First topic message reminder : Zagajnik Niewielki zagajnik w oddalonej znacząco od Wallow części pól Padmorów. Oprócz niewysokich drzew, rośnie tutaj sporo dzikich owoców, a także nierzadko kręcą się lisy i inne zwierzęta. To miejsce najmniej narażone na intensywne słońce w upalnych letnich miesiącach. Rytuały w lokacji: kocioł smoły moc: 64 Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02 2024, 00:53, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Eros umierał. Na waszych oczach bożek, Upadły Anioł, istota potężna i niemożliwa do zatrzymania przez siłę natury, konała na zmrożonej ziemi. Z kącików ust ciekła mu krew, z oczu łzy. W obrazie żałosnym i litościwym nie było mowy o słabości — był po prostu zniszczony. Wrak, ledwo potężny kawał mięsa i kości, rozbrojony i postawiony pod ścianą. Nie było już odwrotu i nic nie mogło go uratować. Moc Gabriela, która dopadła, jego ciało była zbyt wielka, aby ktokolwiek z was mógł mu pomóc. Klęczał, pogodzony ze swoim losem. W tym wielkim bólu dalej słuchał waszych pytań, gotów odpowiedzieć, wyjawić sekrety skrywane od setek lat. Ponownie zwracając się bezpośrednio do was, odezwał się już tylko w waszych głowach. Wiedzieliście doskonale, że w ten sposób porozumiewają się bogowie, aniołowie i siły wyższe, kiedy zwracały się do swoich wyznawców, a wy wyznając Piekło, wyznawaliście też poczet jego upadłych — Erosa, Jana Ewangelistę. *Odpowiednie fragmenty tekstu zostały wysłane do niektórych z was w wiadomości prywatnej*. Cecilu i Tereso, przyglądaliście się Erosowi z olbrzymią uwagą, próbując łapać szczegóły z jego twarzy i sylwetki. Oderwany płat skóry na ramieniu, zdarty najpewniej mieczem Gabriela i potężny sznyt, który przebił białą zbroję wykonaną z dziwnego twardego materiału. Ta pobłyskiwała w resztce promieni słońca, które za moment miało schować się za horyzontem. Łuk na jego plecach i kilka strzał w kołczanie wykonane były ze złotego materiału, odpowiadały sylwetce właściciela. Na nich dostrzegliście zdobienia, które na pierwszy rzut oka mogły kojarzyć się ze starożytnymi, chociaż ich pochodzenie nie było wam do końca znane, tak zdecydowanie mogliście pamiętać podobne szlaczki z lekcji historii. Mogły być greckie, rzymskie, egipskie, chociaż patrząc na postać przed wami i jej pochodzenie, odpowiedź nasuwała się sama. Nie mieliście do tej pory styczności z żadnymi Aniołami, więc porównanie do nich Erosa nie mogło przynieść rezultatu. Na pewno nie miał skrzydeł, widać te zabrano mu razem z pierwszym strąceniem z Niebios, kiedy Lucyfer przed wiekami wypowiedział wojnę Gabrielowi. Terencie, gdy rzuciłeś swój czar, ten rozlał się po otoczeniu. Wyraźnie dostrzegłeś migotanie własnego pentakla i wszystkich tych w okolicy, którzy mieli go wyciągniętego ponad warstwę ubrań. Wiedziałeś, że czar zadziałał, mogłeś obserwować jego skutki. Najjaśniej świecił się dla ciebie sam Eros, jego ciało owiane było mgiełką i dziwną energią — podobnie zresztą jak jego łuk i strzały. Nie tylko on był postacią o ogromnej magicznej mocy, ale i dzierżył potężne artefakty magiczne. Gdy spojrzałeś na Zugę — ta znów jawiła się takim samym blaskiem, słabszym niż Eros, ale równym jak drugi mężczyzna, którego ten nazwał Gorsou. Nikt więcej w okolicy nie wyglądał podobnie. Sebastianie, próbowałeś wyciągnąć z przekazanych ci przez Upadłego obrazów najwięcej jak to możliwe. Byłeś fanatykiem, wiele lat poświęconych studiowaniu, próbom zrozumienia i pojęcia Ksiąg Bestii i zagrożenia, jakie pochodziło z Niebios, poprowadziły cię w końcu do Czarnej Gwardii. Czarna akwarela, którymi były malowane na otaczającej was przestrzeni, nie była szczegółowa, a raczej symboliczna, ale kilka jej elementów mogły kojarzyć ci się lepiej lub gorzej. Brama, którą tam widziałeś, to kto zza niej wyszedł — to musiały być bramy Niebios. Wiedziałeś, że chociaż cherubiny tam widoczne dzierżyły potężną moc, stały blisko Gabriela i ochraniały przejście, zupełnie nie spodziewały się ataku. Istoty przepotężne nie sądziły, że ktoś może dostać się do Nieba w ten sposób, więc widać sposób, którym zrobił to Eros, był nie tylko sprytny, ale też wyjątkowo dobry. W pojedynkę nie był w stanie zrobić więcej, ale być może gdyby miał ze sobą armię — wtedy byłoby to możliwe. Bez trudu skojarzyłeś też pulpit i stojącą za nim postać. Księga, którą dzierżyła, pojawiała się w wierzeniach chrześcijańskich jako ta, która zawiera listę imion godnych wstąpić do Nieba. Klucze przy jego pasie natomiast mogłeś wziąć za te, które jego bramy otwierały. Pegaz, na którym wcześniej wzbił się w górę, Eros mógł kojarzyć ci się z końmi z legend greckich i rzymskich. Gill, rozglądałaś się uważnie po otoczeniu, szukałaś wskazówek, nadchodzącego niebezpieczeństwa, ale nigdzie go nie dostrzegłaś. Ścieżki zmierzające do zagajnika były puste, chociaż zrywał się jakby mocniejszy wiatr, ale zachodziło przecież słońce, temperatura otoczenia spadała — nie było w tym nic dziwnego. Wokół nie było zwierząt, te wcześniej uciekły z tego miejsca, widziałaś na ziemi mnogie ślady ich kopyt i łap. Wydawało się, że otoczenie zupełnie wam nie zagraża, a bynajmniej nic do was nie nadchodziło. Nieznajomi, chociaż twarze mieli tęgie i skupione, nie musieli wydawać ci się zagrożeniem. Mężczyzna, którego wcześniej Eros nazwał Gorsou stał daleko po twojej prawej, ale dostrzegałaś wyraz jego twarzy, zmieniający się razem z każdym obrazem przekazywanym przez Upadłego. Był skupiony, ale usta miał ściśnięte w kreskę. Na jego dłoni była obrączka, ale tej nigdy nie widziałaś u Zuge. Po jego ubraniu i dziwnym przeczuciu mogłaś być pewna — to jego widziałaś wcześniej na odległej ścieżce. Ten nie wydawał się jednak zupełnie na tobie skupiony, jakby ignorował waszą obecność. W tym momencie nie on był zagrożeniem. Lyro, wiele lat teatru i nauki, literatury i motywów biblijnych, a także kiepskich horrorów, które co bardziej gorliwy kapłan Kościoła Piekieł nazwałby gorszącą hipokryzją chrześcijan, miały dzisiaj ci się opłacić. Wyciągałaś z czeluści swoich wspomnień krótkie zapiski — jako aktorka musiałaś doskonale radzić sobie z zapamiętywaniem tekstów i monologów. Obserwując to, co nastąpiło i wiążąc ze sobą poszczególne elementy, te same treści i wspomnienia z Ksiąg wróciły teraz nie tylko do ciebie Lyro, ale też do Percivala, Sebastiana, Terenca, Xiulan i Teresy. Apokalipsa wg św. Jana. Była tam mowa o pieczęciach, o otwierających ja na Księdze Baranku Bożym, kimkolwiek by on nie był. W kulturze, w historii i wierzeniach utarły się wizje owej apokalipsy. Kataklizmów nawiedzających ziemię, bólu i gniewie. Była w niej mowa o jeźdźcach. Ci mieli zjawić się na koniach, rozpocząć co nieuniknione i wymazać z pamięci Niebiosa. Sebastianie, studiowałeś te księgi i pamiętałeś ich treść. Terencie, ciebie męczyli nimi rodzice, przypominając o, w ich mniemaniu, słusznej wierze. I ujrzałem: gdy Baranek otworzył pierwszą z siedmiu pieczęci, usłyszałem pierwszą z czterech Istot żyjących, gdy mówiła jakby głosem gromu: I ujrzałem: oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk. I dano mu wieniec, i wyruszył jako zwycięzca, by zwyciężać. Biały pegaz i biała zbroja, złoty łuk na jego plecach — czyżbyście patrzyli teraz na pierwszego z jeźdźców apokalipsy? Kropki zaczynały się łączyć. Xiulan, Tereso, słyszałyście, co wspominał wcześniej na temat wydarzeń na Placu Aradii Terry. Nie znałyście się na religiach chrześcijańskich, ale z historii mogłyście pamiętać to, że św. Jan przedstawiany był przecież z orłami, jakby te stały się jego symboliką, widzianą na rycinach i obrazach, które miałyście szanse wcześniej spotkać. Zakaszlał po raz kolejny, a z jego ust wyleciało trochę szkarłatnej krwi, spadając na ziemię, którą następnie przepaliła — podobnie jak we wszystkich innych miejscach, gdzie natknęliście się na te plamy. Patrzył już nie na was, a gdzieś dalej w przestrzeń, wzrokiem zachodzącym mgłą. Dusił się i nie był w stanie do płuc zaczerpnąć poprawnego haustu powietrza. Wytrzymał już długo. Być może gdyby nie leczniczy czar Percivala, dawno by skonał. Ten kupił mu jeszcze chwilę życia, w której trakcie, Eros mógł przekazać wam ostatnią rzecz, być może najważniejszą: — Po mnie przyjdą inni, bo nic nie powstrzyma już biegu czasu. Wypatrujcie ich, bo oto otworzyła się pierwsza z pieczęci. Jam jest Eros-Jan Ewangelista. Za późno by przerwać, oto rozpoczęła się Apokalipsa — chwycił się za gardło, z płuc wydarł ostatni, znacznie cichszy już krzyk. Dostrzegliście, jak jego oczy stają się jakby jaśniejsze, spojówki przepalały się, jakby dotknęła je moc. Eros nie widział już nic, oślepł i padając na ziemię, niczym truchło, wpatrywał się gdzieś w dal, oddychając płytko. Jego twarz wypełnił spokój. Eros umarł. Nie zdążyliście zareagować, gdy w sekundy pod jego ciałem rozstąpiła się ziemia. Staliście blisko, ta zatrzęsła się i zaczęła pękać. Pomiędzy wami zaczęła pojawiać się wielka wyrwa, przepalona ziemia nie była w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Wszystko trwało może ułamki czasu, jeśli spojrzeliście w dół, mogliście dostrzec tam kobiecą dłoń. Jasną i delikatną, niemal białą, która swoją maleńkością chwytała martwą dłoń Erosa, ciągnąc go w dół. Ledwo mrugnięcie oka, a ten zniknął. Pęknięcie w ziemi poszerzało się, wkrótce dosięgając trójkę przerażonych ludzi, oddalonych znacznie od miejsca jego pochówku. Nie byli w stanie utrzymać się na nogach, chwytali krzaków i wystających z ziemi gałęzi, ale w akompaniamencie własnych krzyków, wpadali pod ziemię. Musieliście czym prędzej odsunąć się stąd, ziemia zaczynała się rozszczelniać. Gorsou i Zuge w jednym momencie wykonali ten sam ruch. Na sam pierw spojrzeli na siebie nienawistnie, na ich twarzach malowało się nie tylko niezrozumienie, ale i głęboki szok. Słowa utkwiły w gardle, a brwi się zmarszczyły. Wyglądali tak, jak gdyby szykowali się do ataku na siebie, ale nie zrobili tego. Pod nosami zaczęli szeptać słowa, które były dla was zupełnie niezrozumiałe. Nogi niemal uginały się pod wami, trzęsąca się ziemia i potężny rów, którego końca nie było widać, stanowiły śmiertelne zagrożenie. Byliście świadkami pogrzebu Upadłego Anioła, ale musieliście ratować swoje życia. Tereso, stałaś najbliżej wyrwy — Zuge odwróciła się w twoją stronę prędko i dwoma krokami znalazła tuż obok. Chwyciła cię za dłoń. Judith , ciebie za ramię chwycił Gorsou, asekurując przed upadkiem w dół. Nagle ich inkantacje ustały, a świat zawirował i zniknął. Wy pojawiliście się w miejscu, w którym wasza przygoda się rozpoczęła. Tura 9 Część z was dostała w wiadomości prywatnej fragmenty przeznaczone tylko dla waszych postaci. Pamiętajcie, że podzielić się nimi możecie tylko fabularnie. Następne posty piszecie już w tych lokacjach: Kowen Dnia - Kozia Arteria Kowen Nocy - Austostrada dla traktorów Gill, bardzo dziękuję za uczciwość i spostrzegawczość. Twoje konto zostało pomniejszone o 20 pż M. Xiulan, Tereso, z racji braku informacji o miejscu, w którym stoicie, umieściłam was na bazie treści postów waszych i innych osób. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
14 kwietnia 1985 rokuStrachy kukurydziane w zagajniku należącym do rodziny jej męża niepokoiły ją nad wyraz mocno. Nie spieszyła się jednak z rozpoczęciem kwestii pozbycia się ich problemu ze względu na rodzinę Joe. Trzeba ich było powstrzymać jakoś od przychodzenia tutaj, a przynajmniej zmniejszyć prawdopodobieństwo, że to zrobią. Po rozmowie, co wydaje się dobrym powodem do unikania tego miejsca, postawili na drapieżniki, które zagnieździły się w okolicy, najwyraźniej wyczuwając łatwy łup z rodzinnych ferm i hodowli. Razem z ukochanym zaczęli więc opowiadać (szczególnie jej mąż - wczuł się tak, że cała rodzina była gotowa mu uwierzyć, iż sprawa jest poważna), ze najwyraźniej coś się tam zaczaiło, w związku z tym weźmie na siebie odpowiedzialność pozbycia się problemu, nie wie jednak ile mu to zajmie. Przy okazji zawarł prośbę, by rodzina tam nie chodziła, bo jako najstarszy z rodzeństwa chce mieć pewność, że nic im nie zagrozi, tak samo jak nestorowi rodu i jego bliskim. Padmore przeczuwała, że raczej to zaakceptowali i nie zamierzali tam się kręcić. W razie co jednak Joe, dla dobra sprawy, gotów był poświęcić parę świń i sfabrykować atak dzikich zwierząt na jego fermę. Oboje jednak mieli nadzieję, że to nie będzie konieczne. Imani jednak z kolei przekonała go, by nie szedł pomóc jej z przydzielonym zadaniem. Nie dlatego, że mu nie ufała lub nie wierzyła w jego zdolności. Wprost przeciwnie. Miała jednak obawy co by się stało, gdyby im obojgu coś się stało. Chociaż jedno z nich musiało być zdrowe i pełne sił, a polowanie pokazało, że to wcale nie jest takie oczywiste, że unikną poważniejszych uszkodzeń ciała. Na szczęście były osoby, na które mogła liczyć i już wkrótce umówiła się z nimi na wspólne ubijanie potworów. Stawiła się w uzgodnionym miejscu, tak by nie mieli stąd za daleko na miejsce i przysiadła na kamieniu. Lucyferze, miej nas w opiece. Niech to pójdzie lepiej, niż szło ostatnio. Czas na odpis: sobota, godz. 16:00. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Astaroth Cabot
Astaroth Cabot zasłynął w magicznym świecie z tego, iż był człowiekiem, którego można było przysłowiowo przyłożyć do rany przynajmniej według wszelkich pozorów, budowanych przez niego skrupulatnie przez te wszystkie lata kapłańskiej posługi. Wiedział doskonale, że jako Kapłan Kościoła Piekieł musiał zdobyć jakoś zaufanie magicznego społeczeństwa i robił wszystko, aby to zaufanie sobie zaskarbić… Kimże byłby bowiem kapłan oraz sędzia, pozbawiony psołecznego zaufania? Nikim z pewnością, może jakimś oszustem nie taka kaeira jednak była mu pisana. Wszak był samym Mojżeszem Lucyfera, człowiekiem niosacym jego słowo oraz będącym ucieleśnieniem wszystkich jego czynów w najskromniejszym ze wszystkich wydań. Wciągnął powietrze do płuc robiąc głłęboki wdech, ciesząc się wiejskim powietrzem. I w Kowednie Dnia zasłynął jako osoba skora do pomocy, niezwykle skrupulatna w swych zadaniach więc gdy tylko nadarzyła się kolejna okazja do pokazania, jaki jest wspaniały… Cóż, nie potrafił odmówić, zwłaszcza gdy prośba wychodziła z rodu zaprzyjaźnionego z jego własnym. - Ach, to wiejskie powietrze… Ponoć dobrze działa na płuca. - Mruczy, rozciągając wargi w uśmiechu. Mokry nos wiernego psiego towarzysza szturchnął go w dłoń, co sprawiło, że Cabot poklepał go po głowie. Zielone spojrzenie powędrowało do hebanowej Padmorówny, uważnie mierząc ją wzrokiem. WOlałby gdyby to jej mąż towarzyszył im na tej wyprawie, lecz jeśli nie ma co się lubi… Niestety, Cabot aż nazbyt często musiał naginać się do tej zasady. - Imani, moja droga… - Ostatnie dwa słowa, choć wypowiedziane bardzo uprzejmie, niosą w sobie specyficzne, dwuznaczne akcentowanie, jak to zresztą miał w zwyczaju, gdy przyszło mu się zwracać do innych stworzonek. - Nakreślisz sytuację? - Prosi, chcąc upewnić się że wszyscy są na tej samej stronie. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
A kto umarł, ten nie żyje – obecnie Biały Łoś, który poturbował nas wszystkich, był dokładnie przetworzony i pozostała po nim jedynie sromotna legenda. I solidne poroże. Jeszcze nie wiem, co z nim zrobię, jak Gorsou nie będzie chciał, to powieszę w Red Bear Stronghold, na pamiątkę. Kwiecień był najbardziej ryzykownym miesiącem od bardzo dawna, bo poza smutną robocizną, doszły mi jeszcze dodatkowe treningi, a przy okazji też i pojedynki. Padmore przyszła, żeby pomóc mi z Białym Łosiem – nie mogłam więc odmówić, wystawić jej i kompletnie olać. Nawet jeśli Carterom z Padmore’ami po drodze nie było, to łączył nas jeden cel – cel ważniejszy niż wszystko inne. Powinniśmy siebie wzajemnie wspierać. Widzę, że z Imani jest wszystko w porządku. Nie widzę wielkich śladów po dzikich bojach z legendarnym Łosiem. Dostrzegam też Sebastiana – ten także kości ma już zrośnięte i miejmy nadzieję, że to wszystkie, włącznie z żebrami. Dostrzegam jednak jeszcze jedną osobę, która w Cripple Rock nam nie towarzyszyła. Nie bez powodu. To nie tak, że Carterzy nie lubią się z Cabotami. Ja nie lubię tego konkretnego Cabota. W jednym jednak jestem w stanie mu dzisiaj przyznać rację i oddać honory. — Ta, właśnie – potwierdzam więc, że zdałoby się nakreślić sytuację. – Jak na przykład, co do bestii na polach ma diakon? Będziemy je nawracać, czy rzucać Księgą Bestii i liczyć, że dzieci Lucyfera wypierdki z Piekła jednak nie ruszą? Swoją drogą, jestem tutaj w życiu chyba po raz drugi. Po raz pierwszy, dwa miesiące temu, byłam świadkiem pogrzebu Upadłego, od którego wszystko się zaczęło. Ciekawe, czy Surtr podzieli jego los. Lepiej, aby nie. Być może w tej nierównej walce to on będzie naszym pierwszym sprzymierzeńcem. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Po przygodach z Widmowym Łosiem dał się zabrać do szpitala i poskładać. Na ten moment kości mają się całkiem nieźle, a po ranach pozostały już tylko kolejne blizny do kolekcji. Nie został na obserwacji i zawinął się stamtąd tak szybko, jak tylko pozwoliło mu na to zdrowie. Nie miał czasu na bezczynne siedzenie w szpitalu – pracy nieustannie jest dużo, na dodatek musiał – i wciąż musi – trenować na możliwą konfrontację z Freyrem. Czuje na karku oddech zagrożenia, wie, że czas wyprawy po Surtra zbliża się nieubłaganie, a możliwości przygotowania do niej kurczą się z każdym dniem. Są w gronie swoich i każdy z osobna mógłby zrzucić to jak wygląda na powyższe kwestie. Praca, trwająca apokalipsa, odniesione rany, przemęczenie. Nikt z pewnością nie podejrzewałby go o problemy rodzinne. Pewnie jest za wcześnie by móc to tak nazywać, bo wciąż odwleka moment konfrontacji, nawet jeśli na wszystkich innych płaszczyznach życia jest z nią za pan brat. Był w archiwach, zobaczył brak nazwiska w rubryczce „ojciec” w aktach Lyry Vandenberg. Od tamtej pory jedyne co z tym zrobił, to odkładanie niewygodnej kwestii na dalszy plan. Zawsze coś było. Szpital, praca, treningi, więcej pracy. I Judith. — Carter, panie Cabot — wita się zwyczajowo. W Kowenie Dnia nie jest tajemnicą, że obydwoje z Judith należą do gwardii, w związku z czym nikt nie dziwi się na brak minimalnych formalności między nimi. Każdy już dawno nawykł do żołnierskiego Carter i Verity, brzmiących jak zaszyfrowane rozkazy. Z Cabotem za to nigdy nie przeszedł na „ty” i nigdy nie wysuwał się z tą propozycją, mimo że z racji wieku ten krok należy właśnie do Sebastiana. Uważa jednak, że zwracając się do diakona i sędziego, z którym nie miał okazji napić się koniaku, wypada utrzymać to minimum formalności. — Imani, dzień dobry — kończy powitania na gospodyni, która sprawiła, że znów znajdą się w miejscu, w którym odbył się pogrzeb upadłego anioła. Znów – dla Judith i Sebastiana. Pierwszy raz dla pozostałych. Jego powitanie szybko niknie pod tworzącą się napiętą atmosferą między Carter i Cabotem. To nie pierwszy raz, gdy zauważa kąśliwe uwagi ze strony Judith w stosunku do diakona. Nigdy w zasadzie nie pytał, z jakiego powodu jest na niego taka cięta, bo dotąd nie miał powodu się tym interesować. Teraz o dziwo ma ochotę zapytać. Gdyby to nie była Judith, pewnie by się wtrącił, pewnie by nawet potępił ten komentarz. Ale to jest Judith. A gdy jest z Judith, stoi po stronie Judith choćby w ten sposób, że nie próbuje występować przeciwko niej. Można to nazwać nawykiem zawodowym, można to nazwać również zgoła inaczej – wedle preferencji. On na przykład preferuje tego nie nazywać. — Oczekujemy na kogoś jeszcze? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Pierwszy na miejscu pojawił się Astaroth Cabot. Imani na jego widok stwierdziła, że czas wstać z kamienia, tym bardziej, że pewnie jakoś za nim szli kolejni uczestnicy dzisiejszego polowania na potwory. Notabene, stawało się to już niemal typową rozrywką Kowenu Dnia. Coś czuła, że jak po apokalipsie będzie taka możliwość, zaczną się umawiać na takie rzeczy regularnie. Miała tylko nadzieję, że wtedy jednak nie będą musieli dopadać zmutowanych bestii. Nie chciała wymyślać kolejnych wymówek na siniaki i zranienia. - Astarothcie - kobieta również się przywitała. Nie wiedziała, jak się czuła z tym, że na tę misję wybrał się nawet diakon. Oczywiście ona czuła się nie na miejscu, ale miała wrażenie, że on tym bardziej powinien. Wydawało jej się, że tacy ludzie niosący słowo Lucyfera powinni raczej nieść wsparcie z tyłu. Trudne czasy wymagały jednak specjalnych środków. - Oczywiście, niech tylko reszta przyjdzie - powiedziała z uśmiechem, wskazując głową nadchodzącą osobę. - O, właśnie idzie Judith! - jak bardzo mrukliwa by się nie wydawała, Padmore potrafiła docenić jej zaangażowanie w sprawę, umiejętności łowiecko-bojowe i pracowitość. Mina jej jednak lekko zrzedła na jej słowa. Autentycznie nie wiedziała co powiedzieć. Czy to ich jakieś wewnętrzne żarty, w które nigdy nie miała być okazji zaangażowana czy jakaś próba obrażania się? Nie mogła pozwolić na to drugie, bo mieli się bić jednak ze strachami kukurydzianymi, ale jeśli to pierwsze to pewnie im zepsuje humor. Postanowiła poobserwować ich przez chwilę, wyciągnąć wnioski i dopiero wtedy ewentualnie zareagować. - Witaj - przywitała się z Sebastianem, mając nadzieję, że mężczyzna pomoże jak coś załagodzić sytuację... albo rozdzielać kłócących się. - Miał dołączyć Rousseau, ale ma wskazówki, jak w razie co nas dogonić, więc myślę, że możemy już iść. Opowiem wam po drodze co nieco - kobieta zaczęła ich prowadzić w stronę, gdzie ostatnio Joe widział te istoty. Nie martwiła się czy te potwory ich zaskoczą, bowiem były na to zbyt wysokie. - Po śmierci Erosa w tej okolicy czuć prastarą i niebezpieczną magię. Od jego krwi umarła część roślin. Jednakże, co najgorsze, zalęgły się cztery strachy kukurydziane. Jeden z nich jest ewidentnie mutantem. Zamiast dwóch metrów wysokości ma aż trzy. Na szczęście nie natrafiły jeszcze na żadnych ludzi, ale znaleźliśmy dwa psy z połamanymi kośćmi. Stanowią zagrożenie, są bardzo agresywne, nie odpuszczają nikomu i nie dopuszczają nas do naprawdę ważnego miejsca. Dlatego musimy się ich pozbyć - powiedziała zdecydowanie, choć nie traciła przy tym swojej pogody ducha. - Macie jakieś pytania? - wiedziała, że potem nie będzie na nie czasu. Szła przodem, znając już wszelkie drogi przez teren należący do Padmorów na pamięć. I w pewnym momencie wypatrzyła ich cele. - Tam są! Nie ma co się skradać, i tak nie będą chciały nam uciec. - zapewniła, po czym z rosnącym w niej strachem pokierowała ich dalej w stronę strachów kukurydzianych. Miała w planach zaatakować największego, ale stchórzyła. Stwór był naprawdę niczym potwór ze snów. Dlatego Imani zdecydowała się zaatakować pierwszego od lewej, rzucając zaklęcie. - Alisfaucium! - rzuciła, trafiając skutecznie i powodując wychodzenie z przełyku celu drażniących much. Potwór zaraz jednak próbował do niej dopaść. - Tela! - próbowała rzucić i już była pewna, że jej się uda, ale jej przeciwnik był ciuteńkę szybszy. Zaraz poczuła zadrapanie na ramieniu, od którego aż zasyczała z bólu. Dobrze, że to nie był jej pierwszy raz. Strachy kukurydziane są cztery - jeden zamiast zwyczajowych 2 metrów wzrostu, ma 3. Za owym potężnym strachem kukurydzianym podążają 3 inne. Po ataku strach odpowiada na atak, dlatego zalecany jest rzut na unik – w przypadku trafienia albo braku uniku dochodzi do utraty 10PŻ, a gdy uderzy ten największy aż 20PŻ. W przypadku utraty więcej niż 80 punktów życia w wyniku ataków dojdzie do złamania rąk u ofiary. Jeśli nikt nie zaatakuje danego stracha kukurydzianego, losuje on sobie ofiarę i w nią uderza – wtedy też należy unikać. Proszę, zaznaczajcie wyraźnie w poście lub pod nim którego stracha atakujecie (możecie pisać pierwszy/drugi/trzeci od lewej, jak ja, bądź zaznaczać, że chodzi o tego największego - tak, by nie doszło do nieporozumień). PŻ wszystkich: Imani Padmore – 161PŻ - 10 PŻ = 151 PŻ Astaroth Cabot – 165PŻ Judith Carter – 174PŻ Sebastian Verity – 183PŻ 3-metrowy strach kukurydziany – 200PŻ 1. strach kukurydziany – 100PŻ - 20PŻ = 80PŻ 2. strach kukurydziany – 100PŻ 3. strach kukurydziany – 100PŻ Rzuty Imani Alisfaucium: [próg: 70] 89 (zaklęcie udane) Tela: [próg: 60] 39 + 20 (magia natury) = 59 (zaklęcie nieudane) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Odpowiedzi nie było, nie będziemy więc rzucać w strachy (jak się potem okazało) Księgą Bestii (i dobrze, szkoda ksiąg, mogą jeszcze posłużyć), a Cabot miał widocznie bardzo wiele talentów, o których nie wiedziałam. Poza doprowadzaniem Carterów do białej gorączki i wmawianiem bajek o histerii jednej z kuzynek. Nie był to czas na wyciąganie rodzinnych brudów. Cabot jaki jest – każdy widzi, a póki co stał po tej samej stronie co my wszyscy, po stronie Lucyfera, oczywiście, więc należała mu się chociaż kapka chęci do współpracy. Na więcej się nie zdobędę. Zostawiam go w spokoju (na tyle, na ile mogę). Zaraz moją uwagę przykuwa zresztą Sebastian, na widok którego kącik ust lekko drga, jednak staram się zamaskować to dziwnym grymasem i odwróceniem głowy w drugą stronę. Mogę przy okazji udać, że wypatruję wspomnianego Rousseau. Szczerze jestem zdziwiona, że się zgłosił na wyprawę i ani trochę zaskoczona, że jednak nie przyszedł. Pięciometrowy Biały Łoś to jednak za dużo przygód jak na fana dobrej książki. Czy czymkolwiek on się tam zajmuje. Padmore na szczęście szybko przechodzi do sedna sprawy, ujawniając, że czeka nas starcie ze strachami kukurydzianymi. Przywykłam do leśnych bestii, ale przyznać muszę, że na takie jeszcze nie polowałam. Może dlatego, że pola uprawne niekoniecznie są terenem dla Carterów, a i Carterzy nie są mile widziani na polach Padmore’ów. Patrząc na to, że za moment idziemy całą wycieczką za Imani, może się to zmieni. Może. Nie robię tego interesownie. Robię to dlatego, że poprosiła o pomoc i jest w Kowenie. Każdego członka Kowenu bym wsparła i chroniła. Nawet takiego Cabota. Zostawiając go jednak. Kręcę głową, bo nie musi mi robić wykładu na temat strachów kukurydzianych. Pamiętam jeszcze ich opis z lekcji o magicznej przyrodzie, więc wiem, że skurczybyki mają siły na tyle, aby połamać komuś bez problemu kości. Spoglądam na psa, którego przyprowadził ze sobą Cabot. Wyjątkowo gówniany pomysł wyglądał jeszcze bardziej gównianie na tle tego, co opisała Padmore – że znaleźli już dwa psy z połamanymi kończynami. Szkoda zwierzaka. Ale może mnie jeszcze zaskoczy. Przechodzimy więc do części mało przyjemnej – czyli do czystego rozpierdolu. Sprawdzam jeszcze krótkim spojrzeniem przygotowanie psychiczne każdego z członków ekspedycji, nim ściągam z ramienia strzelbę. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, oby to nie był pierwszy dzień. — Tylko nie dajcie się połamać, mamy Frejra do ubicia – przypominam wszystkim zgromadzonym łaskawie. Nie wiemy też, czy ci drudzy nam nie przeszkodzą i misja nie stanie się ze śmiertelnej – wyjątkowo śmiertelną. Padmore atakuje pierwsza – atak celny. Widzę, jak strach zamierza się na nią, a huk strzału pada odrobinę za późno – skurwiel zdążył dosięgnąć Imani, ale przy okazji zwrócił uwagę na mnie. Jak zresztą wszystkie inne małe skurwiele, słysząc tak głośny wystrzał. Ten już na mnie szedł, a ja nie mogłam dać się podejść tak, jak w przypadku Białego Łosia – nie mogłam dać się tak poturbować, żeby znowu uganiać się za Winnifred po szpitalu. — Decerto – inkantuję, gdy opuściłam na chwilę strzelbę i czuję, że czar powinien zadziałać doskonale. Ufam temu na słowo, bo za moment znowu podnoszę strzelbę i lekko, intuicyjnie się wycofując, szukam wzrokiem następnej swojej ofiary. Ktoś musi zająć się tym zmutowanym skurwielem. Chwila skupienia. Wydech. Upewnienie się, że mierzę odpowiednio, uniesienie lufy, nacisk na spust, wystrzał. Kula trafia dokładnie między oczy jeszcze zanim strach postanowił się zaprzyjaźnić z wyjątkowo upierdliwym dobermanem Cabota (już do niego szedł) i dołączyć go do reszty połamanych przyjaciół. Strach chwieje się i po chwili upada. Powinien być martwy. Oby był martwy. Ponownie opuszczam lufę, szybko kalkulując sytuację. Jednego jest za dużo, więc rzucam na tego najbliżej nas wszystkich: — Foveo. Teraz będzie miał problem, żeby nas celnie zaatakować. Strzał #1: 22 + 23 + 50 = 95 | postrzelony w ramię strach nr 1 | PŻ dla 1. stracha: 80PŻ - 10P - 30W = 40PŻ Decerto: 76 + 24 = 100 > 85 | obrona udana Strzał #2: 49 + 23 + 50 = 122 | postrzelony strach-mutant | strzał w głowę - śmiertelny Foveo: 65 + 24 = 89 > 85 | zaklęcie udane (strach nr 3) |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Astaroth Cabot
Diakon czy tez nie Astaroth Cabot zawsze był mężczyzną, który nie bał się pobrudzić własnych rak w imię Lucyfera. Był przecież wychowany w przekonaniu, że jest jego Wybrańcem, kimś komu pisany był sukces u boku Czarnego Pana i kto był stworzony do rzeczy wielkich… Dlaczego więc miałby pozostawać przy księgach, w bezpiecznych murach Katedry Piekieł? Nie rozumiał więc tych zaskoczonych spojrzeń, ani tym bardziej docinek jakie padały w jego stronę z ust Carter, którą jedynie zgromił spojrzeniem - sam przecież był ponad to, a rozhisteryzowana kobieta zwyczajnie nie była godna jego uwagi. - Panie Verity. - Przywitał się z kuzynem, którego niestety nie miał jeszcze okazji lepiej poznać, zapewne przez fakt odrobinę innych interesów. Sam z resztą obejmował pieczę nad ważnymi stanowiskami, zaś zaufaniem oraz sympatią darzył jedynie nielicznych. Wsłuchiwał się uważnie w słowa ciemnoskórej, by najzwyczajniej w świecie kiwnąć głową, po czym podwinąć rękawy koszuli i na tę okazję przywdziewając szyty na miarę garnitur, zupełnie jakby Cabot innych ciuchów nie posiadał. Nie wdawał się w dłuższe dyskusje pewien, iż nie były one potrzebne. Mieli zadanie które należało wykonać, na wszelkie uprzejmości oraz słowne flirty z Carter przyjdzie jeszcze czas, gdy już uda im się pozbyć kukurydzianych strachów… A on nigdy nie przepadał za smakiem kukurydzy. Imani sięga po czary pierwsza, zaś strach sięga po nią, nie było teraz czasu na opatrywanie sobie ran. Słyszy strzał, uważnie obserwuje co też się dzieje, a gdy Carterówna zabija stracha czającego się na szczekającego psa… Mógłby jej za to podziękować. Kiedyś. Gdyby go związano i naćpano, ale mógłby. Nie zamierza stać z założonymi rękami. - Exigo - Wypowiada w zaklęcie, a pierwszy strach wylatuje w górę, aby z pełnym impetem uderzyć o ziemię. Wtedy też dopada do niego wyuczony doberman, zaciskając silne szczęki na szyi demona, by dokończyć jego żywota. Uwaga Cabota przechodzi więc na drugiego stracha. - Impetum Nuntiorum - Kolejny czar ucieka z jego ust, magia jednak stawia się i nim Cabot zdąży uskoczyć, szpony stracha zahaczają o jego marynarkę, rozrywając szlachetny materiał i membranę jego skóry. Zielone oczy kipia złością, ból zdaje się nie dosięga za sprawą szalejącej w żyłach adrenaliny zaś sam Astaroth wypowiada kolejne zaklęcie. - Diruptio - I teraz jednak magia nie odpowiada, rozcięcie na jego ramieniu zabarwione czerwienią krwi zwiększa się. Chyba potrzebował treningu. - Kurwa, Diruptio - Powtarza zaklęcie, tym jednak razem magia słucha go, a Strach trafiony wiązką czaru ląduje na ziemi. Doberman ujada gdzieś obok, zaciskając zęby na ramieniu stracha, zupełnie jakby próbował odwrócić jego uwagę. Strach nr. 1 40PŻ - 20PŻ = 20 PŻ, zagryziony? Strach nr.2 100PŻ - 20 PŻ = 80 PŻ Astaroth Cabot – 165PŻ - 20PŻ = 145 PŻ |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian obdarza każdego diakona kredytem zaufania i zapleczem szacunku, stworzonym specjalnie dla osobistości reprezentujących Kościół. Dlatego też powstrzymuje się nawet w myślach od skomentowania zarówno niepraktycznego ubioru, jak i zabrania psa na walkę z magicznymi stworzeniami. Nawet jeśli pies jest przeszkolony, więcej w tym ryzykowania jego życiem niż rzeczywistej zdatności przeciwko istotom – tak przynajmniej przypuszcza. Swoją krytykę zatrzymuje w zarodku i skupia się na misji, jaka przed nimi stoi. Wszyscy poza Cabotem zahartowani są już ładnie po niedawnej walce z Widmowym Łosiem, w obliczu którego zwykłe Strachy Kukurydziane nie wydają się równie przerażające. Nawet ten zmutowany, trzymetrowy, nie ma w końcu pięciu metrów, kilku ton wagi i ogromnych poroży. Co prawda wagi nie może być pewien, ale tak wnioskuje, widząc przed sobą cztery strachy. Nie robią takiego wrażenia, jak mityczne stworzenie, które ubili tydzień temu. Jest ich co prawda więcej, ale nie mają także przewagi liczebnej. Liczy więc na to, że z tej potyczki nie wyjdą z takimi szkodami jak z poprzedniej. I że nie będzie musiał powstrzymywać nieznanych wcześniej odruchów, gdy Judith staje przed niebezpieczeństwem. Jeśli dała radę z ranami zadanymi przez łosia, da radę ze strachami. Oby się nie mylił. Judith nadaje tempo misji, szybko rozprawiając się ze zmutowanym strachem. Diakon pokonuje kolejnego, przy czym okazuje się, że pies jest najwidoczniej złakniony walki – dobija stwora, idąc wzorem swojego pana. Dzięki działaniom całej trójki, na polu walki zostają dwa strachy, więc można powiedzieć, że reszta to już tylko formalność. We czwórkę z pewnością się z nimi rozprawią. Czy szybko? Oby. Jak dobrze pójdzie, może zdążą jeszcze wrócić na późny obiad. O ile Imani nie zaplanowała posiłku po misji – łatwo mu to sobie wyobrazić. Zabrać kogoś na śmiertelnie niebezpieczny pojedynek i nie uraczyć ciepłym, domowym obiadem? Brzmi jak skandal w kontekście kogoś pokroju Imani Padmore. — Impetum Nuntiorum. — Nie wyszło. Cóż, to tylko rozgrzewka. Potem pomyśli o tym jak wzmocnić szanse na udane czary. Na razie musi się obronić, bo nie do końca uformowana magia tylko rozjuszyła stracha. — Sis. Nic z tego. Istota atakuje, nic sobie nie robiąc z prób obrony, a Sebastian zaciska jedynie zęby, czując, jak niedawno zasklepiona rana na ramieniu znów się otwiera za sprawą nowego cięcia. Verity pozostaje przy tym samym strachu, jeszcze raz próbując swojego szczęścia. — Spiculum. — Sromotna porażka. — Sis. — Najwidoczniej nie jest dzisiaj w formie i magia postanawia się buntować. Przyjmuje cios w milczeniu, a sam wyciąga i odbezpiecza pistolet. Pierdoli to, najwidoczniej lepiej będzie pójść za przykładem Judith i skorzystać z broni. Wszystkie 4 czary na Stracha nr 2 nieudane. Sebastian: 163/183 PŻ (-20 P) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Lucyfer zdecydowanie nad nimi czuwał - do takich wniosków doszła Imani widząc, że powtórzyła się sytuacja z polowania na magicznego łosia i Judith Carter kolejny raz trafiła potwora w głowę - tym razem śmiertelnie. Stwór zaraz padł, a kobieta miotała zaklęciami jak szalona. Czy tak wyglądają wybrańcy ich Pana? Nie miała pojęcia, ale jeśli tak, miała nadzieję na bardziej gadatliwych uczniów. Ku jej skrytemu niezadowoleniu, starsza kobieta nie chciała się zbytnio uzewnętrzniać. Sapnęła jednak, mimo sytuacji, spoglądając kątem oka lekko potępieńczo na Astarotha. Może to i było pole walki, ale czyż nawet w takim wypadku nie powinien świecić przykładem i nie przeklinać? Ale może przesadzała. W końcu diakon też człowiek i może mu się wyjątkowo wymknęło. Zdecydowanie jednak nie zamierzała z mężczyzną na ten temat rozmawiać. Nie była jego matką. Rozmawiała tylko ze swoimi dziećmi, by nie powtarzały niektórych słów niczym papugi i liczyła, że to się uda, że będą dobrze wychowane. Cóż, w sumie na wsi chociaż było z dala od przeklinających studentów. No i mogło być gorzej. Mogła być żoną marynarza lub szewca. A ci z pewnością klną na potęgę. Z kolei w stronę Sebastiana przez krótką chwilę zerknęła ze zmartwieniem. Wydawało jej się w ferworze walki, że jego szczęście z kolei opuściło. Nie miała jednak czasu się zajmować ranami Verity'ego czy Cabota, nie mówiąc już o swojej. Widząc, że największy ze strachów padł po jednym strzale, a pies diakona wykańczał drugiego, już nie zmutowanego stwora, Imani wzięła się za drugiego, środkowego ze strachów kukurydzianych normalnej wielkości. - Alisfauciam! - rzuciła skutecznie, następnie próbując się obronić: - Tela!. Tym razem również nie zdążyła z drugim zaklęciem, podejrzewała, że przez ból zranionej ręki, przez co poczuła, jak od ciosu stracha powstaje jej na drugim ramieniu dość podobna rana. Niech to szlag! PŻ wszystkich: Imani Padmore – 161PŻ - 10 PŻ - 10PŻ = 141 PŻ Astaroth Cabot – 165PŻ - 10PŻ - 10PŻ = 145PŻ Judith Carter – 174PŻ Sebastian Verity – 183PŻ - 10PŻ - 10PŻ = 163PŻ 1 strach kukurydziany – 100PŻ - 20PŻ - 40PŻ - 20 PŻ - 10PŻ = 10PŻ 2 strach kukurydziany – 100PŻ - 20 PŻ - 20PŻ = 60PŻ 3 strach kukurydziany – 100PŻ (skonfundowany) Rzuty Imani Alisfaucium: [próg: 70] 93 (zaklęcie udane) Tela: [próg: 60] 34 + 20 (magia natury) = 54 (zaklęcie nieudane) |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Okazuje się, że drugi strach jeszcze nie padł i choć trzymał się na nogach, trzeba było go dobić. Nie stanowi dużego zagrożenia, więc Sebastian uznał, że skoro pies już tak rwie się do walki, rozsądnie będzie jemu zostawić finalne ugryzienie – to powinno położyć stracha na dobre. Sam, niezadowolony z poprzednich porażek, celuje w stracha, którego wcześniej zaatakowała Imani. Kusi go mierzyć w głowę, ale wie, że to nie pora na ryzykowanie i testowanie swoich umiejętności. Nawet jeśli ustrzelił na tarczy kilka dziesiątek, nie oznacza to, że jest gotów podejmować takie ryzyko podczas walki. Nie po to wyciągnął pistolet, by dalej liczyć na łut szczęścia. Co prawda nie nazwałby udanych zaklęć magicznych jedynie szczęściem, ale faktem jest, że magia bywa dużo bardziej kapryśna niż spust pistoletu. Wystarczy spojrzeć na Judith – być może nie rozstrzelała wszystkich strachów jeden po drugim tylko z litości dla godności swoich towarzyszy. I żeby się przypadkiem nie zanudzili. Sebastian oddaje dwa strzały, jeden po drugim, celując w najbardziej odsłonięte miejsce Stracha Kukurydzianego – brzuch. Obydwa są celne, a przeciwnik pada trupem, nim jest w stanie dosięgnąć Sebastiana. W odruchu prawie uśmiechnął się do Judith, na szczęście udało mu się powstrzymać. Nie będzie z siebie robił pajaca i cieszył się jak dzieciak, bo dwa razy pod rząd dobrze strzelił. Przed ich treningami też celnie strzelał i nie robił z tego wielkiego halo. Ale musi przyznać, że ćwiczenia z Carter dużo mu dały i teraz jest dużo, dużo bardziej pewny tego, że nabój sięgnie celu. No, jak trochę jeszcze to kontynuują, to może i sam także zacznie kłaść przeciwników jednym strzałem w łeb. Oddaję dwa strzały pod rząd w brzuch (próg 45) do stracha nr 2. #1 - 66 (27 + 20 +19) UDANE #2 - 69 (30 + 20 +19) UDANE Obrażenia dla stracha nr 2: -20 P i -60 W, łącznie 80 PŻ, strach wyeliminowany. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Patrząc po tym, jak ogromną przewagę mieliśmy nad strachami, mogłam być spokojna. Wprawdzie niektórzy poobrywali (dokładniej – praktycznie wszyscy), ale jeszcze sobie łap połamać nie dali. Może ich poboli przez kilka dni, ale przejdzie. Przeżyją, nie mam co do tego wątpliwości. Jeden strach dogorywa, gryziony przez psa. Swoją drogą, okropna śmierć, nie chciałabym wpaść pod szczęki zwierzęcia. Drugim, tym środkowym strachem zajmują się kolejno Padmore i Sebastian. Uśmiecham się kącikiem ust, słysząc znajome kliknięcie przy ładowaniu broni. Verity wprawdzie wolał bardziej poręczny pistolet, ale jest tak samo skuteczny. Dwie kule trafiają w brzuch bestii, kończąc jego marny żywot. Mogłabym być dumna. Będę, potem. Nie przy ludziach. Nie przy Cabocie. Sama podnoszę strzelbę i celuję w ostatniego, który pozostał. Celuję wyżej niż Sebastian – w pierś. Jeden wystrzał kładzie i ostatniego stracha, którego akurat nie gryzł pies Cabota. — I po robocie – mamroczę, opuszczając strzelbę, po czym spoglądam w stronę, skąd dochodziło warczenie psa. – Zlitowałbyś się i dobił tego stracha – mówię do Cabota. Pies może załatwić sprawę, ale ile to zajmie? Jeszcze pewnie kilka minut, zanim i ostatnia bestia zostanie pozbawiona życia. Czy coś czuje? Pewnie tak, ale bardziej wkurwiają mnie odgłosy psa i szamotaniny. Jeszcze mu łapy połamie, a po co nam tyle problemów. — Wszyscy są cali? – pytam tylko dla formalności, wzrokiem prześlizgując się po Padmore i Sebastianie. Nikt nie umarł, nikt nie dał sobie połamać łap. Zadanie wykonane, jeszcze tylko posprzątać i można iść do domu. Swoją drogą, ciekawe czy cokolwiek przywróci życie tutejszej okolicy po tak bolesnym zespoleniu z krwią Erosa. Ja wciąż noszę ślady po niej na kostce, ale nie mam czasu przejmować się bliznami, i tak nie mają jakich wrażeń wizualnych psuć, bo i nie od wyglądania tutaj jestem. Strzelam w stracha nr 3: 68 + 23 + 50 = 141 | strzał w serce, śmiertelny |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Astaroth Cabot
Astaroth sądził, że opanowanie strachów kukurydzianych okaże się zadaniem… Wymagającym odrobinę większego zaangażowania. Na dobrą sprawę mógłby ( po za jakże teatralnym odebraniem to tu i tam oraz poświęceniem marynarki) usiąść sobie na ławeczce (nawet jeśli jej tutaj w okolicy nie było), wyjąć zza pazuchy fajkę i uważnie przyglądać się, jak to inni odwalają brudną robotę w sposób niekoniecznie honorowy magicznie. Mógłby później na kanwie tych wydarzeń spisać piękne kazanie, które opowie potem żarliwym głosem w formie przypowiastki chwalącej lucyfera oraz jego Wybrańca (odrobinę podkolorowując zdarzenia, nikt przecież nie lubił opowieści pozbawionych tryskającej juchy oraz bohaterskich czynów). Tak, to byłby dobry scenariusz. A mimo to pobrudził sobie sam dłonie, odniósł nawet trochę ran które zapewne za kilka lat dopisze do jakichś bardziej heroicznych wydarzeń, również w imię Czarnego Pana. Działał więc, zadowolony z obrotu spraw oraz wyjątkowo, broni palnej Carterów która z pewnością była zaczarowana ( w końcu prosta kobieta jak Judidth nie była w stanie tak dobrze strzelać). - Pani Carter boi się złamać paznokietka? - Mruczy więc z tym niemal chłopięcym uśmiechem, jaki wymalował się na jego wargach, bo przekomażania powoli zaczynały mu się podobać. - Diruptio… - Mruczy, magia jednak okazuje się nie posłuszna. - Diruptio… - Mruczy ponownie, przybierając pokerową twarz, gdy jednak magia ponownie się nie odzywa, wydobywa z ust cichy gwizd, a Hugo dokańcza żywota ostatniego ze strachów. Dopiero teraz Cabot przenosi spojrzenie na swoje ramię. -Nic wielkiego. - Zapewnia, wszak mięczakiem nie jest, a wypełnione zadanie pozostawia go… z dziwną pustką. Czy to już czas na drinka? Rzut 1 (próg 65) 33+11= 44 (nieudane) Rzut 21 (próg 65) 49+11= 60 (nieudane) Strach nr. 1 10PŻ - 10PŻ = 0 PŻ, dajcie psu uratować honor właściciela |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Ostatecznie wszystkie strachy padły pod ich naporem, przez co Imani z niedowierzaniem rozejrzała się po pobojowisku. Coś, co wydawało się sprawą ciężką do rozwiązania, okazało się łatwiejsze od polowania na jedno, wielkie zwierzę. Oczywiście Padmore nie narzekała. Wolała w tę stronę niż gdyby musieli znowu szukać pomocy medycznej, tak samo jak jakiś tydzień temu. A rany, które miała, łatwo będzie zakryć. - Ja tak. A wy? - odpowiedziała na pytanie Carter, dopytując reszty i rozglądając się naokoło. Pobojowisko wydawało jej się dość smutnym widokiem, dlatego wiedziała, że ostatnim krokiem przed rzucaniem tutaj rytuałów jest zrobienie tego, co kury domowe umieją najlepiej, nie licząc oczywiście gotowania - sprzątanie. - Myślę, że najłatwiej będzie je zebrać w jedno miejsce i spalić. Jest tu sporo suchych drzew, więc pewnie będzie łatwo ścinać gałęzie, a z pomocą magii ich ciała powinny się łatwo spalić - ale może się myliła. Zakładała jednak, że w takim momencie ktoś jednak wspomni, że ma lepszy pomysł. Pogłaskała psa, jeśli ten się dał, aby go jakoś nagrodzić, po czym zaczęła zbierać z jedno miejsce gałęzie, by nie tracić czasu. Założyła, że mężczyźni będą woleli zająć się przenoszeniem strachów w jedno miejsce, jeśli nie będą mieli lepszego pomysłu, jak się pozbyć ich szczątków. Zresztą, może to seksistowskie, ale tak by wypadało, prawda? Ona codziennie dużo dźwigała, poczynając od najmłodszych dzieci po zakupy i paszę dla świń, kiedy akurat przy nich pomagała mężowi. Do tego jednak przeciętny mężczyzna mógł unieść od niej więcej, więc nawet jeśli ich pomoc była dobrowolna, wydawało by jej się dziwne, gdyby woleli szukać drewna na opał. Ale z drugiej kto wie? Równie dobrze mogą uznać, że ich robota jest skończona, a teraz Imani radź se sama albo szukaj męża, by ci pomógł. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Szybko poszło. Rana na ramieniu nie wydaje się tak poważna jak te powstałe w wyniku ataków łosia, więc Sebastian nie zwraca na nią nawet szczególnej uwagi. Jak w miarę szybko ją zasklepi, może nawet nie zostanie blizna. Gdyby jednak miło być inaczej, to bez znaczenia – kolejna do kolekcji. Kiwa na potwierdzenie głową, kiedy Judith dla formalności pyta, czy wszyscy się trzymają i chyba rzeczywiście tym razem nikt z nich nie poniósł przesadnie dotkliwych strat. W porównaniu do niedawnego polowania, strachy okazały się zwykłą formalnością. Chociaż kto wie, czy poszło by tak gładko, gdyby nie umiejętności strzeleckie Judith i podatność stworzeń na naboje. Zerka przelotnie na Cabota w reakcji na złośliwość wycelowaną w Judith. Uwaga raczej nie na miejscu, biorąc pod uwagę to, że wypowiada ją diakon, a mało tego, do osoby, która większość roboty odwaliła za nich wszystkich. Mniejsza. Nie zamierza tego komentować ani grymasić, bo to nie jego sprawa, a Carter sama umie się doskonale bronić przed złośliwościami – nie potrzebna jej pomoc wątpliwej szlachetności rycerza na czarnym rumaku. Imani zarządza sprzątanie, więc Sebastian bierze się za przeniesienie jednego z trupów: — Dormi — rzuca na jedno z mniejszych trucheł i uwalnia zaklęcie dopiero, gdy ciało jest nad zmutowanym strachem. Kolejne ciało przenosi już przy użyciu własnej siły, przeciągając je za ramiona po ziemi. Ostatniego trupa zostawia diakonowi, a sam próbuje podpalić utworzony stos, na którym jest już kilka gałęzi: — Flamma. — Niestety w dłoni materializuje się jedynie iskra, która nie daje sobie rady z lekko wilgotnym chrustem. Czeka więc, aż gałęzi będzie trochę więcej i nie próbuje na razie poprawiać zaklęcia. Zresztą, tym może zająć się Imani, która z magią natury radzi sobie zdecydowanie lepiej niż zaprawiony w boju Sebastian. #1 Dormi | Lewitacja obeiktu | Próg 30: 15+25=40 | Udane #2 Flamma | Podpalenie łatwopalnego obiektu | Próg: 35 | Nieudane |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia