people think it is. LYRA: Most people think not having it off is fidelity. They think all relationships hinge in the middle. Sex or no sex. What a fantastic range of possibilities. Like an on/off switch. (Prawa dłoń machnęła w półkole w powietrzu.) Did she or didn't she? By Henry Ibsen. Why would you want to make it such a crisis? Mężczyzna uśmiechnął się. Ciężko było powiedzieć, do kogo uśmiech należał — do bohatera czy do reżysera. Któremuś z nich podoała się energia, z którą aktorka recytowała słowa. Można zapomnieć, że nie były jej własnymi. REŻYSER: I don't know, why would I? LYRA: It's what comes of making such a mystery of it. I was like that when I was twelve. (Mówiąc, usiadła na brzegu sceny. Nogi zwisały jej w dół, nie dosięgając podłogi. Machnęła kostką. Jej maniera była niemalże dziecięca, aczkolwiek słowa sięgały już do znacznie innego poziomu dojrzałości.) Everything was sex. Latin was sex. The dictionary fell open at meretrix, a harlot. (Ekscytacja w głosie przerzedzona była pewnym sentymentem, dziwnie obecnym w ustach domniemanej siedemnastolatki.) You could feel the mystery coming off the word like musk. Meretrix! This was none of your amo, amas, aman, this was a flash from the forbidden planet, and it was everywhere. History was sex, French was sex, art was sex, the Bible, poetry, penfriends, games, music, everything was sex except biology which was obviously sex but not really sex, not the one which was secret and ecstatic and wicked and a sacrament and all the things it was supposed to be but couldn't be at one and the same time-- (Jej głos jakby się rozpędzał, a aktorka nie robiła przerwy, by wziąć wdech, jednocześnie będąc w stanie każde słowo powiedzieć tak wyraźnie, że nawet bez znajomości tekstu, reżyser mógł je zrozumieć.) I got that in the boiler room and it turned out to be biology after all. That's what free love is free of- propaganda. Zapadła cisza. AKT TRZECI SCENA PIERWSZA LYRA oraz REŻYSER Postaci w milczeniu wpatrują się przez moment na siebie. Kobieta uśmiecha się, bardziej do siebie niż do mężczyzny, czując pulsującą w żyłach ekscytację. Scena potrafiła tak działać na człowieka — postaci przejmowały kontrolę. REŻYSER: Widziała pani Cynthię Nixon? Pokręciła głową. LYRA: Nie w The Real Thing, ale widziałam ją w Hurlyburly. REŻYSER: Taka młoda, a już tworzy historię. Wiedziała pani, że zagrała w nich dwóch— LYRA: —naraz? Tak. Słyszałam, że wychodziła z jednej i biegła do drugiej. Mężczyzna nawet nie zdawał się mieć nic przeciwko temu, że kobieta mu przerwała. Kiwał zamyślony głową i zapisywał coś na kartce przed sobą. REŻYSER: Przypomina mi ją pani, pani Vandenberg. Zmarszczyła lekko brwi ze zdziwienia, a kąciki ust zadrżały, jakby nie były pewne, czy wypada się uśmiechnąć. Komplementy w teatrze są jednak na wagę złota. LYRA: Nic lepszego w tym tygodniu nie usłyszę. oboje ze sceny *Z racji, że nie ma dostępnego polskiego tłumaczenia tej sztuki, a ja nie chce kaleczyć dzieła, kwestie będą po prostu zapisane po angielsku, jak autor miał je na myśli. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
24 kwietnia 1985 To już prawie miesiąc. Prawie miesiąc, odkąd opuściła posiadłość Maywater. Prawie miesiąc, odkąd zaczęły się próby. Prawie miesiąc, odkąd usta przestały poszukiwać ust, a między nią i Mauricem zapadła kurtyna głuchej ciszy. Bolesnej ciszy. W istocie – przez ten czas już nie próbował. Już nic nie próbował. Może to i lepiej. Ciężko było zapomnieć, ale w ten sposób było łatwiej. Przecież jej decyzja była słuszna. Nawet jeśli bolała. Łatwiej byłoby, gdyby nie spotykali się niemal codziennie podczas prób. Do tej pory były one wyłącznie muzyczne, dlatego nie było tak źle. Po prostu śpiewali, każde oddzielnie, przy własnych pulpitach, czasem przy innych śpiewakach, którzy także mieli swoje istotne role w spektaklu. Teraz miało być inaczej. Wczoraj odbyła się pierwsza próba reżyserska. Była o tyle łatwa, że reżyser zaczął od wprowadzenia do klimatu całej opery, opowiadał o postaciach i ich motywacjach. Zostały ustawione nawet pierwsze sceny balu, choć wciąż jeszcze bez chóru – ten przyjdzie dopiero za pewien czas, kiedy soliści będą już pewni swoich własnych zadań i celów. Fabuła dotarła do toastu Alfredo na cześć miłości, a Alisha czuła, że idzie jej dość beznadziejnie. Słyszała to w ponurych westchnięciach reżysera, kiedy próbował wykrzesać z niej odrobinę więcej zalotności. To nie chodziło o to, że nie potrafiła być. Nie chciała taka być. Nie przy nim. Nie potrafiła go uwodzić, bo na myśl przywodził jej tamte chwile, kiedy… Kiedy naprawdę była szczęśliwa. Przez kilka momentów. Dzisiaj przeszli kawałek dalej. — Wiecie, co dzieje się w tej scenie? – reżyser zwołał Alishę i Maurice’a do siebie. To była pierwsza scena, gdy tylko zostają sami po raz pierwszy. – Violetta ma napaść słabości, Alfredo podstępem zostaje przy niej, po czym wyznaje jej miłość. Ma tu kipieć od miłości, zwłaszcza od Ciebie, Alfredo – reżyser był jednoznaczny i najwidoczniej pokładał większą nadzieję w Overtonie niż talencie aktorskim Dawson. – Violetta gra uwodzicielską, chociaż tak naprawdę trafia do niej wyznanie Alfreda. Chce go zbyć, ale ostatecznie mu się poddaje. Rozumiecie? Zobaczymy. Kilka chwil później oboje stoją już na scenie, a Alisha czuje, że trzęsą i pocą jej się ręce. Doskonała gra aktorska – gdyby tylko taką była. O qual pallor… wypływa po raz kolejny z jej ust przy akompaniamencie fortepianu. Alisha jest na przedzie sceny i wygląda tak, jakby przeglądała się w lustrze, nim gwałtownie odwraca głowę, aby niemal wykrzyknąć voi qui!. Reżyser rozpiera się na fotelu teatralnym, spoglądając na razie w ciszy na to, co wymyślą mu aktorzy. Gdzieś trzy rzędy za nim siedzi pozostała część obsady, od czasu do czasu zerkając na starania młodych artystów na scenie. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Przyjście do teatru nie było dla niego karą, jedynie niedogodnością. Przyjechał pod bramy teatru na granicy spóźnienia, po drodze szczerze witając się z tancerzami, którzy opuszczali właśnie salę. Obdarzał jeszcze ostatnią z panienek komplementem, gdy głowa reżysera wystająca zza drzwi odnalazła jego sylwetkę pośród tłumu chudziutkich baletnic i spojrzeniem zmusiła go do ruszenia się z miejsca. Cóż, skoro trzeba. Paradoksalnie, Maurice nie napotykał podobnych problemów, co Alisha. Wraz z upływem czasu, emocje związane z ich prywatnymi „niesnaskami” przygasały w nim, wyrzucając wściekłość już daleko poza horyzont. Dzięki temu o wiele prościej było mu wejść na wspólną scenę i wczuwać się w klimaty Traviaty, a jednak i tak ostała się w nim uraza, jakiej nie potrafił sam z siebie wyskubać. Uraza, nie przykrość, ani też nie ból. Rzutowało to nieco na jego podejście do samej sztuki. Nie potrafił cieszyć się na fragmenty solowe pomiędzy Alfredo a Violettą. Zamiast podniecenia budowaniem emocji, czuł przytłoczenie faktem, że „musi” to robić, a nie jedynie „może”. Potrzebował kilkunastu minut przeznaczonych na rozśpiewanie się, aby poszukać w sobie profesjonalizmu, ale reżyser był dziś zaskakująco cierpliwy. Być może za sprawą nieimponującego dziś popisu Alishy miał nadzieję, że chociaż Overtone zdoła pociągnąć tę próbę naprzód, a śpiewak nie miał w planach go zawodzić. Nic, co działo się poza sceną, nie powinno mieć na nią wpływu. Dość Maurycemu było plotek i garderobianych szeptów po ostatniej muzycznej próbie. Doświadczenie sceniczne potrafiło działać cuda. Oddało pewność siebie i podarowało pewien rodzaj swobody. Czy od miłości kipiało? Trudno mu było ocenić, ale tym razem na pewno się starał. Nie uciekał wzrokiem, poza scenariuszem pozostając boleśnie obojętnym, ale kiedy wchodzili w rolę, był prawdziwym Alfredo. Cessata è l'ansia che vi turbò? Pytał swoją Violettę. Ah, in cotal guisa v'ucciderete - aver v'è d'uopo cura dell'esser vostro - Wydawał się zatroskany, kiedy podchodził bliżej, aby ująć jej dłonie. Oh, se mia foste, custode io veglierei pe' vostri soavi dì. Słowa wydawały się płynąć z jego gardła ze szczerą intencją. Pogładził jej kciuk swoim własnym, odnalazł jej spojrzenie. Perché nessuno al mondo v'ama. Mówił, aby po jej pytaniu dodać odpowiedź. Tranne sol io. Chwytając ją za łokcie, delikatnie przyciągnął do siebie. Zajrzał jej w oczy z emocją, którą bardzo trudno było odegrać komuś, kto nigdy jej nie czuł. Czy to wszystko było w skrypcie? Cóż, to nieważne, od dzisiaj musiało się tam znaleźć. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Sto meglio spadło z ust Violetty z krótkim skinieniem głowy, gdy nieznacznie obróciła się na scenie. To dopiero trzy frazy, ale już dobrze rokowały, jak na fakt, że reżyser nie przerywał co trzy sekundy i nie wtrącał się w intencje aktorów. E lo potrei? Maurice był coraz bliżej – a im bliżej był, tym więcej spięcia czuła we własnym ciele. Che dite? Ha forse alcuno cura di me? Czuła się jak wmurowana, a głos wiązł w gardle, kiedy Maurice był bliżej, a za moment chwytał ją delikatnie za dłonie, gładząc niemal z czułością. Patrzył na nią tak, jak nie patrzył jeszcze nigdy… Nessun? Wyrywa się spomiędzy jej warg, kiedy nagle czułe jego dłonie dalej, przyciągając ją do siebie. I jednocześnie czuje, że brakuje jej oddechu. — Stop! – krzyk z widowni ją ratuje, a Alisha automatycznie się cofa, łapiąc oddech. – Violetta, do cholery, nie boisz się go, tylko się nim bawisz! Wiesz, jaką postać grasz? — Wiem. — Co? — Wiem! — Nie widać! Jeszcze raz. Jeszcze raz ten sam fragment. Kilka oddechów, odnaleziona pewność siebie, której nigdy nie miała – a więc uczucie jest złudne. Oh, qual pallor rozbrzmiewa po raz kolejny, w podobnym stylu, a zaraz potem voi qui! Partia tenora doskonale dopełnia przerwy pomiędzy jej odpowiedziami w recytatywie. Che dite? Ha forse alcuno cura di me? Tym razem nie daje się złapać, a nogi same niosą ją na drugi koniec sceny. To, co robi, niewiele ma wspólnego z uwodzeniem. Może trochę, ale bije od niej dziwaczna wyniosłość, kiedy śpiewa Gli è vero. Sì grande amore dimenticato avea! i śmiech wyrywa się z jej krtani. — Nie! – ryk reżysera przerywa muzykę, a pianista przestaje grać w kanale orkiestry. – Nie jesteś cholerną Turandot, nie wysyłasz go do odstrzału! Jesteś pieprzoną kurtyzaną, która wszystko, co zna, to zabawę! Bawisz się nim, do cholery! To wszystko, co znasz! Podrywałaś kiedyś faceta? Krótkie zająknięcie z ust Alishy może być wymowne, ale reżyser się nad tym nie zastanawia. — Tu ma kipieć od emocji! A póki co zaraz przytnę komara, zbieranie grzybów jest ciekawsze niż patrzenie na Was! Jeszcze raz! Skup się, Alisha! Z opuszczoną głową, przygryzioną wargą i wzrokiem wbitym w ziemię wraca do pierwotnego miejsca na scenie. Przełyka nerwy wraz ze śliną i przymyka oczy, starając się odetchnąć raz jeszcze. Grała to już. Wystarczy tylko odtworzyć emocje i odrzucić od siebie wszystko to, co czuje do Maurice’a. Wszystkie niespełnione uczucia, przygnębiający smutek teraz nie są ważne. Musi to odsunąć. Musi polubić go z powrotem, żeby to wszystko się udało. Ale przecież wciąż go lubiła. Czy zmieniło się tak wiele – poza tym, że nie było już skradzionych pocałunków, gestów, dotyku i cichych zwierzeń? Skinęła głowie pianistce, że jest gotowa zacząć scenę jeszcze raz. Oh, qual pallor… spadło po raz trzeci z jej ust, gdy dłonią dotykała swojego policzka. Przyglądając się sobie samej jakby w lustrze, kątem oka dostrzega pojawienie się Alfreda. Voi qui! i ze speszeniem odchodzi dalej. Violetta gra. Jest kurtyzaną, mistrzynią pozorów, nie zna nic więcej poza przyjemnością i grą – a jednak wciąż czuje na sobie oddech śmierci. To jest tragizm tej postaci. Wie, że jej życia nie pozostało zbyt wiele, dlatego ucieka się w przyjemności i brak zobowiązań. To Alfredo pokazuje jej, że można inaczej. Daje jej miłość. Dopiero ją przekona do szczerości swoich uczuć. Za moment. E lo potrei?, wygląda na bezradną, ale uśmiech w drżących kącikach ust wskazuje na pewną filuterność. Alisha pierwszy raz podnosi spojrzenie na niego, krzyżując ich wzrok pierwszy raz od dawna. I po raz kolejny czuje, jak serce zaczyna bić mocniej. Czy boleśniej? Nie. Che dite? Ha forse alcuno cura di me? Pozwala mu pochwycić własną dłoń w jego dłonie, chociaż w jej twarzy jest pewne niedowierzanie, powielone uniesieniem brwi przy Nessun? Maurice chwyta ją za łokcie, przyciągając bliżej, a ona zbywa go gestem, wymykając mu się z ramion i przechodząc powolutku na drugą stronę sceny. Gli è vero! Sì grande amore dimenticato avea!, a głuchy, krótki śmiech przemyka pomiędzy dźwiękami fortepianu, nim Alisha zatrzymuje się do Alfreda bokiem, by zerknąć na niego z ukosa. Filuterny uśmieszek, którego do tej pory nikt nie widział na jej wargach, błąka się na twarzy, kiedy z nim rozmawia. Un cor? sì, forse... e a che lo richiedete? Alfredo nie jest urażony, ale jest zdeterminowany. Violetta mu nie wierzy, wciąż bawiąc się w najlepsze. Czy to forma flirtu dla niej? Być może. Jak często to robiła? Dite da vero? Nawet gdy pyta, czy mówi prawdę, nie wierzy mu ani odrobinę. Da molto è che mi amate? Odchodzi powolutku na bok. Szykujące się wyznanie Alfreda trafiać w nią będzie powoli i nie od razu. Ale będzie dla niej ważne. Na tyle ważne, że motyw ten przewinie się przez jej popisową arię za parę chwil. Sama będzie powtarzać jego słowa. — Lepiej! – zakrzyknął reżyser z widowni, rozparty na fotelu. – Dalej! |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie szukał pociechy w batach spadających na jej ramiona, ale nie zrobił z tym nic, co mogłoby ją wesprzeć. Nie sądził, żeby tego potrzebowała. Nie była nieopierzonym podlotkiem, który nigdy nie był na scenie i opieka starszych nie mogła jej obowiązywać. Nie sprawiało to wcale, że milej mu się tego słuchało. W zasadzie wolałby w tym momencie nie słyszeć już nic. Zabawne… przecież tak kochał muzykę. Kocha, nie kocha. Violetta nie kochała. Violetta próbowała prześlizgiwać się między sylabami niezadowolenia wyskakującymi z ust reżysera, ale co rusz potykała się na nowych stopniach tych ruchomych schodów, po których gnali jako aktorzy. Oddychała, szukała wsparcia w samej sobie, a on przyłapywał się na tym, że znowu na nią patrzy. Nie tak, jak powinien patrzeć aktor na aktora. Z brzegu mogło to przypominać wyższą formę skupienia na sztuce, ale oni wiedzieli. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że odgrywane przez nich postacie ocierają się o emocje, jakich nie wolno im było wobec siebie czuć. Po raz kolejny pamięć sięgała do tego, co było, a prawa mieć nie mogło. Ridete? E in voi v'ha un core? Zmarszczył brwi sekundę przed tym, nim zaśpiewał kolejny fragment, a roześmiana Violetta wymknęła mu się z uścisku i zajęła stanowisko po drugiej stronie sceny. Zaczekał na jej odpowiedź, a potem znów wyśpiewał replikę. Ah, se ciò fosse. Non potreste allora celiar. Na ustach pojawił mu się kształt jej kwestii. Dite davvero? Pytał milcząco. Przerabiał ten fragment dziesiątki razy podczas samodzielnych przygotowań. Io non v'inganno. Oddech, odpowiedź Violetty. Maurice skrócił dystans pomiędzy nimi na tyle, jak dalece pozwalała mu na to odgrywana przez nich sekwencja. Stanął za Alishą, a dłonie uniosły się w kierunku jego własnej klatki piersiowej. Ah, sì; da un anno. Un dì felice, eterea, mi balenaste innante, e da quel dì tremante vissi d'ignoto amor, di quell'amor ch'è palpito dell'universo intero, misterioso, altero, croce e delizia al cor. Mocny, pewny głos wymieniał się swobodnie z delikatnymi podszeptami. Wyśpiewał jej fragment historii własnych uczuć, a jego twarz współgrała pięknie z mimiką należną Alfredo. Podszedł bliżej, chcąc schwytać swoją miłość, lecz książkowo uciekła mu ona sprzed palców. Gestem powstrzymała jego ruchy, a Alfredo niechętnie zatrzymał się na scenie. Fragment Violetty wywołał w nim reakcję w postaci pokręcenia głową na boki. Chwycił jej dłonie, uniósł na wysokość jej szyi. W butach na wysokim obcasie Alisha próbowała nieco gonić jego nienaturalny wzrost. Było mu dzięki temu łatwiej śpiewać niemalże prosto w jej usta. Ah, amore misterioso, altero, croce e delizia al cor. Czy zdążyła już zaśpiewać swoją część? Przestał zwracać na to uwagę. Zdradliwe wrażenie ucisku w żołądku przypomniało mu bezlitośnie o wszystkim tym, co mógł mieć, a stracił, jeszcze nim zdążył się tym nacieszyć. Chciwie chciał posmakować tego raz jeszcze i nim się obejrzał, opierał już usta o jej wargi. Zanim zdążył wyhamować we właściwym momencie, wplatał już dłoń w jej włosy. Pocałował ją dokładnie tak, jak to uczynił pod sam ich koniec, gdy słone łzy zalewały im policzki. Oby po tym wszystkim reżyser spadł z fotela. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Wszystko toczyło się szybko. Niemal jak na spektaklu. Niemal jak na spektaklu, który jako ostatni w swoim życiu zagrała Alisha, prawie rok temu. Czy wtedy czuła to samo? Nie. Wtedy nie musiała walczyć ze sobą, aby patrzeć w oczy swojego partnera scenicznego. Nie znajdowała trudności w graniu uwodzicielskiej, bawieniu się postacią, aż ostatecznie – zakochiwaniu się. Oczywiście, na scenie. Za kulisami czekał na nią przecież narzeczony. Teraz nie czekał na nią nikt, a po raz pierwszy rzeczywistość przenikała się ze sceną. Jedyną osobą, którą obdarzyła uczuciem, był Alfredo. I starała się to za wszelką cenę wyprzeć – w ich życiu nie było miejsca na takie emocje. Nie wobec siebie. Przecież to rozumiała. Powinna potrafić się z tym również pogodzić. A jednak Maurice stał za nią. Violetta uciekała, Alfredo był zawsze krok za nią. Był cierpliwy. Prosił i tłumaczył, nie ustępował – a ona w końcu uległa. Nie teraz. Nie w tej chwili. Ale ten śpiew, ten motyw, ta melodia i te słowa były czymś, co wyryło się w świadomości Violetty. Choć pierwotnie sceptyczna, można było dostrzec, jak na jej twarzy pojawiało się coś innego. Nie zaciekawienie – zastanowienie. Jakieś ciepło rozlewało się po jej sercu i przez moment Alisha była sama skłonna uwierzyć w tak pięknie wyśpiewane słowa przez Maurice’a. Przymknęła nawet oczy. Oddech stał się na chwilę płytszy, a na jej twarzy odmalował się szereg emocji – od rozmarzenia, po walkę z samą sobą. Ah, quell'amor ch'è palpito dell'universo intero, misterioso, altero, croce e delizia al cor. Za chwilę te same słowa, ta sama melodia zabrzmi w arii Violetty. Tylko ona zdradzi, jak głęboko w jej sercu zapadły słowa Alfreda. Bo kiedy otwiera usta, wypływają z nich słowa zupełnie przeciwne: Ah, se ciò è ver, fuggitemi. Solo amistade io v'offro: amar non so, né soffro un così eroico amore. Io sono franca, ingenua; altra cercar dovete; non arduo troverete dimenticarmi allor. Gdyby Maurice również zapomniał, również dał się spławić, byłoby łatwiej. Czy to było realne? Wiele wskazywało na to, że tak. Tak mogłaby pomyśleć Alisha. Faktycznie już nie próbował powrócić do jej życia, nie kontaktował się z nią, nie pisał. Pozwolił jej odejść, tak jak chciała. Violetta uginała się łatwiej, bo ich ciała zwracały się do siebie, a kroki zmierzały ku sobie. Chociaż śpiewała zapomnij o mnie, całe ciało lgnęło do niego, wyciągając dłonie i zaciskając na nich palce. Potem te same palce wspierała o jego ramiona, barki i piersi, gdy dźwięki pobrzmiewały już praktycznie pomiędzy ich wargami, wraz z przeciągniętymi fermatami i niemal nieistniejącą grą akompaniamentu. Serce Allie znów zabiło mocniej. Na obcasach, które jej dali na próbę, była wyższa. Wciąż tragicznie niska, ale różnica wzrostu nie była już tak kolosalna, jak… normalnie. Nigdy nie musieli mierzyć się z tym problemem, bo zawsze znajdowali sposób, żeby do siebie dotrzeć. Z bijącym mocno sercem, z dziwnym łaskotaniem w podbrzuszu, którego przecież nie czuła już od tak dawna, sądziła, że na tym się zatrzymają, zanim wpadnie Gaston. Ale nie. Jego wargi odnalazły jej jeszcze zanim zdołała zakończyć frazę. W pierwszym odruchu poczuła się jak sparaliżowana. Nie drgnęła ani odrobinę, choć otwarte oczy zdradzały szczere niedowierzanie. Kilka ułamków sekundy później zaczyna rozumieć, jak bardzo tęskniła za smakiem jego warg i ciepłem ciała. Świat na moment przestaje istnieć, bo pomiędzy nimi nie ma już nic. Tylko kipiąca niespodziewanie namiętność, której się nie opierała – którą mu oddawała, która- — Ebben? Che diavol fate? – wpada Gastone, ale nikt już nie gra, nikt nic nie mówi, nikt się nie odzywa. Nikt nawet nie oddycha. Dokoła panuje grobowa cisza, chociaż świadkiem tego pocałunku jest cały tabun ludzi. Dopiero ta świadomość peszy Alishę. Dopiero wtedy odsuwa się od Maurice’a, zerkając na niego kątem oka, z pewną nieśmiałością, speszeniem. Jakby właśnie przyłapał ją na czymś złym. To było złe. Nie powinna dać mu się tak całować, ale… Głuchą ciszę przerywa nagłe chrząknięcie. Dopiero wtedy Allie podnosi wzrok na widownię, widząc, że część obsady, która właśnie urządziła sobie na tyłach sali teatralnej kino, zamarła w połowie jedzenia swoich przekąsek czy drugiego śniadania, a reżyser zatrzymał się w pozycji półsiedzącej, wsparty o zagłówki foteli przed sobą. Jego usta były otwarte jeszcze przez parę chwil, kiedy zorientował się, jak musi w tej sytuacji wyglądać. Chrząknął raz jeszcze i opadł z pewnym problemem na swoje siedzisko, prawie nie trafiając na nie pośladkami. — Znaczy, ten… jeśli Alisha nie ma nic przeciwko… - bąknął, pierwszy raz widocznie wytrącony z równowagi. Czy Alisha miała coś przeciwko? — Nie wiem – brzmiało bardziej jak szept niż jakakolwiek odpowiedź. Raz jeszcze zerknęła kątem oka na Maurice’a. Nie powinni. Wiedział o tym, że nie powinni. Dlaczego to zrobił? — Tylko mniej namiętności, Maurice, nie całujesz Carmen – rzuca jeszcze reżyser, podnosząc się z głośnym westchnięciem z miejsca. – Przerwa. Dogadajcie się czy coś. Za reżyserem wstaje część obsady. Druga najwidoczniej jeszcze nie pozbierała się po przedstawieniu, jakie im urządzili. A Alisha- — Nie tutaj – mówi tylko, jeszcze zanim Maurice jest w stanie otworzyć usta. Odwracając się naprędce, schodzi ze sceny. Nie zatrzymuje się jednak w kulisach. Przemierza korytarze, żeby zatrzymać się w bardziej odosobnionym miejscu. przechodzimy do garderób Ostatnio zmieniony przez Alisha Dawson dnia Pon 4 Mar - 7:57, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
wracamy z garderoby Lekkie uniesienie brwi było wystarczająco wymowne na temat tego, co myśli na temat wypowiedzianego właśnie zdania. — Raczej wywróciłoby się życie i Twoje, i moje. Nie ma innej opcji. Małżeństwo, a zwłaszcza z kimś takim jak ona, musi być wyzwaniem dla ich obojga. I ogromną determinacją. I jakimkolwiek powodem. Zapewne będzie musiała się zmienić, aby pasować w ramy standardów, ale… Maurice też ryzykował. Ślub z kelnerką? Gorzej by tylko było, gdyby postanowił ożenić się z prostytutką. Na szczęście widmo tego zawodu nad Alishą nie wisiało. Było wręcz bardzo, bardzo daleko. O tym Maurice nie musiał wiedzieć. Na razie. Na razie wystarczały im przecież tylko skradzione pocałunki i bliskość ciał, w której odnajdowali spokój. Maurice drgnął nerwowo, i chociaż Allie równie niespokojnie podniosła głowę, by spojrzeć na drzwi, tak zaraz powróciła spojrzeniem do Overtone’a tuż przy jej boku. Poczuła to drgnięcie wręcz na własnym ciele i przez chwilę przypatrywała mu się z niepokojem. To zadziwiające. Kiedy tutaj wchodzili, Maurice był pewnym siebie aktorem. Rozsiadł się w fotelu jak panicz, gotowy sprostać każdemu wyzwaniu. Teraz był o wiele bardziej… ludzki. Przystępny. Realny. O wiele mniejszy, jeśli odjęło się prezentowane na pokaz ego, ale równie piękny, choć tragicznie smutny i niepewny. Allie mogłaby cieszyć się tym widokiem, albo w jakikolwiek sposób go wykorzystać na przyszłość, jednak jedyną myślą, jaka kotłowała się w jej głowie, było – dlaczego taki jesteś? Co się stało, że zdejmując maskę, jesteś tak podobny do mnie? Pocałunek rozjaśnił jego wargi i jakby dodał pewności. Było to za mało, wyczuwała to, ale tylko tyle mogła dla niego zrobić w tej chwili. Przeczesała jeszcze z czułością jego jasne włosy, zanim pozwoliła mu wydobyć się z objęć, powoli wstając na nogi, zakładając buty przy jego pomocy. Nawet jeśli nie za bardzo podobało jej się określenie braku cnotliwości. — W porządku. Ale bądź delikatniejszy – mruga jeszcze do niego z delikatnym uśmiechem, nim oboje, sprężystym krokiem, opuszczają garderobę, aby powrócić na scenę. Nawet nie zdążyli zwilżyć gardła wodą. * Teoretycznie nie zmieniło się nic. W praktyce zmieniło się wszystko. W teorii nie znali się za dobrze. W praktyce – Allie odzyskała grunt pod stopami i każdy krok stawiany na scenie był widocznie inny. Na tyle widocznie, że reżyser, od samego początku próby, czyli całe kilka minut (to już kilka minut więcej niż przy pierwszych podejściach!) siedział cicho i nie odzywał się, obserwując zmagania młodych artystów. Oh qual pallor zabrzmiało po raz kolejny, bo reżyser chciał się przekonać po pierwsze, czy aktorzy się już dogadali, i czy aktorka nauczyła się odpowiednio uwodzić mężczyznę. Chyba nie miał nic przeciwko temu, co się działo. Rozmowa z Mauricem zaowocowała tym, że nie uciekała już od niego ani dotykiem, ani spojrzeniem. Chyba, że wymagał tego akurat scenariusz. Ale kiedy nastawała liryczna część Un di felice, kiedy serce Violetty miękło pod naporem wyznania Alfreda, Allie przymykała z przyjemnością oczy, oddychając płytko, jakby w rzeczywistości trafiał w najgłębsze odmęty jej niewierzącego w miłość serca. Nawet jeśli za moment uciekała, kokieteryjnie wyśpiewując o tym, aby o niej zapomniał. To nie było długie postanowienie – Alfredo nie odpuszczał, a Violetta miękła w jego ramionach, niemal szepcząc śpiewnie dimenticarmi allor, nim po długiej fermacie ich usta ponownie zbliżały się ku sobie, chyląc ku pocałunkowi. Czy delikatniejszemu? |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Był delikatniejszy i to na więcej, niż tylko jeden sposób. Każdy, kto widział, jak wcześniej ścigali się na scenie, musiał dostrzegać, jak różnie się zachowywali po wyjściu z garderoby. Maurice wciąż był tym samym bezbłędnym tenorem co wcześniej, ale teraz nie patrzył już na swoją Violettę z tym samym napięciem. Ich ruchy były płynne i całkiem nieźle skoordynowane jak na pierwsze próby. Odnajdywali drogę do swych ramion, a potem z nich wypadali. Oh, se mia foste, custode io veglierei pe' vostri soavi dì. Tak miało być. Tak śpiewał i być może wkrótce nie będzie musiał oświadczać tego tylko Alfredo. Chociaż z ich dwojga, to na pewno nie on rozsmakowywał się w wyznawaniu miłości, dzisiaj wychodziło mu to na medal. Śpiewał z uczuciem i z pokornym zaangażowaniem. Dostosowywał się do założeń scenariusza, ale i tak nie pozwolił, aby ominął ich sceniczny pocałunek. Na to przecież wszyscy czekali. Doczekali się. Ah, amore misterioso, altero, croce e delizia al cor. Po wskakiwaniu i wyskakiwaniu ze swoich ramion wreszcie na nowo pochwycił violettowe łokcie. Wyśpiewywał swoje fragmenty z uśmiechem, spojrzeniem przekazując jej adorację, która wcześniej zdecydowanie wyraźniej zakrawała na zwykłą namiętność. Ich usta były blisko siebie. W kolejnej sekwencji śpiewali, niemalże muskając się wargami. Pocałował ją. Delikatnie ujął jej brodę we własne palce i chyląc głowę, złączył ich usta w pocałunku czułym, chociaż okrutnie krótkim. Musiał na dzisiaj im wystarczyć. Reżyserowi na pewno wystarczał. Gastonowi pewnie też, bo właśnie wpadał na scenę tak, jak powinien to uczynić również wcześniej. Tym razem drugi tenor Traviaty wreszcie mógł się wykazać. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Mogłaby przysiąc, że wyczuwała napięcie kotłujące się nie tylko w ich ciałach, ale odbijające się też na widowni. Nikt nie śmiał choćby oddychać, kiedy Violetta nareszcie wpadła w ramiona Alfreda i nie protestując się już dłużej, poddała się delikatnemu pocałunkowi, który, choć widoczny na scenie przez dobrych kilka sekund, był za krótki dla wszystkich. Przerwany przez Gastona, Allie dyskretnie odwraca się w zupełnie inną stronę, w stronę widowni, tym samym zasłaniając jakby dyskretnie widok na to, co przed chwilą się działo. Si folleggiava jest wymówką, która wystarcza, żeby Gaston wszedł i wyszedł – było to całe show, które miał do zrobienia. Prowizoryczne drzwi, których jeszcze nie ma na scenie, zamykają się, pozostawiając z powrotem Alfreda i Violettę samych. Amor dunque non più. Vi garba il patto? To słowa, które mogłaby mu wyśpiewać na początku ich rozmowy. Albo podczas pierwszej próby. Żadnej miłości, akceptujesz ten układ? Ani Alfredo, ani Maurice nie mieli się godzić na takie warunki. Dlatego Violetta sięga po coś, co nie wprost mówi o tym, że chce go zobaczyć raz jeszcze. Chociaż raz jeszcze. A tal giungeste? Prendete questo fiore. Nie wie, skąd ten kwiat będzie brała. Być może z włosów – ale o wiele bardziej pasuje do Violetty, aby odpięła go ze swoich piersi. Właśnie dlatego stamtąd odbiera kwiat, którego w dłoni nie ma, myślami na moment wracając do bukietu, który otrzymała prawie miesiąc temu. Żaden z nich nie zwiądł. I żadnego z nich nie wyrzuciła. Dzisiaj wcale nie żałowała. Nieistniejący kwiat ląduje w dłoni Alfredo, kiedy dotyka go po raz kolejny, być może tylko szukając pretekstu. Zwróć mi go, kiedy zwiędnie. Tragiczne słowa, jeśli w dłoni trzyma się kwiat sztuczny. Sto lat temu nie było kwiatów sztucznych – a więc bez wątpienia ten, który znajduje się teraz w dłoni Alfredo jest prawdziwy. Bez wody, ścięty, obumrze najpewniej dnia następnego. Violetta jeszcze nie wie, co robi, ale podąża za uczuciem. Podobnie jak Alisha. Nie wie, co będzie dalej, ale godzi się na zawarty pakt. Na próbę. Oby nie okazała się tak tragiczna, jak skończyła się historia Violetty. Addio spoczywa miękko na ich ustach, kiedy wyśpiewuje z czułością w jego stronę, ponownie wpadając w ramiona Alfreda. Ich wargi są o milimetr od siebie – tym razem nie mogą się dotknąć, bo za moment na scenę wpadnie chór. Którego nie ma. Muzyka cichnie, scena się kończy. Z miejsca podnosi się reżyser. — Nie wiem, co wyście tam sobie zrobili, ale teraz nie jestem już nawet potrzebny – rozkłada ramiona, prychając w rozbawieniu. – Tak macie grać! Allie zerka tylko krótko, kącikiem oka, na Maurice’a, posyłając mu delikatny uśmiech, być może porozumiewawczy. Być może nie będzie wcale tak źle i ciężko jak zakładała to na samym początku. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Io v'obbedisco. Parto. Odpowiada tenor po opuszczeniu sceny przez Gastona. Odmawia grania tak, jak zadecyduje Violetta, aby sekundę później uczepić się desperacko tego, co postanowi mu podarować. Odrobina nadziei kwitnie w oczach Maurycego, jaki teraz porażająco swobodnie odgrywa rolę Alfredo. Nawet te oczy podążające w okolicę biustu kurtyzany działają automatycznie. Komu by nie działały. Perché? Pyta, kiedy w dłoniach Violetty pojawia się nieobecny teraz kwiat. Quando? Dlaczego, kiedy? Niezrozumienie rysuje się zmarszczką na czole Alfredo, aż pada pozostała część kwestii Violetty. Kiedy zwiędnie, więc… Oh! Ciel! Domani - Ekscytacja eksploduje w oczach mężczyzny, który nagle ma swoją szansę na spotkanie ukochanej. I to tak prędko, ledwie jutro! Ledwie wtedy, kiedy piękno kwiatu wyschnie razem z pozbawioną wody łodyżką. Io son felice! Oznajmia rozpromieniony Alfredo, który przyjmuje kwiat z dłoni Violetty, przeciągając kontakt fizyczny z jej dłonią. Puszcza jej palce dopiero przy kolejnej kwestii. Oh, quanto v'amo! Wyznaje jej miłość po raz kolejny, lecz tym razem to jest jego czas. Musi opuścić scenę i zniknąć tego wieczora, by kolejnego zjawić się znów tak, jak obiecał. Tak planował, nie wiedząc, co los mu przyniesie. Parto. Potwierdza swoje odejście, ujmując jeszcze na moment jej dłoń, aby złożyć na niej delikatny pocałunek. Gdyby to nie była Alisha, wskazanym byłoby nawet nie dotykać wargami jej ręki, ale teraz… teraz wolno im było już wszystko. Nawet ponownie się pocałować. Gdyby tylko to był odpowiedni moment. Di più non bramo. Oświadcza, ciesząc się na darowaną mu możliwość ponownego spotkania i z miękkim addio na ustach wychodzi z niewidzialnego pomieszczenia. Maurice zbiega ze sceny, pozorując jeszcze przez moment ściskanie kwiatu, a potem po prostu obserwuje Alishę. Chóru nie ma, jest za to fragment solowy Violetty. È strano! Szepcze do siebie jej kwestie, śledząc myślą wykuty na pamięć scenariusz. Po pewnym czasie próba dobiegła końca, a wtedy artyści rozpierzchli się po garderobach i w różne strony świata, żegnając się na korytarzach, czy też przed teatrem. Maurice odprowadził Alishę do jej pojazdu, najwidoczniej za mało mając okazji do wywołania plotek na ich temat, a potem zniknął we wnętrzu samochodu, by wrócić do domu. | ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
przychodzimy z garderób Mogłaby analizować to parsknięcie, ale Maurice nie dał jej czasu, bo ramiona już wystrzeliły w jej stronę i przyciągały ją do siebie – a więc niczego więcej nie potrzebowała. Bok głowy ułożyła swobodnie na jego piersi (zakrywając część twarzy dłonią, żeby nie wyszedł z wielką plamą pudru na fraku) i przymknęła oczy. Teraz czuła się bezpieczna – kiedy Maurie był obok i obejmował ją czule. To pomagało. Tak, jak pomagało, gdy był z nią Marcello. Chyba naprawdę wpadła, co? Zakochała się po uszy i zatraciła, bo przy tej konkretnej osobie świat zdawał się nareszcie poukładany i każda cegiełka była na swoim miejscu. Przy tej konkretnej osobie serce biło odpowiednim rytmem i żaden strzępek nerwów nie mógł tego zakłócić. — W pierwszym, w drugim i w trzecim też – poprawia go, bo przecież Violetta niemal przez cały czas jest na scenie. W pierwszym jest jej najwięcej. W trzecim nie schodzi ani na chwilę. Jest w końcu główną, tragiczną bohaterką tej historii, ale… mając świadomość, że co chwilę dołącza do niej Alfredo, będzie spokojniejsza. Nie spodziewała się pytania, które padło. Podniosła nieznacznie głowę, aby spojrzeć na Mauriego, choć wzrok zagubiony szukał odpowiedzi w sobie samej. — Dobrze. – Paradoksalnie. Scena była jej życiem i nigdy temu nie zaprzeczała. – Boję się tylko, że może mnie dopaść i… - głośne westchnięcie przerywa tę słodką chwilę bliskości, choć za moment wraca głową do jego piersi. – Nigdy nie wiem, kiedy może przyjść atak. To było najgorsze. Nigdy nie wiedziała, kiedy spodziewać się najgorszego. Stresu, nad którym nie będzie w stanie zapanować. Drżenia mięśni, potem bólu – zawału? Oby nie. Dzisiaj chciała się trzymać jak najdalej myślą od tego. Orkiestra w końcu zaczęła się stroić, a widownia przybywać na miejsca. Znała ten szum. Kochała go. To była kakofonia przed absolutną ciszą poświęconą jedynie sztuce. Uczucie ekscytacji – bo już za moment rozbrzmi uwertura, a zaraz za nią zacznie się nowe życie. Piękne. Niesamowite. Ekscytujące. Całus w policzek był osłodzeniem i tak pięknej chwili, ale nie odpowiedziała mu w żaden sposób. Pozwoliła się od niego rozdzielić z uśmiechem na wargach. ~ * ~ Przyjęcie u Flory trwało w najlepsze – Violetta Valery weszła niemal od razu, po kilku wstawkach chóru i zaprezentowaniu się Flory. Violetta błyszczała pewnością siebie, na którą zdobywała się również i Alisha, witając gości i pozwalając się przedstawić. Za moment zresztą dołączył do niej ukochany Alfredo – jak mogłaby się bać? Tajemnica, jakoby ten tajemniczy, skryty poeta kochał się w Violetcie od wielu tygodni, w końcu wybrzmiewa, a Violetta gani swojego obecnego towarzysza i partnera – Barona. Zabawa trwa, wszyscy bawią się w najlepsze, aż nareszcie Alfredo poproszony jest o poetycki toast na cześć miłości – Libiamo, ne’ lieti calici… Słowa Violetty były dla niej prawie obce. Gdy śpiewała, że w wolności woli przeżyć swoje dni, a wszystko jest głupstwem, co nie jest przyjemnością. Mimo to, starała się wierzyć w jej słowa i zachwycać się życiem, czerpać z niego garściami jak wiele mogła – bo przecież w głębi duszy wiedziała, że to nie rozrzutność, a desperacja pcha Violettę do takiego życia. Desperacja, bo wie, że wisi nad nią widmo nieuchronnej śmierci. W końcu podupada na zdrowiu i na przyjęciu, ale zbywa gości, twierdząc, że zaraz do nich dołączy. Nikt się za bardzo nie przejmuje, odchodzą wszyscy niemal od razu. Oprócz Alfredo, który czai się w kącikach opuszczonej sali. Voi qui!, krzyczy, gdy go dostrzega i odchodzi speszona. Alfredo wciąż skraca dystans, kiedy Violetta stara się nie dać wepchnąć w sidła miłości. Jak wiele mogłaby zaryzykować? Te wszystkie słowa brzmiały dziś zupełnie inaczej niż jeszcze kilka dni temu. Dzisiaj były jedynie wspomnieniem nieporozumienia, które zostało zażegnane? Gli è vero! Sì grande amore dimenticato avea!, rozbrzmiewa razem z jej perłowym śmiechem, gdy znów wyślizguje mu się z rąk, tym razem wyśmiewając wprost jego uczucia. To za moment się zmieni przy Un di, felice, najszczerszym wyznaniu, kiedy to stopniowo podchodził do niej po raz kolejny, opisując swoje uczucie. Wtedy nawet Violetta, starając się za wszelką cenę trzymać na dystans, pęka pod naporem ciepła tych uczuć. Odmalowuje się to na jej twarzy, przeżywając emocje, napawając się ich pięknem, marząc o tym, aby ktoś naprawdę kochał ją tak szczerze… Żeby znów mu uciec, niemal wyśmiewając melodią – skoro tak, zapomnij o mnie. Alfredo nie chce zapomnieć, a Violetta nie chce, żeby zapomniał. Zbliżają się do siebie powoli, śpiewając tak sporne kwestie, które nie mają już zbyt wiele wspólnego z prawdziwymi emocjami, bo nawet wyszeptane dimenticarmi allor kończy się pełnym czułości i nieskrępowania pocałunkiem, który nie szokuje nikogo – a jedynie wzrusza. Do momentu, aż wpada Gaston i przerywa tę piękną chwilę. Odskakują od siebie oboje, zbywając gościa. Wtedy Violetta próbuje zbyć Alfredo po raz kolejny – lecz ten unosi się honorem. Violetta przecież wie, że może go nigdy nie zobaczyć – a iskierka już została rozpalona. Dlatego wyciąga kwiat, wręczając mu go i prosząc, aby jej go zwrócił – gdy zwiędnie. A więc jutro. A więc jutro. Pożegnanie kończy się ostatecznym wtargnięciem chóru i gości, którzy także tłumaczą, że pora jest późna – należy już pójść. Violetta zostaje sama. Sama z arią, na którą wszyscy czekają. È strano , śpiewa. In core scolpiti ho quegli accenti! Będzie to najprawdziwsza i najszczersza aria, jaką zaśpiewa. Tym razem, stojąc na tej scenie, nie myśli o Marcello. Jej myśl powraca do Maurice’a, do ostatniej rozmowy, do obietnic, które rozpalają serce… i jej – i Violetty. Zdumienie i nadzieja maluje się na twarzy samotnej artystki pośrodku sceny. O dziwo, nawet nie odczuwa strachu. Jak? Null'uomo ancora t'accendeva - O gioia ch'io non conobbi, esser amata amando! Perliste łuki koloratur są dopiero przedsmakiem tego, co ma za moment nadejść. To jeszcze nic wielkiego. To przecież przedsmak najbardziej popisowej arii sopranowej. Ah, fors'è lui che l'anima solinga ne' tumulti godea sovente pingere de' suoi colori occulti! Ćwiczyła to wielokrotnie i ostatni za każdym razem myśl powracała do Maurice’a. Do jego ust, do obietnic. Do dotyku. Może to ten… Violetta przechodzi spod drzwi na środek sali, bliżej stolika z szampanem i kozetki, na której wspiera ciężar swojego ciała, jakby dzięki temu miało jej się lepiej udać przemyśleć tą sytuację. A quell'amor ch'è palpito dell'universo intero, misterioso, altero, croce e delizia al cor! To najpiękniejszy moment w tej arii, kiedy to dosłownie cytuje słowa Alfredo, pokazując i podkreślając, jak ważne dla niej były – jak wielkie wrażenie na niej zrobiły. Niewielka, ale popisowa kadencja pokazuje jej zdolności wokalne, gdy chwyta pierwszy raz wysokie C, w pełnym rozmarzeniu niemal kładąc się na kozetce, ale… Follie! Głupstwa! Zdaje sobie sprawę z tego, kim jest. Zna ją każdy mężczyzna w Paryżu – jest prawie nikim. Jak może łudzić się, że jakikolwiek mężczyzna szczerze ją pokocha? Że pokocha ją ktoś taki jak Maurice…? Zrywa się z kozetki, w nerwach przechodząc kilka kroków, jakby w rozgorączkowaniu myśląc o tej sytuacji, o wszystkich tych emocjach, co kończy rozbudowanymi koloraturami, wyśpiewując gioir! Nie pozostaje nic, tylko zabawa! Szaleństwo Violetty wypływa wraz z nerwowym śmiechem, kiedy dopada do stolika i wypija na raz szampana (choć tak naprawdę jest to woda). A gdy napój się kończy, na ostry, muzyczny akcent, kieliszek ląduje potłuczony w drugim końcu sceny. Sempre libera degg'io folleggiare di gioia in gioia, vo' che scorra il viver mio pei sentieri del piacer. Będę zawsze wolna – skacząc z przyjemności do przyjemności, tak wypełnię swoje życie, tak je zakończę. To moje przeznaczenie – nie żadna miłość, która… Na tę myśl zza sceny odzywa się głos Alfredo, śpiewający ten fragment, który wyrył się tak bardzo na jej sercu. Och. Miłość, która jest tchnieniem wszechświata, jego pulsem, jego biciem serca… Jak mogłaby to odtrącać? Nie może jej przyjąć… Dłonie same wędrują do twarzy, do włosów, gdy śpiewa, krzyczy, próbuje zagłuszyć – głupstwa! Wiecznie wolna, wiecznie szczęśliwa, podążająca za przyjemnością – taka właśnie muszę być. Tak właśnie będzie, ale… Głos Violetty przeplata się z głosem Alfredo zza sceny, kiedy szaleństwo rozkochanej kobiety osiąga apogeum wraz z popisowym wysokim Es trzykreślnym – tak często nieosiągalnym dla wielu śpiewaczek. Tym razem przypasowało jej doskonale, tym razem mogłaby trzymać je w nieskończoność – gdy depcze różę, wznosząc kieliszek, aż głos nareszcie schodzi na dół, a wraz z końcem aktu opada kurtyna i całe morze oklasków. Jest mokra, jest cała spocona. Jest szczęśliwa. Ze zmęczenia przysiada krótko na kozetce, łapiąc oddech. Będziesz najlepsza. Zbiega się rzesza śpiewaków, aby jej pogratulować, a ona z tłumu wyłapuje tylko jednego. Wstaje z kozetki, szybkimi krokami przemierza scenę w stronę kulis, żeby dopaść jego twarzy i bez skrępowania odnaleźć jego usta. Jest tak szczęśliwa. To wszystko dzięki niemu. Szept niknie w gwarze, zanika pomiędzy wargami, być może nie dotrze nawet do Maurice’a, ale- — Kocham Cię. Teraz wiedziała to na pewno. Rzucam na śpiew, jak idzie mi na premierze, idzie mi zajebiście. Śpiew: 100 + 50 + 21 = 171 |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Serce dudniło mocno w piersi. Spłoszone, ściśnięte. Zamknięte w słabym ciele, które drgało nieznacznie, wymuszając na dłoniach ruch. Maurice zaciskał je na fragmencie kostiumu. Brał głęboki oddech, ale niewiele to pomagało. Z co najmniej tuzina powodów ten występ był dla niego szczególny. Ćwiczyli bardzo długo, intensywnie. Poznali się zdecydowanie zbyt dobrze jak na parę aktorów wybranych do jednej sztuki. Ich los nie był przesądzony, lecz zdecydowanie aż nadto zależny od cudzych kaprysów, prezencji, nieprzewidzianych okoliczności. Nie potrafił przygotować się do tego, co stanie się iskrą rzuconą na wysuszoną ściółkę. Nie spodziewał się słów, które zamienią jego plan powolnego przyzwyczajania rodziny do zmiany sytuacji osobistej jednego z Overtonów. Póki co starał się zebrać w garść. Przywdziewał uśmiech, stawał w blasku reflektorów. Muzyka, ruch - Libiamo, ne' lieti calici. Jak wiele razy ćwiczył ten fragment? Jak wiele razy robił to z nią? Czepiała się jego akcentu, poprawiała mu barki, kiedy za bardzo schylał się nad pulpitem, aby przypomnieć sobie słowa. Śpiewał do lustra, śpiewał do niej… dla niej. Śpiewał przy muzyce i we własnej głowie, a ruch, historia były jedynie tłem, kiedy mógł słuchać, jak śpiewa ona. Odpowiadała. Tańczyła na skrzydłach nut, chwytała perfekcyjnie każdy, nawet najtrudniejszy dźwięk i czyniła z niego swój atut. Ciarki przebiegały mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy Alisha nabierała powietrza do płuc, bo wiedział, że każdy kolejny fragment będzie jeszcze piękniejszy od poprzedniego. Spoglądali na siebie przez pełną długość sceny. Czy to wciąż spojrzenie Alfredo, czy to Maurice prześwitywał przez kosztowny ubiór? Podchodził, a ona uciekała. Tańczyła na granicy pochwycenia, ale główny bohater nie potrafił odpuszczać. Oh, se mia, śpiewał. Jesteś moja. Była jego i to już od pierwszego dnia, kiedy zachłannie owijał ją sobie wokół palca jak kolejną przelotną miłostkę. Ciągnął ją za sobą na scenę, uzależniał od siebie, a teraz… …foste, custode io veglierei pe' vostri soavi dì. Informował, czy obiecywał? Zanim wyśpiewał to Alfredo, Maurice już dawno to praktykował. Nie potrafił dostrzec momentu, w którym to wszystko się zaczęło. Kiedy przestał patrzeć na nią, jak na część zabawy… Czuł się z tym doprawdy przedziwnie, ale nie mógłby powiedzieć, że potrzeba roztaczania nad nią opieki wzbudzała w nim niechęć, czy też dyskomfort. Przyjmował na siebie tę rolę bardzo naturalnie. Dlaczego przy niej? Właśnie… dlaczego? Oh, quanto v'amo! Alfredo deklarował, uciekając ze swoim kwiatem z nadzieją na lepsze jutro. Maurycemu te słowa utykałyby w gardle, gdyby tylko nie były częścią scenariusza. Kochać kogoś… czy on kiedykolwiek będzie w stanie poczuć to raz jeszcze? Violetta zanurzała się w solowej części, Alfredo od pewnego momentu przecinał ją swoim tenorem, ale przy jej popisie brzmiał kuriozalnie. Bez wyrazu. Alisha była gwiazdą tego aktu, dosłownie i na papierze. Tańczyła na scenie, swobodnie korzystając z darowanych rekwizytów. Bawiła się tym, widać to było gołym okiem, a ten popis… tak jak ona mogła trzymać głos w nieskończoność, tak on nieskończenie długo mógłby się tym fragmentem zachwycać. Kurtyna opada. Scenę zalewa tsunami oklasków. Emocje wibrują natarczywie pod skórą, kiedy ku Violettcie mknie co najmniej połowa obsady. Padają słowa, ale Maurice zupełnie ich nie słyszy. Widzi tylko ją, a słyszy wyłącznie jej hipnozę. To Alisha dziś była najprawdziwszą syreną. Trafia go piorun. Wyznanie, którego się nie spodziewał, zupełnie paraliżuje mu komórki mózgowe, ale na szczęście pozostawała jeszcze pamięć mięśniowa z poprzednich występów. Nie pierwsza, nie ostatnia dziewczyna pozwalała sobie na zdecydowanie zbyt wiele za kulisami, ale u nich to było niejako wpisane w scenariusz. Bliskość Alfredo i Violetty musiała być autentyczna. Jego ciało odpowiedziało na pocałunek, ale tym razem skromnie i oszczędnie. Pocałował ją szczerze, lecz krótko i objął ją mocno ramionami. - Jesteś najlepsza - potwierdził to, czego się spodziewał. Brzmiało naturalnie i niezwykle „na miejscu” w środowisku artystycznym. Czy ten pocałunek mógł zostać uznany za niewłaściwy? Och, jak najbardziej, lecz wówczas to byłaby zwyczajna nadinterpretacja. To zwykła radość głównych aktorów, prawda? Przerwa uratowała Maurycemu życie. Gdyby nie ona, nie zdążyłby się oswoić z tym, czym Allie potraktowała go po opadnięciu kurtyny. A było z czym się oswajać. Akt drugi, Overtone. Ludzie czekają. Śpiewanie: 62+20+17=99 [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Wto 9 Kwi - 21:42, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Niezręczność tej chwili umknęła jej gdzieś pomiędzy tryskającym z jej twarzy szczęściem a ramionami Maurice’a, które zamknęły ją i przytuliły, mówiąc jesteś najlepsza zamiast ja Ciebie też. Nie dostrzegła tego od razu. To stwierdzenie jej zupełnie wystarczyło, nim rozpłynęła się w jego objęciach – na jedną, niewielką chwilkę. Więcej nie było im dane, bo chociaż przerwa się zaczęła, trwała zaledwie piętnaście minut, podczas których należało się przebrać. Otaczający ją ludzie sami odciągnęli ją słowami i spojrzeniami. Przyjmowała gratulacje i zachwyty z uśmiechem pełnym szczęścia. Jeśli Maurice wątpił jeszcze przed spektaklem, czy Allie naprawdę sprawi radość przebywanie na scenie, miał teraz odpowiedź. Stres i strach gdzieś zniknęły pod przykrywką talentu, którym mogła zachwycić wszystkich. Kroki same skierowały ją w końcu do garderoby, którą zamknęła za plecami i wsparła się o nie na kilka drobnych sekund. Napięcie ulatywało z niej powoli, gdy ciężar ciała sam powolutku osiadał, wspierając się o chłodne drewno drzwi. Mogła się wypierać, ale teraz znała już prawdę. Była absolutnie zakochana i nie było stąd już powrotu. Czas na odejście i zapomnienie już minął – już nie potrafiłaby żyć ze świadomością, że Maurie spogląda w inną stronę i to inną dłoń ściska, by poprowadzić ją ku wiecznemu szczęściu… Kocham Cię miłością, która jest każdym oddechem wszechświata, śpiewali dziś oboje. Ten dzień nie mógł być piękniejszy. Odchodzi od drzwi, rozsznurowując swój gorset. Pierwszy akt się skończył, za moment zacznie się w drugim, podczas którego będzie i tak musiała zmienić suknię. Tymczasem jednak przygotowano dla nią inną, bardziej łagodną, błękitną, idealną do domowego zacisza. Kiedy udaje jej się wsunąć je na swoje ciało, dopada do pudernicy, naprawiając wrażenie świecącej się twarzy przez pot i emocje, które ją nieco rozmazały. A kiedy puder krąży wokół jej twarzy, wokół głowy zaczynają rozbrzmiewać myśli. Emocje opadają, serce bije wolniej. Nie boli, nie bolało ani przez chwilę tej pięknej szczęśliwości i euforii, jakiej dawno nie czuła. Ale zaczyna do niej docierać, że tymże emocjom dała się omamić. Kiedy skończył się akt, zignorowała kompletnie wszystkich aktorów, którzy słuchali jej popisowej arii i wystrzeliła do Mauriego. Pocałowała go na oczach ich wszystkich… Na oczach ich wszystkich! Zdemaskowała ich, jeszcze pokazując, że najpewniej jest jego kochanką… czy coś w tym stylu. Albo głupiutką dziewczyną, która zakochała się w Overtonie, a nie ma mu nic do ofiarowania. Nie ma nic. A mówiła mu, że go kocha. Pudełeczko z pudrem powoli wędruje na stolik w garderobie, gdy wpatruje się w swoje własne odbicie. Jak mogła…? Jak mogła dać się tak łatwo ponieść, jak mogła tak po prostu całować go przy wszystkich? Wszystko zepsuła… co teraz Maurie musiał czuć? Czy nie narobi mu przez to problemów? Powinna… Powinna go znaleźć i przeprosić. Powinna. Odnajduje go w okolicy swojej własnej garderoby. Wszyscy wszędzie się spieszą, wokół panuje hałas, niektórzy jeszcze się rozśpiewują, bo dopiero pierwszy raz wejdą na scenę, ale to nieważne, bo dłonie Allie odnajdują ramienia Mauriego. — Maurice – odzywa się głosem cichym. Mógłby jej nie usłyszeć, ale słyszał już znacznie bardziej ciche wyznania. – Maurie, ja przepraszam, ja- Trzy dzwonki w tle przecinają litanię, która nie nadejdzie. Trzy dzwonki w tle oznaczają, że należy powrócić do pełnej gotowości – a tak się składa, że Maurice ma być już na scenie, gdy kurtyna pójdzie w górę. Nie zatrzymuje go więc, pozwalając mu zrobić swoje. Oboje byli przecież w pracy. ~ * ~ Maurie śpiewał pięknie tego wieczoru. Śpiewał pięknie każdego wieczoru, lecz arią zachwycał wszystkich. Nie była łatwa do wykonania, szczególnie ostatnia, burzliwa część, która nie była liryczna, a bardziej wchodziła w kwestię spinto, albo i dramatyczne, a w dodatku była bardzo wysoka. Kiedy zszedł ze sceny w burzy oklasków, to był czas, aby na niej pojawiła się Violetta poszukująca Alfreda. Annina odpowiada, iż wyjechał do Paryża, a za moment Giuseppe przynosi list, w którym Flora zaprasza na przyjęcie tego wieczoru – lecz Violetta przecież wyrzekła się takiego życia właśnie dla Alfreda. I właśnie dla niego popadła w okrutne długi, o których mu nie mówiła. Nie chciała go martwić. Człowiek, który ma przyjść w interesach, jak opowiadała Giuseppe Violetta, okazuje się ojcem Alfreda, który pierwotnie chce traktować ją z góry, ale z czasem przekonuje się do jej szczerych intencji i też honoru. Dostrzega w niej dobroć i miłość, kiedy Violetta podkreśla, że to nie o majątek Alfreda jej chodzi, a jedynie o miłość, jaką jej oferował. Nie otrzymała od niego nic – i niczego nigdy by nie zażądała. A gdyby chciał dać jej siłą, odmówiłaby. Dla niego wyrzeka się wszystkiego – i Germont może dostrzec akt sprzedaży, który Violetta mu wręcza. Wtedy jego zdanie na jej temat się zmienia, ale nie zmienia się cel. Przychodzi tu dla córki, pięknej i czystej, która jest panną na wydaniu – ale nie wyda jej, gdy jej brat żyje nieślubnie i haniebnie z kobietą. Negocjacje się toczą – Violetta wciąż ma nadzieję, że może chociaż opuszczenie Alfredo na chwilę będzie najlepszym wyjściem dla biednej dziewczyny, ale… Volete che per sempre a lui rinunzi? Musisz. Musisz go zostawić. To nie ma przyszłości. Giammai, no, mai!, mogłaby zakrzyknąć naiwnie. Non sapete quale affetto vivo, immenso m'arda in petto?, mogłaby zapytać każdego stojącego tutaj naprzeciw niej, a obecnie Germont stał się każdym z przedstawicieli Kręgu, który miałby coś przeciwko, który nie pozwalałby jej. Im. Non sapete che colpita d'atro morbo è la mia vita? Che già presso il fine vedo? Nie jest tak chora jak Violetta, ale to prawda – teraz, bez Mauriego, bez wsparcia… przecież nie będzie w stanie śpiewać. Być może to ostatni raz, kiedy stoi na scenie – być może nigdy się już to nie powtórzy. Pocałowała go przy wszystkich. Być może przy wszystkich go ośmieszyła. Jak mogła… Che a preferiro morir. Jakim cudem libretto opery stało się tak bliskie jej sercu, że jest w stanie wyszczknąć takie szczegóły i włożyć je we własne uczucia? Violetta jest osłabiona, opada z sił na fotel i zanosi się kaszlem, który zakrywa bielutką chusteczką, w której po chwili sprawdza, czy nie odnalazły się szczątki krwi. Choroba ją zabija, a jedyne szczęście, jakie miała, to Alfredo. Teraz miała go zostawić, a Germont podkreśla, że mężczyźni bywają… kapryśni. Ona jest piękna i młoda – ktoś inny może jeszcze ją pokochać. Nie łączy ich żaden węzeł małżeństwa, a wszystko jest w jej rękach. Prośba, by była aniołem pocieszycielem wypływa z ust Germona, a Violetta podjęła już decyzję, zawczasu opłakując swą utraconą miłość. Ah! dite alla giovine sì bella e pura ch'avvi una vittima della sventura, cui resta un unico raggio di bene - che a lei il sacrifica e che morrà! Najpiękniejszy moment opery wybrzmiewał cichutkim strumieniem głosu łkającej Violetty, która właśnie porzucała swoją miłość dla dobra rodziny. Dla dobra większości. W głowie rodzi się jej plan, którego za moment przyjdzie jej pożałować, ale ma tylko jedną prośbę – aby po jej śmierci Germont wyjawił swojemu synowie prawdę o jej cierpieniu. I dlaczego to zrobiła. Germont wychodzi, poganiany przez roztrzęsioną i zrozpaczoną Violettę, by ukryć się w ogrodzie. Kobieta szykuje plan, po którym już niczego nie będzie – który będzie bolał najbardziej ze wszystkiego, co do tej pory zrobiła. Naprędce pisze list, ale wtedy nakrywa ją Alfredo – znów stają twarzą twarz ze sobą na scenie. Nawet nie musi udawać kilku łez i niezręczności, gdy próbuje ukryć przed nim list – lecz on i tak go dostrzega. Podobnie jak łzy w jej oczach. Zbywa go, tłumacząc, że list jest dla niego, ale otrzyma go później, a łzy… po prostu ich potrzebowała. Widzisz? Uśmiecham się. Krótka scena pełna czułości i przekonań Alfredo, że wszystko jest w porządku. Violetta wychodzi i wpada za kulisy, aby jak najprędzej przebrać suknię, kiedy Alfredo otrzymuje wreszcie list doręczony przez posłańca, który tragicznie łamie mu serce, zdradzając „prawdziwe” intencje Violetty – że miłość nic dla niej nie znaczyła, że nie była mu wierna. Chociaż ojciec próbuje pocieszyć go w swoich ramionach, Alfredo dostrzega zaproszenie od Flory i już wie, gdzie jej szukać. Nawet ojciec nie jest w stanie go powstrzymać. W tym czasie piękna, czarna suknia z koronką i czerwonymi przebiciami już zdobi sylwetkę Allie, która tylko czeka na swoje wejście na bal. Tam po raz kolejny fałszywie wyrzeknie się miłości do Alfredo. Tam czeka ją największe poniżenie. Cygani i matadorzy tańczą i śpiewają jeszcze przez chwilę, a Alfredo wchodzi, by zagrać w kości – bo kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma chociaż w kartach. Alfredo nierozsądnie rzuca wyzwanie Baronowi, z którym Violetta pojawia się dzisiaj na balu i który kiedyś był jej adoratorem – lecz Baron jest niebezpiecznym człowiekiem, dlatego cicha nadzieja, po wezwaniu wszystkich na kolację, wybrzmiewa w ustach Violetty, gdy prosi o krótką rozmowę Alfreda, prosząc, aby wyszedł jak najszybciej. Nie zgadza się, dopytując, dlaczego go opuściła i kto ją o to poprosił. Podejrzewa o zdradę – a Violetta się do niej przyznaje, chociaż jest nieprawdą. To przelewa wszelką czarę goryczy. Śpiewam w scenie I aktu II: 61 + 50 + 21 = 132 / chyba całkiem nieźle |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone